+1
wasil10 27 lutego 2019 09:26
Prolog: Jest to moja pierwsza relacja, wybitnym pisarzem nigdy nie byłem, trasa też nie jest najoryginalniejsza, a zdjęcia wykonane zostały zwykłym 2,5 letnim telefonem.
Jeżeli po takiej autoreklamie dalej jednak ktokolwiek został ze mną przy czytaniu tejże relacji, serdecznie zapraszam! A nuż znajdziecie tu coś dla siebie z inspiracji lub garstki praktycznych informacji. Zdjęć więcej będzie w dalszej części relacji.

Większość osób jest na swój sposób niecierpliwa i nie lubi czekania. Tak samo jest i ze mną, a najgorsze spośród przyjemnego czekania, jest chyba wyczekiwanie od jednej podróży do drugiej. A u mnie ten czas z różnych życiowych powodów wydłużył się niemiłosiernie… Na kolejną długą podróż przyszło mi czekać ponad 2 lata. Ale koniec zanudzania na samym początku, czas na konkrety!
Maj 2018. LOT ogłasza nowy, bezpośredni kierunek – Singapur. Dobra cena lotów i długi rozbrat z podróżami robią swoje, kupiłem bez zastanawiania się, mimo tego że już tam kiedyś byłem, a jeszcze tyle świata przede mną. No cóż, to tylko małe państwo, które potraktujemy jako HUB. Czas planować co dalej.

- to może Malezja?
- Malezja? Przecież tam też już byłeś


No cóż, tu też byłem i było naprawdę wspaniale, a pomysł powrotu na Borneo z żoną szczerze mi się spodobał. Żeby jednak nie kalkować swojego pierwszego wyjazdu do Azji z marca 2016 padło na inny stan z trzeciej największej wyspy świata – Sarawak, a na dokładkę wizyta w Brunei. Trzeci raz na Borneo już chyba nie zawitam, a być dwa razy tak blisko i nie odwiedzić Sułtana, to chyba nie wypada…
Ogólny zarys podróży ukształtował się więc następująco:

trasa.png


Doczekaliśmy się wreszcie naszego wyjazdu. Lecimy z Gdańska do Warszawy. Wybraliśmy długą przesiadkę. Zamiast salonik odwiedzamy moją siostrę. Spędzamy pół dnia, zostawiamy kurtki i ruszamy na lotnisko.


11.jpg



Lądujemy koło 17 i lecimy zostawić szybko bagaże do hotelu skorzystać z wieczora.. wieczora, którego raczej bym tutaj nie opisywał i nie okraszał prawie zdjęciami, ponieważ Singapur znacie wszyscy od podszewki. Był to jednak wieczór szczególny nawet dla większości mieszkańców państwa i wszystkich turystów z racji drugiego dnia Chińskiego Nowego Roku. Tłumy niesamowite, wszyscy stłoczeni przy Marina Bay czekają na pokaz fajerwerków. Kto by pomyślał, że od drugiej strony w Gardens Bay the Bay nie będzie praktycznie nikogo?
Śpimy na Geylang. Mamy całkiem przyjemny hotel. Jak się potem okazuje chyba najlepszy na całym wyjeździe. Kolację jemy w jednym z lokalnych barów. Jedzenie świetne, tylko ceny coś się nie zgadzają. Pan usilnie próbuje nam wmówić nieprawidłową kwotę i na nic zdaje się kalkulator i pokazywanie cen w ich własnym menu. Trudno, więcej tam nie wrócimy… A jednak. Było tak smaczne, że drugi raz przepłaciliśmy tam w podobny sposób na śniadaniu.


1.jpg



2.jpg



3.jpg



4.jpg



5.jpg



6.jpg



7.jpg



8.jpg



2 tygodnie urlopu z dala od domu musza być intensywne. Zgodnie z tą regułą po szybkim zwiedzaniu Singapuru i spacerach po Southern Ridges znów ruszamy na Changi.


0.jpg



10.jpg


Samolot pełen lokalsów my i dwie Polki, na które wpadniemy potem nie raz. Kierunek? Kuching.
Szybka regułka dla tych, którzy nie byli lub nie słyszeli. Kuching (po malajsku Kot) jest największym miastem stanu Sarawak oraz malezyjskiej części Borneo. Jadąc na wyspę w większości przypadków ciężko tam nie trafić. Samo miasto co kto lubi, taka większa wioska w leniwym klimacie. Główne atrakcje znajdują się jednak poza jego obrębem.

