A po co Ty tam lecisz? Masz żonę, dzieci, masz dla kogo żyć… - tak zareagował mój znajomy gdy mu oznajmiłem, że lecę sam do Libanu.
Dlaczego? Co w zasadzie wie przeciętny Polak o tym kraju? Większości Liban kojarzy się z jednym – Hezbollahem i jego nienawiścią do Izraela. Niektórzy nawet mylą go z Libią i Mu'ammarem al-Kaddafim, ale to już skrajność. Fakt jest taki, że mało komu Liban kojarzy się z miejscem atrakcyjnym pod kątem wakacyjnej podróży. Ja również byłem właśnie w tej grupie, aż do momentu kiedy na F4f przeczytałem, że LOT ogłosił wznowienie połączeń do Bejrutu. Wtedy zadałem sobie pytanie: Bejrut? A tam w ogóle jest bezpiecznie? Co tam ciekawego jest, że LOT będzie tam latał? I się zaczęło…
Wertowanie blogów, vlogów, relacji, szukanie przewodnika (którego nikt w Polsce obecnie nie wydaje) itd. Po wszystkim zapadła decyzja – jest spoko, lecę! Po analizie innych planów oraz pogody w skali roku padło na wrzesień tak aby było jeszcze gorąco ale już poniżej 40 stopni a z drugiej strony by góry Libanu nie były zasypane śniegiem. Teraz pytanie – jak? LOT ma przyloty i odloty w mało przyjaznych godzinach w środku nocy no i ceny w sezonie nie zachęcają więc wybór padł na trasę przez Cypr – zawsze go pomijałem, więc teraz znalazł się powód by go w końcu odwiedzić (ale go pomijam bo jakoś mnie nie urzekł poza tym jest dość oklepanym kierunkiem). Z Cypru, a dokładniej z Larnaki do Bejrutu dolecimy liniami Cyprus Airways lub Middle East Airlines. Do Bejrutu poleciałem CA, który na tej trasie puszcza A319 (jak trafimy w promocje, są średnio raz na kwartał to przelot w 2 strny wyjdzie ok 340 zł, powrót to już liga wyżej czyli MEA ze swoim A330 ale cena to już tyle co CA w obie strony w promocji). Niezależnie od linii lot z kołowaniem trwał ok 45 min. Na lotnisku trzeba być przygotowanym na szczegółowe wertowanie paszportu pod kątem pieczątek z Izraela, ale także pieczątek z granicy Izraela z Egiptem w Tabie i z Jordanią w Aqabie. Jak takowe posiadacie lepiej wymienić paszport przed przylotem do Libanu bo z dużym prawdopodobieństwem nie zostanie wpuszczeni na teren Libanu (ale tego nie sprawdzałem tylko gdzieś wyczytałem – lepiej nie ryzykować bo Izrael dla Libanu, jak i dla całego Bliskiego Wschodu, to wróg numer jeden). Oprócz tego trzeba przedstawić potwierdzenie miejsca noclegu przynajmniej na pierwszą noc. Generalnie dość sprawnie im to idzie, na pewno lepiej i mniej stresująco niż u południowego sąsiada.
Po wszystkim wrota Libanu stoją przed nami otworem. Ja tradycyjnie zwiedzanie kraju postanowiłem odbyć wynajętym samochodem. Koszt wynajmu jak i paliwa, ograniczoność czasu a także słabo rozwinięta komunikacja publiczna wydały mi się wystarczającymi powodami by wybrać ten sposób przemieszczania się po Libanie, zwłaszcza że to już czwarty kraj Bliskiego Wschodu, który zwiedzałem w ten sposób więc kultura jazdy mnie nie odstrasza.
Mój plan na Liban wyglądał tak:
Dzień 1: Baalbek -> Las Bożych Cedrów -> Monaster Saint Antoine Kozhaya w Dolina Kadisza -> Wodospad Baatara -> Most w Afqa Dzień 2: Byblos -> Góra Harisa -> Bejrut Dzień 3: Bejrut -> Sidon -> Mleeta Landmark ->Pałac Beiteddine i Dajr al-Kamar
Plan wydaje się napięty, ale faktycznie był dość luźno chociażby z racji tego, że wylądowałem w Bejrucie o 6:40 i wylatywałem o 20:00 więc miałem pełne 3 dni. Czy to wystarczająco? Nie! Jednak moja ograniczoność czasowa nie pozwalała mi na dłuższą eksplorację tego pięknego kraju.
