0
asiaad 2 października 2019 19:10
Chyba każdemu przez głowę przeszła wizja jakiegoś miejsca, rejonu na świecie i mógł od razu powiedzieć, że ze względu na różne czynniki nie chciałby tam pojechać, bo jakoś tak po prostu strach.

Właśnie tym dla mnie była Etiopia.

Z tą różnicą, że tam pojechałam.


Wszystko zaczęło się w styczniu 2019 roku i promocją na bilety do Tajlandii :D A jak to w życiu bywa, nic nie może być proste, to skończyło się na biletach z Frankfurtu do Addis Abeby.
Termin odległy, bo druga połowa września, więc czasu na planowanie jest aż za dużo :D

Ale kiedy w końcu przyszło do tego, co to w tej Etiopii w ogóle robić pierwsze wyszukanie jakie się nasunęło… Danakil.
No i teraz kolejny research, czy na Danakilu jest bezpiecznie??? No i wiadomo, ośrodek wypoczynkowy w Ciechocinku to nie jest, ALE oficjalny konflikt pomiędzy Etiopią a Erytreą zakończył się w sierpniu 2018 roku, no i jak są jakieś pola minowe to są oznaczone :P a tak to cały czas nad bezpieczeństwem czuwają żołnierze z karabinem maszynowym na plecach. Czasami zdarzą się jakieś porwania, czy (z roku 2017) zastrzelenie Niemieckich turystów. No ale przecież to czasem. I przecież Pestycyda była i wróciła :D Na ogół jest… no musi być bezpiecznie.
Tak mniej więcej można streścić wpisy na polskich i anglojęzycznych forach. W tamtym momencie stwierdziłam, że nie jest to głupi pomysł, znajdziemy jakieś biuro i w drogę.
I tak z czasem zarysował się plan: z Addis do Aksum, dalej do Mekele i Danakil, później Lalibela, z której do Bahyr Dar i na ostatki – Gondar i wyjazd w Góry Simien. I z powrotem do Addis oczywiście. A jak czasu zostanie do na południe w stronę Awassy.

Jednak długo taka kolej rzeczy się nie ostała. Zaczęły się jakieś wątpliwości, strasznie drogi samolot do Aksum i to, że chyba za bardzo nas to miasto nie interesuje, a przede wszystkim zastanawianie się nad wyjazdem na Danakil.
No i streszczając… Zdecydowaliśmy Aksum i Danakil sobie odpuścić na rzecz trasy: z Addis lot do Gondar i wyjazd w góry, samochodem do Bahyr Dar skąd do Lalibeli. I powrót do Addis.
Z tym, że z Addis do Nairobi i tam już prosto do Masai Mary.
Safari… No po prostu marzenie :D
Po powrocie z Kenii zostanie 3-4 dni, więc powłóczymy się po stolicy i pojeździmy dookoła niej.

Także 16 dni w Afryce, można powiedzieć, zaplanowane.

Miesiąc przed wyjazdem odwiedziliśmy lekarza medycyny podróży i zaopatrzyliśmy się w malarone.
Duet podróżniczy w postaci brata i siostry gotowy, wybiła godzina zero – 13.09 wylatujemy z Chopina do Frankfurtu, skąd na następny dzień o 13.15 czeka nas sześciogodzinny lot do Addis Abeby.


1.jpg



Stolica Etiopii przywitała nas długą kolejką do sprawdzania naszych paszportów czy przypadkiem nie wracamy z Kongo lub Ugandy (tereny gdzie teraz szaleje wirus eboli), a później jeszcze dłuższą kolejką po wizę. Kosztuje ona 50 dolarów i jest jednokrotnego wjazdu.
No ale przecież my potrzebowaliśmy ‘multiple entry’… Taka opcja ponoć istnieje, gdy o wizę ubiegamy się w ambasadzie (najbliższa dla nas znajduje się w Berlinie… ), ale na ten temat też nie znalazłam żadnej pewnej informacji :D zatem chcąc z Etiopii wyjechać i za parę dni znowu wjechać trzeba się pogodzić z podwójnym kupowaniem wizy, czyli przeznaczeniu na to 100 dolarów…
No nic, tobołki na plecach i wychodzimy z lotniska Bole.

