W dzieciństwie wielu z nas marzyło o tym, kim będziemy w dorosłości. Pod wpływem kultowych filmów takich jak Top Gun, wielu z nas chciało być pilotami, ale nie ja. Ja wybrałem tramwajarza, przysłowiego Heńka, który otwiera i zamyka drzwi na każdej „stacji”. Życie potoczyło się inaczej, teraz siedzę i kodzę. W styczniu tego roku, postanowiłem, że czas najwyższy przekonać się jak to jest jechać w kabinie tramwaju. Jakiegoś wyjątkowego tramwaju. Ale gdzie u licha na świecie można takowe znaleźć? Polska odpada, San Francisco daleko i fundusze dość ograniczone. Zaraz, zaraz mamy przecież Portugalię. Tak, tam są legendarne żółto - białe tramwaje. Cel obrany, czas kupić bilety. Wybór padł na trasę Warszawa - Bruksela - Porto - Lizbona - Warszawa.
Dzień pierwszy
25.03 startuje ja i mój kumpel (zajawiony tramwajarz) Polskim busem (a jakże) do Wawy. Stamtąd szybki lot do Brukseli wizzAirem. Tam czekała nas nocka na lotnisku. Każdy kto miał tą wątpliwą przyjemność wie że to taki mały koszmar, ale do przeżycia. Poznaliśmy Dominika (zajawionego podróżnika) który od 11.00 czekał do 7.00 (następnego dnia) na lot powrotny do Polski. Granie w karty, niedobre frytki i miejscówka obok posterunku policji wydawały się idealne. Jednak podczas krótkiej drzemki, panowie z obsługi wpadli na genialny pomysł umycia okien. Rewelka, kto myje okna o 1.30 w nocy? Czas się wynosić do zimniejszej części lotniska. Zostaje 5 godzin do wylotu.
Dzień drugi
Przesiedzieliśmy do 4.30, szybkie security i zejście na dół do cieplejszej części terminala. Zostają nam niecałe dwie godziny. Patrzymy na karty, a okazuje się że RyanAir dał nam Priority (czemu? Nie wiadomo, narzekać nie będziemy). Pierwszy razy w życiu stoimi w specjalnej kolejce. Nic ciekawego więc udaliśmy się do naszego 737 i odlecieliśmy do Porto. Pogoda rowan się dramat, mgła, deszcz, 13 stopni i wilgoć, ale nie po to tu przyjechaliśmy żeby narzekać. Pomocna obsługa przedstawia nam nieco skomplikowany na pierwszy rzut oka, system stref metra (ale do ogarnięcia po 2/3 minutach). Kupujemy zielone karty (0,5e) oraz nabijamy billet (1,4e). Jedziemy do centrum. Pierwszy przystanek wyniarnia Taylor. Świetne miejsce, które warto odwiedzić. Płacąc 5e, możemy wybrać się na krótkie oprowadzanie po winiarni oraz degustować trzy trunki. Całość rozpoczyna się od krótkiego filmu wprowadzającego w świat win. Jak na tramwajarza przystało, nie lubowaliśmy się bukietem, barwą czy idealną konsystencją. Były pyszne, słodkie i ciekawie przedstawione.
Wychodząc, aura nieco się poprawiła, pognaliśmy dookoła miasta popijąc gorące espresso w kafeteteriach.
Miasto bardzo ciche spokojne i klimatyczne. Nikomu się nigdzie nie spieszy, a całość tętni życiem winiarni. Polecam odwiedzić restaurację Maria Rita, Rua da Alegria 16, vis a vis hotel Ibis. (dzięki za wskazówkę jednego z forumowiczów).
Jest ona prowadzona przez portugalczyków, nie ma angielskiego menu, ale przesympatyczna obsługa doradzi co warto spróbować. Nie zawiedliśmy się. Ceny potraw zaczynają się od 7/8e. Dzień dobiega końca, ostatni spacer wokół słynnego mostu Eiffella i powrót do hostelu.
Dzień trzeci
Budząc się rano czuliśmy niedosyt, gdzie jest nasz wymarzony tramwaj? Może to legenda? Nic, pakujemy się, wymeldowanie z hotelu. Cel: przejść miasto dookoła, a potem dotknąć oceanu. Jak pomyśleliśmy tak zrobiliśmy.
Pierwszy przystanek, kafeteria (Cancela Welha, ul Formosa), gdzie zjedliśmy pyszne śniadanko (espresso 0,6e, tost ok 2e, bułka z mięsem i serem 2,5e).
Następnie przeszliśmy przez plac Bolhao oraz Aliados.
Niedaleko znajduje się dworzec kolejowy. Warto wejść tam na chwilę, aby zobaczyć charakterystyczne niebieskie malowidła.
Dalej udaliśmy się w kierunku Se de Porto.
oraz księgarni Harrego pottera.
Krótki spacer w kierunku rzeki Douro, doprowadził nas do pierwszego czerwonego tramwaju linii 22. Yeah!
Mijając Bolsa Palace, idziemy dalej aż na przystanek (Infante) skąd odjeżdżał tramwaj linii 1. Koszt 2,5e, płatne u kierowcy. Jest zabytkowy, niemal taki jak chcieliśmy. Wsiadając do środka można zauważyć precyzję wykończenia, tradycyjny styl prowadzenia przez motorniczego. Na stojąco. Liczne wajchy i „manualny” klakson. Nieprawdopodobny klimat. Na szczęście z tyłu wagonu była druga kabina. Można wejść do środka i poczuć się jak było się dzieckiem. Tak to spełnienie marzenia w jakże miłym otoczeniu, stylu. Bajka.
Czar prysł gdy trzeba było opuścić tramwaj, ale pełni optymizmu udaliśmy się nad ocean.
Jeden wielki żywioł. Pierwszy kontakt z Atlantykiem taki niezapomniany.
Ale czas wracać, czas jechać dalej w poszukiwaniu jeszcze lepszego tramwaju. Tego żółto – białego, wymarzonego i niepowtarzalnego. Udajemy się na lotnisko metrem i o 22 wylatujemy z Porto do Lizbony.
Hostel (goHostel) w którym się zatrzymaliśmy to świetne miejsce, Kuchnia, ogródek, chillroom z tv. Wiele udogodnień, za wyjątkiem dość słabego ogrzewania nocą. Cóż, koce poszły w ruch i dało się przeżyć.
c.d.nDzień czwarty. 9.00 pobudka, szybki prysznic i śniadanko na ogródku. Muszę pochwalić obsługę hostelu za sprawne uzupełnianie produktów i dość bogaty (jak na hostel) wybór. Różnego rodzaju pieczywko, kawa, herbata, czekolada, soki, jogurty, dżemy, wędliny i ser. Jest dobrze. Za oknem 25 stopni tylko napiewa nas optymizmem. Czas ruszać (punkt A), pierwszy cel zamek św Jerzego, położonego na jednym ze wzgórz. Mały spacer w kierunku morza (trasa z A do B), kieruje nas małymi uliczkami, gdzie widzimy tory. Dobry zwiastun.
I nagle, nagle jest, nieco nieśmiało wyjeżdża zza rogu, żołty, piękny pojazd.
Czas na ekstytacje jeszcze będzie. Mamy cały dzień na zwiedzanie, więc musimy kierować się w kierunku stromego podejścia do zamku. Wstęp 8 euro, mapki są dostępne w wielu językach (brak polskiego). Rundka dookoła to ok 30/45 min max.
Widok na pomarańczowe daszki kamienic oraz „europejski golden gate” robi wrażenie.
Schodząc jedną z krętych, wąskich uliczek obieramy kierunek “nad wodę”, czyli rejon placu Comersio. Mijamy interesująca katedrę (Se Catedral)
oraz kamienicę Casa des Bicos (z racji elewacji) i jesteśmy.
Robi wrażenie, ale ludzie oferujący „Hash, special marijuana, kokaine”, są nieco męczacy. Tak czy owak, po chwili uczymy się ich ignorować i wracamy do delektowania się miastem. Idąc ulicą da Prata
w kierunku placu Restaurandores.
Mijamy (Elevator de Stanta Lusta, wstęp bodajże 5e, my odpuszczamy).
Jest popołudnie, na naszej mapie widnieją jeszcze dwie pineski. Czas ruszyć to najdalszej z nich, czyli Basilica da Estrella, w której odbywał się…ślub;)
Wracając zahaczamy o parlament.
Czas coś zjeść. Wybór pada na zupełnie przypadkową knajpkę (Coisas Boas), która jak później się okazało oferowała świetne jedzenie.
Obiad od 6,5e w górę, porcje bardzo duże i miła ekipa tam pracująca. Na deser nigdy już nie mieliśmy miejsca;) Wracająć do hostelu, spoglądamy na naszą mapę punktów do odwiedzenia i dochodzimy do wniosku, że mamy jeszcze dwa dni, a zwiedzania na max 1. Kupujemy piwko (Super Bock, smaczne) i wpadamy na pomysł jechania na kify, Początkowo wybieramy południowy Lagos, ale ponad 4h w jedną stronę wydaje się nie mieć sensu.. Szukamy dalej i znajdujemy Cascais. Miasto położone na zachód od Lizbony, do którego można dojechać w 40 min pociągiem. Koszt 2,4e. Postanowione, jedziemy. Wieczorem robimy rundkę po głównym placu, aby porobić zdjęcia pod osłoną nocy. Uwielbiam miasto o tej porze, wtedy całość wygląda zupełnie inaczej, tak magiczniej.
Udajemy się na ulicę, gdzie podobno spotykają się studenci (róg Rua da Atalaia i Travessa da Car). Jest wiele knajpek z tanim piwem. Jednak ok 21.30/22 wszędzie kompletenie pusto. Nieco zrezygnowani idziemy do hostelu i ukazuje się on. Ten wymarzony zółto-biały tramwaj stojący sobie na zboczu. Aura nocy, światła i atmosfera tego miasta. Wszystko niesamowicie klimatyczne, tramwaj jest niesamowity, piękny, mimo że jakiś zbuntowany nastolatek, musiał upięknić go graffiti. Panie i panowie oto on:
Marzenie spełnione, kolejne do odhaczenia z prywatnej listy.
Mapka:
Dzień piąty Czas wstać wcześnie rano i ruszyć na spotkanie oceanem po raz drugi. Ze stacji (Cais do sodre) ruszamy do Cascais, mijając słynny portugalski most oraz dzielnice Belem. Cascais, to takie spokojne miasteczko z licznymi przystaniami dla jachtów, wolniejszym trybem życia. Naprawdę urokliwe.
Wybieramy się na spacer wybrzeżem, aż dotarliśmy nad klify. Robią niesamowite wrażenie.
Pogoda w Porto średnia Ci się trafiła, a to kolorowe miasto przy ładnej pogodzie jest duuużo weselsze. Ogólnie fajna inspiracja Twojej podróży
:)EDIT: https://www.youtube.com/watch?v=optN0Vim5Aw
:D
Odżyły wspomnienia
:D byłem 2 tygodnie wcześniej w Porto i pogodę trafiłem boską +23
8-) może dzięki temu zakochałem się w Porto i zamierzam ponownie wrócić do tego przepięknego miasta
:P a co do pogody to będąc kiedyś w Lizbonie w maju to załapałem się na deszczowe dni
:oops: i dobrym pomysłem był wylot na Maderę gdzie już było dużo lepiej
8-)
Może było nieco pochmurnie, ale klimat miasta dało się uchwycić. W Lizbonie było zdecydowanie lepiej i goręcej, ale to w dalszej części relacji. Póki co jest szkic, czas na dodanie zdjęć i szczegółów;)
seba napisał:W dzieciństwie wielu z nas marzyło o tym, kim będziemy w dorosłości. Pod wpływem kultowych filmów takich jak Top Gun, wielu z nas chciało być pilotami, ale nie ja. Ja wybrałem tramwajarza, przysłowiego Heńka, który otwiera i zamyka drzwi na każdej „stacji”. Życie potoczyło się inaczej, teraz siedzę i kodzę.Zaraz, a co Ci stoi na przeszkodzie realizować to marzenie? W komunikacji jest coś takiego jak kierowcy/motorniczowie zasilający - zwłaszcza u prywatnych przewoźników masz pełną dowolność, a z kolei u komunalnych całkiem niezłe zarobki, zwłaszcza że to są zawody, w których wciąż brakuje ludzi. Ja sam w wolnych chwilach prowadzę miejskie autobusy (jeździłem już w różnych miastach, a nawet w międzymiastowych), choć na co dzień robię zupełnie co innego.Oczywiście to kosztowne (bo niewiele godzin na miesiąc, a trzeba ponosić koszty tych wszystkich idiotycznych szkoleń, które narzucili wybrańcy narodu na Wiejskiej), ale to najlepszy sposób na odstresowanie po pracy, jaki znam.
seba napisał:Mijamy (Elevator de Stanta Lusta, wstęp bodajże 5e, my odpuszczamy).Przy bilecie całodobowym wszystkie elevatory (w tym także Santa Justa) są w cenie, co się z pewnością opłaca (bilet bodajże kosztuje 6 Euro). Jedynie na tramwaj 1 wzdłuż rzeki trzeba kupić osobny bilet (2,5 Euro)
W styczniu tego roku, postanowiłem, że czas najwyższy przekonać się jak to jest jechać w kabinie tramwaju. Jakiegoś wyjątkowego tramwaju. Ale gdzie u licha na świecie można takowe znaleźć? Polska odpada, San Francisco daleko i fundusze dość ograniczone. Zaraz, zaraz mamy przecież Portugalię. Tak, tam są legendarne żółto - białe tramwaje. Cel obrany, czas kupić bilety. Wybór padł na trasę Warszawa - Bruksela - Porto - Lizbona - Warszawa.
Dzień pierwszy
25.03 startuje ja i mój kumpel (zajawiony tramwajarz) Polskim busem (a jakże) do Wawy. Stamtąd szybki lot do Brukseli wizzAirem. Tam czekała nas nocka na lotnisku. Każdy kto miał tą wątpliwą przyjemność wie że to taki mały koszmar, ale do przeżycia. Poznaliśmy Dominika (zajawionego podróżnika) który od 11.00 czekał do 7.00 (następnego dnia) na lot powrotny do Polski. Granie w karty, niedobre frytki i miejscówka obok posterunku policji wydawały się idealne. Jednak podczas krótkiej drzemki, panowie z obsługi wpadli na genialny pomysł umycia okien. Rewelka, kto myje okna o 1.30 w nocy? Czas się wynosić do zimniejszej części lotniska. Zostaje 5 godzin do wylotu.
Dzień drugi
Przesiedzieliśmy do 4.30, szybkie security i zejście na dół do cieplejszej części terminala. Zostają nam niecałe dwie godziny. Patrzymy na karty, a okazuje się że RyanAir dał nam Priority (czemu? Nie wiadomo, narzekać nie będziemy). Pierwszy razy w życiu stoimi w specjalnej kolejce. Nic ciekawego więc udaliśmy się do naszego 737 i odlecieliśmy do Porto. Pogoda rowan się dramat, mgła, deszcz, 13 stopni i wilgoć, ale nie po to tu przyjechaliśmy żeby narzekać. Pomocna obsługa przedstawia nam nieco skomplikowany na pierwszy rzut oka, system stref metra (ale do ogarnięcia po 2/3 minutach). Kupujemy zielone karty (0,5e) oraz nabijamy billet (1,4e). Jedziemy do centrum. Pierwszy przystanek wyniarnia Taylor. Świetne miejsce, które warto odwiedzić. Płacąc 5e, możemy wybrać się na krótkie oprowadzanie po winiarni oraz degustować trzy trunki. Całość rozpoczyna się od krótkiego filmu wprowadzającego w świat win. Jak na tramwajarza przystało, nie lubowaliśmy się bukietem, barwą czy idealną konsystencją. Były pyszne, słodkie i ciekawie przedstawione.
Wychodząc, aura nieco się poprawiła, pognaliśmy dookoła miasta popijąc gorące espresso w kafeteteriach.
Miasto bardzo ciche spokojne i klimatyczne. Nikomu się nigdzie nie spieszy, a całość tętni życiem winiarni. Polecam odwiedzić restaurację Maria Rita, Rua da Alegria 16, vis a vis hotel Ibis. (dzięki za wskazówkę jednego z forumowiczów).
https://www.google.pl/maps/@41.137081,-8.615912,3a,75y,197.97h,89.78t/data=!3m4!1e1!3m2!1sQGZakc7yNBoJRQEcj56ldw!2e0!6m1!1e1
Jest ona prowadzona przez portugalczyków, nie ma angielskiego menu, ale przesympatyczna obsługa doradzi co warto spróbować. Nie zawiedliśmy się. Ceny potraw zaczynają się od 7/8e.
Dzień dobiega końca, ostatni spacer wokół słynnego mostu Eiffella i powrót do hostelu.
Dzień trzeci
Budząc się rano czuliśmy niedosyt, gdzie jest nasz wymarzony tramwaj? Może to legenda? Nic, pakujemy się, wymeldowanie z hotelu. Cel: przejść miasto dookoła, a potem dotknąć oceanu. Jak pomyśleliśmy tak zrobiliśmy.
Pierwszy przystanek, kafeteria (Cancela Welha, ul Formosa), gdzie zjedliśmy pyszne śniadanko (espresso 0,6e, tost ok 2e, bułka z mięsem i serem 2,5e).
Następnie przeszliśmy przez plac Bolhao oraz Aliados.
Niedaleko znajduje się dworzec kolejowy. Warto wejść tam na chwilę, aby zobaczyć charakterystyczne niebieskie malowidła.
Dalej udaliśmy się w kierunku Se de Porto.
oraz księgarni Harrego pottera.
Krótki spacer w kierunku rzeki Douro, doprowadził nas do pierwszego czerwonego tramwaju linii 22. Yeah!
Mijając Bolsa Palace, idziemy dalej aż na przystanek (Infante) skąd odjeżdżał tramwaj linii 1. Koszt 2,5e, płatne u kierowcy. Jest zabytkowy, niemal taki jak chcieliśmy. Wsiadając do środka można zauważyć precyzję wykończenia, tradycyjny styl prowadzenia przez motorniczego. Na stojąco. Liczne wajchy i „manualny” klakson. Nieprawdopodobny klimat. Na szczęście z tyłu wagonu była druga kabina. Można wejść do środka i poczuć się jak było się dzieckiem. Tak to spełnienie marzenia w jakże miłym otoczeniu, stylu. Bajka.
Czar prysł gdy trzeba było opuścić tramwaj, ale pełni optymizmu udaliśmy się nad ocean.
Jeden wielki żywioł. Pierwszy kontakt z Atlantykiem taki niezapomniany.
Ale czas wracać, czas jechać dalej w poszukiwaniu jeszcze lepszego tramwaju. Tego żółto – białego, wymarzonego i niepowtarzalnego. Udajemy się na lotnisko metrem i o 22 wylatujemy z Porto do Lizbony.
Hostel (goHostel) w którym się zatrzymaliśmy to świetne miejsce, Kuchnia, ogródek, chillroom z tv. Wiele udogodnień, za wyjątkiem dość słabego ogrzewania nocą. Cóż, koce poszły w ruch i dało się przeżyć.
c.d.nDzień czwarty.
9.00 pobudka, szybki prysznic i śniadanko na ogródku. Muszę pochwalić obsługę hostelu za sprawne uzupełnianie produktów i dość bogaty (jak na hostel) wybór. Różnego rodzaju pieczywko, kawa, herbata, czekolada, soki, jogurty, dżemy, wędliny i ser. Jest dobrze. Za oknem 25 stopni tylko napiewa nas optymizmem. Czas ruszać (punkt A), pierwszy cel zamek św Jerzego, położonego na jednym ze wzgórz. Mały spacer w kierunku morza (trasa z A do B), kieruje nas małymi uliczkami, gdzie widzimy tory. Dobry zwiastun.
I nagle, nagle jest, nieco nieśmiało wyjeżdża zza rogu, żołty, piękny pojazd.
Czas na ekstytacje jeszcze będzie. Mamy cały dzień na zwiedzanie, więc musimy kierować się w kierunku stromego podejścia do zamku. Wstęp 8 euro, mapki są dostępne w wielu językach (brak polskiego). Rundka dookoła to ok 30/45 min max.
Widok na pomarańczowe daszki kamienic oraz „europejski golden gate” robi wrażenie.
Schodząc jedną z krętych, wąskich uliczek obieramy kierunek “nad wodę”, czyli rejon placu Comersio. Mijamy interesująca katedrę (Se Catedral)
oraz kamienicę Casa des Bicos (z racji elewacji) i jesteśmy.
Robi wrażenie, ale ludzie oferujący „Hash, special marijuana, kokaine”, są nieco męczacy. Tak czy owak, po chwili uczymy się ich ignorować i wracamy do delektowania się miastem. Idąc ulicą da Prata
w kierunku placu Restaurandores.
Mijamy (Elevator de Stanta Lusta, wstęp bodajże 5e, my odpuszczamy).
Jest popołudnie, na naszej mapie widnieją jeszcze dwie pineski. Czas ruszyć to najdalszej z nich, czyli Basilica da Estrella, w której odbywał się…ślub;)
Wracając zahaczamy o parlament.
Czas coś zjeść. Wybór pada na zupełnie przypadkową knajpkę (Coisas Boas), która jak później się okazało oferowała świetne jedzenie.
https://www.google.pl/maps/place/Lizbon ... bde49036d0
Obiad od 6,5e w górę, porcje bardzo duże i miła ekipa tam pracująca. Na deser nigdy już nie mieliśmy miejsca;)
Wracająć do hostelu, spoglądamy na naszą mapę punktów do odwiedzenia i dochodzimy do wniosku, że mamy jeszcze dwa dni, a zwiedzania na max 1. Kupujemy piwko (Super Bock, smaczne) i wpadamy na pomysł jechania na kify, Początkowo wybieramy południowy Lagos, ale ponad 4h w jedną stronę wydaje się nie mieć sensu.. Szukamy dalej i znajdujemy Cascais. Miasto położone na zachód od Lizbony, do którego można dojechać w 40 min pociągiem. Koszt 2,4e. Postanowione, jedziemy. Wieczorem robimy rundkę po głównym placu, aby porobić zdjęcia pod osłoną nocy. Uwielbiam miasto o tej porze, wtedy całość wygląda zupełnie inaczej, tak magiczniej.
Udajemy się na ulicę, gdzie podobno spotykają się studenci (róg Rua da Atalaia i Travessa da Car). Jest wiele knajpek z tanim piwem. Jednak ok 21.30/22 wszędzie kompletenie pusto. Nieco zrezygnowani idziemy do hostelu i ukazuje się on. Ten wymarzony zółto-biały tramwaj stojący sobie na zboczu. Aura nocy, światła i atmosfera tego miasta. Wszystko niesamowicie klimatyczne, tramwaj jest niesamowity, piękny, mimo że jakiś zbuntowany nastolatek, musiał upięknić go graffiti. Panie i panowie oto on:
Marzenie spełnione, kolejne do odhaczenia z prywatnej listy.
Mapka:
Czas wstać wcześnie rano i ruszyć na spotkanie oceanem po raz drugi. Ze stacji (Cais do sodre) ruszamy do Cascais, mijając słynny portugalski most oraz dzielnice Belem. Cascais, to takie spokojne miasteczko z licznymi przystaniami dla jachtów, wolniejszym trybem życia. Naprawdę urokliwe.
Wybieramy się na spacer wybrzeżem, aż dotarliśmy nad klify. Robią niesamowite wrażenie.