Pierwszy przystanek to Kooddoo, gdzie znajduje sie resort Mercure. Resort jest zaraz obok lotniska, doslownie mozna podziwiac wnetrza willi siedzac w startujacym samolocie. Wyspa resortowo-lotniskowa polaczona jest z lokalna zamieszkala wyspa mostem. Zaraz obok resortu znajduje sie rowniez przetwornia rybna. Stad tez wody naokolo wyspy slyna z “duzych” ryb, typu rekiny. Juz gorszego miejsca na resort nie mogli wymyslic… Osobiscie, nie zatrzymalabym sie tam nawet za darmo.
Po wyladowaniu gosci i zaladowaniu nowych pasazerow wyruszamy w droge do Male.
Male ma wsrod turystow odwiedzajacych Malediwy zla reputacje. Wedlug mnie - w 100% nieslusznie. Ja tam Male lubie. To taka lajtowa wersja Dhaki, bardziej czysta, bardziej zorganizowana, bardziej przyjacielska. Jezyk bengalski jest do uslyszenia wszedzie, w sklepikach, w taksowkach, w hotelach, na targu.
Ladujemy w Male bezproblemowo, w stolicy pogoda jest piekna. Mam zabukowany Hotel Octave. Nie jest to moj pierwszy wybor, ale tam gdzie chcialam sa juz full. Ktos z Octave ma mnie odebrac na lotnisku. Niby moglabym sama promem do glownej wyspy podjechac, ale od przystani do hotelu jest kawalek drogi. Moja walizka jest dosyc ciezka. Szukam wiec goscia z Octave, ale go nie ma. Dzwonie do hotelu. Tam mowia mi, ze gosc jest w drodze, ale ponoc mega korek sie stworzyl na moscie i gosc w nim utknal.
Taaa… teraz jest most, ktory laczy Male z wyspa lotniskowa. Dzieki temu, jakze hojnemu, gestowi przyjazni malediwsko-chinskiej mamy teraz w stolicy istny boom na taksowki.
Pan z hotelu mowi mi, ze korek jest tylko w jedna strone, wiec mam lapac taksowke do Octave, a oni zaplaca kierowcy. (Spoiler - jak dojechalam to nie chcieli zaplacili, sama musialam zaplacic).
Kolejka do taksowek jest w miare mala, chyba kazdy kierowca z Hulhumale (wyspy polaczonej z lotniskiem), jak uslyszal o korku, to stawil sie na lotnisku. Wsiadam do Toyoty, ktora widziala lepsze czasy (kiedy pasy bezpieczenstwa mozna bylo zapiac). Moj kierowca to dziadzio w muzulmanskiej czapeczce i z biala broda do pasa. Salamalejkumujemy sobie na powitanie. Dziadzio patrzy z aprobata jak zakladam moj szal (do ochrony przed sloncem) na glowe i wsiadam do samochodu. Pyta sie mnie skad jestem, mowie, ze Poland. On slyszy Holland. Wsio rawno. Chwali sie, ze ma tam kuzynow w Holandii. Dziadzio okazuje sie byc rodowitym Malewczykiem (czy jak to tam mowi sie o rdzennych mieszkancach Male), ktory swoja mlodosc spedzil jako kierowca w Arabii Saudyjskiej. Mowi czyms w rodzaju angielskiego, ale jestem w stanie go zrozumiec. Jedzie z predkoscia, ktorej mozna oczekiwac od pol slepego i pol gluchego staruszka. Czyli w sam raz dla mnie.
Przy wjezdzie na most policja, wojskowi, wszyscy w rynsztunkach bojowych. Kontroluja kazdy samochod jadacy na lotnisko. Kurde, co sie dzieje? Dziadzio wyjasnia, ze dostali cynk na bombe, wiec pokazuja jak powaznie traktuja bezpieczenstwo turystow. “Bo, you know sister, tutaj w Male, to co drugi facet jest fanem IS, a przed IS to Al-Qaeda. Bo, you know sister, mlodzi tutaj, jaka oni maja przyszlosc? Zadna. W jednym mieszkaniu po cztery rodziny, wszystko coraz drozsze, pracy nie ma, wiec sie mlodym nudzi i totalnie odbija.”
