A przed snem jeszcze Pisco Sour. Kurczę, zostałbym tu przynajmniej jeden dzień dłużej. Niestety, moja podróż dobiega końca. Jutro czeka mnie lot do Madrytu
:(
Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu TapatalkaDziś odcinek nudny, bo czysto salonikowo-lotniczy
;) Ale za to niemal finałowy...
Lot do Madrytu jest o 12:30, więc nie ma pośpiechu. Mogę spokojnie pospać i zjeść śniadanie. Oferta w restauracji jest identyczna, jak przy okazji poprzedniego pobytu w DT, więc ten element pomijam (oczywiście tylko w relacji, bo w rzeczywistości siedzę tam i konsumuję przez godzinkę
:D ).
Czas zamówić Ubera. Na pożegnanie trafia mi się nowiutki, chyba dopiero co z salonu, VW Tiguan. W porównaniu z wieloma wcześniejszymi pojazdami (wczoraj był nawet jakiś a la Chevrolet Spark
:D ), kurs na lotnisko mam niemal limuzynowy.
Oddaję bagaż przy stanowisku Iberii i idę na kraniec terminala, tam gdzie jest wspomniany już kiedyś przeze mnie fast track, a zaraz za nim salonik LATAM.
Potwierdza się moje podejrzenie, że brak alkoholu, gdy byłem tu poprzednim razem, wynikał z wczesnej godziny. Teraz jest ok. 11:00 przed południem i procenty już są, m. in. chilijskie wina. Po śniadaniu w DT absolutnie nic więcej jedzeniowego w siebie nie wcisnę, biorę zatem jedynie kieliszek Carmenere, rozkładam się w fotelu z widokiem na płytę lotniska i czekam na porę boardingu. Jestem bardzo ciekaw, jak Iberia wypadnie w stawce przewoźników, z których usług korzystam w czasie tej podróży...
Mam miejsce 4A. Wybrałem je dlatego, że fotel przylega do ściany samolotu, a nie do korytarza, więc jest nieco odseparowany od przemieszczajacych się osób.
Estetyka nie zwala z nóg. Nie ma to nic wspólnego z Qatar Airways, czy nawet z Air Canada, ale trudno narzekać. Najważniejsze, że jest flat bed, a samo siedzisko/legowisko wygląda solidnie (choć tapicerka jest już wysłużona). Monitor też nie jest z kategorii high tech, ale nadaje wystarczająco dobrze (o czym przekonam się dobitnie w czasie tego lotu).
Iberyjskie safety video jest konserwatywne. Nie ma tam nic godnego uwagi, więc odpuszczam sobie zamieszczanie kodu z YT. Co do mediów, warto jednak wspomnieć, że na początku lotu stewardesy rozdają kupony na 4 MB internetu pokładowego. W pierwszym momencie chciałoby się pochwalić Iberię za ten gest, ale po chwili przychodzi refleksja, że to przecież tylko 4 MB, a nie 4GB! Mi to wystarczy na tyle, że po podłączeniu się do WiFi okazuje się, że ktoś wysłał do mnie zdjęcia przez whatsappa i tyle widziałem te 4 MB.
Panie stewardesy są w wieku świadczącym o wielu już przelatanych godzinach, choć może nie aż tylu, jak w przypadku Air Canada na trasie z Toronto do Sao Paulo. Niektóre są miłe, ale bardzo powściągliwe. Dwie jednak są srogie, niczym członkinie szwadronów śmierci generała Franco. Zero uśmiechu, mechaniczne gesty i ruchy, brak interakcji z pasażerem. Normalnie, strach zasypia z myślą, że czają się gdzieś tam za kotarą7. Ciekawe, język ten sam, co w LATAM, a jakże inne charaktery.
Kapitan natomiast jest w świetnym humorze i doskonałej formie oratorskiej. W ciągu pierwszych 45 minut lotu przemawia dwa razy, informując m. in. o ryzyku turbulencji nad Andami (których w rzeczywistości na szczęście nie ma), o trasie (z dużą dokładnością) i mijanych miejscach, a nawet o zużyciu paliwa
:)
Pogoda dopisuje, więc mam możliwość zrekompensowania sobie z nadwyżką ciemności, w których przyszło mi oglądać Andy, gdy przylatywałem do Santiago z Sao Paulo. Widoki są wspaniałe!
Nadchodzi pora karmienia. Podają przystawki i danie główne. Nie mam powodów do narzekania. Wizualnie i smakowo jest co najmniej poprawnie.
Z karty win wybieram trochę na chybił trafił, bo produkty hiszpańskie są mi mało znane. Muszę jednak przyznać, że Altos R Reserva 2015 jest wyśmienite.
W konsumpcji towarzyszy mi mówiący po angielsku z włoskim akcentem Viggo Mortensen (swoją drogą, Duńczyk) w świetnym "Green book'u". Po filmie rozkładam łóżko, układam się na boku, ale gdy nieoczekiwanie nadchodzi sen, śni mi się akurat, że spadam z jakiś schodów i gwałtownie kopię w bok fotela pasażera przede mną, budząc się raptownie. Podejrzewam, że pasażer z przodu - jeśli spał - obudził się też. Potem niestety nie mogę już zasnąć. Naturę ciężko pokonać - przecież ciągle jest dzień. Co zrobić, musiałem wybrać ten lot (a nie nocny), żeby wrócić do kraju na czas.
Może zasnę przy jakimś filmie? Najpierw Queen'owa rapsodia, potem hiszpański "El Reino", a jeszcze później narodziny gwiazdy wedle Bradleya Coopera. No, to mnie już zaczyna usypiać, zwłaszcza w drugiej części i udaje mi się zdrzemnąć. Niestety, mają tu fatalne słuchawki. Czy one w ogóle są wygłuszające? Nawet jeśli tak, to w praktyce funkcja ta nie działa co w utrzymaniu mego organizmu w stanie uśpienia w ogóle nie pomaga
:(
Tak oto, z około dwunastu godzin lotu przesypiam góra dwie. Kolejny dzień zapowiada się dość mętnie.
