Minęły trzy lata odkąd byłem w Kanadzie klik. I tak jak obiecałem w tamtej relacji, wróciłem. Tym razem nie zimą a latem. To, że polecę wiedziałem już dawno, a konkretniej już w październiku 2018 roku. Bilety kupowałem tak wcześnie i niestety dosyć drogo, ale musiałem być na ścisłe określony termin. Teraz, żeby było taniej, ale także aby naliczyło mile wybrałem LOT i Air Canada. Pokonując trasę GDN-WAW-YYZ-YYC. Całość miała zająć 18 godzin, o 2 godziny więcej niż trzy lata temu. Trochę się obawiałem, że czas na przesiadki jest zbyt mały, jednak wszystko odbyło się zgodnie z planem. 5 sierpnia o godzinie 12 udałem się na lotnisko w Gdańsku by o godzinie 14.55 wylecieć do Warszawy. Nadałem bagaż i niemiła niespodzianka, gdyż nie dostałem karty pokładowej na lot Toronto-Calgary, mówili dostaniesz w Kanadzie, ok rozumiem. Taka mała informacja, znowu chcieli zobaczyć wydrukowane eTa. Ponad rok temu wygrałem voucher do wykorzystania na fast track i salonik lotniskowy, stwierdziłem że najlepiej go wykorzystam przed tak długą podróżą. Salonik cichy miły i przyjemny wybór przekąsek bardzo dobry. Jednak kanapki od Pellowskiego takie sobie bym powiedział.
Na tablicy wybija informacja, aby udać się do gate'u. Udajemy się boarding odbywa się sprawnie co ciekawe leciała z nami załoga, która jako obsługa leciała do Gdańska, a do Warszawy powróciła jako pasażerowie. Lot szybki i głośny jak to w dash'u (SP-EQB). Mamy godzinę i 20 minut na przesiadkę, żwawym krokiem udajemy się na transfer po drodze zahaczając o informacje transferową, gdyż być może dadzą nam tą nieszczęsną kartę pokładową. Niestety nie dali. Ok idziemy do gate'u. I słyszymy "Macio106 wraz z towarzyszącą osobą proszony o podejście do bramki". Myślę sobie ki czort, o co im chodzi może dadzą tą trzecią kartę pokładową. Podchodzę czekam, a tam bardzo miła niespodzianka, że mój lot został zmodyfikowany do klasy premium. No tego się nie spodziewałem, ale było mi bardzo miło. Klasa premium w Dremlinerze(SP-LSA), jest bardzo wygodna sporo miejsca na nogi. Powitalny szampan, menu podane w dość ładnej karcie. Nie można narzekać, do tego fotel bardzo wygodny z wieloma funkcjami. Samolot planowo miał wystartować o 17:00, jednak wystartował godzinę później, prawie zawsze tak jest jednak nie ma czym się przejmować ponieważ samolot nadrabia to w locie i wylądowaliśmy planowo o 20:15 w Toronto. Samolot w Toronto kołuje bardzo długo 15 minut lekką ręką, a mieliśmy tylko 1h i 40 min na przesiadkę, a przecież czeka nas kontrola paszportowa i odbiór bagażu i ponowne nadanie i jeszcze odbiór karty pokładowej. Od razu po wyjściu klasy business szybkim marszem udajemy się na transfery i kontrolę paszportową, gdzie trochę czasu nam to zajęło, gdyż kolejka była spora. Dostaliśmy z towarzyszką podróży standardowe pytania. Co sprowadza nas do Kanady i na jak długo. Czy byliśmy już w Kanadzie? Gdzie pracujemy w Polsce? Czy przewozimy broń/większą gotówkę. Pieczątka wbita do paszportu, zero pytań o inne pieczątki. Szybko udajemy się na taśmę bagażową, która jak na złość jest ostatnią numer 13... Widzę jak się kręcą moja walizki, super zabieramy i dosłownie biegniemy dalej, gdyż zostało 40 minut do odlotu. już na terminalu krajowym D, chcą od nas kartę, jednak mówimy, że nie posiadamy takiej. Odesłali nas do punktu, gdzie wszystko zostało zrobione i zauważyliśmy że jedna z walizek jest rozwalona... Poprosiliśmy o taśmę i jakoś ją skleiliśmy. Nadajemy walizki ponownie. I ruszamy dalej udajemy się do gate'u i nawet ku mojemu zdziwieniu mamy jakieś 10 min w zapasie i oczekujemy na krzesełkach. Boarding bardzo sprawny, samolot(C-FGYS) praktycznie pełen. Mam miejsce 18B, więc przy drzwiach ewakuacyjnych, trochę więcej miejsca na nogi, jednak bardzo niewygodnie. Trzeci lot to już męka. Ciężko zasnąć, mało miejsca, system rozrywki. pokładowej działał okropnie wolno, zacinał się. W ramach napojów otrzymaliśmy tylko wodę... Ogólnie było ciężko. W końcu jest udało się lądujemy w Calgary witamy się z rodziną i szczęśliwi, ale także wymęczeni udajemy się z nimi do? Campera! Tak czekała nas noc w camperze. Następnego dnia udajemy się do centrum Calgary, by w głównej mierze udać się na Calgary Tower jednak tak jest zamknięta prze 3 tygodnie, ponieważ jest remont windy. No cóż, przylecieć 5 sierpnia, remont zaczął się 5 sierpnia potrwa 3 tygodnie, Ja w Kanadzie będę 3 tygodnie... Szczęście chyba się już skończyło. Pochodziliśmy więc po Calgary pieszo, 6 km zrobione. I wróciliśmy do domu.
