+1
eskie 1 grudnia 2018 18:17
P1050254.JPG



P1050244.JPG


Takie dotknięcie spokojnej egzotyki, niby normalne nosorożec w wodzie obok krokodyla, ale jednocześnie tak bardzo inne. Nachodzą mnie myśli filozoficzne. Mając 17 lat i idąc w pochodzie 1-majowym za flagami ZSMP i czerwonymi szturmówkami, po bruku robotniczego Radomia nawet nie marzyłem o tym, że świat stanie przede mną otworem i to tym właściwym. Wtedy ktoś równie dobrze mogły mi powiedzieć, że polecę w kosmos. Chociaż z drugiej strony mam dopiero 47 lat.

zycie.jpeg


W kafejce zamówiłem sobie "masala coke", czyli coca-cola z przyprawą masala jak do herbaty oraz czarną himalajską solą o mocnym zapachu siarkowodoru. Było to niezwykłe doświadczenie kulinarne, ale z gatunku jednorazowych.
Za to grill bardzo fajny :)

P1050242.JPG


Wieczorem oglądamy występy lokalnej grupy folklorystycznej. Żona jako psycholog społeczny wykazuje wspólne cechy z folklorem zakopiańskim: skrzypki, piszczałki i bębny. Zazwyczaj faceci i kobiety tańczą osobno, potem w parach. Faceci jako atrybut mają to czym posługują się na co dzień, czyli Zakopane = ciupaga, Nepal = kij pasterski. Kobiety, tu i tu mają kwiatki i jakieś nici. Facet raczej jednokolorowy, kobieta ubrana kolorowo. Tematy przewodnie: ciężko ale dobrze żyć w górach, zarżnęliśmy barana mamy święto, jak ktoś zły do nas podejdzie, dostanie po mordzie bo to nasze i patrzcie jak wywijamy ciupagami/kijami.

P1050262.JPG




Dzień 8 – 19.11.2018 Chitwan

O 06.30 pobudka śniadanie i wyjazd na jeep safari. Na początku przeprawa przez rzekę pełną krokodyli ma chwiejnej i wątłej łódeczce dłubance o szerokości 60-80 cm.

P1050423.JPG


Wsiadamy do samochodów terenowych.

P1050277.JPG


Jedziemy przez las, jedziemy… jedziemy i jedziemy, jest las, my jedziemy, zielono w koło, my jedziemy…
Zielono… jedziemy tur, tur, zgrzyt… tur, tur, zgrzyt… tur, tur, zgrzyt… tur, tur, zgrzyt…
Mniej zielono… jedziemy… o rzeka… może będzie krokodyl
Bardziej zielono… wystaje ogon krokodyla, krokodylu dylu dylu na badylu
Jedziemy…
Patrzę na zegarek, dopiero pół godziny!!!
To safari to 5 godzin zielonej nudy z jazdą przez las taki jak na Roztoczu. No nie tak wyobrażałem sobie dżunglę. Raz przewodnik wypatrzył nosorożca katatonika i ciut bardziej ruchliwego pawia. Trzecim dzikim zwierzęciem była liszka na kurtce kolegi. Aha były też krokodyle, na farmie, w klatkach.
Zawsze zakładam, że to ja jestem jakiś dziwny, ale cała wycieczka, 30 osób twierdziła, że to safari to jedna wielka nuda, a dżungla do dżungli nie podobna, raczej do rzadkiego lasu. Czasem zwisała gdzieś liana jako najbardziej dżunglowaty symbol. Generalnie ludzie zasypiali na pace samochodów terenowych, to świadczy o poziomie atrakcyjności wyprawy.
Chociaż, Bogiem a prawdą, mi to akurat pasowało, mogłem sobie w głowie poukładać przeżycia, pokontemplować. Potrzebowałem takiej zielonej nudy po tych wszystkich atrakcjach.