Na razie jednak dostaję pożywne śniadanie.
W Madrycie lądujemy 40 minut przed czasem. Jest piąta rano. Za oknami jeszcze mrok, a widoki nudne, jak flaki z olejem.
Dobijamy do satelickiego terminala 4S. Bezobsługową kolejką przedostaję się do głównego T4, gdzie przechodzę błyskawiczną kontrolę paszportową (ach, te osobne stanowiska dla schengenowców
:D ) i odbieram bagaż. Potem jeszcze krótka przejażdżka autobusem do T2, w którym przy nie obleganych jeszcze stanowiskach Lufthansy oddaję bagaż i z symbolem "TK *G" na karcie pokładowej przechodzę fast trackiem do strefy odlotów. Zaraz za kontrolą bezpieczeństwa jest jeden z dwóch saloników dostępnych w tym terminalu dla goldów ze *A - Puerta de Alcala.
Wchodzę tam sobie na luzie, machając nonszalancko kartą pokładową, a tu mi babka coś na palcach liczy i mówi, że muszę poczekać półtorej godziny, bo przysługują mi tu 3 godziny przed odlotem, a do tego czasu jeszcze trochę brakuje. Coś mi tu nie gra, bo w spisie saloników Star Alliance nie ma mowy o takim ograniczeniu, ale nie chce mi się o to kłócić, tym bardziej, że i tak chciałem jeszcze zajrzeć do tutejszych sklepów. Oddalam się zatem, kupuję kilka drobiazgów, a że minęło góra pół godziny, idę do drugiego saloniku - Puerta del Sol - bo wiem, że w tym pierwszym nie mam jeszcze czego szukać. O dziwo, tu nikt już czasu nie liczy i zapraszają mnie do środka.
Nie jest to szczyt salonowych marzeń, ale nie mogę narzekać. Po pierwsze, mają prysznic, z którego z przyjemnością korzystam.
Po drugie, wyżywienie - mimo, że natury garmażeryjno-kioskowej - spełnia swoją rolę i uzupełnia moje niewielkie (po śniadaniu na pokładzie iberyjskiego A340) potrzeby.
Po trzecie, mają tu fajną kolekcję win
;)
Wreszcie, po czwarte, można się tu rozłożyć na całkiem przyjemnych leżaczkach w plażowej symulacji. Po odizolowaniu się przy pomocy wina, słuchawek i cichej muzyki nadrabiam nieco zapotrzebowanie na sen (nastawiając wcześniej budzik w telefonie).
Trzeba zbierać się powoli na lot do Monachium. Bramka jest 3 minuty od Puerta del Sol. Koniec z biznesami. Ostatnie dwa loty są w ekonomicznej, choć nieocenione tureckie złoto zapewnia mi fotel przy wyjściu awaryjnym i (co już mniej istotne) pierwszeństwo wejścia na pokład.
Pogoda w Madrycie przepiękna, więc i widoki są urzekające.
tropikey napisał: Po jego zakończeniu dołączę do całej masy forumowych globtrotuarów* co się zowią...*wyjaśnienie dla młodszych: sformułowanie nieobraźliwe, zapożyczone od Stefana Friedmana (zapewne młodszym nieznanego, więc wyjaśnienie o kant tyłka rozbić)Będziesz nie tylko "globtrotuarem" ale i "oberżyświatem". Czego życzę
:)
Gnaj, chłopie, gnaj, świat przed Tobą...Bardzo lubię te spotkania w salonikach, hotelach, czy innych odległych miejsach, gdy wchodzisz, a tam znajome, czasami od miesięcy, czy lat niewidziane twarze.A korzystając z warstwy edukacyjnej tej relacji, poniżej wyjaśnienie odnośnie topinambura, którego w swoim czasie przywiozłem z jakiegoś odległego miejsca:https://pl.wikipedia.org/wiki/S%C5%82onecznik_bulwiasty
A350 QR w C jest świetne. Kabina jest niesamowicie przestronna a barek na środku nadaje jej jeszcze lepszego ekskluzywnego klimatu.@tropikey życzę udanego RTW
:)
Drobne wyjaśnienie: one są bezalkoholowe (jeśli miałeś na myśli zbawienny wpływ tej substancji na wenę twórczą
:D)Korzystając z darmowego WiFi przed wejściem do samolotu do Tajpej (niestety, rytm relacji gdzieś mi się zapodział), wypuszczam w eter kolejną część.A więc stało się. Mam za sobą pierwszy lot w Qsuite w A350-1000! W sieci recenzji, informacji i innych materiałów dot. tego produktu jest od groma, ale na forum f4f nic jeszcze na ten temat nie widziałem. Zatem do dzieła... Po przylocie do DOH miałem do dyspozycji ok. półtorej godziny. W sam raz, by odwiedzić tutejszy salon dla pasażerów C Qatar Airways, choć zbyt krótko, by wziąć prysznic. Nie żebym potrzebował strasznie dużo czasu na oblucje cielesne. Po prostu, pora około północy to szczyt ruchu w DOH i jest ogonek chętnych do łazienek. Kręcę się zatem po tym molochu. Mimo kilku już wizyt tutaj, rozmach i rozmiary tego miejsca wciąż robią na mnie wrażenie. Czas na boarding. Ciągle liczę się z tym, że może dojść do zmiany maszyny w ostatniej chwili, ale po wejściu do samolotu z ulgą dostrzegam charakterystyczne mini kabiny: pojedyncze fotele (po prawej i lewej stronie) oraz czteroosobowe przedziały (środkowa cześć), które można podzielić na dwie sekcje dwuosobowe lub cztery pojedyncze. Pomysł świetny, choć bez dwóch zdań samolot traci przestrzeń, o której wspominał też @hubson. Wrażenie ciasnoty jest największe w czasie boardingu, gdy kręcą się pasażerowie i krząta załoga, a do tego otwarte są luki bagażowe nad głowami. Po zakończeniu boardingu robi się dużo lepiej. Dla porównania zdjęcie przed i po. Wybrałem fotel 3K. Jest ustawiony tyłem do kierunku lotu, dzięki czemu przylega bezpośrednio do ściany z oknem, a drzwi kabiny są