Nie to co chcialam uslyszec od pana taksowkarza w stolicy Malediwow. Wychodzi na to, ze w tym kraju, kiedy ludzie mysla, ze jestes muzulmanka, to powiedza ci rzeczy, z ktorymi nigdy w zyciu nie podzieliliby sie z “turystami”. Dziadzio nie bardzo wie, gdzie jest hotel pod ktory ma mnie podrzucic, wiec pokazuje mu, ktoredy ma jechac. Bardzo mu to zaimponowalo. Kiedy pytam sie ile ta jazda kosztuje (bo licznik oczywiscie nie dziala), mowi mi, ze 200 rufiya. Ja mu na to, ze Allah klamstw nie lubi, bo cena z lotniska do dowolnego miejsca w Male to 10 dolarow. W hotelu ciec w recepcji nie ma pojecia, ze ma zaplacic za moja taksowke. Wkurzona jestem strasznie i place dziadkowi jednodolarowymi banknotami. Czyli, wedlug przelicznika dla malych banknotow dostal 100 rufiya. Jesli dalabym mu jeden banknot dziesieciodolarowy, to dostalby prawie 150 rufiya.
Kiedy robilam rezerwacje w Octave, miala ona kosztowac 75 dolarow z transportem lotniskowym w obie strony i sniadaniem. Po ostrym targowaniu cena zeszla do 65 dolarow. Biorac pod uwage ogolne ceny hoteli w Male, to calkiem przyzwoita cena. Pokoj jest maly, ale czysty. Przynajmniej posciel jest czysta. Niestety nie moge tego samego powiedziec o lazience i recznikach. Brak tez papieru toaletowego. I jak to w Male, nie ma sensu dzwonic do recepcji, bo po prostu zignoruja. W Octave jest winda, wiec zjezdzam na dol i napastuje ciecia w recepcji dopoki nie fatyguje sie do schowka po czyste reczniki i papier toaletowy. Nie ma u mnie “za chwilke”; albo teraz, albo bede tu siedziec i innych gosci straszyc.
Umowiona jestem z lokalna kolezanka na kawe, wiec po szybkim odswiezeniu, czas pedzic na miasto.
Atmosfera Male jest taka jakas swojska dla mnie. Nie rozumiem turystow, ktorzy twierdza, ze nie warto poswiecic na ta stolice wiecej niz godzine. Ja w Male nigdy sie nie nudze. Jest coraz wiecej dobrych restauracji, kawiarni i sklepow. Fakt, ruch na ulicach jest niesamowity, same ulice juz wezsze byc nie moga. Przy byle sztormie zamieniaja sie w potoki, bo cale miasto zalane jest woda. Jako ze wyspa jest mala, wiec budynki pna sie w gore. Wyzej i wyzej.
Zaraz book terminalu promow na lotnisko znajduje sie Sea House Cafe. Juz od dawna chcialam tam isc, i w koncu sie udalo. Jedzenie jest glownie tajskie, albo ogolnie - azjatyckie, choc maja tez typowe malediwskie sniadania, lunche i podwieczorki. Maja tez wi-fi.
Wieczorem odwiedzam znajomych (tak, to co dziadzio taksowkarz powiedzial, o przecietnych Malewczykach mieszkajacych po kilka rodzin w malych mieszkaniach, to w 100% prawda). Staram sie tez ogarnac snorkeling na nastepny dzien. Mialam zarezerwowana wycieczke przez firme prowadzona przez Japonke, ktora wyszla za maz za lokalesa i totalnie ztubylczala. Skasowala rezerwacje o 18-tej. I skad ja teraz wytrzasne wycieczke na jutro rano? Z pomoca przychodzi Ruth z Secret Paradise. Jej wycieczka na snorki jest pelna, ale znalazla mi miejsce na lodzi w zaprzyjaznionej firmie nurkarskiej. Ma wyslac kogos rano do hotelu, zeby zabral mnie na odpowiednia lodz.
Ktos okazuje sie byc mlodym przystojniakiem na skuterku. Kasku nie ma. Mowi, ze bedzie jechal powoli. Dziecko drogie, ja ci wierze, zes ty dobry kierowca, ja innym panom na skuterkach nie ufam.
Na przystan na piechote nie zdazymy, bo on w typowym malediwskim stylu, byl pol godziny spozniony. Lapie mi za rogiem taksowke (kierowca rodem z Bangaldeszu) i wio na przystan. Przystojniak z Secret Paradise placi za przejazd.
