+2
b79 17 maja 2019 11:54
Selva, Sierra, Costa - różnorodne Peru


Nie marzyłem o Peru. Co więcej, po wizycie w 2017 w Meksyku przeszła mi ochota na wypad do Ameryki Południowej. Myślałem, że to będzie dubel, znowu architektura kolonialna, ostre żarcie, zabytki po Inkach, zamiast wcześniej podziwianych piramidach Majów. Tymczasem wyjazd mogę udać za jeden z lepszych, zaskakujący, odkrywający dla mnie kontynent. Ale po kolei…

W połowie stycznia pojawiły się bilety za 1520 zł z Amsterdamu do Limy (liniami AeroMexico). Zdecydowałem się, bo jednak Peru gdzieś tam w głowie siedziało, poza tym chciałem po prostu gdzieś ruszyć. Taki nałóg, uzależnienie od przygód. Pewnym wyzwaniem był bardzo szybki termin wyjazdu, bo już 6 lutego 2019. Jeszcze nigdy nie miałem na ogarnięcie wypadu raptem 3 tygodni. Jeżeli coś mnie stresowało, to potencjalne problemy ze znalezieniem wewnętrznych przelotów w dobrych cenach no i bilety wejściowe do Machu Picchu. Cała reszta to dla mnie przyjemność. Etap czytania, pogłębiania wiedzy, planowanie każdego kolejnego dnia. To akurat lubię i dobrze się w tym czuję.
Trochę nieświadomie wybrałem taki termin wyjazdu. Nie wiedziałem jaka to pora pod względem obłożenia turystycznego. Otóż okazuje się, że poza wybrzeżem jest to pora deszczowa, a to oznacza dla miejscowych low season. Dzięki temu nie było żadnych problemów z kupnem biletów do Machu Picchu. Straszyć nas miały ewentualne deszcze i zachmurzenia. Natomiast nad samym Pacyfikiem lato jest praktycznie przez cały rok. Na ruch turystyczny mają wpływ przede wszystkim goście z USA oraz Europy i przypadające wakacyje w lipcu-sierpniu. Ostatecznie obyło się bez żadnych komplikacji, a plan zrealizowaliśmy.

Początek wygląda zawsze tak samo. Szybkie decyzje co chce się zobaczyć. Kalendarz ogranicza zapędy, niestety pojawiają się pierwsze cięcia. Dla mnie must see to była dżungla amazońska no i obowiązkowe Machu Picchu. Resztę należało dosztukować. No więc…
1. Dżunglę można podziwiać w Peru w dwóch miejscach. Pierwsze to północ kraju i okolice miasta Iquitos. Ale tu się tylko przypływa/przylatuje, a dalej trzeba jeszcze doliczyć kolejne dni na dopłynięcie w dzicz i szukanie tam wrażeń. Dla mnie lepszym rozwiązaniem było znajdujące się na wschodzie Peru, niedaleko granicy z Boliwią, miasto Puerto Maldonado. Raptem 50 minut lotu od Cuzco, przy dobrej organizacji po wylądowaniu w ciągu 2-3 godzin można znaleźć się sercu dżungli. To mi odpowiadało.
2. Drugie miejsce - Machu Picchu, współczesny cud świata, obowiązkowa wizyta dla każdego odwiedzającego Peru. Obok znajduje się równie często odwiedzane miasto Cuzco.
3. Oczywiście nie sposób pominąć Limę, bo tam się ląduje. Ale tu chciałem być jak najkrócej. Zdecydowanie lepiej czuję się w mniejszych miastach, te duże rzadko kiedy mnie angażują. Miasto odwiedziliśmy dwa razy i za każdym razem była to połówka dnia. Ale taki urok Limy, która jest w centrum siatki logistycznej.
4. Linie Nazca od początku odrzucałem, bo były nie po drodze. Dlatego w pierwszym podejściu celowałem raczej w Arequipe i wizytę w kanionie Colca. Tyle że plan nie spinał się – brakowało jednego dnia. I wtedy z pomocą przyszło Peru Hop. Świetne rozwiązanie – organizują przejazdy między miastami, ale o tyle nietypowe, że po drodze zalicza się przystanki na zwiedzanie atrakcji. W ten sposób powstał pomysł na 3 dniowy zorganizowany wypad z Limy, po drodze Paracas, Huacachina i wspomniana Nazca.


