0
BrunoJ 8 czerwca 2019 17:06
TOS_17_wieczor2.jpg



Dzień należy podsumować jako intensywny i unikalny, w końcu takie święto trafia się raz do roku.
I tak minęło pół wyjazdu. Miałem już chytry plan na dzień następny, ale o tym w kolejnej części.-- 10 Cze 2019 01:05 --

Kolejny dzień przywitał ciszą (wszyscy odsypiali świętowanie? ;-) więc po śniadaniu bez ociągania wyruszyłem na szersze zapoznanie okolicy. Oczywiście zaczynając od 'technicznego' punktu widokowego, który pozwalał na szybkie rozeznanie się w ogólnie panujących warunkach. Czyli od pobliskiego nabrzeża w centrum.


TOS_18_objazd1.jpg



Góry mają to do siebie, że ten sam widoczek rzadko wygląda identycznie. Nie wiem dlaczego, ale cały czas mnie to fascynuje. Łapię się na tym, że większość zdjęć w aparacie to te same widoczki, bo się chmurka przesunęła, bo światło trochę inaczej pada. Musicie się więc nastawić, że po dość kolorowych obrazkach z dnia poprzedniego, tym razem będzie monotonnie - woda, góry, góry woda ;-). Żeby jednak urozmaicić choć trochę te widoki, postanowiłem... objechać Tromso dookoła. A konkretnie główną wyspę, na której ulokowane jest miasto. A co! Oczywiście wymagało to zorganizowania pojazdu, o co zadbałem już przed przyjazdem, a 'przyklepałem' dnia poprzedniego (to tak w temacie spontaniczności zwiedzania ;-). Ale ten kto oczekuje teraz zdjęć terenówki, czy innego kabrioletu będzie zapewne zawiedziony. W końcu Norwegia to ekologia. A ekologia to poruszanie się bez spalin. Zresztą, sami zobaczcie.


TOS_18_objazd2.jpg



Zawiedzeni? ;-) Nie, nie jest to Tesla czy stanowczo bardziej chodzący mi po głowie E-Pace. Zwykła wierchowinka, napęd odczłowieczy. Tutaj kilka słów wyjaśnienia. Rezerwując hotel znalazłem informację o możliwości wypożyczenia roweru, oczywiście w cenie. Po przyjeździe dokonałem rezerwacji, żeby nikt mnie nie ubiegł, szczególnie, że hotel dysponował jedną sztuką. Tłoku jednak nie było, byłem jedynym chętnym. Pani grzecznie uprzedziła mnie, że górki mogą być strome, a w razie wymięknę, to mam przypiąć gdzieś rower i wrócić taksówką, a oni sobie go zabiorą. Nie wiem, czy pani patrząc na moje dobrze rozwinięte mięśnie (piwne ;-)) wątpiła w moje możliwości, czy po prostu miała doświadczenie z wcześniejszymi hotelowymi amatorami dwóch kółek. Wdepnęła mi jednak na ambicję - co? ja nie dam rady?
Na początku jednak było trochę zabawy z samym rowerem, który okazał się mieć poluzowane siodełko i kierownicę, co wymagało zorganizowania jakichś kluczy.
Sam rower zupełnie przyzwoity - turystyczny Trek 7.2. Nie pogniewałbym się na ciut większą ramę, ale ogólnie ok. Na samym początku, blisko centrum, trochę się wpakowałem w jakieś nowo budowane osiedle i musiałem kilka razy zawrócić, trafiając na ślepe zakątki. Ale później trasa prowadziła już praktycznie cały czas przy brzegu, umyślnymi ścieżkami rowerowymi.


TOS_18_objazd3.jpg



Warto wspomnieć o warunkach do jazdy. Widoki mogą się kojarzyć z latem, które doskwiera nam teraz za oknami w PL. A tymczasem temperatura trzymała się poniżej 10st, wiał lekki wiaterek. Zupełnie przypadkiem miałem ze sobą komplet ubrań, który używam do biegówek ;-). Zestaw ciuchów to długa odzież techniczna w wariancie na łagodną zimę (wełniano-syntetyczna, ale jeszcze bez grubej warstwy ocieplającej), spodnie i kurtka - lekkie, elastyczne, z windstoperami od frontu. Oraz lekkie rękawice i czapka, oczywiście również z windstoperami. Osobiście nie bardzo lubię typowy strój rowerowy w stylu MAMIL (Middle-Age Man In Lycra ;-), więc z typowo rowerowych ciuchów skorzystałem tylko z gatek z "pampersem", które również przypadkiem zaplątały się w moim bagażu... Całość uzupełniał plecak z klującym w oczy żarówiasto-żółtym pokrowcem przeciwdeszczowym. I dobrze, bo rower nie miał na wyposażeniu żadnych mrygających światełek (jak pani w hotelu stwierdzila - "przecież jest cały czas widno"). A w ten sposób miałem pewność, że jednak będę widoczny dla kierowców, nawet jeśli będą mieli słońce w oczy.


TOS_18_objazd4.jpg



Powyższe widoki pochodzą z południowo-wschodniej części wyspy. Są tam ładne tereny zielone, place zabaw, jakieś malutkie molo. Dużo rodzin z małymi dziećmi, spacerowiczów z psami, niezbyt dużo rowerzystów. Trasa - na co trochę liczyłem - jest w miarę płaska, chociaż przerzutki pracują regularnie, czasem trafiają się niezbyt strome, ale dość długie podjazdy. Stanowczo na plus dla ogólnego komfortu jazdy jest zachowanie kierowców, którzy przepuszczają rowerzystów praktycznie w każdej sytuacji. Pozwala to na płynną jazdę bez zbędnego zwalniania czy zatrzymywania się. Postanawiam się trzymać okolic głównej drogi wiodącej dookoła wyspy. Nawet w mniej zurbanizowanej okolicy cały czas jest porządna ścieżka rowerowa.