Snorkowanie bylo dosyc uciazliwe, ale mialam wlasna przewodniczke na osobisty uzytek. Zaleta snorkowania z lodzi nurkarskiej jest to, ze plynie sie w inne miejsca niz caly tlum lodzi snorkelingowych. Niestety i tu i tam nie bylo czego ogladac. Martwe koralowce, jakies zlowie gdzies w oddali, pare kolorowych rybek i dosyc duza meduza.
Lodz wysadza gosci w dwoch miejscach - Hulhumale i Male. Ja wsiadlam w Male, ale wysiadlam w Hulhumale. Hulhumale to sztucznie zbudowana wyspa, zaprojektowana jako miasto aby odciazyc przeludnienie w Male glownym.
Tu ulice sa szerokie, czasem nawet sa chodniki, jezdza autobusy, jest zielen, dluga plaza (zasmiecona, ale jest), pelno hoteli i guesthouse’ow i milych restauracji.
Lunch w Omelette (bardzo lubie ta restauracje), potem spacer do promu na powrot do Male. Spacer do hotelu, gdzie zostawilam walizke i czekanie na kierowce, aby zabral mnie na lotnisko. Kierowca sie nie pojawia, a czas ucieka. Wraz ze mna czeka dwoch Niemcow. Olewamy hotelowy transport i idziemy lapac taksowke. Udaje sie niemal za pierwszym razem. W przeciwienstwie do wczorajszego dziadzia, dzisiejszy kierowca udaje, ze jest prosto z Fast & Furious. Ale dowozi nas na lotnisko w ekspresowym tempie. Usiluje nam wmowic, ze cena jest 10 dolarow od osoby. Ja smieje mu sie prosto w twarz i staram sie wytlumaczyc Niemcom, ze przeplacaja. Ale Niemcy, jak to Niemcy, placa tyle ile im powiedza, ze maja zaplacic. Kierowca zrezygnowal z wyludzania kasy ode mnie i wyszlo na to, ze przejazd mialam za free.
(Tak, mam pocztowa obsesje!)
Na lotnisku jeszcze tylko szybki wypad na poczte (czynna 24 godziny, z wyjatkiem kiedy wisi kartka “zaraz wracam”) i czas na odprawe. W kolejce do samolotu slysze cala mase polskich glosow. W samolocie natychmiast zasypiam.
W Dubaju czeka na mnie niespodzianka. Lot do Tokio jest chyba w 1/3 polski. Jakas grupowa wycieczka czy cos? W wiekszosci starsi ludzie, mili i przyjemni. Ale nie mam ochoty na rozmowy. Na ekranie przede mna Rey walczy z Kylo Renem, a ja zwijam sie w klebek i ide spac.
The end…
Cenowo: Loty i hotel w Laamu: 129 000 jenow (okolo 4700 PLN) przez japonska expedia Loty krajowe, plus transfer w Laamu: $225 Planeta Scarif (trzy wyspy): $175 (targowalam sie, cena w cenniku jest duzo wyzsza) Zwiedzanie wyspy: $20 (mialo byc w grupie, wyszlo solo, ale placilam grupowa cene) Hotel w Male: $65 Snorkeling z Secret Paradise: $50 Transport w Male: $15 (taksowka, bus, prom) Jedzenie i picie (coke light): okolo $110 (razem z napiwkami w restauracjach) Napiwki: $150 (Fouzy, Hassan i przewodniczka od snorkelingu) Zakupy: okolo $100 (w tym pocztowki, znaczki, tunczyk w puszce, upominki, itp) Plus jakies inne ktorych nie pamietam, na miejscu wydalam niemal dokladnie $980.
(Coke light musi byc!)
Czy warto bylo? Dla mnie tak.
Czy warto jechac do Laamu jesli nie jest sie fanem Gwiezdnych Wojen? Zdecydowanie nie.
Malediwy kocham i lubie tam wracac. Jednak do Laamu, ot tak sobie, juz raczej nie wroce. Po prostu nie ma po co. Nie ma sensu pchac sie tam, bo ani nie jest tak cudownie, ani tak specjalnie inaczej niz gdzie indziej na Malediwach. No chyba, ze jest sie surferem. Wtedy warto.
