Obok basenów płynie rzeczka, z bardzo zimną wodą… ale to nie przeszkadza łososiom, które płyną w górę rzeki na tarło. Nurt rzeki jest bardzo silny i walka ryb z jej prądem jest wręcz heroiczna… jest to niezwykły spektakl i można długo obserwować te zmagania z zapartym tchem. Niektóre ryby po złożeniu ikry są tak osłabione, że porywa je nurt i niejednokrotnie trafiają na płyciznę, gdzie można dosłownie łapać je rękoma. Kilkadziesiąt metrów za basenami na rzece jest mały próg, który ryby próbują pokonać. Oczywiście jest to miejsce, gdzie ilość ryb jest ogromna, co skwapliwie wykorzystują wędkarze…
Wymoczeni, w uzdrawiającej wszystkie dolegliwości wodzie, pakujemy się do naszego Kamaza dopiero po 18-ej. Ostatni odcinek trasy do Pietropawłowska zajmuje nam ponad dwie godziny, więc na miejscu pod hotelem Geyzer jesteśmy wieczorem. Tu kończy się ta niezwykła eskapada? Żegnamy się długo z sympatycznymi towarzyszami podróży, ale w końcu towarzystwo się rozchodzi… My także ruszamy do „naszego” apartamentu. Podjeżdżamy dwa przystanki autobusem i po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu… to prawie jak powrót do domu
:lol: Wieczór zajmują nam kąpiele, rozpakowywanie plecaków i pranie… ja próbuję nadrobić zaległości w dzienniku podróży i kładę się spać bardzo późno, gdy Leo zmienia po raz kolejny bok
:roll:21 sierpień 2019 (środa) – Avacha-Tour spełnia nasze marzenie Dzień zaczynamy późno i bez pośpiechu – ja wstaję o 9-ej, a Leo około 10-ej
:oops: Chwilę później ruszamy do zaprzyjaźnionego biura podróży. Po drodze zachodzimy do banku, aby wymienić dolary które zabraliśmy ze sobą z Polski. Kurs w większości banków jest zbliżony i dziś wynosi 66,0 rubli za 1 USD, co przy kursie dolara tego dnia daje 1 zł = 16,80 rubli; dla porównania średnia dla kilku ostatnich transakcji kartą Revolut daje przelicznik 1 zł = 16,87 rubli, czyli praktycznie to samo (porównanie nie jest precyzyjne, bo kursy pochodziły z różnych źródeł i z innych godzin).
Pani z biura Kam.travel nie ma dla nas dziś żadnej ciekawej oferty trekkingu na wulkan Awaczyński, jaki chcemy jeszcze zrobić, dlatego po krótkiej rozmowie ruszamy dalej. Najpierw do pobliskiego centrum handlowego, gdzie znajduje się supermarket Szamsa. Robimy tam dość duże zakupy spożywcze na najbliższe dni. Przy okazji znajdujemy sklepik z kamczackimi pamiątkami, gdzie spędzamy dłuższą chwilę i kupujemy kilka drobiazgów.
Wracamy do naszego mieszkania na późne śniadanie, a może raczej wczesny obiad i po chwili odpoczynku ruszamy dalej. Chcemy odwiedzić ze dwa biura turystyczne, bo próby skontaktowania się z nimi przez WhatsAppa nie przyniosły żadnego rezultatu. Najpierw próbujemy odwiedzić biuro Travers Travel, ale podany adres to blok i nikt nam nie otwiera, telefon zresztą też milczy☹ Niezrażeni szukamy dalej. Kolejne biuro na naszej liście to Avacza-Tour, zlokalizowane w gostinicy Avacza… to ten sam hotel, w którym pierwszego dnia znaleźliśmy bezpłatny informator, z którego właśnie korzystamy? Pomimo, że znajduje się ponad 2 km stąd, to decydujemy się iść pieszo, żeby przy okazji trochę pozwiedzać. Dzisiejsze niebo w Pietropawłowsku zasnuwają tylko delikatne chmurki, co daje znakomitą widoczność na pobliskie szczyty wulkanów – Awaczyński i Koriacki.
Po drodze zachodzimy obejrzeć Sobór Świętej Trójcy. Ta stosunkowo nowa świątynia, bo konsekrowana w 2010 r., została wybudowana częściowo ze składek (podobno do zbiórki dołożył się też Putin), ale przede wszystkim sfinansowana przez koncern Gazprom, który wyłożył 230 mln rubli. Katedra położona jest na wzgórzu, więc rozpościera się stąd również znakomity widok na miasto i okolicę. Pod katedrą spotykamy się z naszymi znajomymi spod Tołbaczika - Urszulą i Benem, którzy też dzisiaj zwiedzają miasto. Wszyscy jesteśmy mocno zaskoczeni i padamy sobie w ramiona, jak po długim rozstaniu. To naprawdę niezwykle sympatyczni ludzie?
