17 dni (wrzesień-październik 2018) 8 stanów (Floryda, Alabama, Luizjana, Missisipi, Tennessee, Kentucky, Indiana i Illinois) 5,700 przejechanych km
Pretekst do wyjazdu pojawił się jeszcze w grudniu 2017 (ale o tym na końcu), to miała być nasza 4 wycieczka do USA. Bilety kupiliśmy w czerwcu 2018 w SAS (WAW -> CPH -> MIA i ORD -> CPH -> WAW).
Tuż przed samym wyjazdem było trochę stresu, bo nad Atlantykiem zagościły: Florence, Isaac i Helene… A na 10 dni przed wyjazdem status był taki: Florence - szerokość prawie 500km (cała Polska ma 700..,), zagrożone są 3 stany, a także stolica USA, wiatr ma się rozpędzić do ponad 220 km/h. I jak informowało Narodowe Centrum ds. Huraganów (tak, jest takie...), może to być najpotężniejszy żywioł jaki nawiedzi wybrzeże USA od 1989. (teraz zupełnie bezużyteczna ciekawostka) - to 11 raz w historii kiedy nad Atlantykiem szalały 3+ huragany równocześnie, poprzednio taka sytuacja miała miejsce w: 1893, 1926, 1950, 1961, 1967, 1980, 1995, 1998, 2010 i 2017. Jak się później okazało, wstrzeliliśmy się idealnie pomiędzy, bo tamte jakoś przeszły bokiem, a jak już dotarliśmy do Chicago, nad Florydę nadciągnął Michael.
Samochód zarezerwowaliśmy wcześniej w dollar, bo jako jedni z nielicznych nie doliczali opłaty za oddanie auta w innej lokalizacji. Jak się później okazało, nie przewidziałem jednej rzeczy – autostrady na Florydzie są płatne, większość automatycznie na podstawie rejestracji – dodatkowa opcja w wypożyczalni kosztowała mnie ok 140$.
No to zaczynamy, czyli Welcome to Miami!
Kojarzycie pierwsze kadry z klipu Willa Smitha "Miami" (dla tych co nie – pierwsze dwa zdjęcia dla przypomnienia). Wprawdzie podpisane jest, że to Filadelfia, ale to oczywiście Miami. I oczywiście byliśmy tam. Cóż to były za burgery...
Droga na Key West to głównie długie mosty łączące małe wysepki. Z samochodu nudna, niekończąca się autostrada. Z góry wygląda dużo lepiej. Na zdjęciach stary most Bahia Honda Rail Bridge - zbudowany w 1912 jako kolejowy, przekształcony na autostradę w 1938, zamknięty dla ruchu w 1972 po wybudowaniu nowej autostrady
Key West Dotarliśmy tak daleko jak się tylko dało. Najdalej na południe kontynentalnego USA. Trochę naciągany ten kontynentalny punkt, bo gdyby nie ciągnące się kilometrami mosty, to kontynentalne Stany kończyłyby się znacznie wcześniej... No ale nic, byliśmy naj-dalej-na-południe USA. Tutaj wszystko jest naj-dalej-na-południe (southernmost) - najdalej na południe wysunięty punkt, dom, plaża, bar... Stąd naj-bliżej na Kubę. Nasze osobiste "naj", to chyba najgorętszy dzień w życiu. No ale Key West leży przecież na wysokości Sahary. Ewidentnie jest tu już po sezonie... Albo jeszcze przed… Puste campingi, zamknięte bary, opuszczone domy wakacyjne. Ale poza tym naprawdę jest pięknie. Bardzo zielono, bardzo kolorowo i bardzo południowo. Po ulicach chodzą czerwone koguty i jaszczurki wielkości kogutów. Zachwyca architektura, lekka, barwna i oczywiście południowa. Na moje oko zupełnie huragano-nie-oporna. Kubańskie jedzenie i kubańskie cygara. Key West to też początek i koniec stanowej autostrady nr 1 (mile marker 0).\
