Dla zainteresowanych suwenirami - udało nam się kupić w normalnej cenie magnesy na lodówkę (za mniej niż 3 CAD).
:) Wracając zahaczyliśmy jeszcze o market i uzupełniliśmy zapasy na kolejne dni.
Dzień 10 10.09.2019 r. Kolejnego dnia budzimy się, a tu deszcz i temperatura w okolicach 6-8 stopni. Jednak przygotowując się do wyjazdu spodziewaliśmy się bardziej takiej pogody niż tego co mieliśmy wcześniej. Nie zrażeni ruszyliśmy wcześniej przygotowanym planem w stronę Kananaskis Country – i tu podziękowanie za natchnienie dla tego kierunku dla @JIK. Za pierwszy cel obraliśmy sobie Rawson Lake. Na parkingu jesteśmy ok. godziny 10 i byliśmy tam sami. Po doświadczeniach poprzednich dni jest to dla nas nowość. Jak do tej pory pragnęliśmy spotkać niedźwiedzia to teraz już nam nie jest tak wesoło. Wychodzimy z ciepłego samochodu – lekki deszcz – zarzucamy peleryny i trzymając pod ręką spray na niedźwiedzie ruszamy. Pierwsze 15 minut szlak wiedzie wzdłuż Upper Kananaskis Lake. Potem gwałtownie odbija w górę i jako że cały czas kropiło jest ślisko i dość dużo błota. Po godzinie marszu (dość męczącego) deszcz zmienił się w śnieg i ta wycieczka jeszcze bardziej nam się zaczęła podobać. Na całym szlaku wchodząc minęliśmy 3 osoby.
Nad jeziorem byliśmy sami. Przeszliśmy jeszcze szlakiem wzdłuż jeziora. Widoki niesamowite – jezioro samo w sobie jest położone wysoko, wokół już ośnieżone szczyty i cisza, niesamowita cisza przerywana raz na ile hukiem jakiś drobnych lawin. Naprawdę nie żałowaliśmy tego punktu wycieczki!
Zejście jak zawsze jest teoretycznie łatwiejsze - tym razem jednak tak nie było. Każdy krok trzeba było ostrożnie stawiać, aby nie zjechać w dół.
Jednak bezpiecznie dotarliśmy na parking i skierowaliśmy się ku kolejnemu jezioru Elbow Lake. To już taka bardzo spokojna i rodzinna atrakcja – dojście z parkingu zajmuje ok 15-20 minut. Jednak przy wejściu znajduje się znak ostrzegający przed niedźwiedziami wraz z informacją, że na tym szlaku w 2014 był atak grizzly na człowieka. Doszliśmy, zrobiliśmy parę zdjęć i trochę przeszliśmy się wzdłuż jeziora. Jednak byliśmy już dość zmarznięci i przemoknięci, szybko więc wróciliśmy do auta.
W związku z tym, że był to nasz ostatni dzień w Banff NP i ciągle nie widzieliśmy niedźwiedzia to zdecydowaliśmy się wracać Spray Lake Trail i…. dalej nie spotkaliśmy misia. Droga szutrowa, całkiem dobra i przyjemna pod względem widoków, ograniczenia do 80 km, a szybciej raczej ciężko jechać. Ale trzeba wziąć pod uwagę pogodę w jakiej jechaliśmy - padało albo było tuż po deszczu. W każdym razie jak wjechaliśmy do Canmore to z białego samochodu zrobił się czarno-szary, a że wstyd nam było oddać tak brudny samochód to za 9 CAD zdecydowaliśmy się na myjnię. I tak wróciliśmy do hotelu, odpoczęliśmy i ruszyliśmy na spokojny spacer po Canmore. Kolejnego dnia czekała nas droga do Jasper NP.
Dzień 11 11.09.2019r. Tego dnia mieliśmy do przejechania prawie 400 km do miejscowości Hinton w pobliżu Jasper NP. Wybraliśmy tą miejscowość, bo znajduje się blisko atrakcji, które mieliśmy w planach, a ceny były zdecydowanie niższe niż w samym Jasper. W związku z tym ruszyliśmy z hotelu ok. godziny 8. Pierwszy przystanek mieliśmy na Peyto Lake – jednak do samego końca nie byliśmy pewni, czy uda nam się zobaczyć tą atrakcję, bo już na stronie Parks Canada były informacje, że punkt widokowy ma być zamknięty we wrześniu (bez dokładnych dat) w związku z remontem. Jednak na szczęście okazało się, że zamknięcie ma być dopiero od 16 września i to aż do 2021 r. Po godzinie 9 parking był już prawie pełny. Do punktu widokowego wiedzie wygodna droga zajmująca ok 10 minut. Na samym punkcie szaleństwo – człowiek na człowieku, jednak jakieś 50 metrów obok jest „nieoficjalny” i nielegalny punkt za barierkami i tam już było spokojniej. A sam widok… w słońcu robi kolosalne wrażenie.
