Kraje byłego ZSRR od dawna mnie fascynowały i po odwiedzeniu w weekend majowy Azerbejdżanu, został mi tylko Kirgistan (nie licząc trudno dostępnego Turkmenistanu). Gdzie się da to zawsze zabieramy naszego syna, ale tym razem postanowiliśmy zostawić go u dziadków i Kirgistan zaatakować trochę od strony ich największego skarbu, czyli gór. Urlopu w tym roku zostało mi mało, bo już byliśmy 2 tygodnie w RPA oraz na kilku mniejszych wyjazdach, dlatego wybieramy się tylko na 9 dni i z przelotem do Ałmatów, bo tam najtaniej dolecieć.
Tytuł relacji jest oczywiście zdarty ze wspaniałego reportażu Kapuścińskiego, który w doskonały sposób opisywał różnice pomiędzy byłymi republikami radzieckimi. Mamy też nawiązanie do konia, ale to wyjdzie w dalszej części relacji
:-)
Długo kombinowałem jak tu dotrzeć z Ałmatów do Kirgistanu. Koniecznie podczas tego wyjazdu chciałem zobaczyć Kanion Szaryński. Rozważałem wynajęcie samochodu, autostop, aż w końcu z pomocą przyszło fly4free i jeden z forumowiczów, który lądował dzień wcześniej i też zamierzał odwiedzić ten cud przyrody. Na priv umówiliśmy się, że zabierzemy się jego wynajętym samochodem i potem sami ruszymy przez góry do Karakol.
Lecimy UIA. Linie ok, krótkie przesiadki i w drodze do ALA mieliśmy 3 fotele na naszą dwójkę. Lądowanie o 4 rano, a północy naszego czasu, trochę rozwala nasz zegar biologiczny. Jemy śniadanie na lotnisku, wsiadamy w autobus i powoli jedziemy do centrum, gdzie byliśmy umówieni o 7 pod hotelem Kazachstan. Miasto w dzień powszedni o 6 rano jest totalnie wymarłe. Wsiadamy nawet do metra podjechać przystanek (bilet 80 groszy!) i tam też stacja jest totalnie pusta! O czasie się poznajemy i jedziemy jakieś 2.5h w stronę kanionu. Prawie szybko wymiękamy i śpimy trochę na tylnej kanapie
:-)
Dojeżdżamy przed południem, pogoda jest piękna, słońce świeci nad głową, a my idziemy oglądać. Uwielbiam takie widoki, trochę przypomina Utah i tamtejsze parki.
Zaglądamy do kilku punktów widokowych, ale nie schodzimy na dół, bo bardziej można zsunąć się niż zejść. A ja oczywiście mam na tym wyjeździe tylko sandały...
Formacje skalne robią wrażenie.
Zdecydowanie warto było tu przyjechać. Nasi znajomi jadą do jeziora Kolsai, a my zostajemy na głównej drodze z zamiarem złapania stopa do granicy. Mamy 70 kilometrów do granicy, a łącznie 140 kilometrów i kilka godzin na dojechanie do Karakol. Czekamy z 15 minut i zatrzymuje się rodzinka i zabieramy się z nimi do Kegen. Z tyłu matka, roczne dziecko bez pieluchy i my z dwoma plecakami
:D. Z przodu kierowca (ale po prawej stronie!), a po lewej bagaże po sufit. Samochód miał ze 30 lat. Czuję się normalnie jak w podróżach z 15 lat temu
;-). Stop jest płatny. Mnie nie zależało na oszczędzaniu, a na transporcie, a w tych krajach generalnie za podwózkę się płaci. Daję 2k tengów, czyli ok. 20 zł, bo akurat takie nominały tylko mi zostały. Uważam, że ok jak za 55 kilometrów.
