Trudny jest ten rok dla mnie podróżniczo. Po powrocie z Islandii 1 stycznia miałem aż pół roku przerwy, więc jak tylko trafiało mi się tygodniowe okienko pod koniec września to szukałem czegoś specjalnego. Miałem w garści bilety do Belgradu, ale po lekturze forum i zachęcie @BooBooZB, zdecydowałem, że ostatni tydzień września spędzę na Wyspach Owczych. Termin w teorii słaby, bo już po sezonie, ale po sprawdzeniu pogody z zeszłego roku, okazało się, że powinno być dość stabilnie. Ceny również zelżały, także dolotów, które kupiłem w KLM za 1000 zł. Wyszukiwarka pokazywała różne opcje, a ja jako, że w Danii byłem wcześniej tylko 2x w Kopenhadze, to postanowiłem zrobić sobie przystawkę i deser do Wysp Owczych. Kupiłem bilety z 7h stopem w Billund, a na powrocie z 23h stopem w Kopenhadze i postanowiłem zobaczyć wszystkie miejsca z listy Unesco w Danii.
Na Wyspy Owcze trzeba się trochę przygotować. Zarezerwowałem nocleg w Burgustova guesthouse w Vestmanna (1000 zł za 5 noclegów), pokój single budget ze wspólną łazienką. Kasę pobrali tydzień przed przyjazdem. Za samochodem też dość długo się rozglądałem i wybrałem w końcu Unicar za ok. 1400 zł za 5 dni za VW Up. Nie da się wziąć pełnego ubezpieczenia, więc kupiłem zewnętrzne. Zabookowałem też rejs po klifach Vestmanna i stwierdziłem, że na miejscu zdecyduję się czy brać trekking do Dranganir czy nie. Ułożyłem mniej więcej plan i czas było ruszać.
Zalecenia covidowe były następujące: Dania - szczepienie, Wyspy Owcze - test 2 dni przed odlotem i 2 dni po przylocie (darmowy, ale trzeba się umówić). Na Wyspach Owczych te testy to na szczęście tylko zalecenie, więc olałem kwestię. Trochę się bałem, że jakiś test wyjdzie pozytywnie i mój plan pójdzie w..., a z zalecenia a nie konieczności zawsze się można wykpić.
Przystawka:
Mój lot do Billund był przez Amsterdam. Nie dało się odprawić online. Odlot o 6, na Okęciu byłem 4:30 i zastałem mega długą kolejkę, bo na tych samych stanowiskach odprawia się też AF o 6:35. Otrzymałem karty pokładowe o 5:30 i biegiem przez bramki dotarłem do boardującego samolotu. Samolot wypełniony w 100%. W serwisie napoje i ciastko.
Szybka przesiadka do BLL, lot opóźniony o 15 minut i przywitała mnie słoneczna Dania.
Biegnę do SIXT wziąć mój samochód na 7h. Zarezerwowałem najmniejszego bzyka, dostałem Fiata Tipo kombi diesel. Trochę droga impreza, bo wynajem kosztował 400 zł, ale stwierdziłem, że to jedyna możliwość by na szybko zobaczyć co chciałem i nie wracać tutaj więcej w przyszłości.
Do Jelling Mounds jest kilkanaście kilometrów. Miejsce jest to słynne z kamieni runicznych z X wieku, gdzie po raz pierwszy została wspomniana Dania. Jest tu także zabytkowy kościół, cmentarz, dwa wzgórza i jakieś wymyślne dodatki dla uatrakcyjnienia miejsca. 15 minut wystarczy by wszystko obskoczyć.
A oto większy kamień z 965 roku. Jako, że kiedyś jakiś autystyczny chłopec pomalował go sprayem, teraz jest w gablotce.
W niecałą godzinkę dotarłem do Christiansfeld, mieściny związanej z Kościołem Braci Morawskich. Zachował się tutaj autentyczny układ uliczek z przepięknymi ceglanymi domami. Z butów nie wyrywa, ale dość ładnie to wygląda i warto tu wpaść.
