0
Raphael 3 maja 2020 11:58
To miał być wyjazd stricte wypoczynkowy, leżenie na piasku, opalanie się, spacery po plaży raz w lewo, raz w prawo, troszkę jakiegoś tam zwiedzania, ale tylko tyle żeby sumienie rozgrzeszyć od nicnierobienia, nie za dużo za kierownicą, taka bardziej pobytówka. Letnia, urlopowa klasyka. Taka była pra-pierwotna myśl. Chyba nawet trochę się udało… sęk w tym, że wgłębiając się w miejsce-cel podróży, każda godzina spędzona czy to nad mapą, czy w czeluściach internetu, sprawiała, że oprócz rzeczy, o których z góry było wiadomo, że są to tzw. must-see i odpuścić ich się nie da, lista miejsc interesujących powiększała się, a głód ciekawości nasilał się i kazał szperać głębiej i szukać ich dalej.

Ostatecznie cel podróży został dookreślony jako wybrzeże Litwy i Kurlandii, wypoczynek i zwiedzanie, do tego klasyczne atrakcje Litwy i części Łotwy. Całość autem nieco w ponad dwa tygodnie, na początku lata 2019, z celowym prawie-pominięciem Rygi i Wilna, bo te miasta już mamy zapoznane podczas wcześniejszych wyjazdów. Termin, przełom czerwca i lipca, to czas najdłuższych dni w roku, co było odczuwalne tym bardziej, im dalej się było na północy.

1. Na Mariampol jazda!

Granicę z Litwą przekraczamy w Budzisku. Przekraczamy to może za dużo powiedziane, raczej przejeżdżamy drogą w poprzek której biegnie sobie granica – jak się człowiek zagapi, to można i nie zauważyć. Jako, że podróż zaczęta była na południu Polski, to pierwszym celem na Litwie jest nocleg, nocleg tranzytowy. Pierwsze miejsce, gdzie wybór jest spory i w rozsądnych cenach to Mariampol (Marijampolė).

czas przejazdu:
granica – Mariampol: 30 min


Jadąc chyba z każdego miejsca w Polsce da radę dojechać nad litewski Bałtyk za jednym zamachem. My jednak po drodze zahaczamy o Łomżę i sporo czasu poświęcamy na Suwałki… a i tak do Mariampola docieramy o godzinie pozwalającej i na zakupy litewskich smaków, i na krótki spacer. Celowo nie użyłem słowa „zwiedzanie” – w Mariampolu w zasadzie nie ma czego zwiedzać, można się po nim przejść, co najwyżej coś zobaczyć. Mamy tam kościół św. Michała Archanioła (Šv. arkangelo Mykolo), który szufladkuję do kategorii „kościół jak kościół”, możemy się przejść parkiem nad leniwie snującą się rzeką Szeszupą (Šešupė). W parku umieszczono przyjemną, acz nieporywającą instalację artystyczną. Za najciekawszy punkt miasta uznałem jednak nie żaden z zabytków, ale duży, pusty plac noszący imię Jonasa Basanavičiusa (Jonas Basanavičius aikštė). O osobie dawcy nazwy tegoż placu pierwszy raz w życiu usłyszałem właśnie przy okazji noclegu w Mariampolu – podobnie jak i samo miasto, jego osoba nie zafascynowała mnie, jednak dla Litwinów to na tyle istotna persona, że ma nawet artykuł w polskiej Wikipedii.

Image
Mariampol, pomnik Tysiąclecia Litwy

Na placu znajduje się charakterystyczny pomnik Tysiąclecia Litwy: umieszczony na wysokiej kolumnie, pędzący konno włócznik celuje swój oręż, pewnie w jakiegoś wroga narodu. Z boku placu stoi hotel Mercure, a z drugiej strony jakiś urząd, miasta czy gminy. Ani urząd, ani hotel nie wyróżniają się niczym szczególnym, jedynym smaczkiem jest ładne nocne podświetlenie tego pierwszego w litewskie barwy narodowe. Jeśli będziecie kiedyś nocować w tym hotelu, proście o pokój od strony placu – będzie widok.

Image
Mariampol, podświetlony urząd przy placu Basanavičiusa

.2. Nad litewskie morze… przez pustki

Kolejnego dnia ruszamy w kierunku Kłajpedy – nie najszybszą drogą, czyli nie autostradą, ale tak, żeby po drodze zobaczyć kilka wcześniej odnotowanych punktów. Pierwsze wrażenie, gdy wyjedzie się poza miasto: pusto, o jejku, jak tu pusto! Jak okiem sięgnąć tylko pola, pola, pola, czasem jakiś mniejszy lub większy las. Na tych polach gdzieniegdzie, z rzadka rzucone domy, niczym jakieś domy osadników na „dzikim zachodzie”, rzucone same sobie pośrodku prerii. Domy proste, zwyczajne, skromne, na pewno nie bogate, ale nie sprawiały też wrażenia jakoś strasznie biednych.

Najpierw kierujemy się sprawdzić, czy nad Niemnem faktycznie można popaść w melancholię... książkowego Korczyna szukać nie będziemy, bo się go znaleźć nie da, przynajmniej nie na Litwie. Niemen przekraczamy mostem w Jurborku (Jurbarkas). Miasteczko nie robi wrażenia, ani złego, ani dobrego, ale tylko przez niego przejeżdżamy. Jedziemy w górę rzeki, ku wyselekcjonowanemu głównemu punktowi programu dnia. Ale wcześniej, po drodze, wiedzeni fizjologiczną potrzebą skręcamy w przypadkowy zjazd na jakiś parking w lesie. Jako, że parkingi jednak po coś się buduje, ten też ma swój cel, a jest nim pomnik flisu (55.088947, 22.951356). Litewską nazwę, sielių kelias, translator tłumaczy jako „ścieżka dusz”… czyli można uznać, że element melancholijny się nad Niemnem znalazł. Przez ładnych parę wieków Niemnem spławiano towary, głównie drewno. Kilka pni połączonych ze sobą w tratwę i przymocowanych do sfalowanej stali, pewnie obrazującej niespokojność rzeki, tworzy pomnik, który ma przypominać to niełatwe i istotne dla tych ziem zajęcie. Pomnik znajduje się na terenie Poniemuńskiego Parku Regionalnego (Panemunių regioninis parkas). Nieopodal, przez Rezerwat Botaniczny Šilinė (Šilinės Botaninis Draustinis), poprowadzono okrężną ścieżkę przyrodniczą. Ze względu na chmary komarów spotkanie z tamtejszą przyrodą nie było jednak przyjemne i skończyło się nad wyraz szybko. Lecimy dalej… i przelatujemy obok ładnego, drewnianego budynku (55.089541, 22.956422). Ładny, drewniany budynek z XVIII w. był onegdaj zajazdem, tawerną. Z perspektywy czasu trochę głupio, że „zwiedzony” tylko z zewnątrz. W środku jest informacja turystyczna Parku Regionalnego i jakaś wystawa… o czym dowiaduję się po powrocie do Polski (efekt zwiedzania „po japońsku”).

Image
Poniemuński Park Regionalny, pomnik flisu

Image
Poniemuński Park Regionalny, zajazd z XVIII w.

