Madera nigdy nie była zbyt wysoko na mojej podróżniczej liście. Ot wiedziałam, że tam kiedyś polecę prędzej czy później. Jak znajdę bilet w odpowiedniej cenie. I tak się właśnie stało. W grudniu tamtego roku pojawiły się bilety TP z Pragi za 500 zł/os. Ani nie mam blisko do Pragi, ani po drodze, ani w ogóle. No który z forumowiczów nie lubi sobie komplikować podróży
:D
Chyba taka byłam podekscytowana tą podróżą, że bilet kupiłam przez jakąś skandynawską wersję trip.com. Kto by się tym przejmował, jak rezerwacja na mailu (a bilet widoczny w TP) na prawie rok przed podróżą. I kto by się przejmował tym, że godziny skaczą jak ceny w sklepie. Nie ja. Do czasu.
Trzy tygodnie przed wylotem przyszła kolejna zmiana. Nie zrobiła na mnie wrażenia. (To chyba wtedy właśnie TAP przyciął ilość lotów.) Coś mi jednak nie pasowało. Dlaczego tylko 3 loty się zmieniły? A co z czwartym? Ano trzy przesunięte na dzień później a czwarty ostał, jak był. Samiusieńki. Tylko w tym problem, że to ten z Lizbony na Maderę. Musiałabym zagiąć czasoprzestrzeń, żeby najpierw polecieć na Maderę a dzień później wystartować z Pragi.
Żadne twittery, messengery czy fejsbuki nie pomogły. Zlewka totalna. Łapie za telefon. Polski nr TAP nie odpowiada. Dzwonię w świat. Nawet jakoś szybko poszło. Pani kupiła bilet przez pośrednika, sorry, nie możemy pomóc. Musi się pani z nim kontaktować. Na nic moje lamenty, że lot za mniej niż trzy tygodnie. Może mogłam zadzwonić drugi raz i trafiłabym na kogoś przyjaźniejszego, ale wolałam walnąć focha
;)
Dzwonię do mytrip. Nikt nie odbiera. Kontaktuję się przez formularz. Cisza. Przeszukuję na forum różne wątki i w końcu wygrzebuję gdzieś jakiś polski nr na ich infolinię. Numer polski, rozmowa po angielsku. Taki myk. Nawet po pół godziny wiszenia i słuchania wcale nie relaksującej muzyki się dodzwoniłam: - Oczywiście, możemy zmienić, będzie opłata, - Ile? - 140. - Euro???- Nie, złotych. Uff. - Wysyłam pani linka, odebrała Pani? - Nie, nic nie ma. - Przeliteruję maila, - Ok, proszę, - Zgadza się? - Tak, - Wysyłam drugi raz linka do płatności, otrzymała pani? - Nie, - Sorry madame nie możemy dłużej blokować linii. Jak pani zapłaci, proszę do nas zadzwonić. Jak tylko się rozłączyłam, przyszedł mail. Czemu zawsze mnie się przytrafiają takie rzeczy
:roll:
Przed wyjazdem siedzimy jak na szpilkach. Druga fala COVID—19. Obserwujemy, co się dzieje w Czechach. Co tam nasi (p)osłowie wymyślą. Polecimy czy nie? Słupki rosną jak na drożdżach, pojedyncze kraje wprowadzają obostrzenia.
Do Czech pojedziemy jednak tylko dzień wcześniej, wieczorem. Nie będziemy kusić losu. Wysyłam maila, aby potwierdzić rezerwację noclegu. Pani odpisuje, że hotel zamknięty i mogą mnie zakwaterować w innym hotelu. Dzwonię do bookingu.
Myślę ... Może te wszystkie znaki na niebie i ziemi dają nam do zrozumienia, żeby nie jechać?
:roll: A co, jak wykryją u nas wirusa. Wiecie jak to jest, człowiek myśli i sam się nakręca. W dodatku czytam na forum, że ten test jest bolesny. Już w ogóle mi się się wszystkiego odechciewa.
Dzień wcześniej pakujemy się do flixbusa i jedziemy do stolicy Czech. W autobusie może z 10 osób. Odległość 2 m zachowana. Nikt w maseczce, tylko ja. W Pradze jesteśmy wieczorem. Udajemy się prosto do hotelu. Rano po śniadaniu pakujemy się i idziemy na stację metra (Hlavní nádraží). Wyczytałam, że na lotnisko można pojechać autobusem airport express (bezpośrednio i drożej) bądź metrem i autobusem (z przesiadką i taniej). Na przystanku informacja, że airport express nie jeździ do odwołania. Czyżby kolejny znak?
Lot do Lizbony o czasie. W samolocie obserwuję jak ludzie kombinują jakby tu ściągnąć maseczkę. Mistrzem jest pan siedzący przed nami. Został upomniany pierdylion razy. Stewardesy mają anielską cierpliwość, może dlatego, że jesteśmy bliżej nieba
;)
Przy boardingu w Lizbonie zmieniają nam miejsca, z rzędu 29 na 4. Płakać nie będziemy. Dzięki temu jako jedni z pierwszych wychodzimy z samolotu i jako pierwsi jesteśmy skierowani na test. Warto sobie zrobić screena kodu QR po rejestracji. Przy pierwszym stanowisku potwierdzamy dane i nr tel. Później kierują nas do testu. Oczywiście wszyscy w kombinezonach. Sam test jest mało przyjemny, ale do przeżycia. Test zajął nam dosłownie z 10 min. Dzwonię do hotelu po taksówkę i po chwili jesteśmy w naszym pokoju. Ja chciałam iść na nogach ale M się uparł, że nie wiadomo jak długo potrwa test, o której wyjdziemy z lotniska. Taxi po 1:00 w nocy kosztowała nas 10e.
Hotel Santa Cruz Village jest 4 gwiazdkowy, ale chyba na razie do nich aspiruje. Na zdjęciach wydaje się olbrzymi a basen jeszcze większy
:D Tak się teraz zastanawiam, że nie widziałam nikogo, kto by się tam kąpał. W każdym razie, na jedną noc po przylocie w sam raz. Ja niestety wzięłam dwie.
Śpimy wcale nie za długo. Jak tylko otwieram oczy łapię za telefon. Jest mail. Negatywny. Uff
Jeszcze na lotnisku w Lizbonie kontaktuje się ze mną wypożyczalnia, bo nie podałam nr lotu. Tłumaczę, że przylatuję dziś w nocy i muszę poczekać na wyniki testu. Samochód zarezerwowałam na następny dzień, na 13:00. Umawiamy się, że jak będę miała wynik, to się odezwę i tak też robię. Ustalamy, że samochód dostarczą nam do hotelu, o 12:00, bez opłat. Miła niespodzianka. Koszt 165e + 15e za oddanie auta w nocy.
Jest po 10:00, idziemy więc zobaczyć Santa Cruz. Nazwa miasta oznacza Święty Krzyż, co upamiętnia odkrywców, którzy po dotarciu do nowego lądu wbijali w ziemię krzyż. Miasteczko same w sobie jest urokliwe. Długa promenada wzdłuż oceanu obsadzona palmami. Kamienista plaża Praia das Palmeiras. W centrum białe, wąskie uliczki oblepione knajpkami.
Przed 12 stawiamy się w hotelu, po chwili zjawia się pracownik wypożyczalni. Przesympatyczny gaduła. Odbieramy kluczyki, zabieramy plecaki i w drogę. Kierowcą jest M. W ogóle nie spodziewał się, na co się pisze. Wsadziłam go na przysłowiową minę. Wąskie, strome i kręte uliczki. Czasem i pod kątem 90 st. Jazda to w górę, to w dół. Nawet mnie jako pasażera wyczerpywała. Niecierpliwym powiem, tak, na Monte też wjechaliśmy TĄ drogą z saniami
:D
Co do wypożyczalni. Formalności naprawdę na szóstkę z plusem. Natomiast samochód, zamawiałam auto klasy C, a dostaliśmy nissana micrę, pojemność 898 cm3. Pod górki czasami we dwójkę wjeżdżaliśmy na jedynce i miałam czarne myśli, czy się nie stoczymy, więc nie wiem, jakby to było przy czterech osobach. Chyba te dwie dodatkowe musiałyby wyjść i nas pchać
:)
Wszyscy polecają na nocleg Funchal, bo wyspa jest niewielka. Ja swój wyjazd podzieliłam na 2+2+3. Dwie noce Santa Cruz, dwie noce w Porto Moniz i 3 noce w Funchal/Lido. Ten ostatni hotel był najsłabszy. Ze względu na rozmiar i gwar. Ta dzielnica w ogóle mi nie podpasowała. Następnym razem zatrzymałabym się w jakimś mniejszym miasteczku, np. Machico lub coś w tym stylu.
Powiem jeszcze, że w ogóle nie mieliśmy szczęście do pogody. Jak tylko siedzieliśmy w samochodzie świeciło słońce. Jak dojeżdżaliśmy na miejsce padało albo niebo zaciągało się chmurami. Taka karma.
Tyle tytułem przydługiego wstępu
:)
P.S. A jeszcze tytułem wyjaśnienia: Podróżni: ja i M (jak Małżonek) Termin: 3-11 października br. Zdjęcia robię w formacie RAW i potem je wywołuję w zależności od nastroju. Często się zdarza, że jedno zdjęcie wywołuję kilka razy.Dziękuję za miłe komentarze i doping
:D Wszystkich zdjęć jeszcze nie wywołałam, zobaczymy jak będzie szło mi to pisanie. Najważniejsze, że zaczęłam
:mrgreen: @Gadekk nie wiem, czy coś wyłuskasz, bo mam wrażenie, że swój plan zrealizowałam tak na 50%
;) @correos daj jej szansę
:) Ciekawa jestem jaki będzie werdykt, po relacji. ALE patrz wyżej
:P @HandSome @tarman 3mam kciuki. Wiosna będzie moim zdaniem lepsza, wszystko tam wtedy kwitnie. Tak mi się wydaje przynajmniej
:)
Co do sytuacji covidowej. Na Maderze, obojętnie w którym rejonie, do sklepu nie wejdziesz bez maseczki. Zaraz Cię wyproszą. Często, w tych mniejszych sklepach, każą też dezynfekować ręce. Restauracje tak samo, nawet do Ciebie wyskakują, żeby zdezynfekować ręce. We wszystkich hotelach mieliśmy śniadania. W jednym tylko był szwedzki stół. Na lotnisku w Pradze, jak latam, takich pustek nie widziałam. W Lizbonie norma. ____
Dzień 1 Na resztę dnia mamy następujący plan: Machico, Caniçal i Przylądek św. Wawrzyńca. I w sumie dobrze, że nie więcej, bo po tej wędrówce szlakiem jesteśmy wykończeni
:mrgreen:
Machico Od tego miejsca zaczęło się odkrywanie wyspy. Tutaj postawili swoje pierwsze kroki Gonçalves Zarco i Tristão Vaz Teixeira, w 1419 r. Przez pewien okres miasto było stolicą Madery.
Miejscowość jest malowniczo położona, bo okalają ją zielone zbocza zatoki w kształcie półksiężyca. Zarówno miłośnicy plażowania, jak i zwiedzania znajdą coś dla siebie.
W miasteczku są dwie plaże. Jedna kamienista, naturalna. Druga piaszczysta, nawieziona piaskiem z Maroka. Wzdłuż zatoki można spacerować promenadą.
Amatorzy zwiedzania mają do dyspozycji dwa forty. Pierwszy na zboczu klifu Forte de São João Baptista. Chcieliśmy do niego wejść, ale z mariny przejścia nie było. Może od góry jakoś się da. Nie dociekaliśmy, bo na aż taką urodziwą ona nie wyglądała.
Drugi Forte de Nossa Senhora do Amparo, trójkątny, znajduje się na ternie parku w mieście. Cały pomalowany na kanarkowy żółty
:D Niestety twierdza była zamknięta na pietruchę. Byliśmy w niedzielę.
Na koniec zostawiliśmy sobie Kaplicę Cudów (Capela dos Milagres). Przypuszcza się, że była to pierwsza świątynia wybudowana na wyspie. Pierwotnie zarezerwowałam hotel tutaj, a przez późniejsze ciągłe „uaktualniania” TAPa zmieniłam na Santa Cruz. Trochę żałowałam. Przy kaplicy mamy zaparkowany samochód.
Caniçal Niegdyś wioska rybacka, przez wiele lat żyła z rybołówstwa i wielorybnictwa. To drugie zostało zabronione w latach 80. Znajduje się tutaj Muzeum Wieloryba (Museu da Baleia), w którym prezentowana jest cała historia, techniki i sprzęt połowu tych morskich ssaków. Kiedyś o tym oglądałam program na Discovery. Był ciekawy. Natomiast muzea raczej nas nie interesują.
Jak ustawiliśmy nawigację na centrum, to nas zawiozła na nabrzeże. I w sumie dobrze, bo zgłodnieliśmy. Chcieliśmy zjeść w Muralha’s Bar, ale było pełno ludzi, więc poszliśmy do Aquarium, po przeciwnej stronie. Oczywiście zjedliśmy espadę. Smaczna była
:D
Później kilka razy przyjeżdżaliśmy tutaj zjeść. Aquarium było zamknięte a w Muralha’s Bar pustki. Nie wiem, co się zmieniło. Według przewodnika, w latach 50 XX nakręcono tutaj kilka scen do filmu Moby Dick. Poza tym w mieście nie ma starówki. Plaża jest kamienista. Życie toczy się wokół portu.
Stąd można się wybrać na Półwysep św. Wawrzyńca (Ponta de São Lourenço). My jednak piechurami nie jesteśmy
;)
W drodze z Caniçal na przylądek zatrzymujemy się w punkcie widokowym. Tak naprawdę, nie miałam go zaznaczonego ale stało pełno samochodów i M się zatrzymał. Jak mu później wytłumaczyłam, że „Miradouro” to punkty widokowe, to często, gdy widział kierunkowskazy, zjeżdżał, nawet mnie nie pytając. Czasami miałam serce w gardle, takie to były wąskie i strome uliczki. Na szczęście zawsze w takich punktach są parkingi
:D Ten punkt, na którym teraz się zatrzymaliśmy, to widok na jedyną naturalną piaszczystą plażę na Maderze. Prainha, czyli mała plaża. Wciśnięta w małą zatoczkę 100 - metrowa plaża. W słoneczny dzień wygląda pewnie bardziej atrakcyjnie, a i amatorów plażowania oraz kąpania jest więcej.
Powyżej, na klifie znajduje się kapliczka Capela de Nossa Senhora da Piedade. Według legendy wybudowali ją miejscowi rybacy w podzięce za ocalenie życia podczas sztormu. W trzecią niedzielę września odbywa się procesja ku czci Matki Boskiej Miłosierdzia. Co ciekawe, procesja płynie łodziami rybackimi przystrojonymi kwiatami, specjalnie na tą okazję. Podobno można wziąć udział w takiej procesji, łodzie zabierają chętnych nieodpłatnie, w miarę wolnych miejsc. Niesamowicie to musi wyglądać.
Ponta de São Lourenço Ten moment, kiedy wysiadłam na parkingu, szczęka na asfalcie, widoki zachwycają. Nie wierzę, że tu jestem. Mam ochotę powiedzieć, żeby M mnie uszczypnął
:D
Półwysep jest bardzo jałowy. Ciekawe czy na wiosnę też
:roll:
Najbardziej wysunięty na wschód punkt Madery. Najbardziej malowniczy punkt Madery. Najbardziej popularny
:) Półwysep św. Wawrzyńca stanowi częściowy rezerwat przyrody. Cały ten teren należy do Parku Naturalnego Madery (Parque Natural da Madeira).
Jesteśmy po 14. Ludzi jest całkiem sporo. Cała trasa ma 3 km w jednym kierunku i zajęła nam 3,5h (w obu kierunkach). Na szczęście niezbyt mocno wiało, a słońce dość nieśmiało wyglądało zza chmur. Wędrówkę rozpoczynamy zboczem góry, pięknie wytyczoną ścieżką, po drewnianym pomoście, by później wejść na tę właściwą, kamienistą i żwirową.
Jak to na Maderze, ścieżka momentami wiedzie z górki, po to, by zaraz wspinać się pod górkę ((te białe nitki na zdjęciach, to właśnie one
:D ). Nie jest jakoś szczególnie wymagająca, ale czasami męcząca. Kilka razy miałam zadyszkę. Najbardziej wymagająca jest końcówka.
Czasami są wytyczone ścieżki, czasami schody, czasami idziesz „na czuja”. Nie wiem, kto wymyślił schody w górach. One mnie wykańczały
:x Chwilami idziesz ścieżką nad przepaścią, od której chroni Cię stalowa linka (lub nie). Na każdym kroku można podziwiać zapierające dech w piersiach widoki.
Kolorowe klify wynurzające się z błękitnej wody, w oddali majaczące samotne ostańce, o które rozbijają się fale.
Na trasie jest kilka punktów widokowych i są wyznaczone do nich ścieżki. Ostatni etap to strome podejście, są ułożone pale, ale tabliczka informuje „zakaz wejścia”. Inna oznaczona sznurami ścieżka wyprowadza nas „w pole”. Postanawiamy iść swoją ścieżką. Dochodzimy do tej zamkniętej trasy i w pocie czoła (i nie tylko), guzdrzemy się na górę. Dosłownie.
Za to na górze, euforia. Widoki przepiękne. Trud się opłacił.
:) Pisz, pisz, wrzucaj zdjęcia mam nadzieje, ze przesune Madere wyzej w " moim rankingu miejsc wartych odwiedzenia"OT
:D @jekyll pierwsze zdania relacji.... i zaskoczenie kobieta
:D skad mi sie ubzduralo ze ....
:D
Jako nieostrożny optymista już mam wykupiony lot na Maderę na majówkę
:P Ciekawe czy wtedy sytuacja Covidova będzie lepsza? Zarezerwowałem nawet fajniutki apartament w Funchal za naprawdę rewelacyjną cenę .
Również czekam na dalszy ciąg relacji [emoji846]Madera wiosną (mam taką nadzieję), a obecnie trzeba nacieszyć oczy tymi widokami z Twoich zdjęć [emoji106][emoji41]
jekyll napisał:Co do wypożyczalni. Formalności naprawdę na szóstkę z plusem. Natomiast samochód, zamawiałam auto klasy C, a dostaliśmy nissana micrę, pojemność 898 cm3.Czerwoną micrę? Chyba zostawiliście umowę w schowku
:) Pozdrawiamy
;)
Fajnie było zobaczyć koniec trasy na Ponta de São Lourenço
;) Siedem lat temu udało nam się dojść do połowy trasy mniej więcej, bo tak bardzo wiało, że ciężko było momentami ustać.A będą jakieś kolejki linowe? Jestem ciekawa, jak zmieniła się sytuacja w tym zakresie, 6 lat temu zrobiła nam się z kolejek główna atrakcja wyjazdu (byliśmy na Maderze dwa razy, rok po roku). Nawet popełniłam relację ze wszystkich, które udało się nam odwiedzić
:)
Widzę, że lata mijają, a Kaszalot nadal działa
:lol: Nie pozdrawiam, jedno z moich najgorszych doświadczeń kulinarnych ever. Po ich "grilled limpes" do dziś nie mogę patrzeć na wszelkie mule i małże
:twisted: A już 7 lat minęło...
@jekyllJa to bym nawet chciała nie być pamiętliwa, ale mój organizm na widok i zapach muszli od czasu wizyty w Kaszalocie urządza... No powiedzmy, że urządza powrót owoców morza do morza
:lol:
Swietna relacja i fotki, gratulacje. Fajnie sie czyta, bo akurat mialem okazje zwiedzic w 2 polowie listopada br. Bylem 10 dni i czesto slyszalem polski jezyk. Jedyne co mi przeszkadzalo, ze czasami musialem szukac knajpki, gdzie otrzymam cala gryllowana rybke.Wino maderskie mi nie podchodzilo, ale maja fajne wina z ladu stalego Portugalii, ktorych jestem fanem.Btw warto podegustowac Poncha, szczegolnie z sokiem lemonki.Jeszcze taka ciekawostka, ze przed masazem mierzyli temperature, co nie jest praktykowane w Serbii czy Etiopii, ktore zwiedzilem zaraz po Maderze.Po kosztach widze, ze jednak ostro przeplacilem.
:DZdrowka i Wesolych Swiat.
Dzięki za relację, przypomniałaś mój wyjazd w 2008r.: te wszechobecne jaszczurki, odmienna pogoda po obu stronach tuneli, pyszna espada, spacer ponad chmurami na Pico do Arieiro i Pico Ruivo, niekończące się plaże na Porto Santo itd.A propos jazdy po Maderze, to wracając taksówką z portu do hotelu, kierowca jechał przez dłuższy czas na pierwszym biegu, bo na "dwójce" auto pod górkę nie dawało rady
:)Nie zapomnę parkowania "na kopertę" auta pod hotelem, na drodze o nachyleniu 20-25%
:)BTW polecam punkt spotterski przy pasie startowym. Można mieć fajne ujęcia startujących/lądujących samolotów. Podobnie podczas "spaceru" w Ponta do Furado można uchwycić podchodzące do lądowania samoloty.
Ot wiedziałam, że tam kiedyś polecę prędzej czy później. Jak znajdę bilet w odpowiedniej cenie.
I tak się właśnie stało. W grudniu tamtego roku pojawiły się bilety TP z Pragi za 500 zł/os.
Ani nie mam blisko do Pragi, ani po drodze, ani w ogóle. No który z forumowiczów nie lubi sobie komplikować podróży :D
Chyba taka byłam podekscytowana tą podróżą, że bilet kupiłam przez jakąś skandynawską wersję trip.com.
Kto by się tym przejmował, jak rezerwacja na mailu (a bilet widoczny w TP) na prawie rok przed podróżą.
I kto by się przejmował tym, że godziny skaczą jak ceny w sklepie. Nie ja. Do czasu.
Trzy tygodnie przed wylotem przyszła kolejna zmiana. Nie zrobiła na mnie wrażenia. (To chyba wtedy właśnie TAP przyciął ilość lotów.)
Coś mi jednak nie pasowało. Dlaczego tylko 3 loty się zmieniły? A co z czwartym?
Ano trzy przesunięte na dzień później a czwarty ostał, jak był. Samiusieńki.
Tylko w tym problem, że to ten z Lizbony na Maderę. Musiałabym zagiąć czasoprzestrzeń, żeby najpierw polecieć na Maderę a dzień później wystartować z Pragi.
Żadne twittery, messengery czy fejsbuki nie pomogły. Zlewka totalna. Łapie za telefon. Polski nr TAP nie odpowiada.
Dzwonię w świat. Nawet jakoś szybko poszło. Pani kupiła bilet przez pośrednika, sorry, nie możemy pomóc. Musi się pani z nim kontaktować.
Na nic moje lamenty, że lot za mniej niż trzy tygodnie. Może mogłam zadzwonić drugi raz i trafiłabym na kogoś przyjaźniejszego, ale wolałam walnąć focha ;)
Dzwonię do mytrip. Nikt nie odbiera. Kontaktuję się przez formularz. Cisza.
Przeszukuję na forum różne wątki i w końcu wygrzebuję gdzieś jakiś polski nr na ich infolinię. Numer polski, rozmowa po angielsku. Taki myk. Nawet po pół godziny wiszenia i słuchania wcale nie relaksującej muzyki się dodzwoniłam:
- Oczywiście, możemy zmienić, będzie opłata, - Ile? - 140. - Euro???- Nie, złotych. Uff. - Wysyłam pani linka, odebrała Pani? - Nie, nic nie ma.
- Przeliteruję maila, - Ok, proszę, - Zgadza się? - Tak, - Wysyłam drugi raz linka do płatności, otrzymała pani? - Nie,
- Sorry madame nie możemy dłużej blokować linii. Jak pani zapłaci, proszę do nas zadzwonić. Jak tylko się rozłączyłam, przyszedł mail.
Czemu zawsze mnie się przytrafiają takie rzeczy :roll:
Przed wyjazdem siedzimy jak na szpilkach. Druga fala COVID—19. Obserwujemy, co się dzieje w Czechach. Co tam nasi (p)osłowie wymyślą.
Polecimy czy nie? Słupki rosną jak na drożdżach, pojedyncze kraje wprowadzają obostrzenia.
Do Czech pojedziemy jednak tylko dzień wcześniej, wieczorem. Nie będziemy kusić losu. Wysyłam maila, aby potwierdzić rezerwację noclegu. Pani odpisuje, że hotel zamknięty i mogą mnie zakwaterować w innym hotelu.
Dzwonię do bookingu.
Myślę ... Może te wszystkie znaki na niebie i ziemi dają nam do zrozumienia, żeby nie jechać? :roll:
A co, jak wykryją u nas wirusa. Wiecie jak to jest, człowiek myśli i sam się nakręca. W dodatku czytam na forum, że ten test jest bolesny.
Już w ogóle mi się się wszystkiego odechciewa.
Dzień wcześniej pakujemy się do flixbusa i jedziemy do stolicy Czech. W autobusie może z 10 osób. Odległość 2 m zachowana. Nikt w maseczce, tylko ja. W Pradze jesteśmy wieczorem. Udajemy się prosto do hotelu.
Rano po śniadaniu pakujemy się i idziemy na stację metra (Hlavní nádraží).
Wyczytałam, że na lotnisko można pojechać autobusem airport express (bezpośrednio i drożej) bądź metrem i autobusem (z przesiadką i taniej).
Na przystanku informacja, że airport express nie jeździ do odwołania. Czyżby kolejny znak?
Lot do Lizbony o czasie. W samolocie obserwuję jak ludzie kombinują jakby tu ściągnąć maseczkę. Mistrzem jest pan siedzący przed nami.
Został upomniany pierdylion razy. Stewardesy mają anielską cierpliwość, może dlatego, że jesteśmy bliżej nieba ;)
Przy boardingu w Lizbonie zmieniają nam miejsca, z rzędu 29 na 4. Płakać nie będziemy.
Dzięki temu jako jedni z pierwszych wychodzimy z samolotu i jako pierwsi jesteśmy skierowani na test.
Warto sobie zrobić screena kodu QR po rejestracji. Przy pierwszym stanowisku potwierdzamy dane i nr tel. Później kierują nas do testu.
Oczywiście wszyscy w kombinezonach. Sam test jest mało przyjemny, ale do przeżycia.
Test zajął nam dosłownie z 10 min. Dzwonię do hotelu po taksówkę i po chwili jesteśmy w naszym pokoju.
Ja chciałam iść na nogach ale M się uparł, że nie wiadomo jak długo potrwa test, o której wyjdziemy z lotniska. Taxi po 1:00 w nocy kosztowała nas 10e.
Hotel Santa Cruz Village jest 4 gwiazdkowy, ale chyba na razie do nich aspiruje. Na zdjęciach wydaje się olbrzymi a basen jeszcze większy :D Tak się teraz zastanawiam, że nie widziałam nikogo, kto by się tam kąpał. W każdym razie, na jedną noc po przylocie w sam raz. Ja niestety wzięłam dwie.
Śpimy wcale nie za długo. Jak tylko otwieram oczy łapię za telefon. Jest mail. Negatywny. Uff
Jeszcze na lotnisku w Lizbonie kontaktuje się ze mną wypożyczalnia, bo nie podałam nr lotu. Tłumaczę, że przylatuję dziś w nocy i muszę poczekać na wyniki testu. Samochód zarezerwowałam na następny dzień, na 13:00. Umawiamy się, że jak będę miała wynik, to się odezwę i tak też robię. Ustalamy, że samochód dostarczą nam do hotelu, o 12:00, bez opłat. Miła niespodzianka. Koszt 165e + 15e za oddanie auta w nocy.
Jest po 10:00, idziemy więc zobaczyć Santa Cruz. Nazwa miasta oznacza Święty Krzyż, co upamiętnia odkrywców, którzy po dotarciu do nowego lądu wbijali w ziemię krzyż. Miasteczko same w sobie jest urokliwe.
Długa promenada wzdłuż oceanu obsadzona palmami. Kamienista plaża Praia das Palmeiras. W centrum białe, wąskie uliczki oblepione knajpkami.
Przed 12 stawiamy się w hotelu, po chwili zjawia się pracownik wypożyczalni. Przesympatyczny gaduła. Odbieramy kluczyki, zabieramy plecaki i w drogę.
Kierowcą jest M. W ogóle nie spodziewał się, na co się pisze. Wsadziłam go na przysłowiową minę. Wąskie, strome i kręte uliczki. Czasem i pod kątem 90 st. Jazda to w górę, to w dół. Nawet mnie jako pasażera wyczerpywała. Niecierpliwym powiem, tak, na Monte też wjechaliśmy TĄ drogą z saniami :D
Co do wypożyczalni. Formalności naprawdę na szóstkę z plusem. Natomiast samochód, zamawiałam auto klasy C, a dostaliśmy nissana micrę, pojemność 898 cm3. Pod górki czasami we dwójkę wjeżdżaliśmy na jedynce i miałam czarne myśli, czy się nie stoczymy, więc nie wiem, jakby to było przy czterech osobach. Chyba te dwie dodatkowe musiałyby wyjść i nas pchać :)
Wszyscy polecają na nocleg Funchal, bo wyspa jest niewielka. Ja swój wyjazd podzieliłam na 2+2+3. Dwie noce Santa Cruz, dwie noce w Porto Moniz i 3 noce w Funchal/Lido. Ten ostatni hotel był najsłabszy. Ze względu na rozmiar i gwar. Ta dzielnica w ogóle mi nie podpasowała. Następnym razem zatrzymałabym się w jakimś mniejszym miasteczku, np. Machico lub coś w tym stylu.
Powiem jeszcze, że w ogóle nie mieliśmy szczęście do pogody. Jak tylko siedzieliśmy w samochodzie świeciło słońce. Jak dojeżdżaliśmy na miejsce padało albo niebo zaciągało się chmurami. Taka karma.
Tyle tytułem przydługiego wstępu :)
P.S. A jeszcze tytułem wyjaśnienia:
Podróżni: ja i M (jak Małżonek)
Termin: 3-11 października br.
Zdjęcia robię w formacie RAW i potem je wywołuję w zależności od nastroju. Często się zdarza, że jedno zdjęcie wywołuję kilka razy.Dziękuję za miłe komentarze i doping :D
Wszystkich zdjęć jeszcze nie wywołałam, zobaczymy jak będzie szło mi to pisanie. Najważniejsze, że zaczęłam :mrgreen:
@Gadekk nie wiem, czy coś wyłuskasz, bo mam wrażenie, że swój plan zrealizowałam tak na 50% ;)
@correos daj jej szansę :) Ciekawa jestem jaki będzie werdykt, po relacji. ALE patrz wyżej :P
@HandSome @tarman 3mam kciuki. Wiosna będzie moim zdaniem lepsza, wszystko tam wtedy kwitnie. Tak mi się wydaje przynajmniej :)
Co do sytuacji covidowej. Na Maderze, obojętnie w którym rejonie, do sklepu nie wejdziesz bez maseczki. Zaraz Cię wyproszą.
Często, w tych mniejszych sklepach, każą też dezynfekować ręce. Restauracje tak samo, nawet do Ciebie wyskakują, żeby zdezynfekować ręce.
We wszystkich hotelach mieliśmy śniadania. W jednym tylko był szwedzki stół.
Na lotnisku w Pradze, jak latam, takich pustek nie widziałam. W Lizbonie norma.
____
Dzień 1
Na resztę dnia mamy następujący plan: Machico, Caniçal i Przylądek św. Wawrzyńca.
I w sumie dobrze, że nie więcej, bo po tej wędrówce szlakiem jesteśmy wykończeni :mrgreen:
Machico
Od tego miejsca zaczęło się odkrywanie wyspy. Tutaj postawili swoje pierwsze kroki Gonçalves Zarco i Tristão Vaz Teixeira, w 1419 r.
Przez pewien okres miasto było stolicą Madery.
Miejscowość jest malowniczo położona, bo okalają ją zielone zbocza zatoki w kształcie półksiężyca.
Zarówno miłośnicy plażowania, jak i zwiedzania znajdą coś dla siebie.
W miasteczku są dwie plaże. Jedna kamienista, naturalna. Druga piaszczysta, nawieziona piaskiem z Maroka.
Wzdłuż zatoki można spacerować promenadą.
Amatorzy zwiedzania mają do dyspozycji dwa forty. Pierwszy na zboczu klifu Forte de São João Baptista.
Chcieliśmy do niego wejść, ale z mariny przejścia nie było. Może od góry jakoś się da. Nie dociekaliśmy, bo na aż taką urodziwą ona nie wyglądała.
Drugi Forte de Nossa Senhora do Amparo, trójkątny, znajduje się na ternie parku w mieście. Cały pomalowany na kanarkowy żółty :D
Niestety twierdza była zamknięta na pietruchę. Byliśmy w niedzielę.
Na koniec zostawiliśmy sobie Kaplicę Cudów (Capela dos Milagres). Przypuszcza się, że była to pierwsza świątynia wybudowana na wyspie.
Pierwotnie zarezerwowałam hotel tutaj, a przez późniejsze ciągłe „uaktualniania” TAPa zmieniłam na Santa Cruz. Trochę żałowałam.
Przy kaplicy mamy zaparkowany samochód.
Caniçal
Niegdyś wioska rybacka, przez wiele lat żyła z rybołówstwa i wielorybnictwa. To drugie zostało zabronione w latach 80.
Znajduje się tutaj Muzeum Wieloryba (Museu da Baleia), w którym prezentowana jest cała historia, techniki i sprzęt połowu tych morskich ssaków.
Kiedyś o tym oglądałam program na Discovery. Był ciekawy. Natomiast muzea raczej nas nie interesują.
Jak ustawiliśmy nawigację na centrum, to nas zawiozła na nabrzeże. I w sumie dobrze, bo zgłodnieliśmy.
Chcieliśmy zjeść w Muralha’s Bar, ale było pełno ludzi, więc poszliśmy do Aquarium, po przeciwnej stronie.
Oczywiście zjedliśmy espadę. Smaczna była :D
Później kilka razy przyjeżdżaliśmy tutaj zjeść. Aquarium było zamknięte a w Muralha’s Bar pustki. Nie wiem, co się zmieniło.
Według przewodnika, w latach 50 XX nakręcono tutaj kilka scen do filmu Moby Dick.
Poza tym w mieście nie ma starówki. Plaża jest kamienista. Życie toczy się wokół portu.
Stąd można się wybrać na Półwysep św. Wawrzyńca (Ponta de São Lourenço). My jednak piechurami nie jesteśmy ;)
W drodze z Caniçal na przylądek zatrzymujemy się w punkcie widokowym.
Tak naprawdę, nie miałam go zaznaczonego ale stało pełno samochodów i M się zatrzymał.
Jak mu później wytłumaczyłam, że „Miradouro” to punkty widokowe, to często, gdy widział kierunkowskazy, zjeżdżał, nawet mnie nie pytając.
Czasami miałam serce w gardle, takie to były wąskie i strome uliczki. Na szczęście zawsze w takich punktach są parkingi :D
Ten punkt, na którym teraz się zatrzymaliśmy, to widok na jedyną naturalną piaszczystą plażę na Maderze. Prainha, czyli mała plaża.
Wciśnięta w małą zatoczkę 100 - metrowa plaża. W słoneczny dzień wygląda pewnie bardziej atrakcyjnie, a i amatorów plażowania oraz kąpania jest więcej.
Powyżej, na klifie znajduje się kapliczka Capela de Nossa Senhora da Piedade.
Według legendy wybudowali ją miejscowi rybacy w podzięce za ocalenie życia podczas sztormu.
W trzecią niedzielę września odbywa się procesja ku czci Matki Boskiej Miłosierdzia.
Co ciekawe, procesja płynie łodziami rybackimi przystrojonymi kwiatami, specjalnie na tą okazję.
Podobno można wziąć udział w takiej procesji, łodzie zabierają chętnych nieodpłatnie, w miarę wolnych miejsc. Niesamowicie to musi wyglądać.
Ponta de São Lourenço
Ten moment, kiedy wysiadłam na parkingu, szczęka na asfalcie, widoki zachwycają.
Nie wierzę, że tu jestem. Mam ochotę powiedzieć, żeby M mnie uszczypnął :D
Półwysep jest bardzo jałowy. Ciekawe czy na wiosnę też :roll:
Najbardziej wysunięty na wschód punkt Madery. Najbardziej malowniczy punkt Madery. Najbardziej popularny :)
Półwysep św. Wawrzyńca stanowi częściowy rezerwat przyrody. Cały ten teren należy do Parku Naturalnego Madery (Parque Natural da Madeira).
Jesteśmy po 14. Ludzi jest całkiem sporo. Cała trasa ma 3 km w jednym kierunku i zajęła nam 3,5h (w obu kierunkach).
Na szczęście niezbyt mocno wiało, a słońce dość nieśmiało wyglądało zza chmur.
Wędrówkę rozpoczynamy zboczem góry, pięknie wytyczoną ścieżką, po drewnianym pomoście, by później wejść na tę właściwą, kamienistą i żwirową.
Jak to na Maderze, ścieżka momentami wiedzie z górki, po to, by zaraz wspinać się pod górkę ((te białe nitki na zdjęciach, to właśnie one :D ).
Nie jest jakoś szczególnie wymagająca, ale czasami męcząca. Kilka razy miałam zadyszkę. Najbardziej wymagająca jest końcówka.
Czasami są wytyczone ścieżki, czasami schody, czasami idziesz „na czuja”. Nie wiem, kto wymyślił schody w górach. One mnie wykańczały :x
Chwilami idziesz ścieżką nad przepaścią, od której chroni Cię stalowa linka (lub nie).
Na każdym kroku można podziwiać zapierające dech w piersiach widoki.
Kolorowe klify wynurzające się z błękitnej wody, w oddali majaczące samotne ostańce, o które rozbijają się fale.
Na trasie jest kilka punktów widokowych i są wyznaczone do nich ścieżki.
Ostatni etap to strome podejście, są ułożone pale, ale tabliczka informuje „zakaz wejścia”.
Inna oznaczona sznurami ścieżka wyprowadza nas „w pole”.
Postanawiamy iść swoją ścieżką. Dochodzimy do tej zamkniętej trasy i w pocie czoła (i nie tylko), guzdrzemy się na górę. Dosłownie.
Za to na górze, euforia. Widoki przepiękne. Trud się opłacił.