Poruszanie się po Libanie jest jak na Bliski Wschód dość komfortowe, zarówno stan dróg jak i kultura jazdy pozwalają sprawnie przemieszczać się pomiędzy poszczególnymi atrakcjami. Oczywiście to nie jest jak jazda po Europie ale na pewno jest lepiej niż w Jordanii i niewiele gorzej niż w Izraelu. Na start poszedł Baalbek ze swoimi świetnie zachowanymi rzymskimi ruinami. MSZ na swojej stronie odradza podróże do Doliny Beki o ile to nie jest konieczne. Ja osobiście nie widziałem jakiś zagrożeń na trasie. Ok czuć tam bardziej muzułmańską stronę Libanu, a przez ostatnie 20 km towarzyszą nam flagi Hezbollahu oraz zdjęcia ichniejszych przywódców, bohaterów i męczenników. Na wjeździe do miasta, tuż przed wojskową blokadą zatrzymują nas lokalni zwolennicy Hezbollahu oferujący propagandowe DVD, ale nie jest to obowiązkowy „bilet” umożliwiający wjazd do miasta. Z takich bardziej „nastrojowych” miejsc jest jeszcze Meczet Sayyida Khawla ze swoimi kolczatkami i zasiekami. Poza tym to typowe arabskie miasto, które jednak wyróżniają jedne z najlepiej zachowanych ruin starożytnych jakie miałem okazje oglądać.
Wstęp na teren całego obiektu to koszt 10$ lub 15000 funtów libańskich (w Libanie jest stały kurs przeliczeniowy dolara do funta libańskiego wynoszący 1$=1500 LBP więc spokojnie można płacić w dolarach). Na obejście całości na spokojnie, zarezerwujcie sobie ok 2,5 godziny. Można i dłużej ale teren nie jest rozległy jak w Dżerasz. Tutaj wszystko jest bardziej skupione i lepiej zachowane. Co do samych ruin - zobaczcie sami…
Kolejnym etapem mojej podróży była Dolina Kadisza, po drodze do której znajduje się niewielki rezerwat tzw. Las Bożych Cedrów, czyli symbolu Libanu znajdującego się nawet na jego fladze. Cedrów nie ma tam jakoś strasznie dużo, ale i tak warto tam zajrzeć i przespacerować się w cieniu tych niezwykłych drzew. Wejście na teren rezerwatu działa na zasadzie „co łaska”. Spacerkiem przejście całości zajmuje nie dłużej niż 45 min.
Dalej to już jedno z ciekawszych miejsc w Libanie czyli Dolina Kadisza. To zdecydowanie bardziej katolicki region Libanu, gdzie praktycznie meczety nie występują za to kościołów jest pełno. Zresztą w okresie prześladowań chrześcijan w Libanie, to właśnie w Dolinie Kadisza znaleźli oni swoje schronienie i wtedy właśnie powstały te wszystkie monastery. Ja wybrałem Monaster Saint Antoine Kozhaya, który znajduje się w bardzo klimatycznym miejscu z dala od innych zabudowań czy miejscowości. Wejście jest darmowe, a czas jaki należy założyć na obejście całości nie powinien przekroczyć 30 min. Ja spędziłem tam trochę więcej czasu gdyż postanowiłem w okolicznościach tak pięknych widoków urządzić sobie przerwę na posiłek.
Ciekawych miejsc w tej okolicy jest wiele i pewnie tylko tutaj można by spędzić ze dwa dni, ja niestety musiałem ruszać dalej. Jadąc do Wodospadu Baatara zjeżdżamy trochę z głównych dróg, ale po drodze mamy piękne widoki.
i można spotkać ciekawe okazy samochodów:
Sam wodospad jest w dość niepozornym miejscu. Wejście na teren rezerwatu jest płatne 4000 LBP no i za parking trzeba zapłacić 3000 LBP. Od parkingu do samego wodospadu idziemy około 10 min w dół (powrót jakieś 15-20 min zależy od tempa), ale jest też mini kolejka krzesełkowa, odpłatna ale nie korzystałem więc ceny nie znam. W lecie w wodospadzie nie ma za dużo wody ale i tak miejsce jest niesamowite i warte by specjalnie do niego zajechać.
Niespełna 20 km na południowy-wschód znajduje się miasteczko Afqa a w nim ciekawe miejsce bez jakiejś większej historii, po prostu jest bardzo klimatyczne. Most i wodospad w Afqa. Oficjalnie jest za darmo bo to fragment drogi ale chcąc zejść w dół zrobić zdjęcie, mijamy samozwańczych dozorców w wieku 8-15 lat, którzy fakt faktem sprzątają to miejsce i dbają o jego czystość (a nawet chyba przy nim mieszkają) ale za wejście pobierają 3000 LBP.
Ponieważ nie chciałem już się tłuc w stronę wybrzeża i na spokojnie odpocząć, postanowiłem znaleźć nocleg gdzieś w okolicy. Booking.com nie ma tu za bogatej bazy ale na mapach Google znalazłem ciekawy obiekt oddalony o 10 min drogi od w/w mostu, o nazwie „La forêt des chênes”. Gdzie za 50$ mamy nocleg w domku letniskowym, z pięknym widokiem na Góry Libanu. Na terenie obiektu znajduje się również restauracja, a tuż przy bramie wjazdowej jest posterunek wojskowy (to ten biało-czerwony z prawej strony, przy którym stoi wóz opancerzony).
Kolejny dzień to Byblos i jego starożytne ruiny oraz zamek z czasów wypraw Krzyżowców. Po drodze spotkałem ciekawy znak drogowy...
