0
Tom Stedd 11 września 2019 22:43
Zastanówcie się chwilę i powiedźcie, czy wiecie, gdzie leży Armenia i jakie kraje są obok? Jakie miasto jest jej stolicą? Może znacie inne ormiańskie miasta? Jakie są główne atrakcje Armenii? Odpowiedź na m.in. te pytania znajdziecie w tej długiej relacji z naszej ośmiodniowej wycieczki.
Według mnie genialnym podsumowaniem Armenii jest poniższe zdjęcie pochodzące z broszury reklamowej. Sądziliście, że aż taka różnorodność jest możliwa w dość nieznanym jeszcze państwie?

1.jpg


Rok wcześniej kupiłem bilety Warszawa-Kijów-Erywań za 412 zł RT od osoby, czyli w cenach, o jakich można już w Ukrainian Airlines zapomnieć. Na dziesięć dni przed terminem skasowano nam popołudniowy lot powrotny Erywań-Kijów, ale na szczęście znalazło się miejsce na lot poranny tego samego dnia. Odszkodowania wprawdzie nie będzie, jednak nie popsuło to ogólnego zadowolenia z całej wyprawy.
31 sierpnia lądujemy na lotnisku w Erywaniu. Warto wymienić trochę pieniędzy już na lotnisku, bo kurs (przynajmniej w banku na lewo od strefy wyjścia – nazwy nie zapamiętałem) był identyczny, jak w kantorach na mieście (1 euro = 522 dram). Można także kupić kartę sim – za niecałe 30 zł nabyłem darmowe smsy i rozmowy lokalne, kilka GB Internetu i pakiet minut na rozmowy do Polski.
Z lotniska można wydostać się np. taksówkami (oczywiście omijamy naciągaczy w hali przylotów) lub busikiem EliteBus jeżdżącym co pół godziny (cena ok. 2,50 zł). W Erywaniu działa bardzo sprawnie m.in. Yandex Taxi i konkurencyjna korporacja GG. My skorzystaliśmy z oferty Yandexa jadąc na lotnisko ostatniego dnia o godzinie 4 rano i zapłaciliśmy za usługę poniżej 20 zł.
Acha, jeszcze jedna uwaga. Nie omijajcie punktu informacji turystycznej przed strefą wyjścia, tylko weźcie tyle różnych materiałów, ile się da, bo mogą się trafić wśród nich perełki. Mieliśmy niestety okazję rozmawiać z niezbyt zorientowaną życiowo panią, więc ulotki i katalogi zastąpić musiały poważniejszą rozmowę. I bardzo dobrze, bo można trafić na darmowe wycieczki i rabaty do najpopularniejszych tour-operatorów, a także kupony zniżkowe do różnych barów, kawiarni, hoteli itp. My dzięki temu pojechaliśmy na darmową wycieczkę o wartości kilkunastu euro od osoby, a także zapłaciliśmy po 12% mniej za dwie kolejne. Kupony przydały się także w burgerowni, gdzie zapłaciło się aż 30% taniej.
Dojechaliśmy do centrum, potem jeszcze odbyliśmy kilkunastominutowy spacer do naszego wynajętego apartamentu (620 zł za osiem nocy) i po dłuższych poszukiwaniach stanęliśmy przed nim. Uwielbienie mieszkańców Erywania do prywatności wydaje się być wielkie. Szczelne bramy, wysokie płoty, siatki, dachy, zamykanie na kłódkę – to dominuje przynajmniej w starszej zabudowie. Nasze mieszkanie znajdowało się za jedną z takich bram. Wygląda to strasznie, prawda?
Armenia leży poniżej Gruzji i graniczy z Turcją, Azerbejdżanem i Iranem. Koleje losu spowodowały, że tylko z pierwszym i z ostatnim z wyżej wymienionych krajów utrzymywane są stosunki dyplomatyczne. Jeśli spojrzy się na mapę, to widać dodatkowo różne białe plamy, autonomiczne republiki, sporne terytoria. Zapytany Ormianin o to, czy bardziej nienawidzi się Turków, czy Azerów, bez wahania odpowiedział: „Wsio piździec”. Turcy wymordowali ponad milion Ormian w XX wieku, a z Azerbejdżanem trwała niedawno wojna o Górski Karabach. Obecnie jest to teren azerski opanowany przez Armenię, nie uznawany przez świat. Co ciekawe, można wykupić u tour-operatorów wycieczki do Górskiego Karabachu, który chce udowodnić, że jest normalną prowincją. Aby tam wjechać, należy pokazać paszport i otrzymać papierową wizę lub wbitą w paszport, z tymże mając stempel z Górskiego Karabachu, nie ma się potem podobno wjazdu do Azerbejdżanu.

