Ruszamy dalej, choć droga praktycznie już się skończyła… teraz staje się jasne po co tak ogromne koła w naszym jeepie. Pokonujemy ogromne dziury, szczeliny, potoki, wzgórza o ogromnym nachyleniu… kilkukrotnie wydaje się nam, że za chwilę samochód stoczy się ze wzniesienia lub w najlepszym przypadku skończy na dachu☹ Ale Siergiej nic sobie z tego nie robi, prze do przodu. Szacun! Około 11-ej zatrzymujemy się na śniadanie w pobliżu głębokiego kanionu (Овраг Опасный) do którego wpada z wysokości 80 m woda z rzeki Vulkannay. Mamy tutaj prawie godzinę na zebranie sił i napatrzenie się na niebywałe widoki niezwykle kolorowych skał kontrastujących z zielenią roślinności.
Po śniadaniu pakujemy się ponownie do jeepa, po to dostać się jeszcze bliżej krateru wulkanów. Tutaj są w stanie podjechać tylko i wyłącznie takie samochody jak nasz, „zwykłe” jeepy zatrzymują się poniżej tego punktu. Gdy wjeżdżamy na wysokość około 900 m n.p.m. Siergiej wyłącza silnik i stwierdza „dalej się nie da!”? Stąd ruszamy pieszo do krateru wulkanu Mutnowskiego, a dokładniej do kraterów, ponieważ są one aż trzy. Do wnętrza krateru wchodzi się przez pęknięcie, przez które niegdyś wypływała lawa. Wulkan jest bardzo aktywny i w ostatnich 170 latach wybuchał 16 razy, a ostatnie erupcje miały miejsce w 2000 r. Trasa jaką mamy do przejścia nie jest zbyt wymagająca, choć trzeba być bardzo ostrożnym. Pod warstwą pyłu i błota jest lód, przez co jest bardzo ślisko. Jeden nieostrożny krok i leży się.
Do przebycia mamy zaledwie 2 km i po 40 minutach jesteśmy w pierwszym kraterze. Widok jest fascynujący – to tętniący życiem wulkan. Z wielu miejsc wydobywają się obłoki duszących fumaroli, w wielu miejscach widoczne są żółte kopczyki siarki, gotujące się błoto… To jest to, co kocham w wulkanach? Od razu na myśl przychodzi mi wulkan Ijen na Jawie, gdzie byliśmy razem z Leonem w 2012r., gdy miał zaledwie 6 lat. Wówczas razem zeszliśmy na dno krateru, skąd wydobywa się siarkę. Gdy dziś myślę o tych dniach, to sam nie mogę uwierzyć w to, że Leon był w stanie to zrobić? Ale wróćmy do „tu i teraz”. Mutnowski jest równie przepięknym miejscem, popatrzcie sami na te zdjęcia, choć niestety nie oddają one w pełni uroku tego miejsca…
Następnie idziemy do kolejnych kraterów – w południowym znajduje się ponoć turkusowe jezioro, ale niestety dziś zasnute jest chmurami i nie chce pokazać nam swego oblicza. Za to w kraterze aktywnego wulkanu ze stopionego śniegu utworzyło się tymczasowe jeziorko, w którym odbijają się okoliczne szczyty.
Po 2h podziwiania tego niezwykle pięknego wulkanu, który jak najbardziej zasługuje na miano jednego z pomników światowego dziedzictwa przyrody. Zejście zajmuje nam zaledwie 30 minut. Niestety zarówno Leo, jak i ja zaliczamy po upadku, co powoduje, że wracamy mocno zabłoceni? Po powrocie do naszego jeepa zjadamy obiad – ryba z ryżem, przekąski słone i słodkie. Około 16-ej ruszamy w drogę powrotną, która zajmuje nam prawie 5h. Do Pietropawłowska Kamczackiego dojeżdżamy, gdy zaczyna już zmierzchać. Wyprawa na Mutnowski to jeden z punktów „must-see” na Kamczatce i oczywiście wszystkim ją polecamy. Jedynie zabrakło nam trochę dłuższego trekkingu podczas tej wycieczki, ale nadrobimy to wkrótce? Dobranoc!-- 23 Sie 2019 15:25 --
e-prezes napisał:
Ja poza podziwem za wybór miejsca jak to i trasy podróży muszę wyrazić również niedowierzanie jak można się spakować na tak wiele dni, w zmiennych warunkach atmosferycznych (z trekkingiem) w dwa plecaki.