Luty w tych rejonach to pora monsunowa. Liczyliśmy się z tym, jednak przed samym wyjazdem zaczęliśmy mieć pewne wątpliwości.. Zarówno długo i krótkoterminowa prognoza pogody oraz wieczorny przylot do miasta jeszcze bardziej nasiliły nasze wątpliwości…


13.jpg



Komunikacji miejskiej z lotniska do centrum niestety nie ma. Nie będzie to pierwszy i ostatni raz w Malezji, kiedy spotkamy się z takim rozwiązaniem. Po co im to skoro każdy ma auto lub skuter? Od czego jednak jest Grab? Będzie dla nas ratunkiem w każdej z powyższych sytuacji. Dojazd do Waterfront? 10zł.
Szybka kolacja w lokalnym kopitiamie w akompaniamencie burzy tropikalnej. Do picia? Zwykły wrzątek, który dostaliśmy zamawiając wodę. Na ścianach przyglądają nam się karaluchy. I tak nie mamy już sił. Idziemy spać ładować baterie przed długim tygodniem w Mieście Kotów. Nie przeszkadza nam już nawet nasza klitka bez okien pomalowana na rażący czerwony oraz kopulujące nad dachem prysznica szczury. Jesteśmy przecież w dżungli.


14.jpg



15.jpg



cdn. (o ile ktokolwiek będzie zainteresowany czytaniem ;))Nie spodziewałem się tylu polubień. Dzięki Wam serdeczne za takiego pozytywnego kopa do dalszej części!

Część 2

Kolejny poranek przywitał nas lejącym się z żarem z bezchmurnego nieba. Nie ubolewamy z tego powodu, w końcu po to tu przyjechaliśmy z Polski w trakcie trwania zimy. Trzeba zatem korzystać z okienka pogodowego, tym bardziej, że prognozy w dalszym ciągu straszą nas okropną aurą na przyszłe dni… Jak się okazało potem deszcz przez całe 2 tygodnie padał potem tylko 2-3 razy..

Trochę męczył nas jeszcze jetlag, trochę też odczuwaliśmy jeszcze skutki zmęczenia przedurlopowego, mimo to w planach na sam początek mieliśmy zobaczenie największego kwiatu świata – Raflezję Arnolda w Parku Narodowym Gunung Gading. Jednak po całym tygodniu przez ostatnią noc przestała kwitnąć... Inaczej być zatem nie mogło, pierwszy pełny dzień na miejscu przeznaczyliśmy na snucie się , chłonięcie i eksploatację miasta, a także przygotowanie planu na kolejne dni.

1.jpg



2.jpg



3.jpg



4.jpg



Kuching i jego życie turystyczne kręci się głównie rejonie Waterfront i jego najbliższych okolicach. W porze suchej przewijać się tu musi naprawdę sporo turystów. Widać, że to, co było jeszcze kilka lat temu tak odległe, dziś stało się dużo łatwiej osiągalne. Miasto wyczuło pismo nosem i postawiono na rozwój infrastruktury. Znajduje się tu szeroka baza hoteli, restauracji oraz biur podróży i widać, że przygotowani są na taki najazd turystów. W porównaniu do ostatniej wizyty w Kota Kinabalu, tu po 3 latach nie stanowiłem już tak wielkiej atrakcji turystycznej ze swoimi blond włosami. Coraz rzadziej mylono nas również z Holland.
- Poland?
- Yes!
- Walesa, Warsaw, Gdansk, Polonez, Mickiewicz (!),


5.jpg



6.jpg



7.jpg



8.jpg



Mamy jednak czas monsunu i jedną z pierwszych jego zalet – pustki. Był to też jeden z głównych powodów, dla którego wybraliśmy mniej uczęszczany kierunek i… nie zawiedliśmy się.
Podczas naszych spacerów natrafialiśmy jedynie na pojedynczych turystów (po 10x na tych samych w różnych kątach miasta) (tak wiem, oni myśleli pewnie o nas to samo). Miało to jednak swój urok. Udało nam się zamienić słówko z większością z nich i przychodziło to naprawdę łatwo.
Tak samo łatwym „kąskiem” do rozmów byliśmy również dla mieszkańców w dalszym ciągu zaciekawionych życiem poza Borneo. Jako, że angielski w Sarawak jest językiem urzędowym… większość ludności rozmawia w nim zatem… bardzo średnio. No cóż, lepsze to, niż całkowity brak zrozumienia jak ma to miejsce w innych krajach świat.

