0
Meduzy 6 marca 2015 21:05
Sześć lat temu wyruszyłem w pierwszą wyprawę na inny kontynent, będącą równocześnie najciekawszą i najtrudniejszą logistycznie ze wszystkich, które do tej pory odbyłem.
Doświadczywszy wcześniej jedynie krótkiej podróży na własną rękę po Krymie, wraz z dziewczyną postanowiliśmy wyruszyć w bardziej egzotyczne rejony. Po kilku sporach dotyczących kierunku i miesiącach spędzonych na bieganiu między uczelnią a pracą, wylądowaliśmy w Moskwie razem z trójką podobnych nam zapaleńców zwerbowanych przez forum podróżnicze (niestety jeszcze nie było F4F).

Mieliśmy zarezerwowany nocleg w największym mieście Europy, miejscówki w kolei transsyberyjskiej do Irkucka i bilet powrotny z Hong Kongu do Polski. Cztery tygodnie na pokonanie ponad dziesięciu tysięcy kilometrów.
W stolicy Rosji najbardziej zaskakujące były kontrasty dzielące społeczeństwo. Na dziesięciopasmowych ulicach można było ujrzeć luksusowe samochody mijające rozklekotane Łady, spod których wystawały nogi naprawiających je kierowców. Na deptakach i chodnikach, pod czujnym wzrokiem dziesiątek pomników Lenina i Marksa, bez ograniczeń spożywano alkohol i kwas chlebowy. Nad wszystkim górował oszałamiający Kreml i siedem Sióstr Stalina (budynków, na których wzorowany był warszawski Pałac Kultury i Nauki) mieszczących m.in. hotele, ministerstwa i uniwersytet.

Image

Image

Image

Cztery dni w 3 klasie pociągu, tzw. plackarcie, spędziliśmy na poznawaniu współtowarzyszy podróży i prowadnicy (opiekunki wagonu), targowaniu się o domowe obiady na stacjach kolejowych oraz opanowywaniu sztuki brania prysznica, gdy dostępna jest jedynie umywalka z zimą wodą.

Image

Image

Image

Po małych problemach dotarliśmy na dworzec autobusowy w Irkucku, mijając po drodze zabytkowe domy zapadające się w gruncie. Stamtąd dostaliśmy się do Listwianki, małej miejscowości nad brzegiem Bajkału. Udało nam się znaleźć nocleg w chacie pozbawionej bieżącej wody, za to ze sławojką. Wieczorem mogliśmy skorzystać z ruskiej bani i integrować się z innymi turystami przy akompaniamencie gospodarza grającego na akordeonie.

Image

Image

Image

Image

Po niespełna dwudniowym pobycie nad Perłą Syberii znaleźliśmy się znów w pociągu. Zdecydowaliśmy się przejechać przez granicę rosyjsko-mongolską najtańszym sposobem. Wiązało się to z kupowaniem biletów na kolejne odcinki trasy przed i po przekroczeniu granicy. Co ciekawe, po kilku godzinach włóczenia się po okolicy, wsiadaliśmy do tego samego pociągu, którym przyjechaliśmy. Gdzieś po drodze do naszego wagonu dosiadła się para Francuzów, będących w podróży od pół roku. W planach na następne miesiące mieli odwiedzenie Chin, Tybetu, Wietnamu i Indii. Rozstaliśmy się z nimi w Nauszkach, osadzie zamieszkałej przez Buriatów, na obrzeżach której rozbili namiot.
Dzięki kilkugodzinnej przerwie w podróży mogliśmy rozejrzeć się po okolicy. Obok dworca znajdował się targ z niemal pustymi straganami, a w oddali widać było stada koni oraz jurty. Udaliśmy się na most graniczny, dziurawy i zbity z desek, na którym zaczepił nas kierowca przejeżdżającej Łady.
Prosił ze śmiechem, żebyśmy pokazali światu zdjęcie mostu, bo może dzięki temu władze zdecydują się na jego naprawę.

Image

Image

Coraz większe zagęszczenie jurt zwiastowało zbliżanie się do Ułan-Bator. W znacznej części brudne i zaniedbane miasto nie na darmo bywa nazywane najbrzydszą stolicą świata. Na głównym placu Suche Batora - bohatera rewolucji – spotkaliśmy Amerykanina, który po kilku latach podróżowania po świecie, postanowił osiedlić się w Mongolii, by pomagać tamtejszym kobietom. Jak twierdził wiele z nich, matek i nieletnich jest zmuszona do prostytuowania się, w celu zarobienia na chleb. Czas nas gonił, więc odwiedziliśmy jeszcze jedynie buddyjski klasztor i posililiśmy się pierwszym od dawna ciepłym posiłkiem. Skosztowaliśmy również słynnej herbaty z mlekiem i solą, za którą zapłaciliśmy całe 20gr. Przed odjazdem uzupełniliśmy zapasy polskimi drażami „Korsarzami” i sokiem z Tarczyna kupionymi w dworcowym kiosku.