Kegen to ostatnia większa wioska przed granicą. Kupujemy jakieś bułki do jedzenia i szukamy transportu do granicy. Mamy 15 kilometrów. Jeden gościu chce 100 zł, drugi 60, a z trzecim ugadaliśmy się na 40. Dlaczego tak dużo? Bo od Karkary, ostatnie 10 kilometrów to droga kamienista. Totalnie nikt tam nie jeździ, a droga jest fatalna. Budują nową, ale nie wiadomo ile to potrwa. To przejście graniczne w ogóle jest czynne tylko w lecie. Na granicy jest totalnie pusto. Za chwilę jednak przyjechali jacyś turyści na motorach, ale w drugą stronę. Korzystamy z kibla bez drzwi z widokiem na góry i idziemy za szlaban łapać stopa, ale co tu złapać, jak jest tu totalnie pusto?Siedzimy trochę na kamieniu oglądając jak służba graniczna rozmawia, w oddali jakiś Kirgiz pogania półdzikie konie, a w oddali widać piękne góry. Ktoś jedzie w stronę Kazachstanu, ale to nie dla nas. Po jakichś 20 minutach jeden z gości pograniczników odpala samochód i rusza w naszą stronę. Mówi, że jedzie do pobliskiej wioski Karkara, gdzie powinien być dalej jakiś transport. To 6 km. Zabieramy się w ulgą. Ta wioska to kilkanaście domów, a my zasiadamy czekając aż znowu coś przyjedzie. Dość szybko, bo po 15 minutach jechał stary VW. Mówi, że jedzie ze 40 km i że nas zabierze. Moja łamana znajomość rosyjskiego okazała się kluczowa, bo człowiek zadowolony był z wypytania mnie o wszystkie aspekty mojego życia. Droga kamienista ciągnęła się jeszcze bardzo długo. Jak tylko wjechał na asfalt to dojechał do swojego miejsca a nas zapytał się o pieniądze na paliwo. Nie miałem żadnej kirgiskiej kasy, tylko pozostałości tengów i dałem mu 20 zł w tengach. Zapraszał jeszcze na herbatę, ale było już późno, a my jeszcze musieliśmy dojechać do Karakol. Momentalnie zatrzymał się następny samochód. Ten jechał do Tyup, do głównego skrzyżowania na Karakol i chciał z góry jakąś kasę. Nie chciał tengów, ale jak się dowiedział, że to aż 400 somów to nas zabrał. W Tyup w końcu jest bankomat, gdzie mogłem wybrać kasę i za parę groszy dojechaliśmy marszrutką do Karakol. Jemy w najlepszej knajpie w mieście za 40 zł (zupa, dwa dania główne, litr soku i piwo, 15% doliczonego serwisu). Jeszcze spacer pod górę do naszego guesthouse, który był domem kirgiskiej rodziny i można iść spać.
Mieliśmy farta z tym stopem. Spotkani później Holendrzy mówili, że przebutowali pomiędzy kazazchską i kirgiską Karkarą, łącznie ponad 15 km.
Kolejnego dnia ruszamy do Jeti-Oguz. To całkiem blisko od Karakol. Jedziemy marszrutką za złotówkę (20 km) i wysiadamy w wiosce. Stąd niestety jeszcze jest 15 km pod Bycze Skały, do resortu. Stojąca taksówka chciała 10 zł, a pojechaliśmy za 7,5
:)
Jest jeszcze wcześnie i słońce dopiero wstaje nad skały. Efekt wow jest od razu
Idziemy trochę pod górę, skąd są jeszcze lepsze widoki
Z mapy wyczytuję, że jest jeszcze 5km szutrem do doliny Kok Jayik. Idziemy pierwsze 2 kilometry podziwiając widoki i dzikie konie:
W tym miejscu siadamy na drugie śniadanie i jak kończyliśmy to jechał jakiś bus. Złapałem na stopa. Wchodzimy do środka, a tam wycieczka młodych chłopaków z Arabii Saudyjskiej! Moja żona blondynka od razu zrobiła furorę i każdy robił sobie z nią selfie
;-). Podrzucili nas 3 km do doliny i my ruszyliśmy w stronę wodospadu.
Kilku nastolatków na koniach zaczepiło nas i po angielsku zapytali czy chcemy wynająć konia. Cena to 300 som, czyli 15 zł. Jak zwykle odrzuciliśmy ich propozycję, bo jakoś zawsze dla nas jest dziwne by wykorzystywać zwierzęta jak samemu nie chce się spocić. Pomyśleliśmy jednak po chwili, że ta jazda konna to jedyna okazja dla tych chłopaków by zarobić, a cena raczej z gatunku tych śmiesznych.
Bierzemy więc po koniu i jedziemy.
Dolina jest wspaniała. Mnóstwo ludzi tu przyjeżdża by spędzić lato w górach. Jest dużo jurt.
Droga wiedzie dość mocno pod górę i tak naprawdę chcieliśmy kilka razy zejść z tych koni, ale chłopaki nie chcieli nam pozwolić. Ten, który mówił po angielsku, opowiadał, że ma 16 lat i musi pomagać rodzinie.
Wodospad raczej z tych mniejszych:
Wracamy głównie na nogach, by konie odpoczęły. Nad góry nachodzą chmury, więc próbujemy zbierać się z powrotem.