Wejście na teren to koszt 10000 LBP natomiast parking tuż przy wejściu jest całkowicie bezpłatny. Jest to też dobra baza by zwiedzić pobliskie okolice starego miasta czy souq-u. Sam obszar ruin nie powala tak jak Baalbek, ale bije na głowę wszystkie ruiny jakie znajdziecie np. na Cyprze, który po drodze zwiedzałem.
Z Byblos zmierzałem w stronę Bejrutu, gdzie zaplanowałem nocleg. Mniej więcej w połowie drogi jest Góra Harisa, na którą można albo wjechać autem albo kolejką gondolową z miasta Dżunija. Mimo, że miałem auto nie mogłem odpuścić sobie możliwości przejażdżki tą niezwykłą kolejką i szczerze każdemu to polecam. Wjazd w dwie strony to koszt 11000 LBP. Zarezerwujcie sobie na to ok 1,5 godziny (sam wjazd/zjazd to 15 min w jedną stronę), ale sanktuarium Matki Boskiej Pani Libanu to miejsce, które na mnie jako osobie wierzącej, wydało się naprawdę magiczne.
Teraz droga prosto do Bejrutu. Ponieważ nie miałem ochoty jeździć autem po Bejrucie tylko spokojnie sobie po nim pospacerować, szukałem hotelu gdzieś w okolicach Zaituna Bay i centrum miasta. Na Bookingu w bardzo dobrej cenie znalazłem The Parisian Hotel. Hotel ma parking podziemny a sam nocleg kosztował tylko 65$ + 11$ śniadanie więc jak na Bejrut i 4* hotel to super cena.
Bejrut to miasto pełne kontrastów, które w pewnym stopniu jest niespotykane na Bliskim Wschodzie. Najlepiej moje słowa oddają te dwa zdjęcia poniżej, które w pewnym sensie pokazują jaki jest Liban:
Z jednej strony ultra nowoczesny, pełen przepychu z apartamentowcami, samochodami i jachtami jak w Dubaju a z drugiej to typowe arabskie miast, bez ładu i składu, trochę zaniedbane na którym trudna historia odbiła swoje piętno.
W samym centrum Bejrutu mamy największy meczet i kościół w mieście. Graniczą ze sobą przez płot pokazując tak naprawdę jakie są relacje między tymi religiami w Libanie. Nie czuć atmosfery wrogości a wręcz przeciwnie wszystko jest jakby normalne. Oczywiście na każdym korku są osterunki wojska, zamknięte dla samochodów strefy i ulice ale to nie jest Izrael gdzie przejście z części żydowskiej do muzułmańskiej starego miasta odbywa się po wcześniejszym prześwietleniu plecaka a wchodzących na teren Świętego Wzgórza Żydów musi eskortować wojsko. Będąc nawet w południowych regionach, na terenach Hezbollahu, jedziesz przez miasto pełne meczetów, flag Hezbollahu i portretów muzułmańskich wojowników, a po 2 km masz miasteczko z całkiem innej bajki, praktycznie w 100% chrześcijańskie. Tych miasteczek nie rozdzielał kordon wojska, zasieki czy drut kolczasty. Po prostu Libańczycy, niezależnie od wyznania nauczycieli się z sobą żyć chociaż historycznie z tego powodu przelewali wzajemnie krew.
Reszta zdjęć z Bejrutu:
Wracam do hotelu po drodze mijając luksusowe apartamentowce a pod nimi najdroższe samochody
A niespełna 800 m dalej inny świat
Bardzo ważne by w takim klimacie się nie odwodnić...
Bejrut to również atrakcyjny krajobraz stworzony przez samą naturę (Raouche Rocks)
Jadąc jakieś 40 min na południe docieramy do miasta Sidon zwanym przez Libańczyków Saidą. To typowo arabskie i muzułmańskie miasto, którego największą atrakcją są ruiny zamku Krzyżowców na wodzie. Generalnie z parkingami tam ciasno, ale są lokalni parkingowi, którzy za 3000 LBP pomoże nam zaparkować wstrzymując nawet ruch na ulicy. Samo wejście to standardowo 4000 LBP.
Oprócz samego zamku warto pospacerować po okolicy zahaczając po drodze o miejscowy souk.
Jeżeli komuś mało tej strony Libanu i chciałby jeszcze bardziej zagłębić się w tereny Hezbollahu to polecam odbić z Sidonu na wschód np. w kierunku ruin zamku Krzyżowców w Beaufort
czy do Mleeta Landmark (wejście 3000 LBP), gdzie możemy zobaczyć jak Hezbollah widzi konflikt z Izraelem oraz jego przyczyny (nie zagłębiam się w słuszność którejkolwiek ze stron, najlepiej podejść do tego w pełni neutralnie).
Zwróćcie uwagę na zjeżdżalnie na placu zabaw tuż przy parkingu
Oraz na charakterystyczne puszki na datki…
Na sam koniec zostawiłem sobie Pałac Beiteddine i Dajr al-Kamar. Wejście do pałacu to koszt 10000 LBP (stosunek ceny do oferty chyba najgorszy ze wszystkich dotychczasowych atrakcji Libanu). Wracając w stronę Bejrutu warto zahaczyć o miasteczko Dajr al-Kamar. Jest ono dość klimatyczne a wszystkie atrakcje są skupione w samym centrum.
