Idziemy trochę na wyczucie, Stone Town odbieramy już zupełnie inaczej niż przy pierwszym zetknięciu. Cieszę się, że nie jesteśmy tu tylko z kilkugodzinną wizytą, że mamy czas by się trochę w nim zgubić
:)
Memoriał Pokoju (Peace Memorial Museum, Beit el Amani) jest w remoncie, ale podobno nie ma tu już muzeum, tylko biblioteka.
Docieramy do naszego celu. Z zewnątrz nie wygląda zbyt zachęcająco, ale naprawdę warto wejść.
To taki kompromis między drogimi turystycznymi restauracjami na wybrzeżu, a budkami, w których widuje się tylko lokalsów. W Lukmaanie spotkać można i wycieczki i tubylców, dania kuchni suahili wybrać można z karty lub z bufetu przy barze, niby jest nawet wi-fi… ale nie działa
;-) Ceny bardzo przystępne, jest smacznie i różnorodnie. Dlatego w ciągu naszego pobytu odwiedziliśmy to miejsce trzy razy. Polecam. Poniżej aktualne menu. 1000 szylingów tanzańskich (TNZ) to niecałe 2 złote. Niestety nie ma koktajlu z baobaba, na który liczyliśmy, okazuje się że sierpień to nie sezon na taki specjał. Jest za to piękny okaz baobaba w samej knajpie.
Wracając do hotelu słuchamy nawoływania muezina, który 5 razy dziennie wzywa wiernych do modlitwy. Zdecydowana większość miejscowej ludności to muzułmanie (około 90%, inaczej niż w kontynentalnej Tanzanii, gdzie podaje się, że islam wyznaje około 40% ludności).
Resztę wieczoru spędzamy przy hotelowym basenie. Jedyni napotkani przy nim ludzie pogrążeni się w rozmowie.. więc muszę ich szybko ostrzec: Ej, zanim zaczniecie mówić jakieś sekrety, to trzeba Wam wiedzieć, że… my też Polski
;-)
Okazuje się, że są oni właścicielami hotelu położonego na wschodnim wybrzeżu wyspy, tu przyjechali świętować rocznicę ślubu. Opowiadają nam o skomplikowanych aspektach zanzibarskiej biurokracji, o życiu na wyspie, a także o okrytym ostatnio złą sławą rodaku. Mówią, że tzw. Wojtek z Zanzibaru odsiedział krótki wyrok (lub przebywał w areszcie) na wyspie, po czym został wypuszczony na wolność. Ponoć ma jeszcze 3 działające hotele i nadal przebywa w Jambiani. Ile w tym prawdy - nie wiem, ale wydawali się zorientowani. Rozmawiamy też o malarii, mieszkając tu nie stosują żadnych specyfików, malarię przechodzili, podobno lepiej przejść ją tu niż w Polsce, bo tu szpitale mają na nią specyficzne leki. Ważne by szybko zareagować, nie leczyć się samemu. Będąc przy tym temacie - my malarone nie stosowaliśmy, w sierpniu było trochę komarów, kilka nas ugryzło, nic z tego nie wynikło. Ale oczywiście nikomu nie chcę w tym temacie doradzać, mówię jaki był nasz wybór.Na Zanzibarze wycieczki znajdują się same. Nasz nowy friend Omar, oprócz tej na Prison Island - sprzedał nam także taką do Farmy Przypraw. Umawiamy się na poranek następnego dnia, odbiera nas punktualnie i wraz z kierowcą ruszamy na północ od miasta.
Po około trzydziestu minutach docieramy do Big Body With Tatata Spice Farm. Tych farm jest na Zanzibarze sporo, ta akurat jest typowo pokazowa. W cenie 30 dolarów (za tego typu atrakcje można płacić w dolarach, trzeba tylko pamiętać o tym by przywieźć banknoty nie starsze niż z roku 2009) mamy prywatny transport i bilety wstępu. Dobrze jest jednak wiedzieć, że w tej kwocie zazwyczaj nie jest zawarte wynagrodzenie dla miejscowych przewodników. Pracują za napiwki. Gdy ujmie się je wcześniej w swym budżecie, to nie ma nerwów, że ktoś Ci wkłada koronę Króla Juliana na głowę czy śpiewa z palmy Hakuna Matata, zrywając dla Ciebie kokosa;) No taką mają pracę chłopaki. Nasz główny przewodnik ma na imię Ramadan, zna wiele nazw po polsku, a nawet po chińsku!