Ostatecznie miało to wyglądać następująco:
Image


07.02: przylot do Limy, nocleg
08-10.02: dżungla w okolicach Puerto Maldonado
10-13.02: Machu Picchu + Cuzco
13.02: Lima, dzielnica Centro Historico
14-16.02: wycieczka z Peru Hop: Paracas, Huacachina, Nazca
17.02: Lima, dzielnica Miraflores

Poniżej film z wideorelacją, a dalej klasyczny opis. Myślę, że zmieszczę się w trzech częściach. Zapraszam!


https://youtu.be/RoX_5YM9rnc


Selva – pobyt w dżungli amazońskiej


Podróż na zachód należy do tych przyjemniejszych, ponieważ z racji na cofanie zegarka zyskuje się czas na odpoczynek. Tak więc start mieliśmy z Amsterdamu, należało tylko dokupić bilety na pierwszy odcinek z Warszawy. Holandia kojarzy mi się co najmniej z dwoma przyjemnościami, które już na lotnisku w Schiphol można skonsumować. Są to duże frytki z majonezem oraz kapitalny, wbity w bułkę świeży śledź z cebulą i ogórkiem. Postawiliśmy na przetworzonego ziemniaka. Na filet ze śledzia przyjdzie czas dopiero w drodze powrotnej. Wylot z Amsterdamu był o 22.25 (mój debiut Dreamlinerem), udało się nawet przespać większą część nocy.


Image

Image

Image


W Meksyku lądujemy przed 4 i mamy ponad 4 godziny przerwy przed kolejnym, ponad 5-godzinnym lotem do Limy. Lotnisko w Meksyku nie należy do najnowocześniejszych, piętno czasu jest tu zauważalne, a i lokalny przegląd zapachów przytłacza. Jest to też brama językowa do Ameryki Łacińskiej, tzn. dalej rozmawiamy tylko w ojczystym. Przed wizytą warto nauczyć się chociażby podstawowych słów po hipszańsku, zwłaszcza cyfr i kilku zapytań ułatwiających życie.


Image

Image


W Peru meldujemy się po godzinie 15. Mam ze sobą drona i wiem, że powinienem zgłosić go na cło. Trzeba wówczas wpłacić depozyt, jakieś papiery wypełniać. Kara za brak zgłoszenia to 250 USD. Nie chcę tracić czasu, ryzykuję i przez nikogo nie niepokojony opuszczam przyloty. Pod lotniskiem istne polowanie taksówkarzy na turystów. Ale tym razem mamy załatwiony transport przez miejsce noclegowe, które znajduje się po sąsiedzku z lotniskiem. Nie zamierzamy zapuszczać się do centrum miasta. Chcemy tylko odpocząć, przespać noc i rano udać się w dalszą podróż. Najpierw jednak posiłek. Tu właśnie wychodzi duża zaleta podróży w zachodnią stronę. Mimo że od wielu już godzin byliśmy w podróży, słońce wciąż utwierdzało nas, że jest dzień. I nawet jakoś specjalnie zmęczeni nie byliśmy.
Okolica wokół lotniska nie należy do najpiękniejszych. Są to przedmieścia Limy, wszędzie kraty. Trafiliśmy do fast foodowej knajpy. Wszelka odmiana kurczaka z rożna. Bierzemy zestaw 1/2, co oznacza, że na talerzu ląduje pół kury, drugie tyle frytek, sałatki, sosy, butelka coli. Na koniec próbowali podać jeszcze jakieś słodkości, ale wybroniliśmy się. I to mimo, że były w cenie zestawu, co podkreślano przynajmniej dwukrotnie. Tyle jeść nie przywykłem, ale patrząd na miejscowych, to chyba norma. Na całe szczęście okazało się potem, że w Peru jada się naprawdę smacznie i wartościowo, a tylko z braku laku zaliczyilśmy taki start. Wracamy do pokoju, nasze Peru zacznie się tak naprawdę dopiero od dnia następnego.

