0
kubus571 4 września 2019 12:09
Image

Image

Image

Oddaliśmy rowery i udaliśmy się w kierunku przystani, byliśmy sporo przed czasem więc mieliśmy okazję obserwować rosnącą kolejkę miejscowych samochodów i rytuał palenia ognisk w związku z przesileniem letnim, wygląda to jakby palono stosy opon ale podobno taka tradycja.
Kolejka rosła z każdą chwilą, na koniec mieliśmy wrażenie że kolejna połowa mieszkańców wyspy emigruję na tydzień pracy do Bodo i okolic.
W Moskenes zameldowaliśmy się około północy.

Image

Image

Image

Szukając miejsca na biwak jak najbliżej szlaku na Kvalvikie udało sie złapać Złota Godzinę, zdjęcia nie oddają w pełni tego jak było to piękne ale wierzcie było.

Image

Image

Oczywiście jak tylko znaleźliśmy miejsce i przyszło rozbijać namioty zrobiło się tak.

Image

I już wtedy wiedzieliśmy że wejście na Kvalvikie następnego dnia nie będzie przyjemnością, pogoda brutalnie weryfikowała nasze plany.
Poniżej miejsce wspomnianego noclegu.

ImageWracamy do relacji po weekendzie.

Jeszcze dygresja odnośnie Vaeroy. Na forum przed wyjazdem pojawiło się pytanie czy warto tam zawitać mając trochę czasu wolnego w okolicy.
Moje zdanie jest takie że trzeba tam zawitać, wg mnie może to być wspaniała alternatywa dla tłoku i komercji na Lofotach, Senja była spokojna, senna i pusta, Vaeroy to coś dla jeszcze bardziej wymagających alienacji, naprawdę można się tam zaszyć i człowieka nie spotkać przez kilka dni pomimo że wyspa jest względnie mała. Ludzie jeśli już ich spotkamy są naprawdę mili i uczynni, w mojej opinii są trochę bardziej otwarci niż Ci ze stałego lądu - jak na Norwegów szczyt ekstrawertyzmu. Samochód nie jest tam naprawdę konieczny, więc można przyoszczędzić kilka koron na promie, tylko dokładnie sprawdzajcie rozkład ;)

Dzień 7 24.06.2019

Jak już napisałem na końcu poprzedniego postu już w nocy wiedzieliśmy, że następny dzień będzie tym z tak zwanej tylnej części ciała, od rana siąpiło, zero jakiegokolwiek ruchu powietrza zwiastującego zmianę pogody po prostu dupa, jednak stwierdziliśmy że na Kvalvikie pójdziemy, co do dalszych planów miała, a jakże zweryfikować pogoda. W planie był Ryten, ale ja powiedziałem, że jak nie widzę szczytu to na niego nie idę, miałem dość wiecznej zlewy w chmurach.
Dojść na plaże jest kilka w zależności ile ma się czasu i gdzie znajdzie się wolne miejsce do zaparkowania. W ogóle płatne parkingi to był dla nasz szok, w żadnym innym miejscu nie musieliśmy płacić za parkowanie pod szlakiem.
My wybraliśmy opcje zwaną "Main trail" prowadzi ona do plaży od południa przez miejsce zwane Hogasen, szlak jest przyjemny, po niecałej godzinie dochodzimy na przełęcz i rozpoczynamy strome zejście w kierunku plaży, w naszym przypadku akurat w tym momencie zaczęło lać jak z wiadra, deszcz poziomo do ziemi sprawiał że najbardziej obrywało się dolnym partiom ciała, na samą plażę nie schodziliśmy bo naszym celem był Ryten a nie chcieliśmy tracić wysokości. I tego dnia żałowałem że nie zabrałem ze sobą jednej ważnej rzeczy - stupy w tym błocie po kostki byłyby jak znalazł. Ludzi na szlaku masa, duża część osób z dziećmi, ja rozumiem chodzenie z dzieckiem po górach, może trochę na siłę jeśli jest to brzdąc w wieku 1-2 który jeszcze sam za bardzo nie pójdzie, ale nie w taką zlewę. Dzieciaki w nosidłach były przemoczone do cna, pogoda była tak zła że my się zastanawialiśmy nad powrotem.

