Ostatnio byłem zmuszony odbyć dłuższy lot. Pomyślałem, że podzielę się z Wami doświadczeniami z podróży u schyłku pandemii. Może komuś się przyda lub chociaż zainteresuje.
Nie odradzam ani nie polecam podróżowania na tym etapie. Każdy ma swój rozum. Postaram się zachować obiektywność relacjonując.
Moja trasa: LPA-BCN 22.05.2020 (Vueling) BCN-AMS-MEX 23.05.2020 (KLM) MEX-LAX 7.06.2020 (American Airlines) - patrz post #13
LPA-BCN
Wcześnie rano wyruszam na lotnisko w Las Palmas. Terminal w dużej części zamknięty. Oprócz jednego wejścia, wszędzie ciemno.
Nie warto przyjeżdżać na lotnisko wcześnie (o czym lotnisko uczciwie ostrzega na swojej stronie internetowej). Byłem nieco ponad 1,5 godziny przed odlotem i po wejściu do terminala musiałem czekać kilkanaście minut na otwarcie punktów odprawy bezpieczeństwa. Sama odprawa przebiega bardzo sprawnie. Nie ma co się dziwić, gdy lista odlotów wygląda tak:
W Hiszpanii noszenie maseczek na lotniskach i w transporcie publicznym jest obowiązkowe (22.05.2020), o czym głos uprzejmego (prawdopodobnie) Pana przypomina przez głośniki co kilka minut. Zdecydowana większość przestrzega tego przepisu, chociaż pojedyncze osoby ściągają maseczki, aby nie przepocić twarzy w ciepłym terminalu. (Ktoś zapomniał włączyć klimatyzację?)
Hala odlotów szybko się zapełnia. Niestety, ludzie nawet mając do dyspozycji całe lotnisko, szybko zaczynają koncentrować się przy bramkach. Chociaż zajmują raczej co drugie miejsce. Ja siadam daleko i cierpliwie czekam, przemywając dłonie 70% alkoholem.
Kolejka do bramki przyrasta w standardowym tempie. Niektórzy trzymają odstęp, inni nie. Ciężko określić procent, nie wiedząc które osoby podróżują razem. Odnoszę wrażenie, że potrzeba możliwie najszybszego znalezienia się na pokładzie samolotu jest silna jak zawsze. Im bliżej naszego powietrznego busa tym silniejsza. Zachowanie odstępów w busie jest trudne, ale po jego opuszczeniu, na schodkach, nikt już nie udaje. Wszyscy wchodzą na sobie. Odchodzę na bok i czekam aż wszyscy wejdą. U drzwi dziwie się, że nie ma żadnych nagród za bycie pierwszym. (Może już się skończyły?)
Bus o standardowej pojemność 110 przyjmował na pokład 45 osób. Żeby zapełnić samolot potrzeba było 3 lub 4 kursów. To nie pozwoliło na zachowanie 1,5 metra odstępu w środku, ale przynajmniej nikt się do mnie nie przytulał.
Na pokładzie miła niespodzianka - środkowe miejsca wolne. Wszyscy moi sąsiedzi w maseczkach, nie słychać kaszlu. Uff... Nie jestem pewien jak funkcjonują toalety - na ponad 3-godzinnym locie nikt nie skorzystał z tej z przodu. Załoga nie biega po samolocie bez potrzeby, nie rozdaje poczęstunków, nic nie sprzedaje. Pasażerowie też wydają się mniej ruchliwi.
Zaś jeśli chodzi o niemiłe niespodzianki, to niestety, nie cała załoga przepada za maseczkami. Kilka minut po starcie zasłona oddziela nas od „cabin crew”, a ja widzę, że jest to moment w którym maseczki idą na bok.
Lot przyjemny, wręcz nudny. Okno brudne, na zewnątrz chmury. Zdjęcia tak słabe, że szkoda transferu na wrzucanie.
Po wylądowaniu w Barcelonie, stewardessa prosi, aby wychodzić w kolejności (rzędami) i zachować odstęp. Chyba nie każdy ją zrozumiał. Połowa samolotu wstaje jednocześnie. Ja czekam, aż się uspokoją. Zupełnie się nie spieszę, na przesiadkę mam 24 godziny. Jako jeden z ostatnich wyciągam bagaż ze schowka i dziękuje załodze za podróż.
Lotnisko w Barcelonie zdecydowanie niepuste, ale widzę mniej osób niż 2 miesiące temu. Większość sklepów zamknięta, ale pół-samoobsługowy sklepik z kanapkami i piciem funkcjonuje.
Przy wyjściu dwóch pracowników lotniska pyta skąd przyleciałem. Nie wiem co by było, gdybym odpowiedział inaczej niż zgodnie z prawdą. W wypadku lotu z wysp kanaryjskich pierwszy Pan puszcza mnie do wyjścia, a drugi prosi jedynie o przepuszczenie torby przez rentgen.
Łapie taksówkę do hotelu, skąd już nie wychodzę do śniadania. Tym razem nie ma zwiedzania miasta.
So far so good. Chociaż nie spodziewałem się problemów na pierwszym odcinku trasy. W końcu to lot krajowy i to z miejsca gdzie koronawirusa uważa się za niemal całkowicie zwalczonego. Jednak następnego dnia czeka mnie kontakt z co najmniej dwoma urzędnikami imigracyjnymi (Holandii i Meksyku). Z czego w Holandii obowiązuje kwarantanna (o czym przypomniał mi KLM przez e-mail – miło), a Meksyk... no zobaczymy.