2.jpg


Warto wspomnieć, że jak przystało na były kraj zależny od ZSRR, praktycznie każdy mieszkaniec posługuje się językiem rosyjskim, więc nawet po polsku idzie się dogadać. Ich własny język, a co za tym idzie alfabet, jest dla nas całkowicie abstrakcyjny i bezużyteczny. Przez to samodzielne poruszanie się po mieście komunikacją publiczną jest niemożliwe, trzeba pytać o drogę innych pasażerów. Przesadzam? Oto przykład i zagadka – dokąd jechała ta marszrutka (bo ja nie wiem)?

3.jpg


Co do transportu – po Erywaniu i okolicach jeżdżą głównie busy (starsze i młodsze wiekowo), trolejbusy i autobusy. Oczywiście o typowych rozkładach jazdy należy zapomnieć, tylko cierpliwie czekać na przyjazd. Jest także jedna linia metra. Pojazdy są dwuwagonowe i niezatłoczone, a do tego nowe i estetyczne. Wagon może dla przykładu wyglądać tak:

4.jpg


Metro może być bardzo przydatne, jeśli chcemy dojechać na dworzec kolejowy (stacja metra Sasunci Dawit). Przejazd metrem odbywa się po zakupieniu żetonu (poniżej złotówki), który wygląda tak, jakby był uszkodzonym plastikowym krążkiem, a nie czymś, co otwiera elektroniczne bramki.

5.jpg


No i jak to bywa na Ukrainie, czy w Gruzji, liczba taksówek i pojazdów taksówkopodobnych jest nieograniczona. Wychodzisz na ulicę, mija kilka sekund i już widzisz samochody z kogutem lub z charakterystycznym zielonym światełkiem w kształcie litery T za przednią szybą. Stoją one także praktycznie wszędzie. Teoretycznie istnieje cennik podobny dla wszystkich pojazdów (stała stawka za pierwsze 4 kilometry i potem doliczanie kilometrowe), ale w praktyce należy od razu ustalić swoją cenę za kurs, żeby nie było później niemiłych zaskoczeń). Taniej, niż w taksówkach, będzie w Yandexie i GG, gdzie cena jest znana z góry w aplikacji.
A jaki jest sam Erywań? Jak każde miasto bardzo zróżnicowany – samo centrum jest interesujące i na wysokim poziomie europejskim, ale im dalej, tym bywało gorzej. Na pewno najbardziej charakterystyczną budowlą jest kompleks Kaskady, który góruje nad stolicą. Stojąc przed nim i mając perspektywę pokonania prawie 600 schodów, może odejść ochota na spojrzenie na Erywań z góry, ale na szczęście można wjechać na szczyt ruchomymi schodami. Przed Kaskadami znajdują się dwa place ze sztuką współczesną, a wewnątrz można również obejrzeć mniej lub bardziej udane przykłady sztuki.

6.jpg



7.jpg



8.jpg



9.jpg



10.jpg



11.jpg



12.jpg


Nad Kaskadami znajduje się olbrzymi pomnik nawiązujący do przyjaźni ormiańsko-radzieckiej. W sumie nic ciekawego. Pomnik jak pomnik.

13.jpg


Gdy pójdziemy dalej, trafimy do parku Ahtanak, gdzie oprócz atrakcji dla dzieci usytuowana jest kolejna monumentalna budowla – muzeum wojskowe Matka Armenia. Nie wiem, czy można wchodzić do środka budynku, ale na pewno można obejrzeć kilka pojazdów wojskowych.