Oczywiście wymaga to pewnych kompromisów, są rzeczy ważne i mniej ważne, z których można zrezygnować. Postawiliśmy priorytet na odzież trekkingową, mamy oczywiście buty (Leo, nawet dwie pary trekkingowych - krótkie i długie), kurtki przeciwdeszczowe, lekkie kurtki puchowe, odzież termiczną, spodnie trekkingowe, polary, czapki, kominy, rękawiczki. Poza tym reszta to standard, choć Synek spakował dużo mniej potrzebnych rzeczy - dwie finki, karabińczyki, krótkofalówki, itp. To był jego wybór, więc nie interweniowałem za bardzo
;) Wydaje mi się, że kilka rzeczy mamy zbędnych, ale to głównie wynik rewelacyjnej pogody na jaką trafiliśmy.
Chupacabra napisał:
A gdzie zdjęcie niedźwiedzia???
Niestety, chyba z tych emocji, nie zdążyliśmy zrobić żadnej sensownej fotki
:? Wówczas wydawało mi się, że te niedźwiedzie będziemy spotykali tutaj co dwa kroki, bo żyje ich tu około 16 tys., a to nie jest takie proste
:(
-- 23 Sie 2019 15:53 --
Dziękuję wszystkim za ogromne wsparcie tu na forum, jak i w prywatnych wiadomościach
:D Jestem niezwykle zaskoczony, że nasza podróż i ta relacja cieszą Was
:D Daje to dużą motywację do kontynuowania pisania
;) Niestety na następny wpis będziecie musieli chwilę poczekać. Wczoraj (u nas jest już sobota
:roll: ) weszliśmy na Wulkan Awaczyński (2751 m). Była to wymagająca trasa, szczególnie że trafiliśmy na silną ekipę z Alp - Włocha i dwóch Słoweńców. Ale już dziś mogę Was zapewnić, że nie przynieśliśmy wstydu
:shock: Dziś kładę się spać... a c.d. będzie jutro wieczorem
:?15 sierpień 2019 (czwartek) – Pietropawłowsk Kamczacki Dzisiejszy dzień zaczyna się u nas późno. Ja wstaję po 9-ej, a Leo dwie godziny później, ale tylko dlatego, że dość intensywnie go do tego zmotywowałem? Po małym śniadaniu ruszamy w miasto. Zaczynamy od wizyty w biurze Kam.travel. Okazuje się, że to firma rodzinna i dziś poza dziewczyną, która nas obsługiwała ostatnim razem jest również jej mama i co ciekawe, mająca polskie korzenie. Mieszkali na Białorusi, a stamtąd trafili na Kamczatkę. Seniorka jest niezwykle miła, córka już oczywiście wcześniej przekazała jej informacje, że było u niej dwóch kosmitów z Polski? W sumie przyszliśmy dziś tu głównie po to, aby dopłacić za trekking na Tołbaczik, ale przy okazji chcemy zaplanować dalszą część pobytu i mamy kilka pytań w kwestii podróży do Esso po zakończeniu trekkingu. Panie wykonują kilka telefonów, aby zebrać dla nas informacje na temat połączeń autobusowych i noclegów w Miłkowie oraz Esso. Po miłej rozmowie i zebraniu informacji idziemy na małe zakupy spożywcze, po czym wracamy do mieszkania na porządniejszy posiłek.
Z nowymi siłami ruszamy około 14-ej na zwiedzanie miasta. „Po drodze” zachodzimy na przystanek z którego odjeżdżają autobusy do Esso. „Dworzec” ten znajduje się na tzw. „10-tym kilometrze” przy głównej ulicy miasta. Niestety na miejscu okazuje się, że kasa była czynna tylko do godziny 14-ej, więc o kupnie biletów na trasie Miłkowo – Esso i powrotnego do Pietropawłowska możemy dzisiaj zapomnieć… dochodzimy do wniosku, że to jest chyba dla nas znak, że powinniśmy zrezygnować z wyjazdu do Esso?