Image

Image

Krótka sesja zdjęciowa i droga na Ryten, niestety na plateu pod właściwym podejściem znowu zlewa, chmury są 10m nad nami ja rezygnuję i kieruję się w kierunku Hytte, która oczywiście jest zamknięta, czynne od 1 lipca.

Image

Image

Schodzimy do samochodu inną drogą do Bergland, tam błoto już po kolana dosłownie, koledzy co zdecydowali się na wejście na Ryten wracają jeszcze inną drogą do głównego parkingu pod Fredvang, na górze była tak fatalnie że nawet nie wyciągnęli aparatu.

Plusem całej tej wycieczki po okolicy było znalezienie świetnego miejsca na obiad. Dwa stoły, ławeczki, obok kibelek i bieżąca woda, do tego miejsce na kilka samochodów. Bajka. Miejsce zaznaczone na mapach google jako Fredvang Rest stop.

Image

Image

tbdI tu zaczyna się de facto nasz powrót w stronę Tromso, na następny dzień był jeszcze plan, by wejść na Floye.
Tak więc najedzeni wyruszyliśmy w drogę powrotną w kierunku Solvaer. Po drodze zahaczając późnym wieczorem o Henningsvaer znane na całym świecie z takiego boiska.

Image

Image

Po wpisaniu w wyszukiwarkę "boisko Henningsvaer" będziecie wiedzieć co mam na myśli, oczywiście zdjęcie z drona po grubym retuszu wygląda niesamowicie, ale u nas jak zawsze warunki pogodowe zrobiły swoje.

Image

Image

Image

Samo miasto bardzo przyjemne by do niego wpaść, kilka fajnych knajpek, punkt widokowy z masztu na wyspę Vestvagoy (Leknes).

Nocleg udało się złapać w kolejnym super miejscu, a konkretnie przy skrzyżowaniu głównej "10" z drogą do Henningsvaer, tuż obok plaży Rorvikstranda. Były już tam co prawda dwa namioty w o wiele lepszej lokalizacji niż nasza, ale nam też się udało, tuż obok jest parking na 3-4 auta i toaleta, płatna automatycznie (można płacić kartą - 15NOK). Jest bieżąca woda na zewnątrz w postaci ogrodowego węża, miejsce na ognisko i kilka równiutkich platform pod namioty, naprawdę ktoś musiał o to dbać.

Image

Tu akurat zdjęcie robione dla żony, która miała dzień później urodziny ;)

Image

Oczywiście czasy przejazdów podawane przez google różniły się znacząco od tych osiąganych przez nas, bo zawsze było jakieś miejsce w którym fajnie było się zatrzymać.Dzień 8 25.06.2019

Zbliżamy się powoli do końca, ale w pogodzie nic się nie zmieniło, od rana siąpi a chmury 300-400m nad ziemią. Pakujemy nasz Wóz Drzymały i ruszamy do Solvaer, drogi niecałe 20 minut, tak więc czasu na poprawę pogody nie ma za wiele. Decyzja jest taka, że chcemy wejść, jednak jeśli chmury będą nadal tak nisko to nie ma to sensu i jedziemy dalej w kierunku Tromso.
Parkujemy samochód w okolicach cmentarza przy głównej drodze. Z którego doskonale widać południową ścianę Floyi, planem też były Drzwi Diabła czyli Djevelporten ale przy takiej pogodzie to jeszcze bardziej bez sensu niż Floya. Sondujemy mapy, by zobaczyć dokąd można dojść bez błądzenia we mgle. Szlak na mapie wygląda na naprawdę konkretny niecały kilometr a ponad 300m do góry, to nas trochę mobilizuję żeby jednak spróbować.
W końcu idziemy we trzech, planujemy dojść do chmur. Tuż po wyjściu z parkingu zaczyna się strome podejście, nie jest to lufa z powietrzem pod nogami ale w niektórych miejscach przydają się zamontowane ułatwienie w postaci lin i poręczy. Błoto nie ułatwia wejścia, ale w końcu jest przygoda, ludzi sporo, bo pogoda zaczyna się trochę poprawiać. Po około 1h dochodzi się do wypłaszczenia i kociołka wciśniętego pomiędzy grań, ale niestety chmury mamy tuż nad głowami dalsze wejście nie ma sensu, wiele osób chyba ma podobne zdanie bo rozlokowani na pobliskich kamieniach sondują mapy i możliwości dalszej drogi. Koniec końców pierwsze krople deszczu przeważają szalę na stronę wycofu. Widok na Solvaer z tego miejsca też jest niczego sobie.