Trzeciego dnia udaliśmy się do Calgary zoo, bilet wstępu kosztuje 35 $ za jedną osobę, jednak jeżeli kupisz wcześniej przez internet, będzie on tańszy o 3 $. Główną atrakcją zoo są pandy wielkie, którą są darem od Chin dla społeczności Calgary. Są to trzy pandy- rodzeństwo (pani i pan) i jeden pan. Zostały umieszczone w zoo w 2018 roku, ale są tam tylko na lato, we wrześniu są transportowane z powrotem do Chin. Co warto wiedzieć kupując bilety do zoo, weźcie też koniecznie "free tickets for panda pawilon" są to osobne bilety do wejście do pawilonu z pandami na konkretną godzinę. Których omem omen nikt ni sprawdzał, trzy razy na jednym bilecie weszliśmy do pand, co ciekawe żeby wyjść z pawilonu musisz przejść przez sklepik w którym ceny przyprawiają o palpitacje serca. Maskotka pandy 10 cm 20$, zwykły magnes 7$, kubek 15$. Tak całe zoo bardzo czyste i bogate wszelakie maści okazy od motylarni po ogromne pawilony safari, woliery z ptaki latającymi nad głową. Możliwość wejścia do wybiegu z lemurami. Naprawdę jest wiele atrakcji warte tej ceny, całe zoo jest też bardzo fajnie podzielone na strefy ze zwierzętami: kanadyjską, europejską, afrykańską, amerykańska, azjatycką i park dinozaurów. Co ciekawe plakaty informujące o której godzinie odbywa się trening zwierząt są trochę mylące, gdyż nie jest to taki typowy trening tylko bardziej przedstawienie dla dzieci, w którym pokazują jak karmimy dane zwierzęta.
Pawilon z Pandami:
Ciąg dalszy nastąpi, jak będę miał trochę czasu i zwiedzę kolejne atrakcje, to pojawi się kolejna część. W relacji nie ma uwzględnionych cen hoteli, gdyż tak jak mówiłem nocujemy u rodziny. Stała część moich relacji czyli screeny z endomondo będą podane w ostatnim poście podsumowującym.Kolejna część relacji będzie opierała się na Banff National Park, ponieważ czwartego dnia nic ciekawego nie zwiedziliśmy, oprócz mall, sklepów itp. Za to piątego dnia udaliśmy się do chyba do najpiękniejszego miejsca na ziemi jakim jest Banff National Park. Koszt jednorazowego wejścia/wjazdu dla rodziny to 20$, całoroczny pass kosztuje 100$. Trzy lata temu udaliśmy się do Fairmont Hot Spring, jednak teraz udaliśmy się do chyba najsłynniejszych i najpiękniejszych jezior świata czyli Lake Louise i Moraine Lake, które widniało na dawnym banknocie 20$. Parking na samochody przy obu dwu jeziorach jest darmowy i do samego jeziora trzeba przejść tylko ~ 100 m. Jako ciekawostkę podam że najtańsze pokoje w Fairmont Chateau Lake Louise, który jest przy samym jeziorze to koszt od 700 CAD$. Zacznijmy jednak od początku wyruszyliśmy rano o godzinie 9 przez Calgary by o godzinie 12:00 zameldować się w centrum miejscowości Banff. Parkingi do 3 godzin są darmowe. W całej miejscowości jest ograniczenie do 30 km/h, Co ciekawe od razu na wjeździe do miasta spotkaliśmy policję kontrolującą prędkość i ticket pass'y na park narodowy.
Samo miasta przypomina trochę nasze Zakopane, wszystko opiera się na turystach i wszystko jest bardzo drogie, jako poradę powiem że warto sprawdzać ceny produktow w jednym sklepie identyczny magnes kosztuje 3$, a w drugim 5$. Breloczek w jednym 3$ w drugim 7$. Tak samo nie warto nabierać się na ogłoszenia typu kup 1 koszulkę 2 weź gratis, nie prawda. Skasowali nas jak za dwie... Udajemy się na obiad do Boston Pizza, gdzie pizza o rozmiarze 15 cali, zwykła pepperoni kosztuje 27 $. Potem robimy rajd po sklepach z pamiątkami, większość to nie ma się co oszukiwać tandeta z Chin, no ale magnes trzeba kupić. W samym mieście działa też całoroczny sklep świąteczny.
