Gdy miałem już opuścić teren, coś mnie tknęło i podszedłem do kobiety, która grabiła liście. Zapytałem ją, co ciekawego można jeszcze zobaczyć, a ona odpowiedziała mi, że pałac, który uznałem za zamknięty. Otworzyła mi drzwi do poszczególnych skrzydeł, ale powiem szczerze, że wiem już, jak NIE NALEŻY prezentować zabytków. Pałac może zwiedzić każdy, bilet kosztował bodajże 20 hrywien, ale jaki jest sens wpuszczania turystów do TAKICH wnętrz?
Pewną osłodą było to, że pani pokazała mi niczym niewyróżniające się drzewko. Powiedziała, że to ulubione drzewo Tarasa Szewczenko, który przebywał w pałacu przez dwa lata i pod nim tworzył obrazy. Wprawdzie drzewo zostało jakiś czas temu podpalone, ale obecnie powoli odżywa.
Siedniw to uosobienie sielskości. W styczniu prezentuje się kiepsko, ale wyobrażałem sobie, jak wyglądają poniższe widoczki w wersji wiosennej, letniej i jesiennej.
W Czernihowie spotkała nas największa niespodzianka tego wyjazdu, nigdzie nie wymieniana w przewodnikach turystycznych. Otóż podczas poprzednich pobytów na Ukrainie spotkaliśmy się z niewielkimi sklepikami, w których sprzedawane jest piwo, wino, przekąski itp., najczęściej lokalne. Weszliśmy do takiego przybytku o jakże ukraińskiej nazwie BierWelle i z rozkoszą przypatrywałem się rodzajom, cenom i asortymentowi przybytku. Piwo i wino kupuje się do plastikowych butelek tylko na wynos, a zdjęcia przedstawiają ceny za LITR. Ceny przekąsek nie są już takie cudowne, bo podane są za 100 gram. 100 hrywien to w zaokrągleniu 17 złotych.
W domu dokonywaliśmy konsumpcji zakupów i od niechcenia zajrzałem na stronę BierWelle. Wytrzeszcz oczu był natychmiastowy, ponieważ ta sieć i browar ma siedzibę w Czernihowie! Tak, te wszystkie cudowne piwa produkowane są w mieście, gdzie akurat byliśmy. Szybkie szukanie, szybki telefon i umówiliśmy się na zwiedzanie browaru, które jest darmowe. Podjechaliśmy marszrutką na ulicę Drozda i tak oto stanęliśmy przed drzwiami browarni BierWelle, której właścicielem jest czernihowianin, a nie żaden Helmut, czy Hans z Germanii. Byliśmy tylko my dwoje i nasza młoda przewodniczka. Wprawdzie po angielsku nie mówiła, ale mieszanką ukraińsko-rosyjsko-polskiej mowy dogadaliśmy się i zaliczyliśmy dwudziestominutową wycieczkę po browarni, która produkuje około dwudziestu rodzajów piwa.
W browarni miała miejsce wiekopomna chwila. Otóż staliśmy przy maszynie nalewającej piwo do plastikowych butelek, a ja spytałem się, czemu dwie pełne butelki stoją obok. Przewodniczka wyjaśniła, że są one wybrakowane, ponieważ maszyna nie nalała idealnie litr piwa i trafi ono do ścieków. Spytałem, czy mogę skosztować piwa z takiej odrzuconej produkcji i tak oto napiłem się najświeższego piwa w moim życiu. Takiego, które w butelce stało może z trzy minuty i nie trafiło jeszcze do sprzedaży. Prosto z cystern leciało do butelek. Ach, bardzo miłe doznanie. Przy browarni znajdują się oczywiście bar i sklep, na zakupy w których dostaliśmy rabat 10-procentowy. Sklep prezentował się naprawdę miło, a w ofercie miał np. piwo szampańskie, pszeniczne, ciemne, jasne, z konopiami, owocowe. Wybór przeogromny.
Żeby nie było tak idealnie, to zamieszczam zdjęcie kibelki w barze. W wersjach damskiej i męskiej jest taki sam. Jeśli nie mieliście do czynienia z takim przybytkiem, to informuję, że do niego sika się i robi coś więcej kucając nad tą dziurą. Nie próbowałem tego, ale podobno to straszne doznanie.
Pobyt w Czernihowie zakończyliśmy po sześciu dniach i do Kijowa wróciliśmy już marszrutką, a nie pociągiem. Odjazd spod McDonalds’a lub z pobliskiej ulicy, a koszt to 130 hrywien. Trasę 150 km pokonuje się bardzo sprawnie i przystankiem końcowym jest metro Lisowa (stacja końcowa linii czerwonej prowadzącej m.in. na Majdan, Hreszciatyk, czy dworzec kolejowy). Idealne miejsce na koniec podróży bez konieczności wjeżdżania do często zakorkowanego Kijowa.