oddalone od fotela. Leciałem już kiedyś w ten sposób w biznesie Etihadu w A380 i nie odczuwałem z tego powodu żadnego dyskomfortu, więc bez obaw zdecydowałem się na takie ustawienie. W jednostkach ustawionych tradycyjnie, przodem do kierunku lotu, jest odwrotnie, a to by mi nie pasowało. Sam fotel jest równie wygodny, jak w "zwykłym" A350-900, choć siedzisko jest nieco mniej twarde. @Aga_podróżniczka może być niezadowolona, gdy już trafi na qsuite, bo nie ma tu za dużo schowków (a pamiętam, że to dla niej ważny aspekt). W zasadzie, zamykany jest tylko jeden, usytuowany między fotelem i drzwiami. Są dodatkowo dwie półki, ale nie zamykane. Jest też sporo miejsca pod podnóżkiem. Ciekawostką jest wbudowany w konsolę kabiny czytnik do kart zbliżeniowych. Bardzo dobrze prezentuje się również wielki monitor, choć z niego korzystałem krótko, bo chciałem jak najdłużej pospać. Wyszykowałem się w tym celu jak należy, czyli wskoczyłem w katarską piżamkę (spodnie za krótkie, góra zbyt obszerna
:D), w uszy włożyłem zatyczki, na to dodatkowo słuchawki wygłuszające, a gdy można już było zamknąć drzwi mojej kabiny i rozłożyć łóżko (po osiągnięciu wysokości przelotowe), zasnąłem drzwi, jednym przyciskiem przeszedłem w tryb flat bad, zasłoniłem oczy tym czymś, czego się do tego celu używa i poszedłem w kimono... Przespałem jakieś 4 godziny. W moim wieku to już zupełnie wystarczajace, by potem być aktywnym przez kolejnych kilkanaście. Stewardesa przyniosła zamówiony wcześniej posiłek. Znowu, prezencja raczej nie epatuje nadzwyczajną urodą (co pogłębia ciemność w kabinie), ale smakuje bardzo dobrze, orientalnie. A ciasto z jagodami też bomba. Nie tylko kaloryczna. Zdjecia dorzucę wkrótce, bo wołają na lot
:) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Melduję, że zdjęcia w poprzedniej części załadowane i w miarę poukładane. Postaram się dziś nadać kolejny odcinek dot. Singapuru, choć czeka mnie wieczorem Elephant Mountain w Tajpej, więc nie obiecuję
;) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Z tym sloniem w Taipei jest tak, ze z drugiej strony mozna podjechac autobusem do petli, a potem wejść lzejsza droga. Przeszedłeś cala trase czy zawróciłes do miejsca skąd przyszedłeś?Z tego co pamietam, to od stromej strony jest ponad 200 stopni prawie jednym ciagiem.
Wielkie dzięki za wsparcie! Jestem teraz w saloniku AC w Vancouver. Postaram się uzupełnić ostatni wpis i dodać nowy.A co do kinów, oczywiście posłałem w podzięce też od siebie. Z resztą, nie zdając sobie do dziś sprawy, że to naprawdę może się komuś przydać, dość często klepałem wcześniej "prześlij kin", czy coś w tym stylu
:)Wkrótce wracam... Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
"Plynę przez ogrody wraz z otaczającym mnie tłumem. Ucieleśnia się tu ze wzmożoną mocą to, o czym wspomniałem pisząc o Changi. Atrakcją są tu ogromne drzewa z metalu, rośliny zamknięte w szklanym hangarze i woda płynąca wykopanymi przez ludzi kanałami. Wszystko to rozświetlone gigawatami kolorowych, mamiących świateł." - pieknie napisane
;)
Lejesz miód na moje serce
:) To zdecydowanie przyjemniejsze, niż deszcz, który lał się na mnie dziś po przylocie do Foz do Iguacu. Dziś mam dzień nieco lajtowy, więc postaram się nadgonić nieco z relacją... Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Hilton wyglada zachecajaco, moze skorzystam. Czuje, ze jeszcze rzuci mnie do Taipei raz, zeby dokonczyc przerwana podroz z wiosny. Chociaz chcialabym zatrzymac sie tez w Grand Hotel.
Ty cierpiales z powodu upalu, a ja z powodu deszczu. Nie zwiedziłam tego Memorial Hall, tylko pokrecilam sie pod dachem teatru i zrobilam zdjecia z zewnatrz. Bylam za to w National Sun Yat-sen Memorial Hall i tam widziałam zmiane warty. Faktycznie robi wrazenie.
Święte słowa. Też mam pewien niedosyt I wrażenie, jakbym leciał z 10 lat temu. Ale na trasach europejskich jest już high tech, bo latają nowiutkie Dreamlinery z nową C (https://samchui.com/2019/01/24/eva-air- ... ass-review).Ale, żeby nie było, że jestem jakiś wybredny... I tak było bardzo przyjemnie
:) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Kurde, część zawartości bezpowrotnie zużyłem. E, i tak bym tego nie opchnął... Gdybym miał małe dziecko, byłoby w sam raz na piórnik, a tak, to za jakiś czas może przyda się do sztucznych zębów
:DWysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Super relacja, super podróż - gratulacje
:) Niestety zacząłem czytać z opóźnieniem więc dopiero teraz, jako ten Filip z konopii, wyrywam się z topinamburem: rośnie tego u nas od cholery, na łąkach, poboczach dróg, nawet pod moim blokiem. Bulwy rośliny jeszcze jesienią są trujące, a na przednówku, gdy mróz rozkłada toksyny, sa jadalne, z czego korzystali chłopi na przednówku. Można go jeść nawet na surowo, w sałatce, ma lekko orzechowy smak.A ten "ice wine" to może trochę w stylu reńskiego Spätlese ?Czekam też na wskazanie zwycięzcy w starciu Iguazu vs Niagara.
