Wstęp: Zapraszam na moją pierwszą relację z podróży na forum. Zainspirowany przeróżnymi wpisami postanowiłem i ja przelać swoje wspomnienia. Jak to mówią w Internecie nic nie ginie, więc kiedyś będzie miło do tego wrócić. Podróż odbyła się w 2014 r. dlatego będzie bez szczegółów ale na tyle, na ile pamięć pozwoli dokładnie
:)
Prolog: Miałem to szczęście, że dzięki Rodzicom i Dziadkom jako dziecko zjeździłem Polskę, Europę i wszystkie ważniejsze lokalizacje All Inclusive dostępne z Polski
;) Z czasem wyjazdy z rodziną się znudziły i przeważyły wyjazdy ze znajomymi od Bałtyku po Tatry. W 2006 roku zapadła decyzja o najdłuższej „podróży”, która niejako jest początkiem tej opowieści. Rok studencki 2007/2008 spędziłem w Szwecji na wymianie. Poznałem tam mnóstwo osób z całego Świata, z którymi później utrzymywałem kontakty. I tak na przełomie 2013 i 2014 roku dostałem zaproszenie na ślub… do Indii
:) Trochę myślenia, kalkulowania, promocja i kupione bilety na trasie PRG-BRU-BOM-COK-BOM-BRU-TXL za 1750 PLN/os. Podróż z przyszłą małżonką i ok tygodnia ze znajomymi i parą młodą. Ahoj przygodo
:) Trochę planowania, rezerwowania lotów i rodzi się plan jak poniżej. Większość lotów kupiona z Polski, ale założenie proste. Jedziemy bez konkretnego planu zwiedzania i zobaczymy co się wydarzy. Jedyny zarezerwowany nocleg to hotel w Kalkucie – na czas wesela. Lot z Delhi do Kochi kupowaliśmy już w Indiach - wcześniej był pomysł na pociąg, ale brakło czasu.
Start: Do Pragi jedziemy samochodem ze znajomymi wyciągniętymi na weekend. Bilet za 1 PLN na Polskiego Busa przepada ale co tam. W Pradze też oczywiście nie mieliśmy rezerwacji, więc zrobiło się nerwowo, ale koniec końców znaleźliśmy niezły apartament w dobrej cenie
:)
Wieczorem jeszcze piwko z przyjacielem, który przypadkiem też jest w Pradze i nocka na lotnisku przed porannym lotem do Brukseli.
W kolejnym poście będą już Indie
:) Jeśli ktoś będzie miał pytania chętnie odpowiem
:)INDIE: Epizod pierwszy – Kerala Już po podróży przeczytałem, że Indie to najgorszy kraj od którego można zacząć dalekie podróże. Albo je pokochasz, albo znienawidzisz. My mieliśmy to szczęście, że zupełnym przypadkiem na początek trafiliśmy do Kerali, którą zdecydowanie można pokochać. Ale od początku. Po dwóch nieprzespanych nocach na lotniskach (krajowe lotnisko w Bombaju jest koszmarne) i 3 lotach lądujemy rano w Kochi. Współtowarzyszka podróży marzy o taksówce, ale nie ze mną te numery. Trochę biegania po lotnisku, pytania, oganiania się od naganiaczy i wsiadamy do pięknego autobusu bez okien jadącego do Alleppey (Allapuzha):
Tam z buta idziemy szukać noclegu w oparciu o opisy w przewodniku. Niestety nie ma wolnych miejsc, ale lądujemy posesję obok. I to od razu w jednej z lepszych miejscówek w czasie całej podróży. Rzut kamieniem od oceanu i za ok. 50 PLN za pokój.
Krótka drzemka, spacer po mieście i na szybko załatwiona wycieczka „kajakiem” po okolicznych MEGA popularnych kanałach.
