Powrót późnym popołudniem, jedzonko, toaleta w rzece, filmik i spać ?@cart Ja Cie wezmę pod namiot do Patagonii a Ty mnie obwieziesz po wioskach w Sudanie Pd[emoji6]No tak to wygląda, ale to musiało być wcześniej. Ta Laguna jako jedyna była zamarznieta(jeszcze) podczas mojego pobytu. Pozostałe będą już 'pocztówkowe' [emoji3]Jedź i absolutnie bez obaw. Technicznie żadnych zagrozen, kondycyjnie warto wcześniej się przygotować, będzie dużo łatwiej. Jesli z własnym sprzętem to trzeba się zabezpieczyć bo o jednym trzeba tam pamiętać - pogoda to loteria. Aczkolwiek nade mną ktoś chyba czuwał, bo przez 2 tygodnie była genialna.
Samodzielne wyprawy tego typu mają dla mnie jedną,niezaprzeczalną zaletę-nikomu nie musze się tłumaczyć, czy jeszcze długo, daleko, a czemu tyle pod górę itd. A nie znalazłem jeszcze kompana, który będzie mnie motywował a nien dołował. To bardzo ważne. A jak chcesz się socjalizować to piwko w dłoń i towarzystwo się znajdzie, może nie w El Chalten bo nie ma gdzie go kupić ale w TDP okazji sporo[emoji3]Jedziemy (idziemy) dalej.
Kolejny dzień to przejście do campu o nazwie D’Agostini. 10km w miarę po płaskim, ale z całym sprzętem. Jest to miejsce położone przy konkretnej rzeczce, ale na uboczu szlaku, więc jest spokój. Dużo miejsca do rozbicia. Największą zaletą jest to, że znajduje się 5min od drugiego najważniejszego punktu widokowego w okolicach El Chalten, czyli Lago Torres. Oprócz tego, w stosunkowo niedalekiej odległości (5km RT) jest widok na konkretny lodowiec o nazwie Maestri.
Parę widoczków między kampami i pożegnanie z Fitz Roy:
Na horyzoncie zaczyna pojawiać sie Cerro Torre:
Ciekawostką rejonu jest jagoda o nazwie Calafate - to od niej pochodzi nazwa miasta El Calafate, akurat w listopadzie zaczyna owocować, próbowałem ale jeszcze kwaśnie. W samym El Calafate jest sporo miejsc gdzie można kupic różnego rodzaju przetwory z tych owoców.
A to i mój dzisiejszy hotel, nawet balkon na pranie był
:D
Po rozbiciu, nie zamierzałem za dużo tracić czasu, więc od razu podszedłem zobaczyć co jest ciekawego w okolicy. Lago Torres i Cerro Torre w oddali prezentuje się tak:
Miazga totalna. W dodatku była taka lampa, że niektórym zaczęły puszczać wodze fantazji
:D
Po wykonaniu milionów fotek pod rożnym kątem stwierdzilem, że pomimo, że jestem już lekko spompowany to zaatakuję ten lodowiec. Nawet jeśli miałbym skończyć o zmroku, to namiot już gotowy. Dodatkowo miałem z tyłu głowy to, że następnego dnia o 13.00 odjeżdża autobus powrotny do El Calafate. Nie miałem biletu, ani zasięgu żeby to ogarnąć a nie chciałem czekać to wieczora, kiedy o 18.00 był ostatni autobus. Jeśli na jakikolwiek nie byłoby miejsc to mój dalszy plan by się sypnął.
Ale wracając do lodowca – przy chyba 30 stopniach w końcu się doczłapałem. Czy było warto? Oceńcie sami.
Po jakimś czasie przypomniałem sobie o zoomie w plecaku
:D
Jak dla mnie oba te dzisiejsze miejsca są genialne i bardzo polecam wybrać się na choćby jednodniową wycieczkę w te okolice.
Szybkie uzupełnienie płynów z wodospadu i powrót.