Po załatwieniu (z różnym skutkiem) spraw organizacyjnych ruszamy w końcu do „centrum”, choć w Pietropawłowsku trudno jednoznacznie wskazać co nim jest?! Chociaż na to miano niewątpliwie zasługuje plac leżący pomiędzy jeziorem a zatoką z krótką promenadą. Na placu znajduje się m.in. pomnik św. św. Piotra i Pawła, których imiona nosiły dwa statki, którymi Vitus Bering wyruszył w 1740 r. na wyprawę, a której skutkiem było m.in. założenie osady nazwanej Pietropawłowsk od połączenia imion tych dwóch świętych. Na wspomnianym placu pomników zresztą jest więcej, wśród nich wszechobecny w całej Rosji pomnik Lenina, a także w jego samym centrum ustawiony monument „miasto chwały wojskowej”. Plac jest zadbany i całkiem przyjemny i aż dziw bierze, że aż tak pusty…
Z placu ruszamy żwawym krokiem do „Vulkanarium”, gdzie o pełnych godzinach można zwiedzać wystawę poświęconą kamczackim wulkanom (800/500 rubli, dorosły/dziecko). Wystawa jest ciekawa, a przewodniczka interesująco opowiada i mimo, że tylko po rosyjsku, to wspomagając się angielskimi opisami można bardzo dużo dowiedzieć się o tutejszych wulkanach i ich ostatnich erupcjach, a także na temat ich budowy geologicznej oraz minerałach jakie można na nich znaleźć. I nawet pomimo, że reklamowana interaktywność muzeum pozostawia raczej wiele do życzenia, to i tak na pewno warto je zwiedzić.
Po wyjściu z muzeum wracamy ponownie na plac centralny, a później główną ulicą miasta, która tutaj nazywa się Leninskaya, idziemy dalej w kierunku portu i stoczni. W tej części miasta znajduje się sporo ładnych, drewnianych domów. Jest też kilka sklepów z pamiątkami dla turystów raczej o grubszych portfelach, chociaż oczywiście można też znaleźć także drobiazgi w niższych cenach. W jednym ze sklepów (tuż obok biura informacji turystycznej, niestety akurat nieczynnego) działa też biuro podróży specjalizujące się w organizowaniu jednych z najbardziej atrakcyjnych na Kamczatce wycieczek wiertolotem do Doliny Gejzerów za jedyne 42 tys. rubli. Na które, mimo kosmicznej (przynajmniej dla nas☹) ceny, chętnych nie brakuje…
Po dobrych czterech godzinach spaceru po tej części miasta wracamy autobusem „do siebie”, gdzie docieramy po 20-stej. Po kolacji pakujemy z grubsza plecaki. Wieczór Leo ma dla siebie, a ja siadam do uzupełniania dziennika z podróży i kładę się spać sporo po północy… Do jutra!16 sierpień 2019 (piątek) – podróż do Kozyriewska Chwilę po 8-ej przyjeżdża właścicielka mieszkania – Helena, której oddajemy klucze i rezerwujemy nocleg na kolejną noc po powrocie z trekkingu (wynajem bez pośrednictwa booking.com kosztuje nas tylko 3,5 tys. rubli/noc). Nakładamy swoje plecaki i jak dwa baktriany ruszamy na autobus. Podjeżdżamy dwa przystanki, dalej 10 minut spacerkiem i meldujemy się pod gostinicą Geyzer. Na miejscu zastajemy ekipę organizatorów z firmy Travers Travel, z którą pojedziemy na 5-dniową wyprawę pod wulkan Tołbaczik. Gdy uczestnicy stopniowo gromadzą się na miejscu zbiórki organizatorzy pakują do samochodu niezbędny sprzęt – wyposażenie kuchni, zbiorniki na wodę, sprzęt biwakowy, itd. Naprawdę jest tego sporo. Naszym środkiem lokomocji przez najbliższe dni będzie potężny Kamaz w zmodyfikowanej wersji do przewożenia ludzi. Jest to potężna maszyna z napędem na trzy osie, która jest w stanie pokonać kamczackie bezdroża. Takich samochodów widzieliśmy już wiele pod wulkanem Mutnowskim. Po zapakowaniu wyposażenia przychodzi kolej na nasze bagaże i na końcu przychodzi czas na upchanie samych pasażerów?