14.jpg



15.jpg


Patrząc czy to z Kaskad, czy spod Matki Armenii, ma się przed sobą dużą część Erywania. Widoki może nie są spektakularne, ale bardzo ciekawe i co ważne, przy dobrej pogodzie widać górę Ararat, do której jeszcze wrócę w dalszej części relacji.

16.jpg



17.jpg


Kolejnym charakterystycznym punktem w Erywaniu jest Plac Republiki, przy którym znajdują się muzea i budynki rządowe. Jest to teren bardzo zadbany, z licznymi typowo turystycznymi atrakcjami i widoczkami.

18.jpg



19.jpg



20.jpg



21.jpg



22.jpg


Ogólnie centrum stolicy Armenii jest bardzo wdzięczne do spacerów. Wprawdzie zajmuje kilka kilometrów kwadratowych, ale dość szybko pokonuje się kolejne atrakcje. Parki, ciekawe budynki, nowoczesne hotele, starsze kamienice – do wyboru, do koloru.

23.jpg



24.jpg



25.jpg



26.jpg



27.jpg



28.jpg



29.jpg



30.jpg



31.jpg


Po mieście poruszałem się z mapą i w końcu dotarłem do miejsca, gdzie powinien być cyrk. Idę, patrzę, szukam – nie widzę niczego przypominającego cyrk. W końcu wchodzę do budynku z poniższego zdjęcia, pytam pracowników, czy to aby na pewno miejsce pokazów ze zwierzętami, sztuczkami, akrobatyką itp. Tak, to cyrk, ale w remoncie. Małe wielkie zdziwienie mną owładnęło.

32.jpg


Punktem obowiązkowym jest wizyta na dwóch targowiskach. Pierwsze, zwane szumnie Vernissage, oferuje głównie pamiątki z Armenii, ale przeważnie nie w wersji „Made in China”, tylko naprawdę ładne, pomysłowe i co najważniejsze niestandardowe. Ceny zróżnicowane, można znaleźć coś za kilka złotych, ale i za kilka tysięcy. Na mnie największe wrażenia wywarł sklep, w którym sprzedawane były szachy. Armenia to kraj mający prawdziwego fioła na punkcie tej gry, a dzieci uczą się grać w szachy w szkołach jako przedmiotu obowiązkowego. Nie jest tak, że prowadzi te zajęcia jakiś pierwszy z brzegu nauczyciel-zapchajdziura, ale trenerzy certyfikowani przez tamtejszy związek szachowy.
Sprzedawane szachy naprawdę robią wrażenie – szachownica często zrobiona jest z jednego kawałka drewna, wszystko robione jest ręcznie i najwyższej jakości. Można zamówić sobie dodatkową dedykację wewnątrz opakowania lub na nim. Naprawdę są to wyroby najwyższej jakości. A może to już sztuka?

33.jpg



34.jpg



35.jpg



36.jpg


Drugim miejscem koniecznym do odwiedzenia jest GUM, czyli typowe targowisko, na którym można kupić wszystko od gumy do majtek do wykwintnych wędlin. Wokół budynku i na parterze rządzą handlarze jedzeniem, a na piętrze pozostałym badziewiem, więc nawet tam nie wchodziliśmy. A targowisko to coś, co uwielbiam w krajach poradzieckich. Jeśli byliście na przykład w takich miejscach na Ukrainie, czy w Gruzji, to również w GUM będziecie w siódmym niebie. Jedyną różnicą jest to, że warunki sanitarne w Erywaniu są zdecydowanie lepsze i raczej trudno zobaczyć krwawe ochłapy mięsa leżące gdzieś na podłodze.
Kiedyś w telewizji był odcinek programu Wojciecha Cejrowskiego z Jerozolimy o arabskich kupcach. Sądzę, że część z nich mogłaby brać korepetycje u ormiańskich towarzyszy. Trzeba naprawdę wielkiego samozaparcia, żeby nie kupić o wiele więcej, niż chcieliśmy. Idąc alejkami GUM-u słyszymy zewsząd zaproszenie na degustację, prezentację towarów, handlarze wręcz wciskają do ręki swoje produkty. To jest kwintesencja takich miejsc, nic zatem dziwnego, że w końcu musieliśmy stać się „ofiarą” arab…, znaczy się ormiańskiego handlarza. Naszym „oprawcą” stał pan około 60-letni. Na dzień dobry zaserwował po kieliszku winka i jak uczciwie przyznał, taką procedurę powitania stosuje wobec wszystkich klientów, a że ma ich codziennie wielu, to i musi być dużolitrażowym człowiekiem. Następnie kilka próbek do degustacji, zachwalanie swojego asortymentu, opowieści, że jego znajomi z Polski kupują przy każdej wizycie u niego pięciolitrowe bańki domowego wina. W przerwie degustacja wódeczki, znów przekąska i wreszcie zakupy. Na koniec oczywiście pożegnalna lampka winka i nic dziwnego, że niektórzy tak „zmiękczeni” klienci nie mają serca odejść i muszą znów kupić coś na jego stoisku. Na szczęście nasza przygoda nie była bardzo intensywna, ale jak sami przyznacie, pan handlarz miał stoisko bardzo wszechstronne i apetyczne.