Mając tak krótki czas w tej części Danii, zabrałem ze sobą trochę żarcia z Polski na dzisiaj by nie tracić czasu na lokalne jedzenie. Chciałem tylko napić się espresso w tej knajpie, ale 18 zł trochę mnie ostudziło. Choć powinienem się zacząć przyzwyczajać do drożyzny w Danii.
A to sam kościół:
Jest też stara apteka, która teraz bardziej służy jako kawiarnia.
Czas miałem jeszcze dobry, więc postanowiłem pojechać nad Morze Wattowe. Morze też jest wpisane na listę Unesco z powodu przeogromnych obszarów zalewowych tworzących ogromne tereny podmokłe zależne od pływów. Jadę na wyspę Rømø, gdzie prowadzi długa grobla. Staję na niej kilka razy i mogę zejść na dół i porobić kilka zdjęć.
Radzę nie wchodzić w bagna, można się szybko zatopić
;-)
Wjeżdżam na wyspę. Asfalt się kończy ale jakiś samochód jedzie na plażę. Jadę za nim. Nagle zza wydm odsłania się przeogromna plaża, gdzie mnóstwo ludzi jeździ samochodami. Piasek jest tak ubity. Jadę i ja. Jest niedziela, więc jest sporo osób. Są też latawce.
Pojeździłem trochę po plaży i podjechałem jeszcze pod groblę na wyspę Mandø. Tutaj już nie dało się dalej podjechać samochodem. Atrakcją jest lokalny traktor-bus, który wozi ludzi na wyspę. Wszystko przez tę drogę!? Są drzewa po obu stronach by się nie zgubić.
3 Unesco zaliczone. Czas mnie gonił na lotnisko, a po drodze zobaczyłem jeszcze piękną wieżę kościoła w Ribe. Postanowiłem zajechać i jak przejechałem przez centrum to nastąpił szok. Przepiękne miasteczko!
Miałem czas tylko na 10 minut obskoczyć dookoła. Pędzę na lotnisko i docieram na godzinę przed odlotem. Tankuję za przejechane 90 zł, oddaję samochód, którym się nikt nie interesuje i idę w kolejkę security...Danie główne:
Na loty KLM WAW-AMS-BLL nie mogłem się odprawić online, ale na lot Atlantic Airways BLL-FAE mogłem. I wybrałem sobie miejsce 1A
:) Samolot był delikatnie spóźniony, ale liczyłem jeszcze, że wylądujemy w miarę szybko bym zobaczył wodospad Mulafossur.
Cały czas myślałem nad tym testem 2 dni po przylocie, ale mocno kaszląca pasażerka obok mnie uświadomiła mnie, że mogę to badziewie covidowe przenosić, a sam nie chorować, więc postanowiłem zrezygnować.
Lądowanie w FAE ma swoje emocje. Pogoda była pochmurna, ale przebijało się słońce. Pilot określił, że czeka nas "rough landing" i zabrał się do dzieła. Dwa razy samolot tak gwałtownie się obniżył, że cały samolot piszczał, potem ostry zakręt i byliśmy na ziemi. Rozległy się brawa, chyba ze strachu.
Wychodzę pierwszy z samolotu. W terminalu nie ma totalnie żadnej kontroli, co mnie bardzo cieszy. Rezerwując samochód dostałem instrukcję jak go odebrać. Trzeba było znaleźć po numerze rejestracyjnym na parkingu, był otwarty, kluczyki były w schowku.
Miałem 20 minut i ruszyłem pędem nad wodospad.
A po drodze..., zobaczyłem Dragarnir!
Szybko przejeżdżam przez tunel, słońce już za horyzontem, ale jeszcze jest jasno. Przy szlaku jestem sam. 300 metrów i widzę Mulafossur - co za rozpoczęcie podróży!
Po drugiej stronie widać zasłonięte Mykines.