Myślę, że była to bardzo dobra decyzja – zobaczyliśmy mniejszy fragment olbrzymich kanałów, ale po strasznie męczącej podróży mogliśmy odpocząć w cichych zaułkach, do których nie mogą wpływać łodzie motorowe. Dodatkowo trafiliśmy bardzo sympatycznego przewodnika, który zadbał również o kwiaty we włosach mojej lubej
:) (jakby ktoś pytał – tak, kolor jej włosów robił furorę przez całe 3 tygodnie).
Zaliczyliśmy też pierwsze hinduskie jedzenie – powoli przyzwyczajamy się do ostrości, co przyda się w dalszej części podróży
:)
Kolejny dzień to powolne snucie się po mieścinie, ogarnięcie pociągu do Tiruvanthapuram (Trivandrum), jedzenie na mieście i zmiana noclegu na tańszy
:) Pojawia się też pierwszy wniosek na całą podróż – unikamy niezagospodarowanych turystycznie akwenów wodnych – w całych Indiach się sprawdziło. W przeciwieństwie do Europy, rejon nad rzeką nie zachęca do spacerów.
cdn.Następnego dnia rano ogarniamy tuk-tuka na dworzec kolejowy (w strasznej ulewie) i zaliczamy pierwszą podróż pociągiem w Indiach, żeby zdążyć na wieczorny lot do Kalkuty. Poniżej zdjęcia robione z pociągu:
Zaliczamy krótki spacer po mieście, szybką kawę z kanapkami...
...i ogród zoologiczny (zdecydowanie polecam, nie ze względu na zwierzęta, ale na całą przestrzeń głównie z roślinnością) w Trivandrum, skąd wieczorem lecieliśmy do Kalkuty.
Super, że pojawia się relacja z Indii, bo na pewno forum nie cierpi na ich nadmiar
:) pamiętasz może jak długo jechałeś z Kochi do Allepey i jak często kursują tam busiki lub pociągi?
Cieszę się że pojawia się jakieś zainteresowanie relacją
:)Co do czasu przejazdu, to dokładnie nie pamiętam ile jechaliśmy, ale było to spokojnie 2,5-3 godziny. Tylko, że było to z lotniska, a nie z centrum Kochi. Autobus co chwile się zatrzymywał, a po drodze zaliczyliśmy przynajmniej dwa-trzy "dworce autobusowe". Jeśli mnie pamięć nie myli, to takich bezpośrednich połączeń autobusowych było kilka. Pociąg na pewno jeździł jeden o poranku na trasie Kochi - Trivadrum (oryginalnie jechał chyba z Goa) - my wsiadaliśmy w niego w Allepey. Dokładniejszego rozkładu nie pamiętam, zresztą i tak od tego czasu mogło się sporo pozmieniać
:)
Zapraszam na moją pierwszą relację z podróży na forum. Zainspirowany przeróżnymi wpisami postanowiłem i ja przelać swoje wspomnienia. Jak to mówią w Internecie nic nie ginie, więc kiedyś będzie miło do tego wrócić. Podróż odbyła się w 2014 r. dlatego będzie bez szczegółów ale na tyle, na ile pamięć pozwoli dokładnie :)
Prolog:
Miałem to szczęście, że dzięki Rodzicom i Dziadkom jako dziecko zjeździłem Polskę, Europę i wszystkie ważniejsze lokalizacje All Inclusive dostępne z Polski ;) Z czasem wyjazdy z rodziną się znudziły i przeważyły wyjazdy ze znajomymi od Bałtyku po Tatry. W 2006 roku zapadła decyzja o najdłuższej „podróży”, która niejako jest początkiem tej opowieści. Rok studencki 2007/2008 spędziłem w Szwecji na wymianie. Poznałem tam mnóstwo osób z całego Świata, z którymi później utrzymywałem kontakty. I tak na przełomie 2013 i 2014 roku dostałem zaproszenie na ślub… do Indii :) Trochę myślenia, kalkulowania, promocja i kupione bilety na trasie PRG-BRU-BOM-COK-BOM-BRU-TXL za 1750 PLN/os. Podróż z przyszłą małżonką i ok tygodnia ze znajomymi i parą młodą. Ahoj przygodo :)
Trochę planowania, rezerwowania lotów i rodzi się plan jak poniżej. Większość lotów kupiona z Polski, ale założenie proste. Jedziemy bez konkretnego planu zwiedzania i zobaczymy co się wydarzy. Jedyny zarezerwowany nocleg to hotel w Kalkucie – na czas wesela. Lot z Delhi do Kochi kupowaliśmy już w Indiach - wcześniej był pomysł na pociąg, ale brakło czasu.
