Jak to zwykle bywa przed podróżą staram się maksymalnie wykorzystać każdą wolną chwilę na szukanie wszelkich możliwych informacji o kraju lub miejscu, do którego się wybieram. Tworzę sobie wtedy własną listę must see, co czasami skutkuje tym, że po dotarciu do miejsca docelowego nie jestem aż tak bardzo podekscytowany, ponieważ „widziałem to już tyle razy” w internecie, książkach (wstaw cokolwiek innego) i nie robi to na mnie aż takiego wrażenia jak oglądanie danej rzeczy/miejsca powiedziałbym „z zaskoczenia”.
Wiadomo, sytuacje takie zdarzają się raczej rzadko, ale mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi.
Jednak w przypadku Iranu było nieco inaczej. Mianowicie im więcej czytałem artykułów, relacji i im bardziej zagłębiałem się w temat podróżowania po tym kraju, tym większy mętlik miałem w głowie. Planując wyprawę do dawnej Persji nie sposób pominąć standardowych, dla niektórych osób być może oklepanych już miejsc jak Shiraz, Isfahan czy Yazd. Wiedziałem jednak, że oprócz nich chciałbym odwiedzić coś szczególnego.
Szczęśliwym trafem pewnego dnia przeczytałem świetną relację forumowicza @dawidchyl o irańskim Kurdystanie. Koledze Dawidowi chciałbym serdecznie za nią podziękować, ponieważ po jej przeczytaniu zainteresowałem się także i tym regionem. Od tego czasu wiedziałem, że koniecznie muszę zobaczyć Palangan na własne oczy.
Jednak po przewertowaniu kilku kolejnych artykułów zdecydowałem zostawić go na kolejną podróż, zaś tym razem udać się pod granicę z Irakiem do miasteczka Marivan, z którego chciałem dostać się do górskiej miejscowości Uraman Takht.
Odkąd niespełna dwa lata temu zacząłem na poważnie interesować się podróżami, Iran był moim największym jak dotąd marzeniem. Dlatego planowanie tego wyjazdu zajęło mi nieco więcej czasu niż zwykle, ale chciałem mieć wszystko dopięte na niemal ostatni guzik.
Nasz wstępny plan wyglądał następująco:
- ostatniego dnia października jedziemy Flixbusem z Wrocławia do Pragi, następnie wieczorem lecimy do Barcelony (nocka na lotnisku) - 01.11 lot do Teheranu z przesiadkami w Amsterdamie oraz Stambule - 02.11 nad ranem lądujemy w Teheranie, a resztę dnia przeznaczamy na zwiedzanie stolicy - kolejne dwa dni spędzamy w Kurdystanie - Isfahan - Shiraz - Yazd - ostatni dzień w Teheranie i powrót do domu.
Jak to zwykle bywa plan planem, a życie życiem. Shiraz i Yazd jako miast samych w sobie prawie w ogóle nie widzieliśmy, ale o tym opowiem w dalszej części. Mam nadzieję, że pisząc tę relację uda mi się choćby w małym stopniu pokazać Wam to, czego dane nam było doświadczyć oraz zobaczyć, a także przekonać wszystkich mających wątpliwości do jak najszybszego odwiedzenia tego wspaniałego kraju.
Tworzę sobie wtedy własną listę must see, co czasami skutkuje tym, że po dotarciu do miejsca docelowego nie jestem aż tak bardzo podekscytowany,
ponieważ „widziałem to już tyle razy” w internecie, książkach (wstaw cokolwiek innego) i nie robi to na mnie aż takiego wrażenia jak oglądanie danej rzeczy/miejsca powiedziałbym „z zaskoczenia”.
Wiadomo, sytuacje takie zdarzają się raczej rzadko, ale mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi.
Jednak w przypadku Iranu było nieco inaczej. Mianowicie im więcej czytałem artykułów, relacji i im bardziej zagłębiałem się w temat podróżowania po tym kraju, tym większy mętlik miałem w głowie.
Planując wyprawę do dawnej Persji nie sposób pominąć standardowych, dla niektórych osób być może oklepanych już miejsc jak Shiraz, Isfahan czy Yazd.
Wiedziałem jednak, że oprócz nich chciałbym odwiedzić coś szczególnego.
Szczęśliwym trafem pewnego dnia przeczytałem świetną relację forumowicza @dawidchyl o irańskim Kurdystanie.
Koledze Dawidowi chciałbym serdecznie za nią podziękować, ponieważ po jej przeczytaniu zainteresowałem się także i tym regionem.
Od tego czasu wiedziałem, że koniecznie muszę zobaczyć Palangan na własne oczy.
Jednak po przewertowaniu kilku kolejnych artykułów zdecydowałem zostawić go na kolejną podróż, zaś tym razem udać się pod granicę z Irakiem do miasteczka Marivan, z którego chciałem dostać się do górskiej miejscowości Uraman Takht.
Odkąd niespełna dwa lata temu zacząłem na poważnie interesować się podróżami, Iran był moim największym jak dotąd marzeniem.
Dlatego planowanie tego wyjazdu zajęło mi nieco więcej czasu niż zwykle, ale chciałem mieć wszystko dopięte na niemal ostatni guzik.
Nasz wstępny plan wyglądał następująco:
- ostatniego dnia października jedziemy Flixbusem z Wrocławia do Pragi, następnie wieczorem lecimy do Barcelony (nocka na lotnisku)
- 01.11 lot do Teheranu z przesiadkami w Amsterdamie oraz Stambule
- 02.11 nad ranem lądujemy w Teheranie, a resztę dnia przeznaczamy na zwiedzanie stolicy
- kolejne dwa dni spędzamy w Kurdystanie
- Isfahan
- Shiraz
- Yazd
- ostatni dzień w Teheranie i powrót do domu.
Jak to zwykle bywa plan planem, a życie życiem. Shiraz i Yazd jako miast samych w sobie prawie w ogóle nie widzieliśmy, ale o tym opowiem w dalszej części.
Mam nadzieję, że pisząc tę relację uda mi się choćby w małym stopniu pokazać Wam to, czego dane nam było doświadczyć oraz zobaczyć,
a także przekonać wszystkich mających wątpliwości do jak najszybszego odwiedzenia tego wspaniałego kraju.
Na zachętę wrzucam kilka zdjęć ;)