Ciekawostka – w wielu miejscach można zauważyć symbol muszli z podpisem „Conch Republic”. Okazało się, że (za Wiki): „W 1982 roku miasta leżące na wyspach archipelagu Florida Keys w Stanach Zjednoczonych w proteście przeciwko dokonanej przez Straż Graniczną USA blokadzie międzystanowej drogi U.S. Route 1 ogłosiły niepodległość "Republiki Muszli". Deklaracja – choć fikcyjna i żartobliwa raczej – była reakcją na utrudnienia ruchu będące skutkiem szczegółowej kontroli każdego pojazdu zmierzającego w kierunku północnym (mającej na celu niedopuszczenie do przemieszczania się na kontynentalna część USA nielegalnych imigrantów), co uderzało w turystykę będącą podstawową gałęzią gospodarki archipelagu. Nie bez znaczenia był też fakt urażenia lokalnej dumy mieszkańców, którzy w trakcie szczegółowych kontroli zmuszeni byli do udowadniania posiadania obywatelstwa Stanów Zjednoczonych. W ramach protestu wypowiedzieli wojnę USA i po minucie się poddali jednocześnie żądając od rządu reparacji wojennych w wysokości miliarda dolarów. Władze nowo powstałej "Republiki" rozpoczęły wydawanie własnych paszportów, przy czym były one wydawane również obywatelom 13 pozostałych państw basenu Morza Karaibskiego, a także przebywającym na wyspach archipelagu obywatelom Niemiec, Szwecji, Meksyku, Francji, Hiszpanii i Rosji.”
Miami Miami nie zrobiło na nas wrażenia, ale też uczciwie przyznaję że nie spędziliśmy tam zbyt dużo czasu. Hotel w Miami Beach miał jedną zaletę – blisko plaży, ale był drogi. No i mimo, że Booking pisał że jest tam parking, to zapomnieli dopisać, że ekstra płatny (40$, ale udało się zbić cenę u parkingowych do 25$ za noc…). W Miami Beach oprócz pięknej plaży jest taka w sumie niewielka ulica (Ocean Drive), która biegnie równolegle do wybrzeża, a wieczorem zamienia się w imprezownię. Wzdłuż niej w klubach kwitnie nocne życie, a na samej ulicy samochody przesuwają się w długim korku w jedną stronę, tylko po to aby zawrócić i powoli snuć się w drugą... A kto ma lepsze nagłośnienie i oświetlenie, ten zwraca większą uwagę przechodniów. Ot, taki "wieśtjuning" po naszemu. Ale taki amerykański, czyli 100x większy.
Miami pożegnaliśmy wschodem słońca i ruszyliśmy na drugą stronę Florydy
Kolejny dzień to m.in. gonitwa za delfinami. A oprócz nich mnóstwo ptactwa, szalone białe ptaki nurkujące po ryby, wielkie pelikany, szare czaple, albo inne żółtonogie z szyją jak znak zapytania. No i wyspa, na której chodzi się po muszlach... Jest ich tyle, że nie wiadomo gdzie postawić krok żeby ich nie zniszczyć. Ale nasz osobisty przewodnik mówił, żeby się nie przejmować, bo jutro dosypią nowe ?. A wszystko to w krainie 10 tys. wysp (Ten Thousand Islands) w Zatoce Meksykańskiej.
„Atrakcją” wycieczki miały być aligatory. Owszem były, ale to lekka ściema pod turystów i moim zdaniem zwykłe męczenie zwierząt. Otóż tak je za każdym razem szprycują cukrem (podczas naszej wycieczki poszły 2 wielkie paczki pianek…), że zwierzęta jak tylko widzą łódź, same podpływają. Amerykanie nie tylko sami się fatalnie żywią, ale też uzależniają od cukru aligatory…Hej, co to za miejsce? wygląda dużo ciekawiej niż Brazoria, do której my trafiliśmy
Czym bardziej oglądam te zdjęcia jak inne relacje z USA tymbardziej jestem napalony jak dzik na żołędzie by w końcu spełnić marzenia i tam polecieć. Czekam na dalszą część relacji z wyprawy, jak i liczę też na chociaż małe podsumowanie kosztów.
Bardzo ciekawy ten Nowy Orlean, takie zupełnie coś innego
:), oczywiście fotki świetne! Zatoka Meksykańska przepiękna, wyspa Amelia cudo! No i moczary w Luizjanie też niczego sobie
;)! Mógłbyś wrzucić czasem jakąś mapkę? Przydałaby się tak poglądowo, które miejsca dokładnie odwiedziłeś
:P. Czekam na kolejne wpisy
:)!