Po 16-ej docieramy do hotelu, w którym znajduje się Avacza-Tour i co ważne biuro istnieje? Zlokalizowane jest na czwartym piętrze hotelu. I najważniejsze: mają w ofercie jednodniowy trekking na wulkan Awaczyński, dokładnie takiego jakiego szukaliśmy (cena 6 tys. rubli / osobę). W kilka minut załatwiamy formalności, płacimy i w ten sposób ustalamy ostatni punkt w lanie naszego pobytu na Kamczatce. Po wyjściu z biura idziemy jeszcze na krótki spacer po okolicy.
Do naszego apartamentu docieramy przed 19-tą. Wcześniej jeszcze odwiedzamy Instytut Wulkanologii Rosyjskiej Akademii Nauk znajdujący się dosłownie 100 m od naszego domu, ab sprawdzić w jakich godzinach czynne jest tamtejsze muzeum. Niestety okazuje się, że dla indywidualnych turystów jest ono niedostępne. Zwiedzanie możliwe jest tylko w zorganizowanych grupach, po wcześniejszym uzyskaniu zgody dyrekcji☹ Szkoda, bo z tego co słyszeliśmy w „Vulkanarium” jest ono bardzo ciekawe. Wieczór spędzamy na relaksie w domu. Dziś w końcu ja również zamierzam się wyspać, dobranoc!22 sierpień 2019 (czwartek) – „Tu zaczyna się Rosja” Położyłem się znów późno, więc na sen wiele czasu nie było, ale obaj wstajemy w bardzo dobrej formie. Długo celebrujemy śniadanie i poranną kawę?, więc z domu wychodzimy przed 11-tą. Pogoda zdecydowanie się popsuła, rano padał deszcz, ale krótko. Teraz jest pochmurno i niewiele ponad 15 stopni, ale nie przeszkadza nam to w wycieczce do Jelizowa. Dojeżdżamy tam autobusem „104” płacąc 70 rubli/osobę. Miasteczko nie jest szczególnie atrakcyjne, poza kilkoma pomnikami nic ciekawego tam nie znajdujemy. Co prawda w parku miejskim trwa festyn z okazji święta flagi, obchodzonego w Rosji właśnie 22 sierpnia, ale przynajmniej na razie impreza nie przyciągnęła zbyt wielu widzów.
Po krótkim spacerze ruszamy do głównego celu naszej wycieczki – pomnika „Здесь начинается Россия”. Znajduje się on około 3,5 km za miastem. Jeździ tam autobus, ale my decydujemy się na spacer i po czterdziestu minutach jesteśmy na miejscu. Według przewodników ten pomnik, to jeden z takich punktów, który będąc na Kamczatce ominąć nie można. Monument może i nie ma wiele wspólnego z nazwą, ale z samą Kamczatką kojarzy się bardzo. Lokalizacja pomnika, „w szczerym polu” jest naprawdę bardzo trafiona i nawet bez wybujałej wyobraźni łatwo uznać to miejsce za punkt, w którym zaczyna się Rosja, a nawet świat…
Po obfotografowaniu z każdej strony niedźwiedzicy z niedźwiadkami wracamy do Jelizowa, łapiemy autobus i ruszamy z powrotem do Pietropawłowska. W centrum zmieniamy autobus i jedziemy na drugi kraniec miasta, daleko za port. Znajduje się tutaj pomnik wodza rewolucji ustawiony na wzgórzu, na wysokim cokole na tle trzech odrapanych i dość szkaradnych bloków – wytworu socjalizmu.
Wracamy w pobliże portu i tutaj się rozdzielamy – Leon wraca do mieszkania odpocząć, a ja idę do Muzeum Regionalnego. Mieści się ono w ładnym, drewnianym budynku, w którym niegdyś urzędował komitet regionalny partii. Stała wystawa nie jest zbyt duża, ale ciekawa. Na początku jest sala dotycząca fauny i flory regionu, kolejna poświęcona kamczackim wulkanom oraz największa część wystawy dotycząca historii półwyspu. Ostatnia sala poświęcona jest ludom zamieszkującym Kamczatkę, głównie Koriakom i Itelmenom. Opisy eksponatów i noty historyczne są tylko po rosyjsku, ale można sporo się z nich dowiedzieć.