Wylot o godzinie 8.00. Rano właściciel podaje obowiązkową w Peru jajecznicę. Na lotnisku w hali odlotów znajduje się stanowisko Peru Rail, gdzie odbieram zarezerwowane bilety kolejowe do Machu Picchu (tylko taka forma możliwa – płaci się online za rezerwację, bilet trzeba odebrać fizycznie w jednym z wielu punktów w Peru). Lecąc na wschód kraju warto usiąść po lewej stronie samolotu, widać wówczas Andy i pojedyncze szczyty wybijające się ponad chmury.


Image


Połączenie do Puerto Maldonado realizowane jest z międzylądowaniem w Cuzco. No i muszę opisać to doświadczenie. Miasto, jak i lotnisko, znajduje się na wysokości 3300m, do tego w kotlince pomiędzy górami.


Image


Wystarczy, że wystąpi załamanie pogody i już jest problem z obsługą lotniczą. Ale nawet przy dobrej pogodzie lądowanie sprowadza się do obniżania pomiędzy górami, by pod sam koniec samolot robił ostry nawrót w lewo i ustawiał się, a przynajmniej próbował, w osi pasa. Nam się nie udało. Nagle dziób do góry i trzeba było robić podejście nr 2. W tutejszych warunkach nie jest to chyba rzadki widok. Dla mnie pierwsze takie doświadczenie i przyznam, że oczekiwane przeze mnie. Moje pierwsze odejście na drugi krąg.
Postój trwa 25 minut, samolot jest jak autobus. Jedyni wychodzą, po chwili nowi meldują się na pokładzie i lecimy dalej. Opuszczamy góry i za 50 minut lądujemy w zupełnie innej scenerii. Meandrująca rzeka, wszędzie dookoła bujna zielień. Słońce, upał. Peruwiańska Amazonia.


Image

Image


Miasto Puerto Maldonado żyje z turystyki. Samo w sobie ma niewiele do zaoferowania, ale cała przyroda dookoła jest magnesem dla przyjeżdżających turystów. Na miejscu jest wiele biur podróży, gdzie można wybrać gotowy plan pobytu w dżungli (głównie na ulicy Leon Velarde, zwłaszcza bliżej rzeki). Można też zrobić rezerwację z wyprzedzeniem, mailowo, tak by po przylocie zostać odebranym z lotniska i od razu ruszyć dalej, nie tracąc czasu na nocleg. Takie rozwiązanie wychodzi raczej drożej – a już na pewno w sezonie, kiedy możliwości negocjacyjne są ograniczone. Wybierając gotową wyprawę należy zwrócić uwagę na co najmniej dwie kwestie. Po pierwsze, okolica słynie z występowania tzw. lizawki, gdzie codziennie rano różne gatunki papug zlatują się i ucztują. Dla mnie to był główny cel wizyty i od razu pierwszy wybór. Pozostałe aktywności to obozowanie w dżungli nad jeziorem, kajaki, łowienie ryb (piranie), specjalnie wybudowane tory przeszkód (jakieś drabinki, liny, domki na drzewach itp.). Punktem programu w każdej z tych wypraw będzie spacer przez dżunglę – wersja w dzień jak i w nocy. Druga kwestia do wyboru to długość pobytu w dżungli. Wybierając opcję 1-dniową wiele się traci. To są wypady z miasta o świcie, powrót na noc. Zwiedza się wówczas tylko najbliższą okolicę na północ od Puerto Maldonado. Opcje z noclegiem mają o wiele bogatszy program. Można siedzieć w dżungli nawet tydzień. Pobyt jest w lodgach, obowiązuje pełne wyżywienie, codziennie atrakcje, no i każdy dostaje służbowe kalosze. Bo w dżungli jest dużo błota, zwłaszcza w porze deszczowej. Oczywiście to wszystko kosztuje, ale uważam, że warto. Wspomnienia są potem bezcenne.