Ale czad
:)! Dzięki, że piszesz relację, bo odwiedzacie same ciekawe miejsca, o których rzadko ktoś pisze - od razu mam ochotę tam jechać
:). No i oczywiście cały czas świetne zdjęcia
;)! Czekam na więcej!
Halo Halo!! Czytam ponownie relację, a tu nagle koniec
:P - gdzie dalsza część? Człowiek by chciał pojechać tymi samymi śladami, ale nie wie gdzie dalej
:P. Wzywam autora do dokończenia relacji
;)
Świetna relacja. Opis zdjęcia wszystko z górnej półki
:)Bardzo lubiłem przebywać w barach bo...ludzie siedzący obok Ciebie zaczynają rozmawiać, konwersować z Tobą. Nie raz postawili alkohol
:)Miło.
17 dni (wrzesień-październik 2018)
8 stanów (Floryda, Alabama, Luizjana, Missisipi, Tennessee, Kentucky, Indiana i Illinois)
5,700 przejechanych km
Pretekst do wyjazdu pojawił się jeszcze w grudniu 2017 (ale o tym na końcu), to miała być nasza 4 wycieczka do USA. Bilety kupiliśmy w czerwcu 2018 w SAS (WAW -> CPH -> MIA i ORD -> CPH -> WAW).
Tuż przed samym wyjazdem było trochę stresu, bo nad Atlantykiem zagościły: Florence, Isaac i Helene…
A na 10 dni przed wyjazdem status był taki:
Florence - szerokość prawie 500km (cała Polska ma 700..,), zagrożone są 3 stany, a także stolica USA, wiatr ma się rozpędzić do ponad 220 km/h. I jak informowało Narodowe Centrum ds. Huraganów (tak, jest takie...), może to być najpotężniejszy żywioł jaki nawiedzi wybrzeże USA od 1989.
(teraz zupełnie bezużyteczna ciekawostka)
- to 11 raz w historii kiedy nad Atlantykiem szalały 3+ huragany równocześnie, poprzednio taka sytuacja miała miejsce w: 1893, 1926, 1950, 1961, 1967, 1980, 1995, 1998, 2010 i 2017.
Jak się później okazało, wstrzeliliśmy się idealnie pomiędzy, bo tamte jakoś przeszły bokiem, a jak już dotarliśmy do Chicago, nad Florydę nadciągnął Michael.
Samochód zarezerwowaliśmy wcześniej w dollar, bo jako jedni z nielicznych nie doliczali opłaty za oddanie auta w innej lokalizacji. Jak się później okazało, nie przewidziałem jednej rzeczy – autostrady na Florydzie są płatne, większość automatycznie na podstawie rejestracji – dodatkowa opcja w wypożyczalni kosztowała mnie ok 140$.
No to zaczynamy, czyli Welcome to Miami!
Kojarzycie pierwsze kadry z klipu Willa Smitha "Miami" (dla tych co nie – pierwsze dwa zdjęcia dla przypomnienia). Wprawdzie podpisane jest, że to Filadelfia, ale to oczywiście Miami. I oczywiście byliśmy tam. Cóż to były za burgery...
I sam teledysk:
https://www.youtube.com/watch?v=IwBS6QGsH_4
Droga na Key West to głównie długie mosty łączące małe wysepki. Z samochodu nudna, niekończąca się autostrada. Z góry wygląda dużo lepiej.
Na zdjęciach stary most Bahia Honda Rail Bridge - zbudowany w 1912 jako kolejowy, przekształcony na autostradę w 1938, zamknięty dla ruchu w 1972 po wybudowaniu nowej autostrady
Key West
Dotarliśmy tak daleko jak się tylko dało. Najdalej na południe kontynentalnego USA. Trochę naciągany ten kontynentalny punkt, bo gdyby nie ciągnące się kilometrami mosty, to kontynentalne Stany kończyłyby się znacznie wcześniej... No ale nic, byliśmy naj-dalej-na-południe USA.