Następnie wracamy do trucka i autostradą "1" udajemy się do Lake Louise. Trasa do słynnego jeziora oznaczona tak, że nie da się zgubić po prostu nie da. Widoki po drodze przepiękne, góry i natura robią swoją robotę. Niestety po drodze nie spotkaliśmy, ani jednego zwierzaka. Do jezior dojeżdżają też autobusy, jednak nie jestem wstanie powiedzieć ile kosztują. Po odstawieniu auta na parking i wędrówce do samego jeziora.
Obowiązkowa cześć każdego turysty, czyli zdjęcia. Co ciekawe do zdjęć jest kolejka. Trzeba odczekać aż ktoś zrobi zdjęcie na brzegu, potem ktoś inny i aż będzie twoja kolej, dla nie lubiących czekać proponuje przejść trochę na prawą stronę jeziora, gdzie kolejek brak, a widok taki sam. Zauważyliśmy możliwość wynajęcia kajaka, którym można popływać po jeziorze jednak cena tej "przyjemności" za godzinę to 130$, dziękuje pójdę pieszo.
I tak jak powiedziałem tak zrobiłem, przewędrowaliśmy całe jezioro, z jego prawej strony (północnej), gdzie jest szlak i można swobodnie chodzić podziwiając piękne uroki, do tego co chwilą są ławeczki, aby w razie potrzeby odpocząć, lub zjeść posiłek w pięknych objęciach przyrody. Pogoda nas nie rozpieszczała, ponieważ był deszcz, nie ulewa, ale też nie mżawka. Jednak tak jak powiedziałem swojej rodzinie, nie po to przemierzyłem pół świata by teraz deszcz miał mnie zatrzymać. Uzbrojony w krótkie spodenki i adidasy doszedłem do tego miejsca 51.402292, -116.249416. Niestety trzeba było już wracać z racji późnej godziny, a i wizyty na kolejnym jeziorze. Zrobiłem 8.5 km po drodze mijając piękne widoki, kładkę z desek na wodzie, coś pięknego, deszcz ociekający ze skał. Niezapomniane widoki, nie bez przyczynny to miejsce jest jednym z najpiękniejszych na ziemi. Nie będę więcej pisał tylko zostawię tu te zdjęcia.
Niestety, chciało by się tam zostać na zawsze, ale się nie da trzeba wracać w drodze powrotnej, chcieliśmy skorzystać z WC, jednak są one w tragicznym stanie z winy turystów, brudno i jeszcze raz brudno. Da się zrobić tylko "1", w żeńskiej z opowiadań dziewczyny nic. Ok czas ruszać do Moraine Lake, trzeba się troszkę cofnąć i odbić w boczną drogę w prawo (wracając z Lake Louise). Co ciekawe przy wjeździe stoją ludzie kierujący ruchem i jeżeli parking jest pełen to nie wpuszczają już przy samym wjeździe, także w szczycie sezonu mogą być problemy z wjazdem na parking. Myśmy nie mieli, ale trzeba też mieć na uwadze że padało i była taka sobie pagoda (brak słońca). Dojazd z jeziora do jeziora to około 40 minut, ponieważ na całej trasie jest ograniczenie prędkości do 30 km/h. Jesteśmy na miejscu i co tu dużo mówić jest cudnie. Obok jeziora jest gift shop, jedna ceny horrendalne. Koszulka polo 70$, maskotka z 20 cm 40$. Na początek zdjęcie z dołu.
Jednak, to zdjęcie nie oddaje, klimatu tego miejsca jakie zobaczymy z góry, punkt obowiązkowy dla każdego wejść na skały obok jeziora, tak aby zobaczyć odbite promienie słoneczne i wtedy jest cudnie jak w bajce. Mówimy o tym miejscu 51°19'40.1"N 116°10'50.2"W Nie jest tam łatwo się dostać, bo szlak ma wysokie schodni(kamienie), ale też nie jest długi zdecydowanie obowiązkowo trzeba wejść do góry, gdzie żyją sobie małe gryzonie, które żywią się tym co ludzie pozostawią. Co ciekawe zakazy o nie zbaczaniu z trasy nie obowiązują? Chińczyków, sam na własne oczy widziałem jak jeden kąpał się w jeziorze, a drugi siedział na tej słynnej skale najbardziej wysuniętej.
Pogoda troszkę się wypogodziła i już przy Moriane Lake nie padało, chmury bardzo pięknie rozbijały się o skały. Osobiście Moraine Lake wywarło na mnie lepsze wrażenie niż Lake Louise, jakoś tak mniej komercyjne miejsce i bardziej magiczne. I to chyba ona jest tym najpiękniejszym na świecie, a przynajmniej najpiękniejszym w którym byłem za mojego krótkiego życia. Widok na jezioro i góry jest zwany Twenty Dollars View (Widok za 20 dolarów), ponieważ znajdował się on na kanadyjskim banknocie dwudziestodolarowym. Co ciekawe kolor jeziora zależy od trzech czynników: pory roku, glonów, i słońca (światła) jakie pada na taflę. Po jeziorze można również pływać kajakiem jednak nie jestem wstanie powiedzieć jaki jest koszt, gdyż byliśmy o godzinie 18 i było wszystko zamknięte. Tylko dwóch panów płynęło już na deskach do brzegu.