W grudniu lece na Malediwy ponownie (wstyd, to juz trzeci raz w tym roku) z nie-moja mloda (bo sie uparla, ze na Malediwy chce i za nic nie udalo mi sie jej przekonac do Nowej Kaledonii), i robimy typowy niskobudzetowy, sztampowy, oklepany przez wszystkich program na Maafushi. Przesiadka w Dubaju, tradycyjnie juz, oczywiscie tez bedzie. Sprawdzimy czy chlopaki w mallu w Dubaju nadal czekaja!
Quote:Wychodzi na to, ze popelniam chyba najnudniejsza i najbardziej bezuzyteczna relacje w historii forum. Ale bede dzielnie szturmowac do samego konca…Mi się podoba...
Mi też
:) i cały czas się zastanawiam, czy naprawdę wzięłaś tam swój hełm (a jak zobaczyłam pierwsze zdjęcie figurki, to byłam przekonana, że oprócz hełmu wzięłaś cały strój :/
:D
pestycyda napisał:Mi też
:) i cały czas się zastanawiam, czy naprawdę wzięłaś tam swój hełm (a jak zobaczyłam pierwsze zdjęcie figurki, to byłam przekonana, że oprócz hełmu wzięłaś cały strój :/
:DTak, naprawde wzielam tam helm
:D Calego stroju juz nie, bo za duzo miejsca w bagazu zajmuje. Ale jesli uda mi sie naklonic lokalny oddzial Legionu, zeby wycieczke grupowa na Scarif zorganizowac, to oczywiscie cala zbroje wezme.
:lol:
2catstrooper napisał:Wychodzi na to, ze popelniam chyba najnudniejsza i najbardziej bezuzyteczna relacje w historii forum. Ale bede dzielnie szturmowac do samego konca…Jak dla mnie jedna z najciekawszych i najbardziej odjechanych relacji. Lajkuje wszystko, jak leci
:DA tym razem też podziękowanie za informacje o przeciętnym snorkelingu. Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Dosłownie przed chwilą wróciłam z Dubai Mall i chłopaki nadal tam są! Teraz żałuję że nie widziałam Twojej relacji wcześniej, bo bym ich od Ciebie pozdrowiła!P.S. Nie wierzę że miałaś ze sobą ten hełm, czad
:)
Fajne i przydatne dla łowców lokacji
:). Ja na Laamu zdecydowałem się na hotel Nazaki Residences, bo chyba jako jedyni wówczas (nie wiem jak jest teraz) mieli wycieczkę śladami "Gwiezdnych Wojen". To mnie skusiło, bo na tym mi najbardziej zależało. Malediwy to zdecydowanie nie moje klimaty
:D. Wyprawa Gwiezdno-wojenna okazała się chwytem marketingowym, oni nie za bardzo wiedzieli, co i gdzie się działo. Dotarliśmy na Baresdhoo i właściwie tyle. O Holhurahaa chłopaki nie wiedzieli, ale mnie zależało na Baresdhoo, bo filmowa. Swoją drogą oglądając potem "Łotra 1" dość dokładnie zdałem sobie sprawę jak wiele z tego kręcono w Bovingdon Airfield pod Londynem. Doskonale to widać po roślinności.
Lord Sidious napisał:Fajne i przydatne dla łowców lokacji
:). Ja na Laamu zdecydowałem się na hotel Nazaki Residences, bo chyba jako jedyni wówczas (nie wiem jak jest teraz) mieli wycieczkę śladami "Gwiezdnych Wojen". To mnie skusiło, bo na tym mi najbardziej zależało. Malediwy to zdecydowanie nie moje klimaty
:D. Wyprawa Gwiezdno-wojenna okazała się chwytem marketingowym, oni nie za bardzo wiedzieli, co i gdzie się działo. Dotarliśmy na Baresdhoo i właściwie tyle. O Holhurahaa chłopaki nie wiedzieli, ale mnie zależało na Baresdhoo, bo filmowa. Swoją drogą oglądając potem "Łotra 1" dość dokładnie zdałem sobie sprawę jak wiele z tego kręcono w Bovingdon Airfield pod Londynem. Doskonale to widać po roślinności.Nah, od zawsze wszystkie guesthousey mialy Star Wars tour (nawet Six Senses tylko, ze za odpowiednio wyzsza cene), ale Nazaki najbardziej sie z tym reklamowalo.I o ile dobrze pamietam, to brali ludzi tylko na Baresdhoo, a przeciez sa jeszcze dwie dodatkowe lokacje (Holhurahaa i Kudafushi). Mam nadzieje, ze do Kudafushi Cie zabrali, bo to przeciez cala koncowka filmu jest stamtad (a nie tylko z Baresdhoo).Drugim razem (w wlasciwie trzecim) w Laamu chcialam zatrzymac sie w Nazaki, ale po kilku godzinach tam, doszlam do wniosku, ze wole Reveries, wiec sie przenioslam. Cena niemal taka sama, a standard zupelnie inny.W UK nigdy nie bylam (oprocz lotnisk) wiec roslinnosci bym nie poznala, a Malediwy kocham (choc Laamu raczej nie). Kolejna podroz juz zabukowana na grudzien.