TOS_18_objazd5.jpg



Ścieżek rowerowych możemy po prostu pozazdrościć. Tutaj Stavanger jest dobrym przykładem, w mieście potrafią być ronda rowerowe, nad rondami samochodowymi. Czy ścieżka rowerowa wzdłuż ... autostrady. Tymczasem zbliżam się do lotniska, w pobliżu jest most, którym można przemieścić się do kolejnej 'dzielnicy'. Dość charakterystycznym widokiem jest tam osiedle kolorowych domków - wreszcie typowo norweska zabudowa, której tak bardzo brakuje w centrum. Szkoda, ze "łysa góra" w tle psuje ogólne wrażenie, przynajmniej na zdjęciu.


TOS_18_objazd11.jpg



Wprawdzie staram się trzymać brzegu i drogi, ale raz czy dwa daję się zwieść 'rozjazdom', w efekcie nagle zaczynam wspinać się na jakieś okrutnie strome wzgórza lokalnymi ścieżkami. Odpuszczam i wracam na główną trasę, w końcu nie przyjechałem tutaj na trening, tylko rekreacyjnie zwiedzić okolicę. Mijam lotnisko, mimo chwili czekania najwidoczniej sobotnie południe nie jest dobrą godziną, żeby ustrzelić coś podczas startu/lądowania.


TOS_18_objazd6.jpg



Dojeżdzam tym samym do połowy trasy dookoła wyspy. Droga tutaj robi się mniej ciekawa, prowadzi między drzewami, więc nici z widoków, nawet ścieżka rowerowa się w którymś momencie kończy i dalej trzeba już jechać zwykłą drogą. Skłonny jestem nagiąć swój plan i z radością znajduję drogowskaz pokazujący skrót.


TOS_18_objazd7.jpg



Jakby nie patrzeć, lepiej zrobić 5km niż 20, mając w perspektywie brak spektakularnych widoków. Ale... długo się nie pocieszyłem ze skrótu. Ujechałem może 300 metrów i ....jakby to Siara powiedział - w p[iii] cały misterny plan. Chociaż w zasadzie czego się spodziewałem? Powinienem wyciągnąć wnioski chociażby z poprzedniego dnia. Nie pozostało nic innego jak podkulić ogon, zawrócić i grzecznie przepedałować kolejne naście km wcześniej założoną trasą.


TOS_18_objazd8.jpg



Dalszy przejazd w zasadzie bez historii, ruch na szczęście niewielki, więc jazda ulicą zupełnie bezpieczna. Docierając na północno-wschodnią część wyspy trafiamy do części przemysłowej, jakieś odkrywki kruszywa i magazyny. A później przemysłowa dzielnica mieszkalna i port towarowy. Staram się wypatrzeć moment, gdy objawi się wreszcie ścieżka, ale zamiast tego zaczynam się nagle poruszać dwupasmówką, na której pojawiają się tiry z kontenerami. Na szczęście jest płasko/z górki, a auta mają ograniczenie do 50km/h, więc przebieram nóżkami, żeby nie być zawalidrogą. Kombinuję jednocześnie, żeby gdzieś zjechać. O! Jest jakiś odjazd w prawo. Okazuje się jednak, że wycelowałem najgorzej jak mogłem - zaraz za zakrętem objawił się... tunel!. Stanowczo zły pomysł, żeby pakować się tam rowerem. Wypatrzyłem ścieżkę już wcześniej, gdzieś z boku i wyżej. A przy wejściu do tunelu na głową mam kładkę, którą poszukiwana ścieżka prowadzi. Zeskakuje więc i wspinam się z rowerem na plecach po nasypie o nachyleniu ze 60st... Przez chwilę mam więc prawdziwe MTB, zaś miny spacerowiczów, którym nagle pojawia się z przepaści zdyszany gość z rowerem - bezcenne. Dalej idzie już gładko, chociaż ciągle nic interesującego - ścieżka przechodzi momentami w chodnik, pojawiają się jakieś światła. Ostatecznie trafiam do punktu, w którym mam zakończyć objazd wyspy. I obrać nowy kierunek, bo przecież nie myślicie chyba, że to już koniec.


TOS_18_objazd9.jpg



Tak, tak - kierunkiem jest most. Wczoraj zrobiłem go z buta, dziś przyszła pora zmierzyć się na rowerze. Most po obu stronach jezdni ma dość wąskie ścieżki - ta 'prawa' od strony miasta jest dla pieszych, pod drugiej stronie jest tylko dla rowerzystów. Mijanie się jest dość stresującym manewrem. Z jednej strony mamy wspinającego się tempem żółwia, z drugiej pędzącego z górki na luzie szczęśliwca, który właśnie odpoczywa po podjeździe z drugiej strony mostu. A szerokość ścieżki to chyba mniej niż 1.5 metra, więc praktycznie rowery ocierają się kierownicami. Na szczęście ruch niewielki, plus nie ma wyprzedzania, wszyscy ciągną w mniej więcej tym samym tempie pod górkę, z górki mimo wszystko ciut łatwiej to kontrolować. Jakoś poszło, ale trochę dało w kość, zapewne dlatego, że parę km było już w nogach. Po drugiej stronie, już bez zbędnego zatrzymywania się, udałem się wprost na stację kolejki. Spotkałem tam parę Polaków z Koszalina, których już wcześniej wypatrzyłem w hotelu, a także większą wycieczkę studentów z PG (moja uczelnia!), na jakiejś wymianie. Ludzie dość luźno ustawieni do kolejki, warto przypilnować wejścia, bo wagoniki nie są duże. Przy większej ilości ludzi może się okazać, że trzeba trochę poczekać na kolejny wagonik.
Z jednej strony takie wagoniki są w wielu miejscach i atrakcja może wydawać się pospolita. Ale ciągle uważam że warto - widoki, przestrzeń, czy po prostu kawka w fajnym miejscu. Z przyjemnością zakupiłem naleśnika, będąc jednym z nielicznych gości w barze/restauracji z widokiem na 'dolinę'. Zjadałem z ciut mniejsza przyjemnością - ciągle zapominam, że Norwedzy mają tendencje do przesładzania takich dań. A później już tylko delektowanie się widokami.