Stamtąd pojechałem prosto na lotnisko. Była niedziela popołudnie więc wtedy Libańczycy wracają do domów z weekendowych wypadów więc na autostradzie był spory korek ale w miarę płynnie szedł do przodu (miejcie na uwadze, ze dojazdy do lotniska popołudniami są dość zakorkowane).
Na koniec małe podsumowanie.
Czy Liban jest warty odwiedzenia? Zdecydowanie tak. Osobiście uważam, że jest on mocno niedoceniany przez turystów, w wielu miejscach praktycznie nie ma obcokrajowców a przynajmniej tych spoza Bliskiego Wschodu. Jest to kraj gdzie nie spotkacie setek Azjatów przekrzykujących się nawzajem, którzy robią zdjęcie każdemu budynkowi i wszystkiemu co się rusza. Większość miejsc zwiedzić można w naprawdę komfortowych warunkach bez tłumów, hałasów i mistrzów drugiego planu na pamiątkowych zdjęciach.
Czy jest tam bezpiecznie? Powiem tak, ja nie odczułem najmniejszego zagrożenia, a wjeżdżałem w naprawdę różne części tego kraju (oczywiście zgodnie z zaleceniami MSZ omijałem południowe dzielnice Bejrutu i okolice obozów uchodźców z Syrii). W Libanie jest sporo wojska, widać je szczególnie w Bejrucie i na ważniejszych drogach w całym kraju. Po pewnym czasie nie kuje to nawet w oczy. Ale nie jest poziom bezpieczeństwa jak w Dubaju ale osobiście czułem się tam lepiej niż w Berlinie, Londynie czy Paryżu.
Czy ludzie są przyjaźni? Są i to bardzo, co ciekawe będąc w Baalbek o 9 rano natrafiłem na otwierające się dopiero stoisko z pamiątkami do którego zachęcano mnie już przy wyjściu z auta (ale nie nachalnie). Rozmawiając ze sklepikarzem, zapewniłem że do niego wrócę ale po zwiedzaniu ruin. Słowa dotrzymałem i wróciłem kupić jakiś magnes na pamiątkę chociaż zachęcano mnie do zakupu z symbolami Hezbollahu ale wystarczy powiedzieć, że noszę tylko białe koszulki i odpuszczają bo to nie ich kolory. Sklepikarzem był starszy Pan, na oko 70-80 lat, który po moich zakupach spytał „Where are you from?” Oczywiście odpowiedziałem „From Poland”, na co Pan odpowiedział „Aaaaa no to dzień dobry” – zdębiałem… Czego jak czego, ale usłyszeć język polski od starszego Libańczyka i to w regionie Hezbollahu się nie spodziewałem. Pan opowiedział mi, że jakiś czas mieszkał w Polsce, gdzie był i co robił, ale że tęsknił za Libanem i wrócił. Oczywiście wszystko mówił po polsku… Co najlepsze gdy już odjeżdżałem, wstał i mi pomachał krzycząc „Do widzenia”… Właśnie dlatego kocham podróżować! Takich miłych akcentów miałem więcej np. zatrzymując auto na poboczu w górach Libanu aby zrobić (włączyłem awaryjne na wszelki wypadek) zatrzymał się Libańczyk i zapytał czy wszystko w porządku z moim autem i czy trzeba mi pomóc? W innej sytuacji gdy miałem problem ze znalezieniem pierwszego noclegu, zatrzymała się kobieta widząca że szukam po nawigacji i sama zaproponowała pomoc. Nie wiedziała gdzie to jest ale miałem nr telefonu do tego obiektu więc ona do nich zadzwoniła, wypytała jak dotrzeć i wszystko mi wytłumaczyła. Ani w Jordanii, ani tym bardziej w Izraelu nie spotkałem się z taką życzliwością i dlatego Liban zawsze będę miło wspominał i jak tylko nadarzy się okazja to z chęcią tam wrócę. A każdego zachęcam by odkrył swój Liban, może moja relacja kogoś zachęci a jeśli tak, to już warto było ją napisać.
Liban jeżeli chodzi o ludzi jest dla mnie o wiele lepszym miejscem niż pazerna Jordania, w której tylko jedna osoba nie chciała więcej za usługę niż sie umówiliśmy.
Bejrut jest spokojnym i bogatym miastem, ma niesamowity klimat. Też spotkałem starszego Libańczyka, który opowiadał jak przejechał przez Polskę w latach 80tych i jak mu Polacy pomagali wtedy. Znał jeszcze kilkanaście słów
eryk87Liban jeżeli chodzi o ludzi jest dla mnie o wiele lepszym miejscem niż pazerna Jordania, w której tylko jedna osoba nie chciała więcej za usługę niż sie umówiliśmy.
Bejrut jest spokojnym i bogatym miastem, ma niesamowity klimat. Też spotkałem starszego Libańczyka, który opowiadał jak przejechał przez Polskę w latach 80tych i jak mu Polacy pomagali wtedy. Znał jeszcze kilkanaście słów
Ja tam akurat w Jordanii ich pazerności mocno nie odczułem, Jordania jeśli chodzi o atrakcje też ma sporo do zaoferowania ale jako całokształt kraju zdecydowanie wolę Liban mając na uwadze, że Petra, Wadi Rum i Jerash to naprawdę ciekawe miejsca.