Wszystko jednak przeszło bokiem, a widoki dalej były wow:
Idziemy z buta. W tym miejscu, gdzie złapaliśmy Saudyjczyków, zatrzymuje się minivan i gościu proponuje 17 zł za nas dwoje za dojazd do Karakol. Bez chwili zastanowienia wsiadamy i tak kończymy kolejny wspaniały dzień.Najłatwiej i najtaniej to Ałmaty. My lecieliśmy za 1200, ale można polecieć i za 600 z krótkimi przesiadkami w Kijowie. W UIA z taryfą first minute można kupić ten kierunek za grosze. Na miejscu jest mega tanio, podam koszty w podsumowaniu.Też się za TK rozglądałem, bo miałem pomysł by polecieć nimi dalej za mile do ULN (ten sam samolot ma stop we FRU), ale nie było żadnych miejsc.Nasz guesthouse to właściwie dom kirgiskiego małżeństwa. Mamy skromny pokój z łazienką, a właściciele bardzo się starają, bo jest czyściutko, pomagają w logistyce (choć głównie po rosyjsku) i jest przyzwoite śniadanie. Nie uprzedziliśmy, że moja żona nie je mięsa, więc pierwsze śniadanie było standardowe. Drugiego dnia jednak dostała już świeże pierożki. Tego dnia zbieramy się trochę wcześniej. Wczoraj długo myśleliśmy o tym, gdzie pojechać i zdecydowaliśmy się spróbować uderzyć do Skazka Canyon i Barskoon, które są blisko siebie, lecz prawie 100 km od Karakol.
Jedziemy marszrutką za czapkę gruszek i wysiadamy przy znaku na Skazka Canyon. Pierwsze co robimy to kierujemy się w drugą stronę, bo jak tu nie zamoczyć nóg w Issyk Kul?
:-)
Jezioro wszerz jest ogromne, a wzdłuż wydawało mi się, że nie będzie tak blisko widać gór. Jednak zaskoczenie.
Słońce pali mocno i woda chyba wydaje się zimniejsza niż jest w rzeczywistości. W każdym razie szybko robi się głęboko i poza moczeniem nóg nic więcej nie robimy. Tył zwrot i idziemy do wejścia Skazka. Jest budka, gdzie płacimy jakieś grosze i idziemy dalej szutrem. Mamy 3km i zalecany jest 4x4, ale to bzdura, bo spokojnie można zwykłą osobówką jechać. W naszą stronę jednak nikt nie jechał, więc sobie zrobiliśmy spacerek.
Na miejscu było kilka osób, a ja od razu zrobiłem wow :0
Co nie, że wow?
;-)
Kolory są nieziemskie, pewnie wychodnie jakichś związków mineralnych.
Spędzamy to trochę czasu, bo jest kilku turystów. Jedna grupa Francuzek przyjechała tu na rowerach z Biszkeku. Inna para miała przerobionego Land Cruisera na campera i z max rocznym dzieckiem tu byli. A co najlepsze to mieli rejestrację niemiecką, są w podróży 4 miesiące i chcą dojechać tym samochodem do Kuala Lumpur! Ludzie to mają wyobraźnię, nie to co moje nędzne podróże.
Słońce pali niemiłosiernie, wracamy 3 km do głównej drogi i próbujemy złapać stopa do Barskoon. Jest bardzo mały ruch, ale szybko udaje nam się złapać człowieka, który jedzie prosto do wioski. Tam podwozi nas do centrum do taksówkarzy, bo mamy jeszcze 15 km do obozu, skąd zaczyna się szlak na wodospady. Zaczynamy targi. Stanęło na 500 somach, czyli 25 złotych za przejazd tam i z powrotem i poczekaniu na nas 2h na miejscu! Jedziemy starą Ładą 2107, ale jest w dobrym stanie - drzwi się otwierają, bo okna już niekoniecznie
;-)
Barskoon - ach..., ze 25 km od Skazki, a krajobraz zupełnie inny! Tam daleko jest wodospad, jeden z trzech tutaj.
W przybliżeniu:
Kwintesencja Kirgistanu - góry, jurty i konie. Brak tylko Kirgiza z niego schodzącego
;-)
Znowu nam proponują wjazd pod wodospad na koniach, ale widząc jak tu jest stromo, postanawiamy nie męczyć zwierząt naszymi kilogramami.
Dochodzimy do drugiego, mało widocznego wodospadu i zawracamy. Do trzeciego było jeszcze z godzinkę, ale stromizna nas pokonała.
Do Karakol udaje nam się sprawnie dojechać marszrutką. Zwiedzamy jeszcze drewnianą cerkiew i meczet, jemy do syta w restauracji i idziemy na zasłużony odpoczynek.W okolicy Karakol można siedzieć spokojnie z tydzień i codziennie jest co robić. Jednym z najciekawszych jest oczywiście trekking do jeziora Ala Kul. Ja, jako zasiedziała biurwa, nie mam zdrowia na 3-dniowy trekking. Dla większych wariatów można ponoć przejść w 2 dni. Koniec końców stwierdziliśmy, że to jednak nie dla nas, bo trzeba byłoby się inaczej przygotować. My polecieliśmy tylko z podręcznymi, mieliśmy tylko sandały i brak śpiworów czy namiotu. Jest też Jyrgalan Valley i jezioro Kol-Tor, ale my koniec końców jedziemy do Biszkeku. Aby nie gonić 6h jednym ciągiem, jedziemy najpierw 2h do Czołpon-Ata. Jest tu duża plaża i sporo ludzi się kąpie. Jemy obiad w jednej z restauracji i ruszamy do Biszkeku. Mamy tu świetny hotel za 20$ ze śniadaniem i klimą, 10 minut spacerkiem od dworca, obok Osz Bazar.
