+3
pestycyda 13 lipca 2020 00:05
Image

Image

No. Sami widzicie :/ :D

Image

W końcu wyszliśmy z dżungli i przyszedł czas na posiłek. W takich wiatach odpoczywają rolnicy, chowają się w nich przed deszczem i upałem.

Image

Nasz przewodnik wyjął jedzenie z plecaka, zorganizował talerz i bardzo sprawnie zaczął przygotowywać posiłek. Jednak nim zaczęliśmy jeść, ugniótł małą kulkę z ryżu, dotknął nią każdej potrawy, a następnie położył kulkę na powale chatki. Najpierw musimy nakarmić duchy - oznajmił.

Image

Przepiękne miejsca, cudowne widoki. Byliśmy zachwyceni każdą chwilą spędzoną podczas trekkingu. Byliśmy spoceni, zmęczeni, mokrzy i ...po prostu szczęśliwi :)

Image

Podczas drogi nasz przewodnik zbierał różne rzeczy - tu odciął kawałek dorodnego bambusa i wrzucił go do plecaka, tam znalazł duży grzyb i najpierw go długo oglądał, a później też schował.

Image

I ostatnia wioska na trasie, również Khmu. Ta wioska wyglądała trochę inaczej, bardziej bogato. Powodem jest fakt, że leży bardzo blisko drogi i, dzięki temu, jest łatwiejsza do dotarcia przez turystów. Mieszkańcy zbudowali nawet domki, które można wynająć na nocleg, w wiosce jest też mała restauracja, choć nie sądzę, żeby tam było jedzenie. Raczej napoje i papierosy.

Image

Nim jednak poszliśmy do restauracyjki, musieliśmy odwiedzić jeden dom. Przewodnik zawołał coś przez drzwi i na progu stanęła starsza kobieta, która wyraźnie ucieszyła się na jego widok. Chłopak pogrzebał w plecaku, wyjął znalezionego wcześniej grzyba i wręczył kobiecie. Bardzo mu dziękowała. Ona nie ma męża - oznajmił, gdy odeszliśmy. - Bardzo jej ciężko żyć, ten grzyb to będą dla niej dwa obiady.....

Image

Image

I restauracja :)

Image

Usiedliśmy w niej przy ciepłej coli i gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy...Można tam było spędzić dowolną ilość czasu, niestety, dzień powoli zaczął się kończyć i trzeba było wracać, żeby zdążyć przed zmrokiem.

Image

Z wioski prowadziła czerwona, błotnista droga. Widoki nadal przepiękne, jednak szło się coraz trudniej. Z każdym podniesieniem nogi, do podeszwy butów przyklejały się kolejne kilogramy błota :)

Image

Szliśmy więc coraz wolniej - również dlatego, że tak bardzo nie chcieliśmy wracać.

Image

Niedaleko podobno znajduje się ośrodek dla słoni, te akurat wracały z kąpieli w rzece. Podobno to dobry ośrodek - są tam słonie uratowane z trudnych warunków, a tam traktują je bardzo dobrze. Jednak podobno można w ośrodku również na nich jeździć....

Image

Jeszcze tylko przeprawa przez rzekę, podwózka pod hotel i pożegnanie z przewodnikiem. A gdy wykąpani i wysuszeni siedzieliśmy na balkonie naszego pokoju, do Marcina przyszła informacja na messengerze. Zdjęcie talerza, na którym leżało coś do jedzenia i wiadomość : ugotowałem ten kawałek bambusa, który zabrałem z dżungli i bardzo chciałbym, żebyś przyszedł do mnie do domu na obiad....Nasz przewodnik...

Image

A do mnie wtedy dotarło : Wreszcie znalazłam "mój" Laos.......

Image

CDN.Muang Ngoi

Niewielka osada położona nad brzegiem rzeki, otoczona przez góry. Jeszcze niedawno można było się tam dostać tylko łodzią, teraz, podobno, prowadzi do niej wygodna droga (według przewodnika), choć uczciwie muszę przyznać, że będąc w Laosie o owej drodze nie słyszałam :) Jedyną oferowaną nam opcją dotarcia do wioski, była standardowa trasa - najpierw minivanem do Nong Khiaw, następnie łodzią z miejscowej przystani.