Ciekawa relacja, szczegółnie, że mam w niedalekich planach wizytę w Bejrucie. Co do Jordani to chyba miałeś pecha, nic podobnego nie odczułem a jedynie szczerość i pomoc ludzi w każdym miejscu.
wspaniałe miejsce. Byłem i wybieram się jeszcze nie raz na pewno. Super foty! P.S. Jak jechałeś do Kadisha? jest jakis transport publiczny czy taxi? Ile wyszło? dzięki!
adamekwspaniałe miejsce. Byłem i wybieram się jeszcze nie raz na pewno. Super foty! P.S. Jak jechałeś do Kadisha? jest jakis transport publiczny czy taxi? Ile wyszło? dzięki!
Ja cały Liban zwiedziłem wynajętym autem. Transportu publicznego zbytnio nawet nie widziałem w tamtych okolicach, a internecie to już całkowity brak informacji.
Dlaczego? Co w zasadzie wie przeciętny Polak o tym kraju? Większości Liban kojarzy się z jednym – Hezbollahem i jego nienawiścią do Izraela. Niektórzy nawet mylą go z Libią i Mu'ammarem al-Kaddafim, ale to już skrajność. Fakt jest taki, że mało komu Liban kojarzy się z miejscem atrakcyjnym pod kątem wakacyjnej podróży. Ja również byłem właśnie w tej grupie, aż do momentu kiedy na F4f przeczytałem, że LOT ogłosił wznowienie połączeń do Bejrutu. Wtedy zadałem sobie pytanie: Bejrut? A tam w ogóle jest bezpiecznie? Co tam ciekawego jest, że LOT będzie tam latał? I się zaczęło…
Wertowanie blogów, vlogów, relacji, szukanie przewodnika (którego nikt w Polsce obecnie nie wydaje) itd. Po wszystkim zapadła decyzja – jest spoko, lecę! Po analizie innych planów oraz pogody w skali roku padło na wrzesień tak aby było jeszcze gorąco ale już poniżej 40 stopni a z drugiej strony by góry Libanu nie były zasypane śniegiem. Teraz pytanie – jak? LOT ma przyloty i odloty w mało przyjaznych godzinach w środku nocy no i ceny w sezonie nie zachęcają więc wybór padł na trasę przez Cypr – zawsze go pomijałem, więc teraz znalazł się powód by go w końcu odwiedzić (ale go pomijam bo jakoś mnie nie urzekł poza tym jest dość oklepanym kierunkiem). Z Cypru, a dokładniej z Larnaki do Bejrutu dolecimy liniami Cyprus Airways lub Middle East Airlines. Do Bejrutu poleciałem CA, który na tej trasie puszcza A319 (jak trafimy w promocje, są średnio raz na kwartał to przelot w 2 strny wyjdzie ok 340 zł, powrót to już liga wyżej czyli MEA ze swoim A330 ale cena to już tyle co CA w obie strony w promocji). Niezależnie od linii lot z kołowaniem trwał ok 45 min. Na lotnisku trzeba być przygotowanym na szczegółowe wertowanie paszportu pod kątem pieczątek z Izraela, ale także pieczątek z granicy Izraela z Egiptem w Tabie i z Jordanią w Aqabie. Jak takowe posiadacie lepiej wymienić paszport przed przylotem do Libanu bo z dużym prawdopodobieństwem nie zostanie wpuszczeni na teren Libanu (ale tego nie sprawdzałem tylko gdzieś wyczytałem – lepiej nie ryzykować bo Izrael dla Libanu, jak i dla całego Bliskiego Wschodu, to wróg numer jeden). Oprócz tego trzeba przedstawić potwierdzenie miejsca noclegu przynajmniej na pierwszą noc. Generalnie dość sprawnie im to idzie, na pewno lepiej i mniej stresująco niż u południowego sąsiada.
Po wszystkim wrota Libanu stoją przed nami otworem. Ja tradycyjnie zwiedzanie kraju postanowiłem odbyć wynajętym samochodem. Koszt wynajmu jak i paliwa, ograniczoność czasu a także słabo rozwinięta komunikacja publiczna wydały mi się wystarczającymi powodami by wybrać ten sposób przemieszczania się po Libanie, zwłaszcza że to już czwarty kraj Bliskiego Wschodu, który zwiedzałem w ten sposób więc kultura jazdy mnie nie odstrasza.
Mój plan na Liban wyglądał tak:
Dzień 1: Baalbek -> Las Bożych Cedrów -> Monaster Saint Antoine Kozhaya w Dolina Kadisza -> Wodospad Baatara -> Most w Afqa
Dzień 2: Byblos -> Góra Harisa -> Bejrut
Dzień 3: Bejrut -> Sidon -> Mleeta Landmark ->Pałac Beiteddine i Dajr al-Kamar
Plan wydaje się napięty, ale faktycznie był dość luźno chociażby z racji tego, że wylądowałem w Bejrucie o 6:40 i wylatywałem o 20:00 więc miałem pełne 3 dni. Czy to wystarczająco? Nie! Jednak moja ograniczoność czasowa nie pozwalała mi na dłuższą eksplorację tego pięknego kraju.
