0
LaMancha 17 marca 2021 22:26
Z góry przepraszam za jakość zdjęć, ale niestety miałem ze sobą stary telefon o słabej pojemności, więc część fajnych zdjęć musiałem usunąć... :(

Przyznam, że jeżeli chodzi o podróże to zdecydowanie bardziej wolę o nich opowiadać aniżeli pisać. Wolę też o nich słuchać aniżeli czytać. Ale z ciekawości rzuciłem okiem na kilka tutejszych forumowych relacji i muszę przyznać, że są ciekawe i sporo osób je czyta. Dlatego stwierdziłem, że i ja coś napiszę - może ze względu na poczucie, że wciąż zbyt małej ilości osób pochwaliłem się moim zeszłorocznym wyjazdem. Dlaczego był on dla mnie taki ważny? Przede wszystkim dlatego, że pierwszy raz w życiu jechałem na zupełnie samotny wyjazd. Poza tym potrzebowałem odpoczynku po bardzo stresującym poprzednim miesiącu. A to wszystko działo się w styczniu 2020...

Nie miałem sprecyzowanego kierunku podróży, wiedziałem jedynie, że chcę lecieć gdzieś gdzie jest słonecznie, ciepło i najlepiej żeby dało się wykąpać. I żeby nie było to po drugiej stronie świata - 2 tygodnie na Fidżi nie wchodziły w grę. :) Więc w sumie opcji nie było za wiele - myślałem nad Wyspami Kanaryjskimi, ale ostatecznie padło na Wyspy Zielonego Przylądka, chociaż ja wolę używać nazwy Cabo Verde. W styczniu można tam liczyć na piękne słońce (jak przez cały rok), około +26 stopni i wodę duuuużo cieplejszą niż Bałtyk w sierpniu. Udało mi się znaleźć korzystne połączenie z przesiadką w Londynie w którym miałem jeden nocleg. Nie chcąc przepłacać znalazłem hostel (ostatni dostępny w moim terminie) w lokalizacji, która mi odpowiadała - blisko stacji kolejowej z której pociąg jechał na Gatwick. W hostelach zawsze biorę górne łóżka, bo boję się, że ktoś na mnie w nocy spadnie albo nasika. Pode mną spała jakaś przyjemna, około 40-letnia para z Portugalii. Ponieważ portugalski jest językiem urzędowym Cabo Verde, przed wyjazdem nieco się z tego języka podszkoliłem i wymieniłem kilka pokracznych zdań z panem Portugalczykiem. Strasznie mu zaimponowałem, aczkolwiek poczuł się na tyle swobodnie, że potem zaczął śpiewać do swoich przemoczonych skarpetek, które rozwieszał na kaloryferze, co mnie trochę obrzydziło. Ogólnie ta para chyba przechodziła jakiś ciężki okres, bo z tonu ich rozmów wyczułem, że w Londynie absolutnie nie są turystami. Co ciekawe, jak sprawdziłem w internecie, Portugalczycy stanowią jedną z największych mniejszości w aglomeracji londyńskiej - większą niż Polacy.

W każdym razie nocleg był ok i rano ruszyłem w dalszą podróż. Oczywiście w Londynie lało, więc buty przemokły mi zupełnie. Na szczęście obok mnie w samolocie nikt nie siedział, więc mogłem je zdjąć aby przeschły. A leciałem linią TUI Airways wraz z całą masą pijanych szampanem Brytoli lecących na zorganizowane wakacje. Przy okazji - na pokładzie tej linii zjadłem jedną z najlepszych rzeczy w moim życiu - pudding czekoladowo-pomarańczowy... Wynagrodził mające miejsce kilkanaście minut wcześniej bardzo mocne turbulencje. Po około 5-6 godzinach lotu wylądowałem na wyspie Boavista. Wybrałem Boavistę, ponieważ jest mniej turystyczna niż Sal i jednocześnie bardziej leniwa niż pozostałe wyspy - Praia była w planie na jeden dzień. Brytole rozjechali się do 5-gwiazdkowych hoteli, a mnie z lotniska odebrał mieszkaniec wyspy - koniecznie chciałem nocować u lokalsa. Wymieniłem pieniądze w banku (w każdym banku stoi typek z karabinem), dojechaliśmy na miejsce i w końcu zamieniłem buty na sandały.