BCN-AMS
Maseczka, spirytus, gotów. Na lotnisko przyjeżdżam około 100 minut przed odlotem. Przy wejściu pracownik sprawdza, czy mam bilet na samolot. Niestety, kolejka do stanowiska odprawy tym razem dotyczy również mnie. Nie udało mi się zdobyć karty pokładowej online. Pytam o kiosk KLM - nie ma. Trudno. W kolejce dużo ludzi, ale stwierdzam, że prawie wszyscy zachowują odstęp 1,5m, a dzieci nie biegają po lotnisku. Tablica odlotów prawie pusta. Obok mojej kolejka na lot do Mińska.
Temperatura na lotnisku lepsza niż w Las Palmas, ale nie tak idealna jak w Amsterdamie. W ogóle odnoszę wrażenie, że większy wpływ na wskazanie termometru ma pogoda na zewnątrz, niż system klimatyzacji terminala.
Mężczyzna przede mną pokazuje kontrakt na telefonie. Chyba leci do pracy. Nie ma problemów. Ja przy okienku (bo od pracowników oddziela mnie pleksa) wyciągam paszport i słyszę „przepraszam, ale muszę zapytać o powód podróży”. Oczywiście wyjaśniam - leczenie w USA, tranzyt 16 dni w Meksyku. Uspokajam, że wszystkie przepisy sprawdziłem i potwierdziłem w ambasadzie. Panie sprawdzają wizę amerykańską i bilet do Los Angeles. Niepotrzebnie, ale nie będę przeszkadzał. Widać, że zależy im na zweryfikowaniu, czy będę mógł legalnie przesiąść się w Amsterdamie. Kilka minut czytania przepisów dotyczących wlotu do USA, aby w końcu dojść do prawidłowej konkluzji, że do USA teraz nie wlecę, ale do Meksyku nie ma problemu. Potwierdzam, że wszystko się zgadza. Przyjmuję przeprosiny, że tak długo to trwało i zaproszenie do bramki w postaci karty pokładowej. Dodatkowo niderlandzki formularz o stanie zdrowia, na który przed wejściem do samolotu Pani rzuci jeszcze okiem.
Kontrola bezpieczeństwa jest dokładna. Pani prosi nawet o wyciągnięcie kabli ładowarek. Po kontroli jeszcze jeden pracownik pyta o cel podróży. Kawałek dokumentacji medycznej na telefonie z moim nazwiskiem zaspokaja jego ciekawość. Lub przeraża objętością. W każdym razie, nie czyta dokładnie. Przechodzę dalej, zastanawiając się co by było, gdybym powiedział, że lecę w celach turystycznych do Meksyku. (Meksyk nie ma z tym problemu, ale rząd Hiszpanii w jakimś stopniu ogranicza podróże, które nie są niezbędne. Ciekawe czy mogliby mi zabronić wylecieć na tej podstawie.)
Samolot pełny. Nie ma środkowych miejsc do zablokowania (układ 2-2), więc siedzę z sąsiadem ramię w ramię. Kaszlu nie słychać.
Lot ma trwać mniej niż 2 godziny. Start opóźniony około 20 minut. Ale powinienem zdążyć. Po instrukcji bezpieczeństwa Pani dodaje, że przed nałożeniem masek z tlenem należy ściągnąć maseczki antywirusowe. Dobrze.
W trakcie lotu stewardessa w rękawiczkach odrywa mnie od telefonu, aby wręczyć mały poczęstunek (kanapka, ciastko i woda).
Po wylądowaniu głos z głośników przypomina, że w Holandii obowiązuje 14-dniowa kwarantanna. Po wyjściu z samolotu pracownicy lotniska pytają o destynację. Zatrzymują osoby, które kończą podróż w Amsterdamie. Chyba mierzą temperaturę. Ja jestem puszczony dalej.
Lotnisko dość puste, ale niektóre sklepy działają. Zdecydowanie więcej niż w Barcelonie. Po krótkim spacerze ustawiam się w kolejce do kontroli paszportowej. Labirynt zgrabnie ułożony, wszyscy przestrzegają odstępów 1,5m.
Tutaj niespodzianka. Dodatkowa kontrola. Wygląda jak kontrola bezpieczeństwa (rentgen toreb + bramka), ale nikt nie zatrzymuje mojej butelki z wodą. Za to z bliska oglądają jabłko. Wszystko miło i sprawnie. Nie musiałem się nawet rozstawać z moją czerwoną przekąską.
AMS-MEX
Przy bramce tłok. Niezbyt towarzyski ze mnie gość, więc staję w rogu i czekam, aż wszyscy wejdą do samolotu. Wchodzę przedostatni, śmiejąc się z dowcipu na temat mojego zdjęcia w paszporcie.
Samolot okazuje się zapełniony w około 30%. Układ siedzeń w ekonomicznej to standardowe 3-3-3. Środkowe miejsca wolne. Miło. Kapitan mówi, że po starcie można zmienić przypisane miejsca (ale prosi o potwierdzenie z załogą).
Pani w mundurze ogłasza w 3 językach, że nie będzie standardowego serwisu, ale przekąski już na nas czekają na siedzeniach, w workach foliowych. W sumie podoba mi się ta forma. Instrukcja bezpieczeństwa i w drogę. Ku mojemu zdziwieniu, po 20-30 minutach lotu otrzymujemy też ciepłe dania, a nawet słuchawki do systemów rozrywki pokładowej.