To coś podobne do liczi, ale...to nie jest liczi ?... szminkowiec taki... można usta, paznokcie i kreski na czole malować;)
To jest lekarstwo na malarię, zawiera chininę!
Jack Fruit
Wanilia
Kawa
Ananas
Banan, owoce i kwiat:)
Gałka muszkatołowa...w dużych ilościach ma właściwości...narkotyczne! Podobno zażywana przez muzułmańskie kobiety przed tańcami
Goździki
Hakuna matata to w suahili nie martw się/nie ma problemu...słychać to tu zewsząd. Także z palmy
;-)
Po obejrzeniu plantacji można zakupić przyprawy, perfumy i mydełka, jednak ceny na Darajani są zdecydowanie lepsze. Na Zanzibarze ruch jest lewostronny i dość chaotyczny. Cieszę się, że to nie ja prowadzę.
W każdym razie polecam wycieczki z Omarem, nr tel +255 687 858 110, można przez Whatsapp. (Na zdjęciu jego kierowca.)
Wysiadamy trochę powyżej portu (Zanzibar Ferry Terminal) na ulicy Malawi, chcemy odwiedzić bank. Z bankomatu banku KCB wypłacam Revolutem 100 000 TZS, z konta schodzi mi 198,55 zł, dodatkowych opłat/prowizji brak. Co ciekawe nie jest możliwa wypłata wielowalutową kartą Aliora, sprawdza się zasada, że w podróży zawsze warto mieć ich kilka w portfelu.
Obiad jemy oczywiście w Lokmaanie, resztę dnia spędzamy włócząc się po mieście, to już ostatnie popołudnie w Zanzibar City.
...jeszcze parę obrazków z Kamiennego Miasta i o tym jak się bawią miejscowi kiedy dzień się chyli ku końcowi...
Wieczory przy Ogrodach Forodhani to nie tylko targ z jedzeniem i koncerty, ale też kąpiele, poprzedzone spektakularnymi skokami do wody w wykonaniu miejscowych.
Ale to już czas na nas, jutro ruszamy na wschód wyspy.@AgaGy dzięki za motywację
:)
Śniadanie jemy w Cafe Africano https://cafe-africano.business.site/, omlet z pieczywem kosztuje około 15 zl. Polecam, smacznie i przyjaźnie. Podczas naszej drugiej wizyty w tym miejscu pytamy o chapati - czyli popularny na Zanizbarze chlebek indyjski (placki indyjskie). Nie mają w karcie, ale zamówienie przyjmują, po czym kelnerka wychodzi gdzieś na moment. Wraca po chwili i zamiast pieczywa tostowego mamy taki dodatek:
Ceny:
Pycha. Żegnamy się serdecznie i ruszamy w kierunku Bazaru Darajani, stamtąd odjeżdżają busiki m. in. w stronę Kwerekwe, gdzie musimy się przesiąść. Kierujemy się do miejsca oznaczonego w mapach google jako Dala Dala Terminus https://goo.gl/maps/kHnRxfuSDkTDywYp9, ale 504 udaje nam się złapać wcześniej. Nie ma co się obawiać, że się nie trafi, Zanzibarczycy bardzo chętnie pomagają, tłumaczą, w Stone Town prawie wszyscy mówią po angielsku, poza miastem też sporo. 504 to prawie pusty autobusik, muza na full, fajny klimat. Ale jedziemy nim tylko około 5 kilometrów, za całe 80 groszy osoba
:)
Przy wejściu warto powiedzieć gdzie się chce dojechać, pozostali pasażerowie i typ zbierający pieniądze zazwyczaj dobrze to pamiętają i nie pozwolą przegapić wysiadki. Dokładnie tak było z Kwerekwe, nie było problemu ze zlokalizowaniem tego miejsca. Wysiadając dostaliśmy jeszcze dokładne instrukcje na temat dalszej drogi, a w zasadzie to zostaliśmy przesadzeni do odpowiedniego daladala. Do Jambiani ruszyliśmy bardziej towarowym niż pasażerskim pojazdem bez szyb
:) To na pewno specyficzne doświadczenie, którego zdecydowanie nie polecam osobom z fobią społeczną
;-) Oszczędni będą za to zadowoleni, koszt trasy - Zanzibar Kwerekwe-Jambiani 4,50 zł/osoba.