P1050278.JPG



P1050282.JPG



P1050286.JPG



P1050287.JPG


Dojechaliśmy do fermy krokodyli, zobaczyliśmy ją więc wracamy. Ale zanim to kawusia i siusiu.
Proszę przeczytać opis zdjęcia tego "toaletowego"

P1050304.JPG



P1050299.JPG



P1050301.JPG


Po powrocie z tej orgii przeżyć można było za dodatkową opłatą wybrać się na przejażdżkę słoniami. Ja, jako syn myśliwego starej daty mam wpojony ogromny szacunek dla zwierząt i jestem wyczulony na ich traktowanie (mój Tata nigdy nie był w cyrku ani w zoo, bo uważał to za sadyzm). Dlatego też nie poszedłem na przejażdżkę na słoniu. Za to mój syn tak. I zobaczył pytona, takiego wielkiego pytona tygrysiego. Zachwytom nie było końca, no szczęście skondensowane.

P1050326.JPG



P1050337.JPG



P1050381.JPG


Zastanawialiśmy się, czy skorzystać z kolejnej atrakcji jaką był spływ łódkami dłubankami po rzece pełnej krokodyli. To był dobry pomysł, monotonnie płynąca rzeka, przyroda, spokój, zwierzęta, jakieś sarenki pasące się koło krokodyli, idylla. Tylko dwie baby z tyłu napieprzały kłapaczkami o rozmiarach butów, rodzajach podeszew, okazjach zakupowych i Centralnym Laboratorium Obuwniczym w Krakowie. I tak, pani nienajciężych obyczajów, kłapały 45 minut.

P1050413.JPG



P1050414.JPG


Odwiedziliśmy też fermę słoni, które tam stoją przywiązane. Czasem wolne słonie podejmują próby ich oswobodzenia. Smutne. Z weselszych elementów widziałem tam 19-dniowe słoniątko, słodziak jakich mało. Ojcem wszystkich dzieci jest wolny słoń Ronaldo.
Zawsze jak wyjeżdżamy zabieramy dla Lokalsów jakieś drobiazgi. Tym razem mieliśmy długopisy. W jakiejś wiosce podeszły do nas dzieci, więc je rozdajemy. Mama jednego z nich zabrała mu długopis i wetknęła sobie we włosy w charakterze ozdóbki.

P1050430.JPG


Po powrocie udało mi się kupić jedną jedyną koszulkę pasującą na mnie w rozmiarze 46. Okazało się, że jest to największy rozmiar produkowany w Nepalu. Żona kupiła Nepalską odżywkę do włosów, ale nie przemogła się by myć się w tym syfie jakim była nasza łazienka.
Alleluja – przyjechał miś!!! (kurtka i czapka też).Dzień 9 – 20.11.2018 przejazd do Kathmandu
Kolejna pobudka przed świtem, nawet w wojsku można dłużej pospać. Kolejność: bagaże, śniadanie, autokar, fotel, pupa na niego – jedziemy. Wycieczka ma jakiś kryzys, wszyscy albo podirytowanie, albo skacowani, albo senni.
Gdzieś po drodze jakiś lunch, ktoś dostał Mo:Mo jarskie a chciał z kurczakiem, więc pyszczy, ktoś nie dostał w ogóle nic, więc opieprza po polsku nepalskiego kelnera. Kelner wie tylko tyle, że jest opieprzany, ale już za co to przecież nie wie, opieprzający zdaje się nie zwracać na to najmniejszej uwagi… No źle jest z grupą. Jedzie smutny autobus.
Miasteczko Kirkipur, nie potrafię ocenić czy ładne, czy brzydkie, pamiętam, że trzeba było iść pod górę a mi wpadł jakiś kamyk do buta.

P1050440.JPG



P1050438.JPG


Była jakaś świątynia przyozdobiona rycinami kopulujących par, trójkątów, czy faceta uprawiającego samotnie rękodzieło. Ktoś rzuca jakiś dowcip, ale jesteśmy zbyt zmęczeni aby się śmiać.

