Islandia - od wielu lat ostatni, niezdobyty przeze mnie kraj w Europie. Jakoś tak mi się nie składało, żeby tam pojechać, choć ok. 8 lat temu miałem już nawet bilety za mile, które odwołałem. Wiedziałem, że to piękne miejsce, ale dość blisko, więc zawsze myślałem, że znajdę kiedyś na niego czas.
Co roku gdzieś staram się wyjeżdżać w okresie świąteczno-noworocznym. W 2020, szukałem czegoś egzotycznego, ale bilety były drogie (Kostaryka czy Dominikana/Haiti). W październiku kupiłem też Teneryfę z powrotem w Wigilię. A potem zaczęło się kilka rzeczy składać - dostaliśmy darmowy ostatni tydzień wolny w pracy, bilety na Islandię były za 190 zł, samochód 4x4 za 230 euro, Islandia od 10 grudnia zaczęła wpuszczać ozdrowieńców, więc postanowiłem kupić ten bilet i zobaczyć czy pojadę czy nie.
Właściwie dopiero jak wracałem z Teneryfy to stwierdziłem, że jednak jadę. Przeciwko była narodowa kwarantanna, a za było okienko pogodowe, które miało się właśnie otworzyć. W Wigilię zrobiłem rezerwację samochodu i pierwszej nocy, dokupiłem duży podręczny i bez większego planu na zwiedzanie ruszyłem na Okęcie.
Leciało nas około 70 osób. Stewardessa poprosiła bym się przesiadł na miejsce awaryjne i pomógł w razie czego z otworzeniem. Lot trwał 4h.
Jako ozdrowieniec miałem przygotowane dwie rzeczy - pozytywny test z początku listopada oraz test na przeciwciała ELISA. Mój test było polsko-angielski i nie chcieli mi go uznać. Wysyłali mnie już do testów, ale wyjąłem test Elisa, pani coś popisała i mówiła, że mogę iść. Witaj Islando, kraj nr 104!
:-)
Na przylotach czekają na mnie z IceRental 4x4, jedziemy do nich, gdzie biorę Suzuki Vitarę automat. Wkład własny to aż 10k i tyle blokują mi na karcie. Samochód ma kilka wgięć, ale o 2 w nocy nie bardzo jest jak dokładnie obejrzeć auto. Mam pełne ubezpieczenie z DiscoverCars i biorę ich na zaufanie.
Pierwszy nocleg mam w Keflaviku niedaleko lotniska. 40 euro za pokój ze wspólną łazienką, ale jestem sam na całym dole, więc luz.
26 grudnia wstaję o 9, jest ciemno. Robię śniadanko i ruszam w drogę. Zaczyna sypać śnieg, a właściwie kończy, bo sypało ostatnie dni i dziś ma być już ładnie. Dwupasmówką do Reykjaviku jadę jednak w bardzo trudnych warunkach ośnieżoną drogą. Kieruję się do Parku Narodowego Þingvellir, znajdującego się na liście Unesco. Zajeżdżam jako pierwszy na parking. Płacę kartą ok. 22 zł za parking i mogę iść w drogę. Przyjadą się moje śniegowce, grube spodnie i puchówka, bo śniegu jest masa i trochę wieje. Jest godzina 10:30, a słońca jeszcze nie ma, choć jest już dość jasno.
Idę w stronę wodospadu Öxarárfoss. Widać tu rozpadlinę międzykontynentalną:
Moje ślady - idę jako pierwszy:
Przy wodospadzie zaczyna wschodzić słońce. Oj, ale mnie cieszyło to miękkie światło, które już potem będzie mi towarzyszyć cały czas:
Przeszedłem prawie 2 km i sporo się zmęczyłem brocząc w śniegu. Mój pierwszy punkt widokowy ze wschodem słońca wygląda potem tak:
Pojawiło się kilka osób, nawet jacyś Polacy, a ja nie tracę czasu i ruszam do Geysir. Na miejscu jest darmowy parking i nie ma biletów wstępu. Znowu tylko kilka osób. Jest już połowa dnia, a słońce dalej bardzo nisko.
Geysir to bardzo znane miejsce, świadczące o naturze Islandii. Tu np. widzimy jak się woda gotuje i są znaki, że woda ma 80-100 stopni. Lepiej uważać by nie wdepnąć
:)
Natomiast sam Geysir..., ah, przypomina się Yellowstone. Mała galeryjka z wybuchów:
Strzela co parę minut, więc nie trzeba długo czekać
:)
Jadę 10 km dalej do Gulfoss. Mega wodospad! Z daleka widać jego wielką siłę.
Jest 15, słońce już zachodzi i niestety wodospad nie jest już oświetlony. Łapię jeszcze resztki zachodzącego słońca.
Wodospad niesie oczywiście chmurę wody, więc wszystko dookoła fajnie zamarza:
Słońce zaszło, ale księżyc wschodzi
:)
Ostatni punkt dnia to Kerið, czyli piękne jeziorko w kraterze wulkanu. Jest już sporo po zachodzie słońca, ale dalej jest jasno. Budka z biletami zamknięta, a ja podziwiam zamarznięte, bo jest -6.
Na noc jadę do Selfoss. Rano szukając noclegu znalazłem błąd na bookingu i miałem za 60 euro 4* hotel ze śniadaniem w standardzie deluxe. Pan powiedział, że to ich błąd, ale uznają. Z racji świąt, jedyne otworzone miejsce do jedzenia to jakiś fast food drive thru, gdzie za 35 zł biorę hamburgera i odpoczywam po wspaniałym dniu!Dzięki, ale to jeszcze nic. Dalej to będzie czad
;-)Na razie easily passable - http://www.road.is/travel-info/road-con ... tions-map/W nocy mega wiało, aż okna trzeszczały. Zjadłem sobie na spokojnie duże śniadanie w moim hotelu i plan miałem na dojechanie do Vik. To tylko 130 km, ale atrakcji po drodze jest tyle, że plan na ten krótki dzień był napięty. Przed wschodem słońca zaczynają się już kolorki:
Zatrzymuję się na chwilkę by zobaczyć islandzkie konie:
Po drodze zobaczyłem znany kształt. Potem poszukałem, że to Hekla, chyba najsłynniejszy wulkan Islandii
Dojeżdżam do Seljalandsfoss. Po wodospadzie z daleka widać jak wieje. Jest parking płatny, ale żaden z terminali nie działa. Jestem sam, więc nawet nie mam jak sprawdzić na innych samochodach czy są wydruki.
Wejście po schodkach do widoku z boku jest niezłym wyzwaniem, bo wszystko jest mega oblodzone.
Wzdłuż drogi jest szlak do innych wodospadów. Fajnie wygląda Gljufrabui, który jest schowany w kanionie:
Jeszcze jeden rzut oka z dalsza:
W połowie mojej drogi zaglądam do Landeyjahöfn. Stąd odchodzą promy na archipelag Vestmannaeyjar. Kilka razy wiatr nieźle mnie zarzucił w samochodzie. Jak dojechałem to nie dało się wyjść z samochodu bo tak wiało. Po kilku próbach próbowałem iść z wielkim trudem. Dziecko to by chyba ten wiatr porwał.
Udaje mi się zrobić zdjęcie z cofającymi się falami - wiało do morza. W oddali widać archipelag:
Jeszcze jedno zdjęcie z obecnej tu czarnej plaży:
W tę pogodę promy oczywiście nie pływają. Za tym archipelagiem jest wpisana na listę Unesco wyspa Surtsey z unikalnymi koloniami zwierzaków, ale nie sądzę by tam zimą były jakieś wycieczki.
Wracam na główną drogę i zaglądam do jaskini Steinahellir. Jest ona zamykana na drzwi. Znak na zewnątrz by w środku nie robić kup
;-)
Czas szybko mi ucieka. Dojeżdżam do kolejnego wodospadu Skogafoss. Jest jedna osoba, ale zaraz znika, więc mam wodospad dla siebie. Niskie słońce daje takie kolory:
Idę schodami na górę. Widać tam rzeczkę i kolejny wodospad:
Dalej mega wieje, więc mam spory problem z chodzeniem. Szczególnie w grubych ciuchach pod górkę jest kiepsko.
Tak jak pisałem, zagęszczenie atrakcji jest tu niesamowite. Podjeżdżam za chwilę pod lodowiec Solheimajokull. Szlak to tylko 10 minut, ale szedłem pod wiatr i chyba zeszło mi z pół godziny. Masakryczny wiatr. Wiadomo, że od lodowca jeszcze bardziej wieje.
Dojeżdżam powoli do Vik. Przed nim są dwie atrakcje Dyrhólaey i czarna plaża Reynisfjara. Kończy mi się dzień, więc będę miał tylko czas na zobaczenie tej pierwszej. Wysoko wjeżdżam pod górę drogą szutrową - przydaje się tu terenówka.
Czarna plaża jest też na zachód:
Oczywiście dalej wieje, ciężko utrzymać aparat w ręku.
Formacje skalne są tu fantastyczne. To widok na wschód i Reynisfjarę:
A potem zaszło słońce i niebo zaczęło płonąć. W życiu czegoś takiego nie widziałem! Zostawię was z galerią
:). Słowa są zbędne.
Nie mam pytań
:D
Jeszcze widok na Reynisfjarę po zachodzie:
Ale dzień! W Vik mam pensjonat też za 60 euro, ale ze wspólną łazienką. Na szczęście na moim piętrze nie ma nikogo, a na parterze są dwie młode Niemki. Większość nocy jeszcze mega wieje, ale ma przestać nad ranem.@sranda robiłem w Alabie, tam mają wersję angielską, ale ponoć od połowy grudnia zmienili metodę z Elisa na jakąś inną. Sporo się nadzwoniłem po różnych labach, żeby znaleźć tę metodę i po angielsku. Nawet na infolinii Alabu mi mówili, że nie robią jej po angielsku, ale im nie uwierzyłem i poszedłem do punktu pobrań i tam znaleźli. Ja bym z inną metodą nie ryzykował, bo oni wyraźnie napisali, że ma być taka, a nie inna. Inaczej lądujesz na teście i kwarantannie.Z Vik do Hofn jest prawie 300 km, a atrakcji znowu napakowane jak PKS za komuny. Niestety nie było żadnego sensownego noclegu po drodze. Nie mogłem wyjechać zbyt wcześnie rano, bo musiałem się wrócić 10 km do czarnej plaży Reynisfjara, na którą wczoraj zabrakło mi czasu.
Jadę jeszcze sporo przed wschodem słońca, ale jest już jasno. Na miejscu tylko 1 samochód.
Super relacja, czekam na więcej. Na marginesie, oceń proszę, czy w styczniu dojadę zwykłym samochodem (nie 4x4) z lotniska do Fossatun? Nigdy nie byłem na Islandii, nie potrafię wyobrazić sobie jak wyglądają tam drogi?
Tak mnie naszło.Tematem tegorocznego kalendarza była "droga" i super i fajnie.A może by tematem kolejnego kalendarza byłby jakiś kraj obfotografowany przez jednego lub kilku forumowiczów. Co Wy na to? @Washington?Ja nominuję @cart i jego Islandię zimą.Dla "ocieplenia: wizerunku można by dorzucić 3-4 zdjęcia letnio-wiosenne, podobnej klasy co fotki @cart
@sranda robiłem w Alabie, tam mają wersję angielską, ale ponoć od połowy grudnia zmienili metodę z Elisa na jakąś inną. Sporo się nadzwoniłem po różnych labach, żeby znaleźć tę metodę i po angielsku. Nawet na infolinii Alabu mi mówili, że nie robią jej po angielsku, ale im nie uwierzyłem i poszedłem do punktu pobrań i tam znaleźli.Ja bym z inną metodą nie ryzykował, bo oni wyraźnie napisali, że ma być taka, a nie inna. Inaczej lądujesz na teście i kwarantannie.
Ponad połowa sukcesu to światło. Tak jak @brzemia powiedział - słońce jest nisko, więc mamy miękkie światło cały dzień. Zawsze przy wschodach i zachodach jest najlepsze światło, a tu dodatkowo słońce jest tak nisko nad horyzontem cały dzień, że właściwie mamy świetne światło przez cały dzień. W lecie na Islandii czegoś takiego nie ma. Efekt uboczny to oczywiście krótki dzień, ale nie można mieć wszystkiego.
@cart zdjęcia fenomenalne, relacja inspirująca i pouczająca!cart napisał:A potem zaszło słońce i niebo zaczęło płonąć. W życiu czegoś takiego nie widziałem!eskie napisał:Tematem tegorocznego kalendarza była "droga" i super i fajnie.A może by tematem kolejnego kalendarza byłby jakiś kraj obfotografowany przez jednego lub kilku forumowiczów.Gdy zobaczyłem te zdęcia to też pomyślałem, że nigdy czegoś takiego nie widziałem, że to jest mega i że musowo do kalendarza A.D.2022... niemniej nie ograniczałbym całości kalendarza do jednego tylko kraju - świat jest wielki i zróżnicowany, a piękno jest w wielu miejscach.cart napisał:Fantastyczna jaskinia z dziurą. Widziałem takie w Algarve. Słyszałem też o jednej w Bułgarii. Widział ktoś jeszcze gdzieś indziej?W Bułgarii to "Oczy Boga", dość mocno obfotografowane i opisane na internetach. Mam odznaczone w kategorii "na kiedyś" podobną, ale jednak troche inną, jaskinię w Rumunii (Peștera Ghețarul Focul Viu). Nie ma tam chyba takiej podwójnej dziury, ale jedna głębsza. Poza tym mamy coś w tym stylu, nie tak spektakularne wprawdzie, w naszych Tatrach. Na końcu Dolinki ku Dziurze jest jaskinia, rzeczona Dziura, schodzi się parę metrów w dół po liściach, błocie i skale, po czym nad głową, w sklepieniu ukazuje się... dziura. Nie za wielka, pojedyncza, ale wspominam pozytywnie.
Raphael napisał:niemniej nie ograniczałbym całości kalendarza do jednego tylko kraju - świat jest wielki i zróżnicowany, a piękno jest w wielu miejscach.A może tak: jeden kraj/region, ale widziany oczami rożnych osób?
cart napisał:Na tyle dużo, żeby odstraszyć innych śmiałków
:lol:Lekcja pewnie kosztowna ale myślę że mogło być gorzej. Pamiętam że na Islandii pogoda zmieniała się błyskawicznie a i ewentualny brak zasięgu czy też wyładowanie telefonu mógłby być sporym problemem. Do tego ewentualny mandat też pewnie sporo by wyniósł. Na zdjęciach masz często jasne niebo, polowałeś w nocy na zorzę?
Jako że na 99% zdjęć jest przyroda i nie ma śladu działalności człowieka, zainteresował mnie drewniany krąg z końcówki relacji
;) . Okazuje się, że w czasie jesiennego powrotu owiec z górskich pastwisk zagania się je do środkowego okręgu, a potem rozdziela do poszczególnych "tortowych" fragmentów przypisanych do lokalnych farmerów. Początki tej tej tradycji giną w pomroce islandzkich dziejów, a nazywa się ona réttir. Réttir brzmi całkiem jak redyk. Nasi tu byli ?
:)https://www.icelandair.com/blog/celebrating-rettir/
cart napisał:Na tyle dużo, żeby odstraszyć innych śmiałków
:lol:Miałem identyczną sytuację. Zakaz wjazdu, oczywiście pojechałem, tylko ja się zagrzebałem w mieszaninie żwiru i lodu. Po ciężkiej walce, znoszeniu kamieni i podkładaniu pod koła wyjechałem.Więc też przyłączam się do prośby - ile?
Jeszcze info praktyczne:Ceny:- przelot Wizz 193 zł RT (WDC) + 176 zł za priority (walizka była mi potrzebna). Dałoby się pewnie w mały podręczny, ale mam dużo klamotów foto i surface- samochód Suzuki Vitara automat 1085 zł z pełnym ubezpieczeniem, ale nie od holowania jak wjedziesz w zaspę
:evil: Kaucja 10350 zł- benzyna po jakieś 220 ISK (6.3 PLN)- noclegi (wszędzie szybkie i darmowe wifi):1. Keflavik - Room Reykjanesvegur. Spoko pokoik za 190 zł. Łazienka wspólna, ale są chyba tylko 2 pokoje. Dostęp do w pełni wyposażonej kuchni2. Selfoss - Hotel South Coast 4*. Miałem farta z błędem na bookingu i za 270 zł miałem pokój deluxe ze świetnym śniadaniem3. Vik - Guesthouse Carina. Cena też 270. Wspólna łazienka. Ma ok. 10 pokojów, ale tylko jeszcze 2 były zajęte. Dostęp do w pełni wyposażonej kuchni4. Hofn - Brunnholl guesthouse, jakieś 30 km przed Hofn. 220 zł za pokój z łazienką. Śniadanie 20 euro jakby ktoś chciał. Dostęp do kuchni.5. Egilstaddir - Laufas guesthouse za 180 zł, ale dali mi upgrade do Lyngas za 20 zł droższy. Wspólna łazienka i dostęp do kuchni.6. Akureyri - Apotek guesthouse, w samym centrum. 180 zł, wspólna łazienka i dostęp do kuchni.7. Kirkjufell - Grund guesthouse za 230 zł, ale dali mi upgrade do Kirkjufell guesthouse, który jest dużo droższy. Pokój z łazienką i dostęp do kuchniJedzenie:Wziąłem sporo z domu, a to dlatego, że były święta i weekendy, bo generalnie prawie nigdy nie robię sam jedzenia na wyjazdach. Kupiłem w Selfoss hamburgera za 34 zł w drive thru, w Vik hamburger+frytki+cola za 60 zł (jedyne otwarte miejsce), 2x hot doga po 13 zł gdzieś na stacji i w Akureyri. W Reykjaviku zupa i grzanki za 52 złZakupy w Netto - pieczywo, warzywa, owoce, napoje - razem 200 zł w kilku razach. Kranówa jest lepsza niż mineralna. Można śmiało pić.Piwo-szczyny 10 zł (2-2.5%). W barze w Akureyri krafty po 22 złAtrakcje:Wszystko darmowe, ale w 3 miejscach płaci się za parking po ok. 22 zł (2 parki i 1 wodospad).Wszystko płatne Revolutem. Pieniędzy islandzkich nie widziałem na oczy.Czego nie zobaczyłem:- zorza. Niestety prognozy były Low na cały tydzień, więc nawet nie wstawałem- maskonurów- nie zaliczyłem kąpania w rzece czy blue lagoon, ale to nie atrakcja dla mnie- wraku samolotu (ponad 3km z buta po żwirze w jedną stronę odpuściłem sobie. Są ciekawsze rzeczy obok, szczególnie w krótki dzień)- fiordy zachodnie - może kiedyśNa co się przygotować zimą:- samochód tylko 4x4. Oprócz śniegu, sporo atrakcji ma dojazd kamienisty- wiele odcinków dróg jest pokrytych śniegiem, nawet jedynka. Trzeba obserwować road.is.- pogoda na vedur.is - łącznie z prognozami zorzy- wschód ok. 11:30, zachód ok. 15:00. Jasno się robi godzinkę wcześniej i trzyma godzinkę po zachodzie. Na północy oczywiście krócej. Światło do zdjęć jest GENIALNE, bo słońce cały czas jest nisko- trzeba dobrze rozplanować dzień. Ja wyjeżdżałem tak, aby na pierwszą atrakcję być jeszcze przed wschodem. Jadłem duże śniadanie rano i potem po zmroku by nie tracić czasu na jedzenie w trakcie dnia, ewentualnie coś przygotowywałem do samochodu na przekąskę- prawie w każdym miejscu byłem sam lub prawie sam- w niedzielę niektóre sklepy są otwarte, w święta wszystko zamknięte łącznie ze stacjami. Dystrybutory mają automaty na kartę- trzeba mieć dużo szczęścia do pogody, inaczej cały misterny plan pójdzie na nic- mimo pustych dróg naprawdę długo się jedzie, szczególnie uciążliwe dla osób, które chcą się zatrzymywać na zdjęcia- wiatr wieje tak, że może wyrwać drzwi samochodu. Trzeba się nauczyć ich trzymać przy naciskaniu na klamkę- ubranie potrzebne i od zimna i od wiatru. Ja miałem moją wyprawę z Antarktydy (puchówka, spodnie narciarskie, śniegowce). Do tego polar, na zmianę spodnie i bluza. Konieczne klapki
cart napisał:2. Selfoss - Hotel South Coast 4*. Miałem farta z błędem na bookingu i za 270 zł miałem pokój deluxe ze świetnym śniadaniemNo proszę też rok temu nocowałam w tym hotelu, ale niestety nie z błędu na bookingu, ale po tym jak o 1 w nocy pod Selfoss expedia nas wystawiła do wiatru i pozostawiła na pastwę losu
:( słowa "we're not a hostel anymore" dźwięczą mi do dziś
;) To był jedyny hotel w okolicy z jakimkolwiek wolnym pokojem..
:roll: A na hostel widmo z expedii dopiero chargeback pomógł
:|Zdjęcia klasa!
@cart Dzięki za relację, fajnie się czytało i oglądało
:D Miałbym pytanie jak wyglądała kontrola zaświadczenia o przeciwciałach, na co zwracali uwagę itp. szczegóły. Sprzed ilu dni miałeś zaświadczenie? Czy poziom przeciwciał np. cyferka graniczna razy 5 jest ok? Myślę o wyjeździe, ale wiadomo, nie po to, żeby siedzieć tam na kwarantannie
;)
Badanie robiłem jakieś 2 tygodnie przed wylotem, bo jeszcze w międzyczasie byłem na Teneryfie.Kontrola papierka była "ręczna", nawet nie skanowali. Miałem 3,69. Chodziło im, żeby zaświadczenie było tylko i wyłącznie po angielsku.Pani coś popisała na wydruku z kodem QR, który jej dałem.
Co roku gdzieś staram się wyjeżdżać w okresie świąteczno-noworocznym. W 2020, szukałem czegoś egzotycznego, ale bilety były drogie (Kostaryka czy Dominikana/Haiti). W październiku kupiłem też Teneryfę z powrotem w Wigilię. A potem zaczęło się kilka rzeczy składać - dostaliśmy darmowy ostatni tydzień wolny w pracy, bilety na Islandię były za 190 zł, samochód 4x4 za 230 euro, Islandia od 10 grudnia zaczęła wpuszczać ozdrowieńców, więc postanowiłem kupić ten bilet i zobaczyć czy pojadę czy nie.
Właściwie dopiero jak wracałem z Teneryfy to stwierdziłem, że jednak jadę. Przeciwko była narodowa kwarantanna, a za było okienko pogodowe, które miało się właśnie otworzyć. W Wigilię zrobiłem rezerwację samochodu i pierwszej nocy, dokupiłem duży podręczny i bez większego planu na zwiedzanie ruszyłem na Okęcie.
Leciało nas około 70 osób. Stewardessa poprosiła bym się przesiadł na miejsce awaryjne i pomógł w razie czego z otworzeniem. Lot trwał 4h.
Jako ozdrowieniec miałem przygotowane dwie rzeczy - pozytywny test z początku listopada oraz test na przeciwciała ELISA. Mój test było polsko-angielski i nie chcieli mi go uznać. Wysyłali mnie już do testów, ale wyjąłem test Elisa, pani coś popisała i mówiła, że mogę iść. Witaj Islando, kraj nr 104! :-)
Na przylotach czekają na mnie z IceRental 4x4, jedziemy do nich, gdzie biorę Suzuki Vitarę automat. Wkład własny to aż 10k i tyle blokują mi na karcie. Samochód ma kilka wgięć, ale o 2 w nocy nie bardzo jest jak dokładnie obejrzeć auto. Mam pełne ubezpieczenie z DiscoverCars i biorę ich na zaufanie.
Pierwszy nocleg mam w Keflaviku niedaleko lotniska. 40 euro za pokój ze wspólną łazienką, ale jestem sam na całym dole, więc luz.
26 grudnia wstaję o 9, jest ciemno. Robię śniadanko i ruszam w drogę. Zaczyna sypać śnieg, a właściwie kończy, bo sypało ostatnie dni i dziś ma być już ładnie. Dwupasmówką do Reykjaviku jadę jednak w bardzo trudnych warunkach ośnieżoną drogą. Kieruję się do Parku Narodowego Þingvellir, znajdującego się na liście Unesco. Zajeżdżam jako pierwszy na parking. Płacę kartą ok. 22 zł za parking i mogę iść w drogę. Przyjadą się moje śniegowce, grube spodnie i puchówka, bo śniegu jest masa i trochę wieje.
Jest godzina 10:30, a słońca jeszcze nie ma, choć jest już dość jasno.
Idę w stronę wodospadu Öxarárfoss. Widać tu rozpadlinę międzykontynentalną:
Moje ślady - idę jako pierwszy:
Przy wodospadzie zaczyna wschodzić słońce. Oj, ale mnie cieszyło to miękkie światło, które już potem będzie mi towarzyszyć cały czas:
Przeszedłem prawie 2 km i sporo się zmęczyłem brocząc w śniegu. Mój pierwszy punkt widokowy ze wschodem słońca wygląda potem tak:
Pojawiło się kilka osób, nawet jacyś Polacy, a ja nie tracę czasu i ruszam do Geysir.
Na miejscu jest darmowy parking i nie ma biletów wstępu. Znowu tylko kilka osób. Jest już połowa dnia, a słońce dalej bardzo nisko.
Geysir to bardzo znane miejsce, świadczące o naturze Islandii. Tu np. widzimy jak się woda gotuje i są znaki, że woda ma 80-100 stopni. Lepiej uważać by nie wdepnąć :)
Natomiast sam Geysir..., ah, przypomina się Yellowstone. Mała galeryjka z wybuchów:
Strzela co parę minut, więc nie trzeba długo czekać :)
Jadę 10 km dalej do Gulfoss. Mega wodospad! Z daleka widać jego wielką siłę.
Jest 15, słońce już zachodzi i niestety wodospad nie jest już oświetlony. Łapię jeszcze resztki zachodzącego słońca.
Wodospad niesie oczywiście chmurę wody, więc wszystko dookoła fajnie zamarza:
Słońce zaszło, ale księżyc wschodzi :)
Ostatni punkt dnia to Kerið, czyli piękne jeziorko w kraterze wulkanu. Jest już sporo po zachodzie słońca, ale dalej jest jasno. Budka z biletami zamknięta, a ja podziwiam zamarznięte, bo jest -6.
Na noc jadę do Selfoss. Rano szukając noclegu znalazłem błąd na bookingu i miałem za 60 euro 4* hotel ze śniadaniem w standardzie deluxe. Pan powiedział, że to ich błąd, ale uznają. Z racji świąt, jedyne otworzone miejsce do jedzenia to jakiś fast food drive thru, gdzie za 35 zł biorę hamburgera i odpoczywam po wspaniałym dniu!Dzięki, ale to jeszcze nic. Dalej to będzie czad ;-)Na razie easily passable - http://www.road.is/travel-info/road-con ... tions-map/W nocy mega wiało, aż okna trzeszczały. Zjadłem sobie na spokojnie duże śniadanie w moim hotelu i plan miałem na dojechanie do Vik. To tylko 130 km, ale atrakcji po drodze jest tyle, że plan na ten krótki dzień był napięty.
Przed wschodem słońca zaczynają się już kolorki:
Zatrzymuję się na chwilkę by zobaczyć islandzkie konie:
Po drodze zobaczyłem znany kształt. Potem poszukałem, że to Hekla, chyba najsłynniejszy wulkan Islandii
Dojeżdżam do Seljalandsfoss. Po wodospadzie z daleka widać jak wieje. Jest parking płatny, ale żaden z terminali nie działa. Jestem sam, więc nawet nie mam jak sprawdzić na innych samochodach czy są wydruki.
Wejście po schodkach do widoku z boku jest niezłym wyzwaniem, bo wszystko jest mega oblodzone.
Wzdłuż drogi jest szlak do innych wodospadów. Fajnie wygląda Gljufrabui, który jest schowany w kanionie:
Jeszcze jeden rzut oka z dalsza:
W połowie mojej drogi zaglądam do Landeyjahöfn. Stąd odchodzą promy na archipelag Vestmannaeyjar. Kilka razy wiatr nieźle mnie zarzucił w samochodzie. Jak dojechałem to nie dało się wyjść z samochodu bo tak wiało. Po kilku próbach próbowałem iść z wielkim trudem. Dziecko to by chyba ten wiatr porwał.
Udaje mi się zrobić zdjęcie z cofającymi się falami - wiało do morza. W oddali widać archipelag:
Jeszcze jedno zdjęcie z obecnej tu czarnej plaży:
W tę pogodę promy oczywiście nie pływają. Za tym archipelagiem jest wpisana na listę Unesco wyspa Surtsey z unikalnymi koloniami zwierzaków, ale nie sądzę by tam zimą były jakieś wycieczki.
Wracam na główną drogę i zaglądam do jaskini Steinahellir. Jest ona zamykana na drzwi. Znak na zewnątrz by w środku nie robić kup ;-)
Czas szybko mi ucieka. Dojeżdżam do kolejnego wodospadu Skogafoss. Jest jedna osoba, ale zaraz znika, więc mam wodospad dla siebie. Niskie słońce daje takie kolory:
Idę schodami na górę. Widać tam rzeczkę i kolejny wodospad:
Dalej mega wieje, więc mam spory problem z chodzeniem. Szczególnie w grubych ciuchach pod górkę jest kiepsko.
Tak jak pisałem, zagęszczenie atrakcji jest tu niesamowite. Podjeżdżam za chwilę pod lodowiec Solheimajokull. Szlak to tylko 10 minut, ale szedłem pod wiatr i chyba zeszło mi z pół godziny. Masakryczny wiatr. Wiadomo, że od lodowca jeszcze bardziej wieje.
Dojeżdżam powoli do Vik. Przed nim są dwie atrakcje Dyrhólaey i czarna plaża Reynisfjara. Kończy mi się dzień, więc będę miał tylko czas na zobaczenie tej pierwszej. Wysoko wjeżdżam pod górę drogą szutrową - przydaje się tu terenówka.
Czarna plaża jest też na zachód:
Oczywiście dalej wieje, ciężko utrzymać aparat w ręku.
Formacje skalne są tu fantastyczne. To widok na wschód i Reynisfjarę:
A potem zaszło słońce i niebo zaczęło płonąć. W życiu czegoś takiego nie widziałem! Zostawię was z galerią :). Słowa są zbędne.
Nie mam pytań :D
Jeszcze widok na Reynisfjarę po zachodzie:
Ale dzień!
W Vik mam pensjonat też za 60 euro, ale ze wspólną łazienką. Na szczęście na moim piętrze nie ma nikogo, a na parterze są dwie młode Niemki. Większość nocy jeszcze mega wieje, ale ma przestać nad ranem.@sranda robiłem w Alabie, tam mają wersję angielską, ale ponoć od połowy grudnia zmienili metodę z Elisa na jakąś inną. Sporo się nadzwoniłem po różnych labach, żeby znaleźć tę metodę i po angielsku. Nawet na infolinii Alabu mi mówili, że nie robią jej po angielsku, ale im nie uwierzyłem i poszedłem do punktu pobrań i tam znaleźli.
Ja bym z inną metodą nie ryzykował, bo oni wyraźnie napisali, że ma być taka, a nie inna. Inaczej lądujesz na teście i kwarantannie.Z Vik do Hofn jest prawie 300 km, a atrakcji znowu napakowane jak PKS za komuny. Niestety nie było żadnego sensownego noclegu po drodze.
Nie mogłem wyjechać zbyt wcześnie rano, bo musiałem się wrócić 10 km do czarnej plaży Reynisfjara, na którą wczoraj zabrakło mi czasu.
Jadę jeszcze sporo przed wschodem słońca, ale jest już jasno. Na miejscu tylko 1 samochód.
Tutejsza góra ma piękne bazaltowe wychodnie:
Jakby ktoś ciosał siekierą ;-)