Poruszanie się po Libanie jest jak na Bliski Wschód dość komfortowe, zarówno stan dróg jak i kultura jazdy pozwalają sprawnie przemieszczać się pomiędzy poszczególnymi atrakcjami. Oczywiście to nie jest jak jazda po Europie ale na pewno jest lepiej niż w Jordanii i niewiele gorzej niż w Izraelu.
Na start poszedł Baalbek ze swoimi świetnie zachowanymi rzymskimi ruinami. MSZ na swojej stronie odradza podróże do Doliny Beki o ile to nie jest konieczne. Ja osobiście nie widziałem jakiś zagrożeń na trasie. Ok czuć tam bardziej muzułmańską stronę Libanu, a przez ostatnie 20 km towarzyszą nam flagi Hezbollahu oraz zdjęcia ichniejszych przywódców, bohaterów i męczenników. Na wjeździe do miasta, tuż przed wojskową blokadą zatrzymują nas lokalni zwolennicy Hezbollahu oferujący propagandowe DVD, ale nie jest to obowiązkowy „bilet” umożliwiający wjazd do miasta. Z takich bardziej „nastrojowych” miejsc jest jeszcze Meczet Sayyida Khawla ze swoimi kolczatkami i zasiekami. Poza tym to typowe arabskie miasto, które jednak wyróżniają jedne z najlepiej zachowanych ruin starożytnych jakie miałem okazje oglądać.
Wstęp na teren całego obiektu to koszt 10$ lub 15000 funtów libańskich (w Libanie jest stały kurs przeliczeniowy dolara do funta libańskiego wynoszący 1$=1500 LBP więc spokojnie można płacić w dolarach). Na obejście całości na spokojnie, zarezerwujcie sobie ok 2,5 godziny. Można i dłużej ale teren nie jest rozległy jak w Dżerasz. Tutaj wszystko jest bardziej skupione i lepiej zachowane. Co do samych ruin - zobaczcie sami…
Kolejnym etapem mojej podróży była Dolina Kadisza, po drodze do której znajduje się niewielki rezerwat tzw. Las Bożych Cedrów, czyli symbolu Libanu znajdującego się nawet na jego fladze. Cedrów nie ma tam jakoś strasznie dużo, ale i tak warto tam zajrzeć i przespacerować się w cieniu tych niezwykłych drzew. Wejście na teren rezerwatu działa na zasadzie „co łaska”. Spacerkiem przejście całości zajmuje nie dłużej niż 45 min.
Dalej to już jedno z ciekawszych miejsc w Libanie czyli Dolina Kadisza. To zdecydowanie bardziej katolicki region Libanu, gdzie praktycznie meczety nie występują za to kościołów jest pełno. Zresztą w okresie prześladowań chrześcijan w Libanie, to właśnie w Dolinie Kadisza znaleźli oni swoje schronienie i wtedy właśnie powstały te wszystkie monastery. Ja wybrałem Monaster Saint Antoine Kozhaya, który znajduje się w bardzo klimatycznym miejscu z dala od innych zabudowań czy miejscowości. Wejście jest darmowe, a czas jaki należy założyć na obejście całości nie powinien przekroczyć 30 min. Ja spędziłem tam trochę więcej czasu gdyż postanowiłem w okolicznościach tak pięknych widoków urządzić sobie przerwę na posiłek.
Ciekawych miejsc w tej okolicy jest wiele i pewnie tylko tutaj można by spędzić ze dwa dni, ja niestety musiałem ruszać dalej.
Jadąc do Wodospadu Baatara zjeżdżamy trochę z głównych dróg, ale po drodze mamy piękne widoki.
i można spotkać ciekawe okazy samochodów:
Sam wodospad jest w dość niepozornym miejscu. Wejście na teren rezerwatu jest płatne 4000 LBP no i za parking trzeba zapłacić 3000 LBP. Od parkingu do samego wodospadu idziemy około 10 min w dół (powrót jakieś 15-20 min zależy od tempa), ale jest też mini kolejka krzesełkowa, odpłatna ale nie korzystałem więc ceny nie znam. W lecie w wodospadzie nie ma za dużo wody ale i tak miejsce jest niesamowite i warte by specjalnie do niego zajechać.
Niespełna 20 km na południowy-wschód znajduje się miasteczko Afqa a w nim ciekawe miejsce bez jakiejś większej historii, po prostu jest bardzo klimatyczne. Most i wodospad w Afqa. Oficjalnie jest za darmo bo to fragment drogi ale chcąc zejść w dół zrobić zdjęcie, mijamy samozwańczych dozorców w wieku 8-15 lat, którzy fakt faktem sprzątają to miejsce i dbają o jego czystość (a nawet chyba przy nim mieszkają) ale za wejście pobierają 3000 LBP.