Jutro żegnam się z tym miejscem wschodem słońca!Ale mogę dawać jakiś chcę? Mam więcej, nie bój się.5min spacerem o 6.00 rano na pusty żołądek? Bez problemu. Ale postanowiłem też, że pierwszy posiłek zjem z najlepszym widokiem w życiu o tej porze
:D
A najlepsze w tym wszystkim było to, że tak jak dzień wcześniej było prawie jak nad Morskim Okiem to teraz byłem tylko JA
:D Żałowałem jedynie, że wstałem trochę za późno więc już było dość jasno.
Po powrocie szybkie pakowanie i w drogę na dół. 9km zleciało w miarę szybko i nie powiem, żebym nie czuł radości na powrót do cywilizacji?
Odebrałem z mojego hotelu niepotrzebne rzeczy, poprosiłem też o kontakt z Cal Tur, żeby ogarnęli mi bilet. Okazało się to nie takie proste bo w El Chalten internet i sieć mają raczej okazyjnie, moja karta Claro też pokazywał sygnał ale internetu brak?
Jedyna opcja jaka mi pozostała to spacer z całym majdanem na dworzec licząc,że będą wolne miejsca. Po drodze szybkie empanadasy, magnes i biegiem na dworzec bo zbliżała się 13.00.
Na szczęście okazało się,że miejsca są - 4000ARS wyszło oczywiście sporo taniej niż ta sama kwota zapłacona online z PL. Zaleta to dolar blue ale wada to ryzyko braku miejsc. Co kto woli. Caltur jak zwykle nie zawiódł (choć chyba ze względu na pełen autobus przepisali mnie na innego przewoźnika), wyjazd punktualnie o 13.00, przyjazd ok. 16.00. Tym razem wiedząc,se najlepsze widoki będą za nami postawiłem na komfort. Fotele na dolnym pokładzie są o wiele szersze i wygodniejsze( choć tym na górze nic nie brakuje). Obudziłem się w okolicach lotniska, przed samym dworcem ( autobusy zgarniają stamtąd również ludzi, jakby ktoś potrzebował jechac od razu z lotniska).
Mam ogólną niechęć do taksiarzy( uber/Cabify w El Calafate nie dziala) ale postanowiłem zaryzykować bo nie miałem najmniejszej ochoty 2km zasuwać, już wystarczy. Miła niespodzianka, kurs wdg licznika - 500ARS do centrum?
Szybki meldunek w Calafate Hostel i ruszyłem na miasto. Ja wiem, że w toalecie nie ma nic atrakcyjnego, ale dla mnie to było duże przeżycie w tamtym momencie
:) Jeszcze parę słów odnośnie samego hostelu. Dobra lokalizacja i cena, 2os pokój z prywatna łazienka i śniadaniem(bez szału ale bylo i to no limit) za 100zl. Mają też dormy dla desperatów. Bardzo polecam.
Ile razy wcześniej robiłeś coś podobnego? Pytam, jako zupełny laik w takim samowystarczalnym trekkingu, pod kątem ewentualnego doświadczenia, które musiałbym zdobyć, zanim wybrałbym się choćby w namiastkę takiego szlaku. Bo okolice piękne!
Parę razy się już zdażyło ale nigdy sam i nigdy więcej niż jeden dzień bez kontaktu z cywilizacją. Oman,Norwegia, Dolomity ale to trochę inna liga bo obok namiotu stało auto[emoji3]
Wspaniałe zdjęcia przepięknych miejsc, ależ wyprawa! Gratulacje.tropikey napisał:Ile razy wcześniej robiłeś coś podobnego? Pytam, jako zupełny laik w takim samowystarczalnym trekkingu, pod kątem ewentualnego doświadczenia, które musiałbym zdobyć, zanim wybrałbym się choćby w namiastkę takiego szlaku. Bo okolice piękne! Z tą walichą, co ją ciągasz po America del Sur będzie ciężko
;)
czy ja dobrze widze? ktos sie przeszedl po zamarznietej lagunie? koncem stycznia byla piekna lazurowa, ani sladu sniegu. Swietna relacja, czytam, ogladam, sprawdzam na mapie - o! bylam! o! pamietam! o! tez mam takie zdjecie
:-) Pisz dalej bo dobrze to idzie!