Od razu idę na rekonesans fotograficzny
:) Sprzedaje się tu wszystko, nawet głowy kóz
:shock:
Takie chlebki są po złotówce, super smaczne:
Dla bardziej odważnych, kwas:
Te kirgiskie czapki są rewelacyjne. Nie pytajcie, co wystawało z torby
Za 25 groszy można się zważyć:
albo napić kawy:
Usatysfakcjonowany idę spać. Następnego dnia trekking w Ala Archa!
cypel napisał:
Kurut próbowaliście?
Nie.
@marcino123 Tu akurat podłączyłem 50-tkę i trzaskałem z biodra, oprócz ostatniej pani, która mi zapozowała. Zresztą po perspektywie można poznać, że nie robię z góry
;) 50-tka jest jednak za wąska, najlepiej mieć stałkę 35mm. Ja potem w Uzbekistanie założyłem mój 16-35, ale on duży jest i bardziej zwraca uwagę. W ostatniej części będą z niej zdjęcia.
Część osób mnie widziała i się zasłaniała lub odwracała. Z trzaskania z biodra sporo też przestrzelasz AF, ale to co akurat wyjdzie to jest miodzio.Z samego rana wybieramy się do Parku Narodowego Ala Archa pod Biszkekiem. Z samego miasta widać już przepiękne góry i tam się właśnie wybieramy. Nie mamy niestety dużo czasu, bo o 19 mamy samolot do Osz. Zostawiamy jeden plecak w hotelu i ruszamy.
Obok naszego hotelu startuje marszrutka 265. Dojeżdżamy do Kashka Suu, skąd mamy jeszcze kilka km do bram parku. Szybko łapiemy jakiś samochód, który nas podrzuca. Ludzi jest tu sporo, bo jest niedziela, a do samego szlaku jeszcze 15 kilometrów. Łapiemy więc dalej i znowu po niecałych 5 minutach jedziemy.
Plan jest taki by zajść jak najdalej do godziny 13, żeby zdążyć jeszcze zawrócić i dać sobie jakiś czas na złapanie stopa na powrót.
Idziemy mocno pod górę i po suchej, żwirowej drodze. My w sandałach, więc od razu przeczuwamy kłopoty po drodze. Po jakichś 45 minutach naszym oczom ukazuje się to:
Gapimy się jakiś czas i idziemy w stronę Złamanego Serca, czyli czegoś takiego:
Idziemy dalej. Odtąd widać wodospad, ale jest on mały. Spotkany turysta wracający z naprzeciwka, mówi, że do samego wodospadu to nie warto. Jak jest czas to iść dalej za wodospad. My niestety tyle czasu nie mamy.
Są takie relacje, gdzie z jakiś powodów - czasem wiadomo, czasem nie wiadomo jakich - czytając otwierają mi się usta w niemym jęku zachwytu "aaaa". Ta do nich należy: od początku ciekawie, a przy pierwszym zdjęciu "aaaa".
@RaphaelMam dokładnie to samo - od zawsze ciągnęło mnie w dalekie regiony dawnego Związku Radzieckiego (min. po książkach Kapuścińskiego).Ta relacja przypieczętowała to - na przyszły rok poszukam Kirgistanu.Tylko jak tam się sprawnie dostać ?
Najłatwiej i najtaniej to Ałmaty. My lecieliśmy za 1200, ale można polecieć i za 600 z krótkimi przesiadkami w Kijowie. W UIA z taryfą first minute można kupić ten kierunek za grosze. Na miejscu jest mega tanio, podam koszty w podsumowaniu.
Jeszcze raz dzięki za współne zwiedzanie:)Jak pojawi się promocja UIA to znowu kupię loty do Almatów. Zdjęciami mnie przekonałeś że Kirgistan będzie w przyszm roku w czerwcu:)
Kirgizja to jeden z tych krajów w których pomimo, że byłem, to wiem, że było to stanowczo za krótko.. Ale do dziś mam przed oczami Pamir.. byliśmy ekstremalnie zmęczeni po nocnej jeździe wołgą z Osz, ale widok wynagradzał wszystko.. Czekam na dalszy ciąg
:)
Podobnie jak inni napiszę jedynie: rewelacyjna relacja
:!: Szczególnie, że za 3 miesiące również ruszam w tę stronę
;)Te zdjęcia z bazaru: pytasz ludzi o pozwolenie na zrobienie zdjęcia czy tak dobrze "z biodra" wychodzą ?