Następnie udaliśmy się na Athabasca Glacier. Zaparkowaliśmy samochód przy samym wejściu na szlak (Athabasca Glacier Trailhead) i ruszyliśmy na 30 minutowy spacer trasą, która podchodzi prawie pod sam lodowiec. Po drodze mijamy znaki, na których można przeczytać, o ile lodowiec cofnął się przez ostatnie lata (swoją drogą – przerażające).
Dalej pojechaliśmy na Sunwapta Falls – malowniczy wodospad słynny z tego, że tuż przed nim znajduje się wyspa na środku rzeki. Ogólnie bardzo malownicze miejsce.
Następnie ruszyliśmy w dalszą drogę, aby zatrzymać się przy Athabasca Falls. W tym miejscu spędziliśmy dużo więcej czasu – wodospad i rzeka w okolicy ma bardzo dużo malowniczych miejsc i szlaków.
Dalej już pojechaliśmy prosto do hotelu, ale tuż przy samym Jasper przy drodze spotkaliśmy piękne stado Wapiti (czyli Jeleni Kanadyjskich) i to nam dało małe nadzieje na spotkanie niedźwiedzia w kolejnych dniach.
Co do hotelu, przyzwoity motel ze śniadaniem (ale bez szału – tylko rzeczy na słodko) i na plus to, że herbata i kawa dostępna przez 24h.Dzień 12 12.09.2019 Tego dnia mieliśmy jedyną opłaconą wcześniej atrakcję na całym wyjeździe - rejs po Maligne Lake. Po szybkim i niezbyt treściwym śniadaniu wyruszyliśmy ok. 8 z hotelu i tak, to był ten dzień! … W końcu okazało się, że niedźwiedzie w Kanadzie to jednak nie jest tylko i wyłącznie ‘ściema’ przyciągająca turystów!
;) Zobaczyłam pierwszego (i – uwaga – spojler! Ostatniego!) misia w Kanadzie, a raczej tylko jego szlachetną, czyli ni mniej ni więcej, tylko tylną część. Jeszcze przed granicami Jasper NP, gdy pędziliśmy ok. 100 km/h na poboczu stały dwa samochody na awaryjnych i mimo że wcześniej czytałam, że jeśli stoją samochody na poboczu to może oznaczać tylko jedno – dzikie zwierzę, to tym razem uśpiona została moja czujność i nie zdążyliśmy zareagować i przystanąć. I tak pierwszy raz i zarazem ostatni widziałam misia, czego nawet nie udało nam się uwiecznić na zdjęciach. Pomni wcześniejszej sytuacji, gdy po paru minutach ujrzeliśmy samochody na awaryjnych od razu zatrzymaliśmy się i z bliska mogliśmy podziwiać Wapiti.
:) No ok, nie aż tak bardzo z bliska, tylko z drugiej strony jezdni, bo jednak zwierzątka dzikie były i nie chciałam ich straszyć (albo, jak to mój małżonek stwierdził, sama się bałam
;)). W każdym bądź razie wrażenia niesamowite, tylko zdjęcia gorszej jakości. Mówi się trudno.
:)
Następnie bez kolejnych zwierzęcych atrakcji dojechaliśmy do Maligne Lake. Po drodze jechaliśmy wzdłuż Medicine Lake i był to bardzo niestety bardzo przygnębiający widok. Las wokół jeziora jest spalony, później dowiedzieliśmy się, że to skutek pożaru sprzed 5 lat.
:( Maligne Lake położone jest na całkowitym pustkowiu – jednak na parkingu o godzinie 10 było już sporo aut. Jako że rejs mieliśmy dopiero o 10.45, więc przeszliśmy się po okolicy, odwiedziliśmy sklep z pamiątkami i punktualnie zameldowaliśmy się na statku.
Zajęliśmy wygodne miejsca i rozpoczęliśmy rejs.