Tutaj wszystko jest naj-dalej-na-południe (southernmost) - najdalej na południe wysunięty punkt, dom, plaża, bar... Stąd naj-bliżej na Kubę. Nasze osobiste "naj", to chyba najgorętszy dzień w życiu. No ale Key West leży przecież na wysokości Sahary.
Ewidentnie jest tu już po sezonie... Albo jeszcze przed… Puste campingi, zamknięte bary, opuszczone domy wakacyjne.
Ale poza tym naprawdę jest pięknie. Bardzo zielono, bardzo kolorowo i bardzo południowo. Po ulicach chodzą czerwone koguty i jaszczurki wielkości kogutów. Zachwyca architektura, lekka, barwna i oczywiście południowa. Na moje oko zupełnie huragano-nie-oporna. Kubańskie jedzenie i kubańskie cygara. Key West to też początek i koniec stanowej autostrady nr 1 (mile marker 0).\
Ciekawostka – w wielu miejscach można zauważyć symbol muszli z podpisem „Conch Republic”. Okazało się, że (za Wiki):
„W 1982 roku miasta leżące na wyspach archipelagu Florida Keys w Stanach Zjednoczonych w proteście przeciwko dokonanej przez Straż Graniczną USA blokadzie międzystanowej drogi U.S. Route 1 ogłosiły niepodległość "Republiki Muszli". Deklaracja – choć fikcyjna i żartobliwa raczej – była reakcją na utrudnienia ruchu będące skutkiem szczegółowej kontroli każdego pojazdu zmierzającego w kierunku północnym (mającej na celu niedopuszczenie do przemieszczania się na kontynentalna część USA nielegalnych imigrantów), co uderzało w turystykę będącą podstawową gałęzią gospodarki archipelagu. Nie bez znaczenia był też fakt urażenia lokalnej dumy mieszkańców, którzy w trakcie szczegółowych kontroli zmuszeni byli do udowadniania posiadania obywatelstwa Stanów Zjednoczonych. W ramach protestu wypowiedzieli wojnę USA i po minucie się poddali jednocześnie żądając od rządu reparacji wojennych w wysokości miliarda dolarów.
Władze nowo powstałej "Republiki" rozpoczęły wydawanie własnych paszportów, przy czym były one wydawane również obywatelom 13 pozostałych państw basenu Morza Karaibskiego, a także przebywającym na wyspach archipelagu obywatelom Niemiec, Szwecji, Meksyku, Francji, Hiszpanii i Rosji.”
Miami
Miami nie zrobiło na nas wrażenia, ale też uczciwie przyznaję że nie spędziliśmy tam zbyt dużo czasu. Hotel w Miami Beach miał jedną zaletę – blisko plaży, ale był drogi. No i mimo, że Booking pisał że jest tam parking, to zapomnieli dopisać, że ekstra płatny (40$, ale udało się zbić cenę u parkingowych do 25$ za noc…).
W Miami Beach oprócz pięknej plaży jest taka w sumie niewielka ulica (Ocean Drive), która biegnie równolegle do wybrzeża, a wieczorem zamienia się w imprezownię. Wzdłuż niej w klubach kwitnie nocne życie, a na samej ulicy samochody przesuwają się w długim korku w jedną stronę, tylko po to aby zawrócić i powoli snuć się w drugą... A kto ma lepsze nagłośnienie i oświetlenie, ten zwraca większą uwagę przechodniów. Ot, taki "wieśtjuning" po naszemu. Ale taki amerykański, czyli 100x większy.
https://www.youtube.com/watch?v=9fhUpzL ... e=youtu.be
Miami pożegnaliśmy wschodem słońca i ruszyliśmy na drugą stronę Florydy
Kolejny dzień to m.in. gonitwa za delfinami. A oprócz nich mnóstwo ptactwa, szalone białe ptaki nurkujące po ryby, wielkie pelikany, szare czaple, albo inne żółtonogie z szyją jak znak zapytania.
No i wyspa, na której chodzi się po muszlach... Jest ich tyle, że nie wiadomo gdzie postawić krok żeby ich nie zniszczyć. Ale nasz osobisty przewodnik mówił, żeby się nie przejmować, bo jutro dosypią nowe ?.
A wszystko to w krainie 10 tys. wysp (Ten Thousand Islands) w Zatoce Meksykańskiej.