Image

W recepcji naszego hostelu zakupiliśmy zatem dwa bilety do Nong Khiaw na kolejny dzień (80 000 LAK/osoba). Rankiem natomiast, zgodnie z sugestią recepcjonisty ("pamiętajcie - punktualnie. Inaczej pojadą bez was") (właściwie ta sugestia wcale nie była potrzebna :D Od momentu, gdy Laotańczycy pokazali, co potrafią, zostawiając dwóch turystów pod wodospadami, zaczęliśmy się ich trochę obawiać :D , oblaliśmy się sokiem z pośpiechu, a za podawany na śniadanie omlet, podziękowaliśmy. Przygotowanie go mogłoby zająć za dużo czasu. W końcu, o godzinie 8.00, karnie ustawiliśmy się pod wejściem naszego hostelu.

Image

O godzinie 9.20 nadal tam staliśmy :/ :D Pan przybył o 9.30, a na dworzec jechało się pięć minut :/ :D (no dobrze, tak się nad tym rozwodzę, bo najbardziej szkoda mi było omletu :/ Oni je tam robili naprawdę po mistrzowsku :/ :D Oprócz tego, usługa pana składała się jeszcze z kupienia biletów w kasie na dworcu i wręczenia ich nam, a zrobił to zupełnie bez słowa. Ale za to ładnie się uśmiechał :) Schody zaczęły się, gdy odjechał - chyba zapomniał nas poinstruować, co dalej mamy robić. Chociaż, możliwe, że właśnie tak wyglądała usługa "standard" - po dworcu, z szaleństwem w oczach, biegało jeszcze kilkunastu innych turystów :/ :D Na bilecie widniała godzina odjazdu, 9.45, na tablicy informacyjnej trochę inna : 9.30, a pracownicy dworca oddalali nas zniecierpliwionym machnięciem ręki. Zapoznaliśmy się też z turystami siedzącymi w minivanie ustawionym na dworcu. Wprawdzie byli nieco zniecierpliwieni (siedzieli w pojeździe od 8.00, w dodatku ściśnięci, jak sardynki :/ :D , ale za to bardzo mili :) W końcu przyszedł jakiś groźnie wyglądający pan, wygonił z auta czekających w nim turystów, natomiast tych biegających po dworcu, zapędził do środka :/ :D Potem wybrał jeszcze parę osób z tych, których wcześniej usunął, wcisnął je do pojazdu, a drzwi dopchnął kolanem :/ :D I ruszyliśmy.

Image

Do Nong Khiew jedzie się około czterech godzin, droga była bardzo wyboista, a przy każdym podskoku auta, kolana i łokcie wbijały się we współpasażerów. Minivan był wypełniony słowem : "przepraszam" w każdym z możliwych języków, ale nikt nie narzekał. W pewnym sensie byliśmy wybrańcami - i tak mieliśmy lepiej niż ci, którzy po prostu na dworcu zostali :/ :D

Image

Z dworca w Nong Khiew można się dostać na przystań tuk-tukiem (5 000 LAK/osoba), a łódź do Muang Ngoi odpływa o 14.30. Warto jednak być trochę wcześniej, gdyby przypadkiem bilety (25 000 LAK) miały się skończyć.

Image

Gdy jednak zaczęto nas wołać do łodzi, uświadomiłam sobie, jak naiwna była moja wcześniejsza myśl. Te bilety się po prostu raczej nie kończą :/ :D W łodzi było sześć foteli, jakieś dwie ławki i trochę wolnego miejsca z tyłu, natomiast sznur ludzi zdążający na pokład wydawał się mieć przynajmniej kilometr :/ :D Wszystkim zarządzał pan "usadzający" - "proszę przesunąć nogę w lewo, zmieści się jeszcze ta pani z mężem. O, i jej dwójka dzieci" :/ :D Ludzie wsiadali i wsiadali, a ja z niepokojem obserwowałam coraz większe zanurzenie łodzi. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że jednej pani na pokład nie wpuszczono - ale ona miała ze sobą ogromne łóżko i dwie szafki, to trochę tłumaczy :/ :D

Image

Mimo wszystko, moja pewność siebie została mocno nadszarpnięta (w dodatku nie było w pobliżu żadnych kamizelek ratunkowych) Wspominałam już, jak doskonale pływam? :/ :D

Image

Ale za to gdy ruszyliśmy....Gdy ruszyliśmy, wszystkie obawy poszły w zapomnienie (no, dobrze, nie tak całkowicie, bo jednak, co jakiś czas, przypominałam sobie, gdzie jestem :/ :D Rzeczna trasa do Muang Ngoi jest tak piękna, że można umrzeć (ale, mimo wszystko, niekoniecznie przez utonięcie przecież :/ :D

Image

Płyniesz i masz wrażenie, że jesteś na jakiejś wycieczce, nie wiem, widokowej. Na pewno nie w zwykłym transporcie, którego jedynym celem jest przewiezienie cię z miejsca na miejsce.

