Miało być inaczej. Drugi wyjazd na Azory, pobyty na wyspach, na których nie byliśmy poprzednio, pływanie z delfinami (o ile by się udało) i takie tam różne inne. Rezerwacje porobione w styczniu, a po 2 miesiącach po woli wszystko zaczęło się sypać. Sami wiecie... Wyjazdu odpuścić nie chcieliśmy i okroiliśmy go w ten sposób, że pozostawiliśmy loty Lufthansą do Lizbony, z której jedziemy na północ Portugalii.
Lotniczo wygląda to tak:
Teraz już wiecie, skąd ten dziwaczny tytuł
:D
Odlot za chwilę, więc się rozłączam...
Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu TapatalkaJesteśmy już w MUC, ale jeszcze słówko o Gdańsku. Na pozór lotnisko działa, jak przed pandemią - nie ma mierzenia temperatury i weryfikowania kart pokładowych przed wejściem do hali odlotów. Oczywiście, jest wymóg noszenia maseczek (zwisającym wielu pasażerom gdzieś obok ucha) i zachowania dystansu, ale poza tym jest w zasadzie normalnie. Rzuca się jednak w oczy drastycznie mniejsza liczba ludzi.
Niemiła niespodzianka czeka w saloniku. Niestety, potwierdza się to, o czym informował już @Sudoku, że Lufthansa zawiesiła współpracę z salonikami kontraktowymi, a przynajmniej tym w GDN. Niezależnie zatem w jakiej klasie podróżujemy i jakie karty statusowe z talii Star Alliance mamy w portfelu, jeśli karta pokładowa ma nr lotu LH, z usług saloniku (chyba do odwołania) nie skorzystamy. Szczęśliwie, w zanadrzu był jeszcze Priority Pass.
Ach, jak przyjemnie po tych kilku miesiącach znów usiąść w samolocie (zwłaszcza w cichutkim CRJ 900 NextGen), wysłuchać wykładu o bezpieczeństwie, itd.
:D . Dziś czeka nas to jeszcze 2 razy, więc wkrótce będę miał pewnie dość. Ciekaw też jestem, jak będziemy się czuć na koniec dnia po całym tym czasie spędzonym w samolotach z maseczkami na twarzach. No, nie całym, bo na czas spożycia niczego sobie pakietu od LH, maseczki możemy odstawić
:) .
Jestem ukontentowany, ale córka marudzi, że w kotlecikach wegetariańskich coś jej podejrzanie chrzęści. A powinna się cieszyć, bo w saloniku LH w MUC jest dramat. Precle, sałatka owocowa, woda, kawa, herbata i niewiele więcej
:( Ewidentnie oszczędzają. Ciekawe, jak długo pojadą na usprawiedliwieniu się wirusem... Dobrze, że córka przezornie wzięła sobie z domu pierogi. To dopiero sytuacja: Senator Lounge i pasażerka rąbie własne pierogi z domu
:D .
O ile pustki w GDN nie były dla mnie zaskoczeniem, widoki w MUC są porażające.
Na marginesie, później zdjęć będzie trochę więcej. Czekam na aktywowanie konta VIP w tapatalku.Jestem już (na miesiąc) tapatalkowym VIP-em, więc dorzucam kilka zdjęć jeszcze z GDN. W MUC nic nie robiłem, bo aż żal było patrzeć na puste przestrzenie i "bogactwo" w saloniku.
Kolejny etap za nami, a wcale jeszcze nie jesteśmy w Lizbonie, tylko dopiero we Frankfurcie
:D No dobrze, drobne wyjaśnienie, by ktoś nie pomyślał, że ja tak celowo z tyloma przesiadkami...
Pierwotnie loty miały być GDN-FRA-LIS-MUC-GDN. Niestety, wirus wymusił na Lufie mocne okrojenie lotów do Gdańska i możliwość lotu z jedną przesiadką odpadła (w takich momentach zazdroszczę Warszawiakom, bo oni ciągle łapią się na 1 przesiadkę). Do wyboru było zmienić na lot jednoprzesiadkowy z dodatkowym noclegiem, albo taki minimaraton. Wybrałem to drugie.
Wracając do relacji, to trzeba przyznać, że przestrzeganie wymogu noszenia maseczek w samolocie i na lotniskach, jest powszechnie stosowane. Być może zachęca do tego dodatkowo niemiecka policja, która towarzyszy zarówno boardingom, jak i opuszczaniu samolotów przez pasażerów.
To był mój pierwszy lot krajowy w Niemczech Lufthansą (kiedyś zdarzyło mi się jeszcze przelecieć się ś.p. AB z CGN do TXL). Jestem zaskoczony, bo nie dość, że mają tu też kl. biznes, to na dodatek oferta (na locie 40-minutowym) była taka sama, jak na międzynarodowym locie z GDN. Taka sama niemal dosłownie, jakbym doświadczył deja vu
:)
Żeby nie było zbyt różowo, po wylądowaniu we FRA, czekał na nas taki oto ogonek, czy też raczej kita, do saloniku (działa tylko jeden).
Czekaliśmy z pół godziny. W sumie raczej tylko po to, by wygodnie posiedzieć (cudem znalazłem wolne 2 fotele obok siebie), bo gastronomia była jeszcze bardziej żałosna, niż w MUC.
Nie wiem jeszcze, co nas czeka w czasie lotu do LIS, ale jak dotąd moje odczucia bardzo dobrze oddaje ta recenzja:
za wyjątkiem może boardingu, który tam został oceniony tylko na 2*, a u nas, jak dotąd, wszystko przebiega co najmniej na 4*. W skrócie: fatalne saloniki, nadające się jedynie do jako takiego odpoczynku (choć np. prysznica wziąć już nie można), ale Lufthansa nadrabia to na pokładzie. W naszym przypadku pewnym zadośćuczynieniem jest i to, że oryginalną kl. biznes w taryfie P zastąpiono niemal w 100% klasą Z, dzięki czemu utarg milowy będzie 2x większy.
Na dziś to by było chyba na tyle. W hotelu będziemy już po północy.Do Porto dotrzemy dopiero 12.07 (niedziela), ale z tego, co czytam, jest tam chyba lepiej (łagodniej), niż w Lizbonie. Udanej podróży!A jednak się jeszcze odzywam, bo - nie wiem, czy ktoś już gdzieś o tym wspominał - Lufthansa daje na swoich niektórych lotach (przyznam, że nie wiem, jaki jest klucz ich doboru - zapewne zależy to od wyposażenia samolotu) internet pokładowy, który jest 4free
:) I to nie przez 5, 10, czy 15 minut, ale przez cały czas rejsu! Proszę bardzo:
Mistrz prędkości to to nie jest, ale trudno narzekać
:)Właśnie oglądam sobie u Richarda Questa, jak to prezydent Meksyku przyleciał do Trumpa w kl. ekonomicznej (ale załapał się na exit rów
:D ) i poczułem się w jakimś sensie wyróżniony wczorajszymi lotami. No proszę, leciałem w lepszych warunkach, niż prezydent całkiem dużego kraju
:D . Podejrzewam przy tym, że Andrés Manuel López Obrador pozazdrościłby mi lotu FRA-LIS, gdyby wiedział, jaki był przyjemny. Gdyby nie zwykłe fotele, jak w kl. ekonomicznej, pomyślałbym, że nie lecę Lufthansą, lecz jakąś Evą, czy inną ANĄ. Nie dość, że załoga przechodziła siebie w dogadzaniu pasażerom (bez żartobliwych komentarzy proszę
;) ), a młody steward, który nas obsługiwał był po prostu gwiazdą wieczoru, to jedzenie było świetne, a co najważniejsze, nie było ponownego deja vu. Prawdziwe ukoronowanie (tfu!) tego segmentu podróży
:D
Lot był też o tyle ciekawy, że mieliśmy na pokładzie wyjątkowo egzotyczną mieszankę. Połowę pasażerów stanowili Niemcy, a wśród pozostałych byli Portugalczycy, Afrykanie, ortodoksyjny Żyd, a nawet spora grupa Filipińczyków w wypasionych zabezpieczeniach antywirusowych (przyłbice, rękawice i podwójne, a nawet potrójne maseczki), no i my. A do tego maleńkie dziecko zaraz na naszymi plecami płaczące wniebogłosy, ale na szczęście tylko do momentu, gdy samolot wzbił się w powietrze.
Po wylądowaniu szybko odebraliśmy bagaże i zapakowaliśmy je do auta niejakiego Ołeksandra z Freenow, który za niecałe 5 € zawiózł nas do DoubleTree Fontana Park.
Rano, po covidowym śniadaniu (brak bufetu, ograniczony asortyment, ale bardzo się starali), ruszyliśmy na miasto. Freenow okazał się bardzo dobrą alternatywą dla komunikacji publicznej. Mieliśmy łącznie 3 kursy, każdy za 3,50 - 4,00 €.
Mało kto tu na forum nie był chyba jeszcze w Lizbonie, więc opuszczam wykład krajoznawczy. Generalnie, pokręciliśmy się po Alfamie i okolicach. W zasadzie niewiele się tu zmieniło od mojej poprzedniej wizyty ładnych kilka lat temu, oprócz tego, że jest tu teraz pusto, jak w Ustce w styczniu.
Na posiłek wybraliśmy się do wegańskiego Eight. Cóż, było troszkę drożej, niż opisuje @cart w relacji z południa, ale równie sycąco.
Na koniec dnia podeszliśmy jeszcze do parku Edwarda któregoś tam (mieli ich tu bez liku). Niestety, wielka portugalska flaga poszła chyba do prania.
Jutro przenosimy się w okolice Obidos.Cóż za odmiana! Podnoszę rano rolety, a tu za oknem pochmurno, jak we wrześniowej Gdyni. Nie ma to może dużego znaczenia, bo dziś opuszczamy Lizbonę, ale można by pomyśleć, że zmienna pogoda, to nie tylko polska rzeczywistość. To jednak tylko taka zmyłka, bo do południa wszystko się rozpływa. Na śniadanie zjadam zestaw podobny do wczorajszego (świeże bułeczki, pyszny portugalski ser, miód, owoce, omlet, kawa, sok, jakieś lokalne słodkości), a córka dostaje skomponowany wg jej wskazówek zestaw wegański.
Bez pośpiechu, w ramach zajęć fitness, idę odebrać auto z wypożyczalni CRC, której biuro jest 2 km od hotelu. To pierwsza moja z nimi styczność. Na razie idzie, jak trzeba. Są sympatyczni (choć ci z Goldcara też pewnie tak potrafią), zdają się nie kombinować, a auto też w porządku (świeżutki Citroen C3 - dla miłośnika tej marki, jak znalazł). Odbieram córkę z bagażami z hotelu i ruszamy na północ. Po drodze wpadamy jeszcze na chwilę do wielkiego centrum handlowego Colombo, a potem już prosto do Serra d'El-Rei, a w zasadzie kawalątek dalej, na plażę Praia d'El-Rei. Jak mówi Wikipedia, dawno temu, czas spędzał tu jeden z portugalskich władców, Pedro I. I nie był tu sam. Towarzyszył mu niejaki Inês de Castro, a obaj panowie bardzo mieli się ku sobie. Drogą w nie najlepszym stanie docieramy do sporego areału przeznaczonego pod pole golfowe i zabudowę wakacyjną różnej maści. Jednym z jej elementów jest przyjemny Marriott ulokowany nad samym oceanem. Gdyby nie Covid-19, zapewne byśmy tu nie trafili, ale dziadostwo skutecznie zniechęciło ludzi do podróżowania, więc i ceny spadły. Do tego, za 2 noclegi tutaj córka (jako nowy członek Bonvoya) ma otrzymać 1 nocleg w sieci Marriotta gratis (promocje-marriott-bonvoy,1617,141665&p=1353415#p1342635), więc była dodatkowa zachęta. Pierwotny plan był taki, by te dwa noclegi zrobić w AC Porto, gdzie mieliśmy rezerwacje po 65 EUR za noc ze śniadaniem, lecz niestety nie zdecydowali się na otwarcie w lipcu. Został zatem droższy Marriott.
Po krótkim rekonesansie hotelowym wsiadamy w cytrynkę i wyskakujemy kilkanaście kilometrów dalej, do Obidos. Jestem zaskoczony. Wiedziałem, że mają tu zamek, ale ze zdjęć odniosłem wrażenie, że to jakaś niewielka warownia, podczas gdy to w istocie całe miasteczko otoczone murami. Takie mini Carcassonne. Drugie zaskoczenie pojawia się, gdy okazuje się, że jedyny obowiązkowy koszt związany ze zwiedzaniem tego miejsca, to 1,75 EUR za godzinę parkowania (przy znikomej liczbie turystów wystarczylo nam tyle na obejście całości). Gorąco polecam to miejsce.
Miasto wymarło
:shock: Nawet w nocy nie widziałem tam takich pustek. Wraz z żoną wysyłamy szczere wyrazy zazdrości, że udało się Tobie tam dostać i macie piękną pogodę. Też mieliśmy tam teraz być, tymczasem pozdrawiamy z Zamościa.
tropikey napisał:Jak mówi Wikipedia, dawno temu, czas spędzał tu jeden z portugalskich władców, Pedro I. I nie był tu sam. Towarzyszył mu niejaki Inês de Castro, a obaj panowie bardzo mieli się ku sobie.Ines to po polsku Agnieszka
:-)
tropikey napisał:Jestem już (na miesiąc) tapatalkowym VIP-em, więc dorzucam kilka zdjęć jeszcze z GDN. W MUC nic nie robiłem, bo aż żal było patrzeć na puste przestrzenie i "bogactwo" w saloniku.
Witam . CO prawda jest wątek na ten temat przyznam że nie do końca go rozumiem. Czy mógłbym zadać Ci kilka pytań dotyczących używania karty i praktycznego korzystania z saloników lotniskowych ?
Ojtam, ojtam.... Jaki błąd... To mogło być średniowieczne LGBT [emoji6]Kto im tam wtedy pod materiały zaglądał [emoji41]A teraz cisza.... Wyborcza [emoji6]
Ale głupiejemy od tej polskiej polityki - już nam się LGBT z ciszą wyborczą kojarzy
:)Wracając do tematu Pedra i Ines, to była średniowieczna historia romantyczno-makabryczna. Jak już Pedro został królem, to kazał ekshumować Ines, posadzić ją na królewskim tronie, a dworzanom całować rozkładającego się trupa w rękę. A w klasztorze Alcobaça, który zresztą bardzo polecam, są pochowani obok siebie w taki sposób, żeby po zmartwychwstaniu od razu spojrzeć sobie w oczy.
Po pierwsze - czy mogę prosić o kontakt do Pana ze zdjęcia nr 5 - licząc od spodu relacji? :-pA po drugie: zawsze kiedy widzę Lizbonę, nawet na zdjęciach, to się rozczulam:/ Mimo wielu pobytów w Portugalii jakoś nigdy nie dotarliśmy do Peniche... Za to Obidos pamiętam dokładnie. Było tak gorąco, że prawie się rozpuściłam.
No to akurat ja jestem. Taki stary, gruby Portugalczyk z włosami na plecach, co go akurat w kadrze nie ma, poprosił, żebym mu wędki popilnował ("Poderia por favor observar a minha cana de pesca?", czy jakoś tak), a córka mi akurat wtedy fotkę pstryknęła.A tak na serio, to miałem swoją wędkę
:D
Byłem, bo chcieliśmy zjeść w tamtejszym lokalu Kirana, ale okazało się, że wbrew informacji na ich stronie, zamknęli się (mimo soboty) o 15-tej, a my pojawiliśmy się tam ok. 16-tej. Miejscowość była tak zapakowana autami, że odpuściliśmy sobie zejście na plażę i na Vestígios do Forte, bo był tam na pewno niezły tłum.
tropikey napisał:Byłem, bo chcieliśmy zjeść w tamtejszym lokalu Kirana, ale okazało się, że wbrew informacji na ich stronie, zamknęli się (mimo soboty) o 15-tej, a my pojawiliśmy się tam ok. 16-tej. Miejscowość była tak zapakowana autami, że odpuściliśmy sobie zejście na plażę i na Vestígios do Forte, bo był tam na pewno niezły tłum.Tam za tym przesmykiem jest super. Dojdę w swojej relacji.
Piekne zdjecia, az sie przypominaja pobyty w PT. Chyba zaraz rusze Twoim sladem...
:-)RE: tropikey napisał: No bo tak... Wstaję rano, a tu szaro, ponuro i max. 16 st. C. Myślę sobie - przejdzie do południa, podobnie, jak było w Lizbonie. No to idziemy na śniadanie. Praia d'El-Rei ma taki ciekawy mikroklimat, ze czesto jest tu 10-15st.C mniej niz w Lizbonie. Zwlaszcza rano. Po poludniu juz jest OK. A roznica jest niesamowita, bo nawet W Obis lub Penische potrafi byc znacznie cieplej w tym samym czasie...
Zawsze uwazalem ze dodawanie w reacjach zdjec z samolotów/saloników/lotnisk czy nawet pustych hotelików bez sensu wydluza relacje - ale po miesiacach uziemnienia az milo popatrzec
:D
Fajna relacja, sam mam bilety do Porto na kwiecień kupione z myślą żeby lecieć na jakąś portugalską wyspę ale z Twojej relacji wynika że i na kontynencie jest tam co oglądać
:)
W Amarenate też miałem być na początku lipca. Żona mnie tam chciała wyciągnąć z Lizbony. Na specjalne ciastka, które oczywiście ja bym jej kupił
:)https://www.atlasobscura.com/articles/h ... guese-townBolos de São Gonçalo, en Amarante.
Hej,również byliśmy dzisiaj w Coimbrii (my, to znaczy rodzina 2+2)! Od ponad tygodnia podróżujemy po zabitych dechami wioskach w Alentejo (całkiem urokliwych), spędziliśmy też kilka chwil w górach przy Serra de Estrela. Coimbria, w zasadzie pierwsze miasto na naszej trasie, zrobiło na nas bardzo dobre wrażenie! Może dlatego, że wreszcie coś innego, wreszcie trochę więcej ludzi. Jutro udajemy się w kierunku Nazare i z pewnością skorzystam z przeczytanych na forum kilku Twoich doświadczeń z tamtej okolicy.PozdrawiamMateusz
Coimbra, trafiliśmy tam na początku października 2010 roku. Moja żona pełniła tam rolę visiting professor, więc ponad tydzień siedzieliśmy na uczelni. Coimbra studencka jest fantastyczna.
Na drugim planie jest dziewczyna, blondynka w ciemnym żakiecie. Chodziła dookoła klęczących i uderzała ich biczykiem. Wtedy oni kwiczeli jak świnie. Symbolika rytuału nie jest mi znana.
:mrgreen:
:mrgreen:
:mrgreen: Proszę oto widok prawie spod szczytu Sierra de Estrela.
Jechaliśmy Mitsubishi Colt, test to samochód lekki, ale dość wysoki. Wiało tak, że jak stanąłem zrobić poniższe zdjęcie, to poczułem jak samochód jest spychany przez wiatr w kierunku przepaści. Serio się wystraszyłem!!!
Dzięki za powrót do wspomnień
:) . Znajome, ulubione , tęsknię za nimi...Zdjęcia i relacja super!. A ta miejscówka nad Douro... Znów będę szukać biletów .
@eskie: czyli dobrze podejrzewałem, że studencki (lub okołostudencki) punkt widzenia wpływa dodatnio na wrażenia z Coimbry
:)Ja tu też kilku osobników na klęczkach i w innych pozach widziałem, ale studenci to na pewno nie byli
:D
Serra (nie: Sierra) da Estrela jest o tyle nietypowym pasmem górskim, że w najwyższe części da się dojechać autem, a ciekawsze rejony są na jej zboczach. Byłem tam kilka lat temu, zrobiliśmy sobie całkiem fajną wycieczkę, ale w sposób całkowicie sprzeczny z intuicją górskiego łazika - zaparkowaliśmy na samym szczycie Torre i zrobiliśmy pętlę wokół niego schodząc kawałek, a na koniec wychodząc z powrotem na górę
:) Są tam całkiem fajne szlaki - wtedy korzystaliśmy z ulotek ze stron gmin ("nasz" szlak jest tu: http://www.cm-covilha.pt/db/documentos/ ... 519261.pdf ), teraz wszystko powinno być na aplikacji mapy.czZ lokalnych ciekawostek warto spróbować miejscowego sera queijo amanteigado de Serra da Estrela i zobaczyć gdzieś potężnego i bardzo kudłatego psa pasterskiego - Cão da Serra da Estrela (https://pl.wikipedia.org/wiki/Pies_g%C3 ... _z_Estrela).Na pogórzu Serra da Estrela po zachodniej i południowo-zachodniej stronie są ponoć przepiękne kamienne wioski Aldeias do Xisto. Nie byłem tam jeszcze, to jeden z planów na kolejne wyjazdy
:)
tropikey napisał:Mam drobną prośbę - gdy już będziecie w Nazaré, dajcie tu jakieś zdjęcie z góry.Z góry Nazaré wyglada ładnie, ale na dole nie zachwyciło nas. Za bardzo komercyjnie, choć co kto lubi. Na jutro szukamy w okolicy bardziej dzikich plaż i bardziej naturalnych miejscowości nadoceanicznych. Wrażenie natomiast robią fale. Czuć potęgę oceanu, choć o tej porze roku jest i tak ponoć bardzo spokojnie.
No i smak na objazd Portugalii mi się powiększył...... a po głowie chodzi mi pomysł, nieco absurdalny, aby zrobić to autem... z Polski. Jako, że w jedną stronę by zeszło z tydzień, półtora, a za ropę tyle monet co za klasę biznes do Azji... to pewnie ostanie na jakimś bardziej "racjonalnym" kierunku samochodowym, a Portugalia zaczeka na wersję samolot + komunikacyjny mix.
Wyjazdu odpuścić nie chcieliśmy i okroiliśmy go w ten sposób, że pozostawiliśmy loty Lufthansą do Lizbony, z której jedziemy na północ Portugalii.
Lotniczo wygląda to tak:
Teraz już wiecie, skąd ten dziwaczny tytuł :D
Odlot za chwilę, więc się rozłączam...
Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu TapatalkaJesteśmy już w MUC, ale jeszcze słówko o Gdańsku.
Na pozór lotnisko działa, jak przed pandemią - nie ma mierzenia temperatury i weryfikowania kart pokładowych przed wejściem do hali odlotów. Oczywiście, jest wymóg noszenia maseczek (zwisającym wielu pasażerom gdzieś obok ucha) i zachowania dystansu, ale poza tym jest w zasadzie normalnie. Rzuca się jednak w oczy drastycznie mniejsza liczba ludzi.
Niemiła niespodzianka czeka w saloniku. Niestety, potwierdza się to, o czym informował już @Sudoku, że Lufthansa zawiesiła współpracę z salonikami kontraktowymi, a przynajmniej tym w GDN. Niezależnie zatem w jakiej klasie podróżujemy i jakie karty statusowe z talii Star Alliance mamy w portfelu, jeśli karta pokładowa ma nr lotu LH, z usług saloniku (chyba do odwołania) nie skorzystamy. Szczęśliwie, w zanadrzu był jeszcze Priority Pass.
Ach, jak przyjemnie po tych kilku miesiącach znów usiąść w samolocie (zwłaszcza w cichutkim CRJ 900 NextGen), wysłuchać wykładu o bezpieczeństwie, itd. :D . Dziś czeka nas to jeszcze 2 razy, więc wkrótce będę miał pewnie dość. Ciekaw też jestem, jak będziemy się czuć na koniec dnia po całym tym czasie spędzonym w samolotach z maseczkami na twarzach. No, nie całym, bo na czas spożycia niczego sobie pakietu od LH, maseczki możemy odstawić :) .
Jestem ukontentowany, ale córka marudzi, że w kotlecikach wegetariańskich coś jej podejrzanie chrzęści. A powinna się cieszyć, bo w saloniku LH w MUC jest dramat. Precle, sałatka owocowa, woda, kawa, herbata i niewiele więcej :(
Ewidentnie oszczędzają. Ciekawe, jak długo pojadą na usprawiedliwieniu się wirusem... Dobrze, że córka przezornie wzięła sobie z domu pierogi. To dopiero sytuacja: Senator Lounge i pasażerka rąbie własne pierogi z domu :D .
O ile pustki w GDN nie były dla mnie zaskoczeniem, widoki w MUC są porażające.
Na marginesie, później zdjęć będzie trochę więcej. Czekam na aktywowanie konta VIP w tapatalku.Jestem już (na miesiąc) tapatalkowym VIP-em, więc dorzucam kilka zdjęć jeszcze z GDN. W MUC nic nie robiłem, bo aż żal było patrzeć na puste przestrzenie i "bogactwo" w saloniku.
No dobrze, drobne wyjaśnienie, by ktoś nie pomyślał, że ja tak celowo z tyloma przesiadkami...
Pierwotnie loty miały być GDN-FRA-LIS-MUC-GDN. Niestety, wirus wymusił na Lufie mocne okrojenie lotów do Gdańska i możliwość lotu z jedną przesiadką odpadła (w takich momentach zazdroszczę Warszawiakom, bo oni ciągle łapią się na 1 przesiadkę). Do wyboru było zmienić na lot jednoprzesiadkowy z dodatkowym noclegiem, albo taki minimaraton. Wybrałem to drugie.
Wracając do relacji, to trzeba przyznać, że przestrzeganie wymogu noszenia maseczek w samolocie i na lotniskach, jest powszechnie stosowane. Być może zachęca do tego dodatkowo niemiecka policja, która towarzyszy zarówno boardingom, jak i opuszczaniu samolotów przez pasażerów.
To był mój pierwszy lot krajowy w Niemczech Lufthansą (kiedyś zdarzyło mi się jeszcze przelecieć się ś.p. AB z CGN do TXL). Jestem zaskoczony, bo nie dość, że mają tu też kl. biznes, to na dodatek oferta (na locie 40-minutowym) była taka sama, jak na międzynarodowym locie z GDN. Taka sama niemal dosłownie, jakbym doświadczył deja vu :)
Żeby nie było zbyt różowo, po wylądowaniu we FRA, czekał na nas taki oto ogonek, czy też raczej kita, do saloniku (działa tylko jeden).
Czekaliśmy z pół godziny. W sumie raczej tylko po to, by wygodnie posiedzieć (cudem znalazłem wolne 2 fotele obok siebie), bo gastronomia była jeszcze bardziej żałosna, niż w MUC.
Nie wiem jeszcze, co nas czeka w czasie lotu do LIS, ale jak dotąd moje odczucia bardzo dobrze oddaje ta recenzja:
https://travel-dealz.de/blog/erfahrungs ... ess-class/
za wyjątkiem może boardingu, który tam został oceniony tylko na 2*, a u nas, jak dotąd, wszystko przebiega co najmniej na 4*. W skrócie: fatalne saloniki, nadające się jedynie do jako takiego odpoczynku (choć np. prysznica wziąć już nie można), ale Lufthansa nadrabia to na pokładzie. W naszym przypadku pewnym zadośćuczynieniem jest i to, że oryginalną kl. biznes w taryfie P zastąpiono niemal w 100% klasą Z, dzięki czemu utarg milowy będzie 2x większy.
Na dziś to by było chyba na tyle. W hotelu będziemy już po północy.Do Porto dotrzemy dopiero 12.07 (niedziela), ale z tego, co czytam, jest tam chyba lepiej (łagodniej), niż w Lizbonie. Udanej podróży!A jednak się jeszcze odzywam, bo - nie wiem, czy ktoś już gdzieś o tym wspominał - Lufthansa daje na swoich niektórych lotach (przyznam, że nie wiem, jaki jest klucz ich doboru - zapewne zależy to od wyposażenia samolotu) internet pokładowy, który jest 4free :) I to nie przez 5, 10, czy 15 minut, ale przez cały czas rejsu!
Proszę bardzo:
Mistrz prędkości to to nie jest, ale trudno narzekać :)Właśnie oglądam sobie u Richarda Questa, jak to prezydent Meksyku przyleciał do Trumpa w kl. ekonomicznej (ale załapał się na exit rów :D ) i poczułem się w jakimś sensie wyróżniony wczorajszymi lotami. No proszę, leciałem w lepszych warunkach, niż prezydent całkiem dużego kraju :D . Podejrzewam przy tym, że Andrés Manuel López Obrador pozazdrościłby mi lotu FRA-LIS, gdyby wiedział, jaki był przyjemny. Gdyby nie zwykłe fotele, jak w kl. ekonomicznej, pomyślałbym, że nie lecę Lufthansą, lecz jakąś Evą, czy inną ANĄ. Nie dość, że załoga przechodziła siebie w dogadzaniu pasażerom (bez żartobliwych komentarzy proszę ;) ), a młody steward, który nas obsługiwał był po prostu gwiazdą wieczoru, to jedzenie było świetne, a co najważniejsze, nie było ponownego deja vu. Prawdziwe ukoronowanie (tfu!) tego segmentu podróży :D
Lot był też o tyle ciekawy, że mieliśmy na pokładzie wyjątkowo egzotyczną mieszankę. Połowę pasażerów stanowili Niemcy, a wśród pozostałych byli Portugalczycy, Afrykanie, ortodoksyjny Żyd, a nawet spora grupa Filipińczyków w wypasionych zabezpieczeniach antywirusowych (przyłbice, rękawice i podwójne, a nawet potrójne maseczki), no i my. A do tego maleńkie dziecko zaraz na naszymi plecami płaczące wniebogłosy, ale na szczęście tylko do momentu, gdy samolot wzbił się w powietrze.
Po wylądowaniu szybko odebraliśmy bagaże i zapakowaliśmy je do auta niejakiego Ołeksandra z Freenow, który za niecałe 5 € zawiózł nas do DoubleTree Fontana Park.
Rano, po covidowym śniadaniu (brak bufetu, ograniczony asortyment, ale bardzo się starali), ruszyliśmy na miasto. Freenow okazał się bardzo dobrą alternatywą dla komunikacji publicznej. Mieliśmy łącznie 3 kursy, każdy za 3,50 - 4,00 €.
Mało kto tu na forum nie był chyba jeszcze w Lizbonie, więc opuszczam wykład krajoznawczy. Generalnie, pokręciliśmy się po Alfamie i okolicach. W zasadzie niewiele się tu zmieniło od mojej poprzedniej wizyty ładnych kilka lat temu, oprócz tego, że jest tu teraz pusto, jak w Ustce w styczniu.
Na posiłek wybraliśmy się do wegańskiego Eight. Cóż, było troszkę drożej, niż opisuje @cart w relacji z południa, ale równie sycąco.
Na koniec dnia podeszliśmy jeszcze do parku Edwarda któregoś tam (mieli ich tu bez liku). Niestety, wielka portugalska flaga poszła chyba do prania.
Jutro przenosimy się w okolice Obidos.Cóż za odmiana! Podnoszę rano rolety, a tu za oknem pochmurno, jak we wrześniowej Gdyni. Nie ma to może dużego znaczenia, bo dziś opuszczamy Lizbonę, ale można by pomyśleć, że zmienna pogoda, to nie tylko polska rzeczywistość. To jednak tylko taka zmyłka, bo do południa wszystko się rozpływa.
Na śniadanie zjadam zestaw podobny do wczorajszego (świeże bułeczki, pyszny portugalski ser, miód, owoce, omlet, kawa, sok, jakieś lokalne słodkości), a córka dostaje skomponowany wg jej wskazówek zestaw wegański.
Bez pośpiechu, w ramach zajęć fitness, idę odebrać auto z wypożyczalni CRC, której biuro jest 2 km od hotelu. To pierwsza moja z nimi styczność. Na razie idzie, jak trzeba. Są sympatyczni (choć ci z Goldcara też pewnie tak potrafią), zdają się nie kombinować, a auto też w porządku (świeżutki Citroen C3 - dla miłośnika tej marki, jak znalazł).
Odbieram córkę z bagażami z hotelu i ruszamy na północ. Po drodze wpadamy jeszcze na chwilę do wielkiego centrum handlowego Colombo, a potem już prosto do Serra d'El-Rei, a w zasadzie kawalątek dalej, na plażę Praia d'El-Rei.
Jak mówi Wikipedia, dawno temu, czas spędzał tu jeden z portugalskich władców, Pedro I. I nie był tu sam. Towarzyszył mu niejaki Inês de Castro, a obaj panowie bardzo mieli się ku sobie.
Drogą w nie najlepszym stanie docieramy do sporego areału przeznaczonego pod pole golfowe i zabudowę wakacyjną różnej maści. Jednym z jej elementów jest przyjemny Marriott ulokowany nad samym oceanem. Gdyby nie Covid-19, zapewne byśmy tu nie trafili, ale dziadostwo skutecznie zniechęciło ludzi do podróżowania, więc i ceny spadły. Do tego, za 2 noclegi tutaj córka (jako nowy członek Bonvoya) ma otrzymać 1 nocleg w sieci Marriotta gratis (promocje-marriott-bonvoy,1617,141665&p=1353415#p1342635), więc była dodatkowa zachęta. Pierwotny plan był taki, by te dwa noclegi zrobić w AC Porto, gdzie mieliśmy rezerwacje po 65 EUR za noc ze śniadaniem, lecz niestety nie zdecydowali się na otwarcie w lipcu. Został zatem droższy Marriott.
Po krótkim rekonesansie hotelowym wsiadamy w cytrynkę i wyskakujemy kilkanaście kilometrów dalej, do Obidos. Jestem zaskoczony. Wiedziałem, że mają tu zamek, ale ze zdjęć odniosłem wrażenie, że to jakaś niewielka warownia, podczas gdy to w istocie całe miasteczko otoczone murami. Takie mini Carcassonne. Drugie zaskoczenie pojawia się, gdy okazuje się, że jedyny obowiązkowy koszt związany ze zwiedzaniem tego miejsca, to 1,75 EUR za godzinę parkowania (przy znikomej liczbie turystów wystarczylo nam tyle na obejście całości). Gorąco polecam to miejsce.