0
Jar 21 lipca 2019 11:16
Cześć. ;)
Kolejna relacja z Nepalu, który staje się coraz bardziej popularny na forum.
Kierunek trekkingu wyznaczyła relacja @sevenfiftyseven, tak więc dzięki. 8-)

Dla uproszczenia:
100 NPR - 1 USD

Dzień 0 / Dzień 1

Do stolicy Nepalu przylecieliśmy liniami Qatar Airways. Po zameldowaniu w hotelu (taxi z lotniska na Thamel - 700 NPR), ruszyliśmy do punktu, aby wyrobić Timps oraz Permit (przy ulicy Durbar Marg - zdjęcia w gratisie). W hotelu kupiliśmy bilety na autobus do Pokhara (tzw. Tourist bus - koszt 8
dolarów/osobę).
Samo Katmandu niestety jest typem miasta, którego nie lubię, czyli brudne, głośne, pełne smogu, spalin itd.

Image

Image

Image

Dzień 2

Trasę chcemy pokonać przeciwnie do ruchu wskazówek, czyli pierwszym punktem jest dostanie się do Ghandruk (1970 m n.p.m.).
Bez przewodnika, bez tragarza. Ambitnie, chociaż niektórzy mówili że głupie. Jak będzie - to się okaże. Od jakiegoś czasu (miejscowi twierdzą że od tego roku) jeździ tam bezpośredni bus (z dworca Baglung - koszt 500 NPR). Sam przejazd to mocne przeżycie. Wąskie średnio utwardzone drogi, odjazdy, przepaście - tego wszystkiego można doświadczyć przez kilka godzin drogi. Zakopanie się też przeżyliśmy, ale na całe 'szczęście' autobus zatarasował cała drogę, dlatego było dużo rąk do pomocy. W ogóle zastanawiałem się cały czas jak autobus tam wjeżdża. To tak jakby u nas na Szyndzielnie lub pod Pilsko wjeżdżał Autosan. Wyobrażacie sobie to? :lol:

Po dotarciu był czas na obserwacje gór. W sumie co innego robić jak nie ma żadnych rozpraszaczy dnia normalnego, w stylu telefon, netflix itd.

Nocleg mieliśmy w hotelu Kailash. Słowo hotel - wiadomo że na wyrost - ale warunki w miarę fajne. Ciepła woda, gniazdko w pokoju i własna łazienka. Za całość zapłaciliśmy 2500 NPR (dwa obiady, dwa śniadania, raksia, cztery herbatki plus oczywiście pokój).

Aaa. I pierwszy raz użyliśmy tabletek do uzdatniania wody. Myślę że będziemy ich używać codziennie. Jakby się ktoś zastanawiał jaki jest smak wody to w sumie taki jak u nas woda z kranu.

Image

Image

Dzień 3

Pierwszy dzień trekkingu.
Wstaliśmy o 7:30, co jak się później okazało nie było dobrym pomysłem. Zresztą i tak obudziłem się o 4tej to nie wiem na co czekaliśmy.
Plan na dziś - Chhomrong. Przewodnicy mówią 5 godzin. Trasa najpierw wiodła w górę do Komrong Danda, później mocno w dół (jakie to jest frustrujące wiedząc że będzie trzeba znów wchodzić), by następnie zgodnie z oczekiwaniami wspinać się w górę. Pogoda na początku była aż za dobra. Mocne słońce, żar lejący się z nieba - cały czas się zastanawiałem po co ja brałem moje bluzy i kurtki. Oby się przydały. Podczas drugiego wchodzenia z początku niewinna chmurka przyniosła mocna ulewę. Zanim zdążyliśmy wyciągnąć nasze opakowania na nas i plecaki z Decathlon byliśmy cali mokrzy. Zresztą godzinę wcześniej nie przypuszczałem że ta płachta będzie potrzebna. Cóż. Następnym razem schowam ją bardziej na widoku. No i przemokły mi buty nieprzemakalne. Wiem, masło maślane, ale byłem zdziwiony bo latałem nimi po śniegu, moczyłem pod prysznicem (tzw. testy :D ) no i zawsze suchutko. No nic, Himalaje ich pokonały. :oops:
Zresztą nie tylko ich, bo chyba nas też. Poziom trudności trasy to podobno łatwa - aż ciężko mi myśleć jak wygląda trudna. Pod koniec wchodziło się już mocno na resztkach sił. Myśl na dziś - mogliśmy wziąć tragarza. :roll:

Tomek Michniewicz na swojej prelekcji opowiadał że ma kolegę, który w trakcie spadku formy, myśli sobie ze jak dojdzie do celu to sam sobie zrobi realna nagrodę. Nagroda może być np. przeczytanie książki, zjedzenie batonika itd. Ja sobie wymyśliłem że kupię zimna coca cole. :mrgreen:

Tak mi się przypomniało, bo nikt inny tego nie pisze (bynajmniej nie pamiętam abym przeczytał - może pierwszy będę). Na szlaku jest pełno kup. Było ich tyle że ciężko było postawić stopę na czystym podłożu. Czyli z jednej strony piękne górskie widoki, a na ziemi już trochę gorzej.

Ostatecznie od wyjścia z hotelu do wejścia do pensjonatu pokonaliśmy - 10,79 km w 8h.

Po drodze jeszcze delikatnie zbłądziliśmy, przez co straciliśmy około 45 minut. Wszyscy pisali ze trasa jest bardzo dobrze oznaczona, no ale w tym przypadku znak był źle obrócony. Nawet chciałem dla potomnych poprawić, ale był tak mocno wkopany w ziemię, że stwierdziłem że nie będę tracił sił.

Zatrzymaliśmy się w ośrodku Fishtale. Standard taki sobie, ale ważne że ma ciepły prysznic. Za całość (dwie kolacje, cztery herbatki, dwa litry wody z butli, śniadanie, coca cola, pokój) zapłaciliśmy 2400 NPR.
Co do wody z butli. Wszyscy odradzają ja pić, ale niestety woda z kranu miała delikatne zabarwienie zielone oraz pływały w niej jakieś czarne śmieci stąd postanowiliśmy uzupełnić braki woda z butli. Oczywiście tabletki do uzdatniania też wrzucone.

Image

Image

Image

Dzień 4

Nauczeni doświadczeniem, aby ominąć deszcz wstaliśmy o 6 rano. Zrobiłem drinki (czyli woda, węglowodany i elektrolity). Jak to mówią - nie wiadomo czy pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi. :D Niestety buty trekkingowe dalej wilgotne, ale cóż zrobić.

Na śniadanie jak i przekąskę polecam Gurung Bread. Taki jakby placek z różnymi niemięsnymi dodatkami.