Po niecałych 3 km dalszej jazdy docieramy do miejsca nominowanego do głównej atrakcji dnia. Leży ono w miejscowości o nazwie Zamek (Pilis), a tąże atrakcją jest, tu niespodzianka... zamek. W polskim nazewnictwie stosuje się na niego określenie pochodzące od jednych z jego właścicieli, zamek Giełgudów. Ród ten utracił zamek udział w powstaniu listopadowym. Wcześniej byli na tych ziemiach Żmudzini, potem Krzyżacy, przewinęli się i Billewiczowie (pewnie ci z „Potopu”), i nawet jacyś Węgrzy, że nie wspomnę o caracie i państwie litewskim. Nazwa zamku używana przez Litwinów, Panemunės pilis, odnosi się do nieodległej wsi, Poniemuń, która dała też nazwę całemu, wspomnianemu już, Parkowi Regionalnemu. Aktualnie na zamek składają się trzy klasycystyczne skrzydła, dwie wrastające w nie wieże i spinający to w całość mur z bramą wjazdową. Na dziedzińcu trochę bałaganiku, z jednej strony fasada już ładnie wyremontowana, z innej się robi, a z jeszcze innej kiedyś pewnie robić się będzie. W jednym skrzydle do dyspozycji turystów jest mini muzeum oraz możliwość wejścia na wieżę. Schody na wieżę są strome, wąskie, drewniane – dla osób, które nie byłyby sobie w stanie z nimi poradzić, na parterze umieszczono monitor, na którym wyświetla się obraz z zamontowanych na wieży kamer, fajnie pomyślane. Widok z góry: lasy, pola i przede wszystkim on, dostojnie płynący sobie Niemen. Widok przyjemny, spokojny.

Wstęp do mini-muzeum i na zamek 2 € (lato 2019 r.), na dziedziniec gratis. Ale jeśli możecie wdrapać się na górę, to warto zapłacić, aby zobaczyć Niemen z innej perspektywy i poczuć sielskość, spokojność, a może melancholijność okolicy. Przed wejściem do zamku darmowe miejsce parkingowe na kilka samochodów. Biorąc pod uwagę, że tłumów tam raczej nie ma, wszyscy chętni powinni się zmieścić.

Image

Image
zamek Giełgudów

Teraz czas przyjrzeć się rzece z bliska. Jedziemy wraz z biegiem rzeki i skręcamy w upatrzony wcześniej zjazd. Przyzwoitą drogą dojeżdżamy na parking nad Niemnem (55.090527, 22.881044). Parking spory, asfaltowy, bez żadnej infrastruktury. Na miejscu kamperują jacyś Niemcy i stoją dwie osobówki na litewskich blachach. Rzeka wydaje się tu być szeroka i wyjątkowo leniwa, powolna… ach ten motyw melancholii. Niemen ma też walory praktyczne, jedna pani brodząc wyszukuje weń kamyki, „do ogródka”, inni miejscowi myją w rzece psa. Jak można się domyśleć, nie typowałbym Niemna jako rzeki, która nadaje się do relaksującej kąpieli, szczególnie, że przy brzegu zbierała się akurat jakaś niepokojąca piana.

Image

Image
Niemen koło wsi Skirsnemunė

Godziny upływają, czas nagli – trzeba jechać dalej. O ile droga z Mariampola nad Niemen wiodła przez pola, pola, pola i lasy, to dalsza trasa, od Jurborku do następnego punktu postoju prowadzi przez lasy, lasy, lasy i pola. Tym następnym miejscem jest gród, w którym książę Bogusław Radziwiłł, okrutny zbój, więził Oleńkę, Taurogi (Tauragė) czyli róg tura. Odlew uposażonego w wielkie rogi (i nie tylko rogi) tura, stoi sobie zresztą w Taurogach przed zamkiem, a raczej budowlą, która kiedyś nim była. W wyniku licznych przebudów, ostatnia miała miejsce w połowie XIX w., zamek nabierał coraz to nowego stylu i coraz to mniej było w nim zamku. Mi przypomina raczej położone wokół dziedzińca na planie kwadratu kamienice. Do tego, że był to jednak zamek, nawiązują jedynie solidne baszty narożne i gruba brama wjazdowa.

Jeszcze krótki rzut oka na położony koło zamku, ładnie utrzymany skwer, a na nim dwie, nawet ciekawe, rzeczy. Jedna to odlew przedstawiający krzesła, stolik i umieszczoną na nim maszynę do pisania. Później gogiel powiedział, że chodzi o instalację „Ku pamięci Antanasa Naraškevičiusa, dyrektora Teatru Ludowego Tauragė”. Drugą rzeczą jest popiersie jakiegoś, na oko, wojskowego, a pod nim daty 1919-1929. Bez kolejnego gogla by się nie obeszło. Daty dotyczą uczczenia 10. rocznicy powstania Związku Strzelców Litewskich, a popiersie dodano w 1930 r. i przedstawia ono założyciela tegoż związku, Vladasa Putvinskisa. Historia Związku, szczególnie wojenna… tu ograniczę się do linków do Wiki, tego i tego.

Image
Taurogi, obelisk Związku Strzelców Litewskich i zamek

Image
Taurogi, zamkowy dziedziniec

Opuszczamy Taurogi i udajemy się w kierunku Kłajpedy, ale „Tauras”, czyli tur, będzie się nam pojawiał się na Litwie jeszcze nie raz. Już tylko w aspekcie czysto kulinarnym – jest to bowiem także marka kwasu chlebowego (gira), jedna z tych, które najbardziej mi zasmakowały.

Image
Taurogi, tur

czas przejazdu:
Mariampol – zamek Giełgudów: 1:45
zamek Giełgudów – Taurogi: 1:00
Taurogi – Kłajpeda: 2:00


.3. Kłajpeda

Po Wilnie i Kownie, trzecie największe i trzecie najludniejsze miasto na Litwie to Kłajpeda (Klaipėda, niem. Memel). Jedyny litewski port morski, brama na Mierzeję Kurońską wita nas… korkiem na autostradzie na wjeździe do miasta, a wydawałoby się, że kraj mały, mało ludny, to i zatorów drogowych się nie uświadczy.

Na kwaterę dojeżdżamy jednak w miarę wcześnie, dzień jest długi, więc zwiedzamy. A w zasadzie udajemy się na spacer wiodący poprzez główne atrakcje tak zwanego starego miasta. Czemu „tak zwanego”? Kłajpeda nie sprawia wrażenia, a przynajmniej na mnie nie sprawiła, miasta wyróżniającego się jakąś ani bardzo wyodrębnioną, ani mocno porywającą starówką. Owszem, jest trochę architektury pamiętającej czasy dziadów naszych dziadów, ale większość to „na oko” bądź przełom XIX/XX w., bądź efekt przebudów i modernizacji dokonywanych w tamtych czasach. Osobną kwestią jest to, że II wojna światowa nie obeszła się łagodnie z tamtejszą substancją architektoniczną, a potem wraz z nowymi rządami przyszła „nowa myśl” i pewnie większość ludzi nie zachwyca się jej przełożeniem na styl architektoniczny.