Pani przewodnik całą drogę opowiadała ciekawostki na temat regionu i samego jeziora – muszę nadmienić, że robiła to naprawdę ciekawie i z pasją, a do tego z niesamowitym poczuciem humoru
:) - równocześnie podziwialiśmy krajobraz. Po około 40 minutach dopłynęliśmy do Spirit Island, gdzie udaliśmy się na 30 minutowy spacer. W związku z tym, że równocześnie były tam tylko dwa statki, a teren nie był duży, więc pobyt na zorganizowanej wycieczce nie przeszkadzał aż tak bardzo. Sama wyspa jest bardzo malownicza, ale szczerze mówiąc lepiej wygląda na zdjęciu niż w rzeczywistości.
Będzie ciąg dalszy?Jeśli nie w pełnej formie to prosiłbym chociaż o listę miejsc które odwiedziliście później; w przyszłym roku wybieram się w wakacje, początek podróży właściwe pokryje się z Twoim planem, no i szukam inspiracji na kolejne dni.Z góry dziękuję.
@looookasz będzie, będzie.
:) Mam nadzieję, że jutro uda mi się dodać kolejne dni.@kostek966 mały spojler - w Toronto spędziliśmy tylko kilka godzin, akurat tam mieliśmy międzylądowanie. Niestety o okolicach tego miasta nie mogę nic powiedzieć, natomiast samo Toronto nie zrobiło na nas wrażenia (może dlatego, że nie jesteśmy wielbicielami wielkich miast, a może dlatego, że podczas naszej kilkugodzinnej wycieczki nosiliśmy ze sobą nasz cały bagaż, a dodatkowo rozpadało się i to ostatecznie zniechęciło nas do dalszego zwiedzania - ale to tylko i wyłącznie nasza opinia!).
Miśków nie ma, ale też jest fajnie.
:)Dobrze się czyta, sporo przydatnych informacji. Mam zamiar kiedyś wybrać się na podobny wyjazd i na pewno będę czerpał z wiedzy tu przekazanej. Szkoda trochę, że zdjęcia, choć pokazują piękne miejsca, to jakościowo są nie za bardzo...A co do pierwszych miejsc na liście, to proponuję od razu zrobić kilka list, bo ciężko porównywać ze sobą Seszele, Filipiny, Nepal, Islandię, Utah, Tanzanię i Peru. To jakby spierać się, kto jest bardziej wysportowany: dziesięcioboista, gimnastyczka artystyczna czy zawodnik MMA.
:)
Jeśli chodzi o koszty wyjazdu to:1. Loty- bilet: CDG - Vancouver; Calgary - CDG (z stopem w Toronto na ok 12h) - 1500 pln- bilet Vancouver - Calgary - 300 pln2. Samochód:Vancouver Island na 4 dni - Toyota Yarsi - z rentalcars z ubezpieczeniem 900 plnCalgary na 8 dni też najmniejsze ale dostaliśmy Nissana Frontiera - z rentalcars z ubezpieczeniem 1700 pln3. Noclegi:na Vancouver Island - za 4 noce wyszło nas 420 CAD.(pokój 2osobowy) - najdrożej w UclueletW Canmore - za 5 nocy z śniadaniem - 900CADW Hinton za 3 nocy z śniadaniem - 500 CAD4. Z atrakcji płatnych:rejs na Spirit Island na Maligne Lake - 149 CAD za 2 osobywejściówki do Parków - całoroczne - ok 120 CADNa miejscu jedliśmy w różnych knajpachBurger lub Fish and Chips - ok 10-15 CAD - i można tym pojeśćw Canmore chodziliśmy do Indyjskiej knajpki - za bardzo solidny obiad dla 2 osób - 35-45 CADw Hinton pod hotelem mieliśmy Chińczyka - ok 30-40 CAD za obiad na 2 osoby
Dla zainteresowanych suwenirami - udało nam się kupić w normalnej cenie magnesy na lodówkę (za mniej niż 3 CAD). :) Wracając zahaczyliśmy jeszcze o market i uzupełniliśmy zapasy na kolejne dni.
Dzień 10 10.09.2019 r.