2.jpg


Z naszego guesthouse mieliśmy umówiony transfer lotniskowy, także wyruszyliśmy na poszukiwanie naszego kierowcy. Po przyjeździe szybki, zimny :/ prysznic i do spania, na następny dzień czekał nas kolejny lot do Gondar.

3.jpg


Lotnisko obsługujące loty wewnętrzne znajduje się tuż obok tego obsługującego loty międzynarodowe. Jest ewidentnie starsze. Dużo starsze. I co się tutaj praktykuje – kontrolę bezpieczeństwa przechodzimy dodatkowo przy wejściu do terminala i obejmuje ona za każdym razem ściąganie butów… :/ a każdemu białasowi również był sprawdzany paszport czy aby na pewno posiada on wizę. Dwa razy zostałam przepuszczona, gdy strażnik sprawdził w moim paszporcie wizę, ale irańską :D Kto powiedział, że szukali tej swojej, może po prostu jakiejkolwiek :P

4.jpg


W niedzielę o 9 rano byliśmy w Gondar gdzie miało się zacząć nasze właściwe wejście w etiopski świat…
No i się stało, taksówką za równowartość 10 dolarów mięliśmy się dostać z lotniska do hotelu. Nasze szczęście, że natrafiliśmy na świąteczne protesty. Jak to w świecie bywa, polityka z religią albo się dogaduje za bardzo, albo w ogóle. W tym przypadku występuje ta druga opcja, a rząd zbyt mocno działa przeciwko Ortodoksyjnemu Kościołowi.
No i tak się zaczął nasz pierwszy pełny dzień… :D

6'.jpg



5.jpg



7.jpg


Nasz kierowca widząc i słysząc co się dzieje na ulicach w centrum stwierdził, że i tak nie dojedziemy, więc zatrzymamy się na kawę i śniadanie :D ten duet brzmiał super.

8.jpg


Godzinkę później wyruszamy znowu w stronę miasta i tym razem udaje nam się dojechać. Meldujemy się w Michael Hotel, dostajemy pokój i padamy na twarz.. :D półgodzinna drzemka i zbieramy się, żeby w końcu postawić samodzielne kroki.

9.jpg


Gondar to miasto, które turyści traktują bardzo po macoszemu. Jako bazę wypadową w góry albo tylko szybki nocleg wracając z gór, albo przejazdem z gór szybko zobaczyć kompleks Fasil Ghebbi.
My zaś, postanowiliśmy spędzić tam ciut więcej czasu i pobłądzić po ulicach mniej turystycznego miejsca. Mimo, że po przejściu jakiś 300 metrów pod moimi nogami znalazła się czaszka jakiegoś zwierzęcia krowopodobnego, to mi się podobało, naprawdę.

Zastanawialiśmy się czy niedługo w lokalnej gazecie nie będzie wielkiego nagłówka o dwójce białasów plączących się po ulicach, bo tak duże zainteresowanie wzbudzaliśmy.
Ale jakież to było sympatyczne i miłe! Tyle życzliwości w oczach, uśmiechów.. :D no cudownie. I nawet najmniejsi z mieszkańców po angielsku potrafią się przywitać, zadać podstawowe pytania o pochodzenie i powiedzieć tyle samo o sobie.
Ale mimo tej ogromnej ilości sympatii, którą nas obdarzali mieszkańcy, to zauważyłam, że raz na sto ktoś popatrzy „spod głowy”. Nie wiem czym to było spowodowane; aparatem zawieszonym na szyi czy wystawianiem telefonów czy zwykłego nastawienia „ty jesteś biały, więc się czujesz ode mnie lepszy, a nie jesteś”.
Może w niektórych drzemie gdzieś głęboko jakiś ukryty kompleks, uraza, poczucie niesprawiedliwości? Nie wiem, takie to tylko moje dywagacje oparte tylko i wyłącznie na obserwacji ;)

