Na Spitsbergenie miałem być już w zeszłym roku, ale nie jestem jedyną osobą, która musiała zmienić plany.
Ogromna chęć by tam pojechać oraz fakt, iż za nocleg nie dostałem zwrotu tylko voucher sprawiły, iż gdy tylko pojawiła się informacja, że zaszczepieni mogą podróżować poszukałem wolnego terminu na urlop i udało się. Październik – marzenie się spełni. Kilka telefonów i zabrało nas się 4 facetów gotowych na wyjazd. Do października czas zleciał na przygotowanie planu, szukaniu ciekawostek i zakupach. Z kuzynem, który też wybrał się na ten wyjazd, udało nam się kupić bilety w klasie biznes Ot były tańsze niż te na klasę ekonomiczną. Im bliżej do wyjazdu, tym dochodziła do mnie informacja, że to teoretycznie najgorszy czas na wyjazd. Rejsów coraz mniej, śniegu brak, zimno i ciemno. Pomyślałem sobie, nie to chyba jakiś błąd tam musi być śnieg! Na szczęście mam znajomego, który był kilka razy w Polskiej Stacji Polarnej. Niestety jego słowa nie były pocieszające. Usłyszałem, że nie będzie za ciekawie i życzy mi bym nie zobaczył misia! Im szukałem dalej, tym było jeszcze gorzej - wyczytałem iż w zasadzie wszystkie domki, które kiedyś były otwarte jako darmowy nocleg na różnych trasach są już pozamykane. A my przecież za wyjątkiem mojego kuzyna zaprawieni w boju ludzie gór, chcemy nocować w spartańskich warunkach itp.
Na szczęście człowiek, który marzy, nie przejmuje się kłodami rzuconymi pod nogi, tylko działa dalej.Nie przejmowałem się wszystkimi negatywnymi informacjami, ot cieszyłem się jak dziecko, że spełnie swoje marzenie. Zobacze misia polarnego, a jak nie misia, to morze zorzę polarną, a jak nie zorzę, to chociaż będę na Spitsbergenie i będę się tam cieszył każdą chilą.
Wyjazd, nie miał należeć do najtańszych (nie to, że tak planowaliśmy - ot Norwegia), ale przecież polak potrafi. Skoro lecę biznes klasą i mam 2x32kg bagażu, więc weźmiemy jedzenie ze sobą, kuchenkę garnki i wszystko co potrzebne
:). Każdy z nas startował z innego miejsca, ja z kuzynem spotkaliśmy się we Frankfurcie, a pozostała dwójka leciała z Polski, ale też z rożnych miast. Nasze miejsce spotkania i początek wspólnego wyjazdu to Oslo.Po zeszłorocznych przygodach z Norwegianem, chciałem mieć wszystko kupione u jednego operatra, a taką opcję oprócz SASu dawała Lufthansa i dotego ta klasa biznesowa:)
Wyjazd bez nieoczekiwanych przygód,to wyjazd stracony, ale o tym za chwilę:) Ja przyleciałem do Oslo bardzo późno, więc o zwiedzaniu nie było już mowy. Noc spędziliśmy w hotelu, ot to chyba już wiek, a może fakt, że lotnisko jest zamykane na noc. Lecąc na jednym bilecie mój bagaż nadany we Frankfurcie (całe 64kg) powinienem odebrać na lotnisku w Longyearbyen.
Na poranny lot stawiliśmy się całą czwórką, jako iż miałem z kuzynem wykupioną biznes klasę, to wejść do samolotu mieliśmy jako jedni z pierwszych. I tu zaczynają się moje przygody… Najpierw u mnie zamiast na zielono czytnik pokazał czerwony kolor i wydał dziwny dźwięk, u kuzyna było tak samo. Poproszono nas byśmy poczekali. Ja bez żadnej informacji otrzymałem kwitek (nowy bilet, czy coś takiego) i mogłem wejść na pokład, natomiast mój kuzyn został poinformowany iż jego bagaż nie został odebrany po przylocie z Frankfurtu, więc albo może polecieć bez bagażu albo zostać w Oslo i lecieć za dwa dni z bagażem. Za dwa dni, gdyż my lecieliśmy dalej SASem, a oni latają co drugi dzień i nie wyślą bagażu inną linią lotniczą. Tak więc polecieliśmy bez bagażu….
Wyjazd mimo iż zaplanowany był najlepiej jak się da, nie obył się bez kilku wpadek i zmian, ale byliśmy bardzo elastyczni
:).
Przy ilości osób większej niż dwie, jako transport z lotniska polecam taksówkę, która kosztuje mniej niż autobus (koszt autobusu 100 NOK za osobę a taksówka ok 200 NOK).Należy również pamiętać iż autobus rozwozi wszystkich i zajeżdżą wszędzie, a taksówką podjedziemy wprost do hotelu.My nocowaliśmy w Gjestehuset 102 (najdalej położony hotel i to tam taksówka kosztuje 200 NOK, do miasta jest taniej). Z porównywarek wynikało iż jest to najtańszy nocleg ze śniadaniem. Jest ono smaczne aczkolwiek monotonne..
Nasz lot z Oslo, był z postojem w Tromso, więc mimo iż wylecieliśmy rano, to na Svalbardzie byliśmy około 15:00.
Zanim ustaliliśmy co z bagażami i dotarliśmy do hostelu było już po 16, rozpakowanie i ogarnięcie się i spacer do miasta. Najpier odwiedziny w informacji turystycznej, ale ta otwarta do 16:00. Sklepy turystyczne otwarte do 18:00, więc jedyne miejsce, do którego mogliśmy się udać, to sklep COOP otwarty do 19:00
Następny dzień zleciał nam na załatwianiu pozwolenia na broń. Załatwia się to na 6 tygodni przed wyjazdem, ale z uwagi, iż nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi, to udaliśmy się do budynku Gubernatora. Tu okazało się, iż nasze podania gdzieś się zapodziały. Mamy numer, którego nie ma w systemie i nikt nie wie dlaczego. Naszczęście mieliśmy wszystkie papiery ze sobą i miła pani powiedziała, że nam pomoże, ale mamy przyjść następnego dnia..Należy uważać gdyż obecnie zmienili procedury i trzeba udowodnić iż potrafi się posługiwać bronią. Upoważnienie to jest ważne teraz na całe życie.
Wypożyczyliśmy zatem tylko pistolet sygnalizacyjny, zakupiliśmy potrzebne rzeczy (zagubiony bagaż) i postanowiliśmy ten dzień spędzić na odwiedzeniu Muzeum, oraz sprawdzeniu jakie rejsy możemy zakupić. Co ciekawe w tym czasie odbywał się festiwal jedzenia, dlatego wieczorem odwiedziliśmy jeszcze raz miasteczko i załapaliśmy się na darmowe hamburgery.
A po 21:00 udaliśmy się na pierwsze polowanie na zorzę polarną, ale nic nie było.
Kolejny dzień to dzien, w którym otrzymaliśmy nasze bagaże. Musilismy jeszcze odebrać pozwolenia na broń, wypożyczyć ją i udaliśmy się na mały spacerek na lodowiec Longyearbreen. Pierwsze wyjście poza miasto, więc bron przygotowana, wszyscy podeksytowani itp. Mijały nas grupy, które pouszały się z przewodnikiem, a samodzielnych turystów w zasadzie nie było. Pogoda też nie była rewelacyjna, jednak śnieg, który spadł w nocy i krajobraz który nas otaczał, wystarczyły, by już to wyjście na lodowiec można było uznać, za udaną wycieczkę. Lodowiec nie jest zbyt wymagający, jednak jest to lodowiec, wiec warto odpowiednio przygotować się do takiego wyjścia.
DAD napisał:
Jak udowodniliście że potraficie posługiwać się bronią?
Wystarczy, ze nalezysz do jakiegos klubu strzeleckiego, masz zaswiadczenie o mozliwosci posiadania broni w innym kraju, odbyta sluzba wojskowa tez wystarczy. U nas wygrala opcja pokazania ksiazeczki wojskowej.
pbak napisał:
A tak z ciekawosci, umie ktos strzelac czy macie nadzieje, ze nie bedzie trzeba korzystac z broni?
Jestem obeznany z kilkoma rodzajami bronii, od czasu do czasu mam okazje rowniez postrzelac. Jednak jesli pytasz jak bym sie zachowal gdyby nagle pojawil sie niedzwiedz - nie odpowiem Ci na to pytanie, gdyz wplywa na to wiele czynnikow. Jak kazdy mam nadzieje iz moje psychiczne predyspozycje oraz trenningi, pozwolilyby zachowac sie odpowiednio. Nalezy tez pamietac, ze proba zabicia niedzwiedzia, to ostatecznosc, dlatego zaleca sie by na wyposazeniu byl rowniez pistolet sygnalizacyjny z flarami i pociskami hukowymi.Kolejnego dnia wypłynęliśmy na rejs do Barentsburga.
Pogoda nam dopisała, świeciło piękne słońce, nie było wiatru – ot idealne warunki na rejs i jakiś wypad. Najpierw zatrzymaliśmy się na krótko przy lodowcu Esmark. Spędziliśmy dobre 20 min przy lodowcu, nie wiem, czy dlatego, że obsługa zauważyła, że mam drona, a może tak zawsze robią? Mimo pewnych problemów z lataniem, GPS szwankował, udało się nakręcić kilka ciekawych ujęć. Inna perspektywa robi swoje.
Barentsburg to miasto i działająca Rosyjska kopalnia węgla, pracuje tu ok. 150 osób, węgiel wysyłany jest między innymi do Niemiec i UK. Przewodniczka bardzo szybko i ciekawie opowiedziała o tym miejscu, a następnie zostało nam jakieś 20 min na samodzielne zwiedzanie. Niestety było to trochę mało czasu, by zwiedzić całe miasteczko, a jest na pewno warte by zostać tam na dłużej.
Podobno jest nawet opuszczony budynek koło lądowiska dla helikopterów, w którym można przenocować, ale nie udało nam się tego sprawdzić. Tu pierwszy raz zobaczyliśmy renifera, ja już widziałem te zwierzęta w Finlandii, ale mimo wszystko musiałem go sfotografować:)
Barentsburg jest jedynym miejscem ca całym Svalbardzie, gdzie można się sfotografować dosłownie pod drzewem. Namalowany wprawdzie na budynku, ale jak mówiła przewodniczka, lepsze to niż nic.
Ciekawostką jest również fakt, że woda dostarczana jest z jeziora znajdującego się po drugiej stronie zatoki. Wodociąg obsługiwany jest przez dwóch pracowników, którzy ani myślą, by przypływać do miasteczka. Jedzenie mają dostarczane, a dodatkowo dostęp do Internetu.
Zatoka ta powoli zamarzała, więc płynęliśmy już przez cieniutką warstwę kry. Nasza załoga cały czas wypatrywała zwierząt, ale niestety nie mieliśmy szczęścia. Zbliżając się do Longyearbyen zauważyliśmy 3 płynące RIBy. Okazało się, że akurat odbywało się szkolenie z ratowania rozbitków czy coś takiego i generalnie podobno zawsze szukają wolontariuszy. Niestety nie mieliśmy czasu poszukać jakichkolwiek informacji na ten temat.
Dzień zakończył się wspaniale. Wyszliśmy w kierunku lodowca, mineliśmy ostatnie budynki i latarnie (daleko nie musieliśmy iść, gdyż nasz hostel był już prawie na samym końcu) i pojawiła się zorza. Nie była jakoś spektakularna i co ciekawe gołym okiem nie była zielona, ale zdjęcia wyszły bardzo interesująco. Przeżycie było niesamowite, radość jak u małych dzieci.
Następnego dnia był kolejny rejs, tym razem w jedną stronę – płyniemy do Pyramiden. Tu plany były dość odważne. Dopływamy, dogadujemy się z Rosjanami by nas gdzieś przenocowali, lub otworzyli jakiś budynek, my napijemy się z nimi wódki, posiedzimy, pogadamy ot będzie tanio i ciekawie. Oj wielkie spotkało nas rozczarowanie w tym kolejny miasteczku kopalni węgla, w której obecnie mieszka tylko 10 osób. Główny szef najpierw się obruszył, że nic sobie wcześniej nie zarezerwowaliśmy i nie był w ogóle zainteresowany by nam pomóc. Obsługa też musiała uważać, by za dużo nam nie powiedzieć, bo krzywo na nich też patrzył. Miła przewodniczka tylko wzruszyła ramionami, że nic nie poradzi.
Usłyszeliśmy, że niedaleko są jakieś budynki, więc zostawiliśmy nasze ciężkie plecaki w hotelu i poszliśmy szukać noclegu. Dość blisko od miasteczka znaleźliśmy dwa opuszczone i otwarte budynki. Nadal obawiając się niedźwiedzia polarnego, sprawdzaliśmy je pod względem bezpieczeństwa oraz jako takiego komfortu - lata robią swoje. Pierwszy budynek dałoby się zamknąć, ale w środku było strasznie brudno i jakoś tak nieprzyjemnie, więc 75% z nas była przeciwko noclegowi w tym miejscu.
Drugi budynek miał ciemne pomieszczenie z czystą podłogą, już się ucieszyliśmy, bo było to fenomenalne miejsce na nocleg. Jednak szybko się okazało, że nie da się zamknąć – drzwi były wyłamane i w częściach. Długo staraliśmy się jakoś zabezpieczyć to miejsce, ale bez sukcesu. W drodze powrotnej dostrzegliśmy jeszcze butelkowy domek, całkiem ciekawe miejsce zbudowane ze szklanych butelek, ale było zamknięte na klucz. Z drugiej strony było wybite okno i w środku pełno szkła. Niestety poddaliśmy się i wróciliśmy do hotelu.
Jedna noc kosztowała nas majątek, ale mieliśmy czas na zwiedzenie miasteczka i kolejny pokaz zorzy. Miasto Pyramiden nazywane jest obecnie miastem duchów, mieszka tu obecnie ok. 10 osób, jest hotel, a drugi budynek jest remontowany. Znajduje się tu basen, niestety nieczynny, sala kinowa, w której za dodatkową opłata można obejrzeć film. W hotelu jest bar z ogromną ilością alkoholu. Chyba robiąc nam po złości dostaliśmy pokoje na 4 piętrze, ale dzięki temu i z okna była widoczna zorza.Od miłej obsługi dowiedzieliśmy się o domku nad Blue Lake, tam też postanowiliśmy udać się następnego dnia.
Z samego rana po śniadaniu ,które nie było jakoś smaczne i z punktualnością też był problemik udaliśmy się w kierunku nowego noclegu. 6km zajęło nam ponad 3h, bo zawsze było coś ciekawego do sfotografowania. Mimo rozglądania się za niedźwiedziem, często nie zauważaliśmy reniferów, które były dość blisko nas. A to gromadka przechodziła przed nami przez drogę i zauważyliśmy ją, gdy pojawiła się na drodze, a to innym razem gdzieś skubały trawę, ale my zobaczyliśmy je dopiero po pewnym czasie. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy tak samo byłoby z niedźwiedziem polarnym.
Trasa nad jezioro wiedzie wzdłuż rurociągu, po drodze mijaliśmy małe domki / wiaty, które kiedyż służyły obsłudze – tu naprawdę zatrzymał się czas.
Domek okazał się niesamowity, co widać na filmie, który umieściłem w poście wyżej. Strasznie żałowaliśmy, że nie wiedzieliśmy o tym miejscu wcześniej. Domek dało się zamknąć, było czysto, a dodatkowo domek wyposażony był w siekierę, drewno, w środku był piec do palenia, 3 łóżka oraz koce. Dodatkowo położenie nad jeziorkiem. Uroczo. Smaczku dodało znalezisko przy domku, to urwana głowa renifera razem z porożem. Co ciekawe znalezione poroże, które zostało zrzucone można bez problemu wywieźć ze Svalbardu. Zostawiliśmy plecaki, zabraliśmy suchy prowiant na drogę i ruszyliśmy na wycieczkę. Mieliśmy trasę na GPS od znajomego, który jeździ do Polskiej Stacji Polarnej.
Trasa prowadziła nad urwiskiem, które doprowadziło nas do zamarzniętego wodospadu. Myślę, że w lato byłoby tu jeszcze ładniej. Nie mieliśmy żadnego konkretnego celu, ot chodziło o to by pospacerować po okolicy, gdzie było pełno śladów reniferów. Po powrocie przygotowanie drewna do pieca, gotowanie wody na obiad i już zrobiło się szaro. Co robić? Pojawiło się pytanie. W głowie ciągle myśl o misiu, by nie chodzić gdy jest szaro, ale pójść spać nie ma co. Uwierzcie, że często najlepsze pomysły przychodzą przypadkiem i niespodziewanie tak było i tym razem. Podczas pozyskiwania wody z zamarzniętego jeziora postanowiłem skruszyć lód rzucając sporej wielkości kamieniem, których było tam sporo. A ten zamiast skruszyć grubą warstwę lodu odbił się i ślizgiem powędrował po lodzie na środek jeziorka i może i dalej. Tak właśnie powstał pomysł by zagrać w Boule. Tam chyba wszystko było wspaniałe i chatka i gra rozgrywana przez 4 dorosłych facetów, jedzenie również smakowało jakoś lepiej. Jedynym minusem był brak zorzy, ale były gwiazdy i też było bardzo ładnie.
Następnego dnia musieliśmy udać się w drogę powrotną. Mieliśmy dokupione naboje do naszego Mausera, a w sklepie gdzie wypożyczyliśmy broń powiedziano nam, że tu możemy spokojnie postrzelać. Mimo wcześniejszego braku zainteresowania strzelaniem, wyrażoną przez część naszej grupy okazało się, że 20 sztuk amunicji, to za mało na 4 osoby. Zanim wsiedliśmy na statek zwiedziliśmy jeszcze raz Pyramiden, zerkając w kolejne zakamarki tego opuszczonego miasta – kopalni. Dowiedzieliśmy się również, że kiedyś woda do Pyramiden była dostarczana specjalnym rurociągiem z jednego z jeziorek, a teraz codziennie jeździ tam beczkowóz i przywozi wodę.
Nico_MUC napisał:Następny dzień zleciał nam na załatwianiu pozwolenia na broń. Załatwia się to na 6 tygodni przed wyjazdem, ale z uwagi, iż nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi, to udaliśmy się do budynku Gubernatora. Tu okazało się, iż nasze podania gdzieś się zapodziały. Mamy numer, którego nie ma w systemie i nikt nie wie dlaczego. Naszczęście mieliśmy wszystkie papiery ze sobą i miła pani powiedziała, że nam pomoże, ale mamy przyjść następnego dnia..Należy uważać gdyż obecnie zmienili procedury i trzeba udowodnić iż potrafi się posługiwać bronią. Upoważnienie to jest ważne teraz na całe życie. .Jak udowodniliście że potraficie posługiwać się bronią?
DAD napisał:Jak udowodniliście że potraficie posługiwać się bronią?Wystarczy, ze nalezysz do jakiegos klubu strzeleckiego, masz zaswiadczenie o mozliwosci posiadania broni w innym kraju, odbyta sluzba wojskowa tez wystarczy. U nas wygrala opcja pokazania ksiazeczki wojskowej.
Musisz popracować bardziej na zdjęciami zorzy (następnym razem zapewne), bo to już kolejne które jest w całości nieostre. Paradoksalnie takie właśnie potrafi tę zorzę wyciągnąć bardziej z tła, ale w powiększeniu średnio się to ogląda. Podobnie w przypadku zdjęć z nocnym niebiem.Misia to może lepiej że nie spotkaliście, skoro nie widzieliście reniferów
;-)Fajny wyjazd, gratuluję
:)
-- 18 Lis 2021 08:29 -- olajaw napisał:Widoki marzenie!ps. mam nadzieję na podsumowanie finansowe na koniec (pewnie mnie trochę ostudzi
;) )Tak, oczywiscie na koniec bedzie podsumowanie finansowe. -- 18 Lis 2021 08:32 -- BrunoJ napisał:Musisz popracować bardziej na zdjęciami zorzy (następnym razem zapewne), bo to już kolejne które jest w całości nieostre. Paradoksalnie takie właśnie potrafi tę zorzę wyciągnąć bardziej z tła, ale w powiększeniu średnio się to ogląda. Podobnie w przypadku zdjęć z nocnym niebiem.Misia to może lepiej że nie spotkaliście, skoro nie widzieliście reniferów
;-)Fajny wyjazd, gratuluję
:)Dziekuje, za cenna uwage. Niestety fotograf ze mnie zaden, no i sama zorza, na ktora liczylem, ze zobacze mnie zaskoczyla - cos jak kazdej roku drogowcow zima
:)Wiem, ze przy pierwszych zdjeciach mialem za duze ISO itp.Mysle, ze gdybym pobyl tam jeszcze ze 4 dni, to zdjecia zorzy bylyby ostre i ciekawsze, ale moze nastepnym razem.
Świetny wyjazd! Zazdroszczę domku nad jeziorem w Pyramiden. Zostałby tam człowiek na tydzień co najmniej.
;) No i pokazaliście, że jak najbardziej można korzystać z lotów na Svalbard nawet w październiku.
cart napisał:Te ślady działalności ludzkiej jednak bardzo się gryzą z przepiękną przyrodą. Sam pewnie nie opublikowałbym żadnego zdjęcia z tymi ohydztwami
;)Dla jednych ohydztwa, dla innych interesujaca walka przyrody z czlowiekiem. Ja uznalem, ze nalezy pokazac i przyrode i to co zrobil tam czlowiek. Bylo to rowniez ciekawe doswiadczenie postacerowac po Pyramiden, by po 6 km znalezc sie w takim miejscu jak Blue Lake,To dobrze, ze ludzie maja rozne gusta.
"Prawa do wydobycia węgla w tym miejscu w 1910 roku nabyli Szwedzi, którzy rok później rozpoczęli budowę pierwszej kopalni. W 1927 roku prawa do wydobycia węgla zostały sprzedane Związkowi Radzieckiemu, od 1931 roku posiada je państwowe przedsiębiorstwo Arktikugol (ros. Арктикуголь, „Arktyczny węgiel”)."Nikt Ci nie zabroni wyjścia z miasta, jednak posiadanie broni jest rekomendowane - nie potrzebujesz dodatkowych dokumentów aby je opuścić.
Garmond napisał:"Prawa do wydobycia węgla w tym miejscu w 1910 roku nabyli Szwedzi, którzy rok później rozpoczęli budowę pierwszej kopalni. W 1927 roku prawa do wydobycia węgla zostały sprzedane Związkowi Radzieckiemu, od 1931 roku posiada je państwowe przedsiębiorstwo Arktikugol (ros. Арктикуголь, „Arktyczny węgiel”)."Nikt Ci nie zabroni wyjścia z miasta, jednak posiadanie broni jest rekomendowane - nie potrzebujesz dodatkowych dokumentów aby je opuścić.Dokladnie:)Od siebie moge jeszcze jedynie dodac, ze nawet bron nie jest obowiazkowa, a rekomendowana. Nikt tego nie sprawdza. Mimo, iz nie udalo nam sie spotkac niedzwiedzia polarnego, to uwazam, iz wyjscie bez bronii jest po prostu nieodpowiedzialne. Zalecane jest rowniez posiadanie pistoletu sygnalizacyjnego, gdyz w pierwszej kolejnosci (o ile to mozliwe) trzeba najpierw niedzwiedzia sprobowac odstraszyc. Z rozmow, z roznymi osobami, ktore tam mieszkaja, wynika, ze jesli nie trafi sie na glodnego niedzwiedzia, to mozna go spokojnie odstraszyc.
@Pietrucha i inni.Co do tych praw do wydobycia węgla sytuacja jest niesamowicie ciekawa, archipelag Svalbard jako chyba jedyne miejsce na świecie ma zagwarantowane prawa do eksploatacji bogactw naturalnych dla wielu państw. Obecnie korzystają tylko dwa, ale nie ma przeszkód, żeby sobie Polska tam węgiel wydobywała. Trochę więcej tu, w linkach jest tekst traktatu: Traktat Spitsbergeński
Ogromna chęć by tam pojechać oraz fakt, iż za nocleg nie dostałem zwrotu tylko voucher sprawiły, iż gdy tylko pojawiła się informacja, że zaszczepieni mogą podróżować poszukałem wolnego terminu na urlop i udało się. Październik – marzenie się spełni. Kilka telefonów i zabrało nas się 4 facetów gotowych na wyjazd.
Do października czas zleciał na przygotowanie planu, szukaniu ciekawostek i zakupach.
Z kuzynem, który też wybrał się na ten wyjazd, udało nam się kupić bilety w klasie biznes Ot były tańsze niż te na klasę ekonomiczną. Im bliżej do wyjazdu, tym dochodziła do mnie informacja, że to teoretycznie najgorszy czas na wyjazd. Rejsów coraz mniej, śniegu brak, zimno i ciemno. Pomyślałem sobie, nie to chyba jakiś błąd tam musi być śnieg!
Na szczęście mam znajomego, który był kilka razy w Polskiej Stacji Polarnej. Niestety jego słowa nie były pocieszające. Usłyszałem, że nie będzie za ciekawie i życzy mi bym nie zobaczył misia! Im szukałem dalej, tym było jeszcze gorzej - wyczytałem iż w zasadzie wszystkie domki, które kiedyś były otwarte jako darmowy nocleg na różnych trasach są już pozamykane. A my przecież za wyjątkiem mojego kuzyna zaprawieni w boju ludzie gór, chcemy nocować w spartańskich warunkach itp.
Na szczęście człowiek, który marzy, nie przejmuje się kłodami rzuconymi pod nogi, tylko działa dalej.Nie przejmowałem się wszystkimi negatywnymi informacjami, ot cieszyłem się jak dziecko, że spełnie swoje marzenie. Zobacze misia polarnego, a jak nie misia, to morze zorzę polarną, a jak nie zorzę, to chociaż będę na Spitsbergenie i będę się tam cieszył każdą chilą.
Wyjazd, nie miał należeć do najtańszych (nie to, że tak planowaliśmy - ot Norwegia), ale przecież polak potrafi. Skoro lecę biznes klasą i mam 2x32kg bagażu, więc weźmiemy jedzenie ze sobą, kuchenkę garnki i wszystko co potrzebne :).
Każdy z nas startował z innego miejsca, ja z kuzynem spotkaliśmy się we Frankfurcie, a pozostała dwójka leciała z Polski, ale też z rożnych miast. Nasze miejsce spotkania i początek wspólnego wyjazdu to Oslo.Po zeszłorocznych przygodach z Norwegianem, chciałem mieć wszystko kupione u jednego operatra, a taką opcję oprócz SASu dawała Lufthansa i dotego ta klasa biznesowa:)
Wyjazd bez nieoczekiwanych przygód,to wyjazd stracony, ale o tym za chwilę:) Ja przyleciałem do Oslo bardzo późno, więc o zwiedzaniu nie było już mowy. Noc spędziliśmy w hotelu, ot to chyba już wiek, a może fakt, że lotnisko jest zamykane na noc. Lecąc na jednym bilecie mój bagaż nadany we Frankfurcie (całe 64kg) powinienem odebrać na lotnisku w Longyearbyen.
Na poranny lot stawiliśmy się całą czwórką, jako iż miałem z kuzynem wykupioną biznes klasę, to wejść do samolotu mieliśmy jako jedni z pierwszych. I tu zaczynają się moje przygody… Najpierw u mnie zamiast na zielono czytnik pokazał czerwony kolor i wydał dziwny dźwięk, u kuzyna było tak samo. Poproszono nas byśmy poczekali. Ja bez żadnej informacji otrzymałem kwitek (nowy bilet, czy coś takiego) i mogłem wejść na pokład, natomiast mój kuzyn został poinformowany iż jego bagaż nie został odebrany po przylocie z Frankfurtu, więc albo może polecieć bez bagażu albo zostać w Oslo i lecieć za dwa dni z bagażem. Za dwa dni, gdyż my lecieliśmy dalej SASem, a oni latają co drugi dzień i nie wyślą bagażu inną linią lotniczą. Tak więc polecieliśmy bez bagażu….
Wyjazd mimo iż zaplanowany był najlepiej jak się da, nie obył się bez kilku wpadek i zmian, ale byliśmy bardzo elastyczni :).
Przy ilości osób większej niż dwie, jako transport z lotniska polecam taksówkę, która kosztuje mniej niż autobus (koszt autobusu 100 NOK za osobę a taksówka ok 200 NOK).Należy również pamiętać iż autobus rozwozi wszystkich i zajeżdżą wszędzie, a taksówką podjedziemy wprost do hotelu.My nocowaliśmy w Gjestehuset 102 (najdalej położony hotel i to tam taksówka kosztuje 200 NOK, do miasta jest taniej). Z porównywarek wynikało iż jest to najtańszy nocleg ze śniadaniem. Jest ono smaczne aczkolwiek monotonne..
Nasz lot z Oslo, był z postojem w Tromso, więc mimo iż wylecieliśmy rano, to na Svalbardzie byliśmy około 15:00.
Zanim ustaliliśmy co z bagażami i dotarliśmy do hostelu było już po 16, rozpakowanie i ogarnięcie się i spacer do miasta.
Najpier odwiedziny w informacji turystycznej, ale ta otwarta do 16:00. Sklepy turystyczne otwarte do 18:00, więc jedyne miejsce, do którego mogliśmy się udać, to sklep COOP otwarty do 19:00
Następny dzień zleciał nam na załatwianiu pozwolenia na broń. Załatwia się to na 6 tygodni przed wyjazdem, ale z uwagi, iż nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi, to udaliśmy się do budynku Gubernatora. Tu okazało się, iż nasze podania gdzieś się zapodziały. Mamy numer, którego nie ma w systemie i nikt nie wie dlaczego. Naszczęście mieliśmy wszystkie papiery ze sobą i miła pani powiedziała, że nam pomoże, ale mamy przyjść następnego dnia..Należy uważać gdyż obecnie zmienili procedury i trzeba udowodnić iż potrafi się posługiwać bronią. Upoważnienie to jest ważne teraz na całe życie.
Wypożyczyliśmy zatem tylko pistolet sygnalizacyjny, zakupiliśmy potrzebne rzeczy (zagubiony bagaż) i postanowiliśmy ten dzień spędzić na odwiedzeniu Muzeum, oraz sprawdzeniu jakie rejsy możemy zakupić. Co ciekawe w tym czasie odbywał się festiwal jedzenia, dlatego wieczorem odwiedziliśmy jeszcze raz miasteczko i załapaliśmy się na darmowe hamburgery.
A po 21:00 udaliśmy się na pierwsze polowanie na zorzę polarną, ale nic nie było.
Kolejny dzień to dzien, w którym otrzymaliśmy nasze bagaże. Musilismy jeszcze odebrać pozwolenia na broń, wypożyczyć ją i udaliśmy się na mały spacerek na lodowiec Longyearbreen. Pierwsze wyjście poza miasto, więc bron przygotowana, wszyscy podeksytowani itp. Mijały nas grupy, które pouszały się z przewodnikiem, a samodzielnych turystów w zasadzie nie było. Pogoda też nie była rewelacyjna, jednak śnieg, który spadł w nocy i krajobraz który nas otaczał, wystarczyły, by już to wyjście na lodowiec można było uznać, za udaną wycieczkę. Lodowiec nie jest zbyt wymagający, jednak jest to lodowiec, wiec warto odpowiednio przygotować się do takiego wyjścia.
Wystarczy, ze nalezysz do jakiegos klubu strzeleckiego, masz zaswiadczenie o mozliwosci posiadania broni w innym kraju, odbyta sluzba wojskowa tez wystarczy. U nas wygrala opcja pokazania ksiazeczki wojskowej.
Jestem obeznany z kilkoma rodzajami bronii, od czasu do czasu mam okazje rowniez postrzelac. Jednak jesli pytasz jak bym sie zachowal gdyby nagle pojawil sie niedzwiedz - nie odpowiem Ci na to pytanie, gdyz wplywa na to wiele czynnikow. Jak kazdy mam nadzieje iz moje psychiczne predyspozycje oraz trenningi, pozwolilyby zachowac sie odpowiednio. Nalezy tez pamietac, ze proba zabicia niedzwiedzia, to ostatecznosc, dlatego zaleca sie by na wyposazeniu byl rowniez pistolet sygnalizacyjny z flarami i pociskami hukowymi.Kolejnego dnia wypłynęliśmy na rejs do Barentsburga.
Pogoda nam dopisała, świeciło piękne słońce, nie było wiatru – ot idealne warunki na rejs i jakiś wypad. Najpierw zatrzymaliśmy się na krótko przy lodowcu Esmark. Spędziliśmy dobre 20 min przy lodowcu, nie wiem, czy dlatego, że obsługa zauważyła, że mam drona, a może tak zawsze robią? Mimo pewnych problemów z lataniem, GPS szwankował, udało się nakręcić kilka ciekawych ujęć. Inna perspektywa robi swoje.
Film można zobaczyć tu https://www.youtube.com/watch?v=DLNqP5kp-68.
Barentsburg to miasto i działająca Rosyjska kopalnia węgla, pracuje tu ok. 150 osób, węgiel wysyłany jest między innymi do Niemiec i UK. Przewodniczka bardzo szybko i ciekawie opowiedziała o tym miejscu, a następnie zostało nam jakieś 20 min na samodzielne zwiedzanie. Niestety było to trochę mało czasu, by zwiedzić całe miasteczko, a jest na pewno warte by zostać tam na dłużej.
Podobno jest nawet opuszczony budynek koło lądowiska dla helikopterów, w którym można przenocować, ale nie udało nam się tego sprawdzić. Tu pierwszy raz zobaczyliśmy renifera, ja już widziałem te zwierzęta w Finlandii, ale mimo wszystko musiałem go sfotografować:)
Barentsburg jest jedynym miejscem ca całym Svalbardzie, gdzie można się sfotografować dosłownie pod drzewem. Namalowany wprawdzie na budynku, ale jak mówiła przewodniczka, lepsze to niż nic.
Ciekawostką jest również fakt, że woda dostarczana jest z jeziora znajdującego się po drugiej stronie zatoki. Wodociąg obsługiwany jest przez dwóch pracowników, którzy ani myślą, by przypływać do miasteczka. Jedzenie mają dostarczane, a dodatkowo dostęp do Internetu.
Zatoka ta powoli zamarzała, więc płynęliśmy już przez cieniutką warstwę kry. Nasza załoga cały czas wypatrywała zwierząt, ale niestety nie mieliśmy szczęścia.
Zbliżając się do Longyearbyen zauważyliśmy 3 płynące RIBy. Okazało się, że akurat odbywało się szkolenie z ratowania rozbitków czy coś takiego i generalnie podobno zawsze szukają wolontariuszy. Niestety nie mieliśmy czasu poszukać jakichkolwiek informacji na ten temat.
Dzień zakończył się wspaniale. Wyszliśmy w kierunku lodowca, mineliśmy ostatnie budynki i latarnie (daleko nie musieliśmy iść, gdyż nasz hostel był już prawie na samym końcu) i pojawiła się zorza. Nie była jakoś spektakularna i co ciekawe gołym okiem nie była zielona, ale zdjęcia wyszły bardzo interesująco. Przeżycie było niesamowite, radość jak u małych dzieci.
Następnego dnia był kolejny rejs, tym razem w jedną stronę – płyniemy do Pyramiden. Tu plany były dość odważne. Dopływamy, dogadujemy się z Rosjanami by nas gdzieś przenocowali, lub otworzyli jakiś budynek, my napijemy się z nimi wódki, posiedzimy, pogadamy ot będzie tanio i ciekawie.
Oj wielkie spotkało nas rozczarowanie w tym kolejny miasteczku kopalni węgla, w której obecnie mieszka tylko 10 osób. Główny szef najpierw się obruszył, że nic sobie wcześniej nie zarezerwowaliśmy i nie był w ogóle zainteresowany by nam pomóc. Obsługa też musiała uważać, by za dużo nam nie powiedzieć, bo krzywo na nich też patrzył. Miła przewodniczka tylko wzruszyła ramionami, że nic nie poradzi.
Usłyszeliśmy, że niedaleko są jakieś budynki, więc zostawiliśmy nasze ciężkie plecaki w hotelu i poszliśmy szukać noclegu. Dość blisko od miasteczka znaleźliśmy dwa opuszczone i otwarte budynki. Nadal obawiając się niedźwiedzia polarnego, sprawdzaliśmy je pod względem bezpieczeństwa oraz jako takiego komfortu - lata robią swoje. Pierwszy budynek dałoby się zamknąć, ale w środku było strasznie brudno i jakoś tak nieprzyjemnie, więc 75% z nas była przeciwko noclegowi w tym miejscu.
Drugi budynek miał ciemne pomieszczenie z czystą podłogą, już się ucieszyliśmy, bo było to fenomenalne miejsce na nocleg. Jednak szybko się okazało, że nie da się zamknąć – drzwi były wyłamane i w częściach. Długo staraliśmy się jakoś zabezpieczyć to miejsce, ale bez sukcesu. W drodze powrotnej dostrzegliśmy jeszcze butelkowy domek, całkiem ciekawe miejsce zbudowane ze szklanych butelek, ale było zamknięte na klucz. Z drugiej strony było wybite okno i w środku pełno szkła. Niestety poddaliśmy się i wróciliśmy do hotelu.
Jedna noc kosztowała nas majątek, ale mieliśmy czas na zwiedzenie miasteczka i kolejny pokaz zorzy. Miasto Pyramiden nazywane jest obecnie miastem duchów, mieszka tu obecnie ok. 10 osób, jest hotel, a drugi budynek jest remontowany. Znajduje się tu basen, niestety nieczynny, sala kinowa, w której za dodatkową opłata można obejrzeć film. W hotelu jest bar z ogromną ilością alkoholu. Chyba robiąc nam po złości dostaliśmy pokoje na 4 piętrze, ale dzięki temu i z okna była widoczna zorza.Od miłej obsługi dowiedzieliśmy się o domku nad Blue Lake, tam też postanowiliśmy udać się następnego dnia.
Z samego rana po śniadaniu ,które nie było jakoś smaczne i z punktualnością też był problemik udaliśmy się w kierunku nowego noclegu. 6km zajęło nam ponad 3h, bo zawsze było coś ciekawego do sfotografowania. Mimo rozglądania się za niedźwiedziem, często nie zauważaliśmy reniferów, które były dość blisko nas. A to gromadka przechodziła przed nami przez drogę i zauważyliśmy ją, gdy pojawiła się na drodze, a to innym razem gdzieś skubały trawę, ale my zobaczyliśmy je dopiero po pewnym czasie. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy tak samo byłoby z niedźwiedziem polarnym.
Trasa nad jezioro wiedzie wzdłuż rurociągu, po drodze mijaliśmy małe domki / wiaty, które kiedyż służyły obsłudze – tu naprawdę zatrzymał się czas.
Domek okazał się niesamowity, co widać na filmie, który umieściłem w poście wyżej. Strasznie żałowaliśmy, że nie wiedzieliśmy o tym miejscu wcześniej. Domek dało się zamknąć, było czysto, a dodatkowo domek wyposażony był w siekierę, drewno, w środku był piec do palenia, 3 łóżka oraz koce. Dodatkowo położenie nad jeziorkiem. Uroczo. Smaczku dodało znalezisko przy domku, to urwana głowa renifera razem z porożem. Co ciekawe znalezione poroże, które zostało zrzucone można bez problemu wywieźć ze Svalbardu. Zostawiliśmy plecaki, zabraliśmy suchy prowiant na drogę i ruszyliśmy na wycieczkę. Mieliśmy trasę na GPS od znajomego, który jeździ do Polskiej Stacji Polarnej.
Trasa prowadziła nad urwiskiem, które doprowadziło nas do zamarzniętego wodospadu. Myślę, że w lato byłoby tu jeszcze ładniej. Nie mieliśmy żadnego konkretnego celu, ot chodziło o to by pospacerować po okolicy, gdzie było pełno śladów reniferów. Po powrocie przygotowanie drewna do pieca, gotowanie wody na obiad i już zrobiło się szaro. Co robić? Pojawiło się pytanie. W głowie ciągle myśl o misiu, by nie chodzić gdy jest szaro, ale pójść spać nie ma co.
Uwierzcie, że często najlepsze pomysły przychodzą przypadkiem i niespodziewanie tak było i tym razem. Podczas pozyskiwania wody z zamarzniętego jeziora postanowiłem skruszyć lód rzucając sporej wielkości kamieniem, których było tam sporo. A ten zamiast skruszyć grubą warstwę lodu odbił się i ślizgiem powędrował po lodzie na środek jeziorka i może i dalej. Tak właśnie powstał pomysł by zagrać w Boule. Tam chyba wszystko było wspaniałe i chatka i gra rozgrywana przez 4 dorosłych facetów, jedzenie również smakowało jakoś lepiej. Jedynym minusem był brak zorzy, ale były gwiazdy i też było bardzo ładnie.
Następnego dnia musieliśmy udać się w drogę powrotną. Mieliśmy dokupione naboje do naszego Mausera, a w sklepie gdzie wypożyczyliśmy broń powiedziano nam, że tu możemy spokojnie postrzelać. Mimo wcześniejszego braku zainteresowania strzelaniem, wyrażoną przez część naszej grupy okazało się, że 20 sztuk amunicji, to za mało na 4 osoby.
Zanim wsiedliśmy na statek zwiedziliśmy jeszcze raz Pyramiden, zerkając w kolejne zakamarki tego opuszczonego miasta – kopalni.
Dowiedzieliśmy się również, że kiedyś woda do Pyramiden była dostarczana specjalnym rurociągiem z jednego z jeziorek, a teraz codziennie jeździ tam beczkowóz i przywozi wodę.