TOS_18_wzgorze1.jpg




TOS_18_wzgorze2.jpg



To ciągle te same góry, pokazywane na wcześniejszych zdjęciach. Ale przecież nie po to wjeżdża się na górę, żeby tylko kilka fotek zrobić (chociaż miałem wrażenie, że sporo ludzi tak własnie robiło). Przecież będąc na górze można... wejść jeszcze wyżej! Ha, łatwo powiedzieć. Tak jak na dole można było dobrać choć trochę trasę tak, żeby przejść suchą nogą, tak tutaj nie ma zmiłuj. Część ludzi miała odpowiedni sprzęt, ale większa grupa to turyści w adidasach. Ze wspomnianą parą Polaków decydujemy, że chociaż kawałek trzeba spróbować. I zaczynami się wspinać. W zasadzie trudność samej trasy 2/10, ot, prosta ścieżka prosto na szczyt. Drobną komplikacją jest jednak zalegająca biała czapa. Śnieg jest częściowo rozpuszczony, trochę mokry, trochę sypki, fundując typowe dla roztopów atrakcje, jak wpadanie po kolana, a czasem nawet pachwiny. Nawet mimo próby chodzenia po czyichś śladach. W efekcie powolne, mozolne wspinanie się, z uważaniem na każdy krok. W którymś momencie udaje mi się wykonać dobry uczynek, zauważam telefon leżący w miejscu, gdzie chwilę wcześniej starsze małżeństwo robiło sobie zdjęcia i kładli plecaki na ziemi. Byli już trochę wyżej, ale usłyszeli nawoływania i zawrócili. Pan był tak wdzięczny, że chciał mnie obdarowywać gotówką, a jak odmówiłem to chociaż suchymi skarpetami, które miał na zapas. Starsza para okazała się być turystami z Austrii, byli stanowczo przygotowani do warunków - wysokie trapery, kijki itp. Szliśmy przez kawałek razem, ale później oddzieliłem się, ponieważ oni wyraźnie zmierzali na szczyt. W wirtualnym notesie pojawiła się nowa pozycja rzeczy, które "przypadkowo" mają trafić do walizki, w przypadku wyjazdów na północ - stuptuty.


TOS_18_wzgórze3.jpg



Przez jakiś czas myślałem o wejściu na szczyt, ten po prawej. Na oko niedaleko, droga niezbyt skomplikowana. Ale po ocenieniu tempa marszu po śniegu, bieżącej kondycji, oraz rozpuszczonego śniegu w butach, poddałem się, w przeciwieństwie do koleżeństwa z Koszalina. Pochodziłem trochę 'na boki' kontemplując widoki, i do reszty mocząc buty (w niektórych miejscach, po przebiciu się przez śnieg wpadało się do stojącej/płynącej wody...), próbowałem chodzić między plackami suchego gruntu bez śniegu, ale w którymś momencie wyczerpałem możliwości. Jeszcze więc tylko ostatnie zdjęcia widoczków i na dół. A na zdjęciach nie mogło zabraknąć mojej "ulubionej" góry.


TOS_18_wzgorze11.jpg




TOS_18_wzgorze4.jpg



Przy okazji robienia tych widoczków, uświadamiam sobie, że opuściłem atrakcję w postaci skoczni narciarskiej. Nie zauważyłem kierunkowskazów z drogi, którą jechałem dookoła wyspy, ale też najzwyczajniej uleciało mi z głowy. Może następnym razem... Zbliżając się z powrotem do górnej stacji, stwierdzam, że jest znacznie więcej ludzi, niż gdy ja przyjechałem na górę. Na dole sytuacja wyjaśniła się, stało kilka pustych autobusów, a kilka kolejnych właśnie podjeżdżało. Wygląda więc, że miałem farta. Sugerowałoby to, że popołudniowe godziny mogą być gorszą opcją na wjazd kolejką, najwyraźniej wycieczki z rana idą do muzeów, a po południu obskakują atrakcję na wolnym powietrzu. Biorąc pod uwagę, że do wagonika wchodzi może 20 osób, kilka takich autobusów może zatkać stację dość konkretne.

Tutaj w zasadzie kończą się zdjęcia, mimo że przejechałem jeszcze dobre kilkanaście km, również z zamysłem poczynienia jakichś kolejnych pejzaży. Nie wracając na główną wyspę udałem się wzdłuż wybrzeża na południe, licząc na ciekawe widoki. Ale tak jak trasa autem prowadzi nad samą wodą, tak ścieżka rowerowa jest puszczona "górą" najpierw między domami, a potem na skraju lasu. Na żywo widoczki były ładne, żaden jednak nie był na tyle fotogeniczny, żeby go tutaj przytoczyć - głównie ze względu na różne krzaki, gałęzie, kominy i inne przeszkadzajki. Zanim się zorientowałem, przejechałem spory kawałek - praktycznie po płaskim, bez dużego wysiłku. Po wyjechaniu z osiedla z praktycznie zerowym ruchem, dalsza trasa prowadziła już regularną drogą, na horyzoncie pojawiły się pierwsze większe podjazdy. To był zdecydowany sygnał, że pora zawrócić. Mimo wszystko miałem świadomość, że sporo przejechałem, a trzeba jeszcze wrócić. Po zawróceniu zrozumiałem dlaczego wcześniej było tak łatwo. Teraz jechałem pod wiatr, a płaski teren okazał się w tę stronę minimalnie pod górkę. Na szczęście powrotne trasy jakoś zawsze szybciej mijają, niż gdy jedziemy nimi pierwszy raz (nawet jeśli zegarek mówi coś innego). Potem już tylko most i - chociaż wstyd przyznać... wymiękłem w połowie podjazdu. Okazało się, że rower prowadzę w takim samym tempie jak podjeżdżam, więc i tak nikt mnie nie wyprzedził, więc liczy się jakbym jechał ;-) Swoje ego mogłem nieco odbudować na drugiej - zjazdowej części mostu. Później już prosto do hotelu. Łączny czas wyprawy to ok 8h, z czego 3 to wjazd kolejką na górę i mały trekking, reszta na rowerze z krótkimi postojami i drobnymi "dygresjami" od głównej trasy. Trasa wyszła mniej więcej taka:


TOS_18_trasa_rowerem.jpg



Zaznaczone punkty, poza stacją kolejki, są przypadkowe, żeby "narysować" trasę (da się jakoś ukryć nazwy punktów pośrednich?). To raczej ogólny przebieg trasy, ze zgrubnym wyliczeniem dystansu, a nie idealne odwzorowanie. Ale myślę, że na potrzeby niniejszego opisu jest to wystarczające.
Długa linia poza wyspą to ten ostatni odcinek, o którym wspomniałem wyżej, sam się zdziwiłem, ze ujechałem taki kawał drogi. Chciałem tylko dojechać do zakrętu, żeby mieć widok na przeciwległe góry. Na plus tego odcinka - buty wyschły ;-)

Całościowo wypad na rowerze był super. Spore odległości byłoby ciężko pokonać pieszo, część trasy pewnie do zrobienia autobusem, ale z autobusu słabo podziwia się widoki. Trzeba jednak brać pod uwagę, że w miarę płasko jest tylko wzdłuż brzegu, każda próba zapuszczenia się wgłąb lądu to ostra wspinaczka. Również wszelkie dalsze wyjazdy oznaczają poruszanie się normalnymi drogami dla samochodów, w takim przypadku rower zapewne nie jest optymalnym środkiem transportu. Być może ścisłym latem (lipiec?) szlaki wewnątrz wyspy będą zupełnie bez śniegu, wtedy zadziałają różne skróty. Może nawet jest możliwość wykonania jakiejś ciekawej trasy górą - sporo ścieżek nie jest zaznaczonych na mapach, bo to są w zasadzie ścieżki spacerowe, a nie regularne trasy.

Po powrocie do hotelu i oddaniu roweru, postanowiłem zakosztować tutejszej kuchni rybnej. Wydałem więc okrągłą sumkę w drogiej restauracji, delektując się wirtuozerią lokalnego mistrza kuchni. Oczywiście typowe dla takiego miejsca akwarium z homarami. Z pewnym zażenowaniem stwierdzam, że jestem chyba jedynym gościem "bez krawata", a co najmniej bez eleganckiej koszuli. Znając dość luzackie podejście Norwegów do ubioru (np byłem chyba jedyny w garniturze na gwiazdkowy koncercie w dużej hali koncertowej w Stavanger) trochę byłem zaskoczony tym faktem, ale nikt mnie nie wyprosił, a wręcz udało się nawet miło pogadać z młodą kelnerką ze Słowenii. Z ciekawością obserwowałem pobliski stolik, przy którym - o ile mogę się domyślać - siedzieli narzeczeni i jego rodzice. Dziewczyna była wyraźnie skrępowana, a gdy podali "proteiny" (nóżki homara), przyjęła wyraźnie wymuszony uśmiech, a potem udawała, że jej smakuje ;-) Ot, takie scenki rodzajowe... Po restauracji zajrzałem na chwilę do lodowego drink baru - ale nie moje klimaty (przynajmniej nie gdy jestem solo ;). Postanowiłem wypróbować jeszcze jakiś pub, posiłkując się wcześniej internetami wybrałem mocno polecany Bla Rock Pub. Stanowczo nie podzielam opinii o tym miejscu. Stęchłe powietrze, tzw rock był raczej mieszanką punk-techno, na dodatek puszczaną przez DH w czapeczce z daszkiem do tyłu. Mam jednak inne pojmowanie rocka i miejsce zupełnie mnie nie ujęło, ani wyglądem, ani atmosferą. Chyba nie tylko mnie, no w przeciwieństwie do kilku sąsiednich pubów świeciło raczej pustkami. Pokazuje to tylko, że trzeba ostrożnie czytać internety, a opinie o takich obiektach mogą być nieaktualne, lub sztucznie wykreowane, żeby sobie napędzić klientów. Ostatecznie zagościłem gdzieś na chwilę, ale gdy głowa zaczęła mi opadać nad kuflem uznałem, ze dosyć atrakcji na dziś.

Ostatni dzień sprowadził się do późnego śniadania, spakowania walizki i wyjazdu na lotnisko. Tutaj ewentualną atrakcją był sam przelot. Zarówno z powodów technicznych, jak i - potencjalnie - widokowych. Zacznijmy więc od tych drugich. Ponieważ w stronę "tam" leciałem siedząc od strony morza, więc w stronę "z powrotem" wybrałem miejsca od strony lądu. Wsiadając do samolotu uświadomiłem sobie, że chyba przestrzeliłem, bo pogoda piękna, a będę siedział po przeciwnej stronie niż widok na Lofoty. Na szczęście okazało się, że SAS Plus jest praktycznie pusty, więc zaraz po starcie bezczelnie się przesiadłem. Start z Tromso sam w sobie jest warty wspomnienia. Przy lądowaniu samolot dolatuje dość długo nad fiordem, lecąc bezpośrednio nad wodą. Tymczasem start.....