Image

Image

Image

Zejście ostrożne, ale szybkie. Samo miasto też niczego sobie.

Image

Tak się zakończyła nasza akcja w norweskich górach. Nie jestem zadowolony z tego co udało się zrobić jednak przed pogodą trzeba mieć w górach respekt i nie ryzykować niepotrzebnie.
W drodze powrotnej w kierunku Tromso mamy w planie zahaczyć jeszcze o Harstad i odwiedzić niemieckie umocnienia wału atlantyckiego, jednak po dojechaniu na miejsce okazuję się, że baterie są na terenie jednostki wojskowej i zwiedzanie jest możliwe tylko o konkretnych godzinach, niestety nie sprawdziliśmy tego wcześniej, ale że czasu mieliśmy sporo to po prostu sobie zobaczyliśmy Harstad. Taki powiew cywilizacji przed powrotem do domu.
Pogoda była na tyle dobra, że stwierdziliśmy, że warto spędzić jeszcze jedną noc gdzieś na prowincji, do Tromso dojechalibyśmy pewnie około 22-23ej a powrót dopiero dzień później. Tak więc znanym patentem zboczyliśmy z głównej drogi zatrzymując się w każdym możliwym miejscu do rozbicia namiotu, koniec końców trafiając na plażę na końcu zatoki. Po rozbiciu namiotów w okolicy znajdujemy stół i ławeczki, które grzecznie transportujemy w pobliże namiotów, obok jest też miejsce na ognisko i sporo drewna tak więc żal nie skorzystać.

Image

Image

Znalazła się też jakaś kiełbaska do ugrillowania ;)

Image

Image


Dzień 9 26.06.2019

Ostatni dzień drogi to dywagacje na temat jak spędzimy popołudnie i wieczór w Tromso, staję na tym że w zależności od pogody albo rozbijamy się na polu namiotowym znanym z wielu relacji na naszym forum, albo szukamy jakiegoś noclegu pod dachem B&B booking itp.
Jakieś 30km przed Tromso pogoda nie pozostawia złudzeń, leję jak z wiadra a do tego łeb chce urwać, nawet koledzy co twardo stali przy namiotach odpuszczają. Znajdujemy na szybko fajny apartament w centrum Tromso przeliczając około 700zł za całość, w końcu można przepakować rzeczy i porządnie się umyć.
Wieczorem wychodzimy na miasto, w planie był stek z renifera ale tylko jeden z kolegów się na niego skusił, reszta zadowoliła się wołowiną w bułce i piwem w knajpie. Polecam bardzo fajnie miejsca w Tromso to:

Pub Huken - dobre hamburgery i ciekawy wystrój
Tromso Railstation - pub mniej więcej po skosie od Huken duży wybór piwa w cenach około 100NOK, wystrój jak w pociągu, dużo telewizorów i sportu, fajne miejsce.