Po dwóch godzinach wychodzę z muzeum. Pieszo kieruję się do centrum miasta, po drodze kupuję na pamiątkę koriacki tamburyn i po zrobieniu ostatnich fotek na centralnym placu miasta wracam w okolice naszego apartamentu.
Umawiam się z Leonem w centrum handlowym, gdzie idziemy zjeść co nieco i zrobić zakupy spożywcze. Najdłużej zajmuje nam zakup znaczków pocztowych, ale też kończy się sukcesem.
Do apartamentu wracamy przed 19-tą i wieczór spędzamy tutaj – odpoczywamy, oglądamy film i pakujemy się na jutrzejszą wyprawę.
23 sierpień 2019 (piątek) – Wulkan Awaczyński (2 717 m) Budzik podrywa nas chwilę przed 5-tą rano… pomimo wczesnej pory dość szybko rozbudzamy się, zjadamy małe śniadanie i ubieramy się na dzisiejszy trekking. Pora jest tak nieludzko wczesna, że nawet w Pietropawłowsku nie działa jeszcze komunikacja miejska, dlatego też zamawiamy taksówkę (przez aplikację maxim). O 5:30 Vitalij zabiera nas spod bloku i jedziemy pod hotel Avacza (za kurs płacimy 200 rubli). Na miejscu czeka na nas kamaz i ekipa z którą pójdziemy na wulkan. Niestety nie wszyscy są tak punktualni jak my, więc musimy czekać prawie pół godziny na dotarcie wszystkich uczestników. Ruszamy o 6:15. Jest ciemno, a w kamazie zimno jak diabli, więc wszyscy zapadają w letarg… Za Jelizowem zjeżdżamy na szutrową drogę, która pogarsza się z każdym kilometrem…
Do bazy w Parku Narodowym „Налычево” dojeżdżamy chwilę po 8-ej. Czeka tu na nas śniadanie, ciepła kawa i herbata. Dostajemy też prowiant na drogę – batoniki, orzeszki, rodzynki, napoje, jabłko…
Początkowo organizacja jest trochę dziwna… jest kilka grupek, kilku przewodników i nie wiadomo kto idzie z kim, ale wkrótce wszystko się wyjaśnia.
Po porannym zachmurzeniu nie ma już śladu, świeci słońce i robi się cieplej. Zapowiada się fantastyczny dzień?
Okazuje się, że wszystkie grupki, które dojechały tu różnymi samochodami oraz część osób, które nocowały w bazie idą razem. Cała nasza grupa to około 50 osób i 7-8 przewodników. Najpierw jest krótka odprawa, gdzie dostajemy informację o trasie i zasadach obowiązujących podczas trekkingu. Cała trasa (w obie strony) liczy około 20 km, wejście powinno nam zająć około 8 h, a zejście 3,5 godziny. Głównym przewodnikiem jest 70-letni, bardzo doświadczony Wołodia, który w sezonie letnim wchodzi w każdym tygodniu 5-6 razy na wulkan Awaczyński. Jesteśmy więc w dobrych rękach
:lol: Ruszamy około 8:30. Startujemy z poziomu około 700 m n.p.m. Pogoda jest wręcz idealna.
Już po kilkunastu minutach marszu cała grupa dzieli się na kilka mniejszych, z którymi dalej pójdą poszczególni przewodnicy. My ruszamy z pierwszą grupą prowadzoną przez Wołodię. Z nami idzie Włoch – Mario, dwójka Słoweńców – ojciec z synem (dwudziestoletnim Tymoteuszem), dwójka Koreańczyków i kilku Rosjan.
Po około gadzinie marszu Włoch i Słoweńcy (pochodzący z Alp) stwierdzają, że dla nich to tempo jest zbyt wolne i namawiają nas abyśmy razem z nimi poszli szybszym tempem. Początkowo Wołodia nie chce się zgodzić, ale w końcu po skonsultowaniu się przez krótkofalówkę z pozostałymi przewodnikami (mówiącymi po angielsku) zgadza się? Od tego momentu nasze wejście staje się naprawdę hardcorowe. Okazuje się, że Timotei uprawie bieganie w Alpach i to głównie on nadaje tempo, ale Mario jest równie mocny. Po kolejnych 30 minutach wspinaczki zostajemy w piątkę, wcześniej próbował naszym tempem iść jeden Koreańczyk, ale w końcu odpuścił. Słoweńcy boją się, że wkrótce zmieni się pogoda, co uniemożliwi nam wejście na szczyt i tym głównie tłumaczą tak duże tempo. Rzeczywiście gdzieś w oddali pojawiają się chmury i jak to w górach wszystko jest możliwe… ale na razie robi się gorąco. Jesteśmy jeszcze stosunkowo nisko, a słońce grzeje coraz mocniej. Na każdym postoju ściągamy kolejne warstwy odzieży, aż w końcu zostajemy w samych koszulkach.