Wybraliśmy dwudniową ofertę (tambopatajungle.com). Za cenę 180USD/os mieliśmy mieć pobyt w grupie max. 10 os. w lodge znajdującej się niedaleko lizawki Cuncho Clay Lick. Pokój prywatny, pełne wyżywienie, transport, wszelkie opłaty (wstęp do Rezerwatu Tambopata). Z lotniska odbiera nas umówiony tuk tuk i zawozi do Tambopata Hostel, który organizuje wypady do dżungli. Po załatwieniu formalności nakarmiono nas podając klasyczny arroz con pollo, czyli ryż z kurczakiem zawinięty w liść bananowca. Ale to było dobre…


Image


Nasze obozowisko znajduje się 6 godzin łodzią motorową w górę rzeki, dlatego skracamy dojazd do 2 godzin i w pierwszej kolejności jedziemy autem 60km równolegle do rzeki, następnie przesiadamy się na auto 4x4, które zapuszcza się w coraz bardziej dzikie, porośnięte bujną roślinnością bezdrożdża, by dotrzeć wreszcie do brzegu, gdzie wsiadamy w łódź i płyniemy ostatnie 20 minut w górę rzeki.


Image

Image

Image

Image


Collpas Tambopata Inn jest świetnie położona. Obozowisko znajduje się praktycznie nad linią brzegową, w sercu dżungli. Obok znajduje się granica Parku Narodowego Tambopata (strefa bez infrastruktury), 40 minut łodzią dalej lizawka. Dookoła obozowiska najprawdziwsza dżungla, co słychać zwłaszcza nocą.


Image

Image

Image

Image

Image


Jesteśmy poza sezonem. Dlatego jest pusto, dostajemy prywatny domek.


Image


Dodajmy prosto urządzony, ale przytulny i czysty. Na tyłach znajduje się weranda z hamakiem, zamiast okien siatka.


Image

Woda tylko zimna, prąd tylko w porze działania agregatu (wieczorem). Głównym miejscem jest duży, zadaszony taras, skąd mamy widok na większą część obozowiska oraz rzekę. Są tu też stoły, baniaki z wodą pitną, termosy z gorącą wodą, kawa, herbata. Tu będziemy jadać posiłki. Mieszkankami tego miejsca są też dwie papugi. Spokojna, ale bardzo ciekawska ara Ch’aska (w języku keczua Wenus) oraz amazonka Polly (niezły urwis). Spotkać je można głównie na werandzie, ale mają pełną wolność przestrzeni. Ary najdłużej nie było tydzień.


Image

Image


Naszym przewodnikiem podczas pobytu jest Rodrigo. Wesoły, kontaktowy chłopak, z dużą wiedzą, władający dobrze po angielsku. Zabiera nas na pierwszą wyprawę do dżungli. Miała być grupa max. 10 os., tymczasem robi się z tego wycieczka prywatna. Pamiętajcie – pora doszczowa ma swoje zalety, tym bardziej że póki co nie pada! Przez ponad 2 godziny łazimy po dżungli, Rodrigo co chwila przystaje, opowiada o roślinach, ich wykorzystaniu przez miejscowych, także w kontekście medycyny naturalnej. I tak wywar z czeronych korzeni świetnie działa na nerki, liście pewnej rośliny to naturalna lidokaina, czyli środek znieczulający. A kolczasty owoc małpy używają do rozczesywania sierści. Kosztujemy dzikie pomidory, jemy termity (w smaku miętowe), patrzymy na sterczące z ziemi stożki zamieszkałe przez cykady. Nie mamy szczęścia do małp. Normalnie powinny być widoczne, ale nie dzisiaj. Wszędzie mrówki. Czerwone, których ukąszenie miejscowi wykorzystują leczniczo, na artretyzm, jak i te duże czarne, które należy omijać szerokim łukiem, gdyż nazwa bullet ant nie wzięła się z niczego – ból po ugryzieniu porównywalny jest do postrzału z broni i trwa minimum dobę. Podobno, ale wierzę na słowo.


żółty pomidor
Image

termitarium
Image

Image

Image

Image

Image

bullet ant
Image

pregnant tree wersja męska (widać), żeńska ma w konarze wyraźny brzuszek
Image

Image

Tu żyją cykady
Image

Orzech brazylijski
Image

Image

Tu żyją nietoperze
Image


Wracamy do obozu, chwila na odpoczynek. Gdy już ściemniło się, ponownie idziemy na 40-minutową wycieczkę do dżungli. Tym razem grupa większa, skład powiększony o troje Rosjan. Nocą czekają na nas nowe atrakcje. W skrócie: robactwo. Pojawiły się pająki, patyczaki, motyle, jaszczurki no i tarantula. Sprowokowana patykiem przez Rodrigo wyszła ze swojej jamy. Nie widzieliśmy żadnego węża, ale występują tu również anakondy.