Po zmianie miejsca i uruchomieniu filmu zaczynam czuć się dziwnie spokojnie. Komfortowo? Nie do końca. Ale uzbrojony w maseczkę, płyn dezynfekujący i rękawiczkę do obsługi ekranu, nie czuję niepokoju. Niestety, statystyka podpowiada, że ktoś na pokładzie jest chory i prawdopodobnie o tym nie wie. Szczęśliwie, nikt nie ma głośnych objawów. Na plus jest to, że ludzie ograniczają spacery po kabinie.
Nadrabiam zaległości filmowe. Delta rzeki Missisipi:
Dochodzimy do najbardziej wyczekiwanego momentu podróży. Meksyk.
Już w rękawie stoi 3 pracowników mierzących temperaturę. Wszystko przebiega sprawnie.
Dalej imigracja. Kolejka dla obcokrajowców krótsza (!) niż dla obywateli Meksyku. Podchodzę do stanowiska. „Na jak długo?” i „po co?” to dwa pytania które słyszę. Odpowiadam w dwóch zdaniach. Pani spisuje jeszcze numer wizy amerykańskiej do formularza imigracyjnego i przybija pieczątkę. „Dziękuje”. Tyle. Nie była zainteresowana żadnymi dokumentami oprócz paszportu i karty imigracyjnej. Nawet deklaracji sanitarnej zapomniałaby wziąć, gdybym nie zwrócił uwagi.
Lekko zaskoczony ustawiam się w kolejkę do ostatniego już pomiaru temperatury. Ten trwa najdłużej - termometr musi pokazywać co najmniej 3 miejsca po przecinku. Opuszczam „airside” i wybieram się na spacer po hali przylotów, poszukując najtańszego kantoru, aby wymienić euro i najbliższego Oxxo, aby kupić kartę SIM. (Później będę bardzo zadowolony z tego zakupu, bowiem w apartamencie WiFi nie będzie działać.) Taksówka i wio. Na mieście dużo niebieskich na sygnałach, ale to moja pierwsza wizyta w Meksyku, więc nie mam punktu odniesienia, by porównać.
Zapomniałem tylko wspomnieć, że lotnisko w Meksyku było najbardziej zatłoczonym spośród odwiedzonych przeze mnie podczas tej podróży. Kilka punktów zamkniętych, ale zaskakująco dużo działało, mimo późnej pory. Kantory otwarte prawie wszystkie.
Podsumowując, podróż bez problemów, chodź aktualne procedury są dość... czasochłonne. A jeśli przy obecnych zasadach zaczęlibyśmy podróżować na skalę taką jak przed pandemią - lotniska nie wyrobiłyby się z obsługą pasażerów. Nikt tak naprawdę jeszcze nie zbadał, które ze stosowanych środków zapobiegawczych działają najlepiej, a które są zbędne. Ja osobiście mógłbym przyzwyczaić się do noszenia maseczek. Okazuje się to mniej uciążliwe niż się wydaje. Nawet 11 godzinny lot nie okazał się uciążliwy. Dzięki sprawnej klimatyzacji w samolocie, twarz pod maską wcale się nie poci, a okulary nie parują. Zastanawia mnie na ile poważnie linie lotnicze podchodzą do sprzątania kabin. Zapachu chloru ani alkoholu nie czułem wsiadając ma pokład. Łudzę się, że mając nadmiar maszyn, linie robią nieco dłuższe przerwy między rejsami.
Ostatecznie, podróż nie była tak przyjemna, jak jeszcze 3 miesiące temu. Ale widzę przestrzeń do ulepszeń, nawet jeśli ostatecznie ceny biletów wzrosną. Chętnie zapłacę więcej za dezynfekcje kabiny między rejsami czy dyspensery płynów do dezynfekcji w samolocie. I to nie tylko z uwagi na tego jednego wirusa. Każdemu, kto musi lub chce podróżować teraz, polecam przede wszystkim sprawdzenie wszystkich przepisów i ograniczeń przez wylotem. Strony lotnisk, strony rządowe, strony linii lotniczych. Od tego trzeba zacząć.
Edit: Lot do Los Angeles poniżej. Post #13@JIK, na przesiadkę miałem 1h 20min według rozkładu. Samolot do Amsterdamu wyleciał z drobnym opóźnieniem, ale na miejscu był o czasie. I te 80 minut wystarczyło na przesiadkę. Tempo było chyba standardowe. Mało ludzi, ale też mało pracowników imigracyjnych obsługujących pasażerów (tylko 2). Osoby, które miały odlot w ciągu 30 minut omijały kolejkę. Nie było żadnych dramatów. Nie patrzyłem na zegarek, ale przed dojściem do bramki zdążyłem jeszcze pójść do toalety i kupić wodę w automacie. Pod bramką czekałem kilkanaście minut. Czyli transfer zajął mi 45-60 minut.
@e-prezes, jeszcze nie dotarłem do LA, wylot planowany jest na 7.06. Dam znać, jeśli dolecę. A na Kanary ewakuowałem się w marcu, w ostatniej chwili przed zamknięciem granic.@monroe, dziękuję za dobre słowo.
Ostrożność niebezpośrednio powiązana z chorobą (na szczęście). Miałbym spory problem z kontynuacją leczenia, gdybym trafił gdzieś po drodze do szpitala, musiał zawrócić albo trafił na kwarantannę. Ale przede wszystkim chodzi o bliskie osoby w Stanach, z którymi mieszkam.Pełen sukces
MEX-LAX (7.06.2020)
Tym razem boarding pass zdobyłem bez problemów przez internet.