Na wyprawę jadą w sumie dwadzieścia dwie osoby, z czego 5 osób to nasza „kadra” – kierowca, kucharka Albina i trójka sympatycznych przewodników – Julia, Denis i Aleksander. Uczestnicy to głównie Rosjanie, a z obcokrajowców oprócz nas jest tylko jeszcze dwójka Niemców. Po wstępnym zapoznaniu się i zajęciu miejsc ruszamy. Czeka nas dzisiaj długa podróż do Kozyriewska, oddalonego od Pietropawłowska o ponad 500 km, co ma zająć około 10h… Siedzenia w naszym Kamazie nie są zbyt wygodne. Niskie oparcie nie pozwala oprzeć głowy, a klasyczne obicie z dermy dość szybko zaczynają uwierać i parzyć… Ale nie ma co narzekać, jedzie się dość dobrze. Zaraz po wyjechaniu za rogatki miasta większość zaczyna przysypiać, a niektórzy nawet pochrapywać? Pierwszy przystanek mamy w małej miejscowości Sokocz, gdzie znajduje się duży parking z dużą ilością sklepików i barów, gdzie dominują pirożoki z różnym nadzieniem, np. kartoszką, kapustą, grzybami, a także w wersji na słodko – z jabłkiem lub twarogiem. Oczywiście my również kupujemy sobie po pirożoku z twarogiem, ja w wersji pieczonej, a Leo smażonej (oba po 120 rubli)?
Pogoda jest dziś przepiękna – jest słonecznie i ciepło, około 22 °C. Za oknem kamczacki krajobraz hipnotyzuje, w oddali błyszczą ośnieżone stożki wulkanów lub pokryte tundrą niższe szczyty górskie. Po drodze przekraczamy wiele rzek i strumyków, których na Kamczatce jest ponoć 14 tys.
Do Miłkowa wjeżdżamy chwilę po 14-ej. Tutaj w restauracji – skansenie zachowanego z czasów ZSRR jemy obiad. To jedno z pierwszych miejsc na trasie naszej podróży, gdzie nie można płacić kartą. Ale kasjerka poszła z duchem czasu i zamieniła liczydła na balszoj kalkulator, na którym z wielkim impetem podlicza należności… nam za dwa dość wymyślne kotlety, jedną zupę oraz małą porcję sałatki nalicza 727 rubli☹ Trzeba przyznać, że dość konkretnie. No ale bilety za zwiedzanie tego skansenu nie mogą być tanie, więc w sumie może ta cena nie jest zbyt wygórowana?!:)
Sudoku napisał:Ten rozdawany suchy prowiant to też jednorazowo, jak obiad, czy codziennie serwowany?Jednorazowo, to jest część tego zestawu obiadowego, choć przekąski są przynoszone chwilę wcześniej, a dnie główne kilka minut później
;)
mam prośbę: nie edytuj poprzednich postów kolejnymi zdjęciami i opisami, bo można coś przeoczyć. Tak zauważyłam, w poście niby już czytanym nowe zdjęcia i dopiski.Poza tym super się czyta.
katka256 napisał:mam prośbę: nie edytuj poprzednich postów kolejnymi zdjęciami i opisami, bo można coś przeoczyć. Tak zauważyłam, w poście niby już czytanym nowe zdjęcia i dopiski.Poza tym super się czyta.Ten sposób przygotowywania wpisów wynikał z krótkich chwil dostępu do internetu. Musiałem dodawać porcjami, ponieważ niejednokrotnie zdarzało się, że traciłem wynik kilkunastu minut pracy na skutek zerwania połączenia. Obiecuję poprawę, bo teraz będzie to możliwe, będę robił pełne wpisy?
Tata i syn w podróży, coś fantastycznego, bardzo tworzy i wzmacnia relację.Pytanie - czy różnice w kosztach wyżywienia w zależności od klasy wagonu pociągały za sobą różnice w samym jedzeniu, czy po socjalistycznemu - bogatszy płaci więcej bo go stać?
