Plan wycieczki objazdowej po Czarnogórze zapowiadał się intensywnie – zaplanowaliśmy 6 różnych miejsc noclegowych w czasie 11 – dniowego pobytu.
03 września 2019 (wtorek)
Wylądowaliśmy na lotnisku w Podgoricy ok. godz. 13 (wylot z Warszawy). Wypożyczyliśmy sprawnie auto w wypożyczalni Pro Auto Car Rental Montenegro i wyruszyliśmy w kierunku Parku Narodowego Durmitor, a dokładnie obierając za cel okolice miejscowości Žabljak.
Staram się przewidzieć wszystkie hipotetyczne zdarzenia, które mogą nas spotkać w czasie pobytu za granicą, a podejmowanie owych działań prewencyjnych rozwinęłam przede wszystkim od czasu, kiedy podróżujemy z dzieckiem. Wcześniej nie zabierałam ze sobą nawet plastrów, a teraz zabieram wszystko to co się przyda, może się przydać, ale także to, co na 99 % się nie przyda. Dla przykładu do Czarnogóry spakowałam m. in. koc termiczny i latarkę, co spotkało się z szyderczym uśmiechem mojego męża. Wynika to zapewne także z moich prepersowych słabości (być może inni też zabierają ze sobą tego typu rzeczy? Oczywiście pomijam przypadki, kiedy latarki zabiera się na wyjazd związany z eksploracją np. jaskiń). Natomiast na miejscu mąż kilka razy, w tym już pierwszego dnia zapytał, gdzie jest ta latarka, którą zabrałam, i za każdym razem wkładał ją do kieszeni kurtki, gdy wychodził wcześnie rano, jeszcze przed świtem, aby robić zdjęcia. Faktem jest, że nasz pierwszy przystanek był w Durmitor, gdzie po zapadnięciu zmroku nie było widać absolutnie nic. Pomimo powyższego stłuczki jednakże nie przewidziałam, choć w tym przypadku trudno się na to w jakiś sposób przygotować, a w rzeczywistości w tym przypadku więcej było niepotrzebnych nerwów niż uzasadniała to sytuacja.
Jeszcze dobrze nie wyjechaliśmy z lotniska, a tu trach! Ktoś w nas wjechał. A jeszcze ok. 10 minut wcześniej pracownik wypożyczalni aut poinformował nas, że w przypadku jakiejkolwiek kolizji drogowej mamy natychmiast wzywać policję, bo w przeciwnym razie mogą być problemy z uzyskaniem zwrotu należności. Niestety kierowca-sprawca na hasło, że nie mamy innej możliwości i musimy zadzwonić po policję, bowiem auto w miejscu stłuczki miało wgniecenie i zarysowania, miał co najmniej niemrawą minę i zaczął nas przekonywać, że musimy liczyć się z tym, że zanim zjawi się policja miną na pewno 2 godziny. Zresztą nie ma co się mu dziwić – w końcu to on w nas wjechał, a nie odwrotnie. W tej całej stresowej sytuacji zapomnieliśmy, że przecież na prośbę pracownika wypożyczalni, który przekazał nam auto, zrobiliśmy zdjęcia auta przed opuszczeniem parkingu. Odgięliśmy wgniecenie, które, jak się wydawało, było już odginane nie pierwszy raz, porównaliśmy zdjęcia z aktualnym stanem rzeczy i w zasadzie nie było różnic pomiędzy zdjęciem a faktycznym stanem auta. W związku z tym perspektywa spotkania z policjantami i robienia kierowcy problemów byłaby niepotrzebna, a jeszcze bardziej jazda po ciemku po górach. Grzecznie się pożegnaliśmy i każdy pojechał w swoją stronę. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na krótki postój w Picsic, by już dalej jechać wprost do celu.
Dojechaliśmy ok. godz. 19 do pensjonatu Etno Selo Sljeme, który znajduje się kilka kilometrów od miasteczka Žabljak. W pierwszej chwili lokalizacja rzeczywiście nas zdziwiła, bowiem nie sądziliśmy, że pensjonat znajduje się na aż takim pustkowiu – w okolicy, jak okiem sięgnąć, nie było żadnych zabudowań. Dodatkowo mgła i deszcz przy temperaturze niewiele przekraczającej 10 stopni Celsjusza potęgowały uczucie, że jesteśmy poza cywilizacją. Już jadąc do pensjonatu także bowiem nie mijaliśmy prawie żadnych zabudowań. Jedynie krowy chodziły po ulicy.