TOS_19_wylot.jpg




TOS_19_wylot1a.jpg



Samolot startuje, po czym od razu ostro skręca, prosto w góry! Zdjęcia tego może nie oddają, ale na żywo wygląda jakby samolot miał skrzydłem zahaczyć o śnieg, a patrząc w przód widać, że samolot leci jakimś kaskaderskim torem, w drobnym wgłębieniu, między znajdującymi się wyżej od niego szczytami pobliskich wzgórz, o wysokich szczytach w tle nawet nie wspominając. Wrażenie .... niepokojące dosyć, nawet dla kogoś kto już trochę wylatał. To może przez te filmy, w których samolot rozbija się na zaśnieżonym pustkowiu, a bohaterowie dzielnie (chociaż nie zawsze skutecznie) walczą o przeżycie. Brrrrr.... Ostatecznie samolot zatacza koło, prześlizgując się tuż nad pagórkami i wreszcie wzbija się trochę wyżej, pozwalając jeszcze ostatni raz rzucić okiem na miasto. Uff, tym razem się udało... ale jak pomyślę, że pilot mógł kichnąć i wykonać niekontrolowany ruch ręką na wolancie.... ;-)


TOS_19_wylot2.jpg



Kolejne widoczki już z przeciwnej strony samolotu. Mimo spędzenia w tej okolicy dwóch dni, takie zaśnieżone skały wystające wprost z oceanu cały czas jakoś nie pasują mi do miesiąca maja i złudnego widoku pięknej słonecznej pogody.


TOS_19_wylot3.jpg



Niestety im bliżej Lofotów, tym bardziej spada przejrzystość powietrza i ostatecznie - przynajmniej od strony fotograficznej - widoki nie są idealne. Szyba w samolocie też nie ułatwia zadania. Dość ciężko również ocenić skalę, a przecież Lofoty ciągną się przez dziesiątki kilometrów. Przykładowy widoczek poniżej.


TOS_19_wylot4_lofoty.jpg



Widoczność stanowczo polepsza się, gdy samolot schodzi niżej, jednak była tam jakaś cienka warstwa chmurek. Tyle, że niżej nie ma już takiej panoramy na cały archipelag. Lądując już w Bodo, bardzo ładnie widać Lofoty, ale jawią się one raczej jako oddalone pasmo górskie, niż wyspy. Ciekawie za to położone jest samo lotnisko, co starałem się uchwycić na poniższym zdjęciu. Już po wylądowaniu, podczas kołowania, na lotnisku lądowały dwa wojskowe myśliwce. Niestety nie wykazałem się refleksem, żeby zrobić zdjęcie. Gdy pierwszy wylądował, to mi nawet przyszło przez głowę, że może warto wyciągnąć aparat, bo zazwyczaj latają parami. Ale jak u niedźwiedzia - zanim synapsy się zderzyły i przekazały odpowiednie impulsy do narządów ruchu, drugi myśliwiec już zdążył wylądować. Czyżby jednak drobne zmęczenie po dwudniowym wypoczynku? ;-)


TOS_19_wylot5_Bodo.jpg



Tutaj pora przejść do części technicznej. Trasa powrotna składała się z dwóch lotów, z przesiadką w Trondheim. Skąd więc lądowanie w pokazanym wyżej Bodo?
Otóż każdy ze wspomnianych dwóch odcinków miał dodatkowe międzylądowanie. Pierwszy lot miał postój w Bodo, a drugi w Bergen (wcześniej miałem bezpośredni lot z Bergen do Tromso bez przystanków). Co ciekawe - na przesiadkę w Trondheim miałem tylko 30 minut, więc jakby dość wąsko. W samym Trondheim wszystko się wyjaśniło. Otóż okazało się, że kolejny lot jest... tą samą maszyną. Piloci zostali Ci sami, reszta ekipy się zmieniła. Ostatecznie więc wykonałem cztery odcinki tym samym samolotem, na tym samym krześle. Nie było to celem samym w sobie, ale warto wspomnieć, że takie zestawienie odcinków wraz z miejscem w klasie SAS Plus spowodowały, że dostałem "paszę" 3 razy (odcinek BGO-SVG to 35 minut, więc nie ma serwisu). Jedzeniem to bym tego nie nazwał, ale zawsze jakieś rollo, orzeszki i napój. Prawdę mówiąc liczyłem trochę na jakiś mini-lunch w Tromso na lotnisku, sprawdzając wcześniej, że jest tam Lounge SASu. Na miejscu jednak okazało się, że to jest Cafe-Lounge, skończyło się więc na cappuccino... Cała trasa wyglądała tak (białe kreski):


sk_weekend.png



Z punktu widzenia kresek trochę szkoda, że system nie wypluł trasy SVG-OSL-TOS (taką proponował dzień później). Byłby ładniejszy wzorek na mapie. Coś mi jednak mówi, że jeszcze to nadrobię.

Wspomnieć wypada o kilku szczegółach organizacyjnych, które mogą się komuś przydać.

- przeloty - krajowa trasa RT w SAS Plus to 20k punktów Eurobonus i niecałe 500nok (220PLN) dopłat. W moim przypadku i tak nie było już dostępności na klasę ekonomiczną na trasie "tam", ale teoretycznie taką trasę da się wykonać za 10k punktów + dopłaty.

- dojazdy z lotniska do hotelu/centrum - taxi 180nok, Flybussen 100nok. Potencjalnie możliwość dojazdu miejskim autobusem.