Image

Image

Image

Image

Aby dostać się z Mongolii do Chin musieliśmy znaleźć kierowcę, który dowiezie nas do przejścia granicznego. Całe szczęście przy dworcu kolejowym w Dzamyn Üüd chętnych nie brakowało. Trochę na migi, trochę po rosyjsku ustaliliśmy cenę za kurs i wsiedliśmy do starego UAZa, żeby po chwili zjechać z drogi na pobocze i stanąć w gigantycznej kolejce samochodów. Nasz kierowca wysiadł z auta i podjął negocjacje z innym Mongołem. Chwile później zostaliśmy „odsprzedani” i znaleźliśmy się obok jednego z pierwszych w kolejce samochodu, do którego kazano nam się przesiąść.
Na przejściu napotkaliśmy kolejne komplikacje. Byliśmy jedynymi turystami i w przeciwieństwie do pozostałych osób skierowano nas do pomieszczenia sanitarnego, w którym Chinka, w masce na twarzy, mierzyła nam temperaturę i przeprowadzała bardzo szczegółowy wywiad na temat zdrowia. Padały w nim takie pytania jak: „kiedy ostatnio miałeś kontakt ze świnią?” (w Europie odnotowano wówczas przypadki grypy AH1N1). Mimo, iż niemal wszyscy mieliśmy stan podgorączkowy, pozwolono nam udać się do kontroli bagażu. Nasze plecaki były prześwietlane, obstukiwane i wybebeszane, niektóre po kilka razy. Ostatecznie niczego na nas nie znaleźli i mogliśmy postawić pierwsze kroki w Państwie Środka.

Image

Image

Po pierwszych nieudanych próbach porozumienia się w języku angielskim zacząłem wątpić, że dojedziemy do Hong Kongu na czas. Jakież było moje zdziwienie, gdy na dworcu autobusowym zagadnęła mnie Chinka słowami „ Dzień dobry! Jak się masz? Czy wszystko u Ciebie w porządku?”. Z radością poprosiłem ją o pomoc w zakupie biletu do Pekinu. Niestety, okazało się, że nie potrafi powiedzieć po polsku nic więcej. Ostatecznie udało nam się kupić bilety podając w kasie kartkę z przepisanymi znakami oznaczającym Pekin, datą i ilością miejsc.
Było jeszcze trochę czasu do odjazdu, więc ruszyliśmy do najbliższej restauracji na obiad. Warunki sanitarne pozostawiały wiele do życzenia, ale jak mieliśmy się zorientować, jest to charakterystyczne dla lokali w tym kraju. Siedzący obok goście pluli gdzie popadło i rzucali resztki łaszącym się pod nogami kotom. Wydawali przy jedzeniu specyficzne odgłosy, co jest w Chinach pochwałą dla szefa kuchni. Niezrażeni przystąpiliśmy do rozszyfrowywania menu. Na tym polu także ponieśliśmy klęskę i wskazaliśmy kelnerowi-kucharzowi dania z rozmówek. Nasz kolega nie mając specjalnych wymagań co do potrawy, pokazał jedynie, że chce coś z kurczakiem. Dostał zimną uwędzoną kurę potraktowaną toporkiem i tylko on nie zakończył posiłku bez tchu, ze łzami w oczach oraz z poparzonym gorącą herbatą językiem.

Image

Autobus sypialny nie jest dobrą opcją dla ludzi mierzących ponad 1,70 metra, ponieważ łóżka są przystosowane wielkościowo do przeciętnego Chińczyka. Przy wejściu do pojazdu rozdawane są woreczki, do których należy schować obuwie. Pasażerom umila się podróż przygodami Jamesa Bonda, oczywiście w wersji chińskiej.

Nocleg znaleźliśmy w klimatycznym hostelu mieszczącym się w labiryncie hutongów. Wśród wąskich uliczek tej ubogiej dzielnicy można spróbować pieczonej głowy kaczki, gotowanych kurzych nóżek i wielu bliżej niezidentyfikowanych szaszłyków. Ceny są śmiesznie niskie, więc nie należy rezygnować po nietrafionym wyborze. Hutongi są tradycyjnymi zespołami parterowych budynków posiadających wewnętrzny dziedziniec. Jest ich coraz mniej, ponieważ zastępowane są nowoczesną zabudową mogącą pomieścić więcej mieszkańców.