Idzie się nam dobrze, na krótkich postojach które robimy co 10-15 minut zjadamy małe przekąski. Oczywiście my dyszymy jak dwie lokomotywy. Tempo jest po prostu zabójcze. W pierwszej godzinie tej szaleńczej wspinaczki mam obawy o Leona – czy da radę?! Ale mniej więcej w połowie wspinaczki Leon dostaje jakiejś nieziemskiej mocy i idzie na zmianę albo z Mario, albo z Timoteiem, z przodu. Cały czas zastanawiam się, z czym były te jego batoniki?!?
Trasa jest prosta i nie da się tu zabłądzić przy dobrej widoczności. Zresztą w drodze na szczyt co kilkaset metrów widać wspinających się ludzi, co jeszcze dodatkowo ułatwia sprawę. Widoki są przepiękne. Koriacka Sopka (3456 m) – ośnieżony wulkan, który znajduje się po przeciwnej stronie przełęczy, przy której znajduje się baza, prezentuje się fantastycznie. Powoli jednak zmęczenie bierze górę i bardziej skupiamy się na kolejnym kroku, niż na podziwianiu widoczków.
Mniej więcej na wysokości 2000 m czuję się potwornie zmęczony, nawet przez chwilę przechodzi mi przez myśl, żeby zwolnić i poczekać na grupę z przewodnikiem☹ Ale Leon nie chce nawet o tym słyszeć – on czuje się jak „młody Bóg”. Na szczęście kolejny dłuższy postój, kolejna porcja orzeszków i czekolady, daje mi nowe siły. Od tego momentu idzie mi się naprawdę dobrze, pomimo coraz trudniejszego terenu i obniżania się temperatury… a może właśnie dzięki temu?! Bo przez to tempo naszej grupki odrobinę zmniejsza się i jest dokładnie takie, w jakim lubię wspinać się?
Sudoku napisał:Ten rozdawany suchy prowiant to też jednorazowo, jak obiad, czy codziennie serwowany?Jednorazowo, to jest część tego zestawu obiadowego, choć przekąski są przynoszone chwilę wcześniej, a dnie główne kilka minut później
;)
mam prośbę: nie edytuj poprzednich postów kolejnymi zdjęciami i opisami, bo można coś przeoczyć. Tak zauważyłam, w poście niby już czytanym nowe zdjęcia i dopiski.Poza tym super się czyta.
katka256 napisał:mam prośbę: nie edytuj poprzednich postów kolejnymi zdjęciami i opisami, bo można coś przeoczyć. Tak zauważyłam, w poście niby już czytanym nowe zdjęcia i dopiski.Poza tym super się czyta.Ten sposób przygotowywania wpisów wynikał z krótkich chwil dostępu do internetu. Musiałem dodawać porcjami, ponieważ niejednokrotnie zdarzało się, że traciłem wynik kilkunastu minut pracy na skutek zerwania połączenia. Obiecuję poprawę, bo teraz będzie to możliwe, będę robił pełne wpisy?
Tata i syn w podróży, coś fantastycznego, bardzo tworzy i wzmacnia relację.Pytanie - czy różnice w kosztach wyżywienia w zależności od klasy wagonu pociągały za sobą różnice w samym jedzeniu, czy po socjalistycznemu - bogatszy płaci więcej bo go stać?
samaki9 napisał:coś sie stało? 4 dni już nic nie pisałes....Dawaj , czekamy z niecierpliwością!!!Wszystko w porządku. Byliśmy na 5-dniowym trekkingu na Tołbacziku. Napiszę o tym wkrótce
:D
Tak jako ciekawostkę, dygresję wrzucę. Mam rezerwacje w Petropavlovsk w Kazachstanie. Przez Booking. A aplikacja mobilna pokazuje mi w Polskim tłumaczeniu, że to „Pietropawłowsk Kamczacki”. Mimo ze w oryginale jest ok, i na mapie tez dobra lokalizacje pokazuje. Tak mi się skojarzyło z Waszym zdjęciem z lotniska. Jak pierwszy raz zobaczyłem w aplikacji, to spanikowałam, że źle rezerwacje zrobiłem ... Fajna podróż, gratuluje
:)
Świetna relacja, niesamowita więź, która wyłania się w opisach sprawia, że z chęcią się czyta każdy wpis. Naprawdę super! Kierunek również bardzo interesujący, sam kiedyś chciałbym się tam dostać
:) Pozdrawiam
Ja niestety nie za bardzo mogę czytać takie relacje, bo mi mogą zespoilerować przyszły wyjazd, ale żeby nie ... bez sensu w ramach wartości dodanej oddam się promocji kultury rosyjskiej - bo na temat:https://youtu.be/tkn95UBUvnQTak bardzo nie potrafię zrozumieć dlaczego Kino jest u nas ledwo znane.el sueño de la razon produce monstruos
Ja poza podziwem za wybór miejsca jak to i trasy podróży muszę wyrazić również niedowierzanie jak można się spakować na tak wiele dni, w zmiennych warunkach atmosferycznych (z trekkingiem) w dwa plecaki.