samaki9 napisał:coś sie stało? 4 dni już nic nie pisałes....Dawaj , czekamy z niecierpliwością!!!Wszystko w porządku. Byliśmy na 5-dniowym trekkingu na Tołbacziku. Napiszę o tym wkrótce
:D
Tak jako ciekawostkę, dygresję wrzucę. Mam rezerwacje w Petropavlovsk w Kazachstanie. Przez Booking. A aplikacja mobilna pokazuje mi w Polskim tłumaczeniu, że to „Pietropawłowsk Kamczacki”. Mimo ze w oryginale jest ok, i na mapie tez dobra lokalizacje pokazuje. Tak mi się skojarzyło z Waszym zdjęciem z lotniska. Jak pierwszy raz zobaczyłem w aplikacji, to spanikowałam, że źle rezerwacje zrobiłem ... Fajna podróż, gratuluje
:)
Świetna relacja, niesamowita więź, która wyłania się w opisach sprawia, że z chęcią się czyta każdy wpis. Naprawdę super! Kierunek również bardzo interesujący, sam kiedyś chciałbym się tam dostać
:) Pozdrawiam
Ja niestety nie za bardzo mogę czytać takie relacje, bo mi mogą zespoilerować przyszły wyjazd, ale żeby nie ... bez sensu w ramach wartości dodanej oddam się promocji kultury rosyjskiej - bo na temat:https://youtu.be/tkn95UBUvnQTak bardzo nie potrafię zrozumieć dlaczego Kino jest u nas ledwo znane.el sueño de la razon produce monstruos
Ja poza podziwem za wybór miejsca jak to i trasy podróży muszę wyrazić również niedowierzanie jak można się spakować na tak wiele dni, w zmiennych warunkach atmosferycznych (z trekkingiem) w dwa plecaki.
cóż można powiedzieć... podróż życia, relacja roku
;)z sentymentem czytam ten pamiętnik z podróży; moja niegdysiejsza spontaniczna eskapada skończyła się na nachodce i rozpoczętym rejsie statkiem towarowym w kierunku kobe (niestety z redy ściągnęło mnie kgb i odstawiło do portu). drugie podejście chabarowsk-niigata również spełzło na niczym. nie podróżowałem pociągiem lecz aerofłotem, spontanicznie wybierając poszczególne punkty przesiadkowe (najbliższe rejsy z lotniska na którym akurat byłem, kierując się na wschód); jednym z nich było lotnisko błagowieszcziensk, na granicy mongolskiej, gdzie po wylądowaniu, przed samolotem jechał sobie miły pan na rowerze z dużą żółtą naszywką na plecach "follow-me" - niezapomniany widok
;)(moskwa, omsk, tomsk, irkuck, ułan-ude, błagowieszcziensk, chabarowsk, artiom/wladywostok, chabarowsk, nowosybirsk, moskwa)
Chupacabra napisał:A gdzie zdjęcie niedźwiedzia???Niestety, chyba z tych emocji nie zdążyliśmy nic sensownego zrobić
:? Wówczas wydawało mi się, że te niedźwiedzie będziemy spotykali tutaj co dwa kroki, bo żyje ich tu około 16 tys., a to nie jest takie proste
:(
Quote:Dzień dobry, super trasy i super opis. W jakiej kwocie mniej więcej zamknęła się całość?Całkowity koszt wyniósł 8 600 zł / osobę. Dziękuję za miłe słowa
:)
Ruszamy dalej, choć droga praktycznie już się skończyła… teraz staje się jasne po co tak ogromne koła w naszym jeepie. Pokonujemy ogromne dziury, szczeliny, potoki, wzgórza o ogromnym nachyleniu… kilkukrotnie wydaje się nam, że za chwilę samochód stoczy się ze wzniesienia lub w najlepszym przypadku skończy na dachu☹ Ale Siergiej nic sobie z tego nie robi, prze do przodu. Szacun!
Około 11-ej zatrzymujemy się na śniadanie w pobliżu głębokiego kanionu (Овраг Опасный) do którego wpada z wysokości 80 m woda z rzeki Vulkannay. Mamy tutaj prawie godzinę na zebranie sił i napatrzenie się na niebywałe widoki niezwykle kolorowych skał kontrastujących z zielenią roślinności.
Po śniadaniu pakujemy się ponownie do jeepa, po to dostać się jeszcze bliżej krateru wulkanów. Tutaj są w stanie podjechać tylko i wyłącznie takie samochody jak nasz, „zwykłe” jeepy zatrzymują się poniżej tego punktu. Gdy wjeżdżamy na wysokość około 900 m n.p.m. Siergiej wyłącza silnik i stwierdza „dalej się nie da!”? Stąd ruszamy pieszo do krateru wulkanu Mutnowskiego, a dokładniej do kraterów, ponieważ są one aż trzy. Do wnętrza krateru wchodzi się przez pęknięcie, przez które niegdyś wypływała lawa. Wulkan jest bardzo aktywny i w ostatnich 170 latach wybuchał 16 razy, a ostatnie erupcje miały miejsce w 2000 r. Trasa jaką mamy do przejścia nie jest zbyt wymagająca, choć trzeba być bardzo ostrożnym. Pod warstwą pyłu i błota jest lód, przez co jest bardzo ślisko. Jeden nieostrożny krok i leży się.