Dzięki za miłe słowo i za wyjaśnienia natury biologicznej
:)Z werdyktem nie ma co zwlekać - to jest po prostu nokaut na korzyść Iguacu (choć nokaut, to i tak mało powiedziane).Odcinek na temat jeszcze dziś (czasu Galapagos). Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Spałam kilka lat temu w Belmond Cataratas i raczej wiele nie straciłeś. Hotel jest faktycznie pięknie położony, ale standard już nie za wysoki, raczej chodzi o renomę i położenie
:) Główny duży plus to właśnie możliwość podejście pieszo z hotelu to trasy po stronie brazylijskiej. Zgadzam się w 100%, najlepsza miejscówka to ta na końcu ścieżki brazylijskiej, kiedy stoisz tuż obok tego niesamowitego wodospadu i po chwili jesteś cały mokry
:) Płynęliśmy też łódką pod niektóre wodospady po stronie brazylijskiej, można zobaczyć ten cud natury z innej strony.
@barka: mimo tego zazdroszczę nocowania w tym hotelu
:)@brzemia: jedynie w moim paszporcie
:DPonoć na YouTube, gdy wpisze się hasło "jaguar Iguacu", można zobaczyć te zwierzęta chodzące po tej właśnie drodze. Sam nie zdążylem jeszcze sprawdzić. Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
@tropikey jestem pełen podziwu że udalo się zrobić obie strony wodospadów w 1 dzień. Uważam że jak byś zrobił w odwrotnej kolejności bylo by wieksze wow na stronie Brazylijskiej:)Dobrze że nie robiłeś zdjęc w restauracji bo chyba bym zjadł monitor
:D
Szczerze mówiąc, w tej formule, czyli prywatnej (nieumyślnie) wycieczki, to ja mógłbym zrobić i trzecią stronę tego dnia, np. paragwajską, gdyby oczywiście taka była.Co ciekawe, kiedyś to co jest stroną brazylijską, należało do Paragwaju, ale na skutek wielkiej wojny w drugiej połowie XIX w., przeszło w ręce Brazylii. Niewiele o tym wiemy, a wojna była straszna. Wystarczy wspomnieć, że Paragwaj stracił wtedy 90% populacji męskiej (tak w każdym razie twierdzi Wikipedia: https://en.m.wikipedia.org/wiki/Paraguayan_War). Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Jestem troche w plecy z relacja, wiec komentuje po kolei. Widze, ze Business Air Canada podobny do tego nowego British Airways, tylko pewnie sa delikatne roznice. Quote:Niektórzy goście Marriotta, czy Hiltona to nawet z pokoju nie muszą wychodzić, bo z okien wszystko widzą, a i żadna mewa przekąski im z rąk nie zabierze (co na deptaku się zdarza, na własne oczy widziałem). Szczerze polecam Marriotta, super widok na wodospad i wschod slonca. Przy ponownej wizycie nad Niagara na pewno zatrzymalabym sie w tym samym hotelu. Quote:A jest, co tłumaczyć, bo dojazd z tej stacji do mojego celu - stacji Paulista - to nie jakaś tam igraszka. Najpierw linią "jadeitową" do stacji Eng. Goulart, potem linią "szafirową" do Bras, następnie linią koralową do Luz i wtedy już tylko 3 stacje linią żółtą do Paulista. Brzmi jak slynny dialog z Rozmow Kontrolowanych
:-)A ten Hampton w Sao Paolo Wyglada na dobry standard. Tylko w USA truja czlowieka na sniadaniu.
Z tymi sejfami zdarza sie najlepszym. W Hiltonie w Tokyo, w otwartym sejfie, znalazlam bardzo wazne dokumenty paszportowe i wizowe jakiejs pary amerykanskiej. Jeszcze musialam tlumaczyc w recepcji, jakie to wazne i zeby jakos namierzyli goscia.
Bardzo przyjemnie się czyta i naprawdę super trasę skomponowałeś - Galapagos i Iguazu są na liście moich podróżniczych marzeń. Jestem pewna, że kiedyś to marzenie się spełni i fajnie będzie wtedy wrócić do Twojej relacji
:)
No fakt, trochę początek ostatniego odcinka mylący
:DGwoli ścisłości, odcinek ten dotyczy wydarzeń z 16.09
:DTakże wyjaśnienie @brzemia jak najbardziej słuszne. Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
@tropikey: to jakoś niemal minęliśmy się, bo byłem w H parę dni temu przed dwa dni, hotel jest dość mocno obłożony, przez co nie zawsze da się zrobić wcześniejszy check-in/późniejszy check-out, natomiast odnośnie obsługi odniosłem przeciwne wrażenia, recepcjonistka była bardzo sympatyczna i rzeczowa plus mocno zaangażowana - przez kilka minut ustalała opcje zameldowania ok. 11:30 rano, aby od razu dać mi pokój - stworzyła aż trzy plany meldunkowe do wyboru, w tym jeden obejmował przekazanie pokoju po 15 minutach z koniecznością jego zmiany kolejnego dnia (mieli jakiś duży event i wyłączone całe piętro na jego potrzeby), kolejne dwa z różnymi typami pokoi z dłuższym oczekiwaniem, ale bez zmiany w trakcie pobytu. Do tego od razu wręczyła mi klucz do saloniku, abym mógł skorzystać. Oferta saloniku była ponadprzeciętna, bo serwowano w nim także pełny obiad, nie tylko kolację. I jak na obłożenie hotelu to rzeczywiście w lounge było stosunkowo niedużo ludzi, jedyne co mnie denerwowało przez pierwszy dzień, to ciągłe pytanie obsługi o numer pokoju mimo że wejście było tylko na klucz. Co do Limy - po centrum historycznym nie spodziewaj się za wiele, poza głównym placem jest mocno zaniedbane i nie robi specjalnie dobrego wrażenie, aczkolwiek warto (jak wszystko) zobaczyć. Lima jest w ogóle koszmarem komunikacyjnym i przejazd przez nią jest męczący.