tropikey napisał:Ile razy wcześniej robiłeś coś podobnego? Pytam, jako zupełny laik w takim samowystarczalnym trekkingu, pod kątem ewentualnego doświadczenia, które musiałbym zdobyć, zanim wybrałbym się choćby w namiastkę takiego szlaku. Bo okolice piękne!Też o tym myślę już od dłuższego czasu i nawet kupiłem porządne buty trekkingowe (od czegoś trzeba zacząć)
:lol: W samej Patagonii już byłem i aż łezka się w oku kręci na widok lodowca - btw piękne zdjęcia. Obiecałem sobie tam wrócić - albo El Chalten albo Torres del Paine po stronie Chilijskiej.. tylko chyba brakuje mi odwagi do samotnej wyprawy
:oops:
Generalnie fajnie ze się dzielisz swoim wyjazdem. Tez tam byłem i wiem ze pewnie masz dużo endorfin. Może nie dawaj jednak wszystkich zdjęć jakie masz
:lol: bo wiele ujęć jest niemal takich samych, a różnią się tylko tym że stoisz metr dalej lub bliżej
;) Nie mnie, w sumie zazdroszczę. Zatęskniłem za tamtymi rejonami. Super
:)
Przepiekna czesc swiata! Pozmienialo sie tam z noclegami, w 2015 nie bylo wymogu rezerwacji. I straznicy wyganiali z punktow widokowych przed czasem zamkniecia szlaku
Nie da rady zobaczyć wszystkiego bez W. Możesz iść na wieże, jak ja w pierwszy dzień i wrócić. Albo lodowiec Grey z katamaranem w inny dzień (lewa kreska W). Ale to dwie osobne wycieczki i dwa wejscia do parku. Chyba,że zaszalejesz, przyjedziesz autem i weźmiesz nockę w hotelu na terenie parku.Moim zdaniem W jest warte wysiłku. Zawsze możesz dołożyć jeden dzień i rozłożyć to w czasie.
@OSK Relacja jak na zamówienie
:) za miesiąc będziemy w Patagoni. Świetnie się czytało i oglądało. Czekam na dalszy ciąg. Widzę, że nie udało Ci się złapać, tego słynnego wschodu słońca z Fitz Royem (chyba, że się tutaj nie chwalisz), a spałeś w parku. Nie dopisała pogoda, czy jakieś inne przeszkody losowe? Po której stronie podobało Ci bardziej Chile/Argentyna?
@OSKJestem pod ogromnym wrażeniem Twojej wyprawy. Szczerze podziwiam, zwłaszcza że ten sposób podróżowania jest mi niestety obcy (głównie przez swoją wygodę). Po przeczytaniu wszystkiego i obejrzeniu zdjęć mam nadzieję, że kiedyś znajdę w sobie na tyle odwagi, żeby pojechać w te miejsca w dokładnie taki sam sposób jak Ty to zrobiłeś. Wtedy z pewnością zgłoszę się do Ciebie po pomoc
:) Dzięki wielkie za tę relację!
@monroe dzięki za mile slowa[emoji3]Żebyśmy mieli jasność-ja z natury jestem leniwy. Do wysiłku trzeba mnie zmuszać. Lubię przysłowiową kanapę i tv. Ale uwielbiam się katować w takich sytuacjach podczas podróży. Satysfakcja jest ogromna, wspomnienia zostają na całe życie. Moje dzieciaki za chwilę idą do liceum, mam nadzieję,że jak już mi nogi będą odmawiać posłuszeństwa to mnie będą podtrzymywać. Aż nie padnę na twarz[emoji3]
Mega Ci zazdroszczę tej dobrej pogody na Fitz-Royu. Ja wprawdzie byłem w sierpniu (czyli w środku zimy) i po zamarzniętej Laguna Capri spacerowałem po lodzie to jednak dopiero Twoje zdjęcia pokazały mi to czego nie zobaczyłem. Podczas mojego pobytu zrozumiałem dobitnie co oznacza w rzeczywistości nazwa El Chalten: dymiąca góra - ani razu przez cały dzień nie pokazały się iglice. W TDP było już lepiej.