Turystów było na tyle mało, że dostaliśmy nawet opcję wyboru pokoju. Każdy z 5 był taki sam, no oprócz jednego, w którym wyjątkowo było małe okno (zaklejone, ale zawsze!).
Dzień upłynął nam głównie na jedzeniu laksy, eksplorowaniu murali, a także wieczornych poszukiwaniach nocnego marketu, o którym wspominała coś z rana właścicielka hostelu.
- Night market? (kręcenie głową na boki) (krzyki po Malajsku do innych przypadkowych osób i kręcenie głowami wszystkich uczestników rozmowy)

Taką odpowiedź uzyskaliśmy od 30 zapytanych osób (jak się okazało nie pierwszy i nie ostatni raz przy pytaniach o drogę, miejsce, rzecz)

Finalnie night market okazał się znajdować dosłownie naprzeciwko naszego hostelu nad brzegiem rzeki.

13.jpg



14.jpg



Kolejnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do jednego z parków narodowych znajdującego się w okolicy, o którym jeszcze nie ma nic na naszym forum – Taman Negara Kubah.
Na mapkach z hostelu oraz w Internecie znaleźliśmy przystanek autobusowy do parku, zapakowaliśmy nasze różowe płaszcze przeciwdeszczowe i ruszyliśmy w drogę.
Autobus jednak się nie pojawił. Pytania o niego skończyły się w znajomy skądś sposób:
- Kubah? Bus? (kręcenie głowami) (krzyki po Malajsku do innych przypadkowych osób i kręcenie głowami wszystkich uczestników rozmowy)

Czas uciekał, a park w porze monsunowej czynny jest tylko do 15:00. Zniechęceni pojechaliśmy na miejsce Grabem.
Za 25km zapłaciliśmy 23MYR. Wstęp do wszystkich parków w stanie Sarawak ustalony jest odgórnie i kosztuje kolejne 20MYR/os.

0.jpg



Na miejscu dostaliśmy mapę i opis wszystkich szlaków. Wybór padł na najpopularniejszy z nich kończący się wodospadem. Początkowa trasa wiedzie około 2km asfaltową trasą pod dużym kątem.
Po ich przejściu w końcu trafiamy na nasz właściwy szlak i wchodzimy do prawdziwej dżungli. Jak pech, to pech. Jedna z 3 burz, które przeszły podczas naszego 2 tygodniowego pobytu trafiła na nas na samym początku szlaku w dżungli. Trasa nie była niemożliwa do zrobienia, jednak w takich warunkach wymagała dobrej kondycji fizycznej oraz odrobiny uwagi. To, co znajdowało się jednak na końcu trasy odgoniło całą złość i zmęczenie na bok. Pozytywne odczucia potęgowało również to, że byliśmy tam zupełnie sami.

9.jpg



10.jpg



11.jpg



12.jpg



Na wodospad można się wspiąć, a także się w nim wykąpać i tak też zrobiliśmy. Chwilę potem znów zaczęło padać, tym razem naprawdę poważnie. Gonił nas również czas, a park zamykali o 15:00. Zdążyliśmy na styk. Wróciliśmy jednak w powiększonym gronie – żona, ja i pijawka.

21.jpg



Podobno o 15:30 z parku wracają busy. Nie zdziwiło nas jednak wcale, że żaden bus się nie pojawił. Pytani przez nas Malezyjczycy znajomo już przekrzykiwali się między sobą. Tym razem na szczęście udostępnili nam swoje wifi i dzięki temu udało nam się wrócić do Kuching zamówionym Grabem za 22MYR.


Podczas kolacji wpadliśmy na trójkę Polaków, którym musimy bardzo podziękować za to, że podzielili się z nami wrażeniami dotyczącymi parku narodowego Bako. Całe szczęście, że dostępne były tam jeszcze dostępne noclegi. Znów pakujemy plecaki i ruszamy z samego rana do najlepszego punktu całej naszej wycieczki – Taman Negara Bako.


15.jpg



Bako jest na tyle popularną atrakcją, że w tym przypadku autobusy do wioski w okolicach parku jeżdżą i to, prawie że zgodnie z rozkładem. Cena OW 5MYR/os. Podróż trwa godzinę. We wiosce kupujemy bilety wstępu (20MYR/os), a także na łódkę (również 40MYR/os RT), którą docieramy do samego parku. W oczy na samym początku rzuca się ogromny znak ostrzegawczy "uwaga krokodyle". Nie napawa on zbytnio optymizmem. Z tego właśnie powodu w parku obowiązuje całkowity zakaz kąpieli.
Podróż łódką trwa ok. 20 minut. Przy niskim stanie wody czeka nas desant i po krótkim spacerze docieramy do HQ.
Zakwaterowanie dostaliśmy w nowych, betonowych domkach z powodu błędu w systemie rezerwacyjnym. Z tegoż samego powodu po jednej nocy zmuszeni będziemy również zmienić zakwaterowanie, trudno. Obładowani rzeczami zmierzamy w kierunku domku i… trafiamy na to, na czym tak nam zależało. Nosacze! Skoro są już teraz, pewnie trafimy na nie za 10 minut wracając bez rzeczy. Nie ma tak łatwo..