Dzień 10 27.06.2019

Ostatni dzień to podróż do domu, oddajemy samochód na którym pan z parkingu odnajduję nową rysę, jednak okazuje się, że ubezpieczenie pokrywa naprawę i cena wynajmu nie wzrasta. Kolejek na lotnisku brak więc czasu mamy sporo żeby, podziwiać piękne słońce na zewnątrz :evil: odprawiamy się w automacie i tu prezent od losu na oba loty mamy miejsca w pierwszym rzędzie :) Lot do Oslo przespałem, w Oslo czas na transfer to 6h, siadamy w knajpce wychodząc jedynie na papierosa, tak więc kontrolę bezpieczeństwa przeszedłem w Oslo ze 3 razy, ponieważ od kilku lat na żadnym norweskim lotnisku nie ma palarni :x Lot do Warszawy z lekkim opóźnieniem ale bez przygód, co ciekawe od momentu wejścia na terminal w Tromso do momentu wyjścia z samolotu w Warszawie nikt nie sprawdził naszych dowodów tożsamości, de facto na moim bilecie mógł lecieć każdy. Pomimo tego, na pokładzie samolotu do Warszawy znalazła się pani z dzieckiem która trafiła nie do tej maszyny co potrzebowała.

Podsumowując.
samochodem zrobiliśmy ponad 1600km, koszt całego wyjazdu dla mnie to około 3800zł na co składają się bilety lotnicze, wypożyczenie auta, 2 pola namiotowe (Uttakleiv i Moskenes), nocleg w Tromso, bilety na prom, jedzenie, pamiątki i paliwo, bilet na pociąg do Gdańska. Oczywiście można zabrać na pokład więcej żarcia i nie wydawać nic na jedzenie wtedy koszty zbijamy jeszcze mocniej.

Co do samego miejsca, to dla naszych preferencji trafione w punkt, jednak pogoda uniemożliwiła rozwinięcie skrzydeł, jako odkrycie tego wyjazdu traktuję wyspę Vaeroy o której szczerze mówiąc przed wyjazdem jakoś niespecjalnie słyszałem, a mnie urzekła. Również Senja to dla mnie taka perełka, o Lofotach każdy interesujący się okolicą słyszał i widział co nie co choćby w internecie, jednak one mnie nie powaliły na kolana, owszem chętnie wrócę i wejdę na Ryten, czy Floyę jednak nie będzie to dla mnie jak drzazga pod paznokciem.

Dziękuję za wszystkie polubienia. Mam nadzieję że nie zanudziłem, a na wszystkie pytania, uwagi i krytykę chętnie odpowiem.

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

kubus571 4 września 2019 14:29 Odpowiedz
Pytanie dla czytających jeśli tacy występują. Czy widać zdjęcia? Bo z mojej przeglądarki są tylko linki.
boots 4 września 2019 14:31 Odpowiedz
Widać.
booboozb 4 września 2019 14:33 Odpowiedz
Widać ;)
eskie 4 września 2019 14:40 Odpowiedz
kubus571 napisał:spraćPiękny neologizm podróżniczy!!!spaćsrać praćw jednym słowie.Relacja fajna :)
meczko 5 września 2019 14:33 Odpowiedz
"...ciężko było jako kierowcy zrozumieć jak to możliwe że wszyscy jeżdżą w miarę przepisowo, czasem aż do przesady. Aczkolwiek w mojej opinii niektóre ograniczenia na prostym jak drut odcinku drogi gdzie w zasięgu wzroku nie ma dosłownie nic i jest ograniczenie do 80km/h to lekka przesada- no ale prawo jest prawo."Właśnie dlatego w Norwegii w wypadkach drogowych ginie rocznie 20 osób na 1 mln mieszkańców, a w znanej z "dynamicznej, ale bezpiecznej" jazdy Polsce - 74 (dane za 2018). Z innej beczki - w zeszłym roku też wychodziliśmy na Mannen i trafiliśmy na piękny dzień, z pełnym słońcem. Plaża Haukland z góry wyglądała jak na Karaibach. Przez całą wycieczkę marzyłem o tym, jak to zaraz po zejściu zanurzę się w rajskiej wodzie. Nie zwróciłem początkowo uwagi na to, że na plaży był tłum ludzi, ale jakoś nikt nie wchodził do wody głębiej niż stopami. Sam po zejściu przebrałem się pospiesznie w spodenki do pływania, pobiegłem w stronę wody, wbiegam i... "o k***!" Woda miała może z 6-8 stopni, nie więcej :D Wrażenie Karaibów ulotniło się momentalnie :D Fajna relacja, pisz dalej!