I to ostatnie zdjęcie Pan Maciej przypłacił wodowaniem w jeziorze, ponieważ nie uważał na lekcjach fizyki i zapomniał, że jego masę utrzyma wielki dyl drzewa natomiast ten malutki znajdujący się po prawej stronie już nie i było tylko PLUM i stopa w wodzie. Całe szczęście w samochodzie miałem odzież na przebranie i nie musiałem się męczyć w trasie powrotnej do domu. Przy Moraine zrobiłem tylko 1km piechotą. Wracając oczywiście wstąpiliśmy do Tim Horton's. Przejeżdżając przez Calgary w porze mocno wieczornej, a konkretnie 21:30 mogliśmy podziwiać miasto i park olimpijski nocą, co wywoływało kolejne pozytywne uczucia, gdyż wszystko jest dobrze oświetlone. w domu zameldowaliśmy się przed północą, każdy był zmęczony i poszedł spać. Czy było warto? Zdecydowanie tak! Duże pieniądze są warte tej ceny, aby odwiedzić te dwa miejsca. rodzina mówiła, że zimą jest jeszcze piękniej. Oznacza to tylko jedno, że będzie trzeba się starać z całych sił, aby wrócić w te dwa miejsca zimą.
Kolejna część relacji zabierze was do Drumheller i Midland Provincial Park. Przez ostatnie 2 dni, nie zwiedziliśmy nic ciekawego co warto pokazać. Trzeba było także spełnić obowiązki rodzinne. Jednak trzeciego dnia udaliśmy się do Royal Tyrrell Museum.
Jest to muzeum dinozaurów prawdopodobnie największe na świecie z oryginalnymi eksponatami wykopanymi w okolicy czyli prowincji Alberta. Wstęp do muzeum dla dorosłej osoby to 20 $. Samo muzeum przyciąga bardzo dużo Amerykanów, na parkingu możemy spotkać wiele tablic z USA. Muzeum jest bardzo fajnie podzielone, tak że wchodząc widzimy ekspozycje co było najpierw czyli wielki wybuch, a potem po kolei każde epoka i co w tej epoce żyło. Samo muzeum kończy się epoką lodowcową i mamutami, na samym końcu jest gift shop z cenami naprawdę przystępnymi, jednak tower to chińska tandeta.
Najpierw były krokodyle, aligatory, kajmany. Następnie ekspozycja najstarszego wykopaliska na ziemi:
Samo muzeum jest warte tej ceny jeżeli ktoś lubi te klimaty. Jest pokazana całą pracownia renowacji (przeszklona), gdzie są ponumerowane stoły i do każdego stołu jest opisane jakiego dinozaura odkopują/czyszczą(?) do tego kiedy zaczęli pracę, co już zrobili i co będą robić. Eksponaty dzielą się natomiast na 3 kategorie: Oryginalne wykopaliska, pól na pół i sztuczne. Wiszące eksponaty zawsze są sztuczne, ponieważ prawdziwe były by za ciężkie, aby je powiesić. Przy każdym jest natomiast tabliczka, jakiej kategorii to eksponat. Warto też zwrócić uwagę na ławki w muzeum, gdyż na każdej ławce jest napisana ciekawostka na temat dinozaurów.
Tuż, obok natomiast znajduje się Midland Provincial Park, wstęp jest za darmo, przejście całego to 3 km, jednak mimo tak małego dystansu warto wziąć ze sobą wodę, gdyż wczoraj przy 26 C, odczuwalna temperatura była o wiele większa. Moja taka rada, nie idźcie od razu tam gdzie wszyscy turyści, czyli na taras widokowy, tylko zróbcie trasę z 12 punktami która zaczyna się tutaj 51°28'48.4"N 112°47'18.2"W. Cały park to piękno i majestatyczność przyrody. Skały Hoodoos, dziko żyjące kaktusy zaledwie 100 kilometrów od Calgary. I to wszystko co najważniejsze, jest za darmo!
Co ciekawe, nie trzeba iść wyznaczonym szlakiem i jeśli się tylko chce, można zboczyć z wyznaczonej ścieżki i wejść na szczyt. Są tylko niektóre miejsca, widocznie oznaczone do których nie można wejść. Tak mamy swobodę w chodzeniu po parku. I właśnie dlatego teraz widzicie zdjęcia "z góry".
