0
metia 9 lipca 2019 19:21
La Graciosa czyli wyspa nie do końca łaskawa dla… siedzenia

Przy okazji zeszłorocznej wizyty na Fuertaventurze zrobiliśmy krótki wypad na położoną nieopodal Isla de Lobos (https://www.fly4free.pl/forum/wilkow-nie-ma-ale-tez-jest-z-albo-dzien-na-isla-de-lobos,1506,136805). Bardzo nam się ta wycieczka spodobała, więc w tym roku przy okazji wyjazdu na Lanzarote postanowiliśmy udać się na położoną w podobnej odległości La Graciosę.

Na forum jest krótki wątek dotyczący wyspy, ale myślę, że nie zaszkodzi zaktualizować informacji o transporcie, kosztach i poruszaniu się na miejscu. Wrzucę też trochę zdjęć.

Dzisiejszy post będzie małym wprowadzeniem (linki, bilety, mapki), natomiast w poście/postach kolejnym opiszę odwiedzone miejsca, dodam więcej zdjęć i podsumuję krótko tę wycieczkę. I to chyba tyle, bo co tu się o jednodniówce rozpisywać :)

Zatem – zaczynamy :)

La Graciosa byłą pierwszą zajętą przez francuskiego żeglarza Bethencourta Wyspą Kanaryjską. Z zapisków wiemy, że zakotwiczył na niej 1 czerwca 1402 roku i przez dłuższy czas właśnie stąd ruszał na łupieżcze wyprawy na Lanzarote i Fuertę. Dziś po Bethencourcie na wyspie nie ma śladu. Ogólnie rzecz ujmując nie za wiele tu jest ;) Nie uświadczy się tu grama asfaltu. Wyspa ma zdecydowanie wulkaniczno-pustynny charakter, jako że nie ma tu żadnego naturalnego źródła wody (woda przypływa promami z odsalarni na Lanzarote, podobnie jak wszystkie inne produkty). Oficjalnie na wyspie mieszka około 700 osób – wydaje się, że niewiele, ale w porównaniu z Isla de Lobos to już spory tłum ;) Życie koncentruje się w Caleta del Sebo, które ma swój specyficzny charakter – przy porcie i małej plaży Caleta de Arriba mamy kilka restauracji i barów, ratusz, sporo prywatnych pensjonatów, a nawet małe muzeum, ale wystarczy odejść kawałek dalej, by zobaczyć wydmy wędrujące między domami, puste placyki, wybite okna i zabite na cztery spusty drzwi. Ciekawa jestem, jak długo miasteczko jeszcze ten charakter zachowa, bo widzieliśmy co najmniej dwie rozpoczęte większe budowy. Czyżby szykowały się pierwsze na wyspie hotele?

Na La Graciosę dostać się można z położonej na północy wysypy Orzoli. Kiedyś typowa wioska rybacka (łodzie rybackie pływają głównie w kierunku mniejszych wysepek Montafia Clara i Alegranze), dziś mała spokojna miejscowość, głównie znana ze dobrych restauracji z owocami morza. Nieco na uboczu miasteczka położona jest ładna, kamienista plaża, a jeszcze dalej za nią druga, piaszczysta (trzeba do niej podejść lub podjechać szutrową drogą).

orzola plaża.jpg



Do Orzoli trafiliśmy już drugiego dnia na mały rekonenans. Niby nie był on potrzebny, bo wszelkie informacje o transporcie na wyspę można znaleźć na stronach przewoźników: Lineas Romeiro (https://www.lineasromero.com/en/ferries ... a-de-sebo/) i Biosfera Express (http://www.biosferaexpress.com/en/index.html). A jednak opłacało się, ponieważ Biosfera Express okazała się sprzedawać taniej bilety typu open, ważne w dowolnym dniu poza dniem zakupy. Tym samym zamiast 26 euro za osobę, zapłaciliśmy 21 euro. Można by powiedzieć, że to nieduża zniżka, ale przy 4 osobach zebrało się 20 euro, czyli akurat na wieczorne wino na promenadzie przy naszym apartamencie :D Przy okazji odwiedziliśmy bardzo sympatyczną restaurację La Nasa Restaurante El Norte, gdzie zjedliśmy świetne lokalne ryby. Tak więc sami widzicie, ze planowanie naprzód się opłaca :D