W wyniku wcześniejszego rozeznania, znalazło się w Kłajpedzie kilka punktów na mapie wytypowanych do własnoocznego zobaczenia. Wyczytałem gdzieś, że miejsce będące w Kłajpedzie tym „naj” to Plac Teatralny (Teatro aikštė). Plac powstał w XIX w. na terenach, bodajże po zasypanej zamkowej fosie. Owszem, ładny plac, a na nim ładny budynek teatru. W ramach ciekawostek, z balkonu tegoż teatru 23 marca 1939 r. przemawiał Adolf Hitler, który pojawił się w mieście na okoliczność odebrania tych ziem Litwie. Mijamy zorganizowaną grupę starszych niemieckich turystów, jakby z rozrzewnieniem robiących sobie zdjęcia na wspomnianym placu i idziemy dalej. Parę kroków i mamy ulicę Aukštoji, a na niej kumulację domów z muru pruskiego, czyli Fachwerku. Idąc od strony Placu Teatralnego, drugi budynek po lewej, to najwyższy budynek z muru pruskiego, na pewno w Kłajpedzie, nie wykluczone, że też na całej Litwie. Natomiast naprzeciwko niego znajduje się coś, co nie jest ujęte w przewodnikach, a co na mnie – o zgrozo – wywarło najlepsze wrażenie z „atrakcji turystycznych” tamtego dnia. Mural a’la Harry Potter. Bajkowy, tajemniczy i jednocześnie po prostu ładny. Zajmuje on całą ścianę budynku, który, jak się potem okazało, mieści w sobie kłajpedzki wydział Wileńskiej Akademii Sztuki… i pewnie stąd też ten mural.

Image
Kłajpeda, Plac Teatralny

Image
Kłajpeda, Wileńska Akademia Sztuki, mural a’la Harry Potter

Image
Kłajpeda, mur pruski, ul. Aukštoji 3

Wracamy robiąc szerokie kółko i oddalając się do morza, a w zasadzie zalewu Kurońskiego. Po drodze jest jeszcze skupisko ciekawej architektury z muru pruskiego, ciągle używanej. Pod adresem Daržų 1 trafiamy na coś, co można, na siłę bo na siłę, uznać za świadectwo ogólnopojmowanej otwartości miasta. Co się stanie, jeśli pozłacanego lwa umieścić przed domem z muru pruskiego, na wejściu do którego umieścimy chiński „daszek” – wyjdzie z tego chińska restauracja w Kłajpedzie – intrygująco wyglądający globalizacyjny miks.

Image
Kłajpeda, ul. Daržų 1

Nieco z boku głównego ciągu ulic, z ciekawych budynków mamy też mały domek mieszkalny z muru pruskiego przy ul. Bažnyčių 11. A parę kroków dalej, przy ul. Pasiuntinių, coś ciekawego i poniekąd zaskakującego. Chociaż raczej to nie zabytek, budynek ten, w sumie mini-blok mieszkalny, przyciąga uwagę detalami w stylu, nazwijmy go, pewnie niezbyt fachowo, „industrialnym”.

Image
Kłajpeda, ul. Pasiuntinių

Dochodzimy z powrotem do rzeki Dange, przy której zaczynaliśmy spacer. Z mostu rzut oka na zacumowany na stałe u brzegu rzeki Danga, przerobiony na restaurację żaglowiec Meridianas. Internet podpowiada, że najtańsza to ona nie jest, a wybór dań też jakby nie do końca regionalny: kalmary, ostrygi, panna cotta… nie wchodzimy. Na drugim brzegu rzeki, tuż przy wodnej toni, ostatni tego dnia z charakterystycznych punktów Kłajpedy. Brązowy odlew miejscowej, prężącej gibkie ciało syrenki. Z syrenką związana jest legenda, legenda bez happy-endu, o dumie Kurońskiego ludu i jego uciemiężeniu przez rycerzy z krzyżami na płaszczach (klik).

Image
Kłajpeda, Meridianas

Image
Kłajpeda, syrenka

Stare miasto zwiedzone, czas uzupełnić zapasy żywnościowo-napojowe. Wspomnę o dwóch rzeczach dotyczących zakupów, które są inne niż w Polsce. Gdy korzystając z długich dni, już wszystko się zobaczy i zwiedzi, po czym pójdzie się na zakupy, warto pamiętać, że alkohol w sklepach sprzedawany jest w godzinach 10-20 od poniedziałku do soboty i 10-15 w niedziele. Minimalny wiek konieczny do jego zakupu: 20 lat. Ograniczenie nie dotyczy zawierających alkohol kwasów chlebowych – tam potrafi być nawet jakieś 1,5%. Kolejną kwestią jest zwrot butelek – Litwa, Łotwa zresztą też, jest pod tym względem duży krok do przodu. Praktycznie wszystkie butelki, i szklane, i plastikowe, po piwie, po wodzie, po kwasie, po czym tam jeszcze, obarczone są kaucją w wysokości 0,10 €. Nie jest istotne gdzie się napój kupi, a przynajmniej nie zauważyłem żeby było – butelkę można zwrócić w dowolnym sklepie prowadzącym sprzedaż butelkowanych rzeczy, bez okazywania żadnych paragonów. W Polsce z reguły działa to tylko na szklane butelki po piwie i niestety, w większości znanych mi przypadków, trzeba legitymować się paragonem z „kaucją” nabitą w konkretnym sklepie. Na Litwie punkty odbioru butelek oznaczone są jako taros punktas. Z reguły są to automaty, które wypluwają kwit, na podstawie którego odbiera się pieniądze (lub obniża końcowy rachunek zakupów), już w konkretnym sklepie, przy kasie. W przypadku większych sklepów punkty takie umieszczone są w osobnym budynku, blaszaku, dobudówce, czy czymś podobnym – przy hipermarketach często gdzieś na obrzeżach parkingu. Czasem trzeba się ich naszukać… ale gdy traci się już nadzieję można sobie powiedzieć, że za te 10 butelek można, czasem bo czasem, kupić bilet na Ryanaira w promocji.

Teraz małe czary-mary i skok w czasie – będą wrażenia z portowej części Kłajpedy, zwiedzonej dwa dni później niż „wydarzenia” opisane już w tym odcinku. Myślę, że tak będzie „schludniej”.

U ujścia rzeki Danga, na jej prawym brzegu znajduje się „stary port”, z którego pasażerskie promy przewożą chętnych na Mierzeję. Natomiast przy lewym brzegu usadowił się port morski. Idąc w jego stronę mijamy trzy hotele o ładnych fasadach, przebudowane najpewniej z jakiś magazynów z muru pruskiego. Najoryginalniej z nich wszystkich wygląda Old Mill Hotel, który zachował w sobie najwięcej elementów pruskiego muru, zaś nowsza część jego fasady skutecznie do tego budownictwa nawiązuje. Od strony stałego lądu dochodzi się do niego przez ciekawy most łańcuchowy (grandinių tiltas, 1855 r.), jedyny taki na Litwie. Nazwa ta jednoznacznie kojarzyć powinna się z mostem na Dunaju w Budapeszcie, z szacunku dla którego most w Kłajpedzie nazwijmy łańcuchowym mostkiem. Kłajpedzki mostek jest specyficzny raczej nie ze względu na to, że za utrzymywanie jego konstrukcji odpowiedzialne są łańcuchy, ale przez to, że jest to most obrotowy. O wyznaczonych porach, trzeba czy nie trzeba, dwoje pracowników portu kręcąc wielką korbą zmienia położenie mostu tak, aby w jego miejscu mogły przepłynąć omasztowane jachty i dostać się do akwenu przeznaczonego na ich cumowanie… lub z niego wydostać. Przy okazji, a może przede wszystkim, jest to niezła atrakcja dla turystów, którzy na tą okoliczność licznie się zbierają. Przy moście wystawiona jest rozpiska godzin, w których się most przekręca, więc można sobie zaplanować czas.