@macio106 - piękne opuncje, to prawdopodobnie Opuntia humifusa (przydało by się większe zbliżenie). W Kanadzie rosną dziko tylko 2 rodzaje kaktusów - 3 gatunki opuncji i Escobaria vivipara. Przyjęło się, że kaktusy są raczej ciepłolubne, ale te kanadyjskie (jak również wiele amerykańskich z Gór Skalistych) wytrzymują mrozy do -30 stopni. To jest właśnie powód dla którego mam nadzieję tam pojechać, na razie rosną mi takie w ogródku.
To, że polecę wiedziałem już dawno, a konkretniej już w październiku 2018 roku. Bilety kupowałem tak wcześnie i niestety dosyć drogo, ale musiałem być na ścisłe określony termin. Teraz, żeby było taniej, ale także aby naliczyło mile wybrałem LOT i Air Canada. Pokonując trasę GDN-WAW-YYZ-YYC. Całość miała zająć 18 godzin, o 2 godziny więcej niż trzy lata temu. Trochę się obawiałem, że czas na przesiadki jest zbyt mały, jednak wszystko odbyło się zgodnie z planem.
5 sierpnia o godzinie 12 udałem się na lotnisko w Gdańsku by o godzinie 14.55 wylecieć do Warszawy. Nadałem bagaż i niemiła niespodzianka, gdyż nie dostałem karty pokładowej na lot Toronto-Calgary, mówili dostaniesz w Kanadzie, ok rozumiem. Taka mała informacja, znowu chcieli zobaczyć wydrukowane eTa. Ponad rok temu wygrałem voucher do wykorzystania na fast track i salonik lotniskowy, stwierdziłem że najlepiej go wykorzystam przed tak długą podróżą. Salonik cichy miły i przyjemny wybór przekąsek bardzo dobry. Jednak kanapki od Pellowskiego takie sobie bym powiedział.
Na tablicy wybija informacja, aby udać się do gate'u. Udajemy się boarding odbywa się sprawnie co ciekawe leciała z nami załoga, która jako obsługa leciała do Gdańska, a do Warszawy powróciła jako pasażerowie. Lot szybki i głośny jak to w dash'u (SP-EQB). Mamy godzinę i 20 minut na przesiadkę, żwawym krokiem udajemy się na transfer po drodze zahaczając o informacje transferową, gdyż być może dadzą nam tą nieszczęsną kartę pokładową. Niestety nie dali. Ok idziemy do gate'u. I słyszymy "Macio106 wraz z towarzyszącą osobą proszony o podejście do bramki". Myślę sobie ki czort, o co im chodzi może dadzą tą trzecią kartę pokładową. Podchodzę czekam, a tam bardzo miła niespodzianka, że mój lot został zmodyfikowany do klasy premium. No tego się nie spodziewałem, ale było mi bardzo miło. Klasa premium w Dremlinerze(SP-LSA), jest bardzo wygodna sporo miejsca na nogi. Powitalny szampan, menu podane w dość ładnej karcie. Nie można narzekać, do tego fotel bardzo wygodny z wieloma funkcjami. Samolot planowo miał wystartować o 17:00, jednak wystartował godzinę później, prawie zawsze tak jest jednak nie ma czym się przejmować ponieważ samolot nadrabia to w locie i wylądowaliśmy planowo o 20:15 w Toronto. Samolot w Toronto kołuje bardzo długo 15 minut lekką ręką, a mieliśmy tylko 1h i 40 min na przesiadkę, a przecież czeka nas kontrola paszportowa i odbiór bagażu i ponowne nadanie i jeszcze odbiór karty pokładowej. Od razu po wyjściu klasy business szybkim marszem udajemy się na transfery i kontrolę paszportową, gdzie trochę czasu nam to zajęło, gdyż kolejka była spora. Dostaliśmy z towarzyszką podróży standardowe pytania. Co sprowadza nas do Kanady i na jak długo. Czy byliśmy już w Kanadzie? Gdzie pracujemy w Polsce? Czy przewozimy broń/większą gotówkę. Pieczątka wbita do paszportu, zero pytań o inne pieczątki. Szybko udajemy się na taśmę bagażową, która jak na złość jest ostatnią numer 13... Widzę jak się kręcą moja walizki, super zabieramy i dosłownie biegniemy dalej, gdyż zostało 40 minut do odlotu. już na terminalu krajowym D, chcą od nas kartę, jednak mówimy, że nie posiadamy takiej. Odesłali nas do punktu, gdzie wszystko zostało zrobione i zauważyliśmy że jedna z walizek jest rozwalona... Poprosiliśmy o taśmę i jakoś ją skleiliśmy. Nadajemy walizki ponownie. I ruszamy dalej udajemy się do gate'u i nawet ku mojemu zdziwieniu mamy jakieś 10 min w zapasie i oczekujemy na krzesełkach. Boarding bardzo sprawny, samolot(C-FGYS) praktycznie pełen. Mam miejsce 18B, więc przy drzwiach ewakuacyjnych, trochę więcej miejsca na nogi, jednak bardzo niewygodnie. Trzeci lot to już męka. Ciężko zasnąć, mało miejsca, system rozrywki. pokładowej działał okropnie wolno, zacinał się. W ramach napojów otrzymaliśmy tylko wodę... Ogólnie było ciężko. W końcu jest udało się lądujemy w Calgary witamy się z rodziną i szczęśliwi, ale także wymęczeni udajemy się z nimi do? Campera! Tak czekała nas noc w camperze.