Przypatrz się dokładnie palmom i innym roślinom. Te z Malediwów są bardziej żywe i różnorodne. Jeśli chodzi o Bovingdon to w tym linku zobaczysz jak te zdjęcia wyglądały:https://star-wars.pl/News/19856,Zdjecia ... e_One.htmlWysypali piasek, wstawili palmy i kręcili. Tam tak naprawdę nakręcili większość scen na Scarif.Nazaki właśnie kupiło mnie wycieczką z "Łotra 1", inne faktycznie w sieci są praktycznie trudne do znalezienia. Natomiast samo Nazaki, podobnie jak wycieczka, mam wrażenie, że im się zwyczajnie niewiele chciało. Natomiast dobrze wiedzieć, że inne hotele też to mają, jakby ktoś chciał polecieć na Scarif to będę radził nie brać Nazaki tylko cokolwiek lepszego i stamtąd wybrać wycieczkę.
south napisał:Super, że masz tyle samozaparcia, żeby zdać relację z podróży. Niestety bez polskich liter ciężko się to czyta.To przeciez po to, aby rebeliantom utrudnic dostep do transmisji. Czyli system dziala, tak jak powinien.
:twisted: emi napisał:Jesteś niesamowita i wielkie gratulacje za relację!Dziekuje, ale naaaaa... nie ma czego gratulowac. Po prostu bawilam sie swietnie!
:D
A ja myślałem, że Ty w tym hełmie tak cały czas
:DSuper relacja. Jestem zaskoczony, że ludzie na zdjęciach "hełmowych" nie okazują najmniejszego nawet zaskoczenia sytuacją. Czyżby takich wystrojonych gwiezdnych wojowników chadzało tam więcej i to po prostu widok powszedni? Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
@Chupacabra, wiesz, za kazdym razem kiedy tam jestem, mam mocne postanowienie niekupowania w plastikowych butelkach. Ale nalog jest silniejszy. Jak sie nie ma w puszkach, to i w butelce kupie. Wersje lokalne juz chyba sa tylko puszkowane, ale dostepne sa tez cole z importu. A pan w sklepiku i tak bedzie usilowal ci ja zapakowac w pastikowa torebke jednorazowego uzytku. Pusta butelke (i torebke) zabralam ze soba do domu. Wszystkie inne wlasne smieci, ktore bylam w stanie zabrac, tez wywiozlam z kraju. Tak, wiem, ze to pusty gest, ale mam nadzieje, choc czesc z tego co zabieram ze soba do domu idzie pozniej na recycling (a nie bezposrednio do oceanu, jak na Malediwach).
Bye bye Gan!
Pierwszy przystanek to Kooddoo, gdzie znajduje sie resort Mercure. Resort jest zaraz obok lotniska, doslownie mozna podziwiac wnetrza willi siedzac w startujacym samolocie. Wyspa resortowo-lotniskowa polaczona jest z lokalna zamieszkala wyspa mostem. Zaraz obok resortu znajduje sie rowniez przetwornia rybna. Stad tez wody naokolo wyspy slyna z “duzych” ryb, typu rekiny. Juz gorszego miejsca na resort nie mogli wymyslic… Osobiscie, nie zatrzymalabym sie tam nawet za darmo.
Po wyladowaniu gosci i zaladowaniu nowych pasazerow wyruszamy w droge do Male.