Tak, właśnie widziałem Twój wpis o przejeździe na trasie LIM - miasto I domyśliłem się że musieliśmy być tam na zakładkę
:) Ciekaw jestem, co wziąłeś na śniadanie z ich menu? Ja moje wrażenia przekażę dziś w kolejnym odcinku... Cóż, jestem już w domu, więc druga wizyta w Limie też już za mną. O moich wrażeniach z Centro Historico we właściwym czasie
:) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
@tropikey: pierwszego dnia jajka po benedyktyńsku i tacos , a drugiego dnia kelner powiedział , że mi przyniesie popróbować parę dań w tym typowych, i przyniósł cztery różne w tym huachanos itd. Oczywiście nie byłem tego w stanie zjeść, więc czułem się trochę jak Gesslerowa, po dwie łyżki i kolejne
:D
Z aurą to jest tam dziwna sprawa. Zanim tam doleciałem, co jakiś czas sprawdzałem prognozy. Ciągle pokazywały ok. 19 do 23 st. C i słońce + niewielkie zachmurzenie. Dla mnie bomba. Taka kanaryjska pogoda. Na Baltrze, po wylądowaniu tak właśnie było, więc wyglądało na to, że się sprawdza. Ale na południu Santa Cruz było już tak, jak na zdjęciach, ale liczyłem na poprawę na Isabeli. Tam jednak pierwsze dwa dni też były takie sobie. Potem stopniowo się rozjaśniało, a na San Cristobal była już piękna, plażowa pogoda. W ciągu tych 6 dni było zatem tak pół na pół. Miejscowi mówili, że owszem, chmury to dość normalna sprawa, natomiast zdziwieni byli temperaturą poniżej 20 st. C (pierwszego dnia na Isabeli). Choć na zwiedzanie była taka dla mnie w sam raz.Podejrzewam, że lokalizacja wysp czyni przewidywanie tam pogody mało efektywnym. Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Z tymi prognozami pogody coś jest na rzeczy, o ile te telefoniczne praktycznie w 99% się sprawdzają w Europie, Azji czy USA, to ostatnio w Peru nijak się miały do rzeczywistości
:D Prognozy sobie, a rzeczywista pogoda sobie.
marek2011 napisał:Z tymi prognozami pogody coś jest na rzeczy, o ile np. te telefoniczne praktycznie w 99% się sprawdzają w Europie, Azji czy USA, to ostatnio w Peru nijak się miały do rzeczywistości
:D Prognozy sobie, a rzeczywista pogoda sobie.Przepraszam za wrzucenie krótkiego OT, ale jeśli chodzi o pogodę w Limie problem wynika z tego iż stacje metereologiczne znajdują się w dzielnicy La Molina, która jest po drugiej stronie gór, które zatrzymują chmury nad Limą. Prognozy pokazują słońce, bo tam jest słonecznie, a reszta miasta cała szara i wilgotna.
Dopiero teraz dotarłam do tej relacji, ale będę śledzić do końca. Bardzo fajny, trochę nietypowy pomysł na RTW. Nie tylko skakanie po lotniskach i zaliczanie kolejnych pinezek na mapie, ale i trochę zwiedzania, a nawet lenistwa. Ale muszę przyznać, że te legwany nie wyglądają zbyt przyjaźnie
:lol:
Owszem, ich uroda jest silna, niczym cios pięściarza
:DInna sprawa, że są tak leniwe i powolne, że trudno się ich bać. Podejrzewam, że dopiero w razie jakiegoś zagrożenia potrafią nieco przyśpieszyć. Na Galapagos o takowe jednak trudno - ludzie podchodzą do nich z dystansem, choć czasem są tak zakamuflowane na ciemnych skałach wulkanicznych, że łatwo na nie nadepnąć.Ale z jaką gracją pływają!
@tropikey z tymi kodami to bym nie dramatyzował
;) a relacja super aż się łezka w oku kręci na widok znajomych miejsc , szkody tylko że pogodę miałeś nieco kiepską
Dziękuję za miłe słowa
:)Pogoda przez pierwsze 2 dni była do bani, choć na zwiedzanie w sumie w sam raz. Potem było już lepiej
:) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Ja podrążę temat legwanów
:D One rzeczywiście tak sobie leżą i nic nie robią, czy mają jednak jakieś epizody aktywności, zwłaszcza ruszania szarżą na przechodzących obok ludzi?