Następnego dnia udajemy się do centrum Calgary, by w głównej mierze udać się na Calgary Tower jednak tak jest zamknięta prze 3 tygodnie, ponieważ jest remont windy. No cóż, przylecieć 5 sierpnia, remont zaczął się 5 sierpnia potrwa 3 tygodnie, Ja w Kanadzie będę 3 tygodnie... Szczęście chyba się już skończyło. Pochodziliśmy więc po Calgary pieszo, 6 km zrobione. I wróciliśmy do domu.
Trzeciego dnia udaliśmy się do Calgary zoo, bilet wstępu kosztuje 35 $ za jedną osobę, jednak jeżeli kupisz wcześniej przez internet, będzie on tańszy o 3 $. Główną atrakcją zoo są pandy wielkie, którą są darem od Chin dla społeczności Calgary. Są to trzy pandy- rodzeństwo (pani i pan) i jeden pan. Zostały umieszczone w zoo w 2018 roku, ale są tam tylko na lato, we wrześniu są transportowane z powrotem do Chin. Co warto wiedzieć kupując bilety do zoo, weźcie też koniecznie "free tickets for panda pawilon" są to osobne bilety do wejście do pawilonu z pandami na konkretną godzinę. Których omem omen nikt ni sprawdzał, trzy razy na jednym bilecie weszliśmy do pand, co ciekawe żeby wyjść z pawilonu musisz przejść przez sklepik w którym ceny przyprawiają o palpitacje serca. Maskotka pandy 10 cm 20$, zwykły magnes 7$, kubek 15$. Tak całe zoo bardzo czyste i bogate wszelakie maści okazy od motylarni po ogromne pawilony safari, woliery z ptaki latającymi nad głową. Możliwość wejścia do wybiegu z lemurami. Naprawdę jest wiele atrakcji warte tej ceny, całe zoo jest też bardzo fajnie podzielone na strefy ze zwierzętami: kanadyjską, europejską, afrykańską, amerykańska, azjatycką i park dinozaurów. Co ciekawe plakaty informujące o której godzinie odbywa się trening zwierząt są trochę mylące, gdyż nie jest to taki typowy trening tylko bardziej przedstawienie dla dzieci, w którym pokazują jak karmimy dane zwierzęta.
Pawilon z Pandami:
Ciąg dalszy nastąpi, jak będę miał trochę czasu i zwiedzę kolejne atrakcje, to pojawi się kolejna część. W relacji nie ma uwzględnionych cen hoteli, gdyż tak jak mówiłem nocujemy u rodziny. Stała część moich relacji czyli screeny z endomondo będą podane w ostatnim poście podsumowującym.Kolejna część relacji będzie opierała się na Banff National Park, ponieważ czwartego dnia nic ciekawego nie zwiedziliśmy, oprócz mall, sklepów itp. Za to piątego dnia udaliśmy się do chyba do najpiękniejszego miejsca na ziemi jakim jest Banff National Park. Koszt jednorazowego wejścia/wjazdu dla rodziny to 20$, całoroczny pass kosztuje 100$. Trzy lata temu udaliśmy się do Fairmont Hot Spring, jednak teraz udaliśmy się do chyba najsłynniejszych i najpiękniejszych jezior świata czyli Lake Louise i Moraine Lake, które widniało na dawnym banknocie 20$. Parking na samochody przy obu dwu jeziorach jest darmowy i do samego jeziora trzeba przejść tylko ~ 100 m. Jako ciekawostkę podam że najtańsze pokoje w Fairmont Chateau Lake Louise, który jest przy samym jeziorze to koszt od 700 CAD$.
Zacznijmy jednak od początku wyruszyliśmy rano o godzinie 9 przez Calgary by o godzinie 12:00 zameldować się w centrum miejscowości Banff. Parkingi do 3 godzin są darmowe. W całej miejscowości jest ograniczenie do 30 km/h, Co ciekawe od razu na wjeździe do miasta spotkaliśmy policję kontrolującą prędkość i ticket pass'y na park narodowy.
Samo miasta przypomina trochę nasze Zakopane, wszystko opiera się na turystach i wszystko jest bardzo drogie, jako poradę powiem że warto sprawdzać ceny produktow w jednym sklepie identyczny magnes kosztuje 3$, a w drugim 5$. Breloczek w jednym 3$ w drugim 7$. Tak samo nie warto nabierać się na ogłoszenia typu kup 1 koszulkę 2 weź gratis, nie prawda. Skasowali nas jak za dwie... Udajemy się na obiad do Boston Pizza, gdzie pizza o rozmiarze 15 cali, zwykła pepperoni kosztuje 27 $. Potem robimy rajd po sklepach z pamiątkami, większość to nie ma się co oszukiwać tandeta z Chin, no ale magnes trzeba kupić. W samym mieście działa też całoroczny sklep świąteczny.
