0
Tom Stedd 15 sierpnia 2021 12:45
Kolejna odsłona małomiasteczkowej Ukrainy. Tym razem kilka dni spędziliśmy z dziewczyną w Truskawcu, a ja w międzyczasie wyskoczyłem do pobliskiego Borysławia.
Jako że moja lepsza połowa nie najlepiej czuje się w autokarach, to do Truskawca dotarliśmy w dziwny sposób. Z Warszawy przylecieliśmy do Lwowa samolotem, spędziliśmy noc w bardzo fajnym hotelu (nie hostelu) Yurus w pobliżu dworca kolejowego, by następnego dnia o poranku pojechać do Truskawca pociągiem (100 km). Kto miał okazję jechać na Ukrainie pociągiem – nazwijmy to łagodnie – pośredniej jakości, czyli w wagonie z otwartymi „przedziałami” po sześć osób, to wie, o czym piszę. Wagon wygląda tak, jakby miał ze sto lat, kibelek lepiej omijać szerokim łukiem, trzeba zapomnieć o klimatyzacji i dziękować Bogu, jeśli uda się uchylić wiekowe, mega brudne okno.
W takim wagonie – nota bene najtańszym cenowo – na miejscach można albo siedzieć, albo leżeć. Ja dwugodzinną podróż przesiedziałem, moja dziewczyna jak królowa podróż przespała w świeżej pościeli. Tak, można zamówić pościel, a dodatkowo herbatkę. Pociąg był bardzo długi, miał chyba z 16 wagonów, a pomocą służył w każdym wagonie „prowodnik”, czyli ktoś w stylu konduktoro-konsjerża.
Dworzec kolejowy w Truskawcu, jak to na Ukrainie, był o wiele za duży, jak na lokalne potrzeby. Pod dworcem oczywiście tubylcy z ofertami zakwaterowania, podwiezienia „taksówką”, czy wiekowe marszrutki jako shuttle busy do sanatoriów.

1.jpg


Pociąg jechał z dalekiego Dnipro do Truskawca i jak się można domyśleć, przeważali w nim kuracjusze. Truskawiec to jeden z najlepszych na Ukrainie kurortów, którego historia sięga XIX wieku. Przypomnijmy, że tereny te były kiedyś polskie i nic zatem dziwnego, że na kuracje przyjeżdżali najznakomitsi Polacy tamtych czasów, na przykład Józef Piłsudski, Eugeniusz Bodo, czy Julian Tuwim. Powstało mnóstwo reprezentacyjnych willi i hoteli, z których część przetrwała do dzisiaj.
Tym, co wyróżnia Truskawiec, to wody mineralne. Podobno najlepszą jest woda o jakże zachęcającej nazwie Naftusia. Tak, skojarzenia z naftą, ropą i tym podobnymi substancjami nie są przypadkowe. Woda ma wyraźny posmak i zapach … znicza cmentarnego. O jej walorach zdrowotnych pisze się od dziesięcioleci, podobno nie do końca zbadano, jak działa i jak powstaje. Wodę można degustować w pijalni leżącej na skraju parku uzdrowiskowego.

2.jpg



3.jpg


Swoją drogą bardzo ciekawy jest system dystrybucji Naftusi i innych wód. Nie, nie są one darmowe, to już nie te czasy. Teraz należy podejść do kasy, dostaje się bezpłatnie kartę elektroniczną, którą doładowuje się wskazanymi wartościami (na przykład pół litra kosztuje 12 hrywien, czyli około 1,80 zł). Z kartą idzie się do wybranej wody, przystawia ją do elektronicznego czytnika, podaje się objętość, którą chce się nalać i schodzi to z limitu na karcie. Łatwe i skuteczne rozwiązanie.

4.jpg



5.jpg



6.jpg


Sam park zdrojowy to oczywiście miejsce skomercjalizowane. Wygląda jak deptak nadmorski z kramami, przez cały dzień dwie baby przez głośniki zachęcały do nabywania biletów na koncerty ukraińskich gwiazd i gwiazdeczek, a ludzie łazili od lewej do prawej. Skąd my to wszyscy znamy?