Do przebycia mamy zaledwie 2 km i po 40 minutach jesteśmy w pierwszym kraterze. Widok jest fascynujący – to tętniący życiem wulkan. Z wielu miejsc wydobywają się obłoki duszących fumaroli, w wielu miejscach widoczne są żółte kopczyki siarki, gotujące się błoto… To jest to, co kocham w wulkanach? Od razu na myśl przychodzi mi wulkan Ijen na Jawie, gdzie byliśmy razem z Leonem w 2012r., gdy miał zaledwie 6 lat. Wówczas razem zeszliśmy na dno krateru, skąd wydobywa się siarkę. Gdy dziś myślę o tych dniach, to sam nie mogę uwierzyć w to, że Leon był w stanie to zrobić? Ale wróćmy do „tu i teraz”. Mutnowski jest równie przepięknym miejscem, popatrzcie sami na te zdjęcia, choć niestety nie oddają one w pełni uroku tego miejsca…
Następnie idziemy do kolejnych kraterów – w południowym znajduje się ponoć turkusowe jezioro, ale niestety dziś zasnute jest chmurami i nie chce pokazać nam swego oblicza. Za to w kraterze aktywnego wulkanu ze stopionego śniegu utworzyło się tymczasowe jeziorko, w którym odbijają się okoliczne szczyty.
Po 2h podziwiania tego niezwykle pięknego wulkanu, który jak najbardziej zasługuje na miano jednego z pomników światowego dziedzictwa przyrody. Zejście zajmuje nam zaledwie 30 minut. Niestety zarówno Leo, jak i ja zaliczamy po upadku, co powoduje, że wracamy mocno zabłoceni? Po powrocie do naszego jeepa zjadamy obiad – ryba z ryżem, przekąski słone i słodkie.
Około 16-ej ruszamy w drogę powrotną, która zajmuje nam prawie 5h. Do Pietropawłowska Kamczackiego dojeżdżamy, gdy zaczyna już zmierzchać. Wyprawa na Mutnowski to jeden z punktów „must-see” na Kamczatce i oczywiście wszystkim ją polecamy. Jedynie zabrakło nam trochę dłuższego trekkingu podczas tej wycieczki, ale nadrobimy to wkrótce? Dobranoc!-- 23 Sie 2019 15:25 --
Oczywiście wymaga to pewnych kompromisów, są rzeczy ważne i mniej ważne, z których można zrezygnować. Postawiliśmy priorytet na odzież trekkingową, mamy oczywiście buty (Leo, nawet dwie pary trekkingowych - krótkie i długie), kurtki przeciwdeszczowe, lekkie kurtki puchowe, odzież termiczną, spodnie trekkingowe, polary, czapki, kominy, rękawiczki. Poza tym reszta to standard, choć Synek spakował dużo mniej potrzebnych rzeczy - dwie finki, karabińczyki, krótkofalówki, itp. To był jego wybór, więc nie interweniowałem za bardzo ;) Wydaje mi się, że kilka rzeczy mamy zbędnych, ale to głównie wynik rewelacyjnej pogody na jaką trafiliśmy.
Niestety, chyba z tych emocji, nie zdążyliśmy zrobić żadnej sensownej fotki :?