Następnie wracamy do trucka i autostradą "1" udajemy się do Lake Louise. Trasa do słynnego jeziora oznaczona tak, że nie da się zgubić po prostu nie da. Widoki po drodze przepiękne, góry i natura robią swoją robotę. Niestety po drodze nie spotkaliśmy, ani jednego zwierzaka. Do jezior dojeżdżają też autobusy, jednak nie jestem wstanie powiedzieć ile kosztują. Po odstawieniu auta na parking i wędrówce do samego jeziora.
Obowiązkowa cześć każdego turysty, czyli zdjęcia. Co ciekawe do zdjęć jest kolejka. Trzeba odczekać aż ktoś zrobi zdjęcie na brzegu, potem ktoś inny i aż będzie twoja kolej, dla nie lubiących czekać proponuje przejść trochę na prawą stronę jeziora, gdzie kolejek brak, a widok taki sam. Zauważyliśmy możliwość wynajęcia kajaka, którym można popływać po jeziorze jednak cena tej "przyjemności" za godzinę to 130$, dziękuje pójdę pieszo.
I tak jak powiedziałem tak zrobiłem, przewędrowaliśmy całe jezioro, z jego prawej strony (północnej), gdzie jest szlak i można swobodnie chodzić podziwiając piękne uroki, do tego co chwilą są ławeczki, aby w razie potrzeby odpocząć, lub zjeść posiłek w pięknych objęciach przyrody. Pogoda nas nie rozpieszczała, ponieważ był deszcz, nie ulewa, ale też nie mżawka. Jednak tak jak powiedziałem swojej rodzinie, nie po to przemierzyłem pół świata by teraz deszcz miał mnie zatrzymać. Uzbrojony w krótkie spodenki i adidasy doszedłem do tego miejsca 51.402292, -116.249416. Niestety trzeba było już wracać z racji późnej godziny, a i wizyty na kolejnym jeziorze. Zrobiłem 8.5 km po drodze mijając piękne widoki, kładkę z desek na wodzie, coś pięknego, deszcz ociekający ze skał. Niezapomniane widoki, nie bez przyczynny to miejsce jest jednym z najpiękniejszych na ziemi. Nie będę więcej pisał tylko zostawię tu te zdjęcia.
Niestety, chciało by się tam zostać na zawsze, ale się nie da trzeba wracać w drodze powrotnej, chcieliśmy skorzystać z WC, jednak są one w tragicznym stanie z winy turystów, brudno i jeszcze raz brudno. Da się zrobić tylko "1", w żeńskiej z opowiadań dziewczyny nic. Ok czas ruszać do Moraine Lake, trzeba się troszkę cofnąć i odbić w boczną drogę w prawo (wracając z Lake Louise). Co ciekawe przy wjeździe stoją ludzie kierujący ruchem i jeżeli parking jest pełen to nie wpuszczają już przy samym wjeździe, także w szczycie sezonu mogą być problemy z wjazdem na parking. Myśmy nie mieli, ale trzeba też mieć na uwadze że padało i była taka sobie pagoda (brak słońca). Dojazd z jeziora do jeziora to około 40 minut, ponieważ na całej trasie jest ograniczenie prędkości do 30 km/h. Jesteśmy na miejscu i co tu dużo mówić jest cudnie. Obok jeziora jest gift shop, jedna ceny horrendalne. Koszulka polo 70$, maskotka z 20 cm 40$. Na początek zdjęcie z dołu.
Jednak, to zdjęcie nie oddaje, klimatu tego miejsca jakie zobaczymy z góry, punkt obowiązkowy dla każdego wejść na skały obok jeziora, tak aby zobaczyć odbite promienie słoneczne i wtedy jest cudnie jak w bajce. Mówimy o tym miejscu 51°19'40.1"N 116°10'50.2"W Nie jest tam łatwo się dostać, bo szlak ma wysokie schodni(kamienie), ale też nie jest długi zdecydowanie obowiązkowo trzeba wejść do góry, gdzie żyją sobie małe gryzonie, które żywią się tym co ludzie pozostawią. Co ciekawe zakazy o nie zbaczaniu z trasy nie obowiązują? Chińczyków, sam na własne oczy widziałem jak jeden kąpał się w jeziorze, a drugi siedział na tej słynnej skale najbardziej wysuniętej.