Jednak niecałe dwie godziny drogi mijają szybko, współpodróżni zagadują do nas, czasem widzimy zdziwione spojrzenie, zdecydowana większość przyjezdnych porusza się po wyspie taksówkami czy wynajętymi samochodami. Z moimi blond włosami nie jestem w stanie wtopić się w tłum, ale staram się dostosować choć strojem. Oczywiście nie przywdziewam hidżabu ale poza plażą noszę raczej długą spódnicę, a w takim daladala lepiej się czuję z chustką na ramionach. Nie jest to jednak wymagane. Póki co nawiązuję kontakt z siedzącą obok kobietą, rozmawiamy chwilę. Wyciąga batonika, zjada, ręce całe ma w czekoladzie. Proponuję jej mokrą chusteczkę, przyjmuje z radosnym senkjuuu, a po użyciu razem z opakowaniem po wafelku beztrosko wyrzuca za okno. Niestety to norma tutaj, śmieci jest pełno. Szczególnie gdy się zboczy z turystycznych rewirów.
Tymczasem docieramy do Jambiani.
Jambiani to rozciągnięta pomiędzy drogą a oceanem wioska, w pierwszej linii brzegowej oczywiście hotele, ale już w drugiej domy lokalsów, szkoła, sklepy. To ciekawe miejsce, bardziej autentyczne niż stworzone na potrzeby kurortów zaplecza, których wiele na północy wyspy.
Nasz cel to chillout nad oceanem, jesteśmy tu tylko do jutra, nie planujemy więc zbyt dużo. Zmotoryzowani mogą odwiedzić jaskinię Kuza Cave, podobno warto, ale nie było to w zasięgu pieszej wycieczki, a na kolejne daladala nie mieliśmy już tego dnia ochoty. Meldujemy się w Nur Beach Hotel https://nur-zanzibar.com/ , to kilka bungalowów przy plaży, jest bajkowo.
@p10tr a... telefonem
;-) Głównie Samsung Galaxy A51 5G. Szkoda, że przy zmniejszaniu fotek (przy wrzucaniu na forum) tracą one sporo na jakości (która i tak nie jest wybitna
;-) )A niektóre (głównie te na któych jestem ja) - Huawei 30P Pro.
Idziemy trochę na wyczucie, Stone Town odbieramy już zupełnie inaczej niż przy pierwszym zetknięciu. Cieszę się, że nie jesteśmy tu tylko z kilkugodzinną wizytą, że mamy czas by się trochę w nim zgubić :)
Memoriał Pokoju (Peace Memorial Museum, Beit el Amani) jest w remoncie, ale podobno nie ma tu już muzeum, tylko biblioteka.
Docieramy do naszego celu. Z zewnątrz nie wygląda zbyt zachęcająco, ale naprawdę warto wejść.
To taki kompromis między drogimi turystycznymi restauracjami na wybrzeżu, a budkami, w których widuje się tylko lokalsów. W Lukmaanie spotkać można i wycieczki i tubylców, dania kuchni suahili wybrać można z karty lub z bufetu przy barze, niby jest nawet wi-fi… ale nie działa ;-)
Ceny bardzo przystępne, jest smacznie i różnorodnie. Dlatego w ciągu naszego pobytu odwiedziliśmy to miejsce trzy razy. Polecam. Poniżej aktualne menu. 1000 szylingów tanzańskich (TNZ) to niecałe 2 złote. Niestety nie ma koktajlu z baobaba, na który liczyliśmy, okazuje się że sierpień to nie sezon na taki specjał. Jest za to piękny okaz baobaba w samej knajpie.
Wracając do hotelu słuchamy nawoływania muezina, który 5 razy dziennie wzywa wiernych do modlitwy. Zdecydowana większość miejscowej ludności to muzułmanie (około 90%, inaczej niż w kontynentalnej Tanzanii, gdzie podaje się, że islam wyznaje około 40% ludności).