cóż można powiedzieć... podróż życia, relacja roku
;)z sentymentem czytam ten pamiętnik z podróży; moja niegdysiejsza spontaniczna eskapada skończyła się na nachodce i rozpoczętym rejsie statkiem towarowym w kierunku kobe (niestety z redy ściągnęło mnie kgb i odstawiło do portu). drugie podejście chabarowsk-niigata również spełzło na niczym. nie podróżowałem pociągiem lecz aerofłotem, spontanicznie wybierając poszczególne punkty przesiadkowe (najbliższe rejsy z lotniska na którym akurat byłem, kierując się na wschód); jednym z nich było lotnisko błagowieszcziensk, na granicy mongolskiej, gdzie po wylądowaniu, przed samolotem jechał sobie miły pan na rowerze z dużą żółtą naszywką na plecach "follow-me" - niezapomniany widok
;)(moskwa, omsk, tomsk, irkuck, ułan-ude, błagowieszcziensk, chabarowsk, artiom/wladywostok, chabarowsk, nowosybirsk, moskwa)
Chupacabra napisał:A gdzie zdjęcie niedźwiedzia???Niestety, chyba z tych emocji nie zdążyliśmy nic sensownego zrobić
:? Wówczas wydawało mi się, że te niedźwiedzie będziemy spotykali tutaj co dwa kroki, bo żyje ich tu około 16 tys., a to nie jest takie proste
:(
Quote:Dzień dobry, super trasy i super opis. W jakiej kwocie mniej więcej zamknęła się całość?Całkowity koszt wyniósł 8 600 zł / osobę. Dziękuję za miłe słowa
:)
Obok basenów płynie rzeczka, z bardzo zimną wodą… ale to nie przeszkadza łososiom, które płyną w górę rzeki na tarło. Nurt rzeki jest bardzo silny i walka ryb z jej prądem jest wręcz heroiczna… jest to niezwykły spektakl i można długo obserwować te zmagania z zapartym tchem. Niektóre ryby po złożeniu ikry są tak osłabione, że porywa je nurt i niejednokrotnie trafiają na płyciznę, gdzie można dosłownie łapać je rękoma. Kilkadziesiąt metrów za basenami na rzece jest mały próg, który ryby próbują pokonać. Oczywiście jest to miejsce, gdzie ilość ryb jest ogromna, co skwapliwie wykorzystują wędkarze…
Wymoczeni, w uzdrawiającej wszystkie dolegliwości wodzie, pakujemy się do naszego Kamaza dopiero po 18-ej. Ostatni odcinek trasy do Pietropawłowska zajmuje nam ponad dwie godziny, więc na miejscu pod hotelem Geyzer jesteśmy wieczorem. Tu kończy się ta niezwykła eskapada? Żegnamy się długo z sympatycznymi towarzyszami podróży, ale w końcu towarzystwo się rozchodzi… My także ruszamy do „naszego” apartamentu. Podjeżdżamy dwa przystanki autobusem i po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu… to prawie jak powrót do domu :lol: Wieczór zajmują nam kąpiele, rozpakowywanie plecaków i pranie… ja próbuję nadrobić zaległości w dzienniku podróży i kładę się spać bardzo późno, gdy Leo zmienia po raz kolejny bok :roll:21 sierpień 2019 (środa) – Avacha-Tour spełnia nasze marzenie
Dzień zaczynamy późno i bez pośpiechu – ja wstaję o 9-ej, a Leo około 10-ej :oops: Chwilę później ruszamy do zaprzyjaźnionego biura podróży. Po drodze zachodzimy do banku, aby wymienić dolary które zabraliśmy ze sobą z Polski. Kurs w większości banków jest zbliżony i dziś wynosi 66,0 rubli za 1 USD, co przy kursie dolara tego dnia daje 1 zł = 16,80 rubli; dla porównania średnia dla kilku ostatnich transakcji kartą Revolut daje przelicznik 1 zł = 16,87 rubli, czyli praktycznie to samo (porównanie nie jest precyzyjne, bo kursy pochodziły z różnych źródeł i z innych godzin).