04 września 2019 (środa): Žabljak – most na Tarze
W nocy rozpętała się absolutna zawierucha. Być może burze na górskich pustkowiach są gwałtowniejsze. Ostatecznie wszystko dudniło, wyło, świszczało, szumiało – jeden wielki huk. Obudziłam się ok. 00:30 w nocy i długo nie mogłam zasnąć. Miałam wrażenie, że domek zaraz rozsypie się na kawałki. Przez cały ten czas wichura szalała z taką samą niesłabnącą siłą. Wyobraźnia podsunęła mi obraz naszego auta spływającego w dół wraz z wartkim nurtem rzeki, który utworzyła ulewa. Jakże mały i nieznaczący jest człowiek w obliczu siły przyrody. Ostatecznie zasnęłam, licząc że auto jednak jakimś cudem oprze się nawałnicy… Niestety nie obudziły nas promienie słońca. Na zewnątrz nie było widać absolutnie nic, było mlecznie. Do tego mżało i było przenikliwie zimno oraz wilgotno, temperatura wynosiła ok. 11 stopni. Zjedliśmy śniadanie w restauracji, która znajduje się przy pensjonacie i ostatecznie, w zasadzie nie mając lepszej alternatywy, pojechaliśmy do Žabljak.
Miasteczko jest niewielkie, znajduje się tu kilka sklepów oraz pensjonaty. W czasie naszej wizyty w tym miejscu w zasadzie nie było tu turystów. Ziąb był nie do zniesienia więc po krótkim okrążeniu „centrum” postanowiliśmy zobaczyć most na Tarze.
Żeby się tam dostać trzeba było zjechać trochę „niżej”, a oddalony jest ok. 30 minut jazdy od Žabljak, co w efekcie spowodowało, że w tej okolicy było znacznie cieplej. Temperatura przy moście wzrosła do ok. 16 stopni i na tym poziomie nie było mgły więc nasze obawy, że warunki atmosferyczne przysłonią nam widok okazały się płonne – most na Tarze prezentował się wspaniale.
Po południu pogoda się poprawiła i zaczęło się przejaśniać. Pojechaliśmy na obiad do Katun Eko Selo Camp, które jest oddalone ok. 2 km od pensjonatu, w którym nocowaliśmy. To kemping z drewnianymi domkami wraz z restauracją zlokalizowany na górzystej polanie, przy wjeździe na trasę łączącą Durmitor z Plužine. To bardzo interesujące miejsce i dość nietypowe. Właściciele (zapewne) na środku polany postawili z desek, co wyglądało na chałupniczą robotę, kilka drewnianych domków, wychodek, prysznic, jeden z budynków zaaranżowali na restaurację. Z kolei w jednym z domków matka osoby, która nas obsługiwała (tak przynajmniej wywnioskowaliśmy z rozmowy), przygotowywała posiłki.
Zaproszono nas na posiłek do domku, w którym był przygotowywany obiad. Pozwolę sobie postawić tezę, że w owym domku – kuchni znajdowało się również mieszkanie naszej pani Kucharki. W chatce mającej ok. 20 m² mieściła się kuchnia i pokój. Kobieta przygotowała nam zupę, zdaje się, z tego, co akurat miała, bowiem było tam trochę różnych warzyw, a sama zupa nie smakowała jakoś szczególnie. Do tego podano nam kotlety z baraniny z ziemniakami. - Borownica [tak, zdaje się, zrozumieliśmy]? – zapytała pani kucharka. - Hmm, a co to jest? – odparliśmy. W odpowiedzi pokazała nam świeże jagody i postawiła szklanki z sokiem z jagód.
To miejsce wydawało się bardzo autentyczne, oferują też noclegi na stronie booking.com.