Male ma wsrod turystow odwiedzajacych Malediwy zla reputacje. Wedlug mnie - w 100% nieslusznie.
Ja tam Male lubie. To taka lajtowa wersja Dhaki, bardziej czysta, bardziej zorganizowana, bardziej przyjacielska. Jezyk bengalski jest do uslyszenia wszedzie, w sklepikach, w taksowkach, w hotelach, na targu.
Ladujemy w Male bezproblemowo, w stolicy pogoda jest piekna. Mam zabukowany Hotel Octave. Nie jest to moj pierwszy wybor, ale tam gdzie chcialam sa juz full. Ktos z Octave ma mnie odebrac na lotnisku. Niby moglabym sama promem do glownej wyspy podjechac, ale od przystani do hotelu jest kawalek drogi. Moja walizka jest dosyc ciezka.
Szukam wiec goscia z Octave, ale go nie ma.
Dzwonie do hotelu. Tam mowia mi, ze gosc jest w drodze, ale ponoc mega korek sie stworzyl na moscie i gosc w nim utknal.
Taaa… teraz jest most, ktory laczy Male z wyspa lotniskowa. Dzieki temu, jakze hojnemu, gestowi przyjazni malediwsko-chinskiej mamy teraz w stolicy istny boom na taksowki.
Pan z hotelu mowi mi, ze korek jest tylko w jedna strone, wiec mam lapac taksowke do Octave, a oni zaplaca kierowcy. (Spoiler - jak dojechalam to nie chcieli zaplacili, sama musialam zaplacic).
Kolejka do taksowek jest w miare mala, chyba kazdy kierowca z Hulhumale (wyspy polaczonej z lotniskiem), jak uslyszal o korku, to stawil sie na lotnisku. Wsiadam do Toyoty, ktora widziala lepsze czasy (kiedy pasy bezpieczenstwa mozna bylo zapiac). Moj kierowca to dziadzio w muzulmanskiej czapeczce i z biala broda do pasa. Salamalejkumujemy sobie na powitanie. Dziadzio patrzy z aprobata jak zakladam moj szal (do ochrony przed sloncem) na glowe i wsiadam do samochodu. Pyta sie mnie skad jestem, mowie, ze Poland. On slyszy Holland. Wsio rawno. Chwali sie, ze ma tam kuzynow w Holandii.
Dziadzio okazuje sie byc rodowitym Malewczykiem (czy jak to tam mowi sie o rdzennych mieszkancach Male), ktory swoja mlodosc spedzil jako kierowca w Arabii Saudyjskiej. Mowi czyms w rodzaju angielskiego, ale jestem w stanie go zrozumiec. Jedzie z predkoscia, ktorej mozna oczekiwac od pol slepego i pol gluchego staruszka. Czyli w sam raz dla mnie.
Przy wjezdzie na most policja, wojskowi, wszyscy w rynsztunkach bojowych. Kontroluja kazdy samochod jadacy na lotnisko. Kurde, co sie dzieje? Dziadzio wyjasnia, ze dostali cynk na bombe, wiec pokazuja jak powaznie traktuja bezpieczenstwo turystow. “Bo, you know sister, tutaj w Male, to co drugi facet jest fanem IS, a przed IS to Al-Qaeda. Bo, you know sister, mlodzi tutaj, jaka oni maja przyszlosc? Zadna. W jednym mieszkaniu po cztery rodziny, wszystko coraz drozsze, pracy nie ma, wiec sie mlodym nudzi i totalnie odbija.”
Nie to co chcialam uslyszec od pana taksowkarza w stolicy Malediwow. Wychodzi na to, ze w tym kraju, kiedy ludzie mysla, ze jestes muzulmanka, to powiedza ci rzeczy, z ktorymi nigdy w zyciu nie podzieliliby sie z “turystami”.
Dziadzio nie bardzo wie, gdzie jest hotel pod ktory ma mnie podrzucic, wiec pokazuje mu, ktoredy ma jechac. Bardzo mu to zaimponowalo. Kiedy pytam sie ile ta jazda kosztuje (bo licznik oczywiscie nie dziala), mowi mi, ze 200 rufiya. Ja mu na to, ze Allah klamstw nie lubi, bo cena z lotniska do dowolnego miejsca w Male to 10 dolarow. W hotelu ciec w recepcji nie ma pojecia, ze ma zaplacic za moja taksowke. Wkurzona jestem strasznie i place dziadkowi jednodolarowymi banknotami. Czyli, wedlug przelicznika dla malych banknotow dostal 100 rufiya. Jesli dalabym mu jeden banknot dziesieciodolarowy, to dostalby prawie 150 rufiya.