Oczywiście gdyby ktoś zdecydował się na wycieczkę spontanicznie, z dnia na dzień, albo nawet i już po wstaniu danego dnia, to nie ma problemu. Stateczki kursują od ok. 8:00 do wieczora (19-20, w zależności od pory roku). Przewoźników jest dwóch, więc prom jest właściwie co pół godziny, a w niektórych momentach dnia co 15 minut (czyli porównywalnie z autobusami we Wrocławiu :D). Dokładne rozkłady dostępne są na stronach przewoźników (linki wyżej).

Po zakupie biletów zostało nam tylko wybrać najlepszy termin na wycieczkę. Zdecydowaliśmy się na dzień z najlepszą pogodą, co miało mieć pewne konsekwencje (ale o tym później :D). Zanim jednak ruszyliśmy do Orzoli po raz drugi, mieliśmy okazję podziwiać La Graciosę w pełnej okazałości z Mirador del Rio. I nie powiem, widok ten bardzo zaostrzył nasze wycieczkowe apetyty :D

lagraciosazgóry.jpg



W międzyczasie na stronie https://www.visitlagraciosa.com/ przyjrzeliśmy się też dostępnym opcjom poruszania się po wyspie. Ogólnie wyspa nie jest duża (ok. 29 km2), ale w porównaniu z Isla de Lobos (ok. 4,5 km2) – znacząco większa. Nie ma tu więc mowy o szybkim obejściu całości w kilka godzin. Trzeba zdecydować się na jeden z trzech wyznaczonych szlaków pieszo-rowerowych.

rutas-para-biciletas-la-graciosa.jpg



1. Pierwszy szlak, tzw. południowy, jest najkrótszy (w sumie 5 km) i prowadzi na Playa de La Francesa. jest on szczególnie pieszym, ponieważ na dłuższych odcinkach trasy wiatr nawiewa piasek i utrudnia poruszanie się rowerem. Poza tym rowery tak czy inaczej trzeba zostawić przed Playa de La Francesa, więc nawet gdyby ktoś chciał kontynuować spacer w kierunku Playa de La Cocina i Montana Amarilla, to możliwe jest to tylko pieszo.

2. Drugi szlak, tzw. północno-zachodni jest już szlakiem raczej rowerowym (ponad 14 km). Prowadzi najpierw w kierunku centrum wyspy, pomiędzy dwoma wulkanami, by potem skręcić na zachód, a dalej na południe, i prowadzić wzdłuż wybrzeża aż do Punta de Pobre/Montana Amarilla. Uwaga praktyczna – chociaż szlak kończy się podobnie jak pierwszy przy Montana Amarilla, to nie ma możliwości połączenia go ze szlakiem pierwszym – wejście na Montana Amarilla jest możliwe tylko od strony Playa de La Cocina. Trzeba wracać tą samą drogą.

3. Szlak trzeci, tzw. północny (ponad 14 km) wydał się nam najciekawszy. Przejazd przez środek wyspy, a następnie pętla po jej północnej części, obejmująca dwie znane plaże (Playa de las Conchas i Playa Ambar) i opuszczone miasteczko Pedro Barba. Idealny plan na kilkugodzinną wycieczkę rowerową :D (a przynajmniej tak nam się wydawało).