Dodatkowo jest także możliwość skorzystania z przejażdżki konnej, a dzieci mogą pobiegać za kurami i psami. Dookoła tylko lasy i góry.
Tego samego dnia na popołudniowym spacerze po łące spotkaliśmy naszego „restauratora”, jak pędził krowy z okolic naszego hotelu.
Wieczorem pojechaliśmy na małą wycieczkę do pobliskiego jeziora – Vrazje Jezero.
Dla tych, co lubią obcować z samą przyrodą to strzał w dziesiątkę, bowiem okolica jest przepiękna – tylko góry, łąki i lasy oraz wszechogarniająca cisza. Ludzi i zabudowań jest jak na lekarstwo.
05 września 2019 (czwartek): Crno jezero - Plužine
Na dziś zaplanowaliśmy podróż przez Durmitor do Plužine. Wcześniej chcieliśmy jeszcze zobaczyć Czarne Jezioro. To miejsce jest często odwiedzane przez turystów i znajduje się nieopodal Žabljak. Od parkingu do jeziora (wejście jest płatne) prowadziła niedługa piesza trasa asfaltowa przez Park Narodowy Durmitor, którą wieńczyło Crno Jezero. Na trasie znajdował się także plac zabaw dla dzieci.
Jeżeli chodzi o trasę z Žabljak do Plužine to droga jest w zasadzie jedna. Co prawda można obrać trasę omijającą góry, która pod względem ilości przebytych kilometrów jest dwukrotnie dłuższa, jednakże pod względem czasu jazdy to wychodzi podobnie. My wybraliśmy trasę górską. Trasa nie jest jednak w naszej ocenie aż tak niebezpieczna (ocena subiektywna) - wydaje nam się, że jeździliśmy w obrębie Europy trudniejszymi drogami górskimi. Szosa jest dość kręta i wąska, brak jest barierek na poboczu, ale dużym atutem jest fakt, że góry nie są porośnięte roślinnością, więc przed wjechaniem w zakręt w zasadzie można zobaczyć, czy z naprzeciwka nadjeżdża inny pojazd.
Niech nikogo nie zmyli fakt, że wyjeżdżając z gór i wjeżdżając w krajobraz łąkowy opuszcza się już definitywnie pasmo górskie - wydaje się bowiem, że teren jest już nizinny. Nic bardziej mylnego: po przejechaniu pól i łąk droga bowiem znowu gwałtownie schodziła w dół. Na końcowym odcinku czekała jednak nagroda – wspaniały widok na Kanion Pivy i Pivsko Jezero w przepięknej oprawie. Widoki zapierają dech.
Pokonanie 45 kilometrowej trasy zajęło nam ok. 1,5 godziny. Na końcowym odcinku trasy jest kilka stosunkowo krótkich, ale nieoświetlonych tuneli, a raczej wydrążonych w skale przejazdów, co wygląda interesująco.
Nocleg spędziliśmy w Guesthouse Madarevic. Z domku rozpościerał się widok bezpośrednio na jezioro Pivsko i na miasteczko. Właścicielka pensjonatu uprawiała swój przydomowy ogródek, miała też krowy i kury. Śniadanie przygotowywała sama z pomocą córek serwując m. in. samorobny ser i masło.
W samym miasteczku nie ma atrakcji stricte turystycznych. W zasadzie nie spotkaliśmy tu także turystów (nie licząc okolic mostu). Jednakże to miejsce miało swego rodzaju urok – wieczorem okolica była pogrążona w ciemności i całkowitej ciszy. Przyjemnie było posiedzieć na tarasie i popatrzeć w całkowitą ciemność. Dawno nie widziałam „czarnego nieba” z gwiazdami.
Samo miasteczko może nie jest atrakcyjne jak Kotor z piękną starówką, ale to nie znaczy, że nie jest warte odwiedzenia. W mieście funkcjonuje, zdaje się, jedna lokalna restauracja miejscowego przedsiębiorcy, który podobno jest także właścicielem pobliskiej tyrolki. Tutejsi ludzie, jak się zdawało, nie interesowali się zagranicznymi wojażerami. Było tu trochę bloków z tzw. „starej płyty”, które wydawały się być w dość złym stanie. Widać było, że mieszkańcy Plužine żyją dość skromnie, a na remont stać zapewne nielicznych, co w efekcie dawało smutny obraz miasteczka. Na tyłach osiedli zauważyliśmy wypasane krowy. Młodzi lokalni chłopacy "obwozili się" autem po mieście – widzieliśmy, jak krążą po Plužine cały czas tą samą drogą.
