+1
kasiak80 22 lipca 2019 20:30
Cześć
Poniżej przedstawiam relację z tygodniowego wyjazdu do Norwegii, którego głównym celem były Lofoty. Kierunek ten już od dłuższego czasu chodził mi po głowie i w czerwcu tego roku udało się go zrealizować. W podróż wybraliśmy się w dwie pary, dzięki czemu koszty wyjazdu w niektórych aspektach udało się zniwelować.
Przygotowania:
- Bilety Gdańsk – Tromso kupiliśmy już w wrześniu 2018 r. i to była bardzo dobra decyzja, gdyż zdążyliśmy przed zmianą polityki bagażowej Wizzair. Dzięki temu mieliśmy na osobę po małym i dużym bagażu podręcznym (duży nadawany do luku) plus dokupiliśmy w jedną stronę jeden bagaż rejestrowany na 4 osoby (który wypełniliśmy jedzeniem na cały tydzień).
- Samochód – wypożyczony przez Rentalcars - Hertz w Tromso. Golf Estate – w sam raz na 4 osoby wraz z bagażem.
- Trasy na Lofotach – świetna strona http://www.68north.com/
- Noclegi – rezerwowaliśmy w marcu poprzez airbnb (Leknes) i booking.com (Tromso).

Dzień 1 - 1.06.2019 r.

Wyjechaliśmy ok. 5.30 z Katowic, aby spokojnie mieć jeszcze trochę czasu nad morzem. W Sopocie byliśmy po 6 godzinach. Tam udaliśmy się na szybki spacer na monciak i molo. Ostatni obiad w miarę rozsądnych cenach i na lotnisko. Samochód zostawiliśmy na parkingu (7 dni – 60 pln). Z parkingu kierowca wiózł nas i jeszcze jedną osobę – zasady savoir vivre’u wymagały przeprowadzenia kulturalnej wymiany zdań. Zapytaliśmy pana gdzie leci (odp. do Turcji), on zapytał nas (do Norwegii), na co jego reakcja była jedna: „O k…” (czyt. kurczę!). :) Najwidoczniej obraliśmy niezbyt popularny kierunek. ;) Rozbawieni wysiedliśmy na lotnisku, na spokojnie zdaliśmy bagaże i o 17:30 wzbiliśmy się w powietrze. Po 2,5 h lotu szczęśliwie lądujemy, a tu wita nas deszcz i duża różnica temperatur (z 25 w Polsce do 8 w Tromso) – tak, na pewno jesteśmy za kołem podbiegunowym! Lotnisko – najmniejsze na jakim byłam i w trakcie remontu - czas oczekiwania na bagaż ok. 30 minut. :)

Tromso lotnisko.jpg


Ale na lotnisku przy odbiorze bagażu znajduje się sklep, w którym można kupić alkohol w normalnych cenach – i tak nabyliśmy Martini 1 l za 85 koron (Sprite w Tromso kosztował nas 36 koron :)). Nie tylko my wpadliśmy na taki genialny pomysł – w porównaniu do zakupów innych osób nasz był bardziej niż skromny – niektórzy prawie puste walizki wypełniali nabytym alkoholem.
Następnie udajemy się do biura Hertza – tam zastała nas karteczka, żeby kontaktować się telefonicznie – kolejne 20 minut czekania na przyjazd pracownika i po podpisaniu umowy odbieramy nasz samochód i udajemy się do hotelu.
Na pierwszą noc wybraliśmy nocleg w Tromso – mieliśmy już za sobą ponad 500 km w Polsce i wiedzieliśmy, że nie damy rady raczej dojechać bezpośrednio do miejsca docelowego. Wybór padł na Sydspissen Hotell. Patrząc na ceny noclegów w Tromso hotel nie był bardzo drogi, a do tego w cenie miał śniadania (naprawdę dobre) i darmowe miejsce parkingowe (co w Norwegii stanowi ‘towar’ raczej deficytowy).
Po szybkiej kolacji opartej na prowiancie z Polski szybko zasypiamy.