Pani z biura Kam.travel nie ma dla nas dziś żadnej ciekawej oferty trekkingu na wulkan Awaczyński, jaki chcemy jeszcze zrobić, dlatego po krótkiej rozmowie ruszamy dalej. Najpierw do pobliskiego centrum handlowego, gdzie znajduje się supermarket Szamsa. Robimy tam dość duże zakupy spożywcze na najbliższe dni. Przy okazji znajdujemy sklepik z kamczackimi pamiątkami, gdzie spędzamy dłuższą chwilę i kupujemy kilka drobiazgów.
Wracamy do naszego mieszkania na późne śniadanie, a może raczej wczesny obiad i po chwili odpoczynku ruszamy dalej. Chcemy odwiedzić ze dwa biura turystyczne, bo próby skontaktowania się z nimi przez WhatsAppa nie przyniosły żadnego rezultatu. Najpierw próbujemy odwiedzić biuro Travers Travel, ale podany adres to blok i nikt nam nie otwiera, telefon zresztą też milczy☹ Niezrażeni szukamy dalej. Kolejne biuro na naszej liście to Avacza-Tour, zlokalizowane w gostinicy Avacza… to ten sam hotel, w którym pierwszego dnia znaleźliśmy bezpłatny informator, z którego właśnie korzystamy? Pomimo, że znajduje się ponad 2 km stąd, to decydujemy się iść pieszo, żeby przy okazji trochę pozwiedzać. Dzisiejsze niebo w Pietropawłowsku zasnuwają tylko delikatne chmurki, co daje znakomitą widoczność na pobliskie szczyty wulkanów – Awaczyński i Koriacki.
Po drodze zachodzimy obejrzeć Sobór Świętej Trójcy. Ta stosunkowo nowa świątynia, bo konsekrowana w 2010 r., została wybudowana częściowo ze składek (podobno do zbiórki dołożył się też Putin), ale przede wszystkim sfinansowana przez koncern Gazprom, który wyłożył 230 mln rubli. Katedra położona jest na wzgórzu, więc rozpościera się stąd również znakomity widok na miasto i okolicę. Pod katedrą spotykamy się z naszymi znajomymi spod Tołbaczika - Urszulą i Benem, którzy też dzisiaj zwiedzają miasto. Wszyscy jesteśmy mocno zaskoczeni i padamy sobie w ramiona, jak po długim rozstaniu. To naprawdę niezwykle sympatyczni ludzie?
Po 16-ej docieramy do hotelu, w którym znajduje się Avacza-Tour i co ważne biuro istnieje? Zlokalizowane jest na czwartym piętrze hotelu. I najważniejsze: mają w ofercie jednodniowy trekking na wulkan Awaczyński, dokładnie takiego jakiego szukaliśmy (cena 6 tys. rubli / osobę). W kilka minut załatwiamy formalności, płacimy i w ten sposób ustalamy ostatni punkt w lanie naszego pobytu na Kamczatce. Po wyjściu z biura idziemy jeszcze na krótki spacer po okolicy.
Do naszego apartamentu docieramy przed 19-tą. Wcześniej jeszcze odwiedzamy Instytut Wulkanologii Rosyjskiej Akademii Nauk znajdujący się dosłownie 100 m od naszego domu, ab sprawdzić w jakich godzinach czynne jest tamtejsze muzeum. Niestety okazuje się, że dla indywidualnych turystów jest ono niedostępne. Zwiedzanie możliwe jest tylko w zorganizowanych grupach, po wcześniejszym uzyskaniu zgody dyrekcji☹ Szkoda, bo z tego co słyszeliśmy w „Vulkanarium” jest ono bardzo ciekawe. Wieczór spędzamy na relaksie w domu. Dziś w końcu ja również zamierzam się wyspać, dobranoc!22 sierpień 2019 (czwartek) – „Tu zaczyna się Rosja”
Położyłem się znów późno, więc na sen wiele czasu nie było, ale obaj wstajemy w bardzo dobrej formie. Długo celebrujemy śniadanie i poranną kawę?, więc z domu wychodzimy przed 11-tą. Pogoda zdecydowanie się popsuła, rano padał deszcz, ale krótko. Teraz jest pochmurno i niewiele ponad 15 stopni, ale nie przeszkadza nam to w wycieczce do Jelizowa. Dojeżdżamy tam autobusem „104” płacąc 70 rubli/osobę. Miasteczko nie jest szczególnie atrakcyjne, poza kilkoma pomnikami nic ciekawego tam nie znajdujemy. Co prawda w parku miejskim trwa festyn z okazji święta flagi, obchodzonego w Rosji właśnie 22 sierpnia, ale przynajmniej na razie impreza nie przyciągnęła zbyt wielu widzów.