Image
Kłajpeda, Old Mill Hotel i przekręcony most obrotowy (w tle zamkowe wały)

Image
Kłajpeda, most łańcuchowy – tutaj rozłożony

Obok mostu, jakby z wody wychodzi wykonany z brązu czarny duch (juodasis vaiduoklis). Odlew ten nawiązuje jednej z wielu miejscowych legend. Ponoć w 1595 r. ów duch ukazał się strażnikowi kłajpedzkiego zamku i przestrzegł go by dopilnować zapasów zboża i opału. Skoro już jesteśmy przy zamku, ze względu na super pogodę odpuściliśmy go na rzecz plaży. Chociaż nie specjalnie było co odpuszczać, bo z zamku ostały się tylko wały ziemne, na których był on wzniesiony (tak przynajmniej piszą w sieci). Jakieś 300 metrów od mostu obrotowego i dochodzimy do portu. W jego północnej części znajduje się terminal statków wycieczkowych, do którego przybijają, tak mówią, ogromne wycieczkowce. Niestety, albo na szczęście, akurat terminal był pusty. W 2007 r. na nabrzeżu ustawiono rzeźbę „Sen z dzieciństwa” (Vaikystės svajonė) przedstawiającą machającego chłopca, który ponoć wita i żegna turystów przybywających na wycieczkowcach. Taka jest wersja oficjalna. Mi akurat sama rzeźba kojarzy się z dzieckiem żegnającym bądź wypływających do pracy ludzi morza, bądź emigrujących za chlebem znajomych czy dalszą rodzinę.

Image
Kłajpeda, czarny duch

Image
Kłajpeda, terminal wycieczkowców

Zwiedzaniem części portowej kończymy przygodę z Kłajpedą. Wsiadamy w auto i jedziemy na północ… a w kolejnej części relacji wrócę do chronologii i cofnę się w czasie... do tego co koło Kłajpedy, czyli mówiąc przewrotnie, do tego co w Kłajpedzie najładniejsze.

.4. Mierzeja Kurońska

Nie było nas, był las
Nie będzie lasu, nie będzie nas


… jest takie, albo bardzo podobne, powiedzenie. W przypadku Mierzei Kurońskiej (Kuršių nerija) trafia ono w punkt. Do połowy XVIII w. wycięto 90% znajdujących się tam lasów. W odpowiedzi przyroda się zbuntowała, piaski przestały być czymkolwiek związane i zaczęły zasypywać kolejne wsie. W pierwszej połowie XIX w. zorientowano się, że nie tędy droga i rozpoczęto ponowne zalesianie. Z punktu widzenia turysty – jeśli nie byłoby tej, zafundowanej przez ludzi, katastrofy, to na mierzei zamiast wydm wpisanych na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, mielibyśmy co najwyżej zalesione pagórki i plaże… a tak mamy atrakcję.

W Kłajpedzie mamy dwa spędzić dwie noce. Na ten czas prawie całkowicie odstawiamy auto i koncentrujemy się na Mierzei Kurońskiej.

Na Mierzeję chyba najlepiej dostać się najzwyklejszym promem z Kłajpedy, przy czym miasto ma dwa porty, z których takowe promy odpływają. Jeden, położony w centrum „stary” (55.706228, 21.122983) obsługuje tylko pieszych i rowerzystów. Większość kursów bezpośrednio, w kilka zaledwie minut, przerzuca tłumy do położonej na mierzei części Kłajpedy, czyli Smiltynė. Kilka kursów odbija trochę na północ aby dowieźć ludzi także do położonego na północnym skraju mierzei Muzeum morza (Jūrų muziejus) i Delfinarium (Delfinariumas). Drugi port, „nowy”, położony trochę na peryferiach (55.688377, 21.138817) zabiera także samochody. Ale ciężko jest jednoznacznie powiedzieć czy jest sens pchania się tam z autem. Z jednej strony daje to komfort, a z drugiej pociąga za sobą koszty. Cena promu dla pieszych (rowery za free) jest atrakcyjna: 1 €. Jeśli powrót jest tego samego dnia, nie trzeba kupować nowego biletu. Cena przeprawienia auta jest racjonalna: 12,30 €, zasady powrotu takie same – jeśli w tym samym dniu, to powrót zawarty jest w cenie biletu. Gdyby na tym się skończyło, to byłoby fajnie, ale dochodzi jeszcze koszt wjazdu autem na teren parku narodowego. W pewnym momencie po środku lasu jest szlaban, budka… i nie ma się 20 €, przynajmniej w sezonie. Poza sezonem cena spada do 5 €. Tyle tylko, że wtedy nie da się korzystać w 100% z uroków przyrody, bo po prostu jest zbyt zimno. Jeśli nawet byłaby piękna pogoda i słońce, to woda z pewnością nie nadawałaby się do kąpieli… chyba, że ktoś jest morsem.

Image
Kłajpeda, prom do Smiltynė

Z samego rana… czyli po wyspaniu się i zjedzeniu, udajemy się pieszo do starego portu, w automacie kupujemy bilety na prom (testujemy karty, przechodzą pierwsze dwie: Revolut i Getin) i wraz ze sporawym tłumikiem wlewamy się na prom. Trzas pras i jesteśmy po drugiej stronie wody. Kto bliżej wyjścia, temu potem łatwiej o lepsze miejsce w autobusie jadącym na koniec litewskiej części mierzei, do Nidy (w zakładce BY BUS rozkład jazdy i przystanki). Jakoś wciskamy się i za 4 € od osoby (OW), płatne w gotówce, jedziemy prawie godzinę do Nidy. Bilety można ponoć kupić też na stronie autobusubilietai.lt, tyle tylko, że w całej procedurze wsiadania nie zauważyłem, aby była jakaś weryfikacja tego, czy bilet już ktoś ma, czy nie ma. Ilość osób w autobusie jest raczej nielimitowana, sporo osób stało. Dlatego wydaje mi się, że bilet lepiej kupić na miejscu, niż z biletem w ręku oglądać odjeżdżający autobus.

W końcu docieramy do Nidy. Pierwsze wrażenie, jeszcze zza okien autobusu: mini-miasteczko, leśna osada, wciśnięta w jakieś zapomniane miejsce. Nida to część większego założenia administracyjnego. Cała litewska część mierzei podzielona jest między dwa miasta. Północ, wspomniane już Smiltynė, należy do Kłajpedy. Natomiast na powierzchniowo większej, południowej części rozpościera się miasto (tak, miasto!) Nerynga (Neringa). 46 km długości, w najszerszym miejscu 3,8 km szerokości, niecałe 3 tys. mieszkańców. W praktyce to kilka rzuconych wśród lasów i wydm osad, wcześniej pełniących rolę rybackich wiosek – miano najciekawszej z nich dzierży położona przy granicy z Okręgiem Kaliningradzkim Nida.

Image
Nida, z takich domków handluje się

Image
Nida, typowa stara architektura mieszkalna

Image
Zalew Kuroński w Nidzie

Wysiadłszy z autobusu, kierujemy się wzdłuż brzegu zatoki, poprzez lokalny port ku największej i najsłynniejszej atrakcji tego regionu, ku wydmie Parnidis (Parnidžio kopa), zwanej też Wielką lub Wysoką Wydmą. Ze swoimi 52 m.n.p.m. nie jest wprawdzie najwyższą wydmą nawet w litewskiej części mierzei, ale za to robi wielkie wrażenie. Ścieżki, po których się poruszamy, są dobrze poprowadzone. Tam gdzie trzeba zrobiono ułatwienia typu schody, poręcze. Jest też kilka miejsc, w których można odpocząć lub zrobić charakterystyczne zdjęcie, np. ciekawie stylizowane huśtawki, ławki, a nawet tron…każdy ma możliwość rozhuśtać się i ponownie odkryć w sobie dziecko.