Resztę wieczoru spędzamy przy hotelowym basenie. Jedyni napotkani przy nim ludzie pogrążeni się w rozmowie.. więc muszę ich szybko ostrzec:
Ej, zanim zaczniecie mówić jakieś sekrety, to trzeba Wam wiedzieć, że… my też Polski ;-)
Okazuje się, że są oni właścicielami hotelu położonego na wschodnim wybrzeżu wyspy, tu przyjechali świętować rocznicę ślubu. Opowiadają nam o skomplikowanych aspektach zanzibarskiej biurokracji, o życiu na wyspie, a także o okrytym ostatnio złą sławą rodaku. Mówią, że tzw. Wojtek z Zanzibaru odsiedział krótki wyrok (lub przebywał w areszcie) na wyspie, po czym został wypuszczony na wolność. Ponoć ma jeszcze 3 działające hotele i nadal przebywa w Jambiani. Ile w tym prawdy - nie wiem, ale wydawali się zorientowani. Rozmawiamy też o malarii, mieszkając tu nie stosują żadnych specyfików, malarię przechodzili, podobno lepiej przejść ją tu niż w Polsce, bo tu szpitale mają na nią specyficzne leki. Ważne by szybko zareagować, nie leczyć się samemu.
Będąc przy tym temacie - my malarone nie stosowaliśmy, w sierpniu było trochę komarów, kilka nas ugryzło, nic z tego nie wynikło. Ale oczywiście nikomu nie chcę w tym temacie doradzać, mówię jaki był nasz wybór.Na Zanzibarze wycieczki znajdują się same. Nasz nowy friend Omar, oprócz tej na Prison Island - sprzedał nam także taką do Farmy Przypraw. Umawiamy się na poranek następnego dnia, odbiera nas punktualnie i wraz z kierowcą ruszamy na północ od miasta.
Po około trzydziestu minutach docieramy do Big Body With Tatata Spice Farm. Tych farm jest na Zanzibarze sporo, ta akurat jest typowo pokazowa. W cenie 30 dolarów (za tego typu atrakcje można płacić w dolarach, trzeba tylko pamiętać o tym by przywieźć banknoty nie starsze niż z roku 2009) mamy prywatny transport i bilety wstępu.
Dobrze jest jednak wiedzieć, że w tej kwocie zazwyczaj nie jest zawarte wynagrodzenie dla miejscowych przewodników. Pracują za napiwki. Gdy ujmie się je wcześniej w swym budżecie, to nie ma nerwów, że ktoś Ci wkłada koronę Króla Juliana na głowę czy śpiewa z palmy Hakuna Matata, zrywając dla Ciebie kokosa;) No taką mają pracę chłopaki. Nasz główny przewodnik ma na imię Ramadan, zna wiele nazw po polsku, a nawet po chińsku!
To coś podobne do liczi, ale...to nie jest liczi ?... szminkowiec taki... można usta, paznokcie i kreski na czole malować;)
To jest lekarstwo na malarię, zawiera chininę!
Jack Fruit
Wanilia
Kawa
Ananas
Banan, owoce i kwiat:)
Gałka muszkatołowa...w dużych ilościach ma właściwości...narkotyczne! Podobno zażywana przez muzułmańskie kobiety przed tańcami
Goździki
Hakuna matata to w suahili nie martw się/nie ma problemu...słychać to tu zewsząd. Także z palmy ;-)
Po obejrzeniu plantacji można zakupić przyprawy, perfumy i mydełka, jednak ceny na Darajani są zdecydowanie lepsze.
Na Zanzibarze ruch jest lewostronny i dość chaotyczny. Cieszę się, że to nie ja prowadzę.
W każdym razie polecam wycieczki z Omarem, nr tel +255 687 858 110, można przez Whatsapp. (Na zdjęciu jego kierowca.)
Wysiadamy trochę powyżej portu (Zanzibar Ferry Terminal) na ulicy Malawi, chcemy odwiedzić bank. Z bankomatu banku KCB wypłacam Revolutem 100 000 TZS, z konta schodzi mi 198,55 zł, dodatkowych opłat/prowizji brak. Co ciekawe nie jest możliwa wypłata wielowalutową kartą Aliora, sprawdza się zasada, że w podróży zawsze warto mieć ich kilka w portfelu.
Obiad jemy oczywiście w Lokmaanie, resztę dnia spędzamy włócząc się po mieście, to już ostatnie popołudnie w Zanzibar City.
...jeszcze parę obrazków z Kamiennego Miasta i o tym jak się bawią miejscowi kiedy dzień się chyli ku końcowi...
