Nowa Zelandia. Dziś zupełnie zamknięta dla obcokrajowców. W 2019 roku plan naszego wyjazdu był prosty - zobaczyć jak najwięcej, od Cape Reinga, czyli najdalej na północ wysuniętego krańca wyspy północnej, do Slope Point, najdalej na południe położonego punktu wyspy południowej, ale z kilkoma punktami „must see”. Wśród nich bohaterowie dzisiejszej relacji – wulkany: Tongariro i Whakaari (White Island). Oba aktywne, jednak różniące się znacząco od siebie. Pierwszy, o wysokości 1967 m n.p.m, mający wiele stożków, położony w centralnej części Wyspy Północnej. Drugi, to mała wysepka w zatoce Obfitości (Bay of Plenty), na Oceanie Spokojnym, położona około 50 km na północ od nadmorskiego miasteczka Whakatane. Najwyższy punkt wyspy nie przekracza 321 m n.p.m.
Dzień pierwszy. Godzina 9.00. Meldujemy się w National Park Village, gdzie zostawiamy samochód i skąd zabiera nas bus. Cena - 40 NZD/osobę. (1 NZD = ok. 2,80 zł). W cenie – przejazd na miejsce wyjścia na Tongariro Alpine Crossing i odbiór z punktu docelowego trekkingu. Przed nami prawie 20 km jednej z najciekawszych na świecie jednodniowych tras trekkingowych. Opierając się na sprawdzonych opiniach, jako miejsce startu wybraliśmy położony na wysokości ok. 1100 m n.p.m. parking Mangatepopo Road, z finiszem na parkingu Ketetahi Road, na wysokości ok. 750 m n.p.m. Najwyższy punkt trekkingu to Red Crater - 1868 m n.p.m. Można iść też w odwrotnym kierunku, trzeba się jednak wtedy liczyć z dużo dłuższym podejściem, w tym dość trudnym, z powodu osuwającego się spod nóg gruntu, odcinkiem przed szczytem Czerwonego Krateru. Można też umówić się na odbiór z punktu wyjścia, nie przechodząc wówczas całej trasy. Prognoza pogody wskazuje, że będzie słoneczny i ciepły dzień. Mimo dużych wysokości, na szczycie temperatura może dojść nawet do 20ºC, podczas gdy w innych częściach Wyspy Północnej mają być rekordowo wysokie temperatury, dochodzące nawet do 30ºC.
Profil trasy trekkingu
Idziemy bez pośpiechu. Pierwsze 5 kilometrów nie sprawia trudności. Dobrze utrzymana ścieżka, miejscami ułożone drewniane pomosty. Podziwiamy zmieniające się krajobrazy.
Mount Ngauruhoe – czyli filmowa Góra Przeznaczenia z „Władcy Pierścieni”.
W okolicy Soda Springs, kończy się w miarę łagodne podejście i zaczynają się schody… dosłownie i w przenośni. Najpierw jednak tablica przypominająca, że dalej powinno się iść tylko dobrze przygotowanym.
Po kolejnej prawie godzinie marszu w górę wśród pól zastygłej lawy dochodzimy do tablicy informującej, że w tym właśnie miejscu, podczas erupcji w 1975 r. nastąpił spływ materiału piroplastycznego z Mount Ngauruhoe, najwyższego ze stożków Tongariro, liczącego 2.291 m n.p.m.
Mount Ngauruhoe
Następnie szlak prowadzi przez płaski obszar krateru południowego, żeby w końcu znów zacząć się piąć na najwyższy punkt trasy trekkingu – Czerwony Krater (Red Crater).