Image
rozrywko-przerywnik w spacerze

Wzdłuż ścieżki rozmieszczono tablice informacyjne, które dają możliwość zapoznania się z lokalną historią, zwyczajami i przyrodą. Można się z nich na przykład dowiedzieć, że w ciągu ostatnich 30 lat Wysoka Wydma zmalała o 10 metrów! Aż tak rozwiewa ją wiatr. Całość organizacji terenu jest dobrze pomyślana, wszystko sprawia miłe wrażenie bycia otoczonym przez unikalne piękno natury. Na szczycie wydmy mamy kilka umilaczy wycieczki. Na samym szczycie zegar słoneczny. Nieco poniżej dwie rzeźby. Jedna nazywa się „Pod wiatr” (Prieš vėją), 2018 rok. Inspirowana jest zdjęciem z 1965 r., na którym został ujęty idący po tej wydmie, pod wiatr właśnie, Jean-Paul Sartre, francuski lewicujący filozof. Druga, „Ptak”, raczej też jest w miarę nowa. Przedstawia… ptaka (jastrząb?) i ma upamiętniać francuskich jeńców z czasów I wojny światowej, których osadzono na Mierzei Kurońskiej.

Image
wydma Parnidis (Wysoka Wydma)

Image
widok ze szczytu wydmy

Image
zegar słoneczny

Image
Pod wiatr

Dalej kierujemy się na drugą, zachodnią, zalesioną stronę wydmy i schodzimy w dół ku plaży, na której spędzamy kilka godzin. Pogoda bajka. Pomimo dość sporych fal i wiatru trochę silniejszego niż lekki, bez problemu można korzystać z kąpieli, i z morskich, i ze słonecznych. Powietrze jakieś 23 st.C, woda z 19 st.C. Piasek klasyczny bałtycki, plaża szeroka, woda mokra i słona. Po plażowaniu spacer przez las, powrót autobusem i promem do Kłajpedy.

Image
Nida, plaża

W tym miejscu kilka uwag o, na pierwszy rzut oka dziwnych, podziałach litewskich plaż, nazwijmy je zbiorczo „definiowanych”. Zresztą to samo dotyczy też plaż łotewskich. Przed wejściem na plażę umieszczona jest cała masa graficznych znaków zakazu/nakazu. Większość oczywista i zrozumiała, dotyczy takich czynności jak śmiecenie, rozpalanie ognia, palenie papierosów, picie alkoholu, uprawianie sportów motorowodnych czy wprowadzanie psów. Ale są też bardziej oryginalne, np. zarys faceta w majtkach, albo zarys kobiety w bikini, a także znak ukazujący kobietę i mężczyznę, a pośrodku nich przekreślone majtki… hm.

Image

Teorie były różne, może na prawo wolno opalać się tylko kobietom, ale tylko w kostiumie, a na lewo kobietom i facetom, ale spełniającym warunki, że są jednocześnie i bez majtek i w męskim/damskim towarzystwie. Ale wtedy co z panami w gaciach, samotnymi panami bez gaci, dziewczynami bez kostiumu i parami mieszanymi w strojach kąpielowych? Potem, po kilku dniach poznawania tamtejszych plaż, miałem wrażenie, że dla każdej kombinacji jest osobny znak. Otóż Litwini i Łotysze podzielili sobie plaże na rodzinne/wspólne (bendras paplūdimys), plaże dla kobiet (moterų paplūdimys), plaże dla mężczyzn (vyrų paplūdimys), plaże nudystów (nudistų paplūdimys) i plaże dla zwierząt (gyvūnų paplūdimys). Powyższy podział dotyczy oczywiście w miarę zagospodarowanej części wybrzeża.

Po drugiej nocy w Kłajpedzie prognoza pogody zachęcająca do plażowej formy spędzania czasu. Zostawiamy auto na mieście (w dni robocze parkowanie płatne w automatach), przeprawiamy się promem na drugą stronę kanału i pieszo zmierzamy na nadbałtycką plażę w Smiltynė. I plaża, i pogoda rewelacyjne – powtórka z dnia poprzedniego. Plaża szeroka, „nieskończenie” długa, z miałkim bałtyckim piaskiem, czysta, schludna i niezbyt zapchana ludźmi. W programie dnia znalazł się też, dla rozruszania, spacer na pobliską wydmę. Chociaż w sumie nie wiem czy około 3 km to jeszcze „pobliska”, czy już nie. Wydma Hagena (Hageno kalnas) ma 36 m.n.p.m., jej nazwa pochodzi od badacza, który w XIX w. pracował nad ponownym zalesianiem Mierzei. Wydma jest prawie cała zalesiona, w niektórych miejscach zamiast lasu widziałem trawy i krzaki, ale na saharyjskie piaski nie natrafiłem, panoram i widoków też brak. Jeśli zestawić tą wydmę z tą z Nidy pod względem atrakcyjności, to wychodzi jak 1 do 10.

Image
plaża Smiltynė, w dali zbiorniki firmy Klaipėdos Nafta

Z plaży schodzimy wcześnie(j), przeprawiamy się do Kłajpedy, urzeczywistniamy zwiedzanie jej części portowej (patrz poprzedni wpis), pakujemy się do auta, uzupełniamy paliwo w jednej z samoobsługowych stacji sieci Neste (wygląda mi na najtańszą „sieciową” opcję na Litwie, do tego jakość ropy bez zastrzeżeń) i po zakupach ruszamy na północ litewskiego wybrzeża.

.5. 38 kilometrów wypoczynku Litwinów

Nie licząc Mierzei Kurońskiej, Litwa ma zaledwie jakieś 38 km wybrzeża klasycznie-turystycznie użytkowego, czyli wybrzeża z dostępem do otwartego morza, wybrzeża wyposażonego w plażę z miłym piaskiem, gdzie można wyłożyć się i klasycznie-bałtycko poopalać, o ile jest słońce, i wykąpać, o ile jest się morsem, względnie jeśli woda jest ciepła. 38 km liczone od granicy z Łotwą do wyjścia uchodzącego koło Kłajpedy kanału na pełne morze. Jeśli dodać do tego Mierzeję Kurońską, to mamy dodatkowe 50 km, a jeśli liczyć ją podwójnie, w końcu ma dwa brzegi, to nawet 100 km, ale… jest jedno ale. Mierzeja jest „dostosowana”, jako topowa atrakcja kraju, do turystów bogatszych, w znacznej mierze zagranicznych. Na przełomie XIX i XX w. rozpoczęła się tam turystyka niemiecka, zjeżdżało się sporo tzw. śmietanki, sporo było artystów, z najsłynniejszych można wymienić Thomasa Manna, który nawet zafundował sobie w Nidzie domek. Aktualnie popularność Mierzei wśród niemieckich turystów jest również duża, co przekłada się na ceny. Wystarczy wejść na stronę pierwszego lepszego bukinga i porównać stawki noclegowe na Mierzei z tymi w pozostałej części litewskiego wybrzeża. Różnicę widać i widzą ją też tzw. normalni Litwini, którzy jadąc wypocząć nad swoje morze wybierają nie Mierzeję, ale Połągę lub jej północną część, nadmorską wioskę Święta (Šventoji). Naszą stricte pobytową część tej podróży spędzamy właśnie tam.

