0
jacogar2 13 stycznia 2022 15:07
Szybkie dotknięcie Alp Retyckich
W dniach 9-12 listopada 2021 udało się W KOŃCU wyskoczyć na chwilę w wysokie góry, a dokładnie do wioseczki Valrosera, na obrzeżach Chiesa in Valmalenco, 40 minut autobusem nad Sondrio. Miałem jechać sam ale tata się zgodził i pojechaliśmy w dwójkę: męska wyprawa ojca z synem. Miejsce wybrane celowo takie bo już kiedyś udało się być po drugiej stronie doliny i jeden z najpiękniejszych widoków zapamiętanych wtedy to był właśnie majestatyczny , wiecznie zaśnieżony szczyt góry Bernina. Teraz udało się być bliżej niego i zobaczyć jego okolice. Dotarcie na miejsce noclegowe (B&B La Proveriera) już samo w sobie było czasem podziwiania cudownych widoków. Ale po kolei. Najpierw taxi na lotnisko Pyrzowice Katowice, stamtąd Ryainarem do Bergamo. Z lotniska miejskim autobusem do centrum miasteczka. Stamtad koleją najpierw do Lecco i potem do Sondrio. Kolejowy odcinek jest bardzo relaksujący (3 h) i tani (10 Euro). Szlak kolejowy poprowadzony jest głównie dnem doliny, zatem z okna pociągu praktycznie od samego Bergamo można podziwiać rzekę, jeziora i góry. W Sondrio zjedliśmy lunch wraz z lokalnymi pracownikami budowlanymi w małej, uroczej knajpeczce blisko dworca. Potem były zakupy w supermarkecie i jeszcze z godzina oczekiwania na autobus w kierunku Caspoggio. Z przystanku było jeszcze jakieś 45 minut z buta w górę. Po dotarciu na miejsce chwila na oddech, kolacja i wieczorny spacer.
Środa to spacerowe wejście w góry. Czyli bez wielkich celów, bez zerkania na zegarek. Celem było zdobycie jeziora Lago Palu i spędzenie tam kilku chwil. Mapa pokazywała, że najprościej będzie z San Giovanni ( od nas w górę asfaltem jakieś 40 minut) iść przez las. Na początku było stosunkowo łagodnie, ale później ścieżka zrobiła się wąska a na wysokości 1500 metrów pojawił się śnieg. Na jednym z rozwidleń musieliśmy się chwilę pogłowić ale ostatecznie skręciliśmy dobrze i wyszliśmy w okolicach Rif. Barchi. Stamtąd czekała nas jeszcze niecała godzina już w całkowicie zimowym otoczeniu. Okolice jeziora są piękne, znajdujące się tam schronisko (Rif. Lago Palu) było już zamknięte, choć wałęsający się tam kot i niepozamykane na zimę okiennice świadczyły o tym że gospodarze mogli być gdzieś blisko. Spędziliśmy tam ponad godzinę, najpierw rozkoszując się gorącymi promieniami słońca a potem robiąc spacerową rundkę wokół jeziora. Powrót inną drogą. Najpierw skrótem przez las a potem krócej bo asfaltem ale za to wśród zapierających dech w piersiach alpejskich widoków. Wieczorem pyszna kolacja bo gospodarze tego miejsca potrafią świetnie gotować. Po niej ustaliliśmy że dnia kolejnego się rozdzielamy i idziemy w inne miejsca, tata niekoniecznie chciał spędzić cały dzień na wymagającym wysiłku, dla mnie z kolei była to jedyna okazja by zaatakować coś wyższego.
Czwartkowy start był dość wczesny bo już o 7:00 śniadanie i zaraz po nim wyjście. Tata najpierw pokręcił się w okolicach kamieniołomu i rzeki bo pod względem przyrodniczym to bardzo ciekawe okolice. Potem udał się nad Laghetto Lagazzuolo, w przeciwieństwie do jeziora z dnia poprzedniego to znajdowało się po północnej stronie i było już całkowicie zamarznięte. Nad jeziorkiem jest też schron, świeżo odnowiony i w bardzo dobrym stanie. Może kiedyś uda się tam dotrzeć latem. Widoki były tam mocno zimowe, bo większość szlaku jest po północnej stronie. O tej porze to miejsce jest rzadko odwiedzane przez turystów więc można było doświadczyć tam prawdziwej górskiej samotności i ciszy.
Mój plan na czwartek zakładał dojście do budynku który kiedyś był schroniskiem czyli ex-Riffugio Scerscen (czasem także jako Entova-Scerscen). Położone jest na wysokości 2960 metrów. Latem można tam wjechać na rowerze. Plan mojej wędrówki to najpierw dojście do San Giovanni, potem dojście do dawnej pasterskiej osady Alpe Entova. Już trochę za San Giovanni popełniłem błąd który kosztował mnie trochę czasu i wysiłku. Zamiast szukać szerokiej asfaltowej a potem szutrowej drogi, zdecydowałem się iść szlakiem przez las. Nie zawsze był on dobrze oznaczony, czasem przysypany śniegiem, był też trochę interwałowy. Asfaltem byłoby zdecydowanie szybciej. W Alpe Entova przerwa na drugie śniadanie i zachwyt widokami bo były wprost oszałamiające. Słońce było bardzo łaskawe i stamtąd szedłem już tylko w polarstrechowej kwarkowej rozpinanej bluzie z podwiniętymi rękawami. Wąskie szlaki ostro w górę bardzo kusiły ale bałem się by tam nie pobłądzić czy nie utknąć w stromym, zaśnieżonym terenie. Poza spotkanymi w Alpe Entova kobietami z psem które były na krótkim spacerze czułem że wyżej raczej nikogo nie ma i jestem w tych górach całkowicie sam. Zatem wybrałem szeroką drogę której używają ciężarówki nawet zimą by dostać się do pobliskiego kamieniołomu. Na jakiś 2000m droga się jednak rozwidla i mój szlak prowadził w prawo. Trzeba było iść po kopnym, 30 centymetrowym śniegu, choć jeszcze były stare ślady. Po kilku chwilach doszedłem do kolejnego rozwidlenia. Była opcja by udać się w lewo do Riffugio Longoni (tam prowadziły stare ślady). Uparłem się jednak przy swoim i szedłem dalej w górę. Ścieżka była szeroka aż do jakiś 2600m. Jedynym problem (i tym najbardziej istotnym) było to że nie było śladu a ja nie miałem rakiet. Przedzieranie się przez kopny śnieg mocno męczyło i zwalniało. Udało się dotrzeć na 2600 m, do miejsca gdzie stoją dwa opuszczone pasterskie domy. W jednym z nich latem można by spokojnie przenocować jakby trzeba było. Godzina 14:00 i fakt że zmierzch nadchodził koło 17:15, a także to że czym wyżej tym śniegu więcej spowodował że postanowiłem wracać. Schronisko mogłem zobaczyć tylko przez wizjer aparatu.
Piątek to już czas powrotu. Wieczorem czekały na nas jeszcze wrażenia kulturalne bo w warszawskiej Progresji występował Tom Rosenthal z zespołem, najpierw jednak do polskiej stolicy trzeba było dotrzeć. Nasi super gospodarze podwieźli nas na najbliższy przystanek autobusowy. Już przed 8:00 miejski autobus przywiózł nas do Sondrio. Następnie podróż koleją przez Lecco do Bergamo. Tam mieliśmy 3 godziny czasu wolnego więc postanowiliśmy autobusem a potem zabytkową kolejką wjechać na szczyt okolicznego wzniesienia gdzie znajduje się piękne i niezwykle urokliwe stare miasto. Uzupełnienie płynów, trochę przekąsek i chwila dla ciała zmęczonego wędrówkami. Z powrotem na dół również kolejką a następnie autobusem już na samo lotnisko. Tam udało się jeszcze zjeść obiad na makaron (prawdziwie rozchwytywany) i dalej samolotem do Warszawy. Szok to głównie ten że dni w Polsce o godzinę krótsze niż w okolicach Sondrio.
Jeszcze krótkie podsumowanie. Jeżeli chodzi o turystów to miejsce było całkowicie wyludnione. Było już dawno po sezonie letnim i pozostawał jeszcze miesiąc do otwarcia pobliskiego ośrodka narciarskiego. Jeżeli ktoś ma czas na góry tylko w tak dziwnym miesiącu jak listopad to Alpy Retyckie i okolice Sondrio mogą być super przygodą. Szczerze to udało nam się z pogodą bo wszystkie dni mieliśmy słoneczne czyli żyleta i petarda. Dwa tygodnie wcześniej były obfite opady śniegu, wtedy z pewnością trudno byłoby robić wyprawy w góry. Dziwny termin pobytu tam dawał mi poczucie wolności i bycia w tych górach całkowicie samemu. Sezon narciarski trwa tam od początku grudnia aż do końca grudnia i pewnie już tak spokojnie nie jest. Z wniosków praktycznych to na przyszłość dobrze byłoby się zatroszczyć o to by mieć ze sobą rakiety śnieżne. Miałem ze sobą raki i czekan ale akurat one były całkowicie zbędne. Śnieg był świeży, miękki i obfity. Przydałyby się też kijki, szczególnie przy zejściu. Rąbanie nogami stopni w śniegu bardzo obciąża plecy, przy zejściu chce się często robić dłuższe kroki i często może zabraknąć równowagi. Kijki jednak odciążają trochę plecy i zapewniają większe poczucie równowagi i bezpieczeństwa.
W okolicy warto udać się do hodowli pstrąga. Akurat wtedy nie było świeżego ale za to wędzony miał niesamowity smak. Przy schodzeniu ze szlaku z Lago Palu uderzyła nas też tabliczka z napisem FORMAGGIO czyli swojski, lokalny ser. Był po prostu niesamowity.
W przyszłości to trzeba zrobić tak by spędzić tam przynajmniej tydzień. Tak to wszystko poukładać by mieć przynajmniej 5 dni na górskie wędrówki. Jeżeli myśli się też o wyższych szczytach to chyba lepiej byłoby za bazę mieć okolice Caspoggio, bo stamtąd jest szybciej i łatwiej.

Dodaj Komentarz