10.jpg



11.jpg



13.jpg



14.jpg



12.jpg


Tak sobie spacerowaliśmy i nawet nie zauważyliśmy jak się zachmurzyło a zaraz później rozpadało bez opamiętania… no tak, niby końcówka, ale wciąż pora deszczowa :D złapaliśmy tuk tuka i pojechaliśmy z powrotem do hotelu, deszcz przestał zatem znowu wyszliśmy i tym razem w poszukiwaniu jedzenia :D
zostaliśmy uraczeni takim zestawem i do niego oczywiście… injera :D
no co tu dużo mówić.. mając do wyboru jeść to lub nic do końca swojego życia, to może byłabym w stanie to polubić :D ale nie wiem czy w mniej drastycznym przypadku byłabym w stanie się przekonać :D
Nie mniej, pan się nad nami zlitował i dostaliśmy po dwie białe bułki.

15'_rotate.jpg



Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy dalej, ale deszcz ewidentnie nie chciał dać za wygraną i znowu musieliśmy się ewakuować :D tym razem już na dobre, bo i tak zapadał zmrok.

Kolejny dzień zabytkowa część Gonder, a we wtorek wyjazd w Góry Simien… :DWtorkowa pogoda była dla nas znacznie bardziej łaskawa. Przyjemne słońce, nie za wysoka temperatura.. idealnie :D

1.jpg


Życie Etiopczyków zaczyna się wraz ze wschodem, więc gdy wychodzimy na ulice w okolicach godziny 8 to już jest dość tłoczno :D
Pierwsze co trzeba było znaleźć to miejsce, gdzie będziemy mogli dostać jakiś posiłek i nie będzie to injera.. :D Będąc w okolicy Piassa można znaleźć miejsca, w których można zjeść i nie obawiać się późniejszej potrzeby płukania żołądka.. :D
My trafiliśmy do Coffee Piassa i tam zamawiamy dwa omlety i dwie tradycyjne kawy :D Takie śniadanie to wydatek rzędu 220 birrów.

Przy okazji poprzedniego posta zapomniałam wspomnieć o jakże istotnej kwestii.. pieniądze. :D
W Etiopii posługujemy się etiopskim birrem; jego przelicznik dla ułatwienia w liczeniu to ok. 3 USD = 100 birrów.
Dzień wcześniej nasz kierowca, którego złapaliśmy na lotnisku, wymienił nam 100 dolarów, więc mieliśmy równe 3000 birrów.

No ale wracając do Gondar!
Po owym śniadaniu idąc główną ulicą od Piassy udajemy się do Fasil Ghebbi. Wstęp za osobę koszuje 200 birrów i naprawdę jest tego warte :D
Zamki pochodzące z XVII wieku, z czasów kiedy Gonder było stolicą, zachowane w różnym stanie, ale jednego im nie można odmówić – są nieziemsko malownicze. Nasze szczęście w nieszczęściu związane z deszczami było takie, że wszystko dookoła kipiało soczystą zielenią, a w kompleksie rosły całe połacie małych, fioletowych kwiatków.
No nie wiem, ale dla mnie to całe połączenie tworzyło naprawdę bajkowy krajobraz :D i nie bez przyczyny zamki zostały okrzyknięte Afrykańskim Camelotem.
Pozostawiam zdjęcia do zachwycania się.. :D

2.jpg



3.jpg



4.jpg



5'.jpg



6.jpg



7.jpg



8.jpg


Wracamy w stronę Piassa tą samą drogą.. Ulice i chodniki są pełne ruchu; wyłożone wystawy sklepów, dzieci biegające i machające w naszą stronę, młodziki prowadzące osiołki i muły, te zaś mają grzbiety wyłożone małymi tobołkami.. – proza życia :D