16.jpg


18.jpg


19.jpg


20.jpg



Bako, Kuching cz.2 , Brunei i Miri w części 3.Dlatego też między innymi tam wróciłem! :)

Miło, że kogoś zainteresowała moja relacja. Nad dalszym ciągiem jeszcze trochę popracuję, bo na pierwszy rzut oka widać spory zjazd w ilości polubień w drugiej części relacji.Jak już wspominałem dzięki radom spotkanych Polaków przedłużyliśmy swój pobyt w Bako i była to najlepsza możliwa decyzja. Park okazał się świetnym miejscem na oderwanie się od rzeczywistości poprzez obcowanie z wszechobecną naturą, fauną i florą. Tłumów kolejny już raz nie uświadczyliśmy.


3.jpg



4.jpg



Na miejscu wybraliśmy się na 4 trasy trekkingowe o różnym poziomie zaawansowania i długości.
Wybór padł na dwa punkty widokowe oraz dwie plaże z lasem namorzynowym. Niestety wszystkie trekkingi w parku oprócz szlaku kolistego wymuszają powrót tą samą trasą, należy zatem przygotować się na przejście tym samym szlakiem również w drugą stronę. Dla chętnych z tras kończących się na plaży istnieje możliwość powrotu łódką za ok. 25MYR/2os. Na wszystkich trasach spotkaliśmy w sumie 2 osoby. Taka pustka i totalna izolacja wywiera niesamowite wrażenie.


1.jpg



2.jpg



5.jpg



Każdego wieczora organizowane są również nocne przejścia z przewodnikiem. Koszt 10MYR/os, czas trwania około godziny. Osobiście nie zdecydowaliśmy się na nie ani razu i po rozmowach z innymi podróżnikami żałujemy naszej decyzji do teraz… Wieczorami spotkać można zupełnie inne zwierzęta, niż za dnia.


6.jpg



7.jpg



Po wspaniałych 3D2N czas wracać do Kuching . Tym razem na dwa ostatnie noclegi zdecydowaliśmy się zostać w innej części miasta, niż w Waterfront.
Na sam koniec pobytu ciągle po głowie chodziła nam największa atrakcja okolic, mianowicie Semenggoh Nature Reserve, gdzie z bliska w prawie że naturalnym środowisku zobaczyć można wspaniałe i tak rzadkie już niestety orangutany. Pora monsunowa ma jednak i swoje wady. Kwitnące na drzewach owoce powodują, że małpy nie muszą i nie chcą schodzić do karmiących je pracowników parku i szansa na ich zobaczenia maleje praktycznie do 0. Zdecydowaliśmy, że niestety pasujemy…


8.jpg



9.jpg




Kolejnego dnia rano ruszyliśmy na samolot do Miri (z rana dostaliśmy info o kwitnącej ponownie Raflezji. Cóż, to już kolejny pech na tym wyjeździe…). Korzystając z okazji, że jesteśmy już w podróży, postanowiliśmy jednym ciągiem bez przystanku w mieście, prosto z lotniska złapać busa do trzeciego już Państwa w naszej podróży – Brunei Darussalam.
Grab z lotniska do znajdującego się na drugim końcu miasta dworca autobusowego kosztował nas 13MYR. To właśnie z Pujut Bus Terminal dwa razy dziennie odjeżdżają busy do najmniejszego kraju na Borneo. Bilety dostępne są do zakupienia online, jednak jak się potem okazało zakup na miejscu był dużo lepszym wyborem. Koszt podróży to 50MYR/os OW oraz 20BND/os na powrocie. Miejsc również nie brakowało. Oprócz nas jechały tylko 4 inne osoby. Po 3 dniach usłyszeliśmy przypadkiem, że istnieje malezyjska opcja blablacar i przejazd potrafi kosztować 15MYR osoba. Już wiadomo skąd te „dzikie tłumy” w autokarze.. Sama podróż wraz z dwiema kontrolami granicznymi trwa zazwyczaj około 3,5h.