Ponieważ nie chciałem już się tłuc w stronę wybrzeża i na spokojnie odpocząć, postanowiłem znaleźć nocleg gdzieś w okolicy. Booking.com nie ma tu za bogatej bazy ale na mapach Google znalazłem ciekawy obiekt oddalony o 10 min drogi od w/w mostu, o nazwie „La forêt des chênes”. Gdzie za 50$ mamy nocleg w domku letniskowym, z pięknym widokiem na Góry Libanu. Na terenie obiektu znajduje się również restauracja, a tuż przy bramie wjazdowej jest posterunek wojskowy (to ten biało-czerwony z prawej strony, przy którym stoi wóz opancerzony).
Kolejny dzień to Byblos i jego starożytne ruiny oraz zamek z czasów wypraw Krzyżowców. Po drodze spotkałem ciekawy znak drogowy...
Wejście na teren to koszt 10000 LBP natomiast parking tuż przy wejściu jest całkowicie bezpłatny. Jest to też dobra baza by zwiedzić pobliskie okolice starego miasta czy souq-u. Sam obszar ruin nie powala tak jak Baalbek, ale bije na głowę wszystkie ruiny jakie znajdziecie np. na Cyprze, który po drodze zwiedzałem.
Z Byblos zmierzałem w stronę Bejrutu, gdzie zaplanowałem nocleg. Mniej więcej w połowie drogi jest Góra Harisa, na którą można albo wjechać autem albo kolejką gondolową z miasta Dżunija. Mimo, że miałem auto nie mogłem odpuścić sobie możliwości przejażdżki tą niezwykłą kolejką i szczerze każdemu to polecam. Wjazd w dwie strony to koszt 11000 LBP. Zarezerwujcie sobie na to ok 1,5 godziny (sam wjazd/zjazd to 15 min w jedną stronę), ale sanktuarium Matki Boskiej Pani Libanu to miejsce, które na mnie jako osobie wierzącej, wydało się naprawdę magiczne.
Teraz droga prosto do Bejrutu. Ponieważ nie miałem ochoty jeździć autem po Bejrucie tylko spokojnie sobie po nim pospacerować, szukałem hotelu gdzieś w okolicach Zaituna Bay i centrum miasta. Na Bookingu w bardzo dobrej cenie znalazłem The Parisian Hotel. Hotel ma parking podziemny a sam nocleg kosztował tylko 65$ + 11$ śniadanie więc jak na Bejrut i 4* hotel to super cena.
Bejrut to miasto pełne kontrastów, które w pewnym stopniu jest niespotykane na Bliskim Wschodzie. Najlepiej moje słowa oddają te dwa zdjęcia poniżej, które w pewnym sensie pokazują jaki jest Liban:
Z jednej strony ultra nowoczesny, pełen przepychu z apartamentowcami, samochodami i jachtami jak w Dubaju a z drugiej to typowe arabskie miast, bez ładu i składu, trochę zaniedbane na którym trudna historia odbiła swoje piętno.
W samym centrum Bejrutu mamy największy meczet i kościół w mieście. Graniczą ze sobą przez płot pokazując tak naprawdę jakie są relacje między tymi religiami w Libanie. Nie czuć atmosfery wrogości a wręcz przeciwnie wszystko jest jakby normalne. Oczywiście na każdym korku są osterunki wojska, zamknięte dla samochodów strefy i ulice ale to nie jest Izrael gdzie przejście z części żydowskiej do muzułmańskiej starego miasta odbywa się po wcześniejszym prześwietleniu plecaka a wchodzących na teren Świętego Wzgórza Żydów musi eskortować wojsko. Będąc nawet w południowych regionach, na terenach Hezbollahu, jedziesz przez miasto pełne meczetów, flag Hezbollahu i portretów muzułmańskich wojowników, a po 2 km masz miasteczko z całkiem innej bajki, praktycznie w 100% chrześcijańskie. Tych miasteczek nie rozdzielał kordon wojska, zasieki czy drut kolczasty. Po prostu Libańczycy, niezależnie od wyznania nauczycieli się z sobą żyć chociaż historycznie z tego powodu przelewali wzajemnie krew.
Reszta zdjęć z Bejrutu:
Wracam do hotelu po drodze mijając luksusowe apartamentowce a pod nimi najdroższe samochody
A niespełna 800 m dalej inny świat
Bardzo ważne by w takim klimacie się nie odwodnić...
Bejrut to również atrakcyjny krajobraz stworzony przez samą naturę (Raouche Rocks)
Jadąc jakieś 40 min na południe docieramy do miasta Sidon zwanym przez Libańczyków Saidą. To typowo arabskie i muzułmańskie miasto, którego największą atrakcją są ruiny zamku Krzyżowców na wodzie. Generalnie z parkingami tam ciasno, ale są lokalni parkingowi, którzy za 3000 LBP pomoże nam zaparkować wstrzymując nawet ruch na ulicy. Samo wejście to standardowo 4000 LBP.
Oprócz samego zamku warto pospacerować po okolicy zahaczając po drodze o miejscowy souk.