Nocowałem w miejscowości Sal Rei - największej na wyspie (6 tysięcy mieszkańców). Mieszkanie, które wynająłem było bardzo w porządku - idealne nawet dla 3-4 osób. Z okna sypialni było widać i słychać Ocean Atlantycki. Samo centrum miasteczka jest całkiem przyjemne, choć brakuje tam zieleni. Ale to akurat problem całej wyspy leżącej w niezwykle suchej strefie klimatycznej.

Image

Image

Image

Chociaż na wyspie nie ma zbyt wielu obiektów wartych zobaczenia, to jednak w Sal Rei znajduje się Museu Dos Naufragos - przybliżające historię wyspy oraz pokazujące różne ciekawe przedmioty wydobyte w trakcie badań archeologicznych. To było pierwsze miejsce do którego udałem się po rozpakowaniu. Samo muzeum było malutkie, ale kiedy podszedłem do kasy aby zakupić bilety, okazało się, że sprzedaje je niezwykle piękna Francuzka...

CDN... ;)Niezwykle piękna Francuzka okazała się być córką archeolożki, która jakieś 20 lat temu dotarła na wyspę w celach naukowych. Matce tak się ta wyspa spodobała, że postanowiła uczynić ją swym drugim domem i założyła wspomniane muzeum. W tym momencie rozmowy pojawiła się wspomniana matka pięknej Francuzki i jakiś młody chłopak, więc dalsza konwersacja mogłaby stać się nieco niezręczna. Podziękowałem i poszedłem zwiedzać okolicę.

Nazwa miasta Sal Rei (sal to sól) nie jest przypadkowa. Wydobycie soli przez kilka wieków było podstawą funkcjonowania Boavisty. Teraz skala wydobycia jest dużo mniejsza, najważniejsze zdaje się być rybołówstwo.

Image

Muszę przyznać, że przez kilka dni pobytu bardzo polubiłem to miasteczko. Ma w sobie coś bardzo kameralnego i wyjątkowego. Gdzieniegdzie można się natknąć na postkolonialną portugalską zabudowę. Charakterystyczne dla niego są ulice pokryte "kocimi łbami". Przez to, że jak wspomniałem wcześniej, wyspa leży w skrajnie suchym klimacie, a jej krajobraz jest pustynny, to w Sal Rei również wszędzie natkniemy się na piasek.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Czas na dział kulinarny.
Oczywiście absolutną podstawą miejscowych dań są ryby i owoce morza. Prawdę powiedziawszy chyba wszystko inne jest importowane - głównie z Hiszpanii i Portugalii. Dlatego nie ma co liczyć na niskie ceny, ale drogo też nie jest. Niektóre z potraw, których próbowałem są popularne na innych wyspach archipelagu. Oczywiście na tych gdzie możliwa jest hodowla zwierząt i uprawa roślin. W Sal Rei najbardziej polecam restaurację "O Ninho Dos Piratas". Chyba kultowe miejsce wśród zamożniejszych miejscowych. Jest mała i niełatwo znaleźć wolne miejsce. Ja miałem farta i trafiłem na koncert na żywo. Nie zapomnę tego doznania do końca życia. Styczeń, blue monday, a ja siedzę w restauracji na plaży i przy 28 stopniach słucham przepięknego śpiewu lokalnej artystki. To chyba były najbardziej beztroskie 2 godziny mojego dorosłego życia.

Tak wygląda restauracja i jej wnętrze:

Image

Image

W Sal Rei mogę polecić jeszcze Cafe Kriola. Duże porcje, całkiem smaczne i chyba najtańsze w mieście. Zjadłem tam (zapomniałem miejscową nazwę) zupę fasolową z kurczakiem:

Image

W innym miejscu zjadłem numero uno kuchni Zielonego Przylądka czyli Catchupa. Bardzo smaczne, ale podawane raczej jako śniadanie:

Image

W następnej części o tym co na Boaviście najlepsze - czyli o absolutnie fantastycznych plażach. Oraz o wycieczce rowerowej, która o mały włos nie zakończyła się po 5 minutach. ;)Generalnie znalezienie przyzwoitego noclegu u lokalsa nie jest łatwe. Jak się wczytasz w oferty to w 90% właścicielami czy to obiektów noclegowych czy mieszkań na wynajem są Włosi, Portugalczycy lub Holendrzy. Z jakiegoś względu najczęściej Włosi. Dość długo szukałem, anulowałem rezerwacje aż w końcu ten właściwy nocleg znalazłem na... bookingu. ;) I było super.

Napisałem do gospodarza czy odbierze mnie z lotniska i się zgodził, już nie pamiętam czy coś mu płaciłem. Przy wyjściu z lotniska stało kilkanaście osób czekających na pasażerów, więc pewnie to normalne. Zresztą z lotniska do Sal Rei jest bliziutko, choć nie na tyle blisko żeby iść z buta.Plaże. To był jeden z kluczowych powodów dla których wybrałem właśnie Boavistę. Obłędnie złociste, szerokie, całkowicie piaszczyste. Miałem zamiar zwiedzić wszystkie najważniejsze na wyspie, ale ostatecznie ograniczyłem się do tych w pobliżu Sal Rei. Numerem jeden jest dla mnie Praia Cabral (którą też miałem najbliżej). W niektórych miejscach szeroka na ponad 200 metrów :!: W dodatku zazwyczaj pusta. Może dlatego, że leży nieco na uboczu, a może ze względu na bardzo nietypowe prądy morskie jeżeli mogę się tak wyrazić. Nie znam się na tym, ale w zależności od siły przypływu woda potrafiła wdzierać się na plażę nawet kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów dalej niż chwilę wcześniej. Dla przykładu zdjęcie z jednego dnia:

Image

I to samo miejsce dnia następnego:

Image

Tutaj jeszcze dobrze widać jak wielka jest ta plaża :)

Image

Drugą, świetną plażą jest Praia do Estoril. Ta jest mniejsza, a woda jest dużo spokojniejsza i ma inny kolor. To dzięki leżącej kilka kilometrów dalej wyspie Ilheu de Sal Rei, która tworzy swoisty bufor bezpieczeństwa i swego rodzaju zatokę. I o ile Praia Cabral jest idealna do kite, wind i innych surfingów, to Praia do Estoril służy do leżenia plackiem i łapania słońca. ;)

Image

Image

A teraz o wycieczce rowerowej. Kiedy przygotowywałem się do wyjazdu najpierw myślałem, że przynajmniej na jeden dzień wyskoczę na inną wyspę - najlepiej do stolicy, którą jest Praia. Niestety na miejscu potwierdziło się to o czym czytałem w internecie, jest to możliwe tylko drogą lotniczą. Wydawanie 800 złotych za dwa 40-sto minutowe loty mijało się z celem. Wobec tego postanowiłem zwiedzić przynajmniej całą wyspę od deski do deski. Ale musiałbym to zrobić za pomocą quada, którego wynajęcie raz, że drogie, a dwa teoretycznie wymagali jakichś dokumentów, których ja nie posiadałem. W takim razie, aby nie siedzieć cały czas w jednym miejscu dogadałem się z gospodarzem, że ten pożyczy mi swój rower i chociaż trochę zapuszczę się w głąb wyspy. Pożyczyłem rower na dwa dni. Pierwszego, chciałem przejechać przynajmniej 15 kilometrów w południowym kierunku, co wydawało się bardzo fair odległością. Ostatecznie ta wycieczka okazała się po prostu mordercza. Pierwszą przyczyną był wypożyczony przeze mnie środek lokomocji. Był sprawny, owszem. Ale. To był typowy rower górski. Ja takowego nie posiadam od 15 lat. Mój rower ma wysoko kierownicę i dość nisko siodełko. Na wypożyczonym rowerze miałem wrażenie, że moje ręce znajdują się niżej niż nogi. Niesamowite obciążenie dla pleców i nadgarstków. Ale największym problemem było siodełko. Najbardziej niewygodne jakie można sobie wyobrazić. Nie będę wdawał się w szczegóły co czuły moje pośladki, bo musiałbym chyba użyć jakichś zbereźnych odniesień. A jeszcze pierwsze kilka kilometrów to była jazda po kocich łbach w Sal Rei. Serio, po 5 minutach byłem bliski rezygnacji z wycieczki. Ale jednak sam siebie przekonałem, że pewnie już na tę wyspę nie wrócę, więc to jedyna szansa. Zawziąłem się i nie żałowałem. Ta podróż była niesamowita. Chwilę po wyjeździe z Sal Rei krajobraz zaczął się zmieniać. O ile miasteczko sprawia wrażenie położonego na wydmach piaskowych, to im dalej w głąb wyspy, tym bardziej krajobraz robi się iście marsjański. Wypalona słońcem ziemia, która deszcz widzi może kilka dni w roku. Niemal żadnej roślinności, żadnych zwierząt. Zaledwie kilka osób spotkanych w ciągu tych 15 kilometrów. A jeszcze na dodatek poprzedniego dnia miała miejsce burza piaskowa na Saharze, która piasek doniosła aż nad Boavistę. Ciężko się oddychało, bo drobinki piasku unoszące się w powietrzu cały czas wpadały do ust.

Image

Image

Image

Image

Ostatecznie udało mi się dojechać do wyznaczonego punktu. Łącznie 30 kilometrów sprawiło, że wróciłem wykończony, zjadłem papaję i poszedłem spać. Następnego dnia też miałem zaplanowaną wycieczkę rowerową na około 20-30 kilometrów, ale oczywiście po pierwszym dniu wiedziałem, że jeżeli to zrobię, to już nigdy nie usiądę na tyłku. Zmieniłem plan i postanowiłem podjechać jedynie kawałek do małego kościółka położonego na wzgórzu nieopodal Sal Rei. A i tak większość drogi jechałem w stylu "crossowym" a pod górkę rower prowadziłem. Ten kościół to Capela de Nossa Senhora de Fatima:

Image

Image

Image

Koniec końców te rowerowe wojaże kosztowały mnie mnóstwo siły, ale było warto. Jeżeli ktoś jedzie we dwójkę to zdecydowanie polecam wypożyczenie quada. Mnóstwo osób śmiga nimi po wyspie i są lepszym środkiem lokomocji niż samochód.

Jutro ostatnia część w której opiszę niesamowite slumsy w Sal Rei, wyjaśnię skąd taki tytuł relacji oraz zdradzę co Robert Lewandowski robił na Boaviście w trakcie mojego pobytu. ;)Jak to się mówi, jeżeli nie zrobisz czegoś od razu, zrobisz to rok później. :roll:

Jutro dokończę historię. Teraz piszę ten post, żeby wywrzeć na sobie presję. :DCo konkretnie robił Lewandowski na Boaviście w styczniu 2020 nie wiem, ale z pewnością wciąż odczuwał duży sentyment do swojego pobytu w Borussi Dortmund.