Wówczas wydawało mi się, że te niedźwiedzie będziemy spotykali tutaj co dwa kroki, bo żyje ich tu około 16 tys., a to nie jest takie proste :(
-- 23 Sie 2019 15:53 --
Dziękuję wszystkim za ogromne wsparcie tu na forum, jak i w prywatnych wiadomościach :D
Jestem niezwykle zaskoczony, że nasza podróż i ta relacja cieszą Was :D
Daje to dużą motywację do kontynuowania pisania ;) Niestety na następny wpis będziecie musieli chwilę poczekać. Wczoraj (u nas jest już sobota :roll: ) weszliśmy na Wulkan Awaczyński (2751 m). Była to wymagająca trasa, szczególnie że trafiliśmy na silną ekipę z Alp - Włocha i dwóch Słoweńców. Ale już dziś mogę Was zapewnić, że nie przynieśliśmy wstydu :shock:
Dziś kładę się spać... a c.d. będzie jutro wieczorem :?15 sierpień 2019 (czwartek) – Pietropawłowsk Kamczacki
Dzisiejszy dzień zaczyna się u nas późno. Ja wstaję po 9-ej, a Leo dwie godziny później, ale tylko dlatego, że dość intensywnie go do tego zmotywowałem? Po małym śniadaniu ruszamy w miasto. Zaczynamy od wizyty w biurze Kam.travel. Okazuje się, że to firma rodzinna i dziś poza dziewczyną, która nas obsługiwała ostatnim razem jest również jej mama i co ciekawe, mająca polskie korzenie. Mieszkali na Białorusi, a stamtąd trafili na Kamczatkę. Seniorka jest niezwykle miła, córka już oczywiście wcześniej przekazała jej informacje, że było u niej dwóch kosmitów z Polski? W sumie przyszliśmy dziś tu głównie po to, aby dopłacić za trekking na Tołbaczik, ale przy okazji chcemy zaplanować dalszą część pobytu i mamy kilka pytań w kwestii podróży do Esso po zakończeniu trekkingu. Panie wykonują kilka telefonów, aby zebrać dla nas informacje na temat połączeń autobusowych i noclegów w Miłkowie oraz Esso. Po miłej rozmowie i zebraniu informacji idziemy na małe zakupy spożywcze, po czym wracamy do mieszkania na porządniejszy posiłek.
Z nowymi siłami ruszamy około 14-ej na zwiedzanie miasta. „Po drodze” zachodzimy na przystanek z którego odjeżdżają autobusy do Esso. „Dworzec” ten znajduje się na tzw. „10-tym kilometrze” przy głównej ulicy miasta. Niestety na miejscu okazuje się, że kasa była czynna tylko do godziny 14-ej, więc o kupnie biletów na trasie Miłkowo – Esso i powrotnego do Pietropawłowska możemy dzisiaj zapomnieć… dochodzimy do wniosku, że to jest chyba dla nas znak, że powinniśmy zrezygnować z wyjazdu do Esso?
Po załatwieniu (z różnym skutkiem) spraw organizacyjnych ruszamy w końcu do „centrum”, choć w Pietropawłowsku trudno jednoznacznie wskazać co nim jest?! Chociaż na to miano niewątpliwie zasługuje plac leżący pomiędzy jeziorem a zatoką z krótką promenadą. Na placu znajduje się m.in. pomnik św. św. Piotra i Pawła, których imiona nosiły dwa statki, którymi Vitus Bering wyruszył w 1740 r. na wyprawę, a której skutkiem było m.in. założenie osady nazwanej Pietropawłowsk od połączenia imion tych dwóch świętych. Na wspomnianym placu pomników zresztą jest więcej, wśród nich wszechobecny w całej Rosji pomnik Lenina, a także w jego samym centrum ustawiony monument „miasto chwały wojskowej”. Plac jest zadbany i całkiem przyjemny i aż dziw bierze, że aż tak pusty…
Z placu ruszamy żwawym krokiem do „Vulkanarium”, gdzie o pełnych godzinach można zwiedzać wystawę poświęconą kamczackim wulkanom (800/500 rubli, dorosły/dziecko). Wystawa jest ciekawa, a przewodniczka interesująco opowiada i mimo, że tylko po rosyjsku, to wspomagając się angielskimi opisami można bardzo dużo dowiedzieć się o tutejszych wulkanach i ich ostatnich erupcjach, a także na temat ich budowy geologicznej oraz minerałach jakie można na nich znaleźć. I nawet pomimo, że reklamowana interaktywność muzeum pozostawia raczej wiele do życzenia, to i tak na pewno warto je zwiedzić.