Dawno, dawno temu, Święta było więcej niż jakąś tam osadą. Od XIII w. działał tam port morski, który ponoć skutecznie konkurował z Kłajpedą. Jednak w 1701 r. przez okolicę przewinęły się wojska szwedzkie, które port skutecznie zniszczyły i zasypały… to już historia. Z tak zwanych atrakcji turystycznych odnotowałem w Świętym (w Święta? w Świętach? ciekawe jak to się odmienia?) tylko jedną rzecz. Ustawione przy wejściu na plażę, u ujścia rzeki Šventoji do morza, rzeźby trzech dziewczyn składające się na pomnik „Córki rybaka” (Žvejo dukros). Musieli postawić coś, co potem kojarzyłoby się z miejscowością i chyba nieźle trafili, bo kompozycja jest całkiem udana. Trzy smagane bałtyckim wiatrem dziewczyny wypatrują swojego ojca, który wraca z, bądź wyrusza w morze. Jeśli chcecie mieć zdjęcie z czymś dla miejscowości charakterystycznym, to innego wyboru raczej nie ma… ewentualnie można cyknąć sobie selfiaka na głównej ulicy z widokiem na wieżę ciśnień.

Image
Święta, córki rybaka

Sama miejscowość jest nawet ciekawa, z naciskiem na „nawet”, nie na „ciekawa”. Oferuje dosyć szeroki wachlarz możliwości noclegowych, począwszy od dosyć skromnych domków z mieszaniny drewna i dykty, przez kwatery i takie sobie studia, po mniej lub bardziej wypasione hotele, kompleksy apartamentowców bądź wille. Dla każdego coś na jego kieszeń.

O plaży w zasadzie mógłbym nie pisać. Nie dla tego, że jest zła, ale dlatego, że w porównaniu do wcześniej opisanych plaż na Mierzei Kurońskiej, raczej nie da się napisać niczego nowego. Szeroka, nieskończenie długa, po naszemu, bałtycku, piaszczysta, po litewsku podzielona na dedykowane spec-sektory. Pogoda także trafiła się super. Ciepło, słonecznie, woda o nadspodziewanie atrakcyjnej temperaturze.

W ramach przerw od plażowania i krótszych lub dłuższych wypadów, ze Święta można wyskoczyć na wycieczkę do Połągi, co jest do zrealizowania nawet pieszo, Kretyngi i oczywiście Kłajpedy. Dalej są Pługniany i Kalwaria Żmudzka – te odpuszczamy na rzecz korzystania z pięknej pogody.

Połąga (Palanga) znaczenia zaczęła nabierać w 1. połowie XIX w., gdy stawała się znanym kurortem. Doszła do statusu miejsca, w którym „się bywa”. Przed I wojną światową chętnie odwiedzali ją polscy artyści, dzierżyła nawet miano „nadmorskiego Zakopanego”. Miasto wywołuje i pewnie powinno wywoływać dwa skojarzenia: molo oraz muzeum bursztynu. Jednego z poranków, przed plażowaniem, jedziemy zweryfikować ten pogląd. Pobieżne przyjrzenie się mapie miejscowości pozwala stwierdzić, że metropolia to nie jest, jakieś większe miasto też nie. W połączeniu ze sprawdzeniem stref płatnego parkowania, wychodzi na to, że najlepszą opcją logistyczną będzie pozostawienie auta tuż za nimi i spacer. O poranku znalezienie wolnego miejsca faktycznie nie sprawiło problemu.

Pierwszy punkt spaceru wiąże się z liczbą 999. Owa liczba prawdopodobnie bez Połągi nie kojarzyłaby się nikomu z alkoholem, a kojarzy się… przynajmniej z tym litewskim. Tak jak Czesi mają swoją Becherovkę, Węgrzy Unicum, a my… hm (kurcze, jaki likier ziołowy robimy w Polsce!?)... tak i Litwini mają swoją ziołową nalewkę, Trzy Dziewiątki (Trejos Devynerios). W jej składzie nie ma wprawdzie rodzajów ziół w liczbie aż 999, nie zawiera też 99,9% alkoholu. Myślę sobie, że nazwa może pochodzić od ilości prób jakie podjął pewien aptekarz z Połągi zanim wynalazł recepturę na to uniwersalne remedium. Ponoć jego „badania” nie przełożyły się ani na sukces finansowy, ani na spokojne życie jego wątroby. Spotkałem się także z innymi wersjami źródła pochodzenia tego trunku, włącznie z tak oryginalnymi jak „starożytni Litwini”. W każdym bądź razie w Połądze stoi drewniany budynek (ul. Vytauto 33), w którym mieściła się apteka, co do której mawiają, że w niej właśnie powstał przepis, na odkrycie którego miejscowy aptekarz poświęcił (zmarnował brzmiałoby nieładnie i mało optymistycznie) swój żywot. Przechodzimy koło apteki, potem szybko mijamy przez mały skwer obsadzony rzeźbami w stylu „druga połowa drugiej połowy XX wieku” (skulptūrų parkas) i kierujemy się w stronę dworku Tyszkiewiczów.

Image
Połąga, za tymi drzwiami (ponoć) trwały ciężkie eksperymenty nad miksturą 999

Image
Połąga, skwer z rzeźbami

W centrum miasta położony jest jakby „dworek”. Wystawiony przez Tyszkiewiczów budynek z jednej strony sprawia wrażenie solidnego, właśnie dworku, a z drugiej, dzięki delikatnym ażurowym podcieniom i ozdobnikom, robi wrażenie budynku lekkiego, wakacyjnego, idealnego na spędzenie w nim letnich miesięcy nad morzem. Jako miejscowy Kurhaus łączył funkcje restauracji, hotelu i miejsca „bywania”. W 2002 r. strawił go pożar, obecnie, po odbudowie mieści miejscowe centrum kultury.

Image
Połąga, aleja Tyszkiewiczów i Kurhaus

Dalej kierujemy się ulicą Jonasa Basanavičiusa – tego samego, o którym była mowa przy okazji Mariampola – w stronę morza. Jeżeli Połąga uchodziła kiedyś za „drugie Zakopane”, to ulicę noszącą imię wspomnianego człowieka nawet teraz można uznać za „połądzkie Krupówki”. Dzięki wczesnej porze można uniknąć tłumu – pierwsze kramy dopiero budzą się do życia, a w fastfudowych budach rozpalany jest ogień.

Molo w Połądze wchodzi 300 m w głąb morza, a długość całej konstrukcji wynosi 470 m. Już pod koniec XIX w. istniało tu drewniane molo i stanowiło popularny cel spacerów. Bałtyk jednak nie obchodził się z nim łagodnie. Obecne molo powstało na żelbetowych podporach w 1998 r. Od strony turystyczno-wypoczynkowej, jest o tyle fajne, że jest długie i niebiletowane. Nie wiedzieć czemu, nie ma na nim jednak ani jednej ławki, na której można by przysiąść, zachłysnąć się morską bryzą i nawdychać się jodu. Z infrastruktury, na całej długości mola są tylko… kosze na śmieci i latarnie. Tak czy siak, molo zdecydowanie otrzymuje dużego plusa, a gdyby w samej Połądze zostać na dłużej, z pewnością stałoby się regularnym miejscem spacerów, pewnie wieczornych i porannych.

Image
Połąga, molo

Dalszą trasę, ku kolejnej atrakcji miasta, pokonujemy plażą. Miejska plaża w Połądze jest naprawdę dobrze zorganizowana. Mamy i ratowników, i przebieralnie, i kibelki, całkiem czyste, że nie wspomnę o takich kurortowych oczywistościach jak plażowe bary i baro-knajpki. Na całej swej długości plaża jest wystarczająco szeroka, czysta, z przyjemnym, typowo bałtyckim piaskiem.