Mykines jest zamknięte dla turystów z końcem sierpnia i maskonurów już dawno tam nie ma. W tym roku był jeszcze remont szlaku do latarni, więc zaakceptowałem fakt, że tam nie pojadę, mimo, że to jedna z większych atrakcji.
Schodzę trochę niżej dla lepszego widoku Mulafossur:
Jadę na nocleg do Vestmanna. Przejeżdżam przez tunel podwodny na wyspę Streymoy. Płaci się 100 DKK za return trip. Moja wypożyczalnia ma zniżkę 20% i powiedzieli, że wyślą mi linka do płatności po powrocie. W Vestmanna jestem w nocy. Mój pokój jest bardzo skromny i mały. Widzę jednego gościa. Nastawiam grzejnik, szybki prysznic i sprawdzam pogodę na jutro. Pokazuje, że będzie padać cały dzień, więc trochę nie wiem co robić następnego dnia.
Jak się obudziłem po 6 rano to od razu sprawdziłem prognozę pogody i miało nie padać do 14. Pozytywna zmiana
:). O 14 właśnie miałem zarezerwowany rejs po Vestmanna Cliffs, więc rano nie tracąc zbytnio czasu przed świtem ruszyłem w stronę Tjørnuvik.
Po drodze staję przy wodospadzie Fossá, który trochę ciężko tutaj obfotografować. Jutro będzie lepsza perspektywa z innej wyspy.
Świta. Są też owce. Żyją sobie pół-wolno przez prawie cały rok. Dwa razy je zaganiają i strzygą. Mają też czasami jakieś schrony na mega złą pogodę.
Za zakrętem nagle pojawia się Olbrzym i Wiedźma. Biedni nie dotarli do brzegu i zastygli... To jedno z kultowych widoków, które będzie mi jeszcze towarzyszyć.
W Tjørnuvík planowałem trekking. Najpierw myślałem, że przejdę do Saksun, ale okazało się to jednak trochę za daleko. Postanowiłem wejść jak najwyżej się da, ciągle widząc Olbrzyma i Wiedźmę. Po drodze jest sporo wodospadów i dolina robi fantastyczne wrażenie.
Zaczynam od czarnej plaży.
Teleobiektywu nie miałem, więc tyle można zobaczyć z 105 mm
;-)
Idę w górę.
Zaglądam do wodospadu i gubię szlak, ale maps.me przychodzi mi z pomocą.
Najlepsze widoki oczywiście są na górze. Zeszło mi godzinkę pod górę. Jem muffinka za 20 zł i podziwiam okolicę
;-)
Schodzę w 15 minut. Dojechała wycieczka Niemców w autobusie na niemieckich rejestracjach. Zostawiam ich z tyłu i jadę do Saksun. Dojechawszy tam, cieszę się, że nie poszedłem górą, bo musiałbym przekroczyć rzekę i na pewno bym nie zdążył z powrotem. Na parkingu jestem sam. W Saksun niedawno postawili bramki, płaci się kartą 75 DKK za wejście. Rozważałem przeskoczenie przez bramkę, ale kwota nie jest aż tak zawrotna, więc nie robiłem przypału
:twisted:
Kanion jest super!
W 2 strony idzie się jakąś godzinkę.
Dawno chyba nikogo tu nie było, bo nie ma żadnych śladów.
Quote:Miałem w garści bilety do Belgradu, ale po lekturze forum i zachęcie @BooBooZB, zdecydowałem, że ostatni tydzień września spędzę na Wyspach Owczych.I to rozumiem! Kapitalne zdjęcia, co tylko potwierdzają prawidłową decyzję. Czekamy na ciąg dalszy.