P1050449.JPG



P1050452.JPG


Biedna przewodniczka Gosia dowiaduje się, że kolacja pożegnalna się spóźni o godzinę, więc musi nas jeszcze gdzieś godzinę ciągać, bo do hotelu nie ma sensu jechać.

Wchodzimy na kolację pożegnalną. Stół zastawiony sztućcami i malutkimi czarkami. Nagle rozchodzi się smród koszmarny, odór porażający, sztynks nieludzki. Źródłem tego niewysłowionego koszmaru oftalmologicznego był rozlewany do czarek alkohol. Był to lokalny bimber, ale ku mojemu zaskoczeniu o konsystencji dość gęstej. Piłem w życiu dużo, może nawet zbyt dużo. Piłem grappę, bimbry europejskie, azjatyckie i afrykańskie, piłem ciepły bimber skapujący z alembika w lesie pod Sokołami (Podlasie), piłem jabole, tanie wina, piłem nawet Warkę za głębokiej komuny, piłem Beaujolais Nouveau za wolnej Polski i raz w życiu nawet piłem denaturat. Ale tego paskudztwa się nie napiłem.
W ramach ciekawostki – nalali też w czarkę mojego dziecka.

Następnie pojawiła się taca z siedmioma miseczkami.

P1050468.JPG


W które dostaliśmy ryż i sześć malutkich dań. To właśnie lubię najbardziej. Po troszku coś smacznego, coś dobrego, coś ostrego, coś nieznanego. Jak się z miseczki wyjadło coś jedno to zaraz dokładali.

P1050470.JPG



P1050471.JPG


Co prawda niektórzy wycieczkowicze mówili, że już tęsknią za schabowym z winkowatą jak należy kapustką, no ale cóż…


Dzień 10 – 21.11.2018 Kathamandu i wylot
Dzisiaj rozpusta do granic, hotel opuszczamy o 10.00. Pakowanie klamotów ostateczne.
Żona - Damian masz misia (oraz kurtkę i czapeczkę).
Po chwili ja – Damianek masz misia?
Żona za moment – nie pamiętam, czy pytałam – synku masz misia?
Ja – Damian odpowiedz mamie, masz tego misia?... czekaj, zaraz, a gdzie on jest?
Żona – nieważne, znajdzie się. Widzisz gdzieś tego cholernego misia żeby go spakować?

Klamoty spakowane jedziemy na jakąś stupę z niesamowitą ilością małp i Durbar Squer. Taki stary rynek w Nepalskim klimacie. Ładny, fajny kolorowy, stragany, lokalsi, turyści. Informacja o jakiejś uliczce na której w latach 60-tych przesiadywali hipisi i ponoć sami dilerzy proponują trawkę. Idziemy mocno zaciekawieni, niestety nikt nam niczego nie proponuje. Spotykamy jednego białego, który wygląda jakby po tej uliczce szwendał się od ponad 50 lat. Kiedyś to może i było kolorowe dziecko kwiat. Teraz to osobnik brudny, zniszczony i tak bezbrzeżnie smutny, że wzbudza większą litość niż żebracy Nepalu wszyscy razem.

P1050508.JPG



P1050491.JPG



P1050559.JPG



P1050543.JPG


W kilka osób stwierdzamy, że jesteśmy ciut głodni i wchodzimy do knajpki. Przechodzimy na leżącym w progu zdechłym szczurem patrząc tylko, aby w niego nie wdepnąć. Nie robi to na nas najmniejszego wrażenia, zdaje się, że jesteśmy już całkowicie zaaklimatyzowani a tu czas wyjeżdżać.

P1050524.JPG


Uwagą wartą odnotowania jest też fakt, że wstęp na Durbar Squer jest dla nie-lokalsów płatny. To tak jakby za wstęp na rynek w Krakowie płacili turyści z GB i mieszkańcy Wieliczki.