Image

Image

Mogę to podsumować tylko tak : NAWET jeśli istnieje droga do wioski, NAWET jeśli wszyscy namawialiby was, do pokonania tej trasy busem i NAWET gdyby to miała być tańsza i szybsza opcja - odmówcie. Bo będziecie żałować.

Image

W trakcie drogi łódź podpływała do brzegów i część osób wysiadła. W środku zrobiło się dużo luźniej i trochę bezpieczni , nie, nie ma mowy, na wodzie nigdy nie jest bezpiecznie! :/ :D Ale za to przyjemniej się płynęło :)

Image

Sama podróż trwa około godziny (choć to pewnie zależy też od ilości pasażerów wysiadających w innych miejscach. Te wszystkie przybijania do brzegów, jednak zajmują trochę czasu).

Image

Aż w końcu przybiliśmy do właściwego brzegu.

Image

Muang Ngoi to bardzo specyficzna wioska. Przez jej środek prowadzi główna droga, przy której znajdują się domy, parę sklepików i restauracyjek i to właściwie tyle. Droga z jednej strony kończy się klasztorem, z drugiej - bramą. Natomiast trzeba powiedzieć, że wioska jest piękna i ma niesamowity klimat.

Image

Wychodząc z przystani co chwilę podnosiliśmy szczęki z, no może nie podłogi :D z ziemi. Nie zrobiliśmy żadnej wcześniejszej rezerwacji pokoju, ale upatrzyliśmy sobie na booking.com pewne miejsce. Hotel River View - bungalowy z tarasami nad rzeką - prowadzony przez obcokrajowca i jego żonę, Laotankę. Do hotelu bardzo łatwo trafić, ale wiecie co? Tam wszędzie jest łatwo trafić :) W dodatku dowiedzieliśmy się, jak mocno działa w wiosce poczta pantoflowa, gdy po drodze wstąpiliśmy do pierwszej zauważonej restauracji (na zupę. Trochę głupio mówić, że "na odpoczynek" :/ :D

Image

W pustej restauracyjce byliśmy jedynymi klientami (oj, zdecydowanie to nie był czas "turystyczny"), więc właściwie mogliśmy zamówić wszystko - pani i tak musiała to ugotować specjalnie dla nas. Zdecydowaliśmy się na zupę z kurczaka (to nam dawało pewność, że nikt nie doda do środka tych dziwnych rurek i kawałka jeża :/ :D , a pierwszym pytaniem pani było : gdzie śpicie? Po uzyskaniu odpowiedzi, zaczęła gotować, a my obserwowaliśmy jej synka, który razem z kolegą przeglądał coś na telefonie w kącie restauracji. W pewnym momencie pani coś do niego zawołała, a chłopcy natychmiast się podnieśli, odłożyli telefony i wybiegli z restauracji. Po dłuższym czasie wrócili, niosąc między sobą ciężki baniak z wodą. Na naszą zupę....Próbowaliście kiedyś oderwać polskiego ośmiolatka od telefonu?....W dodatku w celu pomocy mamie, a nie np. wyjścia do sklepu po nowocześniejszy telefon?....A zupa była naprawdę przepyszna - 20 000 LAK.

Image

Gdy zaczęliśmy iść w stronę hotelu, spotkani mieszkańcy krzyczeli do nas : "A, do River View. To tam!" - i wskazywali drogę. Nieco nas to zdziwiło, bo właściwie nie mieliśmy jeszcze żadnego noclegu, ale po chwili do nas dotarło - no tak, pani z restauracji :) Ale kiedy i jak zdążyła opowiedzieć o naszym planie całej wiosce, to już zupełnie nie mam pojęcia :D
Sam hotel okazał się rewelacyjny. Proste, ale posiadające wszystko, co trzeba, pokoiki (doba - 80 000 LAK). A na tarasach hamaki i piękne widoki.
Np. takie :

Image

I takie :

Image

Image

A gdy jeszcze dowiedzieliśmy się, że można dokupić śniadanie (35 000 LAK), postanowiliśmy zostać tu na zawsze :)

Image

Muang Ngoi. Jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widziałam.