Tradycyjnie ładne foty.Kirgistan to moja nowa miłość po Sumatrze. Przepiękny kraj, życzliwi ludzie, znakomite jedzenie, wołowina, baranina, kompoty z gatunku petarda i i do tego nieprzyzwoicie tanio.Szkoda, że jednak nie doczłapaliście się do Ala Kul i Ałtyn Arashan.Kurut próbowaliście?
cypel napisał:Kurut próbowaliście?Nie.@marcino123Tu akurat podłączyłem 50-tkę i trzaskałem z biodra, oprócz ostatniej pani, która mi zapozowała. Zresztą po perspektywie można poznać, że nie robię z góry
;)50-tka jest jednak za wąska, najlepiej mieć stałkę 35mm. Ja potem w Uzbekistanie założyłem mój 16-35, ale on duży jest i bardziej zwraca uwagę. W ostatniej części będą z niej zdjęcia.Część osób mnie widziała i się zasłaniała lub odwracała. Z trzaskania z biodra sporo też przestrzelasz AF, ale to co akurat wyjdzie to jest miodzio.
@cart nie obraź się, ale zdjęcia z biodra czyli z podpierdolki to ZŁODuże szkło to jest nieraz zaleta a nie wada. Jak człek widzi duży korpus z dużym szkłem to wydaje mu się, że jesteś kimś ważnym i on też "rośnie"Do portretów jednak idealna ogniskowa to 35-85mm, mowa oczywiście o ff.Ale na ulicę im szerzej tym lepiej.
Bardzo fajne relacja. Świetne zdjęcia.Musiałem przeczytać, bo chwilę temu wróciłem z Kirgistanu i mam zamiar relację z tego napisać, a tu proszę... Bałem się, że będzie to trochę bez sensu pisać koleją relację z tego samego miejsce. No i niespodzianka - mimo tego, że korzystaliśmy z tego samego połączenia lotniczego, to podobieństwa właściwie na tym się kończą. Zupełnie inaczej podróżowaliśmy, odwiedzaliśmy zupełnie inne miejsca i generalnie te relacje będą się uzupełniały.
:) Zatem jak ktoś ma niedosyt, to zapraszam... tak jakoś za miesiąc powinienem zacząć.
:)Powodzenia w konkursie!
cart napisał:No cóż, może ktoś z was będzie miał więcej czasu i zrobi zdjęcia z dalszej części szlaku? Jest tam gdzieś na szlaku domek, gdzie można się przespać.Rzeczywiście jest tam domek, w którym można się przespać, jeśli są miejsca. Wokół domku można rozłożyć namiot lub skorzystać z tych należących do bazy. Postaram się jutro w mojej relacji pokazać dalszą część szlaku. Tylko zdjęcia nie tak dobre, jak Twoje, ech
Ah, generalnie staram się nie liczyć ile wydaję na podróże, bo jak liczyłem kilka wyjazdów to byłem przerażony
;-)Mogę powiedzieć, że to są jedne z najtańszych krajów, po jakich jeździłem. Transport i jedzenie były super tanie.
Tytuł relacji jest oczywiście zdarty ze wspaniałego reportażu Kapuścińskiego, który w doskonały sposób opisywał różnice pomiędzy byłymi republikami radzieckimi. Mamy też nawiązanie do konia, ale to wyjdzie w dalszej części relacji :-)
Długo kombinowałem jak tu dotrzeć z Ałmatów do Kirgistanu. Koniecznie podczas tego wyjazdu chciałem zobaczyć Kanion Szaryński. Rozważałem wynajęcie samochodu, autostop, aż w końcu z pomocą przyszło fly4free i jeden z forumowiczów, który lądował dzień wcześniej i też zamierzał odwiedzić ten cud przyrody. Na priv umówiliśmy się, że zabierzemy się jego wynajętym samochodem i potem sami ruszymy przez góry do Karakol.
Lecimy UIA. Linie ok, krótkie przesiadki i w drodze do ALA mieliśmy 3 fotele na naszą dwójkę. Lądowanie o 4 rano, a północy naszego czasu, trochę rozwala nasz zegar biologiczny. Jemy śniadanie na lotnisku, wsiadamy w autobus i powoli jedziemy do centrum, gdzie byliśmy umówieni o 7 pod hotelem Kazachstan. Miasto w dzień powszedni o 6 rano jest totalnie wymarłe. Wsiadamy nawet do metra podjechać przystanek (bilet 80 groszy!) i tam też stacja jest totalnie pusta!
O czasie się poznajemy i jedziemy jakieś 2.5h w stronę kanionu. Prawie szybko wymiękamy i śpimy trochę na tylnej kanapie :-)
Dojeżdżamy przed południem, pogoda jest piękna, słońce świeci nad głową, a my idziemy oglądać. Uwielbiam takie widoki, trochę przypomina Utah i tamtejsze parki.
Zaglądamy do kilku punktów widokowych, ale nie schodzimy na dół, bo bardziej można zsunąć się niż zejść. A ja oczywiście mam na tym wyjeździe tylko sandały...
Formacje skalne robią wrażenie.