;)
@j_a każdy ma własne zdanie, ale nie polecam patrzeć na grind zero-jedynkowo. To poniżej nie jest copy-pastą, tylko moimi słowami:1)grindwale nie są stricte delfinami, a z rodziny delfinowatych,2)wszyscy wiemy, gdzie na mapie są Wyspy Owcze. Ci ludzie jedzą to, co mają, jeśli chodzi o świeżą żywność. Mięso grindwali jest rozprowadzane do lokalnej ludności, a nie na eksport.3)Grindwale zabijane są wyłącznie przez wykwalifikowanych ku temu ludzi specjalistycznym sprzętem.4)Rocznie zabijany jest mniej niż promil populacji.5)Grindwale wiodą szczęśliwe życie, a w niewoli są przez ostatnie 5-10 minut życia. A jak z naszymi krówkami i kurczaczkami?6)Tak, cała zatoka jest we krwi. Nie budzi to dobrych skojarzeń.7)Nie jest to żaden rytualny mord delfinów i namaszczenie młodych Farerczyków. Poluje się wówczas, gdy są blisko archipelagu.Proszę sobie wyrobić własne zdanie i nie łykać wyłącznie clickbajtowych nagłówków. A najlepiej samemu polecieć na Wyspy Owcze.p.s. @cart Sory za wbicie w relację. Jak coś - można usunąć.
Co by nie mówić to w tym roku to przegięli. Na pewno zaszlachtowali dużo więcej niż było im potrzeba. Oczywiście podjechałem do tej zatoki 3 tygodnie po masakrze i nie było ani śladu niczego.
Bez urazy @BooBooZB bo jestem wielkim fanem Twoich relacji z północy ale w mojej opinii rzezi grindwali obronić się nie da. Wystarczającym komentarzem dla mnie jest informacja, że część ciał trafia do utylizacji. @cart jak zawszę super relacja, dokładne opisy i ekstra zdjęcia. Ciekaw jestem całościowego podsumowania co do kosztów bo to chyba jeden z droższych kierunków w Europie
:)
Ja się tylko wypowiedziałem, by inni mieli jakkolwiek pogląd na sytuację z drugiej strony. Ten artykuł z gazeta.pl totalnie ukierunkowany słowami "rzeź" i "szlachtowanie", by tylko zwrócić uwagę tych bardziej wrażliwych. Jeśli w tym roku, w grindzie brał udział ktoś nieuprawniony, jest to oczywiście godne potępienia plus liczba grindwali na plaży rzeczywiście duża. Ale bywały lata, że złapano raptem kilkanaście sztuk w całym roku. Tak naprawdę na cały proceder będzie z roku na rok skierowanych jeszcze więcej oczu całego świata, bo odbywa się na otwartej przestrzeni. Wszyscy to mogą zobaczyć. I tyle. Zalecam przejrzeć się temu, co dzieje się w hodowlach na naszym rodzimym podwórku, pod zamkniętym dachem.Kto mnie zna, wie jaki mam stosunek do zwierzaków wszelkiej maści. Pośród grindwali pływałem w zeszłym roku na Islandii kajakiem i to jedno z najbardziej niezwykłych, namacalnych doświadczeń w moim życiu. Ale nie jestem hipokrytą. Rocznie na świecie zabijanych jest 70 miliardów zwierząt. W Polsce 840 milionów samych zwierząt lądowych.Ode mnie EOT. Jeszcze raz sory @cart za ingerencję w relację
;)
To nie były grindwale tylko ogromne stado delfinów białobokich. Ponad 1400 sztuk, nie zmieni tego faktu to, że ktoś napisał emocjonalny artykuł. Nie ma co relatywizować wrzucając jakiś cyfry. Coś było jednak nie tak w tej całej sytuacji. Mój entuzjazm do odwiedzenia tego zakątka świata po prostu trochę opadł, tylko tyle. Mam nadzieję, że chociaż wyciągną wnioski na przyszłość. EOT.Oczywiście z niecierpliwością czekam na dalsze zdjęcia i wrażenia.
