Podjeżdżam do drugiego miejsca, są oddalone od siebie pewnie niecały kilometr. Daje mi to szansę trochę się ogrzać.
No i wychodzi słońce, a ziemia zmienia kolory....
Jeszcze spojrzenie z daleka i można wracać.
Dopiero na powrocie widziałem jak beznadziejna była droga. Tutaj na zdjęciu to jeszcze nie było tak źle, ale wieloma kilometrami to była po prostu tarka.
Zaglądam jeszcze nad jeziorko z flamingami.
No i jest!
Do San Pedro wróciłem już przed 11, coś zjadłem i trzeba zwiedzać dalej
;-)Koło południa jadę do Valle de la Luna. Na wejściu znowu problemy - nikt nie mówi po angielsku poza 2 słowami i biletów nie można kupić na miejscu. Jakimś cudem wydedukowałem, że bilet muszę kupić online na puntoticket.com. Pytam czy mają wifi i czy mogę kupić na miejscu. Udostępniają mi hasło wifi i mogę kupić bilet. Uff.
Chmara ludzi przyjeżdża tu z wycieczkami o 16, więc nie ma za dużo ludzi. Bilet kupowany jest online pewnie dlatego by limitować liczbę zwiedzających (zupełnie nie wiem po co).
Pierwsze wrażenia niezłe, dość podobnie do Parków Narodowych w Utah.
Pierwszy przystanek to Duna Mayor, idzie się tu szlakiem z godzinkę. Jednokierunkowym o czym nie wiedziałem, więc ktoś mnie pogonił
;)
A oto i wielka kupa piachu:
Fajnie zaczyna się dalej, faktycznie Dolina Księżycowa:
Kolejne punkty widokowe były albo zamknięte, albo mało ciekawe. Dopiero otwarte było Las Tres Marias, dosłownie kilkaset metrów od zamkniętej drogi, którą wczoraj jechałem.
Opędzlowałem dolinę w jakieś 2h. Ciągle jeszcze miałem dużo czasu wolnego. Pojechałem więc do pobliskiego Tulor - wykopaliska archeologicznego. Zapłaciłem jako drugi gość dzisiaj i czekał mnie długi spacer. Gdy doszedłem do końca to pomyślałem WTF??? Te okręgi to pozostałość po domach starożytnych mieszkańców. No cóż, można to sobie było darować.
Przynajmniej widoki dookoła fajne
:)
Jadę do pobliskiej Laguna Piedra, gdzie ponoć można się wykąpać. Wstęp aż 15k pesos, ale okazuje się, że po południu można wjechać tylko z wycieczką. Indywidualni turyści tylko z rana. Eh, kolejne problemy. Jadę więc na Mirador del Coyote - obejrzeć widok z drugiej strony Valle de la Luna. Można wjechać tylko na ten bilet, co kupiłem poprzednio.
Widoczek jest faktycznie wow...
Zostały mi 2h do zmroku. Chciałem podjechać kilka km na północ od SPdA do Garganta del Diablo, ale po pokonaniu 2 strumyków, trzeci okazał się jednak za głęboki i postanowiłem nie ryzykować. Wróciłem się więc do kolejnego punktu archeologicznego Pukara de Quitor. Też taki sobie, kilka ruin na wzgórzu i generalnie wspinaczka na samą górę jest dość wyczerpująca.
Widok z góry na mój ulubiony wulkan.
Widać też Valle de la Muerte
I jeszcze taki widoczek:
Pora kończyć ten intensywny dzień!Przede mną kolejny długi dzień i w planie laguny. Wyjeżdżam po 7 rano i szybko dojeżdżam do Toconao, gdzie maps.me pokazuje jakiś widoczek. To Jere Valley. Niby zamknięte, ale jest już ktoś na bramce i mnie wpuszcza. Jest tu ładna dolina oraz jaskinie, gdzie mieszkali pradawni ludzie.
Można się zatrzymać, ale niekoniecznie
:)
Jadę w stronę Socaire. Po prawej mijam widoczki na Salar de Atacama - to jezioro za górką, ale starałem się wypełnić pierwszy kadr
;)
Dojeżdżam w końcu do Zwrotnika Koziorożca. Jest tu znak pradawnej drogi Inków, wpisanej na listę Unesco, która ciągnie się tysiącami kilometrów. Trudno powiedzieć, żeby te kamienie zachowały się tyle lat, ale coś tam chyba odkryli.
Pniemy się coraz wyżej i widoczki są coraz lepsze. Mijam Socaire, gdzie uwagę moją przykuł znak TOURIST RECEPTION, ale go olałem i pojechałem w stronę Laguny Miscanti.
Kilka razy po drodze towarzyszyły mi lamy.
Do Laguny Miscanti dojeżdża się szutrem. Po dojechaniu do szlabanu kolejne problemy - nie mam biletu i na miejscu kupić nie można. No niech ich szlag. Muszę się wracać ponad 30 km z powrotem do Socaire do tego TOURIST RECEPTION i tam właśnie kupić bilet! Wkurzyłem się co niemiara. Nic się nie dało zrobić. Straciłem tylko czas.
W Socaire kupiłem bilet a 15k pesos, który działa na wszystkie laguny poniżej tej miejscowości. Nie wracam do Miscanti, postanowiłem jechać na sam koniec i wrócić do Miscanti później.
Dojeżdżam na 4200 m npm do Piedras Rojas i Laguny Aquascalientes. No tu widoczki są pierwszorzędne i z daleka jeszcze za darmo
;)
Zanim podjadę bliżej, to jadę jeszcze do Laguny Tayajto. Jest kawałek dalej, ale tylko widoczki z daleka, bo wjazd na drogę, żeby podjechać blisko jest zasypany.
cart napisał:przydzielono mi od razu miejsce awaryjne na odcinku AMS-FRA oraz miejsce przy oknie w 16 rzędzie w A333 Eurowings na locie do PTY@oskiboski jak rozumiem, to awaryjne było na locie AMS-FRA, a nie w A330
:)Mnie za to ciekawi to miejsce przy oknie w 16 rzędzie A333, bo według SeatGuru ten rząd, to są tylko 3 miejsca na środku? Może jednak A332? https://www.seatguru.com/airlines/Eurow ... -300_A.php
Super! I mnie czeka całodniowa przesiadka w Panamie, więc dzięki za garść przydatnego info
:) Z niecierpliwością czekam na relację z Wyspy Wielkanocnej
:)
cart napisał:@oskiboski pomieszałem, bo napisałem najpierw 12, a to był 16.@kevin To jest 16 rząd przy oknie, a 18 na środku (tu są 3 fotele). Oba mają pełno miejsca na nogi i są dostępne do wyboru za darmo przy odprawie. No i LH otwiera ten rejs ze 36h przed, więc warto wejść wcześniej.Aaa to tak jak w LH pierwszy rząd za „premium” eco.
Ps. Przez Twoją relację na powrocie z Chile zrobiłem jednodniówkę w PTY. Dzięki @cart
Niesamowite miejsce!@cart jak Ty w tym roku nie wyślesz swoich zdjęć do kalendarza f4f i znów nie dostaniesz potwierdzenia, że dotarły to ja je wyślę osobiście
:P
:D tylko nie jedź już nigdzie, bo wysłać można tylko 3 foty
:lol:
A w sumie nie wiem co się dzieje ze zdjęciami, przynajmniej u mnie w tej relacji je rozszerza ponad rozdzielczość, w której są przygotowane i mam wrażenie, że są lekko nieostre.Można obejrzeć ewentualnie bezpośrednio na mojej stronie tak jak powinny być.A w tym roku jeszcze 3 wyjazdy, w tym dwa duże, także nie bój
;-)
Piękne zdjęcia, jak zwykle. A sama relacja super się czyta, tekstu w sam raz. Trochę niepokojące jest natomiast to trzepanie telefonu w USA, mocno gwałcące prywatność. To u nich normalne? Zastanawiam się co by się stało gdybyś odmówił odblokowania telefonu. Areszt i deportacja?
Dali jakiś papier do zapoznania się, że mogą grzebać ile chcą. Chcieli nawet podpiąć pod jakiś ich soft by wczytać co zostało usunięte w ostatnich 30 dniach.Mogłem się postawić bokiem, ale wilczy bilet to dla mnie zbyt duże ryzyko z powodu częstych podróży służbowych do USA (przynajmniej w przeszłości). Poza tym nie miałem nic do ukrycia.
south napisał:Piękne zdjęcia, jak zwykle. A sama relacja super się czyta, tekstu w sam raz. Trochę niepokojące jest natomiast to trzepanie telefonu w USA, mocno gwałcące prywatność. To u nich normalne? Zastanawiam się co by się stało gdybyś odmówił odblokowania telefonu. Areszt i deportacja?W USA można zostać skazanym za odmowę podania hasła / odblokowania telefonu i komputera służbom imigracyjnym.
Grzebanie zależy pewnie od funkcjonariusza - ja mialem raz secondary i trwało może extra 5 minut do tego w dość zabawnej atmosferze ("komputer cię wylosował, latasz do nas ze wszystkich stron"...). Zapytali parę standardowych rzeczy, dosłownie proforma rzucili okiem do otwartego bagażu podręcznego, pośmiali się i życzyli miłego pobytu.
Ja miałem problem z powodu wizy w innym paszporcie ale na Hawajach są na tyle pomocni i wyluzowani,że w końcu kolo podzwonił i zmatchował wizę w drugim paszporcie z nowym i nikt więcej o drugi pass nie pyta. Śmiał się za to imigracyjny w LAX ostatnio na ile tym razem dzień czy dwa
:D No ale po tych wszystkich sprawdzaniach w TLV myślę, że wiedzą jakiego szamponu używam i jaką kartą zapłaciłem za niego.@cart dzięki za wybicie mi z głowy Houston. @becek będzie szczęśliwy
:D
Ja przez IAH kilka razy latałem do Meksyku, też do Gwatemali i Salwadoru i pierwszy raz ten problem. Kiedyś mnie trzepali w JFK (z godzinkę) i ORD 30 min.
cart napisał:To moja 42 wizyta w USA, trzeci raz miałem dodatkowe trzepanko, ale pierwszy raz tak długo.Właśnie tego nienawidzę w USA. Że możesz tam przyjeżdżać setki razy, że wizyty są często krótkie, biznesowe.. a potem jakiś redneck nagle stwierdzi, że skoro widziałeś więcej krajów, niż on ma kanałów w TV, to trzeba cię prześwietlać i męczyć.. może mają jakiś bonus od upodlonych przylatujących:)Ja może w USA 42 razy nie bylem, ale pewnie pod 20 by się zebrało i też w tym roku miałem super przyjemniaczka, jak leciałem z rodziną z Kostaryki do Orlando. Zaczął mnie wypytywać super nieprzyjemnym tonem, po co tu jestem, co robię w pracy, ile mam pieniędzy (i nie na wyjazd ale ogólnie, ma koncie), dlaczego wlatuje znowu do USA skoro byłem tu 8 dni temu, itp. Do tego robił to w tak obcesowy sposób, że mi też ciśnienie podskoczyło i trochę zacząłem mu puszczać ironiczne komentarze, podważające jego inteligencję
;).. pewnie nienajlepsza strategia, ale już nie mogłem z nim.. w końcu puścił dalej, ale nie zdziwiłbym się, gdyby mi kazał iść na bok.. zawsze wydawało mi się, że w USA to tylko trzęsących się mieszkańców Podlasia i górali czeszą, a że oni po angielsku ni w ząb, to czasem wracają do Polski... ale jak widać, na każdego może trafić..
Algorytmy i jeszcze raz algorytmy. Każdy, kto regularnie lata do US wcześniej czy poźniej trafi na dodatkowy "check" (i na ogół to bardzo standardowa procedura - @cart trafił akurat na wyjątkowych upierdliwców) , tak jak i każdy ma szansę na SSS (dostaje ją zawsze pewien % paxów każdego lotu), które także w 99% jest standardowym, dodatkowym sprawdzeniem bagażu i tyle. @KKL: akurat dużo gorsi są wbrew pozorom Kanadyjczycy - przy pierwszej wizycie w tym kraju siedziałem 2 h na lotnisku, bo nie mogli zrozumieć dlaczego przyleciałem do Toronto na 3 dni liniami indyjskimi (ex AMS) w klasie biznes, a następnie leciałem na 1 dzień do NYC, żeby stamtąd polecieć do Korei, Chin i Wietnamu, i wrócić do Europy od drugiej strony (wszystkie bilety w C). Jak najbardziej autentyczne w tym wypadku argumenty "bo lubię podróżować" oczywiście nie działały, zadawali setki głupich pytań od zarobków, po gdzie i za ile były zarezerwowane bilety, sprawdzali bagaż itp. itd. Ostatecznie dali się przekonać co do tego , że rzeczywiście "lubię latać", jak im pokazałem recenzje linii lotniczych, które opublikowałem.
Piękne foty, miło było z tobą powspominać.Czy dobrze zrozumiałam, że na Anakena beach trzeba mieć bilety ? Jak ja byłam to nic takiego nie było.Czy przy parkingu, blisko wejścia na plaże były rózne budki- knajpki ? jadłam tam fantastycznego tuńczyka, palce lizać
marek2011 napisał:[...] nie mogli zrozumieć dlaczego przyleciałem do Toronto na 3 dni liniami indyjskimi (ex AMS) w klasie biznes, a następnie leciałem na 1 dzień do NYC, żeby stamtąd polecieć do Korei, Chin i Wietnamu, i wrócić do Europy od drugiej strony (wszystkie bilety w C). Co jak co, ale postawcie się w roli kanadyjskiego pogranicznika chcącego sumiennie wykonywać swoje obowiązki.
;)
@cart Pytanko. Wiem, że to się może jeszcze kilka razy zmienić, ale póki co na interesujący mnie termin loty są w czwartki i soboty. Z tego co czytam, w dwa-trzy dni spokojnie dałoby się "ogarnąć" Rapa Nui. Od czwartku do soboty, to trochę za mało czasu, a z kolei od soboty do czwartku wydaje mi się za dużo. Jakie jest Twoje zdanie w tej materii?
Przy obecnym zwiedzaniu z przewodnikiem, czw-sb zupełnie wystarczy by zobaczyć wszystko co trzeba.Na wyspie oczywiście pełno jest innych miejsc z Moai, ale one są tam wszędzie poprzewracane (skutek wojny domowej).
czy ktoś ma może jakieś informacje na temat obecnej sytuacji na Rapa Nui?Będę w styczniu w Chile i chciałbym się tam wybrać, ale połączeń lotniczych jak na lekarstwo. Czy z Waszego doświadczenia coś może się jeszcze zmienić czy raczej sobie odpuścić wyspę? Dziekuje
cart napisał:Podjeżdżam pod wejście, a tam siedzi tylko jedna osoba, która znowu nie mówi słowa po angielsku, ale wyczaiłem, że dzisiaj dolina jest zamknięta z powodu dezynfekcji(!???). Co oni tam pustynię dezynfekują? Nic nie wywalczę, więc zabieram się z powrotem.Natomiast Laguna Cejar, w której można się kąpać jest "zamknięta" w każdy wtorek, bo oczyszczają wodę. Postawili szlaban i koniec. Pomimo tego, że stoisz 100 m od niej, to nie możesz nawet na chwilę podejść bliżej.
Podjeżdżam do drugiego miejsca, są oddalone od siebie pewnie niecały kilometr. Daje mi to szansę trochę się ogrzać.
No i wychodzi słońce, a ziemia zmienia kolory....
Jeszcze spojrzenie z daleka i można wracać.
Dopiero na powrocie widziałem jak beznadziejna była droga. Tutaj na zdjęciu to jeszcze nie było tak źle, ale wieloma kilometrami to była po prostu tarka.
Zaglądam jeszcze nad jeziorko z flamingami.
No i jest!
Do San Pedro wróciłem już przed 11, coś zjadłem i trzeba zwiedzać dalej ;-)Koło południa jadę do Valle de la Luna. Na wejściu znowu problemy - nikt nie mówi po angielsku poza 2 słowami i biletów nie można kupić na miejscu. Jakimś cudem wydedukowałem, że bilet muszę kupić online na puntoticket.com. Pytam czy mają wifi i czy mogę kupić na miejscu. Udostępniają mi hasło wifi i mogę kupić bilet. Uff.
Chmara ludzi przyjeżdża tu z wycieczkami o 16, więc nie ma za dużo ludzi. Bilet kupowany jest online pewnie dlatego by limitować liczbę zwiedzających (zupełnie nie wiem po co).
Pierwsze wrażenia niezłe, dość podobnie do Parków Narodowych w Utah.