Dzień 2 - 2.06.2019 r.

Budzimy się ok. godziny 7 i przed śniadaniem wyruszamy na szybki rekonesans okolic hotelu. A że jest to nasza pierwsza wizyta w Norwegii to jesteśmy zachwyceni. Hotel położony jest nad samym morzem, w tle widać góry lekko jeszcze zaśnieżone i gęste chmury, które nadawały złowrogi klimat miejscu.

Tromso - poranna wycieczka.jpg


Następnie wracamy na śniadanie (dla zainteresowanych – naprawdę bardzo dobre i przede wszystkim zróżnicowane) i wyruszamy w trasę do Leknes. Przed nami ok. 500 km. Już po godzinie od wyjazdu mijamy przy drodze pierwsze renifery – jednak nie było sposobności zatrzymania się i uwiecznienia tego żywego dowodu na istnienie Mikołaja :). Stajemy po drodze w paru punktach widokowych, jednak gęste chmury i lekki deszcz nie oddają pełnej magii otoczenia. Nie znaczy to, że nam się nie podoba – wręcz przeciwnie, połączenie wody i gór robi na nas oszałamiające wrażenie i rozbudza w nas nadzieję na więcej, gdy słońce wyjdzie zza chmur!

z Tromso do Leknes.jpg


Podczas jednego z takich postojów w końcu udaje nam się zdobyć zdjęcie renifera, tyle że na znaku drogowym – mała rzecz, a cieszy. :)

znak.jpg


Ok. 17 meldujemy się w naszym apartamencie zarezerwowanym przez Airbnb. To tutaj mamy spędzić następne 5 nocy. Mieszkanie składa się z dwóch małych sypialni oraz dwóch salonów (jeden z nich połączony z aneksem kuchennym). Przestronne, wygodne, dobrze wyposażone – czego można chcieć więcej?
Jako że byliśmy bardzo głodni rozpoczęliśmy od przygotowania posiłku. I tu nas spotkała przygoda. Mąż zaczął smażyć ... ‘trochę’ się zadymiło i poczuliśmy się nagle jak w remizie strażackiej. Tak – włączył się alarm przeciwpożarowy. W obawie przed najazdem sąsiadujących z nami wikingów szybko ratowaliśmy sytuację otwierając okna i po paru minutach udało nam się wyłączyć alarm (przycisk bezpieczeństwa jest w samym alarmie – jakby ktoś nie wiedział, my takiego ustrojstwa w domu nie mamy i zastosowaliśmy metodę prób i błędów, na szczęście zadziałała za pierwszą próbą). Jednak to nie wszystko – kiedy przestał wyć alarm przeciwpożarowy, nagle regularnym piskiem przypomniała o sobie kuchenka. Daliśmy jej chwilę na odpoczynek (i wystygnięcie), ale nic to! Regularne pi... pi… pi… doprowadzało nas do szału. Domyślaliśmy się, że trzeba ją zrestartować, jednak nie mogliśmy zlokalizować gniazdka, aby ją wyłączyć. Nagle olśnienie - kolega stwierdził, że kuchnie z Ikei wszędzie są takie same i … tym sposobem zabraliśmy się za demontaż kuchni w końcu znajdując wyłącznik i wreszcie mogliśmy zaznać błogiej ciszy w mieszkaniu.
W związku z tym, że była dopiero 20, dzień miał trwać jeszcze parę miesięcy ;) i zmrok nas nie gonił chcieliśmy coś jeszcze w tym dniu zobaczyć. Udaliśmy się więc do blisko nas położonej atrakcji, którą mieliśmy na liście - Haukland Beach. Plaża bardzo ładna, w pobliżu mały cmentarz oraz drewniany kościół. Niestety brak słońca nie oddawał całego uroku tego miejsca.