- hotel - bez okazji, z racji rezerwowania kilka dni przed wylotem. Rezerwacja przez Booking, hotel 3* ze śniadaniem, z sieci Smarthotel (o dziwo "geniuszowe" zniżki plus jakaś doraźna promocja dały sporo niższą cenę, niż ta oferowana bezpośrednio przez hotel). Cena to niecałe 1600nok za 3 noce ze śniadaniem, cena podobna za dwie osoby, więc optymalniej byłoby kogoś 'przytulić' na taki wyjazd :roll: . Typowe małe pokoje, ale wygodne łóżko i nowoczesny prysznic. Śniadania całkiem znośne, zauważalnie lepsze niż np w typowym Ibisie, w świąteczny dzień w porze lunchu serwowano mnóstwo różnych ciast i tortów (30nok za wejście). Możliwość wykupienia half-board i innych opcji, chociaż nie po to mieszka się w centrum, żeby optymalizować koszty jedzenia posiłkami w hotelu. Alternatywy w tym standardzie i lokalizacji nie znalazłem - ale jak pisałem - rezerwowałem prawie na ostatnią chwilę. Jakąś opcją mógł być również Radisson za punkty Eurobonus, ale za trzy noce to już robiła się rozrzutność (w sensie ilości zużytych punktów).

wyżywienie
- piwo w pubie, draft, ok 100-110 nok
- kolacja w centrum - spory i smaczny burger z przystawkami i browarkiem w sieci Egon (coś jak u nas Sfinks), ok 400nok
- lunch na górze - naleśniki i napój na górnej stacji kolejki, ok 200nok.
- kolacja w centrum - wykwintna, 3-daniowa w specjalizowanej rybnej restauracji Fiskekompaniet - jakościowo naprawdę top, więc przyjmijmy, że bezcenne ;-)

wydatki inne (bez zakupów pamiątek)
- bilet na kolejkę w obie strony bez zniżek 210nok

Łącznie ciężko nazwać wyjazd budżetowym i nie takie było założenie tego wyjazdu.

Mam nadzieję, że Ci którzy miejsce znają, miło wspominali, przywołując w pamięci swoje pobyty. Zaś u tych, którzy jeszcze nie mieli okazji odwiedzić tej okolicy, lub tylko zimą, udało mi się wzbudzić ciekawość, a być może jakiś pomysł na własną wycieczkę. Z Polski można upolować naprawdę tanie przeloty, a koszty pobytu dopasować do możliwości, szczególnie koszty stałe, przy odpowiednio wczesnym planowaniu.

I tutaj następuje koniec opowieści. Do zobaczenia na szlaku, może nawet North-Westowym ;-)

Dodaj Komentarz

Komentarze (30)

novart 9 czerwca 2019 01:09 Odpowiedz
Fajnie się ogląda i czyta o tym wszystkim za dnia co ja widziałem tylko nocą.... :D
booboozb 9 czerwca 2019 11:27 Odpowiedz
Uwielbiam NorthWest Passage zarówno w oryginale, jak i polskim wydaniu. ;) To "gdzieś" między Bergen i Stavanger widziane z samolotu to chyba nieznacznie na południe od Sotry - niezłe na kajak. :P Fajna relacja z dobrze znanego miejsca, piona! 8-)
brunoj 9 czerwca 2019 12:54 Odpowiedz
Dzięki. To również mój ulubiony utwór. Z polskich wersji fajna jest też "płytowa" wersja Ryczących Dwudziestek - z nietypowym dla gatunku muzycznego podkładem na pianinie. A że pianino, gitara czy zawodzenie na głosy nie są mi zupełnie obce, więc lubuję się we wszelkiej maści pieśniach szantowo-wędrownych. Zapewne skutki wychowania na kupowanych spod stolika kasetach z Kaczmarskim, czy innych SDMach ;-)Miejsc do kajakowania w tej okolicy jest mnóstwo, chyba bez problemu dałoby się całą trasę ze Stavanger do Bergen wykonać chowając się między wyspami (ale trzeba by mieć ładnych parę dni). Łapię się na tym że lecąc nad fjordami odruchowo patrzę, którędy dałoby się przepłynąć bez wychodzenia w otwarte morze. I czy są jakieś ciekawe wywijasy na motocykl :)
pestycyda 9 czerwca 2019 18:26 Odpowiedz
Wciągająca relacja :) Bardzo fajnie się czyta o miejscu, które zazwyczaj jest przedstawiane w inny sposób. Poza tym - kurczę, @BrunoJ, @BooBooZB - NorthWest Passage to też mój ulubiony utwór! Do tej pory jak słyszę "Brnę przez kry na zachód..." to aż mnie ciarki przechodzą :)A co do pająko-kraba, to byłoby super go spotkać! Czekam na ciąg dalszy :)
cerro 9 czerwca 2019 20:49 Odpowiedz
Ciekawa relacja, mam nadzieję się tam kiedyś wybrać. Po zorzę. [emoji6] Ale widzę że na uroczystości też warto, chociaż skala mniejsza niż w Oslo, gdzie miałam szczęście być. [emoji14]Wysłane z [emoji336]
stasiek-t 9 czerwca 2019 22:34 Odpowiedz
Co do statku w muzeum, któremu maszt wystaje z dachu hangaru, to podobne rozwiązanie można zobaczyć w muzeum okrętu Vasa w Sztokholmie:https://pl.wikipedia.org/wiki/Muzeum_Vasa#/media/Plik:Vasamuseet_2008.jpg
sudoku 9 czerwca 2019 23:14 Odpowiedz
Jako absolwent Skandynawistyki, jestem niejako pół-tamtejszy. Cieszę się zatem, że powstała ta relacja.
cypel 10 czerwca 2019 05:45 Odpowiedz
Ta Twoja ulubiona góra to Tromsdalstinden ;) Byłem wczoraj pod nią, miałem wchodzić, ale ze względu na panujące warunki musiałem zmienić plany, pola śniegowe z rwącymi pod czapą potokami skutecznie mnie zniechęciły. Zero ludzi, nic nie przetarte. Musiałem zejść po kilku kąpielach w potokach :lol: do doliny i właśnie nurze w namiocie. O ile wczoraj była fajna pogoda, nawet się spociłem wbijając się na https://maps.app.goo.gl/RYex5ZuTwtunGuHr6 to od 3 godziny łeb urywa, popaduje i temp. 2°C.Generalnie Tromsdalstinden to był mój cel wyjazdu do Tromso, ale natura zweryfikowała moje plany ;) Kilka fotek z komórki spod Tromsdalstinden
brunoj 10 czerwca 2019 09:43 Odpowiedz
Pięknie :) Widzę, że przez te kilka tygodni trochę śniegu zeszło, przynajmniej bliżej miasta. Podziel się później informacjami co i jak, bo ta góra naprawdę mnie kusi. Taki lokalny MtEverest, tylko, że nie ma kolejek, co jest - poza paroma obleganymi przez turystów szlakami - fenomenem w Norwegii.Na moim wypadzie pogoda była przednia, trafiłem idealnie, bo gdy lądowałem to jeszcze były mokre ulice, a gdy wylatywałem zaczynało już przyganiać pierwsze chmury. Przyjemności :)
brunoj 10 czerwca 2019 14:51 Odpowiedz
Dziękując wszystkim za miłe słowa, a przede wszystkim za poświęcenie paru chwil na przeczytanie mojej relacji, postaram się zbiorczo odpowiedzieć na niektóre posty:pestycyda napisał:Wciągająca relacja :) Bardzo fajnie się czyta o miejscu, które zazwyczaj jest przedstawiane w inny sposób. Poza tym - kurczę, @BrunoJ, @BooBooZB - NorthWest Passage to też mój ulubiony utwór! Do tej pory jak słyszę "Brnę przez kry na zachód..." to aż mnie ciarki przechodzą :)A co do pająko-kraba, to byłoby super go spotkać! Jeszcze dwie osoby do kompletu i będziemy w stanie wykonać ten utwór w wersji F4F ;-)
maczala1 14 czerwca 2019 13:11 Odpowiedz
cypel napisał:O ile wczoraj była fajna pogoda, nawet się spociłem wbijając się na https://maps.app.goo.gl/RYex5ZuTwtunGuHr6 to od ok. 3.00 godziny łeb urywa, popaduje i temp. 2°C.Całkiem zapomniałem, że miałeś jechać, a teraz widzę, że chyba lecieliśmy dokładnie w tym samym czasie. Poniedziałek był faktycznie słabiutki. Nie wiem jak wytrzymałeś w namiocie, bo nam było ciężko wyjść na zewnątrz dłużej niż na godzinkę. Łeb urywało nawet w mieście :D
oradeaorbea 14 czerwca 2019 13:50 Odpowiedz
Dobrze, że padła tutaj ta nazwa (wpis @maczala1). Ersfjordbotn. Obowiązkowe must-see dla tych wszystkich, którzy chcą zobaczyć coś poza samym Tromso. Przefajnym pomysłem jest też „postopowanie” na trasie Kaldfjord-Tromvik (i w jedną, i w drugą stronę nie ma z tym żadnych problemów). Albo leniwe włóczenie się po Kvaloyi: w kierunku na Tisnes lub po prostu w pobliżu wody. Przy ewentualnym planowaniu powtórki wyjazdu (jesienią?) można tam natknąć się na pięknych towarzyszy... ;)https://www.youtube.com/watch?v=mJ97x5W7iVk
brunoj 14 czerwca 2019 16:31 Odpowiedz
Dzięki za sugestie. Jest duża szansa, że powtórzę taki wyjazd, tym razem koncentrując się na dalszych okolicach miasta. Lub w ogóle jakieś zestawienie lotów OW, z przejazdem pomiędzy miejscami.
maczala1 14 czerwca 2019 16:50 Odpowiedz
OradeaOrbea napisał:Przefajnym pomysłem jest też „postopowanie” na trasie Kaldfjord-Tromvik (i w jedną, i w drugą stronę nie ma z tym żadnych problemów).To chyba jakaś telepatia, bo dokładnie taki plan wykonaliśmy parę dni temu :) O ile do Ersfjordbotn można by dotrzeć na rowerze, to dalej już potrzebny jest raczej samochód. Po drodze mijamy fajną plażę w Grotfjord ... ... i sporo innych ciekawych miejsc tuż przy samej drodze. Sam Tromvik to klimatyczny mały porcik otoczony górami. Można by jechać jeszcze kawałek dalej i dotrzeć na sam "koniec świata" do Rekvik, a po drodze przy dobrej pogodzie wejść szlakiem na Brosmetinden. Tej części planu już niestety nie wykonaliśmy.