37.jpg



38.jpg



39.jpg


Kilka metrów dalej zostaliśmy „wciągnięci” przez panią ze stoiska z mięskiem i wędlinkami. Jako tłustolubny człowiek czasami eksperymentujący z nietypowym jedzeniem skusiłem się na tak banalną rzecz, jak podsuszana kiełbasa o wyglądzie i zapachu sprasowanej suszonej kaszanki i na tak niebanalne rzeczy, jak te ze zdjęcia poniżej. Co to jest????

40.jpg


Hmmm, marynowana łapka kurza, marynowana skóra wieprza, marynowana świńska nóżka i uwaga – hit! – marynowany grzebień kurzy. Podobno nic nie ma prawa się zmarnować, więc Ormianie lubią pojeść tak niestandardowe rzeczy. A jak smakowały? To już moja mała słona tajemnica.
Bardzo ciekawe podejście do serwowania piwa mieliśmy w jednym z barów, który wyglądał dość skromnie i był to typowy bar piwno-wódczany z domieszką jedzenia. Co było do spożywania? Ja tego nie wiem, ale może ktoś zna ormiański?

41.jpg



42.jpg


Piwo było serwowane w nietypowy – przynajmniej dla mnie – sposób. Otóż właściciel szedł do lodówko-zamrażarki, skąd wyjmował kufel pokryty grubą warstwą szronu, który przy nalewaniu piwka stopniowo rozmrażał się. Mała rzecz, a cieszyła.

43.jpg


Od przyziemnych spraw pora przejść do doznań bardziej kulturalnych. Udaliśmy się do fabryki dywanów Megerian, która zlokalizowana jest wśród blokowisk i nie jest bardzo duża, ale ma szlachetne pochodzenie i niebanalną historię. Szczerze mówiąc fabryka nie wywarła na mnie większego wrażenia, ot wycieczka po obiekcie, zobaczenie pań przy pracy i muzeum starych dywanów. Oczywiście przewodnik zachwalał kosmiczną jakość dywanów wykonywanych jakimś tam ściegiem tysiąc razy lepszym, niż pogardzane dywany perskie i o kolorach nie do wyblaknięcia przez setki lat. Pod koniec wycieczki można kupić sobie dywanik/dywan, z tymże ceny najmniejszych wyrobów zaczynają się od kilkuset w górę. Dolarów, nie złotych.

44.jpg



45.jpg



46.jpg



47.jpg


W Erywaniu można zobaczyć (bo niestety nie zwiedzić) dwa stadiony – Republikański (wraki samochodów są bardzo rozpowszechnione w całej Armenii, nie ma co się dziwić, po prostu sobie tam leżą i nikomu nie przeszkadzają) …

48.jpg



49.jpg


… i stadion Hrazdan (w remoncie, bez nawierzchni). W jego sąsiedztwie można obejrzeć bardzo ciekawy (jak to nazwać?) pomnik, który upamiętnia fakt zdobycia przez klub Ararat Erywań w 1973 roku zdobył mistrzostwo ZSRR. Postaci piłkarzy są naturalnej wielkości, odwzorowane z dbałością o szczegóły. Bardzo ciekawa inicjatywa.


Dodaj Komentarz