0
Tom Stedd 26 lipca 2020 20:59
Kilka dni po wizycie w Mościskach znów pojechałem na jednodniówkę na Ukrainę. Tym razem mój wybór padł na Sambor, leżący w przeszłości w granicach Rzeczpospolitej.

Na granicy odbyłem z ukraińską celniczką mniej więcej taką rozmowę:
Ona: Jest ubezpieczenie COViD?
Ja: Jest. A jakbym nie miał, to można tutaj kupić?
Ona: Tutaj nie, ale po naszej stronie można.
Ja: Ale bez ubezpieczenia pani mnie tam nie wpuści?
Ona: Nie wpuszczę.
I koło się zamyka. Pamiętajcie, że póki co potrzebne jest ubezpieczenie turystyczne z wyraźnie zaznaczoną opcją COViD. Bez niego prawdopodobnie odbijecie się od ściany.

Dojazd na granicę w Medyce znów „zawdzięczam” Neobusowi, który tym razem dowiózł mnie w dwie strony za 7 zł. Z przejścia granicznego podjechałem do Mościsk (16 km, koszt 13 hrywien), a dalej ponownie marszrutką do Sambora (40 km, 37 hrywien). Miałem okazję jechać dokładnie tym samym pojazdem i z tym samym kierowcą, co kilka dni wcześniej, więc wiedziałem, że komfortu i szybkości nie uświadczę. 40 km jechaliśmy ponad godzinę, a szofer stawiał na naturalną klimatyzację jadąc większość trasy z otworzonymi drzwiami.

Może moje spostrzeżenie jest błędne, ale wydaje mi się, że trasa Medyka-Mościska-Sambor jest idealnym wstępem do dalszego przejazdu do Drohobycza (32 kursy dziennie) lub sanatoriów w Truskawcu, czyli popularnych wśród Polaków kierunków. Z Sambora oczywiście można dojechać też do Lwowa, jednak prościej jest z Mościsk. I tutaj słowo o drodze. Widać, że Sławomir Nowak, częściej określany ostatnio jako Sławomir N., nie za bardzo zajmował się chyba drogami lokalnymi, bo jakość jezdni na trasie Mościska-Sambor jest w większości fatalna. Na zdjęciu widać, jak to wygląda. Każda plama to nieudane najczęściej „cerowanie” nawierzchni, przez co marszrutka podskakuje i trzęsie się cała z wysiłkiem pokonując kolejne kilometry.

1.jpg


W Samborze można wysiąść na jednym z dwóch dworców. Po wyjściu na pewno poczujecie się tak, jakbyście wysiedli w środku dzielnicy handlowej. Serio, takiego natężenia sklepów, handlarzy i innych klimatów handlowych dawno nie widziałem i co ciekawe, nie spotkałem żadnego pustego sklepu/lokalu. Co krok to handel i handelek. A kumulacja ilości aptek i punktów aptecznych bije inne miasta na głowę. Sporo – oprócz spożywczaków - jest second-handów, piekarni i … szewców.

W internecie można poczytać o tym, że Sambor był mocno związany z Polską i polskością, ale śladów tego zbyt wielu w mieście nie ma. W Mościskach 1/3 mieszkańców ma ścisłe powiązania z naszym krajem, ale w Samborze jest to liczba na pewno mniejsza. Wprawdzie część rozumie język polski, ale odniosłem wrażenie, że niewielki procent posługuje się nim na co dzień. Podczas spaceru po mieście natknąłem się jedynie na dwa ślady języka polskiego (oczywiście oprócz kościoła, o którym poniżej).

2.jpg



3.jpg


Kościół pw. św. Jana Chrzciciela to centrum polskiego życia religijnego i patriotycznego. Niestety, podczas pierwszego podejścia odbywała się msza, a podczas drugiego kraty były już zamknięte i nie mogłem zwiedzić tej świątyni.

4.jpg



5.jpg


Tuż obok kościoła znajduje się budynek muzeum miejskiego, który wygląda jednak tak, jakby sam powinien trafić do muzeum. Cóż, w sobotę muzeum było nieczynne, więc nie wiem, czy jest fajne, czy kiepskie. Napotkana starsza Polka podsumowała je tak: „Panie, to nie nasze, to prawosławne. Trzeba iść do naszego kościółka”.

6.jpg


W Samborze jest ogólnie sporo świątyń różnych wyznań wschodnich. Co ciekawe, wszystkie były na oścież otwarte i zapraszały do zwiedzania. Jedne są mniej, drugie bardziej imponujące i ciekawe architektonicznie.

7.jpg



8.jpg



9.jpg


Zagadkę stanowi sala koncertowa. Z zewnątrz wygląda na nieczynną od dawna, ale jest plakat informujący o odbywających się tam co sobotę koncertach na starych organach. Pytani mieszkańcy nie mieli pojęcia, czy sala działa, czy umarła śmiercią naturalną.

10.jpg


Sambor to także duża ilość pomników. Trafiłem na monumenty Szewczenki, Bandery, Chmielnickiego, czyli tradycyjny zestaw pomników w dużej części ukraińskich miast wschodniej Ukrainy. Do tego upamiętniono m.in. bohaterów wojennych, ofiary katastrofy czarnobylskiej i członków „Niebiańskiej Sotni” z wydarzeń na kijowskim Majdanie.

11.jpg



12.jpg



13.jpg



14.jpg



15.jpg



16.jpg


Niezwykle szpetny jest – wg mnie – obelisk upamiętniający ofiary reżimu komunistycznego. Patrząc z przodu i z tyłu widzimy taki oto koszmarek.

17.jpg



18.jpg


Miejscem najczęściej odwiedzanym w Samborze jest rynek z ratuszem, fontanną i armatami. To najpopularniejsze miejsce spotkań i spacerów tubylców. Wokół rynku, jak w większości miast, znajdują się mniej lub bardziej zadbane kamieniczki.

19.jpg



20.jpg



21.jpg



22.jpg



23.jpg


No i spotkałem tam sprzedawczynię nieśmiertelnego na Ukrainie kwasu. Niestety, nie z zapyziałego metalowego pojemnika, a z porządnego stoiska.

24.jpg


Spacerując uliczkami Sambora nie znajdziemy raczej mega ciekawych miejsc. To typowe, niewielkie miasteczko, jakbyśmy je nazwali w Polsce, powiatowe, do którego zjeżdżają się mieszkańcy z okolicznych mniejszych miejscowości. Widać jednak w kilkunastu miejscach, że kiedyś czasy były o wiele lepsze.

25.jpg



26.jpg



27.jpg


Trafiłem nawet do baru piwnego znanego z innych, większych miast, gdzie piwo sprzedawane jest z nalewaka do plastikowych butelek na wynos lub do konsumpcji na miejscu. Ceny podane są za litr, a 10 hrywien to w przybliżeniu 1,5 zł. Sprzedawczyni zgodnie z zasadami przelewa piwo najpierw do butelki plastikowej, a dopiero potem może przelać je do kufla. Twarde prawo, ale prawo.

28.jpg


Tym razem nie będę wstawiać niczego dziwnego, innego, intrygującego, czy ciekawego, bo po prostu w Samborze nie napotkałem na takie rzeczy. Wspomnę jednak o kilku rzeczach.
Po pierwsze, w centrum miasta i przy dworcu krążą całe grupy Cyganów, którzy próbują wysępić pieniądze. „Wujku, daj kilka hrywien, niech cię Bóg pobłogosławi” – mniej więcej takimi słowami zachęcają frajerów. Mieszkańcy miasta stanowczą odmawiają im, bo wiedzą, że to nie są wcale biedne osoby, ale cwaniaki szukający naiwnych.
Po drugie, na granicy z jednej strony cieszymy się, że jesteśmy w Unii, ale z drugiej jest trochę głupio, gdy przechodzimy obok grupy 150-200 Ukraińców czekających na dworze (słońce, deszcz, bez zadaszenia) na przejście do Polski, co wg Straży Granicznej zająć może ok. 4 godzin przy takiej ilości chętnych. Jako obywatele UE mamy odrębną ścieżkę przejścia, praktycznie bez kolejek. Z rozmów wynika, że teraz czas odprawy dla Ukraińców jest dłuższy, bo muszą podać miejsce kwarantanny w Polsce, którą obowiązkowo przechodzą. Jest to kwestia dosyć umowna, bo podobno mogą odbywać ją … pracując.
Po trzecie, trzeba uważać na granicy, co się przenosi. Celniczka kazała Polce wyrzucić świeże owoce i warzywa, a także kiełbasę. Podobno, gdy u Ukraińca wykryje się nieduży przemyt, to może on być odesłany na koniec kolejki, co może być bardziej karzące, niż mandat. Stać 4 godziny i znów wrócić na koniec kolejki …
Po czwarte, odjeżdżając z Medyki widziałem Flixbusa na trasie do Rotterdamu w Holandii. Odjeżdżał praktycznie pusty, a wg rozkładu będzie jechał 28 godzin. Szokująca trasa. Szokująca, ale i kusząca do pokonania.

A na koniec mój mały dodatek. Niedawno któryś z forumowiczów szukał w Polsce „światy”, czyli sklepy z nazwą „świat” w sobie. Sądzę, że będąc w Samborze ucieszyłby się, bo bez przeszkód znalazłem nowe „światy”. Najciekawszy był ten ostatni, bo okazał się zapyziałą strzelnicą, w której można było wygrać duperele za zestrzelenie zapałek, czy czegoś podobnego. Jej wygląd zewnętrzny aż „zachęca” do wejścia 

29.jpg



30.jpg



31.jpg



32.jpg



33.jpg



34.jpg


Dodam jeszcze, nie chwaląc się wcale, że mam już zaplanowane kolejne wycieczki od granicy w głąb Ukrainy. Na horyzoncie Lwów, Drohobycz i coś jeszcze, ale nie wybrałem jeszcze, które miasteczko sobie zobaczę. Relacje oczywiście będą.

Dodaj Komentarz