Jeżeli komuś mało tej strony Libanu i chciałby jeszcze bardziej zagłębić się w tereny Hezbollahu to polecam odbić z Sidonu na wschód np. w kierunku ruin zamku Krzyżowców w Beaufort
czy do Mleeta Landmark (wejście 3000 LBP), gdzie możemy zobaczyć jak Hezbollah widzi konflikt z Izraelem oraz jego przyczyny (nie zagłębiam się w słuszność którejkolwiek ze stron, najlepiej podejść do tego w pełni neutralnie).
Zwróćcie uwagę na zjeżdżalnie na placu zabaw tuż przy parkingu
Oraz na charakterystyczne puszki na datki…
Na sam koniec zostawiłem sobie Pałac Beiteddine i Dajr al-Kamar. Wejście do pałacu to koszt 10000 LBP (stosunek ceny do oferty chyba najgorszy ze wszystkich dotychczasowych atrakcji Libanu). Wracając w stronę Bejrutu warto zahaczyć o miasteczko Dajr al-Kamar. Jest ono dość klimatyczne a wszystkie atrakcje są skupione w samym centrum.
Stamtąd pojechałem prosto na lotnisko. Była niedziela popołudnie więc wtedy Libańczycy wracają do domów z weekendowych wypadów więc na autostradzie był spory korek ale w miarę płynnie szedł do przodu (miejcie na uwadze, ze dojazdy do lotniska popołudniami są dość zakorkowane).
Na koniec małe podsumowanie.
Czy Liban jest warty odwiedzenia?
Zdecydowanie tak. Osobiście uważam, że jest on mocno niedoceniany przez turystów, w wielu miejscach praktycznie nie ma obcokrajowców a przynajmniej tych spoza Bliskiego Wschodu. Jest to kraj gdzie nie spotkacie setek Azjatów przekrzykujących się nawzajem, którzy robią zdjęcie każdemu budynkowi i wszystkiemu co się rusza. Większość miejsc zwiedzić można w naprawdę komfortowych warunkach bez tłumów, hałasów i mistrzów drugiego planu na pamiątkowych zdjęciach.
Czy jest tam bezpiecznie?
Powiem tak, ja nie odczułem najmniejszego zagrożenia, a wjeżdżałem w naprawdę różne części tego kraju (oczywiście zgodnie z zaleceniami MSZ omijałem południowe dzielnice Bejrutu i okolice obozów uchodźców z Syrii). W Libanie jest sporo wojska, widać je szczególnie w Bejrucie i na ważniejszych drogach w całym kraju. Po pewnym czasie nie kuje to nawet w oczy. Ale nie jest poziom bezpieczeństwa jak w Dubaju ale osobiście czułem się tam lepiej niż w Berlinie, Londynie czy Paryżu.
Czy ludzie są przyjaźni?
Są i to bardzo, co ciekawe będąc w Baalbek o 9 rano natrafiłem na otwierające się dopiero stoisko z pamiątkami do którego zachęcano mnie już przy wyjściu z auta (ale nie nachalnie). Rozmawiając ze sklepikarzem, zapewniłem że do niego wrócę ale po zwiedzaniu ruin. Słowa dotrzymałem i wróciłem kupić jakiś magnes na pamiątkę chociaż zachęcano mnie do zakupu z symbolami Hezbollahu ale wystarczy powiedzieć, że noszę tylko białe koszulki i odpuszczają bo to nie ich kolory. Sklepikarzem był starszy Pan, na oko 70-80 lat, który po moich zakupach spytał „Where are you from?” Oczywiście odpowiedziałem „From Poland”, na co Pan odpowiedział „Aaaaa no to dzień dobry” – zdębiałem… Czego jak czego, ale usłyszeć język polski od starszego Libańczyka i to w regionie Hezbollahu się nie spodziewałem. Pan opowiedział mi, że jakiś czas mieszkał w Polsce, gdzie był i co robił, ale że tęsknił za Libanem i wrócił. Oczywiście wszystko mówił po polsku… Co najlepsze gdy już odjeżdżałem, wstał i mi pomachał krzycząc „Do widzenia”… Właśnie dlatego kocham podróżować!
Takich miłych akcentów miałem więcej np. zatrzymując auto na poboczu w górach Libanu aby zrobić
(włączyłem awaryjne na wszelki wypadek) zatrzymał się Libańczyk i zapytał czy wszystko w porządku z moim autem i czy trzeba mi pomóc? W innej sytuacji gdy miałem problem ze znalezieniem pierwszego noclegu, zatrzymała się kobieta widząca że szukam po nawigacji i sama zaproponowała pomoc. Nie wiedziała gdzie to jest ale miałem nr telefonu do tego obiektu więc ona do nich zadzwoniła, wypytała jak dotrzeć i wszystko mi wytłumaczyła. Ani w Jordanii, ani tym bardziej w Izraelu nie spotkałem się z taką życzliwością i dlatego Liban zawsze będę miło wspominał i jak tylko nadarzy się okazja to z chęcią tam wrócę. A każdego zachęcam by odkrył swój Liban, może moja relacja kogoś zachęci a jeśli tak, to już warto było ją napisać.