Kolejnego dnia budzimy się, a tu deszcz i temperatura w okolicach 6-8 stopni. Jednak przygotowując się do wyjazdu spodziewaliśmy się bardziej takiej pogody niż tego co mieliśmy wcześniej. Nie zrażeni ruszyliśmy wcześniej przygotowanym planem w stronę Kananaskis Country – i tu podziękowanie za natchnienie dla tego kierunku dla @JIK. Za pierwszy cel obraliśmy sobie Rawson Lake. Na parkingu jesteśmy ok. godziny 10 i byliśmy tam sami. Po doświadczeniach poprzednich dni jest to dla nas nowość. Jak do tej pory pragnęliśmy spotkać niedźwiedzia to teraz już nam nie jest tak wesoło. Wychodzimy z ciepłego samochodu – lekki deszcz – zarzucamy peleryny i trzymając pod ręką spray na niedźwiedzie ruszamy. Pierwsze 15 minut szlak wiedzie wzdłuż Upper Kananaskis Lake. Potem gwałtownie odbija w górę i jako że cały czas kropiło jest ślisko i dość dużo błota. Po godzinie marszu (dość męczącego) deszcz zmienił się w śnieg i ta wycieczka jeszcze bardziej nam się zaczęła podobać. Na całym szlaku wchodząc minęliśmy 3 osoby.
Nad jeziorem byliśmy sami. Przeszliśmy jeszcze szlakiem wzdłuż jeziora. Widoki niesamowite – jezioro samo w sobie jest położone wysoko, wokół już ośnieżone szczyty i cisza, niesamowita cisza przerywana raz na ile hukiem jakiś drobnych lawin. Naprawdę nie żałowaliśmy tego punktu wycieczki!
Zejście jak zawsze jest teoretycznie łatwiejsze - tym razem jednak tak nie było. Każdy krok trzeba było ostrożnie stawiać, aby nie zjechać w dół.
Jednak bezpiecznie dotarliśmy na parking i skierowaliśmy się ku kolejnemu jezioru Elbow Lake. To już taka bardzo spokojna i rodzinna atrakcja – dojście z parkingu zajmuje ok 15-20 minut. Jednak przy wejściu znajduje się znak ostrzegający przed niedźwiedziami wraz z informacją, że na tym szlaku w 2014 był atak grizzly na człowieka. Doszliśmy, zrobiliśmy parę zdjęć i trochę przeszliśmy się wzdłuż jeziora. Jednak byliśmy już dość zmarznięci i przemoknięci, szybko więc wróciliśmy do auta.
W związku z tym, że był to nasz ostatni dzień w Banff NP i ciągle nie widzieliśmy niedźwiedzia to zdecydowaliśmy się wracać Spray Lake Trail i…. dalej nie spotkaliśmy misia. Droga szutrowa, całkiem dobra i przyjemna pod względem widoków, ograniczenia do 80 km, a szybciej raczej ciężko jechać. Ale trzeba wziąć pod uwagę pogodę w jakiej jechaliśmy - padało albo było tuż po deszczu. W każdym razie jak wjechaliśmy do Canmore to z białego samochodu zrobił się czarno-szary, a że wstyd nam było oddać tak brudny samochód to za 9 CAD zdecydowaliśmy się na myjnię.
I tak wróciliśmy do hotelu, odpoczęliśmy i ruszyliśmy na spokojny spacer po Canmore. Kolejnego dnia czekała nas droga do Jasper NP.
Dzień 11 11.09.2019r.
Tego dnia mieliśmy do przejechania prawie 400 km do miejscowości Hinton w pobliżu Jasper NP. Wybraliśmy tą miejscowość, bo znajduje się blisko atrakcji, które mieliśmy w planach, a ceny były zdecydowanie niższe niż w samym Jasper. W związku z tym ruszyliśmy z hotelu ok. godziny 8. Pierwszy przystanek mieliśmy na Peyto Lake – jednak do samego końca nie byliśmy pewni, czy uda nam się zobaczyć tą atrakcję, bo już na stronie Parks Canada były informacje, że punkt widokowy ma być zamknięty we wrześniu (bez dokładnych dat) w związku z remontem. Jednak na szczęście okazało się, że zamknięcie ma być dopiero od 16 września i to aż do 2021 r. Po godzinie 9 parking był już prawie pełny. Do punktu widokowego wiedzie wygodna droga zajmująca ok 10 minut. Na samym punkcie szaleństwo – człowiek na człowieku, jednak jakieś 50 metrów obok jest „nieoficjalny” i nielegalny punkt za barierkami i tam już było spokojniej. A sam widok… w słońcu robi kolosalne wrażenie.