Wieczory przy Ogrodach Forodhani to nie tylko targ z jedzeniem i koncerty, ale też kąpiele, poprzedzone spektakularnymi skokami do wody w wykonaniu miejscowych.
Ale to już czas na nas, jutro ruszamy na wschód wyspy.@AgaGy dzięki za motywację :)
Śniadanie jemy w Cafe Africano https://cafe-africano.business.site/, omlet z pieczywem kosztuje około 15 zl. Polecam, smacznie i przyjaźnie. Podczas naszej drugiej wizyty w tym miejscu pytamy o chapati - czyli popularny na Zanizbarze chlebek indyjski (placki indyjskie). Nie mają w karcie, ale zamówienie przyjmują, po czym kelnerka wychodzi gdzieś na moment. Wraca po chwili i zamiast pieczywa tostowego mamy taki dodatek:
Ceny:
Pycha. Żegnamy się serdecznie i ruszamy w kierunku Bazaru Darajani, stamtąd odjeżdżają busiki m. in. w stronę Kwerekwe, gdzie musimy się przesiąść. Kierujemy się do miejsca oznaczonego w mapach google jako Dala Dala Terminus https://goo.gl/maps/kHnRxfuSDkTDywYp9, ale 504 udaje nam się złapać wcześniej. Nie ma co się obawiać, że się nie trafi, Zanzibarczycy bardzo chętnie pomagają, tłumaczą, w Stone Town prawie wszyscy mówią po angielsku, poza miastem też sporo.
504 to prawie pusty autobusik, muza na full, fajny klimat. Ale jedziemy nim tylko około 5 kilometrów, za całe 80 groszy osoba :)
Przy wejściu warto powiedzieć gdzie się chce dojechać, pozostali pasażerowie i typ zbierający pieniądze zazwyczaj dobrze to pamiętają i nie pozwolą przegapić wysiadki.
Dokładnie tak było z Kwerekwe, nie było problemu ze zlokalizowaniem tego miejsca. Wysiadając dostaliśmy jeszcze dokładne instrukcje na temat dalszej drogi, a w zasadzie to zostaliśmy przesadzeni do odpowiedniego daladala.
Do Jambiani ruszyliśmy bardziej towarowym niż pasażerskim pojazdem bez szyb :)
To na pewno specyficzne doświadczenie, którego zdecydowanie nie polecam osobom z fobią społeczną ;-) Oszczędni będą za to zadowoleni, koszt trasy - Zanzibar Kwerekwe-Jambiani 4,50 zł/osoba.
Jednak niecałe dwie godziny drogi mijają szybko, współpodróżni zagadują do nas, czasem widzimy zdziwione spojrzenie, zdecydowana większość przyjezdnych porusza się po wyspie taksówkami czy wynajętymi samochodami. Z moimi blond włosami nie jestem w stanie wtopić się w tłum, ale staram się dostosować choć strojem. Oczywiście nie przywdziewam hidżabu ale poza plażą noszę raczej długą spódnicę, a w takim daladala lepiej się czuję z chustką na ramionach. Nie jest to jednak wymagane. Póki co nawiązuję kontakt z siedzącą obok kobietą, rozmawiamy chwilę. Wyciąga batonika, zjada, ręce całe ma w czekoladzie. Proponuję jej mokrą chusteczkę, przyjmuje z radosnym senkjuuu, a po użyciu razem z opakowaniem po wafelku beztrosko wyrzuca za okno. Niestety to norma tutaj, śmieci jest pełno. Szczególnie gdy się zboczy z turystycznych rewirów.
Tymczasem docieramy do Jambiani.
Jambiani to rozciągnięta pomiędzy drogą a oceanem wioska, w pierwszej linii brzegowej oczywiście hotele, ale już w drugiej domy lokalsów, szkoła, sklepy. To ciekawe miejsce, bardziej autentyczne niż stworzone na potrzeby kurortów zaplecza, których wiele na północy wyspy.
Nasz cel to chillout nad oceanem, jesteśmy tu tylko do jutra, nie planujemy więc zbyt dużo. Zmotoryzowani mogą odwiedzić jaskinię Kuza Cave, podobno warto, ale nie było to w zasięgu pieszej wycieczki, a na kolejne daladala nie mieliśmy już tego dnia ochoty.
Meldujemy się w Nur Beach Hotel https://nur-zanzibar.com/ , to kilka bungalowów przy plaży, jest bajkowo.