Image

Image

Image

tarantula
Image


To nie koniec atrakcji. Czeka nas jeszcze nocny rejs po rzece. Wrażenie na pewno robi rozgwieżdżone niebo. Łódź wyposażona jest w akumulator i potężny reflektor, który robi za szperacz. Płyniemy wzdłuż brzegu. Najpierw widzimy jelonka, który oślepiony smugą światła zastyga i patrzy się na nas. Naszym celem są jednak kajmany. Cały czas przemieszczamy się, a światło przeczesuje linię brzegową.


Image

Image


Nagle obsługujący reflektor pracownik potrząsa nim, co dla obsługującego silnik sternika oznacza, że ma zwolnić i cicho podpłynąć do brzegu. Przechodzimy na światło UV. Najwyraźniej nie spłoszy ofiary, a ma za zadanie zdradzać po oczach jej położenie. Ale nikt z nas niczego nie widzi. Dobijamy do brzegu, facet od reflektora wyskakuje na brzeg, grzebie w chaszczach… i wraca na pokład trzymając w dłoniach metrowego kajmana. Jedna dłoń na ogonie, druga zaciśnięta na pysku. Jest to młody osobnik, na pełnowymiarowego nie mielibyśmy szans. Chwilę głaszczemy gada, robimy zdjęcia (zwłaszcza oczy robią wrażenie), po czym wraca do swojego środowiska, a my do naszej bazy.


Image

Image

Image


Czas na kolację, która wydawana jest na tarasie. Teraz widzimy, że jesteśmy tylko my i Rosjanie (to ich ostatnia noc, co niestety było długo słyszalne). Jedzenie jest świetne, lokalne, bez udziwnień. Najpierw zupa warzywna, potem Aji de gallina, czyli kurczak w żółtym sosie z ryżem, ale były też dodatki jak np. smażone banany. Coraz bardziej mi tu wszystko smakuje!


Image


Idziemy spać. Leżę i słucham. Pohukiwania, cykady, muzyka dżungli. I to wszystko po sąsiedzku, ponieważ nasz domek był na samym skraju obozowiska. Magia.


Wstajemy o godz. 4. Na centralnym tarasie zupełnie ciemno. Pijemy przygotowaną kawę i przypadkiem budzimy arę, która po ciemku podchodzi przyjrzeć się, kto zakłóca jej sen. Ruszamy w górę rzeki z przewodnikiem Rodrigo oraz sternikiem. Znowu sami, czyli mamy wycieczkę prywatną. Słońce jeszcze nie wstało, ale jest już na tyle jasno, by doskonale widzieć spowitą we mgle dżunglę.


Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

wojtekgreen 21 maja 2019 06:50 Odpowiedz
Genialne zdjęcia!!
grzalka 21 maja 2019 22:16 Odpowiedz
Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg i zdjęcia.
sudoku 21 maja 2019 22:36 Odpowiedz
Tak myślałem o "zaliczeniu" Machu Picchu przy okazji np. wypadu na Galapogos.A tu nagle ta dżungla i wygląda na to, że Peru trzeba zrobić niezależnie od Ekwadoru...
maginiak 21 maja 2019 22:57 Odpowiedz
Wydaje się że na tym forum były już relacje zewsząd. A tu niby oczywista - ale jednak chyba nie do końca - dżungla w Peru, i pasja, i super zdjęcia. Nie przypominam sobie podobnej relacji. Pewnie przegapiłam, ale tym bardziej dzięki za inspirację
makdeb 23 maja 2019 13:46 Odpowiedz
Piękne zdjęcia, super relacja. Zazdroszczę, Plus Ultra, do diabła z Wami! :mrgreen:
katka256 23 maja 2019 14:21 Odpowiedz
no to czekam na cd
lousylucky 29 maja 2019 07:29 Odpowiedz
Świetna relacja! Czytałem z wypiekami na twarzy, nie mogę się doczekać kiedy sam odwiedzę ten kraj, a plan zwiedzania będzie mocno zainspirowany tą relacja :D
tropikey 29 maja 2019 08:38 Odpowiedz
Teraz już wiem, że po dwóch jednodniowych wizytach w Limie we wrześniu (tak samo, jak Wy: Centro Historic i Miraflores), będę musiał jeszcze wrócić do Peru, by pojechać do Cuzco. Z Waszych zdjęć wynika, że to piękne miasto!Dzięki za przydatne informacje dot. Limy :) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
tropikey 31 maja 2019 11:49 Odpowiedz
Świetna relacja, a do tego bardzo fajnie zaplanowana wyprawa. Gratuluję :) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
b79 31 maja 2019 11:57 Odpowiedz
Dziękuję. Planowanie to zawsze fajna zabawa w układanie pasujących klocków. Tu akurat brakuje jeszcze jednego dnia na okolice Cuzco - 11 pełnych dni na miejscu jest optymalne pod powyższy opis.
e-prezes 7 czerwca 2019 15:45 Odpowiedz
Fajna i bogata w szczegóły relacja.Znaliście hiszpański na poziomie komunikatywnym?
b79 8 czerwca 2019 11:13 Odpowiedz
@e-prezes hiszpańskiego nie znam, ale przed wyjazdem ostatnie 2 tygodnie tłukłem na słuchawkach w drodze do pracy rozmówki hiszpańskie. Podstawą jest nauczenie się liczenia i najbardziej potrzebnych zwrotów, jak "chcę dojechać do", itp. W Peru akurat było w miarę prosto, ale 2 lata wcześniej w Meksyku, gdzie sporo busami jeździliśmy, taka umiejętność wypowiedzenia swoich oczekiwań była wielce pomocna.
pietrucha 12 czerwca 2019 11:29 Odpowiedz
Pięknie napisana i bogata w informacje relacja :) Jednakże odradzam jej czytanie, bo to tylko pogłębia żal związany z ostatnim anulowanym EF :D
pabloo 12 czerwca 2019 12:14 Odpowiedz
Super relacja, a sama wyprawa rzeczywiście wydaje się być co do każdego zaplanowana tak, by maksymalnie wykorzystać miejsce i czas. ;) A jak z kosztami? Ile mniej więcej wydaliście na wycieczki/biletu wstępu?
b79 12 czerwca 2019 13:55 Odpowiedz
@Pabloo koszty na 1 os. Przeloty w sumie 2783 zł:- LOT Waw>Ams 663 zł- AeroMexico 1520 zł- 3x wewnętrzne Peru 600 złPozostałe wydatki w sumie 4000 zł:- PeruHop 260 usd- pociąg Machu Picchu 126 usd- wstęp MP 188 zł- dżungla all incl. 180 usd- reszta to hotele, żarcie, polisa ubezp. itd.Całość ok. 6700/os.
sz-lony 13 czerwca 2019 21:33 Odpowiedz
Drogi kolego @b79 - to nie jest relacja miesiąca, to powinna być relacja DEKADY na tym forum.Trudno już o nudniejsze rzeczy, jak zachwyty nad uśmiechaniem się ludzi w islamskim Iranie, czy przeciętne opowieści o wycieczkach najtańszymi lotami z siatki Wizz'a, albo zdjęciami w NYC/Golden Gate Bridge. Robienie RTW na szybko za 10 tys. żeby sobie posiedzieć na lotniskach i mieć kreski na mapie robi podobne wrażenie jak kolekcjonowanie słomek po coli wypitej w różnych krajach.To jest relacja z podróży z prawdziwego zdarzenia, dawno takiej nie było. Niesamowita przyroda, różnorodność krajobrazów, nieunikanie trudności. Ciekawy i treściwy opis ubogacony przepięknymi zdjęciami, bez sztucznych przekolorowań rzeczywistości i retuszowania zdjęć do poziomu nasycenia RGB. Widoki od dżungli majestatycznej, acz przesyconej wilgocią i dzikością, przez miasta nowe i starożytne, góry i przepaście, po pustynie i ocean. Twoja opowieść urzeka prawdziwością i naturalnym pięknem odwiedzonych krain. Czytając tę relację czułem zapach tych miejsc, w które sam też przemierzałem; lasów tropikalnych o poranku, słońca pustyni i stepów, targowisk z owocami i knajp z przeróżnymi rodzajami pieczonego mięsa. Powinieneś wydać jakąś książkę jak tak dalej będziesz podróżował ;)Konkludując - masz mój wielki szacunek.Trzymam kciuki i pozdrawiam.