0
Mucha w sieci 15 marca 2015 15:48
„Ukochane” Bodrum


-„I co ja robię w tym Bodrum?!” – tak myślałam po kilku dniach od przyjazdu… -„Przecież tu nic nie ma! Tylko ten zamek, w którym zapewne nie można robić zdjęć. I czyste morze, ale pływać przecież też niespecjalnie lubię… Niby ładnie, bo i zatoki co chwilę i widoki za każdym zakrętem, ale jak ja tu wytrzymam 3 miesiące?!”

Pozytywne myślenie podstawą sukcesu i zadowolenia! Gdybym pojechała do Bodrum na wakacje, na pewno nie powiedziałabym na to miejsce złego słowa, bo spokojnie można je nazwać rajem, ale kiedy ubrana jesteś w mundurek z koszulą zapiętą pod szyję i w 40 stopniowym upale dźwigasz komputery, vouchery, formularze reklamacyjne i cały swój firmowy dobytek, produkujesz się przed ludźmi, żeby na koniec usłyszeć, że jesteś beznadziejna i nic nie wiesz, to jedyne twoje uczucie do Bodrum to obojętność, rozgoryczenie i złość.

Postanowiłam więc uciec. Obraziłam się na Bodrum i zdecydowałam, że nie będę udawać się w turystyczne miejsca. Tłumy ludzi to zawsze zwiększone ryzyko, że gdzieś tam, popijając piwko w porcie, spotkasz swoich klientów, którzy z chęcią doniosą na Ciebie do biura lub, co gorsza, podejdą składać reklamację w Twoim czasie wolnym.
I to postanowienie udało mi się wykonać w 100% – nie poszłam do zamku, do centrum nie zabrałam nigdy aparatu, nie kupiłam żadnych pamiątek i w centrum Bodrum ogarniam tylko jedną ulicę – prowadzącą od dworca do morza. Za to znam tysiące suchych faktów, którymi będę Was raczyć jako SPECJALISTKA OD BODRUM :)



Jest pomysł – Yalıçiftlik!


Był taki tydzień, w którym codziennie jeździłam samochodem na dyżury przez tureckie wioski. Hotel, w którym urzędowałam był jedynym po tej stronie półwyspu i jedynym położonym tak daleko od centrum miasta. I już przy pierwszym kursie w tamte rejony zakochałam się jak małolata – tym razem nie w przystojnym Turku spotkanym po drodze, a właśnie w tych wszystkich gajach oliwnych i widokach, które mijaliśmy.

Z samochodu nigdy nie mogłam zrobić żadnego zdjęcia, bo 1) szyby były brudne 2) złońce świeciło na złość w złym kierunku 3) migawka nie nadążała przy prędkości rozwijanej przez Mekina 4) zazwyczaj byłam zajęta, bo modliłam się o szczęśliwe dotarcie do celu 5) czasami przypinałam się dwoma pasami na krzyż i kurczowo trzymałam siedzenia, żeby nie wypaść na zakręcie 6) często trzymałam głowę w reklamówce…

W końcu nadszedł wolny wtorek, więc szybko pożyczyłam od kolegów plecak, spakowałam prowiant, założyłam tenisówki i poboczem drogi szybkiego ruchu poszłam do Yalıçiftlik. Zatrzymywały się dolmuşe, autobusy, koleżanki prowadzące wycieczki, ale pozostałam twarda i dzielnie szłam. Bez żadnego przygotowania, oczywiście. Z wielkimi chęciami i po 3 km – z językiem na brodzie :)
I po tych 3 km zadzwonił mój służbowy telefon… Dzwoni szef:
– „Aljoooo, Paulina!”
– „Aljo szefie!”
– „Jak się masz?” – typowe tureckie pytanie musiało przecież paść.
– „Wszystko dobrze, idę właśnie do Yalıçiftlik.” – odpowiadam.
– „Coooo? Idziesz? Piechotą? Nudzi Ci się?!” – krzyczy postrzymując śmiech.
– „Tak, właśnie trochę mi się nudziło, więc idę robić zdjęcia”
– „Paulina, mówiłem Ci już, że jesteś dziwna? Ty nie możesz być z Polski, ale nie wytłumaczę Ci dlaczego, jesteś po prostu inna! Czekaj chwilę, powiem wszystkim w biurze co robisz. Hahaha!”

I poszłam dalej. W jeszcze lepszym humorze.

, , , ,

Dodaj Komentarz