Pierwsza część trasy prowadzi mocno w dół do wiszącego mostu (wtedy kończy się miejscowość Chhomrong). Następnie znów wspinaczka w górę, aż do miejscowości Sinuwa. Po drodze mieliśmy drobny przystanek, aby napić się herbatki i przeczekać ulewę. Swoją drogą skąd się wzięła ulewa, jak miała być po godzinie 15. Tak czy siak. My vs ulewa 1:0. W międzyczasie myślałem sobie (znając oczywiście profil trasy) kiedy będzie taki płaski odcinek chociaż 100 metrowy, bo na razie jest tylko góra, dół, góra, dół, góra, dół itd. Przejście miało nam zajac 2 h i w sumie licząc od wiszącego mostu tyle nam zajęło. Pogoda to słońce i żar lejący się z nieba. Ale było gorąco. Nie mniej jednak podkręcamy tempo.
Po drodze spotkaliśmy nasza znajoma parę z Indii. On (Tony) ma firmę organizująca trekking w Indiach (jakby ktoś chciał mam namiary) i jest zakochany w polskich Tatrach. Był kilka razy w Polsce i bardzo mu się podobało. Fajnie się rozmawiało. W Sinuwa obowiązkowa przerwa na herbatkę i ruszamy do Bamboo. Czas przejścia to podobno 2 godziny. Na początku szło się dość płasko (wreszcie), niestety wtedy złapała nas burza. Tym razem nauczeni doświadczeniem wyjęliśmy i założyliśmy pelerynki prawie tak szybko ile trwa wymiana opon na pitstopie w Formule 1. Tak na marginesie te pelerynki to jest super sprawa. Zakrywają jednocześnie plecak i ciało, a to najlepszy sposób na unikanie bycia mokrym. Po przejściu kawałka zaczyna padać grad. Do Bamboo doszliśmy w 1 h 45 minut czyli jest kolejny sukces (miało być 2 h). Trochę zasługi w tym temperatury. Po opadach deszczu i gradu aura zrobiła się bardziej przyjazna niż ten wcześniejszy żar. W Bamboo kolejna przerwa na herbatkę oraz rozmowę z Tony i jego narzeczona. Kolejny cel (ostatni na dzisiaj) to Dovan położone na wysokości 2502 m. Po pół godzinki od Bamboo zaczyna grzmieć (myślę sobie spokojnie - nie pierwsza burza dzisiaj - będzie dobrze). Po następnym 10 minutach błyskawice walą tak mocno, że w ciekawy sposób była oświetlona droga. Sam nie wiem czy to było bardziej w kategorii ciekawego zjawiska czy jednak czegoś czego należy się bać. Niestety wraz z burza przyszedł mocny monsunowy deszcz. Tylko taki mocny, co u nas nazywa się oberwaniem chmury. I to był problem. Szlak zamienił się w rzekę, buty po raz kolejny nie wytrzymały naporu wody. Tak w ogóle po raz pierwszy szedłem tak długo w takim deszczu. Co do butów to stety, niestety wszyscy mieli taki problem. Niezależnie czy mieli buty tańsze czy droższe, czy z membrana Goretex, czy nie.
Dojście do Dovan zajęło nam 1 h 45 minut (oficjalnie ma zająć od 1 h do 1 h 30 minut). Odcinek jest fajny. Trochę w górę, trochę w dół. Gdyby nie pogoda uznałbym go za najlepszy jak dotąd na trasie.

Zatrzymaliśmy się w Annapurna - Approach Lodge. Standard taki sobie, bez udogodnień takich jak ciepły prysznic. Za całość (dwie kolacje, dwa śniadania, cztery herbatki) zapłaciliśmy 3600 NPR (cena jak widać rośnie). Ostatecznie od wyjścia z pensjonatu w Chhomrong do wejścia do pensjonatu w Dovan pokonaliśmy - 12 km w 8 godzin.

Ciekawostka.
Tony przechodząc przez checkpoint spytał się ile osób się zameldowało dzisiaj. Pan mu odpowiedział że 19. On nie wiedząc czy to mało czy dużo (też nie wiem) spytał się jaki jest rekord u nich w tym roku. I odpowiedź która uzyskał to 50 000 'odbić' na dzień ( :!: ). My po drodze widzieliśmy zdjęcie, gdzie pokazana była Lodge w sezonie i ilość osób była tak duża że wyglądało to trochę jakby msza w kościele. Czyli z jednej strony idziemy już po sezonie, z mniej pewną pogodą, ale ze zdecydowanie mniejsza ilością ludzi. Tak źle, tak niedobrze.

Image

Image

Image

Dzień 5

Wstałem i po obudzeniu miałem trzy myśli. Pierwsza to jak bardzo mokre są moje buty, druga to czy będzie padać śnieg (bo tego brakuje) oraz trzecia jaki jest dzień tygodnia. Co do ostatniego tak się zlały wszystkie dni że zastanawiałem się czy to już nasz weekend czy nie. Okazało się że jest niedziela. Co do butów wymyśliliśmy że zdobędziemy worek, potniemy go i owiniemy stopy, aby odizolować się od mokrego środka. Ciężko było się dogadać z panem z pensjonatu o co nam chodzi, ale w końcu dostaliśmy worek na śmieci dobrej jakości (alleluja) za 'jedyne' 300 NPR. To najdroższy worek na śmieci w moim życiu. :lol:

Pierwszym punktem była Himalaya (2920m). Trasa to raz mocniej, raz słabiej, ale cały czas w górę. Pogoda to słońce, na szczęście trasa wiodła przez las, a więc była osłona. W Himalaya herbatka, by następnie ruszyć do Deurali (3200m). Trasa bardzo podobna do wcześniejszego etapu.
Oficjalny czas dla tych dwóch odcinków to 3h, nam się udało ja zrobić w 3h 45 minut. Następnie trekking do MBC (3700m). I tu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Szło się po pozostałości lawiny, co niestety było stresujące samo w sobie. Ślisko, kijki nie chciały się wbijać w tej stary śnieg. Słabo. Takich odcinków że większym śniegiem były dwa. Jeden prawie od razu za Deurali, z mocnym podjazdem w górę, ale w razie upadku zjechało by się najwyżej kilkanaście metrów i tyle oraz drugi z tą różnicą, że w razie upadku ciężko byłoby się zatrzymać przed przepaścią. Dodatkowo chmury były tak nisko, że widoczność spadła do 10 metrów. Zrobiło się chłodno, tak że z mając na sobie krótki rękaw i spodenki za chwilę byłem ubrany w bluzę, kurtkę, długie spodnie, czapkę i rękawiczki. Obok żadnego turysty, co powodowało że czuliśmy się jak w jakimś filmie grozy. Co chwilę spojrzenia na mapę czy aby na pewno dobrze idziemy. Koniec końców dotarliśmy do MBC. Czas oficjalny to 2h, u nas wyszło 2h 45 minut, co było głównie spowodowane bardzo wolnym przejściem po starym śniegu. Niestety, przez wspomniane wcześniej chmury widok słaby. A i na tej wysokości czuć mniejsza zawartość tlenu w powietrzu - gorzej się oddycha.

Zatrzymaliśmy się w Gurung Co-Operate. Standard - hmm, mówiąc w skrócie im wyżej tym gorzej. Za całość (dwie kolacje, dwa śniadania, cztery herbatki) zapłaciliśmy 3000 NPR.

Ostatecznie od wyjścia z pensjonatu w Dovan do wejścia do pensjonatu w MBC pokonaliśmy - 11,12 km w 7,5 h.

Image

Image

Image

Image

Image

Dzień 6

Pobudka o 4:30, bo dzisiaj jest w końcu ten kulminacyjny moment, czyli dotarcie do Annapurna Base Camp (4130 m n.). Wyruszyliśmy w trasę bez plecaków, w otoczeniu przejrzystego, bezchmurnego, błękitnego nieba. Byłem zdziwiony, bo takie niebo widzę tu pierwszy raz. Na horyzoncie Annapurna oświetlona w części przez wschodzące słońce. Wyglądało to pięknie. Jak to przewodnicy opisują - jak złoto. I nie ma w tym dużej przesady. Trasa miała zająć 2 godziny, u nas wyszło 1h 45 minut, czym byłem zaskoczony, bo znów niestety trzeba było dreptać po zmrożonym śniegu. Raz zaliczyłem podpórkę, czyli stosując analogię do lądowania w skokach narciarskich, skok byłby zaliczony, ale punktacja byłaby obniżona. :D No i oddech przy wchodzeniu w górę miał inne tempo niż zwykle, czyli mniejsza zawartość tlenu dawała się we znaki. Sam Base Camp był zniszczony przez tegoroczne opady śniegu. Po prostu zawaliły się dachy w Lodge i w chwili obecnej wyglądają jak po wojnie. Z drugiej strony co chwilę przylatywały helikoptery z turystami, tak, że tworzył się podniebny korek. Jakoś mi te elementy nie współgrały na tle tego pięknego ośmiotysięcznika. Droga powrotna była łatwiejsza, bo słońce roztapiało delikatnie śnieg, robiąc go bardziej kleistym i miękkim. Zajęła nam 1h 10 minut. Do MBC wróciliśmy na śniadanie. Przeszliśmy 7,55 km.