20190602_202652.jpg



20190602_203142.jpg



20190602_204024.jpg


W związku z tym, że byliśmy parę kilometrów od kolejnego naszego punktu ‘must see’ udaliśmy się do Uttakleiv Beach. Droga prowadzi tunelem pod górą i po wyjechaniu oczom naszym ukazało się – szok i niedowierzanie! – słońce! Prawdą jest to, co czytaliśmy wcześniej o Lofotach - po jednej stronie góry chmury i deszcz, po drugiej słońce i tęcza. Parking przy plaży płatny – 50 koron, jednak miejsce szczególnie w słoneczne dni/noce :) jest warte swojej ceny. A w cenie takie oto atrakcje. :)

Uttakleiv parking.jpg


Od sympatycznej pani parkingowej dowiedzieliśmy się, że Uttakleiv jest znane m.in. z Oka Smoka – niestety smok nie był skory do współpracy tego dnia , bo nie udało nam się uchwycić jego spojrzenia, wyszło mi bardziej jajko sadzone. Cóż, dobre i to. ;)

The Eye.jpg


Ale uwierzcie, plaża robi niesamowite wrażenie! Jeśli ktoś wybiera się na Lofoty z namiotem – polecamy Uttakleiv Beach jako miejsce na nocleg. Podczas naszej wizyty widzieliśmy kilka rozbitych namiotów w tych jakże pięknych okolicznościach przyrody. :)

Uttakleiv plaża.jpg



Uttakleiv plaża camping.jpg



Uttakleiv.jpg



Uttakleiv tęcza.jpg


Jeszcze jedna uwaga - dla osób, które będąc tam mają więcej czasu - wzdłuż morza biegnie zachwycająca droga łącząca te dwie plaże, o czym zorientowaliśmy się niestety po fakcie i mieliśmy przyjemność przespacerowania się nią jedynie kilkaset metrów.

Uttakleiv droga.jpg


Nasyceni pięknymi widokami udajemy się ok. pierwszej w nocy przy pełnym słońcu do naszej kwatery. I mimo blasku bijącego zza okna – zasypiamy bez żadnych problemów. :)

Dzień 3 - 3.06.2019 r.

Budzimy się i za oknem pochmurno … ale nie pada, a to już dużo jak na warunki norweskie. Ok. 8 wyruszamy w kierunku Festvågtind (góry słynnej z widoku na miasto Henningsvær z boiskiem na jednej z wysp). Samochód parkujemy na darmowym parkingu i ruszamy na szlak. Tu dostajemy nauczkę, że oznaczenia szlaków w Polsce a w Norwegii to dwa różne światy. Zgodnie z opisami wchodzimy na szlak ok. 100 m od parkingu, mijamy ruiny budynku i idziemy prosto. Na początku jest to łagodne podejście, potem ostrzejsze. Mamy pierwsze myśli, że to nie jest droga, która wiedzie w najłatwiejszy sposób na szczyt. Ale jak już idziemy godzinę to nie ma sensu się wracać, tylko dalej wierzymy, że jakoś to będzie. Dochodzimy do miejsca, w którym rozpoczyna się już wspinaczka – fragment stromej, składającej się z dużych kamieni trasy, podczas której zarówno ręce, jak i nogi są zaangażowane (dla mnie super – przynajmniej nogi trochę odpoczęły;)).

Festvagtind1.jpg


Brniemy dalej z nadzieją, że nie trzeba będzie wracać tą samą trasą (‘Tam musi być jakaś cywilizacja!’;)). Po 2 h docieramy do końca trasy, gdzie byliśmy pewni, że za wzniesieniem będzie już prosta droga na szczyt, a tu… pionowa przepaść . Widok cudowny!

Festvagtind2.jpg


Zdążyłam zrobić ledwo parę zdjęć z narażeniem życia (potwierdzało to mordercze spojrzenie mego małżonka, któremu nie wiedzieć czemu bardzo spieszyło się z powrotem, a tematem głównym w naszym towarzystwie było jak się bezpiecznie ewakuować na dół). Wsparciem całej ekipy powoli rozpoczęliśmy zejście w dół. Po godzinie byliśmy w ½ podejścia. Stwierdziliśmy, z perspektywy wydaje się że rozsądnie, że warto odbić już w stronę właściwego szlaku. I kolejne 30 minut zajęło przejście osuwiskiem do właściwego szlaku. I tym sposobem po ok. 3 h błądzenia wylądowaliśmy na bezpiecznej, w miarę spokojnej drodze na szczyt. Po kolejnej godzinie zameldowaliśmy się w miejscu docelowym. Zmęczona byłam bardziej niż po przejściu całych Czerwonych Wierchów w Tatrach, a zakwasy miały mi towarzyszyć przez kolejne dni. Jednak widok na wyspy połączone mostami wynagradzał nam pełne przygód podejście.

Festvagtind3.jpg


Schodząc jeszcze zahaczyliśmy o punkt widokowy przez stawie i po 1,5 h meldujemy się na parkingu. Pierwotnie w planie mieliśmy jeszcze „Fløya” przy Svolvær, ale biorąc pod uwagę zmęczenie i czas musieliśmy odpuścić. Zjedliśmy przy parkingu nad zatoką drugie śniadanie i pojechaliśmy do Henningsvær. Zaparkować w mieście nie jest łatwo. Przy każdym domu napis, że parking prywatny, a przy sklepach konieczność opłaty przez jakąś aplikację. Parking dopiero udało nam się znaleźć na samym końcu ostatniej wyspy przy Henningsvær Rorbuer AS, gdzie po prostu spytaliśmy właścicielkę, czy możemy zaparkować. Dzięki temu mieliśmy możliwość przejścia całej wyspy. A że miasto jest nazywane „Wenecją północy” to nie żałuję żadnej minuty tam spędzonej.

20190603_174250.jpg


Idąc przez miasto można dostrzec dużo starych drewnianych domów wkomponowanych w nowsze budynki – jednak wszystkie w jednej stylizacji. Widać że Norwedzy nie znają zasady ‘zastaw się a postaw się’, jednak ich domy sprawiają schludne wrażenie, a do tego na każdym kroku widać jakiś element świadczący o fantazji właścicieli – a to rysunek na ścianach, naklejki albo figurki (takie ciekawostki widywaliśmy w Norwegii na każdym kroku).

20190603_163655.jpg



20190603_165107.jpg



20190603_165204.jpg



20190603_173046.jpg



20190603_173530.jpg



20190603_172001.jpg



20190603_190545.jpg


Do tego powoli przyzwyczajamy się do wszechobecnych suszarni dorszy – charakterystyczny widok na Lofotach.

20190603_165750.jpg



20190603_161806.jpg


Na jednej z wysp są pozostałości po II wojnie światowej oraz bitwie o Narvik. Na sam koniec poszliśmy też na słynne boisko – jednak sztuczna murawa z bliska nie robi już takiego wrażenia jak z góry.

20190603_170905.jpg


Za to widoki z okolic boiska - bezcenne!

20190603_171411.jpg


W miasteczku też pozwoliliśmy sobie wejść do jednej z restauracji na kawę i skusiliśmy się na zupę rybną – mimo że cena odstraszała było warto!

zupa.jpg


Wracając do domu udało nam się zrobić zdjęcie domku z dachem pokrytym trawą!

IMG_20190603_203117.jpg


Wjechaliśmy jeszcze na Unstad Beach – jednakże było bezsłonecznie i miejsce to nie zrobiło na nas takiego wrażenia jak wcześniejsze plaże.

20190603_204213.jpg



Dzień 4 - 4.06.2019r.
Kolejnego dnia od rana za oknem było pochmurno i kropiło. Nie ukrywam, że podświadomie cieszyłam się z tego – była dobra wymówka, aby spokojniej pozwiedzać i odpocząć po wczorajszym dniu. Na szybko zaplanowaliśmy trasę i udaliśmy się do pierwszego punktu, czyli Buksnes Church – malowniczy kościół położny na wzgórzu, zbudowany z drewna.