Start:
Do Pragi jedziemy samochodem ze znajomymi wyciągniętymi na weekend. Bilet za 1 PLN na Polskiego Busa przepada ale co tam. W Pradze też oczywiście nie mieliśmy rezerwacji, więc zrobiło się nerwowo, ale koniec końców znaleźliśmy niezły apartament w dobrej cenie :)
Wieczorem jeszcze piwko z przyjacielem, który przypadkiem też jest w Pradze i nocka na lotnisku przed porannym lotem do Brukseli.
W kolejnym poście będą już Indie :) Jeśli ktoś będzie miał pytania chętnie odpowiem :)INDIE: Epizod pierwszy – Kerala
Już po podróży przeczytałem, że Indie to najgorszy kraj od którego można zacząć dalekie podróże. Albo je pokochasz, albo znienawidzisz. My mieliśmy to szczęście, że zupełnym przypadkiem na początek trafiliśmy do Kerali, którą zdecydowanie można pokochać. Ale od początku.
Po dwóch nieprzespanych nocach na lotniskach (krajowe lotnisko w Bombaju jest koszmarne) i 3 lotach lądujemy rano w Kochi. Współtowarzyszka podróży marzy o taksówce, ale nie ze mną te numery. Trochę biegania po lotnisku, pytania, oganiania się od naganiaczy i wsiadamy do pięknego autobusu bez okien jadącego do Alleppey (Allapuzha):
Tam z buta idziemy szukać noclegu w oparciu o opisy w przewodniku. Niestety nie ma wolnych miejsc, ale lądujemy posesję obok. I to od razu w jednej z lepszych miejscówek w czasie całej podróży. Rzut kamieniem od oceanu i za ok. 50 PLN za pokój.
Krótka drzemka, spacer po mieście i na szybko załatwiona wycieczka „kajakiem” po okolicznych MEGA popularnych kanałach.
Myślę, że była to bardzo dobra decyzja – zobaczyliśmy mniejszy fragment olbrzymich kanałów, ale po strasznie męczącej podróży mogliśmy odpocząć w cichych zaułkach, do których nie mogą wpływać łodzie motorowe. Dodatkowo trafiliśmy bardzo sympatycznego przewodnika, który zadbał również o kwiaty we włosach mojej lubej :) (jakby ktoś pytał – tak, kolor jej włosów robił furorę przez całe 3 tygodnie).
Zaliczyliśmy też pierwsze hinduskie jedzenie – powoli przyzwyczajamy się do ostrości, co przyda się w dalszej części podróży :)
Kolejny dzień to powolne snucie się po mieścinie, ogarnięcie pociągu do Tiruvanthapuram (Trivandrum), jedzenie na mieście i zmiana noclegu na tańszy :) Pojawia się też pierwszy wniosek na całą podróż – unikamy niezagospodarowanych turystycznie akwenów wodnych – w całych Indiach się sprawdziło. W przeciwieństwie do Europy, rejon nad rzeką nie zachęca do spacerów.
cdn.Następnego dnia rano ogarniamy tuk-tuka na dworzec kolejowy (w strasznej ulewie) i zaliczamy pierwszą podróż pociągiem w Indiach, żeby zdążyć na wieczorny lot do Kalkuty. Poniżej zdjęcia robione z pociągu:
Zaliczamy krótki spacer po mieście, szybką kawę z kanapkami...
...i ogród zoologiczny (zdecydowanie polecam, nie ze względu na zwierzęta, ale na całą przestrzeń głównie z roślinnością) w Trivandrum, skąd wieczorem lecieliśmy do Kalkuty.