9.jpg



10.jpg



11.jpg



12.jpg



13.jpg


Ulice mają swój charakterystyczny zapach. Pachną trochę jak jakieś wschodnie przyprawy, ale znacznie mniej intensywne i tak nie „swędzą” :D po nosie. Ale co to jest dokładnie?? Mieliśmy się już zaraz przekonać.
Naszła nas ochota na kawę! Gdzie najlepiej ją wypić jak nie w namiocie rozłożonym przy kafejce? :D Młoda dziewczyna, chyba bardzo ucieszona z naszej obecności, zaczęła nam parzyć dwie filiżanki tego czarnego płynu.. O i co się okazało, eureka! Zapach, który za nami chodził od momentu wyjścia z lotniska w Addis, okazał się być zapachem parzonej kawy… :D Może nie powiem, że w życiu bym się nie spodziewała, że to te ziarna okażą się twórcą tego zapachu, ale na pewno nie były w moim top 5 rozwiązań tej zagadki :D
Wracając do meritum.. Kawa :D Każdy powinien jej spróbować. Naprawdę każdy. Dla jej miłośników – jest ona bardziej czarna, mocniejsza, ale nie „ostrzejsza” i cięższa w smaku, wydaje się dla kubków smakowych łagodniejsza niż znane nam espresso. A dla tych co z kawą się nie pokochali – to jej ojczyzna, nawet dla zachowania zasady należy jedną filiżankę wypróbować.. :D
A kolejną kwestią wartą zauważenia jest to, jak Etiopczycy sam napój jak i oprawę związaną z parzeniem go, celebrują. Jedne porównanie jakie znajduję w głowie – to jak parzenie herbaty w Japonii.

15.jpg



16.jpg


Dość częste widoki na ulicy:

14.jpg


Udając się jakieś półtora kilometra od Piassa trafimy do Debre Birhan Selassie. To mały, ale urokliwy kościół, ponoć z jednymi z najpiękniejszych zdobień. Można do niego dotrzeć tuk tukiem albo tak jak my, na nogach :D Droga niedługa, a ciekawa. Z racji ukształtowania terenu, Gonder rozciąga się na górkach i pagórkach, a drogi prowadzą co chwila to w górę, to w dół. No i dzięki takim zabiegom natury można się doczekać niezłej panoramy!

17.jpg



18.jpg


Kościół jest bardzo urokliwy i tym bardziej jego położenie. Oj, najlepiej samemu zobaczyć :D

19.jpg



20.jpg


A i bym zapomniała, wstęp kosztuje 100 birrów od osoby, a kobiety, jeżeli nie mają, to dostają do nakrycia głowy chustę.
Tuk tukiem za cenę 100 birrów przejechaliśmy z powrotem do centrum i wróciliśmy do naszej kawiarni z rana, tym razem na obiad w postaci makaronu z sosem pomidorowym i tuńczykiem :D Dostaliśmy jeden talerz, ale sztućców komplety dwa, więc stwierdziliśmy, że tak się mamy zabrać za jedzenie :D No i było dobre.
Po obiedzie zrobiła się już godzina 16, a zmęczenie coraz bardziej dochodziło. Jednak dzień zaczęliśmy, jak na nas, dość wcześnie.
Z perspektywą, że nazajutrz czeka nas pobudka po 5, postanowiliśmy wrócić do naszego Michaela, wziąć ciepły :D prysznic i najpewniej – zasnąć o 20.


Wycieczkę w Góry Semien zarezerwowaliśmy będąc w Polsce. Było to zadanie brata, więc miał zadanie wygooglać biuro, które takowymi wycieczkami się zajmuje, napisać i umówić na dzień i godzinę.

Etiopczykom jednak warto o sobie przypominać. Na szczęście, zrobiliśmy to dzień wcześniej, bo bez tego miałabym lekkie wątpliwości czy nasz wyjazd doszedł by do skutku :D
Za cenę 75 dolarów od osoby mieliśmy jednodniową wycieczkę grupową, cena uwzględniała wszystko czego potrzeba – lokalnego przewodnika, skauta, lunch i przekąski w postaci bananów i pomarańczy. Przyjechał po nas nasz busik, jak się okazało, po resztę grupy mieliśmy dopiero pojechać.
No właśnie. Na wyjeździe z miasta nasz kierowca się zatrzymał i zakomunikował, że reszta grupy odwołała swój udział ze względu na problemy zdrowotne, a my mamy się przesiąść do podstawionego za nami jeepa. Patrzymy się po sobie lekko zdezorientowani, czy przypadkiem zaraz nie padniemy ofiarą nielegalnego handlu nerkami albo chociaż naszymi paszportami.. :D Ale z busa wyszliśmy, przepakowaliśmy się do samochodu, którego kierowca nas powitał z uśmiechem i pojechaliśmy. Z nerkami i paszportami na swoich miejscach :D