Niecały kilometr od mola zaczyna się teren zwany parkiem Biruty (Birutės parkas), lub parkiem botanicznym (botanikos parkas). Założenie to powstało dzięki Tyszkiewiczom i dla Tyszkiewiczów. Park w zasadzie jest, w ogromnej części, sosnowym lasem, częściowo tylko przearanżowanym dla wygody i pod gust hrabiostwa. Stanowi otoczkę dla pałacu, który wzniesiono na jego terenie. W parku wytyczono oczywiście spacerowe ścieżki, nie brakuje też ławek, a także elementów urozmaicących. Od strony morza wznosi się 22 m powyżej jego poziomu wzgórze Biruty (Birutės kalnas), kiedyś miejsce pogańskiego kultu. Aktualnie na górze stoi mała, ceglana kaplica. Na północnym zboczu wzgórza mamy sztuczną grotę, w której hrabia nakazał umieścić figurę Matki Boskiej z Lourdes. Paręnaście metrów od kaplicy stoi sobie rzeźba „Tobie Biruto” i nawiązując do stylu pogańskich rzeźb uwiecznia Birutę. Ta zresztą niewiadomo czy aby na pewno była tylko postacią z legend. Kiejstut miał bowiem żonę o takim imieniu, a ich potomkiem był, znany nam bliżej Witold, brat znanego nam jeszcze bliżej, króla Władysława Jagiełły. Odnoszę wrażenie, i dało się to zaobserwować także w innych miejscach niż park Biruty, że na Litwie z tożsamością chrześcijańską w sporym stopniu miesza się pewnego rodzaju sentyment do czasów pre-chrześcijańskich. Zakładam, że wynika to z jakiejś tkliwości do Wielkiej Litwy, wszakże dawno, dawno temu, jeszcze przed nastaniem w Polsce dynastii Jagiellonów Litwa kontrolowała nawet Kijowszczyznę.

Image
Połąga, park botaniczny, grota Lourdyjska

Image
Połąga, park botaniczny, Biruta

Po przeciwnej stronie parku, znajduje się ładnie utrzymany kwietnik z mini fontanną i rzeźbami panien, które uosabiają pory roku (metų laikai). Kiedyś pewnie świetne miejsce na odpoczynek od pałacowych spraw, albo zaciszny zakątek na jakieś romantyczne tetatet. W całym parku widać dbałość o teren. Miejsca, które mają być uformowane, wykoszone czy ułożone, takie są. Miejsca, które mają być z założenia bardziej dzikie, czy naturalne, takie są.

Image
Połąga, park botaniczny, pory roku (dwie poza kadrem)

Za najciekawsze miejsce w parku, a i pewnie w całej Połądze, uchodzi muzeum bursztynu (gintaro muziejus) mieszczące się w byłym pałacu Tyszkiewiczów. Neorenesansowy budynek wzniesiono w 1895 r., a muzeum funkcjonuje w nim od 1963 r. W części znajdują się wystroje wnętrz z tzw. epoki, owszem, ładne, ale tego typu rzeczy można spotkać w wielu muzeach. Większa część ekspozycji koncentruje się na bursztynach, sposobie ich tworzenia się, obróbce. Najciekawsze dla mnie były eksponaty z zatopionymi żyjątkami, jest tam tego… całe mnóstwo. Zdecydowanie warto wydać 4€ i odwiedzić te wnętrza.

Image

Image
Połąga, Pałac Tyszkiewiczów – muzeum bursztynu

Od powrotu z tego wyjazdu trochę już wody w Wiśle i w Niemnie upłynęło, a ja dalej nie wiem czy większe wrażenie zrobiło na mnie zrobiło to co w muzeum, czyli kolekcja bursztynów, czy to co przed muzeum, czyli rozarium (wstęp darmowy, niezależny od zwiedzania muzeum). Wiem, że okres, w którym nawiedza się takie miejsce jest bardzo istotny – pod koniec czerwca kwitła tam masa kwiatów, niektóre wprawdzie były już na „końcówce” swojej piękności, ale efekt ogólny i tak był oszałamiający… a dodam, że z reguły kwiatuszkami i roślinami niejadalnymi niezbyt się fascynuję. Jesienią, zimą, czy nawet latem nie sądzę aby temu, niewielkiemu w sumie ogródkowi, udało się wywrzeć pozytywne wrażenie. Samych odmian nie było może multum, ale wystarczająco dużo, żeby zachłysnąć się możliwą różnorodnością róż. Całość zadbana, ładnie utrzymana, każdy klomb opatrzony tabliczką informującą jaki konkretnie kwiat w danym momencie podziwiamy.

Image
Połąga, rozarium

Image
delikatne jak bezy… tylko ta nazwa jakaś taka: Sebastian Kneipp

Image
kolejna piękność… Hansestadt Rostock

Na zrobienie tej tour de Palanga zeszło 4,5 godziny, bez pędzenia, ze spokojnymi chwilami na molo, z konkretnym zanurzeniem się w alejki parku botanicznego i obfotografowaniem prawie każdego krzaczka róży w rozarium. Po zwiedzaniu nastał czas na kilka godzin na plaży, a reszta ciągnącego się popołudnia (dzień trwał 17 godzin z haczkiem) trafiła się w udziale kolejnej miejscowości.

Kretynga (Kretinga). W tym mieście Tyszkiewiczowie również mieli swoje, jakbyśmy powiedzieli dzisiaj, „udziały”. Największą atrakcją jest ich pałac, mieszczący obecnie muzeum i „doklejoną” do bryły budynku oranżerię. Całość prezentuje się bardzo przyjemnie, a szklane płaszczyzny oranżerii całkiem ładnie komponują się ze starszym (1875 r.) budynkiem. Zwiedzeni ilością słońca na miejscu odkrywamy, że godzina jest jednak dość mocno popołudniowa, wręcz wieczorna, i kasa biletowa od jakiejś pół godziny jest już nieczynna. Nic to. Do pałaco-muzeo-oranżerii przylega dobrze utrzymany, miły dla oka park. Są w nim dwa stawy, mała fontanna i ciekawa konstrukcja, kalendarz astronomiczny, dzięki słońcu wyznaczający różne daty. Tłumów tam nie ma – można sobie w spokoju pospacerować, posiedzieć i, mówiąc trochę przewrotnie, odpocząć od odpoczywania.

Image
Kretynga, muzeum – pałac Tyszkiewiczów

Image
Kretynga, kalendarz astronomiczny

I tak oto 38 km litewskiego wybrzeża mamy „załatwione”… oczywiście z grubsza i ze środkiem ciężkości położonym na nicnierobienie i wylegiwanie się na plaży. W następnej części przeniesiemy się już do innego kraju.

Pomijając aktywności plażowe, na Litewskim wybrzeżu ranking „najciekawszości” wygrywają wydmy na Mierzei Kurońskiej. Na drugim miejscu postawiłbym Połągę, głównie dzięki muzeum bursztynu, a moje podium zamyka Kłajpeda. Z perspektywy czasu coraz bardziej czuję, że chętnie bym tam wrócił, ale tym razem z dorzuceniem Obwodu Kaliningradzkiego i regionu ujścia Niemna.

.6. Kurlandzkie pustki

Po zakończeniu litewskiej części wypoczynkowej udajemy się na północ. Trzymamy się, mniej lub bardziej, wybrzeża Kurlandii. Celem najbardziej oddalonym jest skrajny przylądek Kurlandii, a regułą jeden nocleg w jednym miejscu (o tym, że od każdej reguły są odstępstwa, to powszechnie wiadomo).