75 koron za krafta to nie jest niespotykana cena w supermarkecie w Danii - za sztukę. Więc sześciopak za tyle, to nic tylko zazdrościć. Nawet jeśli to tylko 0,33
:D
Ja też bardzo lubię relacje @cart - oglądam zdjęcia, sam robię znacznie gorsze, więc mogę uznać dane miejsce za niewarte odwidzenia i wyruszyć tam, gdzie @cart nie dotrze np. do Zawichostu, gdzie nie ma żadnego mostu
albo do Kraśnika, gdzie podstępni Niemcy jednak oferują 5G
Przepraszam za tego offtopa (to wszystko przez Żabkę)
Tak jak mi sie podobalo juz do tej pory, to tymi fotami po prostu mnie....(chcialem napisac weekendowo slowo na zaj...) ale niech bedzie...rozwaliles, Genialne!.
Stevens Klint jest bardzo ładne, ale po Wyspach Owczych może być lekko rozczarowujące. (Ale, jak to mawiał pan Wołoszański - nie uprzedzajmy faktów)Swoją drogą, jeśli interesują Cię ciekawe krajobrazy, może rzucisz okiem na nieodległą kopalnie kredy w Faxe? (Ale znowu, ładne, nie do końca przepiękne)
Termin w teorii słaby, bo już po sezonie, ale po sprawdzeniu pogody z zeszłego roku, okazało się, że powinno być dość stabilnie. Ceny również zelżały, także dolotów, które kupiłem w KLM za 1000 zł.
Wyszukiwarka pokazywała różne opcje, a ja jako, że w Danii byłem wcześniej tylko 2x w Kopenhadze, to postanowiłem zrobić sobie przystawkę i deser do Wysp Owczych. Kupiłem bilety z 7h stopem w Billund, a na powrocie z 23h stopem w Kopenhadze i postanowiłem zobaczyć wszystkie miejsca z listy Unesco w Danii.
Na Wyspy Owcze trzeba się trochę przygotować. Zarezerwowałem nocleg w Burgustova guesthouse w Vestmanna (1000 zł za 5 noclegów), pokój single budget ze wspólną łazienką. Kasę pobrali tydzień przed przyjazdem. Za samochodem też dość długo się rozglądałem i wybrałem w końcu Unicar za ok. 1400 zł za 5 dni za VW Up. Nie da się wziąć pełnego ubezpieczenia, więc kupiłem zewnętrzne.
Zabookowałem też rejs po klifach Vestmanna i stwierdziłem, że na miejscu zdecyduję się czy brać trekking do Dranganir czy nie. Ułożyłem mniej więcej plan i czas było ruszać.
Zalecenia covidowe były następujące: Dania - szczepienie, Wyspy Owcze - test 2 dni przed odlotem i 2 dni po przylocie (darmowy, ale trzeba się umówić). Na Wyspach Owczych te testy to na szczęście tylko zalecenie, więc olałem kwestię. Trochę się bałem, że jakiś test wyjdzie pozytywnie i mój plan pójdzie w..., a z zalecenia a nie konieczności zawsze się można wykpić.
Przystawka:
Mój lot do Billund był przez Amsterdam. Nie dało się odprawić online. Odlot o 6, na Okęciu byłem 4:30 i zastałem mega długą kolejkę, bo na tych samych stanowiskach odprawia się też AF o 6:35. Otrzymałem karty pokładowe o 5:30 i biegiem przez bramki dotarłem do boardującego samolotu. Samolot wypełniony w 100%. W serwisie napoje i ciastko.
Szybka przesiadka do BLL, lot opóźniony o 15 minut i przywitała mnie słoneczna Dania.
Biegnę do SIXT wziąć mój samochód na 7h. Zarezerwowałem najmniejszego bzyka, dostałem Fiata Tipo kombi diesel. Trochę droga impreza, bo wynajem kosztował 400 zł, ale stwierdziłem, że to jedyna możliwość by na szybko zobaczyć co chciałem i nie wracać tutaj więcej w przyszłości.