Na koniec jak zawsze różne zaskoczenia, zdziwienia, ciekawostki z wyjazdu na Ukrainę. - Czernihów to miasto, w którym jest mnóstwo domów z drewna lub zbudowanych częściowo z drewna. Są stare, ale nadal mieszkają w nich ludzie i są w stosunkowo dobrym stanie. Większość z nich ma ładne wykończenia okiennic lub dachów.
- Czymże byłoby poradzieckie miasto bez czołgu, zatem jest i czołg. Lenin też podobno był, ale go obalono.
- Obrazek z serii: najmniejsze miejsca pracy (budka z kawą).
- Ilość podobnie wyglądających skrzynek pocztowych świadczy najpewniej o tym, że są one nadal użytkowane.
- Widok spod jednej z cerkwi: woda święcona w ilościach hurtowych.
- Tym razem obrazek z serii: najbardziej romantyczne miejsce do posiedzenia i podziwiania krajobrazu. Tak, ludzie tam przychodzili, siadali na kilku ławkach i patrzyli na szosę wylotową z miasta.
- Ukraińcy przepadają za torcikami. Dostępne są one w każdym sklepie spożywczym w wielkim asortymencie smakowym i wielkościowym, najczęściej w pudełkach kartonowych lub plastikowych. Na ulicach, czy w marszrutkach widokiem normalnym są osoby niosące jeden, czy dwa torciki. Nie chcąc odstawać od tubylców spałaszowaliśmy maleństwo o wadze pół kilo.
- Browarnia BierWelle uwarzyło piwo w smaku ogórkowym. Kupiliśmy. Spróbowałem. Połączenie piwa i ogórasa to nie jest dobry pomysł. O wiele bardziej smakowały piwa białe, ciemne mleczne i jęczmienne. I nie jest prawdą, że w plastiku piwo smakuje podle. To tylko taki polski przesąd, o którym przewodniczka w browarni nie słyszała.
Witam!Będę w najbliższych dniach w Kijowie i chciałbym się wybrać do Czernihowa i Sławutycza. Sprawdzałem już różne środki lokomocji i jakkolwiek do Czernihowa dojazd wydaje się możliwy (w obie strony), to jednak z Czernihowa do Sławutycza już tak kolorowo nie jest. Macie może jakiś sprawdzony sposób i wskazówki jak tam dotrzeć?
:) Dzięki wielkie za pomoc!
Niedaleko od dworca kolejowego w Czernihowie jest dworzec autobusowy/marszrutkowy. Ja podczas mojej opisanej wyprawy po prostu tam poszedłem i było do Sławutycza kilka kursów dziennie w obie strony. Podejrzewam, że w internecie ciężko będzie znaleźć jakiekolwiek informacje o tych marszrutkach. Trzeba na miejscu sprawdzić.Podpowiem też, że sporo autobusów/marszrutek jedzie w kierunku Czernihowa spod stacji metro Lisowa. Nie wiem, gdzie trzeba wsiadać wcześniej w Kijowie.
Gdy miałem już opuścić teren, coś mnie tknęło i podszedłem do kobiety, która grabiła liście. Zapytałem ją, co ciekawego można jeszcze zobaczyć, a ona odpowiedziała mi, że pałac, który uznałem za zamknięty. Otworzyła mi drzwi do poszczególnych skrzydeł, ale powiem szczerze, że wiem już, jak NIE NALEŻY prezentować zabytków. Pałac może zwiedzić każdy, bilet kosztował bodajże 20 hrywien, ale jaki jest sens wpuszczania turystów do TAKICH wnętrz?
Pewną osłodą było to, że pani pokazała mi niczym niewyróżniające się drzewko. Powiedziała, że to ulubione drzewo Tarasa Szewczenko, który przebywał w pałacu przez dwa lata i pod nim tworzył obrazy. Wprawdzie drzewo zostało jakiś czas temu podpalone, ale obecnie powoli odżywa.
Siedniw to uosobienie sielskości. W styczniu prezentuje się kiepsko, ale wyobrażałem sobie, jak wyglądają poniższe widoczki w wersji wiosennej, letniej i jesiennej.
W Czernihowie spotkała nas największa niespodzianka tego wyjazdu, nigdzie nie wymieniana w przewodnikach turystycznych. Otóż podczas poprzednich pobytów na Ukrainie spotkaliśmy się z niewielkimi sklepikami, w których sprzedawane jest piwo, wino, przekąski itp., najczęściej lokalne. Weszliśmy do takiego przybytku o jakże ukraińskiej nazwie BierWelle i z rozkoszą przypatrywałem się rodzajom, cenom i asortymentowi przybytku. Piwo i wino kupuje się do plastikowych butelek tylko na wynos, a zdjęcia przedstawiają ceny za LITR. Ceny przekąsek nie są już takie cudowne, bo podane są za 100 gram. 100 hrywien to w zaokrągleniu 17 złotych.