7.jpg



8.jpg



9.jpg


Liczba sanatoriów jest bardzo duża. Są i te klasy ekonomicznej, jak i obiekty pięciogwiazdowe, pod którymi parkują samochody za setki tysięcy złotych. Truskawiec to jednak także zwykłe miasto z blokami mieszkalnymi, sklepami, bazarami i swoimi problemami. Jeśli spojrzeć na mapę całego miasta, to jest ono otoczone drogą, której przejście zajmuje około 1,5 godziny.

9.jpg



10.jpg



11.jpg



12.jpg



13.jpg



14.jpg



15.jpg



16.jpg



17.jpg



18.jpg


Jedną z największych atrakcji Truskawca jest delfinarium. Nie jest to tanie miejsce, bo bilety kosztują około 40 złotych, ale na pewno warto obejrzeć show z delfinami i fokami. Byliśmy już w kilku delfinariach i na Ukrainie, i na Malcie, ale po raz pierwszy pokazy miały miejsce w zamkniętym pomieszczeniu. Na koniec oczywiście można było dokupić pływanie z delfinami, czy zrobić sobie z nimi zdjęcie. Mimo wysokich cen chętnych nie brakowało.

19.jpg



20.jpg



21.jpg



22.jpg



23.jpg



24.jpg



25.jpg



26.jpg



27.jpg



28.jpg



29.jpg



30.jpg



31.jpg



32.jpg



33.jpg


W Truskawcu jest także sporo obiektów, których budowy nie dokończono z powodów ekonomicznych. Kryzys dopadł także wiele istniejących sanatoriów-molochów i stoją one puste. Widok iście czarnobylski, ale nie można wchodzić do środka obiektów i – co ciekawe - nie są one zdewastowane. Niektóre z sanatoriów są nieczynne podobno aż od 2014 roku, czyli od aneksji wschodnich obszarów Ukrainy przez Rosję. Swoje dołożyła także obecna pandemia.

34.jpg



35.jpg



36.jpg



37.jpg



38.jpg


Spragnieni i głodni kuracjusze mają do dyspozycji mnóstwo lokalów gastronomicznych. Ceny nie są wygórowane, by nie powiedzieć, że niskie. My dwukrotnie byliśmy w barze, gdzie lane craftowe piwo kosztowało od 4,50 zł, a przekąski były nader intrygujące, jak na przykład smażone uszy świńskie.

39.jpg



40.jpg



41.jpg


Po czterech dniach w Truskawcu niestety z żalem musieliśmy wracać do Polski. Jako że nie zgrał nam się pociąg i samolot, zmuszeni byliśmy skorzystać z autokaru. Podjechał pojazd mający swoje lata świetności dawno za sobą, w środku było brudno, ale za to cena była dość konkurencyjna, bo około 14 zł za przejazd do Lwowa. Zaletą autokaru było to, że stawał tam, gdzie chciał klient, a nie jak u nas, że są wyznaczone na stałe przystanki i kierowcy bardzo niechętnie zatrzymują się na nie swoich przystankach. Nas szofer wysadził 2 km od lotniska, skąd wróciliśmy samolotem do Warszawy.

42.jpg



Tyle o Truskawcu, pora wspomnieć o Borysławiu, do którego planowałem pojechać już od dawna, ale jakoś zawsze było za daleko. Do miasta dostałem się marszrutką, ale na upartego możnaby pójść na piechotę, bo Truskawiec i Borysław dzieli około 7 kilometrów.
Na miejscu skontaktowałem się telefonicznie z wygooglowaną prezeską polskiego stowarzyszenia w Borysławiu, ale niestety była ona chora, jednak skontaktowała mnie z dyrektorem miejscowego muzeum i tak to oto z panem Andriejem jego samochodem zwiedziłem całe miasto. Za kilka godzin zapłaciłem mu tylko 220 hrywien, czyli nieco ponad 30 złotych. Więcej nie chciał.
Spotkaliśmy się pod polskim kościołem, którego nie ma na mapie. W jego pobliżu znajduje się kilkanaście tablic pamiątkowych.

43.jpg



44.jpg



45.jpg



46.jpg


Następnie podjechaliśmy na cmentarz, gdzie znajduje się masowa mogiła Polaków zamordowanych w 1941 roku przez NKWD, czyli przez Rosjan. Później w muzeum zobaczyłem zdjęcia dokumentujące pochówek i przedmioty znalezione w mogiłach, w tym pociski, którymi zamordowano ofiary …

47.jpg



48.jpg




Dodaj Komentarz