Po krótkim spacerze ruszamy do głównego celu naszej wycieczki – pomnika „Здесь начинается Россия”. Znajduje się on około 3,5 km za miastem. Jeździ tam autobus, ale my decydujemy się na spacer i po czterdziestu minutach jesteśmy na miejscu. Według przewodników ten pomnik, to jeden z takich punktów, który będąc na Kamczatce ominąć nie można. Monument może i nie ma wiele wspólnego z nazwą, ale z samą Kamczatką kojarzy się bardzo. Lokalizacja pomnika, „w szczerym polu” jest naprawdę bardzo trafiona i nawet bez wybujałej wyobraźni łatwo uznać to miejsce za punkt, w którym zaczyna się Rosja, a nawet świat…
Po obfotografowaniu z każdej strony niedźwiedzicy z niedźwiadkami wracamy do Jelizowa, łapiemy autobus i ruszamy z powrotem do Pietropawłowska. W centrum zmieniamy autobus i jedziemy na drugi kraniec miasta, daleko za port. Znajduje się tutaj pomnik wodza rewolucji ustawiony na wzgórzu, na wysokim cokole na tle trzech odrapanych i dość szkaradnych bloków – wytworu socjalizmu.
Wracamy w pobliże portu i tutaj się rozdzielamy – Leon wraca do mieszkania odpocząć, a ja idę do Muzeum Regionalnego. Mieści się ono w ładnym, drewnianym budynku, w którym niegdyś urzędował komitet regionalny partii. Stała wystawa nie jest zbyt duża, ale ciekawa. Na początku jest sala dotycząca fauny i flory regionu, kolejna poświęcona kamczackim wulkanom oraz największa część wystawy dotycząca historii półwyspu. Ostatnia sala poświęcona jest ludom zamieszkującym Kamczatkę, głównie Koriakom i Itelmenom. Opisy eksponatów i noty historyczne są tylko po rosyjsku, ale można sporo się z nich dowiedzieć.
Po dwóch godzinach wychodzę z muzeum. Pieszo kieruję się do centrum miasta, po drodze kupuję na pamiątkę koriacki tamburyn i po zrobieniu ostatnich fotek na centralnym placu miasta wracam w okolice naszego apartamentu.
Umawiam się z Leonem w centrum handlowym, gdzie idziemy zjeść co nieco i zrobić zakupy spożywcze. Najdłużej zajmuje nam zakup znaczków pocztowych, ale też kończy się sukcesem.
Do apartamentu wracamy przed 19-tą i wieczór spędzamy tutaj – odpoczywamy, oglądamy film i pakujemy się na jutrzejszą wyprawę.
23 sierpień 2019 (piątek) – Wulkan Awaczyński (2 717 m)
Budzik podrywa nas chwilę przed 5-tą rano… pomimo wczesnej pory dość szybko rozbudzamy się, zjadamy małe śniadanie i ubieramy się na dzisiejszy trekking. Pora jest tak nieludzko wczesna, że nawet w Pietropawłowsku nie działa jeszcze komunikacja miejska, dlatego też zamawiamy taksówkę (przez aplikację maxim). O 5:30 Vitalij zabiera nas spod bloku i jedziemy pod hotel Avacza (za kurs płacimy 200 rubli). Na miejscu czeka na nas kamaz i ekipa z którą pójdziemy na wulkan. Niestety nie wszyscy są tak punktualni jak my, więc musimy czekać prawie pół godziny na dotarcie wszystkich uczestników. Ruszamy o 6:15. Jest ciemno, a w kamazie zimno jak diabli, więc wszyscy zapadają w letarg… Za Jelizowem zjeżdżamy na szutrową drogę, która pogarsza się z każdym kilometrem…
Do bazy w Parku Narodowym „Налычево” dojeżdżamy chwilę po 8-ej. Czeka tu na nas śniadanie, ciepła kawa i herbata. Dostajemy też prowiant na drogę – batoniki, orzeszki, rodzynki, napoje, jabłko…
Początkowo organizacja jest trochę dziwna… jest kilka grupek, kilku przewodników i nie wiadomo kto idzie z kim, ale wkrótce wszystko się wyjaśnia.