Grupa się zbiera do przejścia na część targową Thamel. Ale są riksze (nie wiem jak się pisze i odmienia riksza i riksiarz, Word i Google też głupieją) które nas podwiozą na miejsce spotkania. No to może pojedziemy rikszą. Cena 300 Rupii za kurs. Z całej grupy chce wyruszyć 7 osób. Pilotka mówi abyśmy na nią poczekali przy Ibyza Disco. No OK, poczekamy. Ale jeszcze się zastanawiamy, może tylko synek pojedzie a my pójdziemy? Podchodzi trzech riksiarzy, jeden wielki silny masywny. Do jego rikszy wsiada dziadek malutki chudziutki (Polak z naszej grupy) i nasze dziecko. My się zastanawiamy. Druga para to drobne młode małżeństwo zabrane przez niewysokiego ale muskularnego faceta. Zapada decyzja – jedziemy. Został jeden riksiarz - silnie przerażony, malutki, chudziutki facecik. Potem jak obliczyłem, jako pasażerowie z klamotami ważyliśmy około 200 kg.
Wsiedliśmy – riksza jęknęła metalem i śrubami, riksiarz jęknął jak zobaczył co będzie tachał. Ja jęknąłem najgłośniej bo się pupą zmieścić nie mogłem i usiadłem na jakiegoś pałąka. Myślałem, że dziewictwo analne utracę.
Riksiarz wsiadł na tą część przednią napędowo-kierowniczą, tą, co przypomina rower, nacisnął na pedały i… nic. Więc wstał aby masą nacisnąć na pedały i … nic, Zsiadł z roweru i zaczął pchać rower z przodu, i jak się pewno domyślacie… nic. Obszedł rikszę z tyłu zaparł się o bruk, zacisnął muskularne piąstki na rikszy, naparł się, wytężył, wygiął i… stopa mu się wyślizgnęła z klapka, a on sam przydzwonił głową o rikszę. Wycieczka już płakała rzewnymi łzami szczęścia. Ale duch w narodzie nepalskim nie zginął i ktoś pomógł mu ruszyć z posad bryłę świata. Wskoczył na rower i zaczął pedałować. Coś z fizyki pamiętam, że jest potrzebna większa siła by ruszyć, niż potem kontynuować ruch. Jeśli to prawda, to dziecko będzie miało już doświadczenie na fizykę.
Jedziemy, to za dużo powiedziane posuwamy się niespiesznie do przodu razem z naszą grupą. My jedziemy, oni idą, wszyscy się śmiejemy, oni nam robią zdjęcia. Riksiarz rzęzi.
Pojawiło się leciutko z górki, przyspieszyliśmy, ale po chwili skrzyżowanie i stop. Dwie pozostałe riksze pojechały prosto, a nasz z jakichś powodów skręcił w prawo i utknął. Stoimy. Do opisanych powyżej prób ruszenia doszło ręczne kręcenie jednym kołem. Technika była zaskakująca - bo jedno koło zaczęło się obracać, dajmy na to lewe, to riksza skręca w prawo. Zasada jak w czołgu. Kreci prawym to skręcamy w lewo. Wpakował nas w jakiś stragan i ani idzie ruszyć. Za nim zrobił się spory korek i oczywiście wszyscy radośnie trąbią i pokrzykują. Dyskutuję z żoną, że może powinienem zejść i mu pomóc, albo chociaż odciążyć pojazd. Jest nam faceta autentycznie żal. Ale gdzieś pamiętamy słowa pilotki, że Nepalczycy to ambitni i dumni ludzie więc wykazanie im słabości może ich zranić, obrazić itp. Więc siedzę pokornie. Nagle coś strzeliło po mojej stronie. Guma poszła, ciśnienia nie wytrzymała.
Pojawia się policjanta i coś mówi do riksiarza, bo korek rośnie. Nie wiem co mu powiedziała, ale rikciarzowi pojawiły się łzy w oczach, dostał nadludzkiej siły i zaczął nas pchać… pod prąd i pod górę. Pchał nas tak ze 20 metrów, zawrócił i ustawił się znowu jak na początku. Sens tego działania pozostaje dla mnie tajemnicą. Nie mniej jednak autorytet policji spowodował, że dojechaliśmy na miejsce. Płacąc riksiarzowi 300 Rupii czułem się jak burżuj krwiopijca ludu pracującego* a riksiarz był zmordowany do granic, ale szczęśliwy, że mu się udało. Docieramy jako ostatni, wszyscy na nas czekają.