Image

Image

W Zakazanym Mieście przekonaliśmy się, że jesteśmy dla tutejszych większą atrakcją niż oni dla nas. Nieustannie robiono nam zdjęcia i nagrywano filmy. Postanowiliśmy nie zatrzymywać się ani na chwilę, żeby uniknąć losu napotkanej rudowłosej rodziny.

Image

Image

Udało nam się znaleźć nieco spokoju w Parku Beihai będącym niegdyś cesarskim ogrodem. Na tym ogromnym terenie można obserwować starszych ludzi uprawiających Tai-Chi, grających w „zośkę”, karty czy kaligrafujących mokrymi pędzlami po chodnikach. Punkt orientacyjny stanowi Biała Dagoba pochodząca z XVII wieku, wybudowana na wyspie po środku zarośniętego lotosami stawu.

Image

Image

Image

Image

Wielki Mur zdobyliśmy trochę nielegalnie, w miejscu teoretycznie niedostępnym dla turystów. Pragnąc uniknąć tłumów zwiedzających i naciągaczy, pojechaliśmy do oddalonego od Pekinu o około 120km Huanghuacheng.
Na tym odcinku mur nie został jeszcze odremontowany. Po dłuższej wędrówce okazało się, że w niektórych miejscach niewiele z niego zostało. Od naszego kierowcy dostaliśmy mapę - skserowaną ze starego przewodnika -z dwugodzinną trasą. Okolicznym mieszkańcom, za wejście na ścianę po zardzewiałej drabinie, zapłaciliśmy po 2 yuany. W jednej z baszt natknęliśmy się na wojowniczą staruszkę żądającą pieniędzy za możliwość przejścia. Kobieta zagrodziła nam wyjście wymachując kamieniem, który cisnęła po tym jak przeszliśmy przez okno. Po drodze wpadliśmy jeszcze tylko na parę Francuzów i … pierwszych spotkanych w Chinach Polaków.

Image

Image

ImagePociągi w Chinach dzielą się na 4 klasy: twarde siedzące, twarde leżące, miękkie siedzące i miękkie leżące.

Ponieważ większość nocy spędzaliśmy w drodze, a nasz budżet był ograniczony, wybieraliśmy tańszą wersję miejsc leżących. Kuszetki składały się z otwartych boksów po sześć łóżek w każdym. W drodze do Pingyao przypadły nam najgorsze miejsca na samej górze bez możliwości wyprostowania się.

Do miasta wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO dotarliśmy o 5 rano. Otaczające historyczne centrum mury, których budowę zaczęto w IX w.p.n.e., podziwialiśmy z rikszy. Uliczki były puste, skąpane w porannej mgle. Mieliśmy wrażenie, że cofnęliśmy się w czasie. Po południu miasto zmieniło swoje oblicze na komercyjną, turystyczną mekkę pełną sklepików z podrabianymi antykami. Co krok oferowano chiński masaż czy zdjęcie z „prawdziwym” Hanem. Możliwość zapoznania się z techniką wyrabiania ciasta i szycia tradycyjnych, chińskich butów, a także podglądnięcia mieszkańców przy codziennych zajęciach w odleglejszej części miasta, spowodowały, iż mimo wszystko, wycieczkę uznaliśmy za udaną.

Tam też spostrzegliśmy w jaki sposób dziura w dziecięcych spodniach zastępuje pampersy.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Wieczorem ponownie wsiedliśmy do pociągu, tym razem do najtańszej klasy „hard sitter”, odradzanej we wszystkich przewodnikach.

Szybko zrozumieliśmy dlaczego i przekonaliśmy się, że PKP należy do luksusowych środków transportu. Ku naszemu zdziwieniu cała przestrzeń była zajęta przez setki pasażerów, klatki z kurami i torbami pełnymi najróżniejszych przedmiotów. Powietrze było gęste od dymu z papierosów, a podłoga klejąca i pełna śmieci. Co jakiś czas korytarzem przeciskali się sprzedawcy oferujący czego dusza zapragnie. Począwszy od bączków, a kończąc na szczotkach klozetowych.

Byliśmy jedynymi turystami w wagonie, co najprawdopodobniej spowodowało, iż konduktor poczuł się zobligowany umożliwić nam zajęcie pięciu miejsc widocznych na biletach. Z zakłopotaniem patrzyliśmy jak przegania dziewięciu mężczyzn, którzy postanowili nie spuszczać nas z oczu przez następne godziny.

Image

Po dotarciu do Xi'an byliśmy wyczerpani nieprzespaną nocą. Wyszliśmy z hostelu tylko na chwilę do pobliskiego centrum handlowego. Na dziale spożywczym zostaliśmy skierowani przez obsługę do lodówek z horrendalnie drogim nabiałem, zgadnie z zasadą, że każdy biały śpi na pieniądzach. Omijając półki z pakowanymi próżniowo uszami i ryjkami świń, kupiliśmy chipsy o smaku cytrynowym.

Przekonaliśmy się, jak pragmatycznym narodem są Chińczycy, gdyż już po pierwszych kroplach deszczu zaczepił nas mężczyzna z rozpostartym płaszczem, spod którego wyciągnął parasole na sprzedaż (kupiony za 4 yuany, popsuł się w drodze powrotnej ze sklepu). Pogodziliśmy się też z faktem, iż nawet w największym tłumie nie mamy szans pozostać niezauważonymi.

Image

Największą atrakcją miasta jest znajdujący się w okolicy grobowiec pierwszego chińskiego cesarza Qin Shi, którego strzeże ponad osiem tysięcy terakotowych żołnierzy. Armia przytłacza swoją wielkością, a figury zaskakują precyzją wykonania. Podobno nie ma dwóch o takich samych twarzach.

Image

W pobliskim kompleksie zbudowanym przed olimpiadą w Pekinie wystawiono największe na świecie marionetki, symbolizujące połączenie przeszłości i teraźniejszości.

Image

Chengdu było kolejną metropolią na trasie do Hong Kongu. Miasto potraktowaliśmy jako bazę wypadową do Leshan, w którym znajduje się największy na świecie posąg Buddy. Według podań wykuwany w skale od 713 roku miał strzec rybackie łodzie przed zatonięciem w brązowych wodach rzek Min i Dadu.

Image

Image

Image Image

Gro podróżujących odwiedza Chengdu ze względu na mieszcząca się w mieście Naukową Stację Hodowli Pandy Wielkiej.

Na terenie porośniętym bambusowymi lasami podglądaliśmy leniwe niedźwiedzie wylegujące się na wybiegach. W przeciwieństwie do dorosłych osobników, młode misie walczyły ze sobą i szalały na huśtawkach, z których co rusz spadały. Wszyscy obecni, bez względu na nację czy wiek, jak zahipnotyzowani wpatrywali się w zwierzaki wydając przy tym okrzyki zachwytu i nie wypuszczając z rąk aparatu. Największą atrakcją okazało się różowe niemowlę pandy umieszczone w inkubatorze.

Image

Image

W drodze do Guilin po raz pierwszy ujrzeliśmy terasy ryżowe i mogoty. Wysoka temperatura oraz wilgotność sięgająca 90% uprzykrzały pobyt w wielkim mieście.

Postanowiliśmy jak najszybciej stamtąd uciekać i już następnego dnia rano płynęliśmy rzeką Li na pokładzie bambusowej łódki. Mieliśmy w ten sposób dotrzeć aż do Yangshuo. Spływ malowniczymi dolinami otoczonymi ostańcami krasowymi był według mnie najprzyjemniejszym etapem całej podróży. Mijaliśmy rybaków łowiących ryby przy pomocy kormoranów, stada bawołów i maleńkie wioski ukryte w bambusowych lasach. Oczarowani widokami nie zaniepokoiliśmy się szczególnie, gdy wysadzono nas w niepozornej przystani.

Chwilę później, gdy nasze łódki zniknęły za kolejnym mogotem, zorientowaliśmy się, że zostaliśmy oszukani (pierwszy i ostatni raz w Chinach) i jesteśmy w Xingping, 25km od Yangshuo. Niewielkie miasteczko było niemal wolne od turystów. Oczarowani malowniczą scenerią zameldowaliśmy się w jedynym hostelu na następne trzy dni.

Image

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

stella1982 7 marca 2015 02:28 Odpowiedz
Bardzo ciekawa relacja,z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy:)Pozdrawiam
kamnowacki 10 marca 2015 20:22 Odpowiedz
Super! Powiedz proszę gdzie zatrzymaliście się w Xingping (przepiękne miejsce) i gdzie mniej więcej jest ta górka -mogą być współrzędne :))
meduzy 10 marca 2015 21:08 Odpowiedz
Hostel 'This Old Place' -> http://pl.hostelbookers.com/hostele/chi ... huo/37561/Zapierający dech widok z dachu, niskie ceny i blisko portu oraz opisywanej górki :)24.917161, 110.520540
olajaw 30 kwietnia 2015 13:43 Odpowiedz
Piękna wyprawa! Widoki zapierają dech :)
meduzy 2 maja 2015 23:18 Odpowiedz
Dzięki! Do Chin wróciliśmy w 2013 roku, może się zbiorę do napisania relacji :)