Po wejściu na lotnisko w mieście Meksyk, trochę zwątpiłem. Odprawa bezpieczeństwa była zasłonięta przez tymczasową infrastrukturę związaną z nowymi procedurami. Po zmierzeniu temperatury (to pierwszy raz, kiedy pracownik pokazał mi wynik), musiałem pod okiem Pani z ochrony uzupełnić formularz sanitarny na swoim telefonie - przez internet (dziwne, że wymagają tego przy wylocie, ale nie przy wlocie). Można to też zrobić przed wyjściem z domu i pokazać tylko wygenerowany kod kreskowy. Tę ostatnią opcję polecam osobom bez lokalnej karty SIM, gdyż na lotnisku nie ma WiFi (lub nie działało?).
Dalej paszport, karta pokładowa i rentgen. Bardzo szybko, bo było ekstremalnie mało ludzi. W sumie na całym lotnisku było chyba więcej pracowników niż pasażerów. (A przeszedłem pół terminala, bo zmienili bramkę na 1,5 godziny przed odlotem.)
Okazało się oczywiście, że przybyłem zdecydowanie zbyt wcześnie (około 2 godziny przed odlotem). Ponad godzinę siedziałem, a gdybym przybył 10 minut później to zaoszczędził bym kolejnych 10 na spacerze między bramkami. Prawdopodobnie wyrobiłbym się nawet, gdybym przyjechał 50 minut przed odlotem i to uwzględniając rewelacje, które opiszę niżej.
Póki jeszcze jestem na lotnisku to czuję się w obowiązku napisać, że większość sklepów była zamknięta, ale nie było problemu ze znalezieniem picia i jedzenia. A gdybym miał taką potrzebę to nawet kupiłbym torebkę, pamiątki i wymienił walutę.
Ale jakie to rewelacje? Otóż pierwszy raz w życiu znalazłem się na pokładzie samolotu, który odleciał przed czasem. Pilot wspomniał coś o zbliżającej się niepogodzie i w związku z tym oderwaliśmy się od ziemi 8 minut przed planowanym wylotem. A do tego w samolocie było tak pusto (około 15% zajętych miejsc), że personel pokładowy mówił do wchodzących pasażerów, żeby siadali gdzie im się podoba. Takie cuda.
Tuż po wejściu do samolotu, stewardessa wręczała poczęstunek w papierowej torebce (mała woda + chipsy z jabłka). Podczas instrukcji bezpieczeństwa, z uśmiechem odnotowałem, że nie wspomniano o konieczności ściągnięcia maseczek przed nałożeniem masek tlenowych.
Wystartowaliśmy 8 minut wcześniej, a wylądowaliśmy 55 minut przed czasem.
Na lotnisku w Los Angeles nie było już mierzenia temperatury. Nie wszystkie terminale funkcjonują (wylądowaliśmy przy terminalu 4 i musieliśmy przejść do międzynarodowego, aby odbyć odprawę celną). Poza tym nic mnie nie zaskoczyło. Kioski do odprawy celnej funkcjonują normalnie. Ludzi bardzo mało. Pierwszy raz nie stałem w kolejce do urzędnika imigracyjnego. Chyba z nadmiaru wolnego czasu, lubią sobie porozmawiać. Pierwszy raz urzędnika zainteresował kawałek dokumentacji, który nawet przeczytał.
@davvidc Jak widzę po fotach, to nie dość że 11 godzin przesiedziałeś w maseczce, ale jeszcze w rękawiczkach. Z twojej relacji bije głębokie przerażenie. Naprawdę myślisz, że kawałek bawełny na twarzy i spirytus na rękach odizoluje cię skutecznie od innych osób?;-)
@elwirka nie każdy podchodzi racjonalnie do sytuacji
:) ja to widzę u siebie w obierktach. I nie ważne czy to apartament czy pensjonat. My dezynfekujemy wszystko i wypełniamy kwity dla sanepidu, co zajmuje nam 2x więcej czasu niż normalne sprzątanie, a goście pierwsze co robią po wejściu sami dezynfekują jeszcze raz
:) brak zaufania do innych zostanie nam na długo...
@elwirka, dziękuję za uważne przeczytanie. Miałem powód, żeby być hiperostrożnym podczas tego lotu. Nie da się oczywiście całkowicie odizolować, bo nie mamy wpływu na zachowanie innych ludzi.joael napisał:brak zaufania do innych zostanie nam na długo...Tak, niestety. Mi osobiście łatwiej będzie zaufać współpasażerom, jeśli uszanują oni moją przestrzeń osobistą. Każdy ma inne i trochę wrażliwości na potrzeby innych bardzo nam się teraz przyda w społeczeństwie.
Bardzo smutne to dzisiejsze podróżowanie
:cry: Cała radość z poznawania świata, korzystania ze sklepów lotniskowych czy innych kateringów samolotowych jest w tym momencie totalnie ograniczone.Oby jak najszybciej wróciła normalność - życzę tego wszystkim tak samo jak ja zmartwionym
:D
Ogólnie dzięki za relację i za fotki,Mnie tylko ciekawi jedna rzecz, a mianowicie czas przesiadki w AMS -@davvidc w ile się wyrobiłeś z wszystkim?Pytam dlatego, że linie dalej sprzedają bilety z przesiadkami krótszymi niż 1h.
@JIK, na przesiadkę miałem 1h 20min według rozkładu. Samolot do Amsterdamu wyleciał z drobnym opóźnieniem, ale na miejscu był o czasie. I te 80 minut wystarczyło na przesiadkę. Tempo było chyba standardowe. Mało ludzi, ale też mało pracowników imigracyjnych obsługujących pasażerów (tylko 2). Osoby, które miały odlot w ciągu 30 minut omijały kolejkę. Nie było żadnych dramatów. Nie patrzyłem na zegarek, ale przed dojściem do bramki zdążyłem jeszcze pójść do toalety i kupić wodę w automacie. Pod bramką czekałem kilkanaście minut. Czyli transfer zajął mi 45-60 minut.@e-prezes, jeszcze nie dotarłem do LA, wylot planowany jest na 7.06. Dam znać, jeśli dolecę. A na Kanary ewakuowałem się w marcu, w ostatniej chwili przed zamknięciem granic.
davvidc napisał:@elwirka, dziękuję za uważne przeczytanie. Miałem powód, żeby być hiperostrożnym podczas tego lotu. Nie da się oczywiście całkowicie odizolować, bo nie mamy wpływu na zachowanie innych ludziBardzo ciekawie napisane, dzięki za tę relację.Rozumiem, że musiałeś być "hiperostrożny" ze względu na swoją chorobę?Nie pytam o szczegóły ale życzę powodzenia!
:)
@monroe, dziękuję za dobre słowo.Ostrożność niebezpośrednio powiązana z chorobą (na szczęście). Miałbym spory problem z kontynuacją leczenia, gdybym trafił gdzieś po drodze do szpitala, musiał zawrócić albo trafił na kwarantannę. Ale przede wszystkim chodzi o bliskie osoby w Stanach, z którymi mieszkam.
elwirka napisał:Naprawdę myślisz, że kawałek bawełny na twarzy i spirytus na rękach odizoluje cię skutecznie od innych osób?;-)Oczywiście, że nic nie odizoluje nikogo skutecznie, ale generalna zasada to nie wykluczenie zagrożenia, a jego obniżenie w myśl zasady every little helps.
8-)
Czesc, czy jest ktos w stanie potwierdzic, ze w dalszym ciagu taki myk jak zrobil kolega bedzie dzialal? Chodzi mi o wyjazd do meksyku na 14 dni i stmtad do usa. Tylko pytanie czy miales obywatelstwo usa, zielona karte albo wize czy dopiero przed przylotem zawnioskowales o promese wizowa i przyznali bez problemu?
Nie odradzam ani nie polecam podróżowania na tym etapie. Każdy ma swój rozum. Postaram się zachować obiektywność relacjonując.
Moja trasa:
LPA-BCN 22.05.2020 (Vueling)
BCN-AMS-MEX 23.05.2020 (KLM)
MEX-LAX 7.06.2020 (American Airlines) - patrz post #13
LPA-BCN
Wcześnie rano wyruszam na lotnisko w Las Palmas. Terminal w dużej części zamknięty. Oprócz jednego wejścia, wszędzie ciemno.
Nie warto przyjeżdżać na lotnisko wcześnie (o czym lotnisko uczciwie ostrzega na swojej stronie internetowej). Byłem nieco ponad 1,5 godziny przed odlotem i po wejściu do terminala musiałem czekać kilkanaście minut na otwarcie punktów odprawy bezpieczeństwa. Sama odprawa przebiega bardzo sprawnie. Nie ma co się dziwić, gdy lista odlotów wygląda tak:
W Hiszpanii noszenie maseczek na lotniskach i w transporcie publicznym jest obowiązkowe (22.05.2020), o czym głos uprzejmego (prawdopodobnie) Pana przypomina przez głośniki co kilka minut. Zdecydowana większość przestrzega tego przepisu, chociaż pojedyncze osoby ściągają maseczki, aby nie przepocić twarzy w ciepłym terminalu. (Ktoś zapomniał włączyć klimatyzację?)
Hala odlotów szybko się zapełnia. Niestety, ludzie nawet mając do dyspozycji całe lotnisko, szybko zaczynają koncentrować się przy bramkach. Chociaż zajmują raczej co drugie miejsce. Ja siadam daleko i cierpliwie czekam, przemywając dłonie 70% alkoholem.
Kolejka do bramki przyrasta w standardowym tempie. Niektórzy trzymają odstęp, inni nie. Ciężko określić procent, nie wiedząc które osoby podróżują razem. Odnoszę wrażenie, że potrzeba możliwie najszybszego znalezienia się na pokładzie samolotu jest silna jak zawsze. Im bliżej naszego powietrznego busa tym silniejsza. Zachowanie odstępów w busie jest trudne, ale po jego opuszczeniu, na schodkach, nikt już nie udaje. Wszyscy wchodzą na sobie. Odchodzę na bok i czekam aż wszyscy wejdą. U drzwi dziwie się, że nie ma żadnych nagród za bycie pierwszym. (Może już się skończyły?)
Bus o standardowej pojemność 110 przyjmował na pokład 45 osób. Żeby zapełnić samolot potrzeba było 3 lub 4 kursów. To nie pozwoliło na zachowanie 1,5 metra odstępu w środku, ale przynajmniej nikt się do mnie nie przytulał.
Na pokładzie miła niespodzianka - środkowe miejsca wolne. Wszyscy moi sąsiedzi w maseczkach, nie słychać kaszlu. Uff... Nie jestem pewien jak funkcjonują toalety - na ponad 3-godzinnym locie nikt nie skorzystał z tej z przodu. Załoga nie biega po samolocie bez potrzeby, nie rozdaje poczęstunków, nic nie sprzedaje. Pasażerowie też wydają się mniej ruchliwi.
Zaś jeśli chodzi o niemiłe niespodzianki, to niestety, nie cała załoga przepada za maseczkami. Kilka minut po starcie zasłona oddziela nas od „cabin crew”, a ja widzę, że jest to moment w którym maseczki idą na bok.
Lot przyjemny, wręcz nudny. Okno brudne, na zewnątrz chmury. Zdjęcia tak słabe, że szkoda transferu na wrzucanie.
Po wylądowaniu w Barcelonie, stewardessa prosi, aby wychodzić w kolejności (rzędami) i zachować odstęp. Chyba nie każdy ją zrozumiał. Połowa samolotu wstaje jednocześnie. Ja czekam, aż się uspokoją. Zupełnie się nie spieszę, na przesiadkę mam 24 godziny. Jako jeden z ostatnich wyciągam bagaż ze schowka i dziękuje załodze za podróż.
Lotnisko w Barcelonie zdecydowanie niepuste, ale widzę mniej osób niż 2 miesiące temu. Większość sklepów zamknięta, ale pół-samoobsługowy sklepik z kanapkami i piciem funkcjonuje.
Przy wyjściu dwóch pracowników lotniska pyta skąd przyleciałem. Nie wiem co by było, gdybym odpowiedział inaczej niż zgodnie z prawdą. W wypadku lotu z wysp kanaryjskich pierwszy Pan puszcza mnie do wyjścia, a drugi prosi jedynie o przepuszczenie torby przez rentgen.
Łapie taksówkę do hotelu, skąd już nie wychodzę do śniadania. Tym razem nie ma zwiedzania miasta.
So far so good. Chociaż nie spodziewałem się problemów na pierwszym odcinku trasy. W końcu to lot krajowy i to z miejsca gdzie koronawirusa uważa się za niemal całkowicie zwalczonego. Jednak następnego dnia czeka mnie kontakt z co najmniej dwoma urzędnikami imigracyjnymi (Holandii i Meksyku). Z czego w Holandii obowiązuje kwarantanna (o czym przypomniał mi KLM przez e-mail – miło), a Meksyk... no zobaczymy.
BCN-AMS
Maseczka, spirytus, gotów. Na lotnisko przyjeżdżam około 100 minut przed odlotem. Przy wejściu pracownik sprawdza, czy mam bilet na samolot. Niestety, kolejka do stanowiska odprawy tym razem dotyczy również mnie. Nie udało mi się zdobyć karty pokładowej online. Pytam o kiosk KLM - nie ma. Trudno. W kolejce dużo ludzi, ale stwierdzam, że prawie wszyscy zachowują odstęp 1,5m, a dzieci nie biegają po lotnisku. Tablica odlotów prawie pusta. Obok mojej kolejka na lot do Mińska.
Temperatura na lotnisku lepsza niż w Las Palmas, ale nie tak idealna jak w Amsterdamie. W ogóle odnoszę wrażenie, że większy wpływ na wskazanie termometru ma pogoda na zewnątrz, niż system klimatyzacji terminala.
Mężczyzna przede mną pokazuje kontrakt na telefonie. Chyba leci do pracy. Nie ma problemów.
Ja przy okienku (bo od pracowników oddziela mnie pleksa) wyciągam paszport i słyszę „przepraszam, ale muszę zapytać o powód podróży”. Oczywiście wyjaśniam - leczenie w USA, tranzyt 16 dni w Meksyku. Uspokajam, że wszystkie przepisy sprawdziłem i potwierdziłem w ambasadzie. Panie sprawdzają wizę amerykańską i bilet do Los Angeles. Niepotrzebnie, ale nie będę przeszkadzał. Widać, że zależy im na zweryfikowaniu, czy będę mógł legalnie przesiąść się w Amsterdamie. Kilka minut czytania przepisów dotyczących wlotu do USA, aby w końcu dojść do prawidłowej konkluzji, że do USA teraz nie wlecę, ale do Meksyku nie ma problemu. Potwierdzam, że wszystko się zgadza. Przyjmuję przeprosiny, że tak długo to trwało i zaproszenie do bramki w postaci karty pokładowej. Dodatkowo niderlandzki formularz o stanie zdrowia, na który przed wejściem do samolotu Pani rzuci jeszcze okiem.
Kontrola bezpieczeństwa jest dokładna. Pani prosi nawet o wyciągnięcie kabli ładowarek. Po kontroli jeszcze jeden pracownik pyta o cel podróży. Kawałek dokumentacji medycznej na telefonie z moim nazwiskiem zaspokaja jego ciekawość. Lub przeraża objętością. W każdym razie, nie czyta dokładnie. Przechodzę dalej, zastanawiając się co by było, gdybym powiedział, że lecę w celach turystycznych do Meksyku. (Meksyk nie ma z tym problemu, ale rząd Hiszpanii w jakimś stopniu ogranicza podróże, które nie są niezbędne. Ciekawe czy mogliby mi zabronić wylecieć na tej podstawie.)
Samolot pełny. Nie ma środkowych miejsc do zablokowania (układ 2-2), więc siedzę z sąsiadem ramię w ramię. Kaszlu nie słychać.
Lot ma trwać mniej niż 2 godziny. Start opóźniony około 20 minut. Ale powinienem zdążyć. Po instrukcji bezpieczeństwa Pani dodaje, że przed nałożeniem masek z tlenem należy ściągnąć maseczki antywirusowe. Dobrze.
W trakcie lotu stewardessa w rękawiczkach odrywa mnie od telefonu, aby wręczyć mały poczęstunek (kanapka, ciastko i woda).
Po wylądowaniu głos z głośników przypomina, że w Holandii obowiązuje 14-dniowa kwarantanna. Po wyjściu z samolotu pracownicy lotniska pytają o destynację. Zatrzymują osoby, które kończą podróż w Amsterdamie. Chyba mierzą temperaturę. Ja jestem puszczony dalej.
Lotnisko dość puste, ale niektóre sklepy działają. Zdecydowanie więcej niż w Barcelonie. Po krótkim spacerze ustawiam się w kolejce do kontroli paszportowej. Labirynt zgrabnie ułożony, wszyscy przestrzegają odstępów 1,5m.
Podchodzę do urzędnika imigracyjnego. „Dokąd? - Meksyk. - Miłej podróży. - Dziękuje.” Fajnie.
Tutaj niespodzianka. Dodatkowa kontrola. Wygląda jak kontrola bezpieczeństwa (rentgen toreb + bramka), ale nikt nie zatrzymuje mojej butelki z wodą. Za to z bliska oglądają jabłko. Wszystko miło i sprawnie. Nie musiałem się nawet rozstawać z moją czerwoną przekąską.
AMS-MEX
Przy bramce tłok. Niezbyt towarzyski ze mnie gość, więc staję w rogu i czekam, aż wszyscy wejdą do samolotu. Wchodzę przedostatni, śmiejąc się z dowcipu na temat mojego zdjęcia w paszporcie.
Samolot okazuje się zapełniony w około 30%. Układ siedzeń w ekonomicznej to standardowe 3-3-3. Środkowe miejsca wolne. Miło. Kapitan mówi, że po starcie można zmienić przypisane miejsca (ale prosi o potwierdzenie z załogą).
Pani w mundurze ogłasza w 3 językach, że nie będzie standardowego serwisu, ale przekąski już na nas czekają na siedzeniach, w workach foliowych. W sumie podoba mi się ta forma. Instrukcja bezpieczeństwa i w drogę. Ku mojemu zdziwieniu, po 20-30 minutach lotu otrzymujemy też ciepłe dania, a nawet słuchawki do systemów rozrywki pokładowej.
Po zmianie miejsca i uruchomieniu filmu zaczynam czuć się dziwnie spokojnie. Komfortowo? Nie do końca. Ale uzbrojony w maseczkę, płyn dezynfekujący i rękawiczkę do obsługi ekranu, nie czuję niepokoju. Niestety, statystyka podpowiada, że ktoś na pokładzie jest chory i prawdopodobnie o tym nie wie. Szczęśliwie, nikt nie ma głośnych objawów. Na plus jest to, że ludzie ograniczają spacery po kabinie.
Nadrabiam zaległości filmowe. Delta rzeki Missisipi:
Dochodzimy do najbardziej wyczekiwanego momentu podróży. Meksyk.
Już w rękawie stoi 3 pracowników mierzących temperaturę. Wszystko przebiega sprawnie.
Dalej imigracja. Kolejka dla obcokrajowców krótsza (!) niż dla obywateli Meksyku. Podchodzę do stanowiska. „Na jak długo?” i „po co?” to dwa pytania które słyszę. Odpowiadam w dwóch zdaniach. Pani spisuje jeszcze numer wizy amerykańskiej do formularza imigracyjnego i przybija pieczątkę. „Dziękuje”. Tyle. Nie była zainteresowana żadnymi dokumentami oprócz paszportu i karty imigracyjnej. Nawet deklaracji sanitarnej zapomniałaby wziąć, gdybym nie zwrócił uwagi.
Lekko zaskoczony ustawiam się w kolejkę do ostatniego już pomiaru temperatury. Ten trwa najdłużej - termometr musi pokazywać co najmniej 3 miejsca po przecinku. Opuszczam „airside” i wybieram się na spacer po hali przylotów, poszukując najtańszego kantoru, aby wymienić euro i najbliższego Oxxo, aby kupić kartę SIM. (Później będę bardzo zadowolony z tego zakupu, bowiem w apartamencie WiFi nie będzie działać.) Taksówka i wio. Na mieście dużo niebieskich na sygnałach, ale to moja pierwsza wizyta w Meksyku, więc nie mam punktu odniesienia, by porównać.
Zapomniałem tylko wspomnieć, że lotnisko w Meksyku było najbardziej zatłoczonym spośród odwiedzonych przeze mnie podczas tej podróży. Kilka punktów zamkniętych, ale zaskakująco dużo działało, mimo późnej pory. Kantory otwarte prawie wszystkie.
Podsumowując, podróż bez problemów, chodź aktualne procedury są dość... czasochłonne. A jeśli przy obecnych zasadach zaczęlibyśmy podróżować na skalę taką jak przed pandemią - lotniska nie wyrobiłyby się z obsługą pasażerów. Nikt tak naprawdę jeszcze nie zbadał, które ze stosowanych środków zapobiegawczych działają najlepiej, a które są zbędne. Ja osobiście mógłbym przyzwyczaić się do noszenia maseczek. Okazuje się to mniej uciążliwe niż się wydaje. Nawet 11 godzinny lot nie okazał się uciążliwy. Dzięki sprawnej klimatyzacji w samolocie, twarz pod maską wcale się nie poci, a okulary nie parują. Zastanawia mnie na ile poważnie linie lotnicze podchodzą do sprzątania kabin. Zapachu chloru ani alkoholu nie czułem wsiadając ma pokład. Łudzę się, że mając nadmiar maszyn, linie robią nieco dłuższe przerwy między rejsami.
Ostatecznie, podróż nie była tak przyjemna, jak jeszcze 3 miesiące temu. Ale widzę przestrzeń do ulepszeń, nawet jeśli ostatecznie ceny biletów wzrosną. Chętnie zapłacę więcej za dezynfekcje kabiny między rejsami czy dyspensery płynów do dezynfekcji w samolocie. I to nie tylko z uwagi na tego jednego wirusa.
Każdemu, kto musi lub chce podróżować teraz, polecam przede wszystkim sprawdzenie wszystkich przepisów i ograniczeń przez wylotem. Strony lotnisk, strony rządowe, strony linii lotniczych. Od tego trzeba zacząć.
Edit: Lot do Los Angeles poniżej. Post #13@JIK, na przesiadkę miałem 1h 20min według rozkładu. Samolot do Amsterdamu wyleciał z drobnym opóźnieniem, ale na miejscu był o czasie. I te 80 minut wystarczyło na przesiadkę. Tempo było chyba standardowe. Mało ludzi, ale też mało pracowników imigracyjnych obsługujących pasażerów (tylko 2). Osoby, które miały odlot w ciągu 30 minut omijały kolejkę. Nie było żadnych dramatów. Nie patrzyłem na zegarek, ale przed dojściem do bramki zdążyłem jeszcze pójść do toalety i kupić wodę w automacie. Pod bramką czekałem kilkanaście minut. Czyli transfer zajął mi 45-60 minut.
@e-prezes, jeszcze nie dotarłem do LA, wylot planowany jest na 7.06. Dam znać, jeśli dolecę. A na Kanary ewakuowałem się w marcu, w ostatniej chwili przed zamknięciem granic.@monroe, dziękuję za dobre słowo.
Ostrożność niebezpośrednio powiązana z chorobą (na szczęście). Miałbym spory problem z kontynuacją leczenia, gdybym trafił gdzieś po drodze do szpitala, musiał zawrócić albo trafił na kwarantannę. Ale przede wszystkim chodzi o bliskie osoby w Stanach, z którymi mieszkam.Pełen sukces
MEX-LAX (7.06.2020)
Tym razem boarding pass zdobyłem bez problemów przez internet.
Po wejściu na lotnisko w mieście Meksyk, trochę zwątpiłem. Odprawa bezpieczeństwa była zasłonięta przez tymczasową infrastrukturę związaną z nowymi procedurami. Po zmierzeniu temperatury (to pierwszy raz, kiedy pracownik pokazał mi wynik), musiałem pod okiem Pani z ochrony uzupełnić formularz sanitarny na swoim telefonie - przez internet (dziwne, że wymagają tego przy wylocie, ale nie przy wlocie). Można to też zrobić przed wyjściem z domu i pokazać tylko wygenerowany kod kreskowy. Tę ostatnią opcję polecam osobom bez lokalnej karty SIM, gdyż na lotnisku nie ma WiFi (lub nie działało?).
Dalej paszport, karta pokładowa i rentgen. Bardzo szybko, bo było ekstremalnie mało ludzi. W sumie na całym lotnisku było chyba więcej pracowników niż pasażerów. (A przeszedłem pół terminala, bo zmienili bramkę na 1,5 godziny przed odlotem.)
Okazało się oczywiście, że przybyłem zdecydowanie zbyt wcześnie (około 2 godziny przed odlotem). Ponad godzinę siedziałem, a gdybym przybył 10 minut później to zaoszczędził bym kolejnych 10 na spacerze między bramkami. Prawdopodobnie wyrobiłbym się nawet, gdybym przyjechał 50 minut przed odlotem i to uwzględniając rewelacje, które opiszę niżej.
Póki jeszcze jestem na lotnisku to czuję się w obowiązku napisać, że większość sklepów była zamknięta, ale nie było problemu ze znalezieniem picia i jedzenia. A gdybym miał taką potrzebę to nawet kupiłbym torebkę, pamiątki i wymienił walutę.
Ale jakie to rewelacje? Otóż pierwszy raz w życiu znalazłem się na pokładzie samolotu, który odleciał przed czasem. Pilot wspomniał coś o zbliżającej się niepogodzie i w związku z tym oderwaliśmy się od ziemi 8 minut przed planowanym wylotem. A do tego w samolocie było tak pusto (około 15% zajętych miejsc), że personel pokładowy mówił do wchodzących pasażerów, żeby siadali gdzie im się podoba. Takie cuda.
Tuż po wejściu do samolotu, stewardessa wręczała poczęstunek w papierowej torebce (mała woda + chipsy z jabłka). Podczas instrukcji bezpieczeństwa, z uśmiechem odnotowałem, że nie wspomniano o konieczności ściągnięcia maseczek przed nałożeniem masek tlenowych.
Wystartowaliśmy 8 minut wcześniej, a wylądowaliśmy 55 minut przed czasem.
Na lotnisku w Los Angeles nie było już mierzenia temperatury. Nie wszystkie terminale funkcjonują (wylądowaliśmy przy terminalu 4 i musieliśmy przejść do międzynarodowego, aby odbyć odprawę celną). Poza tym nic mnie nie zaskoczyło. Kioski do odprawy celnej funkcjonują normalnie. Ludzi bardzo mało. Pierwszy raz nie stałem w kolejce do urzędnika imigracyjnego. Chyba z nadmiaru wolnego czasu, lubią sobie porozmawiać. Pierwszy raz urzędnika zainteresował kawałek dokumentacji, który nawet przeczytał.
Przyjemny był ten odcinek podróży.