Pierwszy przystanek to Duna Mayor, idzie się tu szlakiem z godzinkę. Jednokierunkowym o czym nie wiedziałem, więc ktoś mnie pogonił ;)
A oto i wielka kupa piachu:
Fajnie zaczyna się dalej, faktycznie Dolina Księżycowa:
Kolejne punkty widokowe były albo zamknięte, albo mało ciekawe. Dopiero otwarte było Las Tres Marias, dosłownie kilkaset metrów od zamkniętej drogi, którą wczoraj jechałem.
Opędzlowałem dolinę w jakieś 2h. Ciągle jeszcze miałem dużo czasu wolnego. Pojechałem więc do pobliskiego Tulor - wykopaliska archeologicznego. Zapłaciłem jako drugi gość dzisiaj i czekał mnie długi spacer. Gdy doszedłem do końca to pomyślałem WTF???
Te okręgi to pozostałość po domach starożytnych mieszkańców. No cóż, można to sobie było darować.
Przynajmniej widoki dookoła fajne :)
Jadę do pobliskiej Laguna Piedra, gdzie ponoć można się wykąpać. Wstęp aż 15k pesos, ale okazuje się, że po południu można wjechać tylko z wycieczką. Indywidualni turyści tylko z rana. Eh, kolejne problemy.
Jadę więc na Mirador del Coyote - obejrzeć widok z drugiej strony Valle de la Luna. Można wjechać tylko na ten bilet, co kupiłem poprzednio.
Widoczek jest faktycznie wow...
Zostały mi 2h do zmroku. Chciałem podjechać kilka km na północ od SPdA do Garganta del Diablo, ale po pokonaniu 2 strumyków, trzeci okazał się jednak za głęboki i postanowiłem nie ryzykować. Wróciłem się więc do kolejnego punktu archeologicznego Pukara de Quitor. Też taki sobie, kilka ruin na wzgórzu i generalnie wspinaczka na samą górę jest dość wyczerpująca.
Widok z góry na mój ulubiony wulkan.
Widać też Valle de la Muerte
I jeszcze taki widoczek:
Pora kończyć ten intensywny dzień!Przede mną kolejny długi dzień i w planie laguny.
Wyjeżdżam po 7 rano i szybko dojeżdżam do Toconao, gdzie maps.me pokazuje jakiś widoczek. To Jere Valley. Niby zamknięte, ale jest już ktoś na bramce i mnie wpuszcza.
Jest tu ładna dolina oraz jaskinie, gdzie mieszkali pradawni ludzie.
Można się zatrzymać, ale niekoniecznie :)
Jadę w stronę Socaire. Po prawej mijam widoczki na Salar de Atacama - to jezioro za górką, ale starałem się wypełnić pierwszy kadr ;)
Dojeżdżam w końcu do Zwrotnika Koziorożca. Jest tu znak pradawnej drogi Inków, wpisanej na listę Unesco, która ciągnie się tysiącami kilometrów. Trudno powiedzieć, żeby te kamienie zachowały się tyle lat, ale coś tam chyba odkryli.
Pniemy się coraz wyżej i widoczki są coraz lepsze. Mijam Socaire, gdzie uwagę moją przykuł znak TOURIST RECEPTION, ale go olałem i pojechałem w stronę Laguny Miscanti.
Kilka razy po drodze towarzyszyły mi lamy.
Do Laguny Miscanti dojeżdża się szutrem. Po dojechaniu do szlabanu kolejne problemy - nie mam biletu i na miejscu kupić nie można. No niech ich szlag. Muszę się wracać ponad 30 km z powrotem do Socaire do tego TOURIST RECEPTION i tam właśnie kupić bilet! Wkurzyłem się co niemiara. Nic się nie dało zrobić. Straciłem tylko czas.
W Socaire kupiłem bilet a 15k pesos, który działa na wszystkie laguny poniżej tej miejscowości. Nie wracam do Miscanti, postanowiłem jechać na sam koniec i wrócić do Miscanti później.
Dojeżdżam na 4200 m npm do Piedras Rojas i Laguny Aquascalientes. No tu widoczki są pierwszorzędne i z daleka jeszcze za darmo ;)
Zanim podjadę bliżej, to jadę jeszcze do Laguny Tayajto. Jest kawałek dalej, ale tylko widoczki z daleka, bo wjazd na drogę, żeby podjechać blisko jest zasypany.