:o
Osobiście nigdy się z szarżą legwanów nie spotkałem, choć byłby to na pewno fascynujący widok
:DGeneralnie, są bardzo nieruchliwe. Czasem, gdy ktoś stąpa naprawdę blisko, ze znudzeniem podnoszą się i gdzieś oddalają. Natomiast, trzeba przyznać, że pływają całkiem elegancko i dostojnie. Jeśli wpadnę, jak dodać własne wideo, to pokażę
:) Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Rewelacja! Przeczytałam wszystko z ogromną przyjemnością. Część południowoamerykańska fantastyczna. Ja bym chyba nie oparła się pokusie i poleciała na Wyspę Wielkanocną
:lol: Ale i bez tego podróż była fantastyczna i mega Ci jej zazdroszczę
:)
@Calaira: bardzo się cieszę, że się podobało
:)A co do Wyspy Wielkanocnej, to szczerze pisząc, tam akurat mnie aż tak bardzo nie ciągnęło, natomiast, gdybym tylko mógł zaprogramować tą podróż wedle swych pokus, pewnie podążyłbym nieco inną trasą. Niestety, przy podróżach za mile, to nie takie proste
:DCzas zatem na słowo końcowe...Serdecznie dziękuję, wszystkim, którym zechciało się przeczytać choćby jeden odcinek tej mydlanej (oby nie mdłej) opery. Wiadomo, wszyscy, którzy coś tu piszą, liczą na to, że ich słowa spotkają się z jakimś zainteresowaniem
:)Muszę przyznać, że jestem szczerze zaskoczony, że wszystko poszło tak gładko. Przy tylu lotach, jedyną w zasadzie wpadką był wybryk Lufthansy z ostatniego odcinka, ale doprawdy, to drobiazg (na tym etapie podróży). Było jeszcze kilka przejawów niedoskonałego funkcjonowania mego mózgu, ale w gruncie rzeczy, oprócz nerwów, nie wywołały jakichkolwiek perturbacji (no, może oprócz przygody z sejfem w Santiago). Przypomniałem sobie, że nie napisałem jeszcze, jak skończyło się zamieszanie z Grabem w Singapurze. Ta sprawa, to kolejny dowód na to, że głupi ma zawsze szczęście. Okazało się bowiem, że kierowca Graba, z którym nie pojechałem, bo wsiadłem przez pomyłkę do auta zwykłego taryfiarza, był chyba jakąś pierdołą i anulował mój kurs. Grab poczuł się odpowiedzialny za ten wybryk i zamiast obciążyć mnie za nieskorzystanie z zamówionego przejazdu, przekazał jeszcze na moje konto 100 grabowych punktów
:D Proszę jednocześnie o wybaczenie, ale nie będę robił jakiegoś szczegółowego rozliczenia kosztów. Słaby jestem w te klocki, ale z grubsza wydałem tylko nieco więcej, niż w trakcie "Erzaca prozacu" z 2016 r., pomimo tego, że tym razem podróż była o tydzień dłuższa, obejmowała więcej lotów i noclegi w wielu zdecydowanie lepszych hotelach. Wyszło mniej więcej 12 - 13.000 zł. (podatki i opłaty za przeloty milowe, koszt przelotów kupowanych "normalnie", noclegi, wyżywienie, transport nie lotniczy, wycieczki, itd.). Myślę, że to rozsądna kwota za tego rodzaju podróż
:)Nie udałoby mi się zorganizować tego w ten sposób, gdyby nie wiedza zdobyta dzięki Wam, na tym forum. Mam nadzieję, że udało mi się zrewanżować chociaż w drobnym stopniu i zamieścić w tej relacji jakieś informacje, które okażą się przydatne innym forumowiczom planującym swe wyjazdy
:)Przywitałem się z Wami Zenkiem Martyniukiem. To był oczywiście żart i to gorzki, bo martwi mnie, jak bardzo Polacy nasiąkają tego rodzaju muzyką, karmieni nią m. in. przez telewizję publiczną, która nie patrzy niestety na wzorce takie, jak BBC. Dla równowagi, żegnam się prawdziwym mistrzem. Oto Michel Camilo i jego sztandarowy utwór "Caribe". W sumie to też muzyka ludowa, ale ileż trzeba maestrii, by tak zagrać. Jako pałkarz (aktualnie w zawieszeniu), zwracam Waszą szczególną uwagę na jego bębniarzy. Tematycznie Michel Camilo ma z tą podróżą z grubsza tyle samo wspólnego, co Zenon, więc pod tym względem są równi sobie. <iframe width="560" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/mF7AUd12hEE" frameborder="0" allow="accelerometer; autoplay; encrypted-media; gyroscope; picture-in-picture" allowfullscreen></iframe>Do kolejnego razu!
Patrząc na częstotliwość moich relacji zamieszczanych na forum, trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość
:DW końcu, nie z każdego wyjazdu nadaję
;)Sam jestem ciekaw, co tam przyszłość przyniesie.Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
@Tropikey, dałeś radę Chłopaku. Super się czytało i oglądało
:-)Teraz idź za ciosem i planuj już kolejną wyprawę... będę czytał
:-)Wysłane z mojego SM-G960F przy użyciu Tapatalka
@tropikey Czy na tych zdjęciach Andów z samolotu uchwyciłeś przypadkiem Aconcaguę? Wygląda mi to bardzo podobnie!
;)Anyway, zazdroszczę wyprawy! Jeśli mogę spytać z ciekawości, ile ta przyjemność Cię wyniosła? Wiadomo, z żoną/partnerką zawsze trochę taniej, ale i tak strzelam, że niemało.