Już po wjechaniu na Łotwę tak jakby „czuć” inny kraj. Wrażenie to z początku nie było jakieś bardzo uderzające, przecież las jak las, droga jak droga – może z niewielkim plusem na korzyść łotewskiego asfaltu. Ale z każdym przejechanym kilometrem wrażenie pogłębiało się. Wrażenie to wyniknęło z… „niczego” – o ile na litewskim wybrzeżu Bałtyku miejscowości ciągną się prawie że nieprzerwanie, to po wjechaniu na Łotwę człowieka ogarnia i stopniowo pochłania totalna pustka. „Nic” tam nie ma. Tylko sosnowe lasy i lasy, pola i łąki. Co jakiś czas domek, dwa, z reguły kawałek od drogi. Wrażenie pustki znacznie większe niż podczas przejazdu z Mariampola nad Niemen. I nie powiem, taka pustka wywołuje pozytywne wrażenie, kojące, relaksujące… tylko jadąc przez te lasy trzeba uważać, żeby wrażenie nie stało się usypiające.

Pierwszy przystanek, taki żeby zobaczyć morze, wypadł w okolicy wioski Bernāti. Wcześniejsze dochodzenie wskazywało, że z atrakcji tam się znajdujących, jest automatyczna latarnia morska oraz, co w sumie oczywiste, las i morze. Dużo morza i dużo lasu – zresztą jak w prawie całej Kurlandii. Miejscowość musi uchodzić, według miejscowych standardów, za całkiem sporą, bo do położonego w lesie parkingu (56.378812, 20.985089) prowadzi asfaltowa droga. Parking zresztą też jest asfaltowy. Okolica faktycznie okazuje się całkiem przyjemnym przerywnikiem w drodze. Spacerujemy przez porośnięte miłymi sosnami spore pagóry, chociaż pewnie polodowcowe moreny brzmiałoby bardziej fachowo. Zmierzamy ku latarni położonej na „szczycie” jednej z nich. Latarnia to, hm, metalowa konstrukcja, otoczona w górnej części jakimiś żaluzjami. Może przez to, że automatyczna, wydawała mi się jakaś taka nieklasyczna. Z jednej ładnie położona ciekawostka, a z drugiej, co to za latarnia bez latarnika, gdzie tu klimat, sentyment, miejsce na historie, opowieści i materiał na powieści. Nie zauważyłem żadnej linii prowadzącej zasilanie, więc zakładam, że to poprowadzone jest z jakiegoś agregatu, który, zakładam, wciśnięty jest do znajdującego się kilka metrów od latarni betonowego mini-bunkra. Jako, że latarnia położona jest w środku lasu, na dość wybitnym i stromym pagórze, jedyną metodą dostarczania tam paliwa są ludzkie nogi/plecy… chyba, że mają osiołka.


Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

jerzy5 13 czerwca 2020 00:42 Odpowiedz
Świetna pomoc, dziękuje, ciągle ta trasa jest przedemna
tropikey 21 czerwca 2020 20:11 Odpowiedz
Po pierwsze, gratuluję świetnej, rzeczowej i bardzo pomocnej (i zachęcającej do wyjazdu) relacji.Po drugie, co do tego fragmentu:"W ten oto sposób na Windawę zeszło, wliczając zrobione przy opuszczaniu miasta zakupy w centrum handlowym „Tobago” (Trynidadu obok nie zauważyłem)…"nie chciałbym się wcinać w nieodpowiednim momencie, więc nieśmiało zapytam, czy wątek Tobago będzie pociągnięty? To jest wspaniała historia (Jakub Kettler, itd.) i ciekaw jestem, czy tam na miejscu są jakieś związane z nią miejsca?
raphael 22 czerwca 2020 20:24 Odpowiedz
@tropikeyszczerze mówiąc, to nie szukałem żadnych nawiązań do tamtejszych kolonialnych epizodów, ba... nawet o nich w tamtych chwilach nie myślałem. Może wpływ na to miało to, że jesteśmy o kilkaset lat "mądrzejsi" od kurlandzkich kolonistów i teraz jestem przekonany, że tego typu eskapady nie miały żadnych szans na długotrwałe powodzenie, bez wielkiego zaplecza morskiego, bez wyjścia na otwarte morze i z patrzącymi spode łba sąsiadami, którzy dysponowali dużymi lądowymi armiami.Przeglądałem wczoraj oficjalne strony Lipawy i Windawy i nie zauważyłem żadnej wzmianki o tej historii... a na Centrum Handlowe "Tabago" trafiłem przypadkiem i dopiero Ty mi skojarzyłeś od czego wzięła się nazwa :)
zibid 16 sierpnia 2020 21:27 Odpowiedz
Dobra relacja - i dobra propozycja na Covidowe wojaże - jestem w trakcie planów i na pewno skorzystam z Twojej relacjiNatomiast w lipcu popełniłem 3-dniowy trip właśnie w okolice Dyneburga. Poniżej wrzucam Ci swój plan może wykorzystasz. Bartniki Kosciół Ruiny kościoła Świętych Apostołów Piotra i Pawła Dwór Antoniego Tyzenhauza Pojeziory Pałac Zabiełłów i Gawrońskich Kowno Klasztor w Pożajściu Nocleg Jonava Skorula - gotycki kościół katolicki pod wezwaniem św. Anny Żejmy Zabytkowy pałac Kossakowskich Siesikai Zamek w Siesikach siedziba Dowgiałłów od 1745 Towiany zespół pałacowy wybudowany w 1802 r. przez Benedykta Morykoniego Kościół Podwyższenia Krzyża Świętego Rogów Cerkiew Narodzenia Matki Bożej Raguvėlė Pałac Komarów w Rogówku Kapliczka Raguvėlės Chapel Traszkuny Kościół i klasztor bernardynów fundowany w 1689 r. przez Władysława Sokołowskiego Onikszty Obiad - Seklyčia Euro Pub Burbiszki Dwór Burbiškisów Punkt widokowy Wisaginia Ignalińska Elektrownia Jądrowa Jeziorosy Kosciół Virgin Mary of the Assumption Church Ēģipte Zniszczony kościół, wokół cmentarz Dyneburg Nocleg Dyneburg Twierdza Anspaku Ruimy dworu Aizkalne Cerkiew Prele Ruiny zamku Borchów Kaplica Rotunda Riebiņi Pałac w Riebiņi Riebiņi Cerkiew Pareizticīgo baznīca Makarovka Cerkiew Makarovkas vecticībnieku lūgšanu nams Rogoviki Cerkiew Malta cerkiew Lūznava dwór Kierbedziów Rzeżyca Cerkiew św. Mikołaja w Rzeżyc Wzgórze zamkowe Ludza Ruiny zamku Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny Agłona Bazylika w Agłonie Kovaļova Cerkiew polma droga Krasław Kościół św. Ludwika Pałac barokowy zbudowany przez Konstantego Ludwika Platera w latach 1765–1791 Vasargelišķu Punkt widokowy Juzefova Kościół katolicki Dyneburg Nocleg Antuzów Pałac Ledóchowskich Kościół z 1794 roku
raphael 17 sierpnia 2020 21:22 Odpowiedz
@Zibidwiększości podanych przez Ciebie miejsc nie kojarzyłem, myślę, że część z nich na pewno dopiszę do mojej "mapy" kolejnego wyjazdu w tamte regiony... najbliższy wolny termin jakoś za 2 lata ;)
zibid 17 sierpnia 2020 22:15 Odpowiedz
:D Kurlandia ..... za rok w czerwcu z mojej strony , bynajmniej taki plan ;)