northiscalling 21 czerwca 2019 23:26 Odpowiedz
Dzięki za relację i za linka do szantów. Tak mnie zainspirowały że właśnie kupiłam bilety do Tromso na wrzesień ;)
brunoj 22 czerwca 2019 11:41 Odpowiedz
Dzięki serdeczne, taki post to chyba najlepszy komplement, jaki można otrzymać po napisaniu relacji :)
bartek-slowik 4 lipca 2019 15:34 Odpowiedz
Pozdrowienia od pary z Koszalina! ?
brunoj 4 lipca 2019 16:11 Odpowiedz
bartek-slowikPozdrowienia od pary z Koszalina! ?
Świat jest taki mały... Również serdecznie pozdrawiam :) Dotarliście na szczyt?
bartek-slowik 4 lipca 2019 16:49 Odpowiedz
Pozdrowienia od pary z Koszalina! ?
bartek-slowik 5 lipca 2019 12:06 Odpowiedz
brunoj
bartek-slowikPozdrowienia od pary z Koszalina! ?
Świat jest taki mały... Również serdecznie pozdrawiam :) Dotarliście na szczyt?
A jakie było nasze zaskoczenie, kiedy mogliśmy o sobie przeczytać w Twoim blogu :D Dotarliśmy i mimo kompletnie przemoczonych stóp było warto. Widoki wspaniałe a jaka satysfakcja! Zrobiliśmy setki zdjęć więc jakbyś był zainteresowany to zapraszam na pw ;)
bartek-slowik 5 lipca 2019 12:07 Odpowiedz
A jakie było nasze zaskoczenie, kiedy mogliśmy o sobie przeczytać w Twoim blogu :D Dotarliśmy i mimo kompletnie przemoczonych stóp było warto. Widoki wspaniałe a jaka satysfakcja! Zrobiliśmy setki zdjęć więc jakbyś był zainteresowany to zapraszam na pw ;)
brunoj 5 lipca 2019 12:17 Odpowiedz
Droga do sławy otwarta :) Zdjęcia z chęcią, odezwę się. Teraz pewnie będę żałował, że odpuściłem ;-). Cóż, większa motywacja, żeby wykonać 'poprawkę' wyjazdu. Ta relacja jest również na forum, osoby komentujące mogą tam dodawać zdjęcia (niewidoczne na blogu). Może warto kilka fotek pokazać, szczególnie ze szczytu, bo widoki są na pewno spektakularne.
brunoj 5 lipca 2019 13:14 Odpowiedz
Droga do sławy otwarta :) Zdjęcia z chęcią, odezwę się. Teraz pewnie będę żałował, że odpuściłem ;-). Cóż, większa motywacja, żeby wykonać 'poprawkę' wyjazdu. Ta relacja jest również na forum, osoby komentujące mogą tam dodawać zdjęcia (niewidoczne na blogu). Może warto kilka fotek pokazać, szczególnie ze szczytu, bo widoki są na pewno spektakularne.
maczala1 5 lipca 2019 13:14 Odpowiedz
@Bartek SłowikZawsze można parę fajnych fotek wstawić tutaj. Myślę, że autor relacji się nie obrazi, zwłaszcza, że już inne osoby wrzucały tutaj zdjęcia :D
brunoj 5 lipca 2019 13:48 Odpowiedz
Popieram i namawiam :)
peta 5 lipca 2019 23:08 Odpowiedz
A ja pozwolę sobie zapytać o całkiem inną kwestię.W jakiej kwocie powinien być realny budżet na taki wyjazd? Wiem, że można zrobić tydzień w Norwegii za 100zł, nie o takie coś mi chodzi, jednak też nie o luksusy. Na czym można byłoby przyoszczędzić, z czego zrezygnować? Druga też kwestia z czego byś Bruno zrezygnował móc planować ten wyjazd jeszcze raz?
brunoj 6 lipca 2019 02:03 Odpowiedz
Chyba nie do końca zrozumiałem pytanie. Możesz jakoś inaczej sformułować?
nikodemfm 6 lipca 2019 02:57 Odpowiedz
@peta W Tromso nie byłem, ale generalnie jak się leci do Norwegii to warto:1. Do bagażu napakować jak najwięcej jedzenia do Polski, żeby na miejscu nieco mniej kupować.2. Wziąć pustą butelkę, do której będzie się napełniało wodę z kranów, która jest tam pitna. Płacenie za pół litra wody 10 zł to nie brzmi zachęcająco ;) 3. Norwegia jest przyjazna spaniu w namiocie, czyli noclegi za 0 zł, zamiast płacić w super drogich hotelach. No i chyba to tak w skrócie, żeby nieco oszczędzić ;)
washington 6 lipca 2019 15:03 Odpowiedz
@peta trzeba sobie samemu odpowiedzieć gdzie jest dla Ciebie optimum stosunku wygoda/kosztDla mnie kiedyś był to namiot i autostop, ale obecnie (z dwójką dzieci) równa się po prywatny apartament i wynajęte auto, ale nie mam problemu natomiast z zabraniem ze sobą jedzenia na weekend. Więc taki weekend będzie mnie pewnie kosztował ok 1000zł na 2+2 (Airbnb, najtańsze auto, paliwo)
brunoj 6 lipca 2019 15:18 Odpowiedz
No dobra, spróbuję zgadnąć. Z czego bym zrezygnował gdybym planował ten wyjazd jeszcze raz? Prawdę mówiąc.... z niczego? Raczej mam wrażenie, że nie wykorzystałem całego dostępnego czasu i gdybym się spiął, to ogarnąłbym w ramach tego wyjazdu kilka dodatkowych punktów. Jednocześnie trzeba powiedzieć - miałem szczęście do pogody, co pozwoliło mi zrealizować wyjazd tak, jak sobie umyśliłem. To trochę kwestia na co się nastawiamy. Czytałem w necie kilka relacji z Tromso i niektórzy przez dwa dni zaliczali wszystkie możliwe muzea i wystawy, nie wychodząc ani razu poza miasto. Ja nastawiałem się raczej odwrotnie - wolałem poszwędać się po okolicy, pokontemplować widoki, trochę się zmęczyć fizycznie, a do takiej Polarii trafiłem raczej przypadkiem. Oczywiście w każdym innym terminie nie byłoby atrakcji w postaci świątecznych pochodów. Z kolei święto sprawiło, że tego dnia wszelkie muzea były nieczynne - jeśli to miałoby być celem, to lepszy byłby zwykły pracujący dzień. Jeśli chodziło o odpuszczenie jakichś punktów programu, ze względu na koszty, to akurat w moim przypadku niewiele można było uciąć, a raczej może wyjść drożej, jeśli zdecydujemy się na bardziej intensywne zwiedzanie płatnych atrakcji. Oczywiście jedzenie i noclegi, jak zostało już wspomniane, tutaj był to mój świadomy wybór - degustowanie lokalnej kuchni traktuję jako integralną część wyjazdów. Podałem koszty na końcu relacji, można sobie przekalkulować inne warianty (bez problemu dało by się drożej ;-)Na siłę można by jeszcze przyciąć na bilecie na kolejkę. Na górę zamiast wjechać kolejką można niby wejść z buta (w obie lub jedną stronę), ale to może wymagać sprzętu (śnieg!) i przede wszystkim czasu. Na pierwszą wizytę IMO bez sensu, a sama atrakcja podziwiania widoków z góry jest wg mnie mocnym punktem przy wizycie w Tromso, chyba że pogoda nie dopisze.