Piekne zdjecia, super relacja gratki !!! Powiedz tylko jak trafic taka piekna pogode jaka Ty miales? Ja lece 7 stycznia z Ams do Santiago pozniej Puerto Natales. I mam pytanie , czy w El Calafate jest problem z wymiana Euro, dolarow na peso? Nie chodzi mi oczywiscie o wymiane po oficjalnym kursie.
Z pogodą choćbym chciał to nie pomogę [emoji6] Ale teoretycznie teraz jest lato więc powinno być dobrze. Odnośnie walut to ja miałem całość gotówki wymienioną w Buenos. W El Calafate nie słyszałem 'cambio,cambio' co nie znaczy,że nie da rady tego ogarnąć. Popytaj w swoim hotelu.
benhen napisał: I mam pytanie , czy w El Calafate jest problem z wymiana Euro, dolarow na peso? Nie chodzi mi oczywiscie o wymiane po oficjalnym kursie.Nie ma problemu, choć kurs pewnie będzie delikatnie gorszy, niż w Buenos. Trzy lata temu po najlepszym kursie wymienić można było w restauracji Casimiro Bigua, zaraz obok jedynego w mieście kantoru. Na wejściu do restauracji stał kelner i na pytanie o wymianę prowadził po schodach na piętro restauracji. Ale tak jak piszę, to informacja sprzed covida. W razie czego wymienić można też w dużych sklepach z pamiątkami.E: W Googlach jest opinia do tej restauracji z wczoraj, według której wciąż można tam wymieniać.
Nvjc napisał:benhen napisał: I mam pytanie , czy w El Calafate jest problem z wymiana Euro, dolarow na peso? Nie chodzi mi oczywiscie o wymiane po oficjalnym kursie.Nie ma problemu, choć kurs pewnie będzie delikatnie gorszy, niż w Buenos. Trzy lata temu po najlepszym kursie wymienić można było w restauracji Casimiro Bigua, zaraz obok jedynego w mieście kantoru. Na wejściu do restauracji stał kelner i na pytanie o wymianę prowadził po schodach na piętro restauracji. Ale tak jak piszę, to informacja sprzed covida. W razie czego wymienić można też w dużych sklepach z pamiątkami.E: W Googlach jest opinia do tej restauracji z wczoraj, według której wciąż można tam wymieniać.Potwierdzam, byłem w listopadzie, kurs (1 - 280) gorszy, niż w Western Union ale bez żadnej kolejki (w WU tego dnia kolejka była na co najmniej kilka godzin). Jak się zapyta w kantorze o wymianę to Pan robi duże oczy i kieruje na pięterko do restauracji.Świetna relacja i fajne zdjęcia. Miło się czytało, ponieważ byłem w tym samym okresie, mój plan pokrywał się niemal w 100% z Twoim i jakbym czytał swoje wspomnienia.
Kurs w w wymienionej restauracji sprzed tygodnia 1- 330, tak informacyjnie tylko. Dzięki Twojej relacji @OSK zdecydowanie zmodyfikowałem swoje plany i przyznam, że był to dobry wybór. Odpoczywam właśnie w saloniku Star Alliance w Amsterdamie i po powrocie skrobnę kilka słów.Doskonała relacja, jestem pod wrażeniem!