Kiedy robilam rezerwacje w Octave, miala ona kosztowac 75 dolarow z transportem lotniskowym w obie strony i sniadaniem. Po ostrym targowaniu cena zeszla do 65 dolarow. Biorac pod uwage ogolne ceny hoteli w Male, to calkiem przyzwoita cena.
Pokoj jest maly, ale czysty. Przynajmniej posciel jest czysta. Niestety nie moge tego samego powiedziec o lazience i recznikach. Brak tez papieru toaletowego. I jak to w Male, nie ma sensu dzwonic do recepcji, bo po prostu zignoruja. W Octave jest winda, wiec zjezdzam na dol i napastuje ciecia w recepcji dopoki nie fatyguje sie do schowka po czyste reczniki i papier toaletowy. Nie ma u mnie “za chwilke”; albo teraz, albo bede tu siedziec i innych gosci straszyc.
Umowiona jestem z lokalna kolezanka na kawe, wiec po szybkim odswiezeniu, czas pedzic na miasto.
https://1.bp.blogspot.com/-ZQGAeZIfrho/ ... -city3.jpg
Atmosfera Male jest taka jakas swojska dla mnie. Nie rozumiem turystow, ktorzy twierdza, ze nie warto poswiecic na ta stolice wiecej niz godzine. Ja w Male nigdy sie nie nudze. Jest coraz wiecej dobrych restauracji, kawiarni i sklepow. Fakt, ruch na ulicach jest niesamowity, same ulice juz wezsze byc nie moga. Przy byle sztormie zamieniaja sie w potoki, bo cale miasto zalane jest woda. Jako ze wyspa jest mala, wiec budynki pna sie w gore. Wyzej i wyzej.
Zaraz book terminalu promow na lotnisko znajduje sie Sea House Cafe. Juz od dawna chcialam tam isc, i w koncu sie udalo. Jedzenie jest glownie tajskie, albo ogolnie - azjatyckie, choc maja tez typowe malediwskie sniadania, lunche i podwieczorki. Maja tez wi-fi.
Wieczorem odwiedzam znajomych (tak, to co dziadzio taksowkarz powiedzial, o przecietnych Malewczykach mieszkajacych po kilka rodzin w malych mieszkaniach, to w 100% prawda).
Staram sie tez ogarnac snorkeling na nastepny dzien. Mialam zarezerwowana wycieczke przez firme prowadzona przez Japonke, ktora wyszla za maz za lokalesa i totalnie ztubylczala. Skasowala rezerwacje o 18-tej. I skad ja teraz wytrzasne wycieczke na jutro rano? Z pomoca przychodzi Ruth z Secret Paradise. Jej wycieczka na snorki jest pelna, ale znalazla mi miejsce na lodzi w zaprzyjaznionej firmie nurkarskiej. Ma wyslac kogos rano do hotelu, zeby zabral mnie na odpowiednia lodz.
Ktos okazuje sie byc mlodym przystojniakiem na skuterku. Kasku nie ma. Mowi, ze bedzie jechal powoli. Dziecko drogie, ja ci wierze, zes ty dobry kierowca, ja innym panom na skuterkach nie ufam.
Na przystan na piechote nie zdazymy, bo on w typowym malediwskim stylu, byl pol godziny spozniony. Lapie mi za rogiem taksowke (kierowca rodem z Bangaldeszu) i wio na przystan. Przystojniak z Secret Paradise placi za przejazd.
Snorkowanie bylo dosyc uciazliwe, ale mialam wlasna przewodniczke na osobisty uzytek. Zaleta snorkowania z lodzi nurkarskiej jest to, ze plynie sie w inne miejsca niz caly tlum lodzi snorkelingowych. Niestety i tu i tam nie bylo czego ogladac. Martwe koralowce, jakies zlowie gdzies w oddali, pare kolorowych rybek i dosyc duza meduza.