@brzemia jak zwykle czujny i ze słuszną informacją
:)@Sz@lony - właśnie nie jestem pewien, czy to Aconcagua. Kształt podobny, ale z flightradara wynika, że mijaliśmy ją z prawej strony, a ja siedziałem z lewej, więc coś to nie gra. Na pewno widziałem ją, gdy zbliżałem się do Santiago lecąc z Limy, bo pokazywał mi ją wtedy norweski Chilijczyk, o którym wspominałem. Jeszcze co do kosztów, to trzeba pamiętać, że ogromna część została pokryta różnymi milami, aviosami, qmilesami i punktami hotelowymi. Gdyby nie to, podejrzewam, że wydałbym - kupując dokładnie to samo - jakąś horrendalną kwotę. Już same loty w klasie biznes i to w jedną stronę, to grube tysiące za każdy bilet. Tak więc, bez wcześniejszego schomikowania różnych punktów lojalnościowych nigdy na takie coś bym się nie porwał.Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Ja również przyłączam się do gratulacji. Wspaniała relacja
:) Cieszę się, że cały plan wyprawy wypalił. Dodatkowe gratulacje za wzorową kondycję fizyczną, która wręcz wymagana jest podczas takiego tripu
:)
Dla mnie relacja wybitna! Uwielbiam taki styl i poczucie humoru. Fotki super! Szczególnie mnie urzekły te z Galapagos
:) I zazdroszczę podróżowania w biznesie, bo mnie jeszcze nie było to dane... Na pewno RTW staje się wtedy przyjemniejsze
;) Podsumowując, KLASA!!!Jeśli kiedyś załapię się na spotkanie trójmiejskie forum fly4free, to liczę na relację na żywo
:)
tropikey napisał:Ponoć jest już w kraju. Razem z gatkami
:DWysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu TapatalkaAktualizacja post finałowa: dziś, po długiej podróży z Galapagos, moja zguba trafiła w domowe pielesze. Rodacy są jednak (a przynajmniej bywają) bardzo pomocni
:)Stokrotne podziękowania dla Ani i Konrada
:DWysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Samotne podróże są nie dla mnie i myślę że jedynym bodźcem, który pozwoliłby mi się cieszyć taką podróżą, byłoby jednoczesne pisanie relacji - chociaż jak widać Ciebie podróż pochłonęła tak bardzo, że na relację nie starczyło czasu
;)Niezwykle pozytywna w odbiorze relacja, super się czytało. No i gratulacje z okazji szczęśliwego powrotu majtasków
;)
Widząc, jakim zainteresowaniem cieszą się losy moich zaginionych kąpielówek, zaczynam snuć wizję jakiegoś ciekawego wyjazdu, w który zabiorę je w roli maskotki. Jedni wiozą w świat pluszowe misie i inne zwierzątka, a ja będę fotografować różne znane miejsca z udziałem majtasów z promocji w Decathlonie
:D Nazwę tą relację np.:"Z gaćmi mnie nie zaćmi" (to zwłaszcza, gdybym jechał na zaćmienie słońca lub księżyca - muszę tylko dopytać @Sudoku, kiedy jakieś spektakularne się szykuje), "Pontonem w pantalonach" (to pod warunkiem, że @BooBooZB podpowie, w którym akwenie owe pantalony mnie najlepiej uniosą") albo "Lost underwear goes Down Under" (jeśli podążę kiedyś śladami @adamkru). Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
tropikey napisał:"Pontonem w pantalonach" (to pod warunkiem, że @BooBooZB podpowie, w którym akwenie owe pantalony mnie najlepiej uniosą") Jak pantalony i ponton, to z doświadczenia polecę Grenlandię.
;)Mam nadzieję,że pomogłem.
:P
@tropikey 3 dni zajęło mi przeczytanie tej relacji
:mrgreen: wiem, wiem, powinnam była czytać na bieżąco i nawet zaczęłam na początku Twojej podróży, ale później, z braku czasu, nie mogłam. Teraz (udając, że pracuję) dopiero mogłam się oddać lekturze. Zdecydowanie zazdraszczam, świetna podróż, fantastyczne zdjęcia (szczególnie lwów morskich
:mrgreen: ) i obiecuję (sobie głównie), że kolejną relację będę czytać wraz z jej rozpoczęciem
;)
A przed snem jeszcze Pisco Sour. Kurczę, zostałbym tu przynajmniej jeden dzień dłużej. Niestety, moja podróż dobiega końca. Jutro czeka mnie lot do Madrytu :(
Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu TapatalkaDziś odcinek nudny, bo czysto salonikowo-lotniczy ;)
Ale za to niemal finałowy...
Lot do Madrytu jest o 12:30, więc nie ma pośpiechu. Mogę spokojnie pospać i zjeść śniadanie. Oferta w restauracji jest identyczna, jak przy okazji poprzedniego pobytu w DT, więc ten element pomijam (oczywiście tylko w relacji, bo w rzeczywistości siedzę tam i konsumuję przez godzinkę :D ).
Czas zamówić Ubera. Na pożegnanie trafia mi się nowiutki, chyba dopiero co z salonu, VW Tiguan. W porównaniu z wieloma wcześniejszymi pojazdami (wczoraj był nawet jakiś a la Chevrolet Spark :D ), kurs na lotnisko mam niemal limuzynowy.
Oddaję bagaż przy stanowisku Iberii i idę na kraniec terminala, tam gdzie jest wspomniany już kiedyś przeze mnie fast track, a zaraz za nim salonik LATAM.
Potwierdza się moje podejrzenie, że brak alkoholu, gdy byłem tu poprzednim razem, wynikał z wczesnej godziny. Teraz jest ok. 11:00 przed południem i procenty już są, m. in. chilijskie wina. Po śniadaniu w DT absolutnie nic więcej jedzeniowego w siebie nie wcisnę, biorę zatem jedynie kieliszek Carmenere, rozkładam się w fotelu z widokiem na płytę lotniska i czekam na porę boardingu. Jestem bardzo ciekaw, jak Iberia wypadnie w stawce przewoźników, z których usług korzystam w czasie tej podróży...
Mam miejsce 4A. Wybrałem je dlatego, że fotel przylega do ściany samolotu, a nie do korytarza, więc jest nieco odseparowany od przemieszczajacych się osób.
Estetyka nie zwala z nóg. Nie ma to nic wspólnego z Qatar Airways, czy nawet z Air Canada, ale trudno narzekać. Najważniejsze, że jest flat bed, a samo siedzisko/legowisko wygląda solidnie (choć tapicerka jest już wysłużona). Monitor też nie jest z kategorii high tech, ale nadaje wystarczająco dobrze (o czym przekonam się dobitnie w czasie tego lotu).
Iberyjskie safety video jest konserwatywne. Nie ma tam nic godnego uwagi, więc odpuszczam sobie zamieszczanie kodu z YT. Co do mediów, warto jednak wspomnieć, że na początku lotu stewardesy rozdają kupony na 4 MB internetu pokładowego. W pierwszym momencie chciałoby się pochwalić Iberię za ten gest, ale po chwili przychodzi refleksja, że to przecież tylko 4 MB, a nie 4GB! Mi to wystarczy na tyle, że po podłączeniu się do WiFi okazuje się, że ktoś wysłał do mnie zdjęcia przez whatsappa i tyle widziałem te 4 MB.