Buksnes Church.jpg


Czasem jednak spontaniczne przystanki są najlepsze – po drodze zauważyliśmy domek z przymocowaną łódką. Widok zrobił na nas takie wrażenie, że postanowiliśmy się zatrzymać na małą sesję fotograficzną. :) Wąska plaża usiana była muszelkami, wokół rozpościerały się góry przełamane warstwą chmur - miejsce wprost idealne na rozprostowanie nóg i napawanie się w ciszy pięknem Lofotów…

20190604_115226.jpg



20190604_115535.jpg


Następny przystanek - Flakstad Church, kościółek położony w małej wiosce o tej samej nazwie bardzo ładnie wpasowuje się w krajobraz łąk i pól.

20190604_122859.jpg


Co jednak zrobiło większe wrażenie na prostej małomiasteczkowej dziewczynie? Nie inaczej tylko byki pasące się nieopodal na łące. :D Mało tego – byki współpracowały i podczas sesji fotograficznej zaczęły – leniwie, bo leniwie, ale jednak – mały byczy pojedynek.

20190604_124506.jpg


W odległości 1 km znajduje się Skagsanden Beach – plaża, obok której znajduje się camping z polem namiotowym.

20190604_130309.jpg



20190604_130321.jpg



20190604_130636.jpg



20190604_131140.jpg



20190604_132432.jpg



20190604_133015.jpg


Kolejnym przystankiem było Hamnøy – chyba najbardziej malownicza wioska, którą odwiedziliśmy podczas całego wyjazdu. Niemniej odnosi się wrażenie, że większa część wioski to są Rorbuery do wynajęcia. Nie zmienia to faktu, że to nie jest przypadek, że zdjęcia z tego miejsca można znaleźć na prawie każdej pocztówce.

20190604_142010.jpg



20190604_142611.jpg


Norwedzy lubują się chyba w tradycyjnym sposobie wysyłania listów. ;) Na każdym kroku można tam znaleźć skrzynki pocztowe, i to nie byle jakie. :)

20190604_150402.jpg


Ostatnim naszym przystankiem był Reine. Planując atrakcje na Lofotach celem nr 1 było wejście na Reinebringen – jednak z początkiem czerwca szlak został zamknięty w związku z jego naprawą. W tym dniu nawet nie było widać szczytu z miasteczka. Przespacerowaliśmy się po centrum, sprawdziliśmy rozkład promów na kolejny dzień na Bunes Beach i deszcz nas zmusił do szybkiego powrotu do domu.

20190604_152630.jpg



20190604_155836.jpg


Wieczorem zrobiliśmy krótki obchód Leknes – miasteczko nie ma za dużo do zaoferowania, sprawdza się jednak jako bardzo dobra baza wypadowa. Do większości atrakcji jest podobna droga i w godzinę jest się albo w Reine lub Svolvear, ma również sklep Rema100, w którym jak na ceny norweskie jest tanio. Jednak i w tym spokojnym miasteczku można znaleźć dowody na fantazję Wikingów. :)

20190604_203937.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

zennnek 24 lipca 2019 23:10 Odpowiedz
@kasiak80 kiedy c.d. ?
maginiak 25 lipca 2019 00:16 Odpowiedz
Bardzo ładne zdjęcia. I trochę smutno mi patrzeć, bo niestety całkiem niedawno, posłuchawszy przez chwilę głosu "rozsądku", zrezygnowałam z zakupionych już biletów do Tromso wykorzystując 5 minutową zmianę rozkładu Wizz Air. Ten rozsądek nie jest zbyt przydatny czasem.
kasiak80 25 lipca 2019 20:13 Odpowiedz
@ZENNNEK będzie będzie. :) Zbieram się do napisania i w przyszłym tygodniu na pewno wrzucę ciąg dalszy. :)@maginiak następnym razem nie rezygnuj. :) Kierunek naprawdę warty uwagi, byłam tam pierwszy raz, ale na pewno nie ostatni, w końcu jeszcze zorzy polarnej nie widziałam. :)