06 września 2019 (piątek): Plužine - Kotor
Po śniadaniu pojechaliśmy na most i nad jezioro Pivsko w miasteczku, jednakże w tym ostatnim przypadku wizyta nie była warta zachodu. Nie znaleźliśmy tu żadnej infrastruktury, aczkolwiek znajdował się tu plac zabaw dla dzieci.
Wyruszyliśmy do Kotoru, gdzie zaplanowaliśmy spędzić kilka dni. Dojazd zajął nam ok. 2,5 godziny, na części trasy droga była w budowie, więc część trasy jechało się drogą szutrową.
Kotor był zaprzeczeniem dotychczas odwiedzionych przez nas w Czarnogórze miejsc. To typowy turystyczny kocioł, także temperaturowy. Temperatura wzrosła tu bowiem o kilkanaście stopni względem gór. Z kolei widok na Bokę Kotorską jest naprawdę wspaniały i jedyny w swoim rodzaju, ale w takim tłumie, szale, korkach i dźwiękach klaksonów niestety miejsce to staje się męczące i upodabnia się do wszystkich tego typu miejsc na świecie. Zatęskniłam za górami żałując jednocześnie, że jednak nie zdecydowaliśmy się na dłuższy pobyt w górach, gdzie czuło się czarnogórską magię. Ograniczając się do wizyty na wybrzeżu, bez zatrzymania się w górach, dużo się traci. Zdecydowanie góry to największy walor Czarnogóry i jeżeli jeszcze kiedyś będzie nam dane tu wrócić, a taką mam nadzieję, to będą to na pewno góry.
Co ciekawe w czasie naszego pobytu każdego dnia doświadczaliśmy gwałtownych opadów i burzy. Ta ostatnia zaskoczyła nas także, gdy pokonywaliśmy także trasę z Plužine do Kotoru, a intensywność opadów była tak duża, że szaleństwem byłaby dalsza jazda bez postoju i przeczekania ulewy.
08 września 2019 (sobota): Kotor
W czasie spaceru po starówce spotkaliśmy bardzo wielu turystów, jednakże jest ona stosunkowo rozległa, więc tłum ulegał rozproszeniu. Stare miasto jest dobrze zachowane i warte zobaczenia. Może to być raj dla miłośników kotów – są wszędzie.
Fajna relacja - byliśmy w Czarnogórze jakieś 2 tygodnie przed Wami, więc miło było z jednej strony powspominać, z drugiej, przyjrzeć się bliżej tym pięknym górom, na które już nie starczyło czasu. Dzięki za inspirację
bedbo napisał:Fajna relacja - byliśmy w Czarnogórze jakieś 2 tygodnie przed Wami, więc miło było z jednej strony powspominać, z drugiej, przyjrzeć się bliżej tym pięknym górom, na które już nie starczyło czasu. Dzięki za inspiracjęCiekawi nas, gdzie byliście i jakie są Wasze spostrzeżenia i doświadczenia co do Czarnogóry?
asiorbedbo napisał:Fajna relacja - byliśmy w Czarnogórze jakieś 2 tygodnie przed Wami, więc miło było z jednej strony powspominać, z drugiej, przyjrzeć się bliżej tym pięknym górom, na które już nie starczyło czasu. Dzięki za inspiracjęCiekawi nas, gdzie byliście i jakie są Wasze spostrzeżenia i doświadczenia co do Czarnogóry?