Po wyjściu z muzeum wracamy ponownie na plac centralny, a później główną ulicą miasta, która tutaj nazywa się Leninskaya, idziemy dalej w kierunku portu i stoczni. W tej części miasta znajduje się sporo ładnych, drewnianych domów. Jest też kilka sklepów z pamiątkami dla turystów raczej o grubszych portfelach, chociaż oczywiście można też znaleźć także drobiazgi w niższych cenach. W jednym ze sklepów (tuż obok biura informacji turystycznej, niestety akurat nieczynnego) działa też biuro podróży specjalizujące się w organizowaniu jednych z najbardziej atrakcyjnych na Kamczatce wycieczek wiertolotem do Doliny Gejzerów za jedyne 42 tys. rubli. Na które, mimo kosmicznej (przynajmniej dla nas☹) ceny, chętnych nie brakuje…
Po dobrych czterech godzinach spaceru po tej części miasta wracamy autobusem „do siebie”, gdzie docieramy po 20-stej. Po kolacji pakujemy z grubsza plecaki. Wieczór Leo ma dla siebie, a ja siadam do uzupełniania dziennika z podróży i kładę się spać sporo po północy… Do jutra!16 sierpień 2019 (piątek) – podróż do Kozyriewska
Chwilę po 8-ej przyjeżdża właścicielka mieszkania – Helena, której oddajemy klucze i rezerwujemy nocleg na kolejną noc po powrocie z trekkingu (wynajem bez pośrednictwa booking.com kosztuje nas tylko 3,5 tys. rubli/noc). Nakładamy swoje plecaki i jak dwa baktriany ruszamy na autobus. Podjeżdżamy dwa przystanki, dalej 10 minut spacerkiem i meldujemy się pod gostinicą Geyzer. Na miejscu zastajemy ekipę organizatorów z firmy Travers Travel, z którą pojedziemy na 5-dniową wyprawę pod wulkan Tołbaczik. Gdy uczestnicy stopniowo gromadzą się na miejscu zbiórki organizatorzy pakują do samochodu niezbędny sprzęt – wyposażenie kuchni, zbiorniki na wodę, sprzęt biwakowy, itd. Naprawdę jest tego sporo. Naszym środkiem lokomocji przez najbliższe dni będzie potężny Kamaz w zmodyfikowanej wersji do przewożenia ludzi. Jest to potężna maszyna z napędem na trzy osie, która jest w stanie pokonać kamczackie bezdroża. Takich samochodów widzieliśmy już wiele pod wulkanem Mutnowskim. Po zapakowaniu wyposażenia przychodzi kolej na nasze bagaże i na końcu przychodzi czas na upchanie samych pasażerów?
Na wyprawę jadą w sumie dwadzieścia dwie osoby, z czego 5 osób to nasza „kadra” – kierowca, kucharka Albina i trójka sympatycznych przewodników – Julia, Denis i Aleksander. Uczestnicy to głównie Rosjanie, a z obcokrajowców oprócz nas jest tylko jeszcze dwójka Niemców. Po wstępnym zapoznaniu się i zajęciu miejsc ruszamy. Czeka nas dzisiaj długa podróż do Kozyriewska, oddalonego od Pietropawłowska o ponad 500 km, co ma zająć około 10h… Siedzenia w naszym Kamazie nie są zbyt wygodne. Niskie oparcie nie pozwala oprzeć głowy, a klasyczne obicie z dermy dość szybko zaczynają uwierać i parzyć… Ale nie ma co narzekać, jedzie się dość dobrze. Zaraz po wyjechaniu za rogatki miasta większość zaczyna przysypiać, a niektórzy nawet pochrapywać? Pierwszy przystanek mamy w małej miejscowości Sokocz, gdzie znajduje się duży parking z dużą ilością sklepików i barów, gdzie dominują pirożoki z różnym nadzieniem, np. kartoszką, kapustą, grzybami, a także w wersji na słodko – z jabłkiem lub twarogiem. Oczywiście my również kupujemy sobie po pirożoku z twarogiem, ja w wersji pieczonej, a Leo smażonej (oba po 120 rubli)?
Pogoda jest dziś przepiękna – jest słonecznie i ciepło, około 22 °C. Za oknem kamczacki krajobraz hipnotyzuje, w oddali błyszczą ośnieżone stożki wulkanów lub pokryte tundrą niższe szczyty górskie. Po drodze przekraczamy wiele rzek i strumyków, których na Kamczatce jest ponoć 14 tys.
Do Miłkowa wjeżdżamy chwilę po 14-ej. Tutaj w restauracji – skansenie zachowanego z czasów ZSRR jemy obiad. To jedno z pierwszych miejsc na trasie naszej podróży, gdzie nie można płacić kartą. Ale kasjerka poszła z duchem czasu i zamieniła liczydła na balszoj kalkulator, na którym z wielkim impetem podlicza należności… nam za dwa dość wymyślne kotlety, jedną zupę oraz małą porcję sałatki nalicza 727 rubli☹ Trzeba przyznać, że dość konkretnie. No ale bilety za zwiedzanie tego skansenu nie mogą być tanie, więc w sumie może ta cena nie jest zbyt wygórowana?!:)