Powrót późnym popołudniem, jedzonko, toaleta w rzece, filmik i spać ?@cart Ja Cie wezmę pod namiot do Patagonii a Ty mnie obwieziesz po wioskach w Sudanie Pd[emoji6]No tak to wygląda, ale to musiało być wcześniej. Ta Laguna jako jedyna była zamarznieta(jeszcze) podczas mojego pobytu. Pozostałe będą już 'pocztówkowe' [emoji3]Jedź i absolutnie bez obaw. Technicznie żadnych zagrozen, kondycyjnie warto wcześniej się przygotować, będzie dużo łatwiej. Jesli z własnym sprzętem to trzeba się zabezpieczyć bo o jednym trzeba tam pamiętać - pogoda to loteria. Aczkolwiek nade mną ktoś chyba czuwał, bo przez 2 tygodnie była genialna.
Samodzielne wyprawy tego typu mają dla mnie jedną,niezaprzeczalną zaletę-nikomu nie musze się tłumaczyć, czy jeszcze długo, daleko, a czemu tyle pod górę itd. A nie znalazłem jeszcze kompana, który będzie mnie motywował a nien
dołował. To bardzo ważne. A jak chcesz się socjalizować to piwko w dłoń i towarzystwo się znajdzie, może nie w El Chalten bo nie ma gdzie go kupić ale w TDP okazji sporo[emoji3]Jedziemy (idziemy) dalej.
Kolejny dzień to przejście do campu o nazwie D’Agostini. 10km w miarę po płaskim, ale z całym sprzętem. Jest to miejsce położone przy konkretnej rzeczce, ale na uboczu szlaku, więc jest spokój. Dużo miejsca do rozbicia. Największą zaletą jest to, że znajduje się 5min od drugiego najważniejszego punktu widokowego w okolicach El Chalten, czyli Lago Torres. Oprócz tego, w stosunkowo niedalekiej odległości (5km RT) jest widok na konkretny lodowiec o nazwie Maestri.
Parę widoczków między kampami i pożegnanie z Fitz Roy:
Na horyzoncie zaczyna pojawiać sie Cerro Torre:
Ciekawostką rejonu jest jagoda o nazwie Calafate - to od niej pochodzi nazwa miasta El Calafate, akurat w listopadzie zaczyna owocować, próbowałem ale jeszcze kwaśnie. W samym El Calafate jest sporo miejsc gdzie można kupic różnego rodzaju przetwory z tych owoców.
A to i mój dzisiejszy hotel, nawet balkon na pranie był :D
Po rozbiciu, nie zamierzałem za dużo tracić czasu, więc od razu podszedłem zobaczyć co jest ciekawego w okolicy. Lago Torres i Cerro Torre w oddali prezentuje się tak:
Miazga totalna. W dodatku była taka lampa, że niektórym zaczęły puszczać wodze fantazji :D
Po wykonaniu milionów fotek pod rożnym kątem stwierdzilem, że pomimo, że jestem już lekko spompowany to zaatakuję ten lodowiec. Nawet jeśli miałbym skończyć o zmroku, to namiot już gotowy. Dodatkowo miałem z tyłu głowy to, że następnego dnia o 13.00 odjeżdża autobus powrotny do El Calafate. Nie miałem biletu, ani zasięgu żeby to ogarnąć a nie chciałem czekać to wieczora, kiedy o 18.00 był ostatni autobus. Jeśli na jakikolwiek nie byłoby miejsc to mój dalszy plan by się sypnął.
Ale wracając do lodowca – przy chyba 30 stopniach w końcu się doczłapałem. Czy było warto? Oceńcie sami.
Po jakimś czasie przypomniałem sobie o zoomie w plecaku :D
Jak dla mnie oba te dzisiejsze miejsca są genialne i bardzo polecam wybrać się na choćby jednodniową wycieczkę w te okolice.
Szybkie uzupełnienie płynów z wodospadu i powrót.
Jutro żegnam się z tym miejscem wschodem słońca!Ale mogę dawać jakiś chcę? Mam więcej, nie bój się.5min spacerem o 6.00 rano na pusty żołądek? Bez problemu. Ale postanowiłem też, że pierwszy posiłek zjem z najlepszym widokiem w życiu o tej porze :D
A najlepsze w tym wszystkim było to, że tak jak dzień wcześniej było prawie jak nad Morskim Okiem to teraz byłem tylko JA :