Czarnogóra była dla nas głównie miejscem odpoczynku podczas ponad miesięcznej wyprawy po Bałkanach. Przez tydzień bylismy w Ulcinju z wielkimi planami na birdwaching i fotografowanie o świcie flamingów na Salinach (no niestety, brakło samozaparcia), potem fantastyczną trasą wzdłuż Jeziora Szkoderskiego zjechalismy do Virpazaru, zatrzymaliśmy się w Niksicu i Podgoricy, zwiedziliśmy Monastyr Ostrog, Miejsca godne polecenia, widoki fantastyczne, generalnie, jak dla nas, im dalej od Wybrzeża, tym lepiej
macio106 napisał:Świetna relacja, zdjęcia są cudowne. Trochę dziwnie się czytało bo, Ja odwiedziłem te same miejsca dwa miesiące wcześniej. Tylko że w 4 dni.Wow, jak w cztery dni to musiałeś mieć intensywne tempo
:)
Miałem w tym roku być w Czarnogórze, ale z wiadomych przyczyn się nie udało. Mam otwarte bilety, więc mam nadzieję, że wyjazd dojdzie do skutku. A te zdjęcia tylko zachęcają.
e-prezes napisał:Piękne zdjęcia. Miejsca z listy, które sam planuję odwiedzić w przyszłym roku ze względu na anulację lotów tegorocznych.Polecam przede wszystkim zatrzymać się dłużej w górach
:)
Asior napisał:macio106 napisał:Świetna relacja, zdjęcia są cudowne. Trochę dziwnie się czytało bo, Ja odwiedziłem te same miejsca dwa miesiące wcześniej. Tylko że w 4 dni.Wow, jak w cztery dni to musiałeś mieć intensywne tempo
:)Nie ma tak wspaniałych zdjęć jak Twoje, ale było intensywnie. Zapraszam: cala-czarnogora-w-4-dni-challenge-accepted,1504,155217
Plan wycieczki objazdowej po Czarnogórze zapowiadał się intensywnie – zaplanowaliśmy 6 różnych miejsc noclegowych w czasie 11 – dniowego pobytu.
03 września 2019 (wtorek)
Wylądowaliśmy na lotnisku w Podgoricy ok. godz. 13 (wylot z Warszawy). Wypożyczyliśmy sprawnie auto w wypożyczalni Pro Auto Car Rental Montenegro i wyruszyliśmy w kierunku Parku Narodowego Durmitor, a dokładnie obierając za cel okolice miejscowości Žabljak.
Staram się przewidzieć wszystkie hipotetyczne zdarzenia, które mogą nas spotkać w czasie pobytu za granicą, a podejmowanie owych działań prewencyjnych rozwinęłam przede wszystkim od czasu, kiedy podróżujemy z dzieckiem. Wcześniej nie zabierałam ze sobą nawet plastrów, a teraz zabieram wszystko to co się przyda, może się przydać, ale także to, co na 99 % się nie przyda. Dla przykładu do Czarnogóry spakowałam m. in. koc termiczny i latarkę, co spotkało się z szyderczym uśmiechem mojego męża. Wynika to zapewne także z moich prepersowych słabości (być może inni też zabierają ze sobą tego typu rzeczy? Oczywiście pomijam przypadki, kiedy latarki zabiera się na wyjazd związany z eksploracją np. jaskiń). Natomiast na miejscu mąż kilka razy, w tym już pierwszego dnia zapytał, gdzie jest ta latarka, którą zabrałam, i za każdym razem wkładał ją do kieszeni kurtki, gdy wychodził wcześnie rano, jeszcze przed świtem, aby robić zdjęcia. Faktem jest, że nasz pierwszy przystanek był w Durmitor, gdzie po zapadnięciu zmroku nie było widać absolutnie nic.
Pomimo powyższego stłuczki jednakże nie przewidziałam, choć w tym przypadku trudno się na to w jakiś sposób przygotować, a w rzeczywistości w tym przypadku więcej było niepotrzebnych nerwów niż uzasadniała to sytuacja.
Jeszcze dobrze nie wyjechaliśmy z lotniska, a tu trach! Ktoś w nas wjechał. A jeszcze ok. 10 minut wcześniej pracownik wypożyczalni aut poinformował nas, że w przypadku jakiejkolwiek kolizji drogowej mamy natychmiast wzywać policję, bo w przeciwnym razie mogą być problemy z uzyskaniem zwrotu należności. Niestety kierowca-sprawca na hasło, że nie mamy innej możliwości i musimy zadzwonić po policję, bowiem auto w miejscu stłuczki miało wgniecenie i zarysowania, miał co najmniej niemrawą minę i zaczął nas przekonywać, że musimy liczyć się z tym, że zanim zjawi się policja miną na pewno 2 godziny. Zresztą nie ma co się mu dziwić – w końcu to on w nas wjechał, a nie odwrotnie. W tej całej stresowej sytuacji zapomnieliśmy, że przecież na prośbę pracownika wypożyczalni, który przekazał nam auto, zrobiliśmy zdjęcia auta przed opuszczeniem parkingu. Odgięliśmy wgniecenie, które, jak się wydawało, było już odginane nie pierwszy raz, porównaliśmy zdjęcia z aktualnym stanem rzeczy i w zasadzie nie było różnic pomiędzy zdjęciem a faktycznym stanem auta. W związku z tym perspektywa spotkania z policjantami i robienia kierowcy problemów byłaby niepotrzebna, a jeszcze bardziej jazda po ciemku po górach. Grzecznie się pożegnaliśmy i każdy pojechał w swoją stronę. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na krótki postój w Picsic, by już dalej jechać wprost do celu.
Dojechaliśmy ok. godz. 19 do pensjonatu Etno Selo Sljeme, który znajduje się kilka kilometrów od miasteczka Žabljak. W pierwszej chwili lokalizacja rzeczywiście nas zdziwiła, bowiem nie sądziliśmy, że pensjonat znajduje się na aż takim pustkowiu – w okolicy, jak okiem sięgnąć, nie było żadnych zabudowań. Dodatkowo mgła i deszcz przy temperaturze niewiele przekraczającej 10 stopni Celsjusza potęgowały uczucie, że jesteśmy poza cywilizacją. Już jadąc do pensjonatu także bowiem nie mijaliśmy prawie żadnych zabudowań. Jedynie krowy chodziły po ulicy.
04 września 2019 (środa): Žabljak – most na Tarze
W nocy rozpętała się absolutna zawierucha. Być może burze na górskich pustkowiach są gwałtowniejsze. Ostatecznie wszystko dudniło, wyło, świszczało, szumiało – jeden wielki huk. Obudziłam się ok. 00:30 w nocy i długo nie mogłam zasnąć. Miałam wrażenie, że domek zaraz rozsypie się na kawałki. Przez cały ten czas wichura szalała z taką samą niesłabnącą siłą. Wyobraźnia podsunęła mi obraz naszego auta spływającego w dół wraz z wartkim nurtem rzeki, który utworzyła ulewa. Jakże mały i nieznaczący jest człowiek w obliczu siły przyrody. Ostatecznie zasnęłam, licząc że auto jednak jakimś cudem oprze się nawałnicy…
Niestety nie obudziły nas promienie słońca. Na zewnątrz nie było widać absolutnie nic, było mlecznie. Do tego mżało i było przenikliwie zimno oraz wilgotno, temperatura wynosiła ok. 11 stopni. Zjedliśmy śniadanie w restauracji, która znajduje się przy pensjonacie i ostatecznie, w zasadzie nie mając lepszej alternatywy, pojechaliśmy do Žabljak.
Miasteczko jest niewielkie, znajduje się tu kilka sklepów oraz pensjonaty. W czasie naszej wizyty w tym miejscu w zasadzie nie było tu turystów. Ziąb był nie do zniesienia więc po krótkim okrążeniu „centrum” postanowiliśmy zobaczyć most na Tarze.
Żeby się tam dostać trzeba było zjechać trochę „niżej”, a oddalony jest ok. 30 minut jazdy od Žabljak, co w efekcie spowodowało, że w tej okolicy było znacznie cieplej. Temperatura przy moście wzrosła do ok. 16 stopni i na tym poziomie nie było mgły więc nasze obawy, że warunki atmosferyczne przysłonią nam widok okazały się płonne – most na Tarze prezentował się wspaniale.
Po południu pogoda się poprawiła i zaczęło się przejaśniać. Pojechaliśmy na obiad do Katun Eko Selo Camp, które jest oddalone ok. 2 km od pensjonatu, w którym nocowaliśmy. To kemping z drewnianymi domkami wraz z restauracją zlokalizowany na górzystej polanie, przy wjeździe na trasę łączącą Durmitor z Plužine. To bardzo interesujące miejsce i dość nietypowe. Właściciele (zapewne) na środku polany postawili z desek, co wyglądało na chałupniczą robotę, kilka drewnianych domków, wychodek, prysznic, jeden z budynków zaaranżowali na restaurację. Z kolei w jednym z domków matka osoby, która nas obsługiwała (tak przynajmniej wywnioskowaliśmy z rozmowy), przygotowywała posiłki.
Zaproszono nas na posiłek do domku, w którym był przygotowywany obiad. Pozwolę sobie postawić tezę, że w owym domku – kuchni znajdowało się również mieszkanie naszej pani Kucharki. W chatce mającej ok. 20 m² mieściła się kuchnia i pokój. Kobieta przygotowała nam zupę, zdaje się, z tego, co akurat miała, bowiem było tam trochę różnych warzyw, a sama zupa nie smakowała jakoś szczególnie. Do tego podano nam kotlety z baraniny z ziemniakami.
- Borownica [tak, zdaje się, zrozumieliśmy]? – zapytała pani kucharka.
- Hmm, a co to jest? – odparliśmy.
W odpowiedzi pokazała nam świeże jagody i postawiła szklanki z sokiem z jagód.
To miejsce wydawało się bardzo autentyczne, oferują też noclegi na stronie booking.com.
Dodatkowo jest także możliwość skorzystania z przejażdżki konnej, a dzieci mogą pobiegać za kurami i psami. Dookoła tylko lasy i góry.
Tego samego dnia na popołudniowym spacerze po łące spotkaliśmy naszego „restauratora”, jak pędził krowy z okolic naszego hotelu.
Wieczorem pojechaliśmy na małą wycieczkę do pobliskiego jeziora – Vrazje Jezero.
Dla tych, co lubią obcować z samą przyrodą to strzał w dziesiątkę, bowiem okolica jest przepiękna – tylko góry, łąki i lasy oraz wszechogarniająca cisza. Ludzi i zabudowań jest jak na lekarstwo.
05 września 2019 (czwartek): Crno jezero - Plužine
Na dziś zaplanowaliśmy podróż przez Durmitor do Plužine. Wcześniej chcieliśmy jeszcze zobaczyć Czarne Jezioro. To miejsce jest często odwiedzane przez turystów i znajduje się nieopodal Žabljak. Od parkingu do jeziora (wejście jest płatne) prowadziła niedługa piesza trasa asfaltowa przez Park Narodowy Durmitor, którą wieńczyło Crno Jezero. Na trasie znajdował się także plac zabaw dla dzieci.
Jeżeli chodzi o trasę z Žabljak do Plužine to droga jest w zasadzie jedna. Co prawda można obrać trasę omijającą góry, która pod względem ilości przebytych kilometrów jest dwukrotnie dłuższa, jednakże pod względem czasu jazdy to wychodzi podobnie. My wybraliśmy trasę górską. Trasa nie jest jednak w naszej ocenie aż tak niebezpieczna (ocena subiektywna) - wydaje nam się, że jeździliśmy w obrębie Europy trudniejszymi drogami górskimi. Szosa jest dość kręta i wąska, brak jest barierek na poboczu, ale dużym atutem jest fakt, że góry nie są porośnięte roślinnością, więc przed wjechaniem w zakręt w zasadzie można zobaczyć, czy z naprzeciwka nadjeżdża inny pojazd.
Niech nikogo nie zmyli fakt, że wyjeżdżając z gór i wjeżdżając w krajobraz łąkowy opuszcza się już definitywnie pasmo górskie - wydaje się bowiem, że teren jest już nizinny. Nic bardziej mylnego: po przejechaniu pól i łąk droga bowiem znowu gwałtownie schodziła w dół. Na końcowym odcinku czekała jednak nagroda – wspaniały widok na Kanion Pivy i Pivsko Jezero w przepięknej oprawie. Widoki zapierają dech.
Pokonanie 45 kilometrowej trasy zajęło nam ok. 1,5 godziny. Na końcowym odcinku trasy jest kilka stosunkowo krótkich, ale nieoświetlonych tuneli, a raczej wydrążonych w skale przejazdów, co wygląda interesująco.
Nocleg spędziliśmy w Guesthouse Madarevic. Z domku rozpościerał się widok bezpośrednio na jezioro Pivsko i na miasteczko. Właścicielka pensjonatu uprawiała swój przydomowy ogródek, miała też krowy i kury. Śniadanie przygotowywała sama z pomocą córek serwując m. in. samorobny ser i masło.
W samym miasteczku nie ma atrakcji stricte turystycznych. W zasadzie nie spotkaliśmy tu także turystów (nie licząc okolic mostu). Jednakże to miejsce miało swego rodzaju urok – wieczorem okolica była pogrążona w ciemności i całkowitej ciszy. Przyjemnie było posiedzieć na tarasie i popatrzeć w całkowitą ciemność. Dawno nie widziałam „czarnego nieba” z gwiazdami.
Samo miasteczko może nie jest atrakcyjne jak Kotor z piękną starówką, ale to nie znaczy, że nie jest warte odwiedzenia. W mieście funkcjonuje, zdaje się, jedna lokalna restauracja miejscowego przedsiębiorcy, który podobno jest także właścicielem pobliskiej tyrolki. Tutejsi ludzie, jak się zdawało, nie interesowali się zagranicznymi wojażerami. Było tu trochę bloków z tzw. „starej płyty”, które wydawały się być w dość złym stanie. Widać było, że mieszkańcy Plužine żyją dość skromnie, a na remont stać zapewne nielicznych, co w efekcie dawało smutny obraz miasteczka.
Na tyłach osiedli zauważyliśmy wypasane krowy.
Młodzi lokalni chłopacy "obwozili się" autem po mieście – widzieliśmy, jak krążą po Plužine cały czas tą samą drogą.
06 września 2019 (piątek): Plužine - Kotor
Po śniadaniu pojechaliśmy na most i nad jezioro Pivsko w miasteczku, jednakże w tym ostatnim przypadku wizyta nie była warta zachodu. Nie znaleźliśmy tu żadnej infrastruktury, aczkolwiek znajdował się tu plac zabaw dla dzieci.
Wyruszyliśmy do Kotoru, gdzie zaplanowaliśmy spędzić kilka dni. Dojazd zajął nam ok. 2,5 godziny, na części trasy droga była w budowie, więc część trasy jechało się drogą szutrową.
Kotor był zaprzeczeniem dotychczas odwiedzionych przez nas w Czarnogórze miejsc. To typowy turystyczny kocioł, także temperaturowy. Temperatura wzrosła tu bowiem o kilkanaście stopni względem gór. Z kolei widok na Bokę Kotorską jest naprawdę wspaniały i jedyny w swoim rodzaju, ale w takim tłumie, szale, korkach i dźwiękach klaksonów niestety miejsce to staje się męczące i upodabnia się do wszystkich tego typu miejsc na świecie. Zatęskniłam za górami żałując jednocześnie, że jednak nie zdecydowaliśmy się na dłuższy pobyt w górach, gdzie czuło się czarnogórską magię. Ograniczając się do wizyty na wybrzeżu, bez zatrzymania się w górach, dużo się traci. Zdecydowanie góry to największy walor Czarnogóry i jeżeli jeszcze kiedyś będzie nam dane tu wrócić, a taką mam nadzieję, to będą to na pewno góry.
Co ciekawe w czasie naszego pobytu każdego dnia doświadczaliśmy gwałtownych opadów i burzy. Ta ostatnia zaskoczyła nas także, gdy pokonywaliśmy także trasę z Plužine do Kotoru, a intensywność opadów była tak duża, że szaleństwem byłaby dalsza jazda bez postoju i przeczekania ulewy.
08 września 2019 (sobota): Kotor
W czasie spaceru po starówce spotkaliśmy bardzo wielu turystów, jednakże jest ona stosunkowo rozległa, więc tłum ulegał rozproszeniu. Stare miasto jest dobrze zachowane i warte zobaczenia. Może to być raj dla miłośników kotów – są wszędzie.