Okazało się, że faktycznie reszta grupy zrezygnowała, a my w cenie 150 dolarów mieliśmy wycieczkę o wartości 250. Bo tyle kosztuje private tour.
Powiem tak, nie narzekaliśmy :D
A dla wszystkich spragnionych powiedzenia – ALE MIELIŚCIE SZCZĘŚCIE!!! - Spokojnie, każdemu prędzej czy później się ono kończy.. :P
Miejscem wypadowym w góry jest, jak się okazało wcale nie takie małe, miasto Debrak. Tam jest właśnie biuro parku narodowego gdzie wchodzimy, żeby się zarejestrować i zabrać ze sobą skauta i przewodnika.
Ale zanim to wszystko to przecież trzeba było tam dojechać.. :D czyli droga…

No i tutaj mogłabym dużo napisać na temat, z którym w końcu się trzeba zmierzyć, czyli o biedzie. Tylko też do końca nie wiem jak, bo można by opisywać to jak wyglądają domy na wioskach, jak grupy kobiet idą drogą z karnistrami wody na plecach i bez butów na nogach, jak dzieci biegają w podartych ubraniach a za największą zabawkę mają parę kamyków. I naprawdę serce pękało wiele razy, ale chyba nie chce robić z tego łzawej, lecz bezosobowej historii, więc kiedy przyjdzie odpowiedni dla tej relacji moment, przejdę do możliwości realnej dla nich pomocy.

Nasz kierowca chyba z dużą przyjemnością obserwował nasze ‘ochy i achy’ nad panoramicznymi widokami, które się rozciągały wzdłuż drogi. Sporo radości też sprawiały mu nasze reakcje na coraz to kolejny korek spowodowany leżącą na środku drogi krową :D
I nawet z samochodu przyciągaliśmy wzrok chyba prawie wszystkich przechodniów.

21.jpg



22.jpg



23.jpg



24.jpg



25.jpg



26.jpg



27.jpg


Dobra, wracamy do momentu biura, skauta i lokalnego przewodnika :D
Z miasta jedziemy koło 30 minut bezdrożami i dojeżdżamy do miejsca w którym ma się zacząć nasz mini trekking.
Pewnie panorama byłaby tu niesamowita, ale przyznajcie, całość przykryta mgłą wygląda równie niesamowicie :D

28.jpg



29.jpg


Po dwóch godzinach odebrał nas nasz kierowca i ruszyliśmy w poszukiwaniu dżeladów :D A cóż to jest? – endemiczny gatunek małpek, zwane inaczej małpami o krwawiącym sercu, a to dzięki czerwonym wypustkom na ich klatce piersiowej.
No i się udaało, całe stado!

31.jpg


Na deser nasz przewodnik zabrał nas do wodospadu Dżimbar.
Pisać za wiele nie będę, zostawię was ze zdjęcie, mówi samo za siebie :D

33.jpg


Podsumowując – wycieczka w góry, mimo, że jednodniowa, była rewelacyjna!
Raz, ze względów widokowych, co już wyżej mam nadzieje, że wystarczająco pokazałam.
A dwa, mieliśmy szczęście, że został nam przydzielony super lokalny przewodnik :D Właściwie to młody chłopak, fajnie posłuchać o etiopskim świecie z ust rówiesnika. Ale o tym to następnym razem, żeby już nie przedłużać :D

Czas na Bahyr Dar i wodospady na Nilu Błękitnym :DAle zanim jednak te wodospady to wrócę do tematu naszego przewodnika, zwrócił uwagę na ciekawą rzecz.. :D mianowicie, że Etiopczycy są baardzo, bardzo dumnym narodem. Szczególnie w stosunku do pozostałych krajów Afryki. Szczycą się tym, że jedyne państwo, które nie zostało skolonizowane to Etiopia. No i jest to prawda, oficjalnie nigdy nie byli niczyją kolonią, ale nie robiąc wykładu z historii – zainteresowanym polecam poczytać o ich relacji z Włochami.. :D

Do Bahyr Dar mieliśmy umówionego tego samego kierowcę który nas przywiózł z lotniska w Gondar. Za 50 dolarów mieliśmy wyjechać o 6.30 spod naszego hotelu, droga nie powinna zająć więcej niż 3 godziny, więc wystarczająco czasu, żeby ogarnąć wyjazd do wodospadów i przejść się nad jezioro Tana. Kierowca, Alex, pojawia się punktualnie, płacimy za hotel, plecaki do samochodu i w drogę :D
Pamiętajcie. To, że ktoś będzie punktualnie nie oznacza tego, że nie będzie z wami jeździł w poszukiwaniu paliwa bądź nie zacznie zmieniać koła.. :D
No nic, po godzinnej batalii z ciśnieniem w oponach, zmianą koła, przepychaniem się z tuk tukami na stacji walcząc o paliwo, wyjeżdżamy z Gondar.

Droga do Bahyr jest asfaltowa, biegnie przez góry przez co jej większość jest dość kręta.

2.jpg



3.jpg


Po 3 godzinach całkiem przyjemnej podróży dojeżdżamy :D wita nas palmowa aleja i jakieś takie bardziej uporządkowane ulice :D
Meldujemy się w Flamingo Hotel i w końcu (!!) wyruszamy na poszukiwanie jedzenia.
Przy okazji poznajemy kierowcę i pół godziny później jesteśmy już w jego samochodzie w drodze do wodospadów. Znajdują się one około godziny podróży od Bahyr Dar i większość drogi nie jest gruntowa. Za to przejeżdżamy przez okoliczne wioski.. :D i znowu masa ciekawych ludzi, widoków..

Do głównego punktu widokowego prowadzi ścieżka usłana błotem i śliskimi kamieniami :D i można pomyśleć, że ha! przyszedł czas na tę złamaną nogę! –rozczaruję, ale jeszcze nie, wszystkie cztery nogi wróciły brudne, ale całe.

1.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

maxima 3 października 2019 18:26 Odpowiedz
Lecę za miesiąc, więc pisz jak najwięcej :D
maxima 13 października 2019 08:43 Odpowiedz
Ile placiliscie za dojazd nad wodospad?Czy z Gondar do Bahyr nie jeżdżą autobusy? Bo tak planowalam pokonać ten odcinek. Ewentualnie były jakieś opcje że zwiedzaniem klasztorow lub rejsem po jeziorze?
asiaad 13 października 2019 15:53 Odpowiedz
maxima napisał:Ile placiliscie za dojazd nad wodospad?Czy z Gondar do Bahyr nie jeżdżą autobusy? Bo tak planowalam pokonać ten odcinek. Ewentualnie były jakieś opcje że zwiedzaniem klasztorow lub rejsem po jeziorze?Według źródeł do których udało mi się dotrzeć mówi, że jest autobus, ale ostatni powrotny do Bahyr odjeżdża o 15. Dla nas ta opcja nie wchodziła w grę ze względu na krótki pobyt i stosunkowo późny przyjazd.. :D A za dojazd do wodospadów zapłaciliśmy 60 dolarów uwzględniając pana który nas zaprowadził. Jednak prawdą jest to, że mocno się daliśmy zrobić.. :D tyle, że to było naszym "być albo nie być" :P
maxima 13 października 2019 17:14 Odpowiedz
Dzięki @asiaad nie wiem jakie są Twoje odczucia, ale w Etiopii to raczej kroją turystów - tu 50 usd, tam 100 usd za jakaś bzdurę, która w Azji kosztowałaby max 10 usd :D
asiaad 13 października 2019 18:17 Odpowiedz
@maxima tak, dokładnie! niestety, ale takie naciąganie na dolary jest dość powszechne. z naszym kierowcą się utargowaliśmy o -20 usd, dając 100 usd musieliśmy się dwa razy o resztę, oczywiście wydawaną w birrach, upominać :/ a nasz przewodnik początkowo nas nie wziął do głównego punktu widokowego.. dopiero w drodze powrotnej brat punkt zauważył i się dopomnieliśmy. no i się trzeba było wrócić, bo panu się wcześniej nie chciało :P :D