Lodz wysadza gosci w dwoch miejscach - Hulhumale i Male. Ja wsiadlam w Male, ale wysiadlam w Hulhumale. Hulhumale to sztucznie zbudowana wyspa, zaprojektowana jako miasto aby odciazyc przeludnienie w Male glownym.
Tu ulice sa szerokie, czasem nawet sa chodniki, jezdza autobusy, jest zielen, dluga plaza (zasmiecona, ale jest), pelno hoteli i guesthouse’ow i milych restauracji.
Lunch w Omelette (bardzo lubie ta restauracje), potem spacer do promu na powrot do Male. Spacer do hotelu, gdzie zostawilam walizke i czekanie na kierowce, aby zabral mnie na lotnisko. Kierowca sie nie pojawia, a czas ucieka. Wraz ze mna czeka dwoch Niemcow. Olewamy hotelowy transport i idziemy lapac taksowke. Udaje sie niemal za pierwszym razem.
W przeciwienstwie do wczorajszego dziadzia, dzisiejszy kierowca udaje, ze jest prosto z Fast & Furious. Ale dowozi nas na lotnisko w ekspresowym tempie. Usiluje nam wmowic, ze cena jest 10 dolarow od osoby. Ja smieje mu sie prosto w twarz i staram sie wytlumaczyc Niemcom, ze przeplacaja. Ale Niemcy, jak to Niemcy, placa tyle ile im powiedza, ze maja zaplacic. Kierowca zrezygnowal z wyludzania kasy ode mnie i wyszlo na to, ze przejazd mialam za free.
(Tak, mam pocztowa obsesje!)
Na lotnisku jeszcze tylko szybki wypad na poczte (czynna 24 godziny, z wyjatkiem kiedy wisi kartka “zaraz wracam”) i czas na odprawe. W kolejce do samolotu slysze cala mase polskich glosow. W samolocie natychmiast zasypiam.
W Dubaju czeka na mnie niespodzianka. Lot do Tokio jest chyba w 1/3 polski. Jakas grupowa wycieczka czy cos? W wiekszosci starsi ludzie, mili i przyjemni. Ale nie mam ochoty na rozmowy. Na ekranie przede mna Rey walczy z Kylo Renem, a ja zwijam sie w klebek i ide spac.
The end…
Cenowo:
Loty i hotel w Laamu: 129 000 jenow (okolo 4700 PLN) przez japonska expedia
Loty krajowe, plus transfer w Laamu: $225
Planeta Scarif (trzy wyspy): $175 (targowalam sie, cena w cenniku jest duzo wyzsza)
Zwiedzanie wyspy: $20 (mialo byc w grupie, wyszlo solo, ale placilam grupowa cene)
Hotel w Male: $65
Snorkeling z Secret Paradise: $50
Transport w Male: $15 (taksowka, bus, prom)
Jedzenie i picie (coke light): okolo $110 (razem z napiwkami w restauracjach)
Napiwki: $150 (Fouzy, Hassan i przewodniczka od snorkelingu)
Zakupy: okolo $100 (w tym pocztowki, znaczki, tunczyk w puszce, upominki, itp)
Plus jakies inne ktorych nie pamietam, na miejscu wydalam niemal dokladnie $980.
(Coke light musi byc!)
Czy warto bylo? Dla mnie tak.
Czy warto jechac do Laamu jesli nie jest sie fanem Gwiezdnych Wojen? Zdecydowanie nie.
Malediwy kocham i lubie tam wracac. Jednak do Laamu, ot tak sobie, juz raczej nie wroce. Po prostu nie ma po co. Nie ma sensu pchac sie tam, bo ani nie jest tak cudownie, ani tak specjalnie inaczej niz gdzie indziej na Malediwach. No chyba, ze jest sie surferem. Wtedy warto.
W grudniu lece na Malediwy ponownie (wstyd, to juz trzeci raz w tym roku) z nie-moja mloda (bo sie uparla, ze na Malediwy chce i za nic nie udalo mi sie jej przekonac do Nowej Kaledonii), i robimy typowy niskobudzetowy, sztampowy, oklepany przez wszystkich program na Maafushi. Przesiadka w Dubaju, tradycyjnie juz, oczywiscie tez bedzie. Sprawdzimy czy chlopaki w mallu w Dubaju nadal czekaja!
Niech Moc bedzie z wami!