10.jpg



11.jpg



Jeżeli ktoś jest osobą „gotówkową” i korzysta głównie z kantorów, zamiast wypłat w bankomatach polecam na miejsce zabrać Dolary Singapurskie, których przelicznik ustalony jest na stałym poziomie 1:1 do Dolara Brunei. Nawet na lotnisku Changi kurs był nieznacznie lepszy, niż we wszystkich kantorach w Sułtanacie. Do tego unikamy problemu z wygniecionymi banknotami lub tymi o mniejszych nominałach. Resztę dostajemy oczywiście w BND.


12.jpg



Stolica Brunei, Bandar Seri Begawan zaskoczyła nas bardzo pozytywnie. Oprócz przepięknej, muzułmańskiej architektury, mieszanki przepychu oraz niestety.. biedy np. w postaci największej pływającej wysoki świata, ogromnym zaskoczeniem była dla nas życzliwość miejscowej ludności. Na miejscu tylko raz poruszaliśmy się komunikacją miejska. Czekając na autobus lub idąc gdzieś pieszo praktycznie nie ma szans, żeby ktoś nie zaproponował Wam podwózki. Spotykaliśmy się również z wieloma pozdrowieniami, pytaniami o pomoc oraz życzliwymi uśmiechami.

Pierwszy i zarazem jedyny pełny dzień w BSB wykorzystać chcieliśmy do maksimum. W taką pogodę to jednak niemałe wyzwanie. W pełnym słońcu jedyne o czym człowiek marzy, to trochę cienia i zimny kokos. Będąc tam jednak w piątek jak my, druga z tych rzeczy może być troszkę utrudniona. Jest to dzień najważniejszej modlitwy w całym tygodniu i dosłownie wszystkie placówki w całym państwie zamykane są od 12 do 14. Całe szczęście, że przypomniał nam o tym jeden z mieszkańców i tuż przed wybiciem południa zabrał nas autem do okolicy pełnej sklepów i restauracji. Zrobione zapasy wody okazały się i tak niewystarczające na te 2h.. Kokos zakupiony o 14:00 był chyba najlepszym wydanym 9zł w moim życiu…


13.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

mysza15 27 lutego 2019 18:20 Odpowiedz
Go on! :)
franekxvi 27 lutego 2019 20:11 Odpowiedz
U mnie Borneo na liscie miejsc do zobaczenia w 2020, wiec chetnie poczytam :)Sent from my SM-T713 using Tapatalk
mordek 1 marca 2019 13:05 Odpowiedz
Dla samych nosaczy wróciłbym do Bako. Przepiękne zwierzęta!
wasil10 1 marca 2019 13:15 Odpowiedz
To fakt, niesamowite stworzenia. Na żywo robią niesłychane wrażenie i są jeszcze śmieszniejsze niż na zdjęciach. Z perspektywy czasu nie uważam, że 3D2N w Bako to za dużo czasu, a takich opinii w Internecie przed wyjazdem naczytałem się mnóstwo.
ruda-laur 4 marca 2019 14:09 Odpowiedz
Fajnie się zaczyna :) Borneo jest przepiękne jedno z miejsc gdzie chciałabym jeszcze wrócić :). czekam na dalszą część relacji! ?
wasil10 4 marca 2019 14:09 Odpowiedz
Dlatego też między innymi tam wróciłem! :) Miło, że kogoś zainteresowała moja relacja. Nad dalszym ciągiem jeszcze trochę popracuję, bo na pierwszy rzut oka widać spory zjazd w ilości polubień w drugiej części relacji.
franekxvi 4 marca 2019 14:22 Odpowiedz
Zjazd moze wynika z tego, ze ludziom nie chce sie klikac :DSent from my SM-A520F using Tapatalk
romiczka 15 marca 2019 20:26 Odpowiedz
Byłam z moją siostrą na Borneo w stanie Sarawak, a najwięcej czasu spędziłyśmy w Bako National Park- Parku Narodowym, na który dopływa się tylko łódką. Byłyśmy w Bako 4 dni, a poniżej filmik przedstawiający piękno tamtejszej natury. Brak samochodów, słaby Internet i piękne widoki i natura, tego nam było trzeba:https://www.youtube.com/watch?v=j7MZ5Bv ... ploademail
tupungato 10 maja 2023 23:10 Odpowiedz
Fajna relacja, dzięki!Podbijam temat, bo zdjęcia działają. W starszych relacjach to nie jest regułą :-)