Następnie udaliśmy się na Athabasca Glacier. Zaparkowaliśmy samochód przy samym wejściu na szlak (Athabasca Glacier Trailhead) i ruszyliśmy na 30 minutowy spacer trasą, która podchodzi prawie pod sam lodowiec. Po drodze mijamy znaki, na których można przeczytać, o ile lodowiec cofnął się przez ostatnie lata (swoją drogą – przerażające).
Dalej pojechaliśmy na Sunwapta Falls – malowniczy wodospad słynny z tego, że tuż przed nim znajduje się wyspa na środku rzeki. Ogólnie bardzo malownicze miejsce.
Następnie ruszyliśmy w dalszą drogę, aby zatrzymać się przy Athabasca Falls. W tym miejscu spędziliśmy dużo więcej czasu – wodospad i rzeka w okolicy ma bardzo dużo malowniczych miejsc i szlaków.
Dalej już pojechaliśmy prosto do hotelu, ale tuż przy samym Jasper przy drodze spotkaliśmy piękne stado Wapiti (czyli Jeleni Kanadyjskich) i to nam dało małe nadzieje na spotkanie niedźwiedzia w kolejnych dniach.
Co do hotelu, przyzwoity motel ze śniadaniem (ale bez szału – tylko rzeczy na słodko) i na plus to, że herbata i kawa dostępna przez 24h.Dzień 12 12.09.2019
Tego dnia mieliśmy jedyną opłaconą wcześniej atrakcję na całym wyjeździe - rejs po Maligne Lake. Po szybkim i niezbyt treściwym śniadaniu wyruszyliśmy ok. 8 z hotelu i tak, to był ten dzień! … W końcu okazało się, że niedźwiedzie w Kanadzie to jednak nie jest tylko i wyłącznie ‘ściema’ przyciągająca turystów! ;) Zobaczyłam pierwszego (i – uwaga – spojler! Ostatniego!) misia w Kanadzie, a raczej tylko jego szlachetną, czyli ni mniej ni więcej, tylko tylną część. Jeszcze przed granicami Jasper NP, gdy pędziliśmy ok. 100 km/h na poboczu stały dwa samochody na awaryjnych i mimo że wcześniej czytałam, że jeśli stoją samochody na poboczu to może oznaczać tylko jedno – dzikie zwierzę, to tym razem uśpiona została moja czujność i nie zdążyliśmy zareagować i przystanąć. I tak pierwszy raz i zarazem ostatni widziałam misia, czego nawet nie udało nam się uwiecznić na zdjęciach.
Pomni wcześniejszej sytuacji, gdy po paru minutach ujrzeliśmy samochody na awaryjnych od razu zatrzymaliśmy się i z bliska mogliśmy podziwiać Wapiti. :) No ok, nie aż tak bardzo z bliska, tylko z drugiej strony jezdni, bo jednak zwierzątka dzikie były i nie chciałam ich straszyć (albo, jak to mój małżonek stwierdził, sama się bałam ;)). W każdym bądź razie wrażenia niesamowite, tylko zdjęcia gorszej jakości. Mówi się trudno. :)
Następnie bez kolejnych zwierzęcych atrakcji dojechaliśmy do Maligne Lake. Po drodze jechaliśmy wzdłuż Medicine Lake i był to bardzo niestety bardzo przygnębiający widok. Las wokół jeziora jest spalony, później dowiedzieliśmy się, że to skutek pożaru sprzed 5 lat. :(
Maligne Lake położone jest na całkowitym pustkowiu – jednak na parkingu o godzinie 10 było już sporo aut. Jako że rejs mieliśmy dopiero o 10.45, więc przeszliśmy się po okolicy, odwiedziliśmy sklep z pamiątkami i punktualnie zameldowaliśmy się na statku.
Zajęliśmy wygodne miejsca i rozpoczęliśmy rejs.
Pani przewodnik całą drogę opowiadała ciekawostki na temat regionu i samego jeziora – muszę nadmienić, że robiła to naprawdę ciekawie i z pasją, a do tego z niesamowitym poczuciem humoru :) - równocześnie podziwialiśmy krajobraz.
Po około 40 minutach dopłynęliśmy do Spirit Island, gdzie udaliśmy się na 30 minutowy spacer. W związku z tym, że równocześnie były tam tylko dwa statki, a teren nie był duży, więc pobyt na zorganizowanej wycieczce nie przeszkadzał aż tak bardzo. Sama wyspa jest bardzo malownicza, ale szczerze mówiąc lepiej wygląda na zdjęciu niż w rzeczywistości.