Pogoda troszkę się wypogodziła i już przy Moriane Lake nie padało, chmury bardzo pięknie rozbijały się o skały. Osobiście Moraine Lake wywarło na mnie lepsze wrażenie niż Lake Louise, jakoś tak mniej komercyjne miejsce i bardziej magiczne. I to chyba ona jest tym najpiękniejszym na świecie, a przynajmniej najpiękniejszym w którym byłem za mojego krótkiego życia. Widok na jezioro i góry jest zwany Twenty Dollars View (Widok za 20 dolarów), ponieważ znajdował się on na kanadyjskim banknocie dwudziestodolarowym. Co ciekawe kolor jeziora zależy od trzech czynników: pory roku, glonów, i słońca (światła) jakie pada na taflę. Po jeziorze można również pływać kajakiem jednak nie jestem wstanie powiedzieć jaki jest koszt, gdyż byliśmy o godzinie 18 i było wszystko zamknięte. Tylko dwóch panów płynęło już na deskach do brzegu.
I to ostatnie zdjęcie Pan Maciej przypłacił wodowaniem w jeziorze, ponieważ nie uważał na lekcjach fizyki i zapomniał, że jego masę utrzyma wielki dyl drzewa natomiast ten malutki znajdujący się po prawej stronie już nie i było tylko PLUM i stopa w wodzie. Całe szczęście w samochodzie miałem odzież na przebranie i nie musiałem się męczyć w trasie powrotnej do domu. Przy Moraine zrobiłem tylko 1km piechotą. Wracając oczywiście wstąpiliśmy do Tim Horton's. Przejeżdżając przez Calgary w porze mocno wieczornej, a konkretnie 21:30 mogliśmy podziwiać miasto i park olimpijski nocą, co wywoływało kolejne pozytywne uczucia, gdyż wszystko jest dobrze oświetlone. w domu zameldowaliśmy się przed północą, każdy był zmęczony i poszedł spać. Czy było warto? Zdecydowanie tak! Duże pieniądze są warte tej ceny, aby odwiedzić te dwa miejsca. rodzina mówiła, że zimą jest jeszcze piękniej. Oznacza to tylko jedno, że będzie trzeba się starać z całych sił, aby wrócić w te dwa miejsca zimą.
Kolejna część relacji zabierze was do Drumheller i Midland Provincial Park. Przez ostatnie 2 dni, nie zwiedziliśmy nic ciekawego co warto pokazać. Trzeba było także spełnić obowiązki rodzinne. Jednak trzeciego dnia udaliśmy się do Royal Tyrrell Museum.
Jest to muzeum dinozaurów prawdopodobnie największe na świecie z oryginalnymi eksponatami wykopanymi w okolicy czyli prowincji Alberta. Wstęp do muzeum dla dorosłej osoby to 20 $. Samo muzeum przyciąga bardzo dużo Amerykanów, na parkingu możemy spotkać wiele tablic z USA. Muzeum jest bardzo fajnie podzielone, tak że wchodząc widzimy ekspozycje co było najpierw czyli wielki wybuch, a potem po kolei każde epoka i co w tej epoce żyło. Samo muzeum kończy się epoką lodowcową i mamutami, na samym końcu jest gift shop z cenami naprawdę przystępnymi, jednak tower to chińska tandeta.
Najpierw były krokodyle, aligatory, kajmany. Następnie ekspozycja najstarszego wykopaliska na ziemi:
Samo muzeum jest warte tej ceny jeżeli ktoś lubi te klimaty. Jest pokazana całą pracownia renowacji (przeszklona), gdzie są ponumerowane stoły i do każdego stołu jest opisane jakiego dinozaura odkopują/czyszczą(?) do tego kiedy zaczęli pracę, co już zrobili i co będą robić. Eksponaty dzielą się natomiast na 3 kategorie: Oryginalne wykopaliska, pól na pół i sztuczne. Wiszące eksponaty zawsze są sztuczne, ponieważ prawdziwe były by za ciężkie, aby je powiesić. Przy każdym jest natomiast tabliczka, jakiej kategorii to eksponat. Warto też zwrócić uwagę na ławki w muzeum, gdyż na każdej ławce jest napisana ciekawostka na temat dinozaurów.
Tuż, obok natomiast znajduje się Midland Provincial Park, wstęp jest za darmo, przejście całego to 3 km, jednak mimo tak małego dystansu warto wziąć ze sobą wodę, gdyż wczoraj przy 26 C, odczuwalna temperatura była o wiele większa. Moja taka rada, nie idźcie od razu tam gdzie wszyscy turyści, czyli na taras widokowy, tylko zróbcie trasę z 12 punktami która zaczyna się tutaj 51°28'48.4"N 112°47'18.2"W.
Cały park to piękno i majestatyczność przyrody. Skały Hoodoos, dziko żyjące kaktusy zaledwie 100 kilometrów od Calgary. I to wszystko co najważniejsze, jest za darmo!
Co ciekawe, nie trzeba iść wyznaczonym szlakiem i jeśli się tylko chce, można zboczyć z wyznaczonej ścieżki i wejść na szczyt. Są tylko niektóre miejsca, widocznie oznaczone do których nie można wejść. Tak mamy swobodę w chodzeniu po parku. I właśnie dlatego teraz widzicie zdjęcia "z góry".