Za mną już trzecia wyprawa jednodniowa na Ukrainę. Ponownie tani Neobus (7 zł RT z mojego miasta na granicę w Medyce) i wizyty w dwóch małych miasteczkach. Takich, o których wcześniej (czytaj: z miesiąc temu) nigdy nie słyszałem. Na przejściu pieszym pustka całkowita, w obie strony bez kolejki. Do końca nie wiedziałem, jak będzie wyglądać wjazd na Ukrainę (czy bez kwarantanny), ale zaryzykowałem nocny dojazd i szczęśliwie po 6 rano przekroczyłem wschodnią granicę. Marszrutka odjeżdżała w kierunku Lwowa za kilka minut, więc znów szczęście się do mnie uśmiechnęło. Spytałem kierowcy, czy są jakieś negatywne kwestie związane w objęciem strefą pomarańczową całego terenu od granicy do Lwowa (i jeszcze dalej), ale ku memu zdziwieniu stwierdził, że nie ma żadnej różnicy w funkcjonowaniu i w życiu codziennym. „Panie, ten cały wirus to służy tylko naszej władzy, żeby się nakradła, a nie jest groźny dla ludzi” – stwierdził filozoficznie (opinia rozmówcy nr 1). Mój wybór pierwszego celu podróży padł na miasteczko o dziwnej nazwie: Sądowa Wisznia. Jak w podobnych mu miejscach w oczy rzucała się ilość świątyń. Cerkiew Świętej Trójcy i leżąca na wzgórzu Cerkiew Św. Spasa wyglądają tak:
W miasteczku znajduje się również kościół katolicki, prowadzony przez zakon franciszkanów. Uciąłem sobie pogawędkę z jednym z braci, który pokrótce przedstawił mi kilkusetletnią historię świątyni i opowiedział ciekawostki o Sądowej Wiszni. Jej nazwa pochodzi od spotkań szlacheckich, a właściwie sądów, debat (stąd człon „Sądowa”), które odbywały się na pobliskich wzgórzach, wyższych miejscach (stąd człon „Wisznia” – nie od nazwy drzewa owocowego). O krewkości szlachty świadczy fakt, że na zebraniach obowiązywał zakaz posiadania broni palnej, a jedynie dopuszczalna była broń biała, której podobno często używano.
Ciekawostką jest luźne powiązanie Sądowej Wiszni z Janem Pawłem II, który w młodości obywał przeszkolenie wojskowe w pobliskiej miejscowości, a do Wiszni regularnie przyjeżdżał m.in. na msze. Obecnie w kościele jest kapliczka Jana Pawła II z jego relikwiami – włosami. Braciszek w kwestii koronawirusa zachował daleko idącą wstrzemięźliwość. „Wirus istnieje, ale nie można przesadzać, tylko żyć normalnie” (opinia rozmówcy nr 2).
Przy cerkwi spotkałem porządkującą teren kobietę, z którą odbyłem potem krótki spacer. Ponarzekała na los mieszkańców, niskie pensje, ucieczkę wielu ludzi do pracy w Polsce i na koronawirusa. „Panie, on służy tylko władzy, która kradnie! Na te kolorowe strefy to tylko machnąć ręką!” (opinia rozmówcy nr 3). W Sądowej Wiszni znajdują się ruiny zamku rodziny Marsów. Kiedyś imponował, obecnie jest w tragicznym stanie, zarośnięty zielskiem i prawie niewidoczny z ulicy. Na miejscu zero informacji o tym zabytku. http://slowopolskie.org/paac-marsa-w-sd ... inwestora/ - tutaj można znaleźć wizualizacje zamku, a poniżej zamieszczam zdjęcia stanu obecnego.
Jako że w Sądowej Wiszni nie ma co robić przez więcej, niż 2-3 godziny, to pojechałem marszrutką do miasteczka Gródek (Gorodok). Polacy używali dawniej nazwy Gródek Jagielloński oczywiście ze względu na powiązania z Jagiellonami, ale ostatecznie nazwa ta została wyparta i coraz częściej mówi się o Gródku Lwowskim. Można powiedzieć, że to prawie lokalna metropolia, dość ładnie utrzymana, z dużą ilością sklepów, punktów usługowych itp. Są informacje turystyczne, plansze informacyjne i podkreślanie historycznego charakteru miasteczka. W przeszłości dość mocno powiązany był z Polską, ale obecnie niewiele jest już śladów polskości i osób polskiego pochodzenia. Skoro małomiasteczkowa Ukraina, to i kilka świątyń. Przy parku znajduje się monastyr, będący w przeszłości siedzibą katolickiego zakonu. Sam park położony jest ładnie na wzgórzu nad wodą.
Inne świątynie również przykuwały uwagę, większość z nich jest zabytkami chronionymi przez ukraińskie prawo.
Nieco przypadkiem trafiłem na miejscowy cmentarz, gdzie można znaleźć groby nawiązujące do bogatej przeszłości historycznej miasteczka. Mogiły żołnierzy z I i II wojny światowej, groby ofiar reżimu komunistycznego, czy ofiary kijowskiego Majdanu wyróżniają się na cmentarzu.
Kolos – to brzmi dumnie, prawda? A w rzeczywistości to nazwa miejscowego … stadionu, chociaż słowo stadion jest używane tutaj zdecydowanie na wyrost.
Kilka akcentów w Gródku jest wyraźnie proturystycznych. Dość porządny dworzec dla marszrutek, plansze z mapami, drobne akcenty architektoniczne itp. mogą się podobać.
Kilka elementów wymaga jednak pilnej interwencji. Tak wygląda budynek miejskiej biblioteki. Tak, czynnej biblioteki.
Na koniec wspomnę jeszcze o polskiej parafii w Gródku. Parafia Podwyższenia Krzyża Świętego ma kilkaset lat, kościół był wielokrotnie przebudowywany, w czasach komunistycznych oczywiście nie pełnił cały czas swojej roli, ale obecnie wierni mogą uczestniczyć w mszach w języku polskim.
W kościele miałem okazję porozmawiać z sympatyczną siostrą zakonną, a skłoniła mnie do tego taka oto informacja z przykościelnego pomnika.
A jaka jest prawda? Według siostry zakonnej Władysław Jagiełło zmarł w Gródku, w którym wcześniej wielokrotnie bywał. Jego serca nie ma na pewno w polskim kościele, ale prawdopodobnie zostało złożone w obecnym monastyrze przy parku. A jaka jest prawda? Podobno w każdej legendzie jest ziarnko prawdy…
I to by było na tyle opowieści z jednodniówki na małomiasteczkowej Ukrainie. Oczywiście zaplanowanych mam kilka kolejnych wyjazdów na wschód, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie, bo koronawirus zdecyduje o wszystkim. Jak widać w przytoczonych opiniach, zwykli ludzie mają głęboko w poważaniu podział kraju na strefy i zbytnio nie wierzą w szkodliwość wirusa. Czy nie z podobną sytuacją mamy w Polsce?
A kwestie bezpieczeństwa? Maseczki są noszone w sklepach, na co zwraca uwagę ich obsługa, ale już w marszrutkach prawie nikt nie zasłania ust i nosa. Rozumiem to, sam zdejmowałem maseczkę, bo naprawdę trudno jest wytrzymać w starym busie bez klimatyzacji przy 27-30 stopniach i uchylonym lekko oknie dachowym.
Na przejściu pieszym pustka całkowita, w obie strony bez kolejki. Do końca nie wiedziałem, jak będzie wyglądać wjazd na Ukrainę (czy bez kwarantanny), ale zaryzykowałem nocny dojazd i szczęśliwie po 6 rano przekroczyłem wschodnią granicę.
Marszrutka odjeżdżała w kierunku Lwowa za kilka minut, więc znów szczęście się do mnie uśmiechnęło. Spytałem kierowcy, czy są jakieś negatywne kwestie związane w objęciem strefą pomarańczową całego terenu od granicy do Lwowa (i jeszcze dalej), ale ku memu zdziwieniu stwierdził, że nie ma żadnej różnicy w funkcjonowaniu i w życiu codziennym. „Panie, ten cały wirus to służy tylko naszej władzy, żeby się nakradła, a nie jest groźny dla ludzi” – stwierdził filozoficznie (opinia rozmówcy nr 1).
Mój wybór pierwszego celu podróży padł na miasteczko o dziwnej nazwie: Sądowa Wisznia. Jak w podobnych mu miejscach w oczy rzucała się ilość świątyń. Cerkiew Świętej Trójcy i leżąca na wzgórzu Cerkiew Św. Spasa wyglądają tak:
W miasteczku znajduje się również kościół katolicki, prowadzony przez zakon franciszkanów. Uciąłem sobie pogawędkę z jednym z braci, który pokrótce przedstawił mi kilkusetletnią historię świątyni i opowiedział ciekawostki o Sądowej Wiszni. Jej nazwa pochodzi od spotkań szlacheckich, a właściwie sądów, debat (stąd człon „Sądowa”), które odbywały się na pobliskich wzgórzach, wyższych miejscach (stąd człon „Wisznia” – nie od nazwy drzewa owocowego). O krewkości szlachty świadczy fakt, że na zebraniach obowiązywał zakaz posiadania broni palnej, a jedynie dopuszczalna była broń biała, której podobno często używano.
Ciekawostką jest luźne powiązanie Sądowej Wiszni z Janem Pawłem II, który w młodości obywał przeszkolenie wojskowe w pobliskiej miejscowości, a do Wiszni regularnie przyjeżdżał m.in. na msze. Obecnie w kościele jest kapliczka Jana Pawła II z jego relikwiami – włosami.
Braciszek w kwestii koronawirusa zachował daleko idącą wstrzemięźliwość. „Wirus istnieje, ale nie można przesadzać, tylko żyć normalnie” (opinia rozmówcy nr 2).
Przy cerkwi spotkałem porządkującą teren kobietę, z którą odbyłem potem krótki spacer. Ponarzekała na los mieszkańców, niskie pensje, ucieczkę wielu ludzi do pracy w Polsce i na koronawirusa. „Panie, on służy tylko władzy, która kradnie! Na te kolorowe strefy to tylko machnąć ręką!” (opinia rozmówcy nr 3).
W Sądowej Wiszni znajdują się ruiny zamku rodziny Marsów. Kiedyś imponował, obecnie jest w tragicznym stanie, zarośnięty zielskiem i prawie niewidoczny z ulicy. Na miejscu zero informacji o tym zabytku.
http://slowopolskie.org/paac-marsa-w-sd ... inwestora/ - tutaj można znaleźć wizualizacje zamku, a poniżej zamieszczam zdjęcia stanu obecnego.
Jako że w Sądowej Wiszni nie ma co robić przez więcej, niż 2-3 godziny, to pojechałem marszrutką do miasteczka Gródek (Gorodok). Polacy używali dawniej nazwy Gródek Jagielloński oczywiście ze względu na powiązania z Jagiellonami, ale ostatecznie nazwa ta została wyparta i coraz częściej mówi się o Gródku Lwowskim.
Można powiedzieć, że to prawie lokalna metropolia, dość ładnie utrzymana, z dużą ilością sklepów, punktów usługowych itp. Są informacje turystyczne, plansze informacyjne i podkreślanie historycznego charakteru miasteczka. W przeszłości dość mocno powiązany był z Polską, ale obecnie niewiele jest już śladów polskości i osób polskiego pochodzenia.
Skoro małomiasteczkowa Ukraina, to i kilka świątyń. Przy parku znajduje się monastyr, będący w przeszłości siedzibą katolickiego zakonu. Sam park położony jest ładnie na wzgórzu nad wodą.
Inne świątynie również przykuwały uwagę, większość z nich jest zabytkami chronionymi przez ukraińskie prawo.
Nieco przypadkiem trafiłem na miejscowy cmentarz, gdzie można znaleźć groby nawiązujące do bogatej przeszłości historycznej miasteczka. Mogiły żołnierzy z I i II wojny światowej, groby ofiar reżimu komunistycznego, czy ofiary kijowskiego Majdanu wyróżniają się na cmentarzu.
Kolos – to brzmi dumnie, prawda? A w rzeczywistości to nazwa miejscowego … stadionu, chociaż słowo stadion jest używane tutaj zdecydowanie na wyrost.
Kilka akcentów w Gródku jest wyraźnie proturystycznych. Dość porządny dworzec dla marszrutek, plansze z mapami, drobne akcenty architektoniczne itp. mogą się podobać.
Kilka elementów wymaga jednak pilnej interwencji. Tak wygląda budynek miejskiej biblioteki. Tak, czynnej biblioteki.
Na koniec wspomnę jeszcze o polskiej parafii w Gródku. Parafia Podwyższenia Krzyża Świętego ma kilkaset lat, kościół był wielokrotnie przebudowywany, w czasach komunistycznych oczywiście nie pełnił cały czas swojej roli, ale obecnie wierni mogą uczestniczyć w mszach w języku polskim.
W kościele miałem okazję porozmawiać z sympatyczną siostrą zakonną, a skłoniła mnie do tego taka oto informacja z przykościelnego pomnika.
A jaka jest prawda? Według siostry zakonnej Władysław Jagiełło zmarł w Gródku, w którym wcześniej wielokrotnie bywał. Jego serca nie ma na pewno w polskim kościele, ale prawdopodobnie zostało złożone w obecnym monastyrze przy parku. A jaka jest prawda? Podobno w każdej legendzie jest ziarnko prawdy…
I to by było na tyle opowieści z jednodniówki na małomiasteczkowej Ukrainie. Oczywiście zaplanowanych mam kilka kolejnych wyjazdów na wschód, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie, bo koronawirus zdecyduje o wszystkim. Jak widać w przytoczonych opiniach, zwykli ludzie mają głęboko w poważaniu podział kraju na strefy i zbytnio nie wierzą w szkodliwość wirusa. Czy nie z podobną sytuacją mamy w Polsce?
A kwestie bezpieczeństwa? Maseczki są noszone w sklepach, na co zwraca uwagę ich obsługa, ale już w marszrutkach prawie nikt nie zasłania ust i nosa. Rozumiem to, sam zdejmowałem maseczkę, bo naprawdę trudno jest wytrzymać w starym busie bez klimatyzacji przy 27-30 stopniach i uchylonym lekko oknie dachowym.