Kolejnym etapem było dostać się jak najniżej. Ja obawiałem się tych dwóch odcinków na których miałem traumę z dnia poprzedniego. Pomyślałem sobie, że w Deurali w ramach nagrody zjemy czekoladę (przywieziona z Polski oczywiście). W międzyczasie dogonił nas znajomy z Indii mówiąc że za chwilę będzie wg niego najbardziej niebezpieczny odcinek na całej trasie i że wcześniej rano miał tam delikatna wywrotkę, ale na szczęście udało mu się wyhamować. Szedł przed nami robiąc wyraźne ślady, tak więc było łatwiej (tutaj słońce również zmiękczyło śnieg). Przed Deurali kolejny fragment ze śniegiem. Trudny, ale bez przepaści, czyli bez większego ryzyka. I tutaj, co najśmieszniejsze upadek zaliczyła cała nasza trójka. Leciało się w rynnie po której prowadzi ścieżka i gdyby nie to fakt, że odczepił mi się kijek od ręki to chciałem ujechać jeszcze dalej.
Do Deurali dostaliśmy się po 2 h. Tam obiecana czekoladka i herbatka. Drogę do Himalaya pokonaliśmy w trochę ponad 1h przy takiej dziwnej pogodzie. Jak świeciło słońce można było iść w krótkim rękawku i w spodenkach. Jak zawiewał wiatr to mimo świecącego słońca, pasowała by czapka, długie spodnie i co najmniej dwie warstwy na górę. Taka aura została zastąpiona dość szybko przez niskie chmury, które niestety zwiastowały deszcz. Im bliżej Dovan byliśmy (bo to był w końcu nasz kierunek) tym bardziej padało. Na szczęście największy deszcz przyszedł w momencie jak już byliśmy w pokoju, tak więc uniknęliśmy totalnego przemoczenia. Swoją drogą buty są jeszcze trochę wilgotne w środku (przez tą pogodę nie chcą schnąc), tak więc dalej w ramach izolacji używam najdroższego w moim życiu worka na śmieci.
Ogólnie od Deurali wstąpiła w nas jakąś większa energia, która była spowodowana albo zjedzona czekoladka, albo większą zawartością tlenu w powietrzu i mimo bólu nóg, kolan szło nam się w całkiem dobrym tempie.
Tak na marginesie trekking nie jest teraz mocno oblegany i mamy kilku znajomych z trasy, których albo my wyprzedzamy, albo oni nas, ich przewodnicy do nas zagadują, my zagadujemy do przewodników przez co chociaż wiemy na jaki szczyt patrzymy. Dzielimy się wrażeniami z trasy. Po prostu miło. W jadalni trwają czasem bardziej lub mniej ożywione dyskusje, ale jest jeden rzeczownik, który wszystkich łączy. To 'zmęczenie'.

W Dovan zatrzymaliśmy się w Annapurna Approach Lodge (tu gdzie dwa dni temu). Za całość (dwie kolacje, dwa śniadania, cztery herbatki) tym razem zapłaciliśmy 3000 NPR.

Ostatecznie od wyjścia z pensjonatu w MBC (wliczając ABC) do wejścia do pensjonatu w Dovan pokonaliśmy - 18 km w 9 h .

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Dzień 7

Noc dziwna, bo burza jedna za drugą. Padało mocno lub mocniej. Pobudka o 6:00 i ruszamy do Bamboo (1h 10 minut drogi), tam standardowa przerwa na herbatkę i następnie do Sinuwa (1h 45 minut). Do Sinuwa wchodzi się dość mocno schodami do góry, po to aby niestety za chwilę schodzić schodami mocno w dół. Niestety wytrzymałość organizmu mocno spada. Na początku pogoda to mocne słońce, które zakryły chmury i dość szybko przyszła burza, która złapała nas tuż przed Chhomrong. I znów standardowa procedura:
1. Zaczyna delikatnie kropić - zakładamy pokrowce na plecaki.
2. Zaczyna mocniej padać - zakładamy pelerynę na nas i plecaki
Często kończy się na punkcie 1, ale niestety tym razem znów skończyło się na zalanych butach. Najbardziej frustrujące było to, że byliśmy już tak blisko celu.

W Chhomrong na pocieszenie weszła coca cola i niejako w pakiecie - bo był za darmo - 'hot shower'. Nie myślałem, że prysznic przyniesie taka radość.
Gorący prysznic, jest cywilizacja, a więc i pojawiły się kupy na szlakach.
Na kolacji spotkaliśmy Henry'ego z USA, który polecał nam piwo Nepali Ice, my mu z kolei mówiliśmy o trasie na ABC i tak wywiązała się całkiem długa rozmowa. Amerykanin był z Hawajów, miał ciemna karnacje i jeden z Nepalczyków wziął go za naszego przewodnika. No cóż poradzić. :D

Tak na marginesie. Przez ostatnie dni widzieliśmy kilka ewakuacji helikopterem. Trzy razy z bazy w MBC (nie znam przyczyny) i raz z Bamboo (problemy z kolanem).

Zatrzymaliśmy się ponownie w ośrodku Fishtale. Za całość (dwie kolacje, cztery herbatki, dwa litry wody z butli, śniadanie, coca cola, naładowanie powerbanka, pokój) zapłaciliśmy 3300 NPR.
Ostatecznie od wyjścia z pensjonatu w Dovan do wejścia do pensjonatu w Chhomrong pokonaliśmy - 12 km w 6,5 h.

Image

Image

Image

Dzień 8

Pobudka o standardowej godzinie i pierwsza myśl to kto będzie szybszy. My czy deszcz.
Ścieżka z Chhomrong początkowo dość płaska, przed punktem o nazwie High Hill szła do góry, by za nim z kolei mocno zejść w dół, które kończyło się na wiszącym moście. Po minięciu rzeki Kyumrung Khola trasa niestety idzie bardzo mocno w górę, aura nie sprzyjała, bo świeciło mocne słońce. Jakbym miał do czegoś porównać to czuliśmy się jak w saunie. Po minięciu miejscowości o nazwie Chuile wchodziło się w las i pod osłoną drzew zdobywało wysokość.
Na nasze nieszczęście w oddali słychać było zbliżającą się burze. Znów wątpliwość kto będzie pierwszy w Tadapani, ale udało nam się. Wygraliśmy. Radośni, że nie będzie chlup, chlup w butach zatrzymaliśmy się w Tadapani Guest House. Po 45 minutach od 'zameldowania' rozpoczęła się codzienna ulewa.
Ogólnie muszę stwierdzić, że standard pensjonatów po tej stronie rzeki jest dużo większy. Kafelki na ścianach w łazience, ciepły prysznic, gniazdka w pokoju. Pan rozpalił kominek, dzięki czemu możemy wysuszyć cały czas mokre z dnia wczorajszego buty i ubrania. Klimat. Szkoda, że takich kominków mnie było wcześniej, bo sprzyjałyby bardzo fajnej integracji (tak, tak wiem - względy ekologiczne ;) ).

Na trasie - jak do tej pory - nie spotkaliśmy żadnych Polaków. Chyba że spotkaliśmy, a nie wiemy, ale myślałem że więcej naszych rodaków tu będzie. Bardzo dużo osób z Indii, z Azji Południowo-Wschodniej, z Europy to najwięcej z Wysp Brytyjskich. Czasem słychać niemiecki, czasem holenderski, czasem rosyjski.

Za pobyt w Tadapani Guest House (swoją drogą polecam) zapłaciliśmy 4000 NPR (dwa obiady, dwie kolacje, sześć herbatek, śniadanie, pokój). Więcej turystów, tak więc i ceny wyższe.

Ostatecznie od wyjścia z pensjonatu w Chhomrong do wejścia do pensjonatu w Tadapani pokonaliśmy - 10 km w 5,5 h.

Image

Image

Image

Image

Dzień 9

Pobudka o 5:30, śniadanie i wyruszamy do Ghorepani. Na początek mocne zejście w dół, później mocne wejście w górę, czyli to co 'lubimy'. Mijamy wioskę Banthanti, by kierować się cały czas w górę w stronę Deurali. Idą z nami dwie pary Niemców, sądząc po ekwipunku raczej krótka opcja trekkingu. Raz oni nas mijają, raz my ich, ale w pewnym momencie im odskakujemy dosyć mocno. Wiem, wiem - to nie wyścig, ale jakaś satysfakcja jest. :D
Pogoda to słońce, ale jesteśmy zasłonięci drzewami, tak więc jest dobrze. Po minięciu Deurali, aż do przełęczy idzie się pięknym rododendronowym lasem. Jakbym miał wybierać to ten odcinek jest jednym z bardziej malowniczych na całej trasie. Po minięciu przełęczy idzie się już w dół po nowo wybudowanych schodach (po co te schody, jak tak fajnie idzie się leśnymi ścieżkami?) do Ghorepani. Oczywiście po godzinie jak zameldowaliśmy się w Lodge idzie pierwsza burza (przez ostatnie 3 dni można by sobie zegarek nastawiać w oparciu o grzmoty).
To czego brakowało mi na tej trasie to atmosfery. Śmietniki co 200 metrów, barierki przy delikatnych spadkach, przykłady chamstwa, ktoś tam z Europy w japonkach i bez plecaczka. Takie rzeczy, których od Chhomrong w stronę ABC nie doświadczaliśmy. Dziwne. :?
Dla niewtajemniczonych. Można kupić wycieczkę, która jest uproszczona i wygląda tak:
- przejazd jeepem do Ulleri (chociaż słyszałem, że dojeżdżają wyżej) i trekking do Ghorepani
- Poon Hill i trekking do Tadapani
- trekking do Ghandruk i powrót jeepem do Pokhary.
Czyli wychodzą 2 noclegi.
Dostępna jest też wycieczka w drugą stronę (czyli od Ghandruk), ale to już zależy od agencji.

Zatrzymaliśmy się w ośrodku Super View. Standard taki sobie albo nawet poniżej 'taki sobie' - wczoraj było ładniej. Za całość (dwie kolacje, cztery herbatki, śniadanie, pokój) zapłaciliśmy 4200 NPR.

Ostatecznie od wyjścia z pensjonatu w Tadapani do wejścia do pensjonatu w Ghorepani pokonaliśmy - 10,75 km w 5h (biorąc pod uwagę dużo przerw na robienie zdjęć czy herbatkę w Deurali czas naprawdę dobry :mrgreen: ).

Image

Image

Image

Image

Dzień 10

Pobudka o 03:30, aby zaliczyć jedna z lokalnych atrakcji, czyli wejście na Poon Hill, bo chcieliśmy obejrzeć wschód słońca nad Annapurna. Wstawało się ciężko, no ale cóż poradzić (czego się nie robi dla fajnych zdjęć :P ).
Wejście na Poon Hill jest płatne 100 NPR, nam zajęło 40 minut. Przydadzą się latarki (tzw. czołówki), bo idzie w całkowitych ciemnościach.
Po wejściu na górę ustawiłem kamerkę z oczekiwaniu na ten spektakl świateł. Zaczęło się fajnie, czyli słońce oświetlało Annapurne tak, jakby wierzchołek płonął, ale niestety prawie od razu przyszły chmury, które zakryły góry. Jakbym miał to przedstawić na zdjęciu wyglądałoby tak, jakbym zrobił zdjęcie białej kartki i tyle. Niestety, rozczarowanie. Jak się później okazało, takie chmury utrzymywały się prawie do końca dnia.
Taka ciekawostka. Ceny w sklepiku na Poon Hill są większe niż w jedynej, ledwo działającej Lodgy na ABC.
'Wycieczka' na Poon Hill zajęła nam niecałe 3 h, pokonaliśmy 2,9 km.

Po powrocie śniadanie, pakowanie i ruszamy dalej. Trasa z Ghorepani idzie w 99% w dół. Przed Ulleri gromadzą się ciemne chmury, czyli przykrywamy plecaki. W otoczeniu chmur, idziemy trochę leniwie, a trasa zajęła nam niecałe 4 godziny.
Będąc na miejscu zastanawiamy się co robić:
1. Iść dalej. Czas mamy, problemem może okazać się pogoda, a mamy przykre doświadczenie z ulewami.
2. Zostać w Ulleri na noc i ruszyć dalej następnego dnia.
3. Wziąć Jeep do Pokhary / Nayapul.

Ostatecznie wybraliśmy opcje numer 3. Znalazły się jeszcze dwie inne pary i za przejazd do Pokhara zapłaciliśmy 2000 NPR za parę.

Od nocnego wyjścia z pensjonatu w Ghorepani do wejścia do jeepa w Ulleri pokonaliśmy 13,1 km. Trasa z Ghorepani do Ulleri zajęła nam niecałe 4 h.

Image

Image

Image


Dzień 11/12/13

W Pokharze skupiliśmy sie na okolicach jeziora Phewa. Tam też znajduje się turystyczna dzielnica Lakeside. Bardzo przyjemna. ;)
Za przejazd łódka zapłaciliśmy :
- do świątyni na środku jeziora - 100 NPR/osobę/w obie strony
- przepłyniecie łódka na drugą stronę, aby dojść do Świątyni Pokoju (45 minut pod górę) - 425 NPR/osobę/w obie strony

Za bilet do Katmandu tzw. Tourist Bus zapłaciliśmy 8 dolarów i jechaliśmy 8 h 45 minut. Ech, żeby te loty dla turystów były tańsze... :roll:

Image

Image

Image

Image


Dzień 14/15

W sumie to już przygotowania do wyjazdu. W Katmandu, poza Thamelem, byliśmy w Monkey Temple - wstęp 200 NPR / osobę. Chcieliśmy jeszcze zahaczyć Durban Square, ale cena nas odstraszyła. 1000 NPR od osoby :shock: , dla lokalsów oficjalnie 100 NPR, ale sprowadzało się do tego, że nikt z nich nie płacił.
Do lotniska dojazd taxi (700 NPR), wymiana pozostałych rupii na dolary i odprawa. Na kontroli paszportowej był bardzo miły Pan chcący nauczyć się kilka słów po polsku - zabawna sytuacja. A samo lotnisko - do najlepszych nie należy, stan toalet słabiutki. Dość kontrastowo na tle lotniska wyglądały Airbusy A330 z linii Turkish Airlines i Qatar.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Podsumowanie
Łącznie na szlaku spędziliśmy 57 godzin i przeszliśmy 97,7 km.
Czy było warto? Tak :)
Czy było ciężko? Tak :)
Czy ta wyjazd dla wszystkich? Nie - to trzeba lubić :DCześć.

Byliśmy w drugiej połowie maja tego roku.
Z deszczami było tak, że zaczynały padać od 13 do 15 i tak do nocy.

Zdjęć z lodge z ABC za dużo nie mam.
Mniej więcej stał jeden cały domek, chociaż w środku wyglądało to tak jakby i w nim miał się zaraz zawalić dach.

Image

Image

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

ibartek 21 lipca 2019 11:38 Odpowiedz
w jakim miesiacu takie deszcze?masz moze wiecej zdjec z bazy ABC? ciekawe co tam sie ostalo..
brunoj 21 lipca 2019 16:49 Odpowiedz
To jeden z tych kierunków, o których zawsze dobrze się czyta. Gratuluję interesującej wyprawy :)
semateusz 5 sierpnia 2019 09:53 Odpowiedz
Super relacja!Sam wkrotce zabiore sie za swoja i dodam wiecej szczegolow co do samego base campu. Bylem tam na poczatku kwietnia, sniegu od groma i jeszcze troche. Baza zostala zniszczona 2 tygodnie przxed naszym wejsciem przez lawine, nikomu nic sie nie stalo, poniewaz dzien wczesniej ewakuowali cala baze. Ogolnie bylo ciagle wielkie ryzyko lawin dlatego szlismy dzien dluzej, bo konczylismy nasz trekking przed najwiekszym sloncem, zeby zminimalizowac ryzyko chodzenia po terenie lawinowym w wysokim sloncu.
kostek966 5 sierpnia 2019 09:53 Odpowiedz
No niestety ryzyko w górach będzie zawsze, byłem w marcu i też trafiłem na opady śniegu i małe lawiny, dla chętnych a jeszcze nie zdecydowanych polecam Langtang, ładniejszy i lepiej zorganizowany, chociaż i tam w pamiętnym trzęsieniu zginęli miejscowi i turyści
ibartek 5 sierpnia 2019 10:38 Odpowiedz
to dla potomnosci, tak to jeszcze wygladalo w grudniu