Zdecydowanie warto było tu przyjechać. Nasi znajomi jadą do jeziora Kolsai, a my zostajemy na głównej drodze z zamiarem złapania stopa do granicy. Mamy 70 kilometrów do granicy, a łącznie 140 kilometrów i kilka godzin na dojechanie do Karakol.
Czekamy z 15 minut i zatrzymuje się rodzinka i zabieramy się z nimi do Kegen. Z tyłu matka, roczne dziecko bez pieluchy i my z dwoma plecakami :D. Z przodu kierowca (ale po prawej stronie!), a po lewej bagaże po sufit. Samochód miał ze 30 lat. Czuję się normalnie jak w podróżach z 15 lat temu ;-). Stop jest płatny. Mnie nie zależało na oszczędzaniu, a na transporcie, a w tych krajach generalnie za podwózkę się płaci. Daję 2k tengów, czyli ok. 20 zł, bo akurat takie nominały tylko mi zostały. Uważam, że ok jak za 55 kilometrów.
Kegen to ostatnia większa wioska przed granicą. Kupujemy jakieś bułki do jedzenia i szukamy transportu do granicy. Mamy 15 kilometrów. Jeden gościu chce 100 zł, drugi 60, a z trzecim ugadaliśmy się na 40. Dlaczego tak dużo? Bo od Karkary, ostatnie 10 kilometrów to droga kamienista. Totalnie nikt tam nie jeździ, a droga jest fatalna. Budują nową, ale nie wiadomo ile to potrwa. To przejście graniczne w ogóle jest czynne tylko w lecie. Na granicy jest totalnie pusto. Za chwilę jednak przyjechali jacyś turyści na motorach, ale w drugą stronę. Korzystamy z kibla bez drzwi z widokiem na góry i idziemy za szlaban łapać stopa, ale co tu złapać, jak jest tu totalnie pusto?Siedzimy trochę na kamieniu oglądając jak służba graniczna rozmawia, w oddali jakiś Kirgiz pogania półdzikie konie, a w oddali widać piękne góry. Ktoś jedzie w stronę Kazachstanu, ale to nie dla nas.
Po jakichś 20 minutach jeden z gości pograniczników odpala samochód i rusza w naszą stronę. Mówi, że jedzie do pobliskiej wioski Karkara, gdzie powinien być dalej jakiś transport. To 6 km. Zabieramy się w ulgą.
Ta wioska to kilkanaście domów, a my zasiadamy czekając aż znowu coś przyjedzie. Dość szybko, bo po 15 minutach jechał stary VW. Mówi, że jedzie ze 40 km i że nas zabierze. Moja łamana znajomość rosyjskiego okazała się kluczowa, bo człowiek zadowolony był z wypytania mnie o wszystkie aspekty mojego życia.
Droga kamienista ciągnęła się jeszcze bardzo długo. Jak tylko wjechał na asfalt to dojechał do swojego miejsca a nas zapytał się o pieniądze na paliwo. Nie miałem żadnej kirgiskiej kasy, tylko pozostałości tengów i dałem mu 20 zł w tengach. Zapraszał jeszcze na herbatę, ale było już późno, a my jeszcze musieliśmy dojechać do Karakol. Momentalnie zatrzymał się następny samochód. Ten jechał do Tyup, do głównego skrzyżowania na Karakol i chciał z góry jakąś kasę. Nie chciał tengów, ale jak się dowiedział, że to aż 400 somów to nas zabrał. W Tyup w końcu jest bankomat, gdzie mogłem wybrać kasę i za parę groszy dojechaliśmy marszrutką do Karakol.
Jemy w najlepszej knajpie w mieście za 40 zł (zupa, dwa dania główne, litr soku i piwo, 15% doliczonego serwisu). Jeszcze spacer pod górę do naszego guesthouse, który był domem kirgiskiej rodziny i można iść spać.
Mieliśmy farta z tym stopem. Spotkani później Holendrzy mówili, że przebutowali pomiędzy kazazchską i kirgiską Karkarą, łącznie ponad 15 km.
Kolejnego dnia ruszamy do Jeti-Oguz. To całkiem blisko od Karakol. Jedziemy marszrutką za złotówkę (20 km) i wysiadamy w wiosce. Stąd niestety jeszcze jest 15 km pod Bycze Skały, do resortu. Stojąca taksówka chciała 10 zł, a pojechaliśmy za 7,5 :)
Jest jeszcze wcześnie i słońce dopiero wstaje nad skały. Efekt wow jest od razu
Idziemy trochę pod górę, skąd są jeszcze lepsze widoki
Z mapy wyczytuję, że jest jeszcze 5km szutrem do doliny Kok Jayik. Idziemy pierwsze 2 kilometry podziwiając widoki i dzikie konie:
W tym miejscu siadamy na drugie śniadanie i jak kończyliśmy to jechał jakiś bus. Złapałem na stopa. Wchodzimy do środka, a tam wycieczka młodych chłopaków z Arabii Saudyjskiej! Moja żona blondynka od razu zrobiła furorę i każdy robił sobie z nią selfie ;-). Podrzucili nas 3 km do doliny i my ruszyliśmy w stronę wodospadu.