ruta-caleta-de-sebo-montana-bermeja-pedro-barba.jpg



A skoro już przy transporcie jesteśmy – po wyspie można poruszać się na trzy sposoby: pieszo, rowerem lub licencjonowaną taksówką-jeepem 4x4 (spis: https://www.visitlagraciosa.com/en/4x4- ... -graciosa/). Ceny rowerów zaczynają się od 15 euro za rower dla osoby dorosłej (dziecięce rowery nieco taniej). W jednym miejscu widzieliśmy też rowery elektryczne za 30-35 Euro. Rower można wypożyczyć tylko w opcji na cały dzień, więc nie jest to mały wydatek (zwłaszcza biorąc pod uwagę stan tych pojazdów – ale o tym później :D). Natomiast koszt przejazdu jeepem to ok. 50 euro za trasę po szlaku północnym. Nie wiem niestety, jak dzieli się to 50 euro na osoby – zdania na ten temat na forach były podzielone. Niektórzy twierdzili, że to cena za 2 osoby, ale byli też tacy, którym udało się to podzielić na 3 czy 4 osoby. Ja nie wypowiem się, bo nie korzystaliśmy. W każdym razie te 50 euro nie daje nam auta na wyłączność ;) Jeep dowiezie nas do wybranego punktu, a potem pojedzie po kolejnych turystów. Chęć powrotu czy też przejazdu w kolejne miejsce zgłasza się telefonicznie. W jednym miejscu na wyspie widzieliśmy też ludzi na quadzie, ale nigdzie nie spotkaliśmy wypożyczalni takowych.

Ufff, to chyba tyle szczegółów technicznych. Zostawiam Was ze zdjęciem na zachętę, a w kolejnym poście płyniemy już na wyspę :)
Attachment:
na zachętę ;).jpg


CDN.@vincenz
Zapiszę tę radę złotymi zgłoskami w kolejnym odcinku :D@Raphael,

bardzo dziękuję, cieszy mnie, że dobrze się czytało. Dziś wieczorem będzie kolejny post, a jutro kolejny :)No to ruszamy na wycieczkę :)

Najlepszą pogodę w trakcie naszego tygodniowego pobytu zapowiadano na niedzielę, więc to właśnie na ten dzień zaplanowaliśmy wyprawę na La Graciosę. Chwilę przed 9.00 opuściliśmy nasz apartament w Playa Honda i jedną z najlepszych dróg na wyspie – LZ1 – ruszliśmy na północ w stronę Orzoli, gdzie zameldowaliśmy się około 10. Chyba jeszcze o tym nie wspominałam, ale Orzola jest miejscem, gdzie wcale nie łatwo znaleźć miejsce do parkowania (część miejsc jest tylko dla mieszkańców, a część ma ograniczenie czasowe). Na szczęście obydwaj operatorzy mają swoje parkingi, gdzie można wjechać po okazaniu biletu (Lineas Romero tuż przy porcie, a biosfera ok. 200-300 metrów dalej – parkingi są dobrze oznaczone, również na googlemaps – nie sposób ich przegapić). Zaparkowaliśmy nasze auto gdzie trzeba i przeszliśmy się kawałek w stronę portu. O tej porze miasteczko jest bardzo spokojne, wręcz senne.

orzola1.jpg



orzola2.jpg



Po chwili przy nabrzeżu pojawił się nasz statek – całkiem spora jednostka. Co ciekawe, na pokładzie było wielu lokalesów, którym promy służą do przewożenia różnego rodzaju zakupów. Wieźliśmy sporą kolekcję siatek, toreb i wózków, jak również całkiem pokaźną ilość ziemniaków, które pewnie jeszcze tego samego dnia powędrowały na talerze turystów :D Ale była też z nami spora grupa lokalnej młodzieży, która najwyraźniej postanowiła urządzić sobie niedzielną wycieczkę. Obłożenie na pokładzie oceniam na ok. 30%. Jako że jednostka na dwa spore pokłady (górny i dolny), to nie brakowało miejsc do siedzenia, opalania i fotografowania. Zmieściło się też kilka rowerów. Promy drugiego operatora są z tego, co zaobserwowałam jeszcze większe, więc nie ma się co obawiać o miejsce nawet przy zakupie biletu w ostatniej chwili.