Panie stewardesy są w wieku świadczącym o wielu już przelatanych godzinach, choć może nie aż tylu, jak w przypadku Air Canada na trasie z Toronto do Sao Paulo. Niektóre są miłe, ale bardzo powściągliwe. Dwie jednak są srogie, niczym członkinie szwadronów śmierci generała Franco. Zero uśmiechu, mechaniczne gesty i ruchy, brak interakcji z pasażerem. Normalnie, strach zasypia z myślą, że czają się gdzieś tam za kotarą7. Ciekawe, język ten sam, co w LATAM, a jakże inne charaktery.
Kapitan natomiast jest w świetnym humorze i doskonałej formie oratorskiej. W ciągu pierwszych 45 minut lotu przemawia dwa razy, informując m. in. o ryzyku turbulencji nad Andami (których w rzeczywistości na szczęście nie ma), o trasie (z dużą dokładnością) i mijanych miejscach, a nawet o zużyciu paliwa :)
Pogoda dopisuje, więc mam możliwość zrekompensowania sobie z nadwyżką ciemności, w których przyszło mi oglądać Andy, gdy przylatywałem do Santiago z Sao Paulo. Widoki są wspaniałe!
Nadchodzi pora karmienia. Podają przystawki i danie główne. Nie mam powodów do narzekania. Wizualnie i smakowo jest co najmniej poprawnie.
Z karty win wybieram trochę na chybił trafił, bo produkty hiszpańskie są mi mało znane. Muszę jednak przyznać, że Altos R Reserva 2015 jest wyśmienite.
W konsumpcji towarzyszy mi mówiący po angielsku z włoskim akcentem Viggo Mortensen (swoją drogą, Duńczyk) w świetnym "Green book'u". Po filmie rozkładam łóżko, układam się na boku, ale gdy nieoczekiwanie nadchodzi sen, śni mi się akurat, że spadam z jakiś schodów i gwałtownie kopię w bok fotela pasażera przede mną, budząc się raptownie. Podejrzewam, że pasażer z przodu - jeśli spał - obudził się też. Potem niestety nie mogę już zasnąć. Naturę ciężko pokonać - przecież ciągle jest dzień. Co zrobić, musiałem wybrać ten lot (a nie nocny), żeby wrócić do kraju na czas.
Może zasnę przy jakimś filmie? Najpierw Queen'owa rapsodia, potem hiszpański "El Reino", a jeszcze później narodziny gwiazdy wedle Bradleya Coopera. No, to mnie już zaczyna usypiać, zwłaszcza w drugiej części i udaje mi się zdrzemnąć. Niestety, mają tu fatalne słuchawki. Czy one w ogóle są wygłuszające? Nawet jeśli tak, to w praktyce funkcja ta nie działa co w utrzymaniu mego organizmu w stanie uśpienia w ogóle nie pomaga :(
Tak oto, z około dwunastu godzin lotu przesypiam góra dwie. Kolejny dzień zapowiada się dość mętnie.
Na razie jednak dostaję pożywne śniadanie.
W Madrycie lądujemy 40 minut przed czasem. Jest piąta rano. Za oknami jeszcze mrok, a widoki nudne, jak flaki z olejem.
Dobijamy do satelickiego terminala 4S. Bezobsługową kolejką przedostaję się do głównego T4, gdzie przechodzę błyskawiczną kontrolę paszportową (ach, te osobne stanowiska dla schengenowców :D ) i odbieram bagaż. Potem jeszcze krótka przejażdżka autobusem do T2, w którym przy nie obleganych jeszcze stanowiskach Lufthansy oddaję bagaż i z symbolem "TK *G" na karcie pokładowej przechodzę fast trackiem do strefy odlotów. Zaraz za kontrolą bezpieczeństwa jest jeden z dwóch saloników dostępnych w tym terminalu dla goldów ze *A - Puerta de Alcala.
Wchodzę tam sobie na luzie, machając nonszalancko kartą pokładową, a tu mi babka coś na palcach liczy i mówi, że muszę poczekać półtorej godziny, bo przysługują mi tu 3 godziny przed odlotem, a do tego czasu jeszcze trochę brakuje. Coś mi tu nie gra, bo w spisie saloników Star Alliance nie ma mowy o takim ograniczeniu, ale nie chce mi się o to kłócić, tym bardziej, że i tak chciałem jeszcze zajrzeć do tutejszych sklepów. Oddalam się zatem, kupuję kilka drobiazgów, a że minęło góra pół godziny, idę do drugiego saloniku - Puerta del Sol - bo wiem, że w tym pierwszym nie mam jeszcze czego szukać. O dziwo, tu nikt już czasu nie liczy i zapraszają mnie do środka.
Nie jest to szczyt salonowych marzeń, ale nie mogę narzekać. Po pierwsze, mają prysznic, z którego z przyjemnością korzystam.
Po drugie, wyżywienie - mimo, że natury garmażeryjno-kioskowej - spełnia swoją rolę i uzupełnia moje niewielkie (po śniadaniu na pokładzie iberyjskiego A340) potrzeby.
Po trzecie, mają tu fajną kolekcję win ;)
Wreszcie, po czwarte, można się tu rozłożyć na całkiem przyjemnych leżaczkach w plażowej symulacji. Po odizolowaniu się przy pomocy wina, słuchawek i cichej muzyki nadrabiam nieco zapotrzebowanie na sen (nastawiając wcześniej budzik w telefonie).
Trzeba zbierać się powoli na lot do Monachium. Bramka jest 3 minuty od Puerta del Sol. Koniec z biznesami. Ostatnie dwa loty są w ekonomicznej, choć nieocenione tureckie złoto zapewnia mi fotel przy wyjściu awaryjnym i (co już mniej istotne) pierwszeństwo wejścia na pokład.
Pogoda w Madrycie przepiękna, więc i widoki są urzekające.