CDN.Muang Ngoi 2

Być może ktoś zadaje sobie pytanie, co można robić w takiej małej osadzie. Ot, jedna uliczka, parę pustych restauracyjek, rzeka i tyle. W sam raz na jednodniowy pobyt. Otóż, moi drodzy, to tylko pozory :) Spędziliśmy tam trzy noce, a spokojnie moglibyśmy spędzić dwa tygodnie i, jestem pewna, nie nudzilibyśmy się ani chwili :) Każdy dzień można zapełnić wycieczkami, zwiedzaniem i podziwianiem. Natomiast jeśli chodzi o wieczory, no cóż, sklepiki są tam znakomicie zaopatrzone (duże piwo - 10 000 LAK, ale butelki trzeba odnieść następnego dnia przez całą wioskę i trochę wstyd :/ :D Cóż zatem można robić w Muang Ngoi?

1. Punkt widokowy Phanoi View Point

Żeby go znaleźć, trzeba się kierować na usytuowany przy końcu wioski klasztor, następnie odbić w małą dróżkę w prawo, a gdy dojdziecie do płotu i pomyślicie "o cholera, zgubiliśmy drogę", to przypadkiem nie zawracajcie, bo to właśnie tam :) Bilet wstępu (10 000 LAK/osoba) kupicie od miłego pana, jeśli będziecie odpowiednio długo krzyczeli przez płot :D Samo podejście nie jest zbyt wymagające - początkowo idzie się po wykutych w ziemi schodkach, później po mostkach i drewnianych drabinkach. Główne utrudnienie to ogromny upał i wilgotność, ale nie przejmujcie się, skoro ja dałam radę, to da radę każdy :D Choć uczciwie muszę przyznać, że akurat nam wejście zajęło wyjątkowo dużo czasu :)

Image

Laotańczycy mają do zwierząt bardzo praktyczne podejście. Nie jest tak, że traktują je jakoś szczególnie źle, ale też nie wybitnie dobrze. Rozumiecie - po prostu zwierzęta są obok, biegają po obejściach, czasem dostają coś do jedzenia, czasem nie. Czasem ktoś je odepchnie, jeśli wejdą nie tam, gdzie trzeba, za to raczej nigdy nie pogłaszcze. Lepiej są traktowane te zwierzęta, które dają długofalowe korzyści - kura, bo cały czas znosi jajka, świnka, bo może urodzić dużo małych świnek...Trochę gorzej z kotami i psami. Wprawdzie w Muang Ngoi kotów się nie jada, bo mieszkańcy są przede wszystkim buddystami, a kot to stworzenie Buddy, ale z psami jest trochę inna sprawa. Zjada się je, jak są już stare - żeby mięso się nie zmarnowało, dodatkowo animiści uważają, że w ten sposób dusza psa ma możliwość przejścia w inne ciało. W jakiś sposób rozumiem ich stanowisko, ale, podglądając przez szparę w drzwiach akurat tę sytuację, oczy mi się trochę zamgliły....Zwłaszcza dlatego, że po wiosce biegało mnóstwo psów, chudych, lekko zdziczałych, raczej nie znających dotyku głaszczącej dłoni, czy pieszczotliwego wołania po imieniu. Po prostu trwały, czekając momentu, w którym ich dusza awansuje...

Image

Ale o czym to ja...? No tak, psy. Gdy szliśmy przez wioskę, zmierzając w stronę punktu widokowego, spomiędzy chat wybiegł do nas piesek. Taki psi podrostek - już nie szczeniak, jeszcze nie dorosły. Machał radośnie ogonkiem, podskakiwał i całym swoim jestestwem okazywał ogromne szczęście. Staraliśmy się go nie zachęcać, nie przyzwyczajać do człowieka, bo...Bo i tak nie będziemy mogli spełnić tej obietnicy...Pieskowi to nie przeszkadzało. Wybiegał przed nas, zawracał i okrążał wesoło - tak bardzo chciał choć raz w życiu iść na spacer ze "swoim" człowiekiem, choćby ten człowiek miał być tylko na moment, na chwilkę...(słono...słono na twarzy...) I tak jedyny piesek w wiosce, który nie uciekał przed ludźmi, stał się Pieskiem i poszedł na punkt widokowy.

Image

Wbiegał pod górę, żeby po chwili wracać i roześmianym szczekaniem ponaglać nas do szybszego marszu. Przebiegał po rosnących nad urwiskami liściach i przyprawiał nas prawie o zawał serca ("O matko, żeby tylko nie spadł" :) Na postojach dzieliliśmy się bułką i wodą, jednak, cały czas z tyłu głowy pojawiała się myśl : "lepiej, żeby wrócił do wioski..." Problem zaczął pojawiać się w tym samym momencie, w którym pojawiły się drewniane mostki. Piesek się bał...Stawiał łapki na początkowych belkach i piszczał..."Może to dobry moment, żeby go zostawić? Wróci do siebie" - pomyśleliśmy i próbując zatkać uszy, ruszyliśmy do przodu.

Image

Dogonił nas po dziesięciu minutach, sapiąc ze szczęścia...Jednak później droga stała się jeszcze trudniejsza. Zupełnie nie wiedzieliśmy, co zrobić. Z jednej strony, szkoda nam było zrezygnować z wejścia na szczyt, będąc tak blisko. Ale z drugiej - droga w dół była dla Pieska zbyt niebezpieczna, gdyby miał ją pokonać sam, a przecież "jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś"...W końcu zdecydowaliśmy : Marcin wejdzie na punkt, a ja z Pieskiem zejdę do miejsca, w którym już żadnych mostków i drabinek nie będzie. Gdy Marcin wspinał się do góry, Piesek piszczał i podbiegał za nim tyle, ile mógł, zdezorientowany. Zaczęliśmy schodzić i okazało się, że może się mu i udało wejść do góry po mostkach, ale w dół jest znacznie trudniej. Nie było wyjścia - wzięłam go na ręce, Piesek wtulił się mocno i jakoś stoczyliśmy się razem na bezpieczniejszy teren.

Image

Gdy Marcin ponownie do nas dołączył, Piesek oszalał ze szczęścia :) Zaczął skakać, biegać, zataczając coraz szersze koła. W końcu zatoczył takie szerokie, że chyba zahaczyło o wioskę :D Odczekaliśmy dłuższą chwilę i gdy upewniliśmy się, że Piesek postanowił zakończyć wycieczkę, ruszyliśmy w górę.

Image

A oto dowód, że dwukrotne wchodzenie na szczyt jednak trochę męczy :D To ślad, który zostawił Marcin na punkcie widokowym, gdy tam weszliśmy. Po prostu padł na podest :D (zdjęcia padniętego Marcina Wam jednak oszczędzę :D

Image

Ale było warto...Naprawdę było warto...

Image

Gdy schodziliśmy, rozglądaliśmy się za Pieskiem. Nigdzie go nie było. Uznaliśmy, że po prostu faktycznie wrócił sam do wioski ("Oby wrócił...Matko, oby wrócił bezpiecznie...") W wiosce go jednak nie widzieliśmy. Natomiast gdy dwa dni później szliśmy "główną" ulicą Muang Ngoi, zapytałam Marcina : "Czy to przypadkiem nie jest Piesek?" i nagle malutki, ubłocony kształt oderwał się od ściany domku, biegnąc w naszą stronę, jak torpeda. Obszczekał i obskakał nas radośnie, podkładając łebek do głaskania i wrócił pod chatkę, odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami Laotańczyków....

Image

Byliśmy też na Phanoi Cave & View Point - bez Pieska :) Wejście 10 000 LAK, sam punkt położony dużo niżej, ale również atrakcyjny.

Image

Natomiast długo jeszcze zastanawialiśmy się, czy była jakakolwiek możliwość, żeby zabrać ze sobą Pieska do Polski...

2. Okoliczne wioski - Ban Na

Image

Image

Można również wybrać się na wycieczkę do okolicznych wiosek. My akurat zdecydowaliśmy się na Ban Na, położoną w odległości około 6 kilometrów od Muang Ngoi. Zazwyczaj takie wycieczki można zamówić w hotelu, idzie się wtedy z przewodnikiem. Jednak spokojnie można iść samemu, droga jest bardzo prosta i nie sposób się zgubić.


Dodaj Komentarz

Komentarze (22)

mareckipl 13 lipca 2020 01:52 Odpowiedz
Dzięki za dokarmianie będących na podróżniczym głodzie, takie relacje to jedna z niewielu rzeczy umożliwiających przetrwanie uziemienia :D
maxima 13 lipca 2020 10:17 Odpowiedz
czekam na więcej, bo do Laosu miałam bilet na 14.03.2020 i wiadomo co było potem :/
cart 13 lipca 2020 11:44 Odpowiedz
Do Vientiane można się taniej dostać. My leciecieliśmy z DMK do Udon Thani za 20$ i tam na pace ciężarówki za parę groszy na przejście graniczne.
wasil10 13 lipca 2020 11:55 Odpowiedz
@cart my zrobiliśmy tak samo w 2016 roku z lotem do Udon Thani, jednak w dalszą podróż nie udaliśmy się już niestety na pace, a autokarem i tuktukiem. @pestycyda też czekam na dalszą cześć, jestem mega ciekawy Waszych odczuć co do Laosu. Poza tym lubię Twoje pozytywne relacje, póki co jednak jakoś mniej emotek niż standardowo :D
qbaqba 13 lipca 2020 12:52 Odpowiedz
pestycyda napisał:Z Zakazanym Miastem było jeszcze gorzej, ale przynajmniej jednoznacznie. Po prostu go nie znaleźliśmy :DMuszę przyznać, że to całkiem niezłe osiągnięcie, biorąc pod uwagę że byliście przy placu Tiananmen (nawet jeśli po "złej stronie ulicy"), który z Zakazanym Miastem sąsiaduje :)
pestycyda 13 lipca 2020 17:24 Odpowiedz
@Mareckipl, dla mnie takie wspominanie to też metoda walki o przetrwanie. Miejmy nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy...@maxima, nie martw się, Laos czeka, jeszcze na pewno pojedziesz :) Udało się odzyskać pieniądze za bilety?@cart, na pewno. Ale mogłeś o tym nie pisać...Tacy byliśmy z siebie dumni... :Dwasil10 napisał: póki co jednak jakoś mniej emotek niż standardowo :D Ha! Tym razem postanowiłam, że relacja będzie epatować mrokiem. I złem :twisted: A poważnie, to aktualna sytuacja nie sprzyja. Ale pewnie się rozkręcę :D@QbaqBA, wiem :/ :D Nawet w końcu udało się nam przejść na odpowiednią stronę ulicy (ale wtedy to nawet Placu nie znaleźliśmy :/ :D, szukaliśmy, szwendaliśmy się, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy tuż-tuż przy murach...No. I na wrażeniu się skończyło. Ale to nie nasza wina, to na pewno przez upał i brak czasu. My przecież byliśmy doskonale przygotowani do zwiedzania. JAK ZAWSZE :/ :D
maxima 13 lipca 2020 21:26 Odpowiedz
@pestycyda mam nadzieję, że dotrę w przyszłym roku, bo w tym to już chyba przestałam się łudzić w kwestii dalekich lotów ;( w ramach chargebacku i dodatkowych odwołań w końcu bank oddał pieniądze, ale łatwo nie było. NA pewno bardziej wymagające niż wyjazd do Laosu ;)
2catstrooper 21 lipca 2020 13:59 Odpowiedz
Juz krzyczalam "frytki! frytki!"Czytam nastepne zdanie i co widze? Frytki.Widze, ze mamy podobne doswiadczenia z lokalnymi specjalami w tym miescie. hyhyhy!
gadekk 21 lipca 2020 15:06 Odpowiedz
Uwielbiam Twój styl pisania. Po przeczytaniu każdej z Twoich relacji mam ochotę ruszyć Waszymi śladami, a póki co robię to tylko palcem po mapie :lol:
bedbo 4 sierpnia 2020 08:27 Odpowiedz
Nie żebym poganiała autorkę:), w końcu są wakacje, ale nie mogę się doczekać dalszego ciągu. No i jakoś bez emotek czyta mi się to inaczej niż zwykle:)
katka256 5 sierpnia 2020 15:00 Odpowiedz
1 post na forum i już poganianie :o
maginiak 5 sierpnia 2020 18:07 Odpowiedz
Lepszy taki niż "jak dojechać z lotniska Bergamo do centrum"
bedbo 5 sierpnia 2020 22:22 Odpowiedz
katka2561 post na forum i już poganianie :o
No właśnie napisałam, że nie poganiam, tylko, że czekam. Bo po prostu bardzo lubię relacje Pestycydy, które czytam od kiedy zaczęły pojawiać się na tym forum. Myślałam, że do tego nie trzeba mieć jakiejś określonej (dużej) liczby postów i że zwyczajnie autorka może nawet się ucieszyć, że ma więcej zagorzałych czytelników niż myśli:)
bedbo 5 sierpnia 2020 22:36 Odpowiedz
katka2561 post na forum i już poganianie :o
No właśnie napisałam, że nie poganiam, tylko, że czekam. Bo po prostu bardzo lubię relacje Pestycydy, które czytam od kiedy zaczęły pojawiać się na tym forum. Myślałam, że do tego nie trzeba mieć jakiejś określonej (dużej) liczby postów i że zwyczajnie autorka może nawet się ucieszyć, że ma więcej zagorzałych czytelników niż myśli:)
katka256 5 sierpnia 2020 22:36 Odpowiedz
maginiak napisał:Lepszy taki niż "jak dojechać z lotniska Bergamo do centrum"@pestycyda dawaj do przodu :)masz rację@bedbo jeśli jesteś takim fanem/fanką relacji pestycydy, trzeba było założyć wcześniej konto i np.klikając "lubię to" lub zgłaszając relacje do konkursów, dać znać autorce, że jej relacje podobają się większej liczbie osób.
bedbo 5 sierpnia 2020 23:40 Odpowiedz
katka256maginiak napisał:Lepszy taki niż "jak dojechać z lotniska Bergamo do centrum"@pestycyda dawaj do przodu :)masz rację@bedbo jeśli jesteś takim fanem/fanką relacji pestycydy, trzeba było założyć wcześniej konto i np.klikając "lubię to" lub zgłaszając relacje do konkursów, dać znać autorce, że jej relacje podobają się większej liczbie osób.
Konto założyłam dużo wcześniej:) a Pestycyda, cóż, właśnie się dowiedziała:) Ale masz rację, autorzy relacji pownni wiedzieć, że się ich docenia i właśnie podjęłam działania w tym kierunku:)
bedbo 6 sierpnia 2020 00:59 Odpowiedz
katka256maginiak napisał:Lepszy taki niż "jak dojechać z lotniska Bergamo do centrum"@pestycyda dawaj do przodu :)masz rację@bedbo jeśli jesteś takim fanem/fanką relacji pestycydy, trzeba było założyć wcześniej konto i np.klikając "lubię to" lub zgłaszając relacje do konkursów, dać znać autorce, że jej relacje podobają się większej liczbie osób.
Konto założyłam dużo wcześniej:) a Pestycyda, cóż, właśnie się dowiedziała:) Ale masz rację, autorzy relacji pownni wiedzieć, że się ich docenia i właśnie podjęłam działania w tym kierunku:)
popcarol 2 listopada 2020 14:32 Odpowiedz
Przypomniałam sobie własną samotną wyprawę sprzed dwóch lat. Uwielbiam Twój sposób pisania. Dziękuję :)panie Tiutiu sa też w górach Wietnamu :) ;)
kawon30 26 listopada 2020 05:08 Odpowiedz
Nastąpi ten CD?
pestycyda 26 listopada 2020 20:03 Odpowiedz
popcarol napisał:Przypomniałam sobie własną samotną wyprawę sprzed dwóch lat @popcarol, czytałam i teraz sobie jeszcze odświeżyłam. Za pierwszym razem bardzo Cię podziwiałam, że zrealizowałaś ten wyjazd sama, za drugim - podziw się nie zmniejszył :) I dziękuję za miłe słowa :)@kawon30, nastąpi, nastąpi, tylko w bliżej nieokreślonej przyszłości :) jakoś nie mogę się zebrać do przesegregowania miliona zdjęć do kolejnego odcinka :)
tupungato 23 maja 2021 17:08 Odpowiedz
Ahoj, ja też zamawiam ciąg dalszy!; )
grzalka 17 maja 2022 23:08 Odpowiedz
I ja cały czas czekam na ciąg dalszy☺️. Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze.