W Kijowie był jarmark świąteczny, w Czernihowie również był taki jarmark. Żadne zaskoczenie, prawda? Znów muzyka, jedzenie, zabawa, mnóstwo ludzi. Życie Ukraińców jest całkiem wesołe.
W Czernihowie znajduje się niewielki pomnik poświęcony ofiarom wybuchu w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Przy akcji ratunkowej pracowało wielu mieszkańców Czernihowa i okolic. Wiele tysięcy wyjechało z miasta, nie wierząc w zapewnienia władz o braku zagrożenia.
Z Czarnobylem mocno związany jest Sławutycz. Wybraliśmy się do niego marszrutką i po niecałej godzinie byliśmy już na miejscu. Dlaczego jest ono wyjątkowe? Powstało w 1986 roku dla mieszkańców ewakuowanej Prypeci i osób, które miały nadal pracować przy obsłudze działających bloków elektrowni. Teren leży około 50 km od Czarnobyla, ale nie został skażony, więc nadawał się do zamieszkania. Jak to bywało w czasach komunistycznych, ściągnięto do budowy kilka tysięcy pracowników z różnych stron ZSRR, skutkiem czego budowa miasta od podstaw przebiegła szybko. Pamiątką po budowniczych są dzielnice (kwartały) nazwane od krajów/miast, z których oni pochodzili. Nie ma typowych nazw ulic, są za to określenia np. Kwartał Wileński blok nr 3. W mieście jest niewielki pomnik honorujący wszystkie narody budujące Sławutycz. Można zwiedzić również muzeum, ale niestety 1 stycznia było ono nieczynne. Samo miasto jest malutkie, można je przejść na około w jakąś godzinkę-półtorej.
W Sławutyczu byliśmy uczestnikami małego cudu noworocznego. Otóż jak to zwykle bywa, zaczepiłem przypadkowego przechodnia z pytaniem o coś związanego z miastem. Okazało się, że przemiły pan … mówi po polsku. W przeszłości mieszkał w Polsce, obecnie jego córka studiuje i wiąże swoją przyszłość z Warszawą. Żartobliwie powiedziałem, że nie wypuścimy pana, dopóki nie opowie nam wszystkiego o mieście i jakież było nasze zdziwienie, gdy zaproponował oprowadzenie po Sławutyczu za godzinę, gdy wróci od „kuma”, któremu niósł prezent. Tak więc oto spacerowaliśmy z mieszkańcem miasta słuchając jego przeciekawych opowieści o życiu w Sławutyczu. Nasz przewodnik na co dzień pracuje w … elektrowni w Czarnobylu, gdzie jest inżynierem i sprawdza radioaktywność przedmiotów. Gdy to powiedział, serii naszych pytań nie było końca. Przekazał nam mnóstwo informacji o elektrowni, czasach minionych, współczesnym życiu. Próbował mnie ciemnemu wytłumaczyć, na czym w zasadzie polega promieniowanie i dlaczego w jednym miejscu jest ono gigantyczne, a już kilkanaście centymetrów dalej nie ma po nim śladu. Co ciekawe, hardcorowi turyści mogą spróbować wybrać się na teren strefy zamkniętej. Zapewne pocałują przysłowiową klamkę i wrócą z niczym, ale i tak napięcie będzie. Otóż ze Sławutycza odjeżdża do elektrowni codziennie kilka pociągów z pracownikami. Można spróbować wsiąść i przejechać tym pociągiem pracowniczym. Zapewne wyjście poza stację końcową nie będzie możliwe ze względu na brak przepustki i pilnowanie strefy przez ochronę, jednak ilu Polaków miało sposobność przejechania się takim pociągiem? Nasz przewodnik zapewniał, że nie powinny grozić żadne sankcje, ponieważ ochrona po prostu skieruje hardcorowca od razu na pociąg powrotny do Sławutycza. A wracając do spaceru, to można śmiało napisać, że Sławutycz to miasto bez atrakcji w sensie turystycznym. To miejsce, gdzie po prostu żyje się i wyjeżdża tylko do pracy do Czarnobyla. Funkcjonują przedszkola, szkoły, są nawet cztery sale sportowe, a nawet stadion piłkarski. Nie ma prawie za to … samochodów. Podczas kilku godzin pobytu w mieście widzieliśmy może kilkadziesiąt aut, a ulice i parkingi są puste. Ruch wymarł ze względu na okres świąteczny? Niekoniecznie, bo jak podkreślił nasz przewodnik, w Sławutyczu można czuć się jak w kurorcie. Cisza, spokój, dobre powietrze. Budynki mieszkalne czasami charakteryzują się elementami / zdobieniami nawiązującymi do tradycji narodowych, np. armeńskich lub gruzińskich. Zwróćcie uwagę na zdobienia poniżej dachu.
Nie może oczywiście zabraknąć budowli w stylu sowieckim, czyli betonowych klocków i ich odmian.
Oczywiście nie wszyscy mieszkańcy żyją w blokach, w mieście można znaleźć rejony z domami jednorodzinnymi i działkami rekreacyjnymi. Są też dwie cerkwie i kościół. Nieco rażą opuszczone zakłady pracy, które upadły po transformacjach ustrojowych. Jak powiedział nasz przewodnik, obecnie większość ludzi młodych szuka szczęścia albo za granicą, albo w dużych miastach, albo w elektrowni czarnobylskiej. Miastem rządzi – podobno całkiem skutecznie – młody mer, który buduje swój dom w … Polsce. Czyżby wkrótce zamierzał przenieść się do naszego kraju? W Sławutyczu w centrum można znaleźć dwa pomniki. Bardziej znany jest monument o nazwie „Biały Anioł”. Mniej znany, ale wg mnie ważniejszy, upamiętnia pierwsze ofiary wybuchu w Czarnobylu. W internecie można znaleźć dokładne opisy, kim była i co robiła w dniu wybuchu dana osoba. Dla przykładu Wiaczesław Brażnik był monterem, który jako jeden z pierwszych próbował ustalić miejsce awarii i zapobiegał rozprzestrzenianiu się ognia. Natomiast Leonid Toptunow przebywał w dniu wybuchu w głównej sterowni bloku IV elektrowni. Obaj zmarli na skutek choroby popromiennej.
Nasz przewodnik odprowadził nas na dworzec kolejowy i załatwił nam z konduktorką przejazd bez biletów po 20 hrywien od głowy do jej kieszeni. Kurs busem kosztował 55 hrywien, więc dzięki skorumpowaniu konduktorki przez przewodnika oszczędziliśmy kilka złotych. Pociąg był już klasy mocno średniej, ale dojechał do Czernihowa szybciej, niż marszrutka. Swój bieg kończył w Kijowie, czyli 150 km dalej i tylko współczuć pasażerom podróży w takich warunkach przez kolejne trzy godziny.
Kilka godzin poświęciłem kolejnego dnia na wyjazd do miejscowości Siedniw. Czemu akurat tam? Szukałem miejsca, gdzie znajduje się coś ciekawego i nie jest ono położone dalej, niż 30 km od Czernihowa. Internet był pomocny i tak oto dojechałem marszrutką to Siedniwa. Wysiadam i mała konsternacja. Żywej duszy, cisza, spokój. Na szczęście wypatrzyłem planszę z atrakcjami tej małej miejscowości i zrobiłem sobie spacer krajoznawczy.
Nie będzie zaskoczeniem, jeśli napiszę, że w miejscowości znajdowały się trzy cerkwie, w tym jedna wyjątkowa, bo w całości z drewna. Niestety, była zamknięta i jest otwierana podobno jedynie z okazji nabożeństw. W internecie można znaleźć informacje, że ta drewniana cerkiew jest jednym z ważniejszych zabytków sakralnych na Ukrainie.
Poniższy obelisk przypomina zwycięstwo księcia czernihowskiego, a właściwie jego 3-tysięcznej armii nad 12-tysięcznym wojskiem najeźdźców w 1068 roku.
Znów pojawia się szlacheckie nazwisko Lizohub. Na poniższym zdjęciu jego kamienica z XVII wieku.
Idąc dalej trafiamy na monumentalny budynek. Myślę sobie, że to na pewno szukany przeze mnie pałac Lizohubów, ale niestety to był „tylko” budynek szkoły, będący kiedyś siedzibą sanatorium.
Właściwy pałac znajduje się troszkę dalej. Przechodząc przez park widzimy budynek, który jest zamknięty. Można pospacerować po okolicy, zejść do altany zakochanych, podziwiać różne rzeźby.
Witam!Będę w najbliższych dniach w Kijowie i chciałbym się wybrać do Czernihowa i Sławutycza. Sprawdzałem już różne środki lokomocji i jakkolwiek do Czernihowa dojazd wydaje się możliwy (w obie strony), to jednak z Czernihowa do Sławutycza już tak kolorowo nie jest. Macie może jakiś sprawdzony sposób i wskazówki jak tam dotrzeć?
:) Dzięki wielkie za pomoc!
Niedaleko od dworca kolejowego w Czernihowie jest dworzec autobusowy/marszrutkowy. Ja podczas mojej opisanej wyprawy po prostu tam poszedłem i było do Sławutycza kilka kursów dziennie w obie strony. Podejrzewam, że w internecie ciężko będzie znaleźć jakiekolwiek informacje o tych marszrutkach. Trzeba na miejscu sprawdzić.Podpowiem też, że sporo autobusów/marszrutek jedzie w kierunku Czernihowa spod stacji metro Lisowa. Nie wiem, gdzie trzeba wsiadać wcześniej w Kijowie.
W Kijowie był jarmark świąteczny, w Czernihowie również był taki jarmark. Żadne zaskoczenie, prawda? Znów muzyka, jedzenie, zabawa, mnóstwo ludzi. Życie Ukraińców jest całkiem wesołe.
W Czernihowie znajduje się niewielki pomnik poświęcony ofiarom wybuchu w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Przy akcji ratunkowej pracowało wielu mieszkańców Czernihowa i okolic. Wiele tysięcy wyjechało z miasta, nie wierząc w zapewnienia władz o braku zagrożenia.
Z Czarnobylem mocno związany jest Sławutycz. Wybraliśmy się do niego marszrutką i po niecałej godzinie byliśmy już na miejscu. Dlaczego jest ono wyjątkowe? Powstało w 1986 roku dla mieszkańców ewakuowanej Prypeci i osób, które miały nadal pracować przy obsłudze działających bloków elektrowni. Teren leży około 50 km od Czarnobyla, ale nie został skażony, więc nadawał się do zamieszkania. Jak to bywało w czasach komunistycznych, ściągnięto do budowy kilka tysięcy pracowników z różnych stron ZSRR, skutkiem czego budowa miasta od podstaw przebiegła szybko. Pamiątką po budowniczych są dzielnice (kwartały) nazwane od krajów/miast, z których oni pochodzili. Nie ma typowych nazw ulic, są za to określenia np. Kwartał Wileński blok nr 3.
W mieście jest niewielki pomnik honorujący wszystkie narody budujące Sławutycz. Można zwiedzić również muzeum, ale niestety 1 stycznia było ono nieczynne. Samo miasto jest malutkie, można je przejść na około w jakąś godzinkę-półtorej.
W Sławutyczu byliśmy uczestnikami małego cudu noworocznego. Otóż jak to zwykle bywa, zaczepiłem przypadkowego przechodnia z pytaniem o coś związanego z miastem. Okazało się, że przemiły pan … mówi po polsku. W przeszłości mieszkał w Polsce, obecnie jego córka studiuje i wiąże swoją przyszłość z Warszawą. Żartobliwie powiedziałem, że nie wypuścimy pana, dopóki nie opowie nam wszystkiego o mieście i jakież było nasze zdziwienie, gdy zaproponował oprowadzenie po Sławutyczu za godzinę, gdy wróci od „kuma”, któremu niósł prezent. Tak więc oto spacerowaliśmy z mieszkańcem miasta słuchając jego przeciekawych opowieści o życiu w Sławutyczu.
Nasz przewodnik na co dzień pracuje w … elektrowni w Czarnobylu, gdzie jest inżynierem i sprawdza radioaktywność przedmiotów. Gdy to powiedział, serii naszych pytań nie było końca. Przekazał nam mnóstwo informacji o elektrowni, czasach minionych, współczesnym życiu. Próbował mnie ciemnemu wytłumaczyć, na czym w zasadzie polega promieniowanie i dlaczego w jednym miejscu jest ono gigantyczne, a już kilkanaście centymetrów dalej nie ma po nim śladu.
Co ciekawe, hardcorowi turyści mogą spróbować wybrać się na teren strefy zamkniętej. Zapewne pocałują przysłowiową klamkę i wrócą z niczym, ale i tak napięcie będzie. Otóż ze Sławutycza odjeżdża do elektrowni codziennie kilka pociągów z pracownikami. Można spróbować wsiąść i przejechać tym pociągiem pracowniczym. Zapewne wyjście poza stację końcową nie będzie możliwe ze względu na brak przepustki i pilnowanie strefy przez ochronę, jednak ilu Polaków miało sposobność przejechania się takim pociągiem? Nasz przewodnik zapewniał, że nie powinny grozić żadne sankcje, ponieważ ochrona po prostu skieruje hardcorowca od razu na pociąg powrotny do Sławutycza.
A wracając do spaceru, to można śmiało napisać, że Sławutycz to miasto bez atrakcji w sensie turystycznym. To miejsce, gdzie po prostu żyje się i wyjeżdża tylko do pracy do Czarnobyla. Funkcjonują przedszkola, szkoły, są nawet cztery sale sportowe, a nawet stadion piłkarski. Nie ma prawie za to … samochodów. Podczas kilku godzin pobytu w mieście widzieliśmy może kilkadziesiąt aut, a ulice i parkingi są puste. Ruch wymarł ze względu na okres świąteczny? Niekoniecznie, bo jak podkreślił nasz przewodnik, w Sławutyczu można czuć się jak w kurorcie. Cisza, spokój, dobre powietrze.
Budynki mieszkalne czasami charakteryzują się elementami / zdobieniami nawiązującymi do tradycji narodowych, np. armeńskich lub gruzińskich. Zwróćcie uwagę na zdobienia poniżej dachu.
Nie może oczywiście zabraknąć budowli w stylu sowieckim, czyli betonowych klocków i ich odmian.
Oczywiście nie wszyscy mieszkańcy żyją w blokach, w mieście można znaleźć rejony z domami jednorodzinnymi i działkami rekreacyjnymi. Są też dwie cerkwie i kościół. Nieco rażą opuszczone zakłady pracy, które upadły po transformacjach ustrojowych. Jak powiedział nasz przewodnik, obecnie większość ludzi młodych szuka szczęścia albo za granicą, albo w dużych miastach, albo w elektrowni czarnobylskiej. Miastem rządzi – podobno całkiem skutecznie – młody mer, który buduje swój dom w … Polsce. Czyżby wkrótce zamierzał przenieść się do naszego kraju?
W Sławutyczu w centrum można znaleźć dwa pomniki. Bardziej znany jest monument o nazwie „Biały Anioł”. Mniej znany, ale wg mnie ważniejszy, upamiętnia pierwsze ofiary wybuchu w Czarnobylu. W internecie można znaleźć dokładne opisy, kim była i co robiła w dniu wybuchu dana osoba. Dla przykładu Wiaczesław Brażnik był monterem, który jako jeden z pierwszych próbował ustalić miejsce awarii i zapobiegał rozprzestrzenianiu się ognia. Natomiast Leonid Toptunow przebywał w dniu wybuchu w głównej sterowni bloku IV elektrowni. Obaj zmarli na skutek choroby popromiennej.
Nasz przewodnik odprowadził nas na dworzec kolejowy i załatwił nam z konduktorką przejazd bez biletów po 20 hrywien od głowy do jej kieszeni. Kurs busem kosztował 55 hrywien, więc dzięki skorumpowaniu konduktorki przez przewodnika oszczędziliśmy kilka złotych. Pociąg był już klasy mocno średniej, ale dojechał do Czernihowa szybciej, niż marszrutka. Swój bieg kończył w Kijowie, czyli 150 km dalej i tylko współczuć pasażerom podróży w takich warunkach przez kolejne trzy godziny.
Kilka godzin poświęciłem kolejnego dnia na wyjazd do miejscowości Siedniw. Czemu akurat tam? Szukałem miejsca, gdzie znajduje się coś ciekawego i nie jest ono położone dalej, niż 30 km od Czernihowa. Internet był pomocny i tak oto dojechałem marszrutką to Siedniwa. Wysiadam i mała konsternacja. Żywej duszy, cisza, spokój. Na szczęście wypatrzyłem planszę z atrakcjami tej małej miejscowości i zrobiłem sobie spacer krajoznawczy.
Nie będzie zaskoczeniem, jeśli napiszę, że w miejscowości znajdowały się trzy cerkwie, w tym jedna wyjątkowa, bo w całości z drewna. Niestety, była zamknięta i jest otwierana podobno jedynie z okazji nabożeństw. W internecie można znaleźć informacje, że ta drewniana cerkiew jest jednym z ważniejszych zabytków sakralnych na Ukrainie.
Poniższy obelisk przypomina zwycięstwo księcia czernihowskiego, a właściwie jego 3-tysięcznej armii nad 12-tysięcznym wojskiem najeźdźców w 1068 roku.
Znów pojawia się szlacheckie nazwisko Lizohub. Na poniższym zdjęciu jego kamienica z XVII wieku.
Idąc dalej trafiamy na monumentalny budynek. Myślę sobie, że to na pewno szukany przeze mnie pałac Lizohubów, ale niestety to był „tylko” budynek szkoły, będący kiedyś siedzibą sanatorium.
Właściwy pałac znajduje się troszkę dalej. Przechodząc przez park widzimy budynek, który jest zamknięty. Można pospacerować po okolicy, zejść do altany zakochanych, podziwiać różne rzeźby.