Image

Przedostatniego dnia pobytu poza wylegiwaniem się na plaży postanowiłem trochę powłóczyć się po Sal Rei. Miasteczko jest niewielkie więc obszedłem je niemal całe. Kiedy minąłem stadion (całkiem spory jak na liczbę mieszkańców) przede mną pojawiły się jakieś chaotycznie stojące budynki, wyglądające jak bardzo źle zaplanowany plac budowy. Kiedy podszedłem bliżej okazało się, że jest to miejsce w którym ktoś mieszka. I to nie ktoś, ale całkiem sporo osób. W poprzednim wpisie użyłem słowa slumsy, trochę niesłusznie, ponieważ słowo to ma wydźwięk negatywny, a ja byłem tym miejscem zachwycony. Z początku trochę się przestraszyłem, kiedy okazało się, że w tych budach ktoś mieszka i że w zasadzie nie ma opcji aby jakoś to osiedle ominąć. W dodatku o ile w pozostałych częściach Sal Rei nikt nie zwracał na mnie uwagi, tutaj nagle ludzie zaczęli na mnie patrzeć. Zacząłem podejrzewać, że to jest jakieś osiedle dla imigrantów - większość osób była czarnoskóra i wyglądała nieco inaczej niż miejscowi, ubiór niektórych mężczyzn sugerował, że są to muzułmanie. Główną ulicę osiedla przeszedłem bardzo szybko i skręciłem w stronę komisariatu policji. Obok tegoż komisariatu znajdowało się małe boisko na którym ewidentnie były rozgrywane jakieś istotne dla tego osiedla mecze nastolatków. Wokół boiska stało i siedziało mnóstwo osób, dopingujących tych grających tak, jakby to były mistrzostwa świata. Stałem tam z 20 minut i czułem, że właśnie trafiłem w sam środek czegoś niezwykłego. Ponieważ chciałem jeszcze tego dnia pójść na plażę postanowiłem, że wrócę w to miejsce następnego dnia rano, przed wyjazdem na lotnisko. Kiedy odchodziłem, dla którejś z drużyn sędzia podyktował karnego i zaczęła się taka awantura, że dwóch policjantów z pobliskiego komisariatu musiało się pofatygować w stronę boiska.
Następnego dnia od razu po śniadaniu poszedłem w stronę tego osiedla. Podjąłem decyzję, że wejdę w jego głąb. Zastanawiałem się czy mnie tam coś nie wciągnie czy to nie jest głupi pomysł, ale jednak miejsce to miało jakąś taką przedziwną aurę, która nie pozwalała zrezygnować. Poszedłem i nie żałuję. To było naprawdę niezwykłe. Mijałem dzieciaki ścigające się taczkami, kobiety obierające ryby przy wejściu do jakichś przypadkowo złożonych czterech kawałków blachy udających dom i czułem się tam bezpiecznie. Na wszelki wypadek nie robiłem zdjęć, bo ktoś mógłby sobie tego nie życzyć. Poza tym czułem, że jest coś niestosownego w mojej fascynacji tym miejscem, choć ludzie tam żyjący nie wyglądali na jakoś niezwykle ciężko doświadczonych przez życie. Byli raczej biedni, ale zdecydowanie nie na granicy egzystencji. Było tam czuć jakąś taką beztroską radość z życia, z samego bycia tu i teraz. Nie wiem czy gdziekolwiek czułem coś podobnego.
Po powrocie do mieszkania próbowałem podpytać mojego gospodarza o to miejsce, ale niestety mój portugalski i jego angielski były na zbliżonym poziomie, więc nie dowiedziałem się niczego. I dalej nie wiem czy to było "normalne" osiedle w którym mieszkali biedniejsi ludzie czy to była jakaś prowizorka wybudowana dla imigrantów lub uchodźców. Ale wizyta w tym miejscu to jedno z najciekawszych moich podróżniczych doświadczeń.

Zdjęcia z obrzeży tego osiedla, ponieważ tak jak wspomniałem, zdjęć w środku nie robiłem:

Image

Image

Image

Dzisiaj już nie zdążę dokończyć relacji. Zrobię to w weekend. I tam znajdzie się najbardziej niezwykła postać na jaką się w życiu natknąłem, czyli Ser Majka Kolins.

Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

sudoku 18 marca 2021 12:08 Odpowiedz
Przerwać opowiadanie w momencie gdy pojawia się w nim niezwykle piękna Francuzka. Nie masz litości. ;)
abelincoln 18 marca 2021 17:08 Odpowiedz
Najwyraźniej o takich rzeczach się nie opowiada......znaczy się - o kupowaniu biletów ;)
raphael 21 marca 2021 12:08 Odpowiedz
Jak organizowałeś nocleg u lokalsa i odbiór z lotniska?
lamancha 24 marca 2021 23:08 Odpowiedz
Generalnie znalezienie przyzwoitego noclegu u lokalsa nie jest łatwe. Jak się wczytasz w oferty to w 90% właścicielami czy to obiektów noclegowych czy mieszkań na wynajem są Włosi, Portugalczycy lub Holendrzy. Z jakiegoś względu najczęściej Włosi. Dość długo szukałem, anulowałem rezerwacje aż w końcu ten właściwy nocleg znalazłem na... bookingu. ;) I było super. Napisałem do gospodarza czy odbierze mnie z lotniska i się zgodził, już nie pamiętam czy coś mu płaciłem. Przy wyjściu z lotniska stało kilkanaście osób czekających na pasażerów, więc pewnie to normalne. Zresztą z lotniska do Sal Rei jest bliziutko, choć nie na tyle blisko żeby iść z buta.
mtalma 23 czerwca 2021 17:08 Odpowiedz
@LaMancha to co Robert robił? ;)
lamancha 27 lipca 2022 23:08 Odpowiedz
Jak to się mówi, jeżeli nie zrobisz czegoś od razu, zrobisz to rok później. :roll: Jutro dokończę historię. Teraz piszę ten post, żeby wywrzeć na sobie presję. :D