W domu dokonywaliśmy konsumpcji zakupów i od niechcenia zajrzałem na stronę BierWelle. Wytrzeszcz oczu był natychmiastowy, ponieważ ta sieć i browar ma siedzibę w Czernihowie! Tak, te wszystkie cudowne piwa produkowane są w mieście, gdzie akurat byliśmy. Szybkie szukanie, szybki telefon i umówiliśmy się na zwiedzanie browaru, które jest darmowe. Podjechaliśmy marszrutką na ulicę Drozda i tak oto stanęliśmy przed drzwiami browarni BierWelle, której właścicielem jest czernihowianin, a nie żaden Helmut, czy Hans z Germanii.
Byliśmy tylko my dwoje i nasza młoda przewodniczka. Wprawdzie po angielsku nie mówiła, ale mieszanką ukraińsko-rosyjsko-polskiej mowy dogadaliśmy się i zaliczyliśmy dwudziestominutową wycieczkę po browarni, która produkuje około dwudziestu rodzajów piwa.
W browarni miała miejsce wiekopomna chwila. Otóż staliśmy przy maszynie nalewającej piwo do plastikowych butelek, a ja spytałem się, czemu dwie pełne butelki stoją obok. Przewodniczka wyjaśniła, że są one wybrakowane, ponieważ maszyna nie nalała idealnie litr piwa i trafi ono do ścieków. Spytałem, czy mogę skosztować piwa z takiej odrzuconej produkcji i tak oto napiłem się najświeższego piwa w moim życiu. Takiego, które w butelce stało może z trzy minuty i nie trafiło jeszcze do sprzedaży. Prosto z cystern leciało do butelek. Ach, bardzo miłe doznanie.
Przy browarni znajdują się oczywiście bar i sklep, na zakupy w których dostaliśmy rabat 10-procentowy. Sklep prezentował się naprawdę miło, a w ofercie miał np. piwo szampańskie, pszeniczne, ciemne, jasne, z konopiami, owocowe. Wybór przeogromny.
Żeby nie było tak idealnie, to zamieszczam zdjęcie kibelki w barze. W wersjach damskiej i męskiej jest taki sam. Jeśli nie mieliście do czynienia z takim przybytkiem, to informuję, że do niego sika się i robi coś więcej kucając nad tą dziurą. Nie próbowałem tego, ale podobno to straszne doznanie.
Pobyt w Czernihowie zakończyliśmy po sześciu dniach i do Kijowa wróciliśmy już marszrutką, a nie pociągiem. Odjazd spod McDonalds’a lub z pobliskiej ulicy, a koszt to 130 hrywien. Trasę 150 km pokonuje się bardzo sprawnie i przystankiem końcowym jest metro Lisowa (stacja końcowa linii czerwonej prowadzącej m.in. na Majdan, Hreszciatyk, czy dworzec kolejowy). Idealne miejsce na koniec podróży bez konieczności wjeżdżania do często zakorkowanego Kijowa.
Na koniec jak zawsze różne zaskoczenia, zdziwienia, ciekawostki z wyjazdu na Ukrainę.
- Czernihów to miasto, w którym jest mnóstwo domów z drewna lub zbudowanych częściowo z drewna. Są stare, ale nadal mieszkają w nich ludzie i są w stosunkowo dobrym stanie. Większość z nich ma ładne wykończenia okiennic lub dachów.
- Czymże byłoby poradzieckie miasto bez czołgu, zatem jest i czołg. Lenin też podobno był, ale go obalono.
- Obrazek z serii: najmniejsze miejsca pracy (budka z kawą).
- Ilość podobnie wyglądających skrzynek pocztowych świadczy najpewniej o tym, że są one nadal użytkowane.
- Widok spod jednej z cerkwi: woda święcona w ilościach hurtowych.
- Tym razem obrazek z serii: najbardziej romantyczne miejsce do posiedzenia i podziwiania krajobrazu. Tak, ludzie tam przychodzili, siadali na kilku ławkach i patrzyli na szosę wylotową z miasta.
- Ukraińcy przepadają za torcikami. Dostępne są one w każdym sklepie spożywczym w wielkim asortymencie smakowym i wielkościowym, najczęściej w pudełkach kartonowych lub plastikowych. Na ulicach, czy w marszrutkach widokiem normalnym są osoby niosące jeden, czy dwa torciki. Nie chcąc odstawać od tubylców spałaszowaliśmy maleństwo o wadze pół kilo.
- Browarnia BierWelle uwarzyło piwo w smaku ogórkowym. Kupiliśmy. Spróbowałem. Połączenie piwa i ogórasa to nie jest dobry pomysł. O wiele bardziej smakowały piwa białe, ciemne mleczne i jęczmienne. I nie jest prawdą, że w plastiku piwo smakuje podle. To tylko taki polski przesąd, o którym przewodniczka w browarni nie słyszała.