Po porannym zachmurzeniu nie ma już śladu, świeci słońce i robi się cieplej. Zapowiada się fantastyczny dzień?
Okazuje się, że wszystkie grupki, które dojechały tu różnymi samochodami oraz część osób, które nocowały w bazie idą razem. Cała nasza grupa to około 50 osób i 7-8 przewodników. Najpierw jest krótka odprawa, gdzie dostajemy informację o trasie i zasadach obowiązujących podczas trekkingu. Cała trasa (w obie strony) liczy około 20 km, wejście powinno nam zająć około 8 h, a zejście 3,5 godziny. Głównym przewodnikiem jest 70-letni, bardzo doświadczony Wołodia, który w sezonie letnim wchodzi w każdym tygodniu 5-6 razy na wulkan Awaczyński. Jesteśmy więc w dobrych rękach :lol: Ruszamy około 8:30. Startujemy z poziomu około 700 m n.p.m. Pogoda jest wręcz idealna.
Już po kilkunastu minutach marszu cała grupa dzieli się na kilka mniejszych, z którymi dalej pójdą poszczególni przewodnicy. My ruszamy z pierwszą grupą prowadzoną przez Wołodię. Z nami idzie Włoch – Mario, dwójka Słoweńców – ojciec z synem (dwudziestoletnim Tymoteuszem), dwójka Koreańczyków i kilku Rosjan.
Po około gadzinie marszu Włoch i Słoweńcy (pochodzący z Alp) stwierdzają, że dla nich to tempo jest zbyt wolne i namawiają nas abyśmy razem z nimi poszli szybszym tempem. Początkowo Wołodia nie chce się zgodzić, ale w końcu po skonsultowaniu się przez krótkofalówkę z pozostałymi przewodnikami (mówiącymi po angielsku) zgadza się?
Od tego momentu nasze wejście staje się naprawdę hardcorowe. Okazuje się, że Timotei uprawie bieganie w Alpach i to głównie on nadaje tempo, ale Mario jest równie mocny. Po kolejnych 30 minutach wspinaczki zostajemy w piątkę, wcześniej próbował naszym tempem iść jeden Koreańczyk, ale w końcu odpuścił. Słoweńcy boją się, że wkrótce zmieni się pogoda, co uniemożliwi nam wejście na szczyt i tym głównie tłumaczą tak duże tempo. Rzeczywiście gdzieś w oddali pojawiają się chmury i jak to w górach wszystko jest możliwe… ale na razie robi się gorąco. Jesteśmy jeszcze stosunkowo nisko, a słońce grzeje coraz mocniej. Na każdym postoju ściągamy kolejne warstwy odzieży, aż w końcu zostajemy w samych koszulkach.
Idzie się nam dobrze, na krótkich postojach które robimy co 10-15 minut zjadamy małe przekąski. Oczywiście my dyszymy jak dwie lokomotywy. Tempo jest po prostu zabójcze. W pierwszej godzinie tej szaleńczej wspinaczki mam obawy o Leona – czy da radę?! Ale mniej więcej w połowie wspinaczki Leon dostaje jakiejś nieziemskiej mocy i idzie na zmianę albo z Mario, albo z Timoteiem, z przodu. Cały czas zastanawiam się, z czym były te jego batoniki?!?
Trasa jest prosta i nie da się tu zabłądzić przy dobrej widoczności. Zresztą w drodze na szczyt co kilkaset metrów widać wspinających się ludzi, co jeszcze dodatkowo ułatwia sprawę. Widoki są przepiękne. Koriacka Sopka (3456 m) – ośnieżony wulkan, który znajduje się po przeciwnej stronie przełęczy, przy której znajduje się baza, prezentuje się fantastycznie. Powoli jednak zmęczenie bierze górę i bardziej skupiamy się na kolejnym kroku, niż na podziwianiu widoczków.
Mniej więcej na wysokości 2000 m czuję się potwornie zmęczony, nawet przez chwilę przechodzi mi przez myśl, żeby zwolnić i poczekać na grupę z przewodnikiem☹ Ale Leon nie chce nawet o tym słyszeć – on czuje się jak „młody Bóg”. Na szczęście kolejny dłuższy postój, kolejna porcja orzeszków i czekolady, daje mi nowe siły. Od tego momentu idzie mi się naprawdę dobrze, pomimo coraz trudniejszego terenu i obniżania się temperatury… a może właśnie dzięki temu?! Bo przez to tempo naszej grupki odrobinę zmniejsza się i jest dokładnie takie, w jakim lubię wspinać się?