Kilku nastolatków na koniach zaczepiło nas i po angielsku zapytali czy chcemy wynająć konia. Cena to 300 som, czyli 15 zł. Jak zwykle odrzuciliśmy ich propozycję, bo jakoś zawsze dla nas jest dziwne by wykorzystywać zwierzęta jak samemu nie chce się spocić. Pomyśleliśmy jednak po chwili, że ta jazda konna to jedyna okazja dla tych chłopaków by zarobić, a cena raczej z gatunku tych śmiesznych.
Bierzemy więc po koniu i jedziemy.
Dolina jest wspaniała. Mnóstwo ludzi tu przyjeżdża by spędzić lato w górach. Jest dużo jurt.
Droga wiedzie dość mocno pod górę i tak naprawdę chcieliśmy kilka razy zejść z tych koni, ale chłopaki nie chcieli nam pozwolić. Ten, który mówił po angielsku, opowiadał, że ma 16 lat i musi pomagać rodzinie.
Wodospad raczej z tych mniejszych:
Wracamy głównie na nogach, by konie odpoczęły. Nad góry nachodzą chmury, więc próbujemy zbierać się z powrotem.
Wszystko jednak przeszło bokiem, a widoki dalej były wow:
Idziemy z buta. W tym miejscu, gdzie złapaliśmy Saudyjczyków, zatrzymuje się minivan i gościu proponuje 17 zł za nas dwoje za dojazd do Karakol. Bez chwili zastanowienia wsiadamy i tak kończymy kolejny wspaniały dzień.Najłatwiej i najtaniej to Ałmaty. My lecieliśmy za 1200, ale można polecieć i za 600 z krótkimi przesiadkami w Kijowie. W UIA z taryfą first minute można kupić ten kierunek za grosze. Na miejscu jest mega tanio, podam koszty w podsumowaniu.Też się za TK rozglądałem, bo miałem pomysł by polecieć nimi dalej za mile do ULN (ten sam samolot ma stop we FRU), ale nie było żadnych miejsc.Nasz guesthouse to właściwie dom kirgiskiego małżeństwa. Mamy skromny pokój z łazienką, a właściciele bardzo się starają, bo jest czyściutko, pomagają w logistyce (choć głównie po rosyjsku) i jest przyzwoite śniadanie. Nie uprzedziliśmy, że moja żona nie je mięsa, więc pierwsze śniadanie było standardowe. Drugiego dnia jednak dostała już świeże pierożki. Tego dnia zbieramy się trochę wcześniej. Wczoraj długo myśleliśmy o tym, gdzie pojechać i zdecydowaliśmy się spróbować uderzyć do Skazka Canyon i Barskoon, które są blisko siebie, lecz prawie 100 km od Karakol.
Jedziemy marszrutką za czapkę gruszek i wysiadamy przy znaku na Skazka Canyon. Pierwsze co robimy to kierujemy się w drugą stronę, bo jak tu nie zamoczyć nóg w Issyk Kul? :-)
Jezioro wszerz jest ogromne, a wzdłuż wydawało mi się, że nie będzie tak blisko widać gór. Jednak zaskoczenie.
Słońce pali mocno i woda chyba wydaje się zimniejsza niż jest w rzeczywistości. W każdym razie szybko robi się głęboko i poza moczeniem nóg nic więcej nie robimy.
Tył zwrot i idziemy do wejścia Skazka. Jest budka, gdzie płacimy jakieś grosze i idziemy dalej szutrem. Mamy 3km i zalecany jest 4x4, ale to bzdura, bo spokojnie można zwykłą osobówką jechać. W naszą stronę jednak nikt nie jechał, więc sobie zrobiliśmy spacerek.
Na miejscu było kilka osób, a ja od razu zrobiłem wow :0
Co nie, że wow? ;-)
Kolory są nieziemskie, pewnie wychodnie jakichś związków mineralnych.
Spędzamy to trochę czasu, bo jest kilku turystów. Jedna grupa Francuzek przyjechała tu na rowerach z Biszkeku. Inna para miała przerobionego Land Cruisera na campera i z max rocznym dzieckiem tu byli. A co najlepsze to mieli rejestrację niemiecką, są w podróży 4 miesiące i chcą dojechać tym samochodem do Kuala Lumpur! Ludzie to mają wyobraźnię, nie to co moje nędzne podróże.