South Crater
Na szlaku jest dziś trochę ludzi, spotykamy zarówno samotnych piechurów z całego świata, jak też mniejsze grupki, ale także wycieczki szkolne. Widać, że szlak ten jest często uczęszczany, mimo to nie ma żadnych śmieci, butelek, itp. Na trasie są nawet przenośne toalety… nieliczne, ale mimo to czyste, jak zresztą wszystkie napotkane w tym kraju.Po ok. 3,5 godzinach marszu od wejścia na szlak, wreszcie stajemy na szczycie. Widok zapiera dech w piersiach. Na tle błękitnego nieba i białych chmurek, dookoła szczyty, kratery, wszędzie obecna zastygła lawa i chyba największa atrakcja tej trasy – szmaragdowe jeziora. Każde w innym kolorze, po prostu bajka…
Red Crater
Mount Ngauruhoe
Emerald Lakes
Na szczycie stoi tablica informująca, że przeszliśmy już 8,2 km, ale przed nami jeszcze ponad 11 km! Chwila przerwy i schodzimy, a właściwie zjeżdżamy na butach po bardzo luźnym materiale wulkanicznym nad jeziorka, gdzie robimy dłuższą przerwę. Na tym zejściu trzeba być szczególnie ostrożnym, bardzo łatwo stracić równowagę i wywrócić się, kalecząc ręce i nogi na ostrych wulkanicznych fragmentach skał. Jeszcze trudniej niż zejść musi być tu wejść, przechodząc szlak w odwrotnym kierunku.
Po regeneracyjnym posiłku i obejrzeniu jeziorek z bliska, trzeba ruszać w dalszą drogę. Najpierw odcinek po równym terenie, potem krótkie podejście na brzeg Blue Lake, skąd roztacza się wspaniały widok na Czerwony Krater… w tle majestatyczny Mount Ngauruhoe. W dolinie widoczna czarna, zastygła lawa.
Blue Lake
Przy szlaku zauważamy znak wskazujący że przed nami jeszcze 10 km marszu, tym razem w dół. Szlak wije się po stoku serpentynami. Mimo, że w oddali widać drogę kończącą się parkingiem na którym będzie czekać na nas bus, szlak wydaje się nie mieć końca. Cały czas świeci słońce, robi się coraz cieplej, mamy coraz mniej wody. Dopiero w końcowej części trasy wchodzimy, w dający trochę ochłody, nowozelandzki las.
I wreszcie parking. Całość zajęła nam 8 godzin. Kierowca przyjeżdża o umówionej godzinie, na szczęście ma ze sobą duży baniak z zimną wodą. Czekamy chwilę na jednego spóźnialskiego i wracamy do National Park Village, gdzie zostawiliśmy nasz samochód. Robi się coraz później, a przed nami jeszcze 3 godziny jazdy do Whakatane, skąd mamy nazajutrz zarezerwowany rejs na White Island (Whakaari). Szybkie przebranie się, mały posiłek i jedziemy… Najpierw do Taupo, gdzie jemy późny obiad. Potem już bez przerw do Whakatane, gdzie docieramy późnym wieczorem.
Dzień drugi.
Godzina 8.00. Szybkie, małe śniadanie i idziemy na przystań, skąd odpływa nasz katamaran. Po sprawdzeniu rezerwacji (230 NZD/osobę), wysłuchaniu informacji o możliwości odwołania wycieczki jeżeli nadmiernie wzrośnie aktywność wulkanu, przestrodze o huśtaniu na falach i propozycji zakupu aviomarinu, podpisujemy oświadczenia że wiemy co robimy… i w drogę. Pogoda piękna, ocean dziś faktycznie spokojny, katamaran szybko przemieszcza się w stronę celu naszej wyprawy. Na pokładzie kilkanaście osób. Rejs przebiega bez problemów, dostajemy torebki z drugim śniadaniem. Po drodze dołącza do nas na chwilę stado delfinów.
Po prawie 2 godzinach dopływamy do celu, którym jest White Island (Whakaari). Z wnętrza wulkanu wydobywa się słup pary.
Załoga naszej łodzi rozdaje kamizelki ratunkowe, kaski i maski przeciwgazowe i po kilka osób przewozi nas pontonem na brzeg wyspy. Są z nami 2 przewodnicy.
Po dotarciu na ląd i zdjęciu kamizelek, cała nasza niewielka grupa powoli przemieszcza się w głąb krateru, idąc wyznaczonym szlakiem. Dookoła nieziemski krajobraz… wysokie i strome zbocza krateru, wszechobecny zapach siarki, para wodna, gorące źródła, a w końcu dość duże jezioro z gorącą, parującą, kwaśną i zieloną wodą. W niektórych miejscach maski szczególnie się przydają. Zapach siarki jest bardzo intensywny.
Na fragmentach płaskiego terenu we wnętrzu wyspy, na drewnianych platformach, stoją helikoptery. Ich załogi również zwiedzają krater.
Straszą pozostałości maszyn i zabudowań po ludziach, którzy wydobywali tu kiedyś siarkę.
Przejście po kraterze trwało w sumie około 1,5 godziny. Potem powrót małymi grupkami na łódź i płyniemy do Whakatane.
Droga powrotna trwa nieco krócej niż rejs na wyspę. Podczas niej ponownie spotykamy stado delfinów.
Whakaari (White Island)
Będąc blisko White Island, rzucały się w oczy duże białe plamy na tle roślinności na brzegach wyspy- to kolonie lęgowe głuptaka australijskiego zwanego tu Tākapu. Takie kolonie można spotkać w wielu miejscach w Nowej Zelandii, np. na Muriwai Beach:
Głuptak australijski
Cała wycieczka trwała ok. 6 godzin i na długo zostanie w pamięci, tym bardziej, że:White Island jest najbardziej aktywnym wulkanem w Nowej Zelandii. W 1914 roku zginęło tu dziesięciu górników wydobywających na wyspie siarkę, gdy zawaliła się część ściany krateru. Od tego czasu zaprzestano jej wydobycia, a pozostałości urządzeń i budowli są ciągle widoczne. Wstęp na wyspę był możliwy tylko poprzez nieliczne zarejestrowane firmy. Był… ponieważ kilka miesięcy po naszym pobycie, 9 grudnia 2019 roku, o godzinie 14.11, nastąpiła niespodziewana silna erupcja, w wyniku której zginęły na miejscu 22 osoby spośród 47 obecnych wówczas na wyspie. 25 ocalałych osób odniosło obrażenia i doznało poważnych oparzeń, wielu było w stanie krytycznym. Kilka osób zmarło w szpitalu. Od tego czasu White Island nie jest już dostępna.Wybuch nastąpił właśnie w zielonym jeziorze w głębi krateru. Nie było lawy, tylko bardzo gorące i palące wszystko na swojej drodze gazy i popiół. Dostępne w internecie zdjęcia zrobione wkrótce po tej tragedii, pokazują pokryte warstwą szarego pyłu całe wnętrze wyspy i zepchnięty z podestu helikopter z połamanymi łopatami wirnika. Wybuch musiał być więc bardzo silny.Wiedząc jak wygląda wnętrze tego wulkanu, łatwo mi teraz wyobrazić sobie z czym musieli się zderzyć pechowcy, którzy akurat w tym dniu i o tej godzinie byli w kraterze. Nie było stamtąd bezpiecznej drogi ucieczki. Pół godziny później nie byłoby tam już pewnie nikogo. Chodząc po wnętrzu najaktywniejszego nowozelandzkiego wulkanu, mimo pełnej świadomości, że to jego krater, nikt z nas nie zdawał sobie chyba do końca sprawy jak wielkie niebezpieczeństwo czyha pod stopami. Ale nam się udało…
Z przyjemnością czytam i podziwiam .Byłam kilka lat temu, niestety ku mojemu rozczarowaniu na Tongarino nie udało się wejść, ze względu na złe warunki atmosferyczne. Plan mieliśmy napięty, nie mogliśmy czekać do następnego dnia na zmianę aury. Rejs też super, wpisuję na listę must see , bo mam nadzieję, jeszcze do NZ kiedyś wrócić
Dwa wulkany w dwa dni… czyli szukając Mordoru
Nowa Zelandia. Dziś zupełnie zamknięta dla obcokrajowców. W 2019 roku plan naszego wyjazdu był prosty - zobaczyć jak najwięcej, od Cape Reinga, czyli najdalej na północ wysuniętego krańca wyspy północnej, do Slope Point, najdalej na południe położonego punktu wyspy południowej, ale z kilkoma punktami „must see”. Wśród nich bohaterowie dzisiejszej relacji – wulkany: Tongariro i Whakaari (White Island). Oba aktywne, jednak różniące się znacząco od siebie. Pierwszy, o wysokości 1967 m n.p.m, mający wiele stożków, położony w centralnej części Wyspy Północnej. Drugi, to mała wysepka w zatoce Obfitości (Bay of Plenty), na Oceanie Spokojnym, położona około 50 km na północ od nadmorskiego miasteczka Whakatane. Najwyższy punkt wyspy nie przekracza 321 m n.p.m.
Dzień pierwszy.
Godzina 9.00. Meldujemy się w National Park Village, gdzie zostawiamy samochód i skąd zabiera nas bus. Cena - 40 NZD/osobę. (1 NZD = ok. 2,80 zł). W cenie – przejazd na miejsce wyjścia na Tongariro Alpine Crossing i odbiór z punktu docelowego trekkingu. Przed nami prawie 20 km jednej z najciekawszych na świecie jednodniowych tras trekkingowych. Opierając się na sprawdzonych opiniach, jako miejsce startu wybraliśmy położony na wysokości ok. 1100 m n.p.m. parking Mangatepopo Road, z finiszem na parkingu Ketetahi Road, na wysokości ok. 750 m n.p.m. Najwyższy punkt trekkingu to Red Crater - 1868 m n.p.m. Można iść też w odwrotnym kierunku, trzeba się jednak wtedy liczyć z dużo dłuższym podejściem, w tym dość trudnym, z powodu osuwającego się spod nóg gruntu, odcinkiem przed szczytem Czerwonego Krateru. Można też umówić się na odbiór z punktu wyjścia, nie przechodząc wówczas całej trasy. Prognoza pogody wskazuje, że będzie słoneczny i ciepły dzień. Mimo dużych wysokości, na szczycie temperatura może dojść nawet do 20ºC, podczas gdy w innych częściach Wyspy Północnej mają być rekordowo wysokie temperatury, dochodzące nawet do 30ºC.
Profil trasy trekkingu
Idziemy bez pośpiechu. Pierwsze 5 kilometrów nie sprawia trudności. Dobrze utrzymana ścieżka, miejscami ułożone drewniane pomosty. Podziwiamy zmieniające się krajobrazy.
Mount Ngauruhoe – czyli filmowa Góra Przeznaczenia z „Władcy Pierścieni”.
W okolicy Soda Springs, kończy się w miarę łagodne podejście i zaczynają się schody… dosłownie i w przenośni. Najpierw jednak tablica przypominająca, że dalej powinno się iść tylko dobrze przygotowanym.
Po kolejnej prawie godzinie marszu w górę wśród pól zastygłej lawy dochodzimy do tablicy informującej, że w tym właśnie miejscu, podczas erupcji w 1975 r. nastąpił spływ materiału piroplastycznego z Mount Ngauruhoe, najwyższego ze stożków Tongariro, liczącego 2.291 m n.p.m.
Mount Ngauruhoe
Następnie szlak prowadzi przez płaski obszar krateru południowego, żeby w końcu znów zacząć się piąć na najwyższy punkt trasy trekkingu – Czerwony Krater (Red Crater).
South Crater
Na szlaku jest dziś trochę ludzi, spotykamy zarówno samotnych piechurów z całego świata, jak też mniejsze grupki, ale także wycieczki szkolne. Widać, że szlak ten jest często uczęszczany, mimo to nie ma żadnych śmieci, butelek, itp. Na trasie są nawet przenośne toalety… nieliczne, ale mimo to czyste, jak zresztą wszystkie napotkane w tym kraju.Po ok. 3,5 godzinach marszu od wejścia na szlak, wreszcie stajemy na szczycie. Widok zapiera dech w piersiach. Na tle błękitnego nieba i białych chmurek, dookoła szczyty, kratery, wszędzie obecna zastygła lawa i chyba największa atrakcja tej trasy – szmaragdowe jeziora. Każde w innym kolorze, po prostu bajka…
Red Crater
Mount Ngauruhoe
Emerald Lakes
Na szczycie stoi tablica informująca, że przeszliśmy już 8,2 km, ale przed nami jeszcze ponad 11 km! Chwila przerwy i schodzimy, a właściwie zjeżdżamy na butach po bardzo luźnym materiale wulkanicznym nad jeziorka, gdzie robimy dłuższą przerwę. Na tym zejściu trzeba być szczególnie ostrożnym, bardzo łatwo stracić równowagę i wywrócić się, kalecząc ręce i nogi na ostrych wulkanicznych fragmentach skał. Jeszcze trudniej niż zejść musi być tu wejść, przechodząc szlak w odwrotnym kierunku.
Po regeneracyjnym posiłku i obejrzeniu jeziorek z bliska, trzeba ruszać w dalszą drogę. Najpierw odcinek po równym terenie, potem krótkie podejście na brzeg Blue Lake, skąd roztacza się wspaniały widok na Czerwony Krater… w tle majestatyczny Mount Ngauruhoe. W dolinie widoczna czarna, zastygła lawa.
Blue Lake
Przy szlaku zauważamy znak wskazujący że przed nami jeszcze 10 km marszu, tym razem w dół. Szlak wije się po stoku serpentynami. Mimo, że w oddali widać drogę kończącą się parkingiem na którym będzie czekać na nas bus, szlak wydaje się nie mieć końca. Cały czas świeci słońce, robi się coraz cieplej, mamy coraz mniej wody. Dopiero w końcowej części trasy wchodzimy, w dający trochę ochłody, nowozelandzki las.
I wreszcie parking. Całość zajęła nam 8 godzin. Kierowca przyjeżdża o umówionej godzinie, na szczęście ma ze sobą duży baniak z zimną wodą. Czekamy chwilę na jednego spóźnialskiego i wracamy do National Park Village, gdzie zostawiliśmy nasz samochód. Robi się coraz później, a przed nami jeszcze 3 godziny jazdy do Whakatane, skąd mamy nazajutrz zarezerwowany rejs na White Island (Whakaari). Szybkie przebranie się, mały posiłek i jedziemy… Najpierw do Taupo, gdzie jemy późny obiad. Potem już bez przerw do Whakatane, gdzie docieramy późnym wieczorem.
Dzień drugi.
Godzina 8.00. Szybkie, małe śniadanie i idziemy na przystań, skąd odpływa nasz katamaran. Po sprawdzeniu rezerwacji (230 NZD/osobę), wysłuchaniu informacji o możliwości odwołania wycieczki jeżeli nadmiernie wzrośnie aktywność wulkanu, przestrodze o huśtaniu na falach i propozycji zakupu aviomarinu, podpisujemy oświadczenia że wiemy co robimy… i w drogę. Pogoda piękna, ocean dziś faktycznie spokojny, katamaran szybko przemieszcza się w stronę celu naszej wyprawy. Na pokładzie kilkanaście osób. Rejs przebiega bez problemów, dostajemy torebki z drugim śniadaniem. Po drodze dołącza do nas na chwilę stado delfinów.
Po prawie 2 godzinach dopływamy do celu, którym jest White Island (Whakaari). Z wnętrza wulkanu wydobywa się słup pary.
Załoga naszej łodzi rozdaje kamizelki ratunkowe, kaski i maski przeciwgazowe i po kilka osób przewozi nas pontonem na brzeg wyspy. Są z nami 2 przewodnicy.
Po dotarciu na ląd i zdjęciu kamizelek, cała nasza niewielka grupa powoli przemieszcza się w głąb krateru, idąc wyznaczonym szlakiem. Dookoła nieziemski krajobraz… wysokie i strome zbocza krateru, wszechobecny zapach siarki, para wodna, gorące źródła,
a w końcu dość duże jezioro z gorącą, parującą, kwaśną i zieloną wodą. W niektórych miejscach maski szczególnie się przydają. Zapach siarki jest bardzo intensywny.
Na fragmentach płaskiego terenu we wnętrzu wyspy, na drewnianych platformach, stoją helikoptery. Ich załogi również zwiedzają krater.
Straszą pozostałości maszyn i zabudowań po ludziach, którzy wydobywali tu kiedyś siarkę.
Przejście po kraterze trwało w sumie około 1,5 godziny. Potem powrót małymi grupkami na łódź i płyniemy do Whakatane.
Droga powrotna trwa nieco krócej niż rejs na wyspę. Podczas niej ponownie spotykamy stado delfinów.
Whakaari (White Island)
Będąc blisko White Island, rzucały się w oczy duże białe plamy na tle roślinności na brzegach wyspy- to kolonie lęgowe głuptaka australijskiego zwanego tu Tākapu. Takie kolonie można spotkać w wielu miejscach w Nowej Zelandii, np. na Muriwai Beach:
Głuptak australijski
Cała wycieczka trwała ok. 6 godzin i na długo zostanie w pamięci, tym bardziej, że:White Island jest najbardziej aktywnym wulkanem w Nowej Zelandii. W 1914 roku zginęło tu dziesięciu górników wydobywających na wyspie siarkę, gdy zawaliła się część ściany krateru. Od tego czasu zaprzestano jej wydobycia, a pozostałości urządzeń i budowli są ciągle widoczne. Wstęp na wyspę był możliwy tylko poprzez nieliczne zarejestrowane firmy. Był… ponieważ kilka miesięcy po naszym pobycie, 9 grudnia 2019 roku, o godzinie 14.11, nastąpiła niespodziewana silna erupcja, w wyniku której zginęły na miejscu 22 osoby spośród 47 obecnych wówczas na wyspie. 25 ocalałych osób odniosło obrażenia i doznało poważnych oparzeń, wielu było w stanie krytycznym. Kilka osób zmarło w szpitalu. Od tego czasu White Island nie jest już dostępna.Wybuch nastąpił właśnie w zielonym jeziorze w głębi krateru. Nie było lawy, tylko bardzo gorące i palące wszystko na swojej drodze gazy i popiół. Dostępne w internecie zdjęcia zrobione wkrótce po tej tragedii, pokazują pokryte warstwą szarego pyłu całe wnętrze wyspy i zepchnięty z podestu helikopter z połamanymi łopatami wirnika. Wybuch musiał być więc bardzo silny.Wiedząc jak wygląda wnętrze tego wulkanu, łatwo mi teraz wyobrazić sobie z czym musieli się zderzyć pechowcy, którzy akurat w tym dniu i o tej godzinie byli w kraterze. Nie było stamtąd bezpiecznej drogi ucieczki. Pół godziny później nie byłoby tam już pewnie nikogo. Chodząc po wnętrzu najaktywniejszego nowozelandzkiego wulkanu, mimo pełnej świadomości, że to jego krater, nikt z nas nie zdawał sobie chyba do końca sprawy jak wielkie niebezpieczeństwo czyha pod stopami. Ale nam się udało…