prom1.jpg



prom2.jpg



prom3.jpg



prom4.jpg



Wypłynięcie nastąpiło punktualnie o 10.30 – nie polecam się spóźniać ;)

Sam rejs trwa ok. 35-40 minut. Pierwszy odcinek prowadzi ku jednemu z najbardziej wysuniętych punktów wyspy - Punta Fariones, gdzie znajduje się mała w pełni automatyczna latarnia morska. Woda jest tu spokojna, jako że od wiatru osłania nas Lanzarote.

nalg1.jpg



Na kolejnym odcinku, zaraz za Punta Fariones wiatr i kołysanie wzmaga się nawet przy dobrej pogodzie. Wrażliwym polecam jednak wziąć ze sobą coś na złagodzenie skutków choroby morskiej ;) Kiedy fala mocno nami kołysze, zż trudno uwierzyć, że nie odstrasza to kilkuset osób, które co roku biorą udział w wyścigu pływackim – Travesia El Rio, odbywającym się między Lanzarote a La Graciosą (2,6 kilometra, star przy Salinas del Rio, finisz w Calete de Sebo). Link do filmiku z zeszłorocznej edycji:
https://www.youtube.com/watch?v=A_bqEfJ4QbY

Trudności podróży wynagradza spektakularny widok na klify. Tak, gdzieś tam na górze jest Mirador del Rio!

nalg2.jpg



Ostatni odcinek prowadzi już wprost w kierunku Caleta de Sebo. W miarę jak zbliżamy się do wyspy, coraz lepiej widać górujące nad wyspą wulkany, białe budynki i port. Jak się okazuje, całkiem spory, z solidnym nabrzeżem i wyznaczonym miejscem postoju dla kilkudziesięciu jachtów. Do tego kilka restauracji, kościół, budynek miejskiej administracji, a nawet małe muzeum. To kolejna różnica w stosunku do Isla de Lobos, gdzie w żaden sposób nie próbowano zachęcać turystów do przybywania na wyspę.

nalg3.jpg



nalg4.jpg



nalg5.jpg



cds1.jpg



cds2.jpg



cds3.jpg



cds4.jpg



cds5.jpg



W okolicach portu zostawiamy połowę naszej ekipy, która ma dziś zamiar wypoczywać i plażować, a sami udajemy się wypożyczyć rowery. Miejsc, gdzie można to zrobić teoretycznie nie brakuje, ale niestety miejsce, na które stawialiśmy - Alquiler de bicicletas en La Graciosa Pedalea La Graciosa – okazuje się być zamknięte. Kolejne dwie miejscówki okazują się nie mieć roweru, na który mogłabym w miarę swobodnie wsiąść z moim metr sześćdziesiąt w kapeluszu. Dominują rowery górskie, z wysoką ramą i poprzeczką. Dopiero w trzecim miejscu udaje mi się znaleźć w miarę pasujący model, który okazuje się być rowerem dziecięcym… Taaa, takie uroki życia krasnala ;) Już na sam widok płaskiego, cienkiego siodełka zaczynam czuć, że zaczyna mnie boleć siedzenie :D No ale cóż, powiedziało się A, trzeba powiedzieć B. Robimy rundkę próbną, dopełniamy formalności, wysłuchujemy instruktażu i po zapłaceniu w sumie ok. 30 euro (w tej cenie dostajemy kaski) możemy ruszać .

Szeroką, piaszczystą drogą wyjeżdżamy z miasteczka i ruszamy w pustynię…

ruszamy1.jpg



ruszamy2.jpg



ruszamy3.jpg



CDN.I ruszyli...

Jak już wiece, wybrany przez nas szlak wiedzie na północ, gdzie robi pętle z powrotem do centrum wyspy i dalej na południe, do Caleta de Sebo. To, czego Wam jeszcze nie powiedziała, to to, że ma on, podobnie jak dwa pozostałe, status „baja”. Bajkowo łatwo być powinno znaczy się ;) Największa sierota sobie poradzi, i to nawet jak będzie jechać na dziecięcym rowerku! No więc jednak nie ;) Co dobitnie pokazał mi już pierwszy odcinek, wyglądający z pozoru na przyjemną płaską ścieżkę, a będący w rzeczywistości może niezbyt nachylonym, ale za to dłuuuuugim podjazdem. Ktoś w wątku dotyczącym La Graciosy napisał, że widział ludzi, którzy swój rower pchali, zamiast na nim jechać. Dzień dobry, melduję się w tej grupie!

W tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że nie stronię od jazdy na rowerze – rower treningowy to mój stały punkt wizyt na siłowni. Poza tym jeżdżę rowerem po mieście, a w weekend zdarza mi się zrobić dłuższą rowerową wyprawę. Ale robię to na moim wspaniałym holenderskim rowerze, z szerokim, żelowym siodełkiem pod tyłkiem, po w miarę równej drodze. Tu niestety nie zaistniał żaden z tych warunków ;) Mój dziecięcy rower miał siodełko grubości kartki papieru (a przynajmniej tak odbierało to moje siedzenie) i pozwalało doskonale wyczuć strukturę drogi. A było co wyczuwać! Żwir, małe kamienie, większe kamienie, małe dziury, większe dziury, duże dziury, koleiny podłużne, koleiny poprzeczne… Pełen repertuar ciosów prosto w wiadome miejsce ;) Dodatkowo każda próba mocniejszego zaparcia się o pedały kończyła się szorowaniem czubkiem buta po podłożu. Mniej więcej po 15 minutach miałam dość. No ale jako że wypożyczalnia zwrotów po odejściu od kasy nie przyjmowała, musiałam brnąć w tę sytuację dalej. Nie dziwcie się więc, że uważam La Graciosę za wyspę niezbyt przyjazną dla siedzenia ;)

[Nie ukrywam, że moją frustrację potęgowały przejeżdżające co parę minut obok jeepy, wiozące zupełnie niezmęczonych ludzi na plażę, która była daleko, daleko przede mną :/]

Ale przyznać muszę, że widoki były ;)

widoki.jpg



Jako że moje osiągi nie były zbyt spektakularne, przejechanie na drugą stronę wyspy zajęło nam ok. 30 minut. W tej części wyspy krajobraz staje się powoli częściowo wydmowy, piaszczysty. Na drodze jest coraz więcej piasku, który wiatr nawiewa z północy. Pierwszy dłuższy stop zaliczyliśmy w okolicy Baja Ganado. Nie ma tam co prawa oficjalnie wyznaczonego miejsca do kąpieli, ale można zostawić rower przy stojaku i odpocząć chwilę w ciszy, wpatrując się w ocean.

plaża1.jpg



plaża1-1.jpg



plaża1a.jpg



plaża1b.jpg



Kolejnym przystankiem na naszej drodze miała być najbardziej znana plaża na wyspie, czyli Playa de las Conchas. Miała, bo niestety nie udało się nam na nią dotrzeć. Wiatr od morza na odcinku dojazdowym był tak mocny, że nie było mowy o jeździe rowerem, ba nawet prowadzić rower było trudno, tak zacinało piachem. Z żalem, ale odpuściliśmy. Wróciliśmy na główny szlak, by dojechać do kolejnego punktu, Playa Ambar.

Jak widać w tej części wyspy droga jest całkowicie pokryta piaskiem, co nie sprzyja szybkiemu poruszaniu się. Daje za to chwilę wytchnienia siedzeniu :lol:

doplayamabar.jpg



Po dotarciu stojaków rowerowych przy Playa Ambar w pierwszej kolejności udajemy się ścieżką w lewo, w kierunku skałek Baja de las Majapalomas. Mamy tu typowe kanaryjskie powulkaniczne wybrzeże, o które rozbijają się fale, tworząc co rusz w promieniach słońca piękne tęcze. Nad kotłującą się wodą powstał też naturalny mostek, na którym odważni mogą zrobić sobie zdjęcie. Ja jakoś nie mogłam się zdecydować ;)

bajamaja.jpg



bajamaja2.jpg



bajamaja3.jpg



bajamaja4.jpg



Skałki od właściwej plaży dzieli krótki spacer przez skalisto-wydmowe wybrzeże.

bajamaja-playaambar.jpg



Sama Playa de Ambar jest naprawdę piękna, a do tego też zaciszna (tak w porównaniu z Playa de las Conchas, gdzie wiatr urywał głowę). Spędzamy tu ponad pół godziny, po prostu gapiąc się w fale. Jedyne, co nas rozprasza, to przejeżdżające co kilka minut jeepy. Co prawda nie wszystkie się tu zatrzymują (Playa de las Conchas jest pod tym względem dużo popularniejsza), ale ryk silnika słychać wystarczająco dobrze.

playa ambar.jpg



playa ambar2.jpg



Po kontakcie z miękkim piaskiem, moje siedzenie nie za bardzo chciało mieć ponownie kontakt z siodełkiem, ale trzeba było dokończyć pętlę ;) Na szczęście ostatni kawałek trasy okazał się być najprzyjemniejszy z całej wycieczki. Oczywiście nie ma mowy o drodze płaskiej jak stół, nadal mamy tu liczne koleiny i dziury, ale ścieżka prowadzi w dużej części lekko w dół, zboczem wulkanu, z pięknym widokiem na ocean i klify Lanzarote.

zaplayaambar.jpg



zaplayaambar2.jpg



wracamy1.jpg



wracamy2.jpg



wracamy3.jpg



wracamy4.jpg



Po drodze można odbić do drugiego miasteczka na wyspie – Pedro Barba. Dawne budynki przeznaczone dla pracowników fabryki przetwarzającej ryby w tej chwili funkcjonują jako domy letniskowe. Miasteczko jest zatem przez większą część roku opuszczone, nie ma tu restauracji czy nawet małego sklepiku. Idealne miejsce dla osób lubiących odpoczynek z dala od cywilizacji :D Jako że my raczej lubimy cywilizację, zerknęliśmy tylko na miasteczko z głównej drogi.

pedrobarba.jpg



Natomiast jeżeli robicie wycieczkę pieszo, to zdecydowanie polecam zejście do Pedro Barba i powrót do Caleta de Sebo ścieżką pieszą, która prowadzi klifami na wschodnim wybrzeżu wyspy. W wielu źródłach znalazłam informację, że to najlepszy szlak spacerowy na wyspie. Kilka zamieszczonych na mapach googla zdjęć zdaje się to potwierdzać. I podobno jest tam kilka atrakcji dla fanów skrytek geocachingowych :)

Odcinek z Playa Ambar do Caleta de Sebo zajął nam ok. 30-35 minut. Potem dobre kilka minut błądziliśmy między domkami szukając naszej wypożyczalni, która w międzyczasie zdążyła zamknąć się na sjestę. W końcu zauważyliśmy wywieszoną w głębi podwórka kartkę z prośbą o pozostawienie rowerów i wysłanie smsa na podany numer. Dopełniwszy procedury zwrotu udaliśmy się do portu, gdzie już czekała na nas druga połowa wycieczki, która w międzyczasie przeprowadziła rekonesans w zakresie miejsca na obiad. Niestety, jak się okazało rozpoznanie taktyczne zakończyło się niepowodzeniem ze względu na ograniczoną ofertę i wysokie ceny ;) Muszę powiedzieć, że w tym momencie moje pośladki odetchnęły z ulgą, bo ostatnie czego pragnęły, to kolejne minuty siedzenia ;) Zapakowaliśmy się zatem na prom powrotny, który znaną nam już trasą zabrał nas do Orzoli. Jakże przyjemnie było sobie te 40 minut postać! :D

Po powrocie do Orzoli zaliczyliśmy jeszcze obiad w restauracji Mirador del Roque i ten przybytek również mogę z czystym sumieniem polecić. Świetne jedzenie, wino i widoki, które pozwoliły mi zapomnieć o bolącym siedzeniu ;)

I to by było na tyle relacji z samej wycieczki. W ostatnim poście wrzucę krótkie podsumowanie.

CDN.Zgodnie z obietnicą na zakończenie szybkie podsumowanie.

Koszt:
Ok. 35 euro na osobę (w tym bilet na prom w dwie strony dla czterech osób, wypożyczenie roweru dla dwóch osób, jedzenie i napoje w Caleta del Sebo dla pozostałych dwóch).

Czas: Ok. 5 godzin na samej wyspie
11:10 dopływamy
11:50 rowery wypożyczone, ruszamy
12:20 pierwsza plaża (Baja Ganado)
13:30 druga plaża (Playa Ambar)
15:30 powrót do Caleta de Sebo, zwrot rowerów
16:00 prom powrotny

Gdybyśmy dodali do tego wizytę na Playa de las Conchas i w Pedro Barba, i może jakiś obiad, to trzeba by liczyć jeszcze + 2 godziny. Czyli jest to definitywnie wycieczka na cały dzień.

Wrażenia:
Jak już wspomniałam, nie oceniam trasy, którą zrobiliśmy, jak „baja”. Nie jest ona oczywiście ekstremalnie trudna, ale też nie łatwa. Jeżeli planujecie wypożyczyć rowery, to trzeba liczyć się ze sprzętem średniej jakości, podjazdami, drogami w takim sobie stanie, wiatrem, piachem, no i bólem siedzenia ;) Zdecydowanie nie jest to wycieczka dla niedzielnych rowerzystów. Nie bardzo też wyobrażam jazdę rowerem po tych koleinach i piachu z dzieckiem w foteliku czy nawet spacer z dzieckiem w wózku. Pod tym względem Isla de Lobos jest dużo bardziej przyjazna.

Drugą kwestią jest pogoda. Gdybym planowała tę wycieczkę raz jeszcze, zdecydowałabym się na bardziej pochmurny dzień. Jednak kilka godzin w pełnym słońcu, bez możliwości schowania się w cieniu chociaż na parę minut, jest obciążające dla organizmu. Nie obejdzie się bez kremu z filtrem, porządnych butów, nakrycia głowy, energetycznych przekąsek i dużej ilości wody. Zwłaszcza to ostatnie jest istotne, jako że po wyjechaniu z Caleta de Sebo nie ma możliwości uzupełnienia zapasów płynów. A kilka litrów wody to jednak dodatkowe kilogramy do przewożenia czy też noszenia. Z tego też powodu nie za bardzo widzę La Graciosę jako cel dłuższej wycieczki dla rodzin z dziećmi czy dla osób starszych. No chyba że zamierza się głównie siedzieć w porcie czy jednej z dwóch plaż w samej Caleta de Sebo.

Kolejną kwestią jest wybór środka transportu. Jeep na pewno jest wygodny i szybki, ale jego wadą jest cena i ograniczony kontakt z przyrodą (a La Graciosa to w dużej mierze jednak Park Narodowy). Kwestię wyboru roweru mamy już dość szczegółowo omówioną (patrz tytuł :D). Być może opcją byłoby, jak zauważył @vincenz, zabranie lepszych rowerów ze sobą z apartamentu lub też wypożyczenie na miejscu roweru elektrycznego (ale to z kolei znacznie podniesie nam koszty). Wychodzi na to, że generalnie brakuje mi optymalnego środka do poruszania się po wyspie ;) Przyznaję, że w pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać, czemu nie ma na wyspie wypożyczalni quadów (przy Playa Ambar nawet widzieliśmy zaparkowane dwa tego typu pojazdy, ale na oficjalną wypożyczalnię nie trafiliśmy). Z drugiej strony może to dobrze, bo jakby po wyspie zamiast rowerów miały jeździć quady, to nie bardzo widzę utrzymanie przyrody w dobrym stanie…

Zostaje możliwość poruszania się pieszo. Myślę, że drugi raz postawiłabym właśnie na tę opcję, ale na innej trasie, np. w kierunku Playa Francesca lub wzdłuż oceanu przez Pedro Barba w kierunku Playa Ambar i potem z powrotem przez środek wyspy – byłoby to optymalne przy kilku godzinach pobytu na wyspie. Zrobienie którejś z dłuższych tras jest oczywiście możliwe w tym czasie, ale dla dobrze przygotowanych i wyćwiczonych piechurów.

Zatem na koniec zadajmy sobie odwieczne pytanie – Czy warto? ;)

Ciężko mi odpowiedzieć jednoznacznie. O ile jestem zdania, że Isla de Lobos to w przypadku Fuertaventury pozycja obowiązkowa, do zrobienia dla każdego (wliczając w to osoby starsze i dzieci), to o La Graciosie już bym tego nie powiedziała. Oczywiście zawsze warto odwiedzać nowe miejsca, wyspa jest też bardzo atrakcyjna krajobrazowo, ale warto też rozważyć koszty i własne możliwości/potrzeby. Jeżeli nastawiasz się na aktywny wypoczynek i obcowanie z przyrodą, to na pewno jest to opcja dla Ciebie. W innych przypadkach raczej lepiej będzie zostać przy podziwianiu wyspy z Mirador del Rio i myśleniu o tym, że fajnie byłoby tam pojechać. Z korzyścią dla siedzenia ;)

KONIEC

koniec.jpg

Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

vincenz 9 lipca 2019 19:27 Odpowiedz
Jak ktoś korzysta z Airbnb, którego gospodarze udostępniają rowery dla gości, to można wziąć je ze sobą na statek z Orzoli i poruszać się nimi po wyspie. Sprawdzone :)
metia 9 lipca 2019 19:39 Odpowiedz
@vincenzZapiszę tę radę złotymi zgłoskami w kolejnym odcinku :D
raphael 13 lipca 2019 20:07 Odpowiedz
metia napisał:w poście/postach kolejnym opiszę odwiedzone miejsca, dodam więcej zdjęć i podsumuję krótko tę wycieczkę. I to chyba tyle, bo co tu się o jednodniówce rozpisywać :)Pisz, pisz! Nie żałuj nam :) wszystko pochłoniemy, szczególnie, że fajnie piszesz, a i informacji i opinii o Graciosie w sieci nie za wiele.
metia 16 lipca 2019 12:16 Odpowiedz
@Raphael,bardzo dziękuję, cieszy mnie, że dobrze się czytało. Dziś wieczorem będzie kolejny post, a jutro kolejny :)
raphael 19 lipca 2019 20:37 Odpowiedz
Relacja z małego skrawka świata, ale ze sporymi przeżyciami i pożytecznymi obserwacjami :) Po głowie od dłuższego czasu, chyba od momentu gdy zobaczyłem La Graciosę z Mirador de Guinate, chodzi mi plan zakotwiczenia się na tej wyspie na kilka nocy, poczucia pustki, spokoju, dzikości.
metia 20 lipca 2019 21:01 Odpowiedz
@RaphaelJeżeli szukasz pustki, to polecam wybrać się jak najszybciej. Ilość turystów na Lanzarote bardzo wzrosła w ostatnich latach, więc logicznym następstwem tego będzie również wzrost ilości turystów na La Graciosie. W tej chwili jest tam jeszcze pusto, ale widzieliśmy dwa place budowy pod większe inwestycje - być może hotele. Ewentualnie jako opcja zostaje Pedro Barba, gdzie przez większość roku nie ma nikogo :)