Słońce pali niemiłosiernie, wracamy 3 km do głównej drogi i próbujemy złapać stopa do Barskoon. Jest bardzo mały ruch, ale szybko udaje nam się złapać człowieka, który jedzie prosto do wioski. Tam podwozi nas do centrum do taksówkarzy, bo mamy jeszcze 15 km do obozu, skąd zaczyna się szlak na wodospady. Zaczynamy targi. Stanęło na 500 somach, czyli 25 złotych za przejazd tam i z powrotem i poczekaniu na nas 2h na miejscu! Jedziemy starą Ładą 2107, ale jest w dobrym stanie - drzwi się otwierają, bo okna już niekoniecznie ;-)
Barskoon - ach..., ze 25 km od Skazki, a krajobraz zupełnie inny! Tam daleko jest wodospad, jeden z trzech tutaj.
W przybliżeniu:
Kwintesencja Kirgistanu - góry, jurty i konie. Brak tylko Kirgiza z niego schodzącego ;-)
Znowu nam proponują wjazd pod wodospad na koniach, ale widząc jak tu jest stromo, postanawiamy nie męczyć zwierząt naszymi kilogramami.
Dochodzimy do drugiego, mało widocznego wodospadu i zawracamy. Do trzeciego było jeszcze z godzinkę, ale stromizna nas pokonała.
Do Karakol udaje nam się sprawnie dojechać marszrutką. Zwiedzamy jeszcze drewnianą cerkiew i meczet, jemy do syta w restauracji i idziemy na zasłużony odpoczynek.W okolicy Karakol można siedzieć spokojnie z tydzień i codziennie jest co robić. Jednym z najciekawszych jest oczywiście trekking do jeziora Ala Kul. Ja, jako zasiedziała biurwa, nie mam zdrowia na 3-dniowy trekking. Dla większych wariatów można ponoć przejść w 2 dni. Koniec końców stwierdziliśmy, że to jednak nie dla nas, bo trzeba byłoby się inaczej przygotować. My polecieliśmy tylko z podręcznymi, mieliśmy tylko sandały i brak śpiworów czy namiotu.
Jest też Jyrgalan Valley i jezioro Kol-Tor, ale my koniec końców jedziemy do Biszkeku.
Aby nie gonić 6h jednym ciągiem, jedziemy najpierw 2h do Czołpon-Ata. Jest tu duża plaża i sporo ludzi się kąpie. Jemy obiad w jednej z restauracji i ruszamy do Biszkeku.
Mamy tu świetny hotel za 20$ ze śniadaniem i klimą, 10 minut spacerkiem od dworca, obok Osz Bazar.
Od razu idę na rekonesans fotograficzny :)
Sprzedaje się tu wszystko, nawet głowy kóz :shock:
Takie chlebki są po złotówce, super smaczne:
Dla bardziej odważnych, kwas:
Te kirgiskie czapki są rewelacyjne. Nie pytajcie, co wystawało z torby
Za 25 groszy można się zważyć:
albo napić kawy:
Usatysfakcjonowany idę spać. Następnego dnia trekking w Ala Archa!
Nie.
@marcino123
Tu akurat podłączyłem 50-tkę i trzaskałem z biodra, oprócz ostatniej pani, która mi zapozowała. Zresztą po perspektywie można poznać, że nie robię z góry ;)
50-tka jest jednak za wąska, najlepiej mieć stałkę 35mm. Ja potem w Uzbekistanie założyłem mój 16-35, ale on duży jest i bardziej zwraca uwagę. W ostatniej części będą z niej zdjęcia.
Część osób mnie widziała i się zasłaniała lub odwracała. Z trzaskania z biodra sporo też przestrzelasz AF, ale to co akurat wyjdzie to jest miodzio.Z samego rana wybieramy się do Parku Narodowego Ala Archa pod Biszkekiem. Z samego miasta widać już przepiękne góry i tam się właśnie wybieramy.
Nie mamy niestety dużo czasu, bo o 19 mamy samolot do Osz. Zostawiamy jeden plecak w hotelu i ruszamy.
Obok naszego hotelu startuje marszrutka 265. Dojeżdżamy do Kashka Suu, skąd mamy jeszcze kilka km do bram parku. Szybko łapiemy jakiś samochód, który nas podrzuca. Ludzi jest tu sporo, bo jest niedziela, a do samego szlaku jeszcze 15 kilometrów. Łapiemy więc dalej i znowu po niecałych 5 minutach jedziemy.
Plan jest taki by zajść jak najdalej do godziny 13, żeby zdążyć jeszcze zawrócić i dać sobie jakiś czas na złapanie stopa na powrót.
Idziemy mocno pod górę i po suchej, żwirowej drodze. My w sandałach, więc od razu przeczuwamy kłopoty po drodze.
Po jakichś 45 minutach naszym oczom ukazuje się to:
Gapimy się jakiś czas i idziemy w stronę Złamanego Serca, czyli czegoś takiego:
Idziemy dalej. Odtąd widać wodospad, ale jest on mały. Spotkany turysta wracający z naprzeciwka, mówi, że do samego wodospadu to nie warto. Jak jest czas to iść dalej za wodospad. My niestety tyle czasu nie mamy.
Góry za to robią wrażenie:
W oddali są nawet lodowce: