Nowa Zelandia. Dziś zupełnie zamknięta dla obcokrajowców. W 2019 roku plan naszego wyjazdu był prosty - zobaczyć jak najwięcej, od Cape Reinga, czyli najdalej na północ wysuniętego krańca Wyspy Północnej, do Slope Point, najdalej na południe położonego punktu Wyspy Południowej, ale z kilkoma punktami „must see”. Wśród nich Abel Tasman National Park i rzadziej odwiedzana przez turystów, północna część Wyspy Południowej.
Dzień pierwszy
Późne popołudnie. Lądujemy w Nelson, niewielkim mieście położonym nad Zatoką Tasmana na północnym wybrzeżu Wyspy Południowej. Lot z Auckland trwa niecałe 90 minut i przebiega bez problemów. Zanim koła samolotu dotkną pasa lotniska, do ostatniej chwili leci się nad zatoką, przez co można odnieść wrażenie, że i lądowanie odbędzie się na wodzie.
Nelson i zatoka Tasmana
Terminal lotniska to nowoczesny, ale niewielki budynek, gdzie obsługa pasażerów, zarówno tych przylatujących jak i odlatujących, odbywa się przy jednym małym stanowisku bezpośrednio przy wyjściu na płytę postojową samolotów.
Nie widać tylko naszych bagaży. Po chwili dowiadujemy się, że razem z innymi czekają już na nas na wózku bagażowym wystawionym… przed terminal. Wychodząc przed budynek, na wózku widzimy już tylko nasze walizki. Takiego ufnego podejścia do ludzi i własności nie ma już w większości miejsc na świecie… a szkoda. Bierzemy auto z wypożyczalni zlokalizowanej tuż obok terminala i jedziemy do centrum na późny obiad. Klasyczne fish and chips zawinięte w papier pakunkowy, smakuje na plaży wyśmienicie. Jest odpływ, plaża piaszczysta i bardzo szeroka.
Już kilka dni wcześniej w lokalnych wiadomościach podawano informację o dużym pożarze buszu w okolicach Nelson. Ciemny słup dymu widoczny był już podczas podchodzenia do lądowania, ale jeszcze groźniej wyglądał z miasta. Palił się busz na południe od Nelson, co spowodowało m.in. zamknięcie głównej drogi nr 6, prowadzącej na zachodnie wybrzeże wyspy.
Po obiedzie i krótkim spacerze po centrum jedziemy do Motueka, gdzie mamy zarezerwowane noclegi. Plan na najbliższe dwa dni obejmuje wizytę w Abel Tasman National Park i wycieczkę na północny kraniec Wyspy Południowej.
Dzień drugi
Po śniadaniu jedziemy do Kaiteriteri, skąd zamierzamy popłynąć na wybrane plaże Parku Narodowego Abel Tasman. W drodze towarzyszy nam unoszący się w powietrzu dym. Mimo, że od pożaru w Nelson dzieli nas prawie 50 km, plaża w Kaiteriteri również jest lekko zadymiona.
Plaża w Kaiteriteri
Abel Tasman National Park, to utworzony w 1942 r. i zajmujący powierzchnię 235 km2 najmniejszy z parków narodowych Nowej Zelandii. Można go zwiedzać pieszo, robiąc jedno lub kilkudniowy trekking, albo dopływając na wybrane miejsca kajakami lub łodzią. My wybraliśmy wariant „z wody” wykupując rejs katamaranem. Bilet można kupić na jeden lub kilka odcinków trasy, można też wysiąść na jednej z plaż, zaczekać tam na następny kurs i popłynąć nim na kolejną plaże. Tak też zrobiliśmy. Wykupując bilet za 73 NZD/osobę (1 NZD = ok. 2,80 zł) popłynęliśmy na Medlands Beach.
Wchodzimy na nasz katamaran i w drogę. Na pokładzie jest kilkanaście osób.
Na szczęście wiatr zmienia kierunek, więc widoczność oraz zapach powietrza powoli się poprawiają. Mijamy plaże jak z folderu, woda ma turkusowy kolor.
Po drodze mijamy pękniętą kulistą skałę zwaną Split Apple Rock, niewielkie wysepki, wylegujące się na skałach foki.
Katamaran dopływa bezpośrednio do plaży i po zrzuconym trapie wysiadamy na brzeg, gdzie mamy zostać 2 godziny.
Po krótkim spacerze wzdłuż wybrzeża jesteśmy na sąsiedniej, znacznie większej, plaży Bark Bay.
Bark Bay
Pogoda dopisuje. Ludzi niewielu, a kąpiących się jeszcze mniej. Woda nie jest zbyt ciepła, ale nie można przecież nie skorzystać z uroków takiej plaży i zatoki. Po trudnym momencie zanurzenia się, jest już całkiem przyjemnie.
W takich warunkach czas szybko mija. Trzeba się zbierać, żeby zdążyć na kurs na kolejną plażę, tym razem Anchorage. Po 15 minutach rejsu znów wysiadamy. I tu będziemy mieli trochę czasu na plażowanie i krótki trekking.
W ramach trekkingu idziemy w kierunku Torrent Bay. Jest odpływ, więc można wybrać trasę przez lagunę. Podczas przypływu zostaje znacznie dłuższa, bo 4 kilometrowa trasa przez busz. W lagunie jest dość grząsko, stopy zapadają się w mokrym i miękkim piasku.
W jednym z miejsc z którego woda nie odpłynęła coś się rusza. To flądrokształtna i prawie niewidoczna na tle dna nieduża ryba.
Po powrocie na plażę Anchorage, zabieramy się ostatnim rejsem z powrotem do Kaiteriteri, a następnie jedziemy na obiad do Motueka. Szkoda, że czas nie pozwolił na dokładniejsze poznanie Parku i wszystkich jego plaż w inny sposób, na przykład z kajaka.
Dzień trzeci
Dziś w planie mamy dotarcie do najbardziej na północ wysuniętego krańca Wyspy Południowej. Po prawie dwóch godzinach jazdy docieramy do małej osady Pūponga. Tu zaczyna się długa mierzeja, coś jak nasz półwysep helski, zwana Farewell Spit, stanowiąca północne zamknięcie zatoki Golden Bay i zakończenie całej Wyspy Południowej. Półwysep ten jest rezerwatem przyrody i wstęp możliwy jest tylko w niewielkiej początkowej jego części.
Jak na ptasie sanktuarium przystało, po wodach zatoki pływają liczne ptaki, w tym czarne łabędzie.
W pobliżu Pūponga znajduje się też kolejna atrakcja - plaża Wharariki Beach. Dojście do niej z parkingu zajmuje prawie pół godziny, ale warto się tam wybrać. Mając trochę szczęścia, na plaży można spotkać foki. Woda i tu nie jest jednak zbyt ciepła.
Jak się później okazało, to na tej plaży i z tymi wyrastającymi z morza skałami w tle (widocznymi niestety z innej perspektywy), zrobiono zdjęcie biegnącej po plaży i odbijającej się w mokrym piasku jak w lustrze dziewczyny, znanej wielu użytkownikom komputerów z „systemowej” tapety na pulpicie.
I w końcu dotarliśmy na najbardziej wysunięty na północ punkt Wyspy Południowej - Cape Farewell. Jest to wysoki klif z wyrzeźbionym przez wodę łukiem skalnym.
Cape Farewell
Czas wracać. Po drodze zatrzymujemy się kupić owoce. W sąsiedztwie małego parkingu znajduje się plantacja kiwi! Okazuje się, że owoce te rosną na formowanych krzewach, podobnie jak winogrona.
Mając trochę więcej czasu na zwiedzanie Nowej Zelandii, z pewnością warto zatrzymać się na kilka dni w tej części Wyspy Południowej i poświęcić go m.in. na odpoczynek w Abel Tasman National Park i jego bajkowych plażach. Kiedy tylko znów będzie taka możliwość…
Nowa Zelandia. Dziś zupełnie zamknięta dla obcokrajowców. W 2019 roku plan naszego wyjazdu był prosty - zobaczyć jak najwięcej, od Cape Reinga, czyli najdalej na północ wysuniętego krańca Wyspy Północnej, do Slope Point, najdalej na południe położonego punktu Wyspy Południowej, ale z kilkoma punktami „must see”. Wśród nich Abel Tasman National Park i rzadziej odwiedzana przez turystów, północna część Wyspy Południowej.
Dzień pierwszy
Późne popołudnie. Lądujemy w Nelson, niewielkim mieście położonym nad Zatoką Tasmana na północnym wybrzeżu Wyspy Południowej. Lot z Auckland trwa niecałe 90 minut i przebiega bez problemów. Zanim koła samolotu dotkną pasa lotniska, do ostatniej chwili leci się nad zatoką, przez co można odnieść wrażenie, że i lądowanie odbędzie się na wodzie.
Nelson i zatoka Tasmana
Terminal lotniska to nowoczesny, ale niewielki budynek, gdzie obsługa pasażerów, zarówno tych przylatujących jak i odlatujących, odbywa się przy jednym małym stanowisku bezpośrednio przy wyjściu na płytę postojową samolotów.
Nie widać tylko naszych bagaży. Po chwili dowiadujemy się, że razem z innymi czekają już na nas na wózku bagażowym wystawionym… przed terminal. Wychodząc przed budynek, na wózku widzimy już tylko nasze walizki. Takiego ufnego podejścia do ludzi i własności nie ma już w większości miejsc na świecie… a szkoda.
Bierzemy auto z wypożyczalni zlokalizowanej tuż obok terminala i jedziemy do centrum na późny obiad. Klasyczne fish and chips zawinięte w papier pakunkowy, smakuje na plaży wyśmienicie. Jest odpływ, plaża piaszczysta i bardzo szeroka.
Już kilka dni wcześniej w lokalnych wiadomościach podawano informację o dużym pożarze buszu w okolicach Nelson. Ciemny słup dymu widoczny był już podczas podchodzenia do lądowania, ale jeszcze groźniej wyglądał z miasta. Palił się busz na południe od Nelson, co spowodowało m.in. zamknięcie głównej drogi nr 6, prowadzącej na zachodnie wybrzeże wyspy.
Po obiedzie i krótkim spacerze po centrum jedziemy do Motueka, gdzie mamy zarezerwowane noclegi. Plan na najbliższe dwa dni obejmuje wizytę w Abel Tasman National Park i wycieczkę na północny kraniec Wyspy Południowej.
Dzień drugi
Po śniadaniu jedziemy do Kaiteriteri, skąd zamierzamy popłynąć na wybrane plaże Parku Narodowego Abel Tasman. W drodze towarzyszy nam unoszący się w powietrzu dym. Mimo, że od pożaru w Nelson dzieli nas prawie 50 km, plaża w Kaiteriteri również jest lekko zadymiona.
Plaża w Kaiteriteri
Abel Tasman National Park, to utworzony w 1942 r. i zajmujący powierzchnię 235 km2 najmniejszy z parków narodowych Nowej Zelandii. Można go zwiedzać pieszo, robiąc jedno lub kilkudniowy trekking, albo dopływając na wybrane miejsca kajakami lub łodzią.
My wybraliśmy wariant „z wody” wykupując rejs katamaranem. Bilet można kupić na jeden lub kilka odcinków trasy, można też wysiąść na jednej z plaż, zaczekać tam na następny kurs i popłynąć nim na kolejną plaże. Tak też zrobiliśmy. Wykupując bilet za 73 NZD/osobę (1 NZD = ok. 2,80 zł) popłynęliśmy na Medlands Beach.
Wchodzimy na nasz katamaran i w drogę. Na pokładzie jest kilkanaście osób.
Na szczęście wiatr zmienia kierunek, więc widoczność oraz zapach powietrza powoli się poprawiają.
Mijamy plaże jak z folderu, woda ma turkusowy kolor.
Po drodze mijamy pękniętą kulistą skałę zwaną Split Apple Rock, niewielkie wysepki, wylegujące się na skałach foki.
Katamaran dopływa bezpośrednio do plaży i po zrzuconym trapie wysiadamy na brzeg, gdzie mamy zostać 2 godziny.
Po krótkim spacerze wzdłuż wybrzeża jesteśmy na sąsiedniej, znacznie większej, plaży Bark Bay.
Bark Bay
Pogoda dopisuje. Ludzi niewielu, a kąpiących się jeszcze mniej. Woda nie jest zbyt ciepła, ale nie można przecież nie skorzystać z uroków takiej plaży i zatoki. Po trudnym momencie zanurzenia się, jest już całkiem przyjemnie.
W takich warunkach czas szybko mija. Trzeba się zbierać, żeby zdążyć na kurs na kolejną plażę, tym razem Anchorage. Po 15 minutach rejsu znów wysiadamy. I tu będziemy mieli trochę czasu na plażowanie i krótki trekking.
W ramach trekkingu idziemy w kierunku Torrent Bay. Jest odpływ, więc można wybrać trasę przez lagunę. Podczas przypływu zostaje znacznie dłuższa, bo 4 kilometrowa trasa przez busz. W lagunie jest dość grząsko, stopy zapadają się w mokrym i miękkim piasku.
W jednym z miejsc z którego woda nie odpłynęła coś się rusza. To flądrokształtna i prawie niewidoczna na tle dna nieduża ryba.
Po powrocie na plażę Anchorage, zabieramy się ostatnim rejsem z powrotem do Kaiteriteri, a następnie jedziemy na obiad do Motueka. Szkoda, że czas nie pozwolił na dokładniejsze poznanie Parku i wszystkich jego plaż w inny sposób, na przykład z kajaka.
Dzień trzeci
Dziś w planie mamy dotarcie do najbardziej na północ wysuniętego krańca Wyspy Południowej. Po prawie dwóch godzinach jazdy docieramy do małej osady Pūponga. Tu zaczyna się długa mierzeja, coś jak nasz półwysep helski, zwana Farewell Spit, stanowiąca północne zamknięcie zatoki Golden Bay i zakończenie całej Wyspy Południowej. Półwysep ten jest rezerwatem przyrody i wstęp możliwy jest tylko w niewielkiej początkowej jego części.
Jak na ptasie sanktuarium przystało, po wodach zatoki pływają liczne ptaki, w tym czarne łabędzie.
W pobliżu Pūponga znajduje się też kolejna atrakcja - plaża Wharariki Beach. Dojście do niej z parkingu zajmuje prawie pół godziny, ale warto się tam wybrać. Mając trochę szczęścia, na plaży można spotkać foki. Woda i tu nie jest jednak zbyt ciepła.
Jak się później okazało, to na tej plaży i z tymi wyrastającymi z morza skałami w tle (widocznymi niestety z innej perspektywy), zrobiono zdjęcie biegnącej po plaży i odbijającej się w mokrym piasku jak w lustrze dziewczyny, znanej wielu użytkownikom komputerów z „systemowej” tapety na pulpicie.
I w końcu dotarliśmy na najbardziej wysunięty na północ punkt Wyspy Południowej - Cape Farewell. Jest to wysoki klif z wyrzeźbionym przez wodę łukiem skalnym.
Cape Farewell
Czas wracać. Po drodze zatrzymujemy się kupić owoce. W sąsiedztwie małego parkingu znajduje się plantacja kiwi! Okazuje się, że owoce te rosną na formowanych krzewach, podobnie jak winogrona.
Mając trochę więcej czasu na zwiedzanie Nowej Zelandii, z pewnością warto zatrzymać się na kilka dni w tej części Wyspy Południowej i poświęcić go m.in. na odpoczynek w Abel Tasman National Park i jego bajkowych plażach.
Kiedy tylko znów będzie taka możliwość…