P1050533.JPG


Thamel to taki suk arabski, cała dzielnica sklepów, sklepików, sklepiczków, straganów itp. Uwaga drogo!!! Te same rzeczy kupowaliśmy dużo taniej gdzie indziej. Jedyne co to żona kupiła sobie buty traperskie przyzwoicie wykonane w niezłej cenie. Ale nie był to jakiś interes życia. Jak kto spragniony europejskich klimatów to może odwiedzić pizzerię. Pizza dobra i droga http://www.fireandicepizzeria.com/kathmandu.html.

P1050569.JPG



P1050572.JPG



P1050571.JPG


* w sumie, to nie takie złe uczucie ;)Epilog czyli szaleństwa pod dachem
Około godziny 17.00 dostajemy się pod dach autobusu w Katmandu i pod rożnymi dachami (bez wychodzenia na zewnątrz, pod gołe niebo!!!) będziemy przebywać do 13.00 - zadaszenie peronu na dworcu Warszawa Wschodnia - czyli łącznie 25 godzin (różnica czasu to -5h).

Szaleństwo pierwsze - Pod dachem terminalu 3 w Dubaju ogarnęła mnie gorączka złota. Ja i mój syn lubimy złoto – dlaczego? Nie wiemy. Jak zobaczyliśmy stoiska z złotem 24 karatowym* ogarnął nas jakiś amok, wzroku nie mogliśmy oderwać. Te wyroby ze złota o próbie 99,99% są jakieś inne, magiczne, cudowne. Może w Nepalu byliśmy na tyle długo, że jakieś poprzednie wcielenia się przypomniały? Nie wiem. Patrzyliśmy na to złoto jak sroka w gnat. Złoto 22 karatowe już nie miało tej hipnotyzującej mocy.

Tak dla ciekawości - złoto kończyło się na złocie 18 karatowym czyli 75% złota w złocie. Natomiast „złota” z którego jest w Polsce 99% wyrobów jubilerskich, w tym chyba wszystkie obrączki (z moją włącznie), to jest złoto 14 karatowe czyli próby 585. Czyli 58,5% złota w „złocie”. Takiego „złota” w Dubaju w ogóle nie było.

Sprzedawca w końcu zainteresował się dwoma stworami gapiącymi się na ladę i grzecznie zapytał co podać. Synek wyskoczył, że "to" i pokazał na 1 kilogramową sztabkę złota o wartości ok. 162.000 PLN. Pan nawet się nie skrzywił, wyjął zieloną aksamitną tackę i podał mojemu dziecku kilogram złota aby sobie pooglądał i podotykał. Natomiast ja myśląc ciut, podkreślam ciut, bardzie realistycznie wypatrzyłem sztabki (raczej sztabeńki) po 1g, 2,5g, 5g i 10g.
Niestety po jakimś czasie trzeba było odejść od tej złotej krainy. Łazimy razem z synkiem, bo żona zaległa na fotelach i spała, oglądamy sklepy, ale to złoto ciągle mamy w głowie.

- Tato w sumie za te pieniądze co mi zostały z I Komunii Św. To taką sztabkę 2,5 grama mógłbym sobie kupić, a nawet taką 5g. Ale byłoby fajnie.
- Wiesz co synku, jakbym dołożył drugie tyle to byśmy kupili sobie tą 10g.
- O jejku TAK!!!, polecę obudzę mamę i się zapytam.
- Czekaj, zostań, ona myśli racjonalnie, jeszcze nam ten pomysł wybije z głowy.

W ten sposób, razem z synkiem staliśmy się posiadaczami sztabki 10 gram złota o wartości około 1.700 PLN

front_and_back_19.jpg



Szaleństwo drugie – wybraliśmy się na tą/tę wycieczkę aby zobaczyć dach świata, czyli Himalaje, z dołu. Nie interesował nas turystyczny przelot nad Himalajami, ani dostanie się helikopterem do Base Camp przy Annapurnie. Chcieliśmy zobaczyć góry z dołu, zobaczyć ich ogrom. W sumie widzieliśmy, ale trochę mało. Więc planujemy powrót do Nepalu, ale już budżetowo, samodzielnie, zgodnie z filozofią F4F. Wiemy gdzie jechać, co zrobić, ( @connexBB – opisz proszę swój rodzinny trek lub podaj szczegóły na pw.) Mamy tylko jeden cel na Nepal – zobaczyć Himalaje znowu. Także trzymajcie proszę kciuki za kurs złota.


Dziękuję i pozdrawiam.

eskie

*
Ilość złota w stopie określa się często w karatach, gdzie 1 karat to 1/24 zawartości wagowej złota w tym stopie:
24-karatowe – próba 1000 (z definicji, w rzeczywistości znajdujące się w handlu monety bulionowe zawierają do 99,999% złota)
23-karatowe – próba 958
22-karatowe – próba 916
18-karatowe – próba 750
14-karatowe – próba 585
12-karatowe – próba 500
10-karatowe – próba 417
9-karatowe – próba 375
8-karatowe – próba 333

PS 1
Zauważyłem błąd, Permit składał się z dwóch części - tej niebieskiej za 1000 Rupii i takiego dodatkowego za 3000.

Promesa 3000 Rupii.jpg



PS 2
W jednym hotelu dostaliśmy na kolację to:

P1050268.JPG



PS 3
Rozrywka i jedzenie w Emirates

P1050578.JPG



P1050578.JPG


Dodaj Komentarz

Komentarze (29)

brzemia 1 grudnia 2018 18:25 Odpowiedz
Ile osob za ta cene?Wysłane przy użyciu Tapatalka
eskie 1 grudnia 2018 18:36 Odpowiedz
Dwoje dorosłych i dziecko 10 lat. Ponieważ wyszło 3 osoby, to dopłaciliśmy 1000 za pojedyncze zakwaterowanie, ale to już w tej cenie.
dryblas 2 grudnia 2018 08:14 Odpowiedz
I to jest opis wyprawy, rzeczowy, konkretny Bez owijania w bawełnę bo jej szkoda (jak jest syf to sie o tym pisze, jak ładnie to też). Akcja z paniusią i czekoladką -bezcenne :)Ps. Jak o kimś będę chciał powiedzieć mistrz photoshopa to powiem Eskie ;)
peta 2 grudnia 2018 18:50 Odpowiedz
Oryginalne zamazywanie twarzy ;)Po pierwszych słowach i zdjęciach już wiedziałem, że warto będzie śledzić całą relację.
dziamu 2 grudnia 2018 19:44 Odpowiedz
dodałbym tylko, bo to w końcu fly4free!, i że 2 razy byłem w Nepalu po 10 dni, za każdym razem na innym trekkingu, łączny koszt 2 wypraw w dwie osoby to ok. 5,5-6 tyś zł, tak że kwota pobrana przez biuro podróży mnie zmroziła bardziej niż nocka na 4k npm na początku marca,ale kto bogatemu zabroni :roll:
korek-fly 2 grudnia 2018 20:08 Odpowiedz
To na trzy osoby. Więc nie przesadzajmy. Parę złoty więcej niż sam wydałeś, to wiadomo.Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
cypel 2 grudnia 2018 20:13 Odpowiedz
Odnoszę wrażenie, że @eskie przeżył szok kulturowy towarzyszący pierwszoklasistom opuszczającym bezpieczny dom, w tym przypadku Europę.
zloty 2 grudnia 2018 20:16 Odpowiedz
A ja się zastanawiam, czy ta relacja to prowokacja ;)Wysłane z mojego SM-G965F przy użyciu Tapatalka
don-bartoss 2 grudnia 2018 20:18 Odpowiedz
Ciekawy tekst, z werwą i jajem pisany. Świetnie się czyta :)
kostek966 2 grudnia 2018 20:25 Odpowiedz
czytam wszystkie relacje z Nepalu, ponieważ kierunek znany ale mało popularny na tym forum, i rzeczywiście koszt wycieczki robi wrażenie, szczególnie że lot lc flydubaj, sam leciałem we wrześniu do KTM Qatarem, i koszt biletu w promo styczniowym był poniżej 2k zł, ładnie kroją nasze biura
seth11 2 grudnia 2018 20:26 Odpowiedz
Bardzo ciekawy początek relacji. Widząc Eskie z miseczką na głowie pomyślałem "Tomek Majewski" :) Druga myśl była że podobny do wikinga. No i kawał chłopa. Co do fotoszopa to nie odchudził się, nie odmłodził, nie zaświecił sylwetką Apolla, więc mu jeszcze trochę brakuje. Wszystko przed nim :)No i pora kontynuować, bo co chwila patrzę czy nie ma ciągu dalszego.
kostek966 2 grudnia 2018 20:36 Odpowiedz
to jeszcze dodam komentarz do końcówki postu,będąc już na szlaku w guest housie, gdzie nie było prądu, a toaleta też jak z ostatniego zdjęcia, czekamy na kolację, a syn z którym byłem, mówi; kobieta miesza twój chow mein, tzn. makaron z jajkiem, ręką !, ale był smaczny i nic mi po nim nie było, jak i przez cały czas pobytu
jacakatowice 2 grudnia 2018 20:37 Odpowiedz
A còź Wy tacy zdziwieni, jakbyście się dzisiaj urodzili ? Chyba że to przybrana poza " prawdziwego" flajowca. " Ja bym tyle nie zapłacił. Byłem tam taniej"Wystarczy wejść do pierwszego z brzegu biura podròży i przejrzeć katalog. Kroją okrutnie ( jak na naszą percepcję) ale ludzie płacą. Jak gdzieś spotkam rodakòw to czasem pytam ile płacili w biurze , za to co ja mam za parę stòwek.Gruzja -5000 tydzień ,osoba, Portugalia tak samo. Można faktycznie przykucnąć z wrażenia.A co do standardów higieny czy kibelkòw, można dostać szoku za pierwszym razem lecąc do takich krajòw. A pòżniej ?Człowiek się przyzwyczaja do " narciarza" uwalonego gòwnem i daje radę :mrgreen:
cypel 2 grudnia 2018 21:09 Odpowiedz
Od narciarza bardziej mnie przerażają kible z dziesiątkami przycisków opisanych krzaczkami oferujących nie wiadomo co ;)
seth11 2 grudnia 2018 21:36 Odpowiedz
Toaleta z możliwością mycia głowy, jak również d..y???
grzegorz40 2 grudnia 2018 23:04 Odpowiedz
Ten kawałek jak na razie najlepszy; w sensie opisu; uśmiałem się :)
dziamu 3 grudnia 2018 00:07 Odpowiedz
ciekawe, czy Ci co oglądali tą panoramę wiedzieli, która to ta Anna Purna, bo ten ostro zakończony i chyba najładniejszy i wyglądający na najwyższy to Machhapuchhare i ma poniżej 7k m npm,a jeśli chodzi o busa w góry, to jazda nim była najbardziej stresującą rzeczą w całym treku po Nepalu,super, że tyle osób czyta tą relację :)
connexbb 3 grudnia 2018 07:25 Odpowiedz
Hmmm... @eskie, chyba się tego dnia spotkaliśmy...? Data i opis pasują do sytuacji... Właśnie kończyliśmy trek, gdy między Birethani a Nayapool, przy znaku wejścia do parku spotkaliśmy parę z Polski, która koło 13 jechała jeepem do Ghandruk żeby zobaczyć Annapurnę. Ciekawe czy to byłeś ty? Ps. Relacja mega, czekamy na ciąg dalszy!Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka
eskie 3 grudnia 2018 09:09 Odpowiedz
To Wy byliście tą para z ok 12-letnią dziewczynką?
handsome 3 grudnia 2018 10:35 Odpowiedz
Bardzo fajnie się czyta :P Wielkie plusy za...dystans do wszystkiego :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
connexbb 3 grudnia 2018 11:06 Odpowiedz
eskie napisał:To Wy byliście tą para z ok 12-letnią dziewczynką?Yhy, zgadza się to my! Ta "dziewczynka" ma 8 lat, ale wszyscy dają jej więcej. Jak odwiedziliśmy szkołę w Ulleri, to wzrostem była na równi z tamtejszymi 13-14 latkami. Z "naszego" spotkania pamiętam, że tak mnie zszokował wasz pomysł, że pomyliłem z wrażenia Ghandruk z Gorephani :-) Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka
eskie 3 grudnia 2018 11:16 Odpowiedz
SUPER, dokładnie :) :D :D :D opiszesz proszę swoje wrażenia z trekingu
opo 3 grudnia 2018 11:33 Odpowiedz
@eskie z czystej ciekawości - co stało za kupnem wycieczki z BP i świadomym wyborem "przewodnika-pilota-poganiacza" i całej tej otoczki razem z panią od czekoladek, a nie organizacją wszystkiego na własną rękę we własnym tempie i z własnymi zainteresowaniami/potrzebami?
eskie 3 grudnia 2018 11:41 Odpowiedz
Na Nepal z BP zdecydowaliśmy się bo:1. pomysł pojawił się jakoś pod koniec października, a w listopadzie jest dobra pogoda w Nepalu, w związku z czym było bardzo mało czasu na organizację samodzielną.2. czytałem trochę o jeździe w Nepalu samochodem, ruch lewostronny, istny bajzel, problemy ubezpieczeniowe powodowały, że wynajęcie samochodu byłoby problematyczne a poruszanie się komunikacją publiczną z dzieckiem i bagażami byłoby męczące.3. Kosztowo bilety lotnicze na, w miarę sensowne połączenia, były już drogie, a składanka z kilkoma przesiadkami by nas wykończyła fizycznie i psychicznie (dziecko). Więc kosztowo, o dziwo, bardzo nie byliśmy jakoś bardzo do tyłu. Wiadomo, samemu byłoby taniej, ale tragedii nie było.Z biurem podróży zwłaszcza na objazdówki i zwiedzanie NIE i to zdecydowanie nie. Ranne wstawanie, zwiedzanie do porzygu bez możliwości kontemplacji, brak możliwości zostania w miejscu w którym jest pięknie.
handsome 3 grudnia 2018 15:41 Odpowiedz
Poprawiasz poniedziałkowy humor. Rozumiem , że te ...motto wypisane kredą na tablicy to temat lekcji czy zadania domowego dla uczniów? :lol: :lol: :lol:
dryblas 3 grudnia 2018 16:04 Odpowiedz
@eskie masz mój głos w konkursie na relacje miesiąca za dystans do tego wszystkiego :)
tunczaj 7 grudnia 2018 13:44 Odpowiedz
Bezapelacyjnie relacja miesiąca :)Wysłane z mojego HTC U Ultra przy użyciu Tapatalka
kalispell 7 grudnia 2018 15:49 Odpowiedz
Strasznie się uśmiałem, nieszablonowa relacja - fajnie tak zacząć weekend:)
ibartek 8 grudnia 2018 17:03 Odpowiedz
Dobrze sie to czyta bedac na miejscu, wlasnie skonczylem abc + poon hill, jak masz jakies pytania to wal na priv.To danie z ryzem i miskami to dahl bat, tylko jakies wypasione, bo przewaznie to tylko ryz, cos zielonego, cos zoltego, zupa z soczewicy i cienki placek. Raz byla opcja z kurczakiem. Dokladki gratis.