Do Jelling Mounds jest kilkanaście kilometrów. Miejsce jest to słynne z kamieni runicznych z X wieku, gdzie po raz pierwszy została wspomniana Dania. Jest tu także zabytkowy kościół, cmentarz, dwa wzgórza i jakieś wymyślne dodatki dla uatrakcyjnienia miejsca. 15 minut wystarczy by wszystko obskoczyć.
A oto większy kamień z 965 roku. Jako, że kiedyś jakiś autystyczny chłopec pomalował go sprayem, teraz jest w gablotce.
W niecałą godzinkę dotarłem do Christiansfeld, mieściny związanej z Kościołem Braci Morawskich. Zachował się tutaj autentyczny układ uliczek z przepięknymi ceglanymi domami. Z butów nie wyrywa, ale dość ładnie to wygląda i warto tu wpaść.
Mając tak krótki czas w tej części Danii, zabrałem ze sobą trochę żarcia z Polski na dzisiaj by nie tracić czasu na lokalne jedzenie. Chciałem tylko napić się espresso w tej knajpie, ale 18 zł trochę mnie ostudziło. Choć powinienem się zacząć przyzwyczajać do drożyzny w Danii.
A to sam kościół:
Jest też stara apteka, która teraz bardziej służy jako kawiarnia.
Czas miałem jeszcze dobry, więc postanowiłem pojechać nad Morze Wattowe. Morze też jest wpisane na listę Unesco z powodu przeogromnych obszarów zalewowych tworzących ogromne tereny podmokłe zależne od pływów.
Jadę na wyspę Rømø, gdzie prowadzi długa grobla. Staję na niej kilka razy i mogę zejść na dół i porobić kilka zdjęć.
Radzę nie wchodzić w bagna, można się szybko zatopić ;-)
Wjeżdżam na wyspę. Asfalt się kończy ale jakiś samochód jedzie na plażę. Jadę za nim. Nagle zza wydm odsłania się przeogromna plaża, gdzie mnóstwo ludzi jeździ samochodami. Piasek jest tak ubity. Jadę i ja.
Jest niedziela, więc jest sporo osób. Są też latawce.
Pojeździłem trochę po plaży i podjechałem jeszcze pod groblę na wyspę Mandø. Tutaj już nie dało się dalej podjechać samochodem. Atrakcją jest lokalny traktor-bus, który wozi ludzi na wyspę.
Wszystko przez tę drogę!? Są drzewa po obu stronach by się nie zgubić.
3 Unesco zaliczone. Czas mnie gonił na lotnisko, a po drodze zobaczyłem jeszcze piękną wieżę kościoła w Ribe. Postanowiłem zajechać i jak przejechałem przez centrum to nastąpił szok. Przepiękne miasteczko!
Miałem czas tylko na 10 minut obskoczyć dookoła. Pędzę na lotnisko i docieram na godzinę przed odlotem. Tankuję za przejechane 90 zł, oddaję samochód, którym się nikt nie interesuje i idę w kolejkę security...Danie główne:
Na loty KLM WAW-AMS-BLL nie mogłem się odprawić online, ale na lot Atlantic Airways BLL-FAE mogłem. I wybrałem sobie miejsce 1A :)
Samolot był delikatnie spóźniony, ale liczyłem jeszcze, że wylądujemy w miarę szybko bym zobaczył wodospad Mulafossur.
Cały czas myślałem nad tym testem 2 dni po przylocie, ale mocno kaszląca pasażerka obok mnie uświadomiła mnie, że mogę to badziewie covidowe przenosić, a sam nie chorować, więc postanowiłem zrezygnować.
Lądowanie w FAE ma swoje emocje. Pogoda była pochmurna, ale przebijało się słońce. Pilot określił, że czeka nas "rough landing" i zabrał się do dzieła. Dwa razy samolot tak gwałtownie się obniżył, że cały samolot piszczał, potem ostry zakręt i byliśmy na ziemi. Rozległy się brawa, chyba ze strachu.
Wychodzę pierwszy z samolotu. W terminalu nie ma totalnie żadnej kontroli, co mnie bardzo cieszy. Rezerwując samochód dostałem instrukcję jak go odebrać. Trzeba było znaleźć po numerze rejestracyjnym na parkingu, był otwarty, kluczyki były w schowku.
Miałem 20 minut i ruszyłem pędem nad wodospad.
A po drodze..., zobaczyłem Dragarnir!
Szybko przejeżdżam przez tunel, słońce już za horyzontem, ale jeszcze jest jasno. Przy szlaku jestem sam. 300 metrów i widzę Mulafossur - co za rozpoczęcie podróży!
Po drugiej stronie widać zasłonięte Mykines.
Mykines jest zamknięte dla turystów z końcem sierpnia i maskonurów już dawno tam nie ma. W tym roku był jeszcze remont szlaku do latarni, więc zaakceptowałem fakt, że tam nie pojadę, mimo, że to jedna z większych atrakcji.
Schodzę trochę niżej dla lepszego widoku Mulafossur:
Jadę na nocleg do Vestmanna. Przejeżdżam przez tunel podwodny na wyspę Streymoy. Płaci się 100 DKK za return trip. Moja wypożyczalnia ma zniżkę 20% i powiedzieli, że wyślą mi linka do płatności po powrocie.
W Vestmanna jestem w nocy. Mój pokój jest bardzo skromny i mały. Widzę jednego gościa. Nastawiam grzejnik, szybki prysznic i sprawdzam pogodę na jutro. Pokazuje, że będzie padać cały dzień, więc trochę nie wiem co robić następnego dnia.
Jak się obudziłem po 6 rano to od razu sprawdziłem prognozę pogody i miało nie padać do 14. Pozytywna zmiana :). O 14 właśnie miałem zarezerwowany rejs po Vestmanna Cliffs, więc rano nie tracąc zbytnio czasu przed świtem ruszyłem w stronę Tjørnuvik.
Po drodze staję przy wodospadzie Fossá, który trochę ciężko tutaj obfotografować. Jutro będzie lepsza perspektywa z innej wyspy.
Świta. Są też owce. Żyją sobie pół-wolno przez prawie cały rok. Dwa razy je zaganiają i strzygą. Mają też czasami jakieś schrony na mega złą pogodę.
Za zakrętem nagle pojawia się Olbrzym i Wiedźma. Biedni nie dotarli do brzegu i zastygli... To jedno z kultowych widoków, które będzie mi jeszcze towarzyszyć.
W Tjørnuvík planowałem trekking. Najpierw myślałem, że przejdę do Saksun, ale okazało się to jednak trochę za daleko. Postanowiłem wejść jak najwyżej się da, ciągle widząc Olbrzyma i Wiedźmę.
Po drodze jest sporo wodospadów i dolina robi fantastyczne wrażenie.
Zaczynam od czarnej plaży.
Teleobiektywu nie miałem, więc tyle można zobaczyć z 105 mm ;-)
Idę w górę.
Zaglądam do wodospadu i gubię szlak, ale maps.me przychodzi mi z pomocą.
Najlepsze widoki oczywiście są na górze. Zeszło mi godzinkę pod górę. Jem muffinka za 20 zł i podziwiam okolicę ;-)
Schodzę w 15 minut. Dojechała wycieczka Niemców w autobusie na niemieckich rejestracjach. Zostawiam ich z tyłu i jadę do Saksun. Dojechawszy tam, cieszę się, że nie poszedłem górą, bo musiałbym przekroczyć rzekę i na pewno bym nie zdążył z powrotem.
Na parkingu jestem sam. W Saksun niedawno postawili bramki, płaci się kartą 75 DKK za wejście. Rozważałem przeskoczenie przez bramkę, ale kwota nie jest aż tak zawrotna, więc nie robiłem przypału :twisted:
Kanion jest super!
W 2 strony idzie się jakąś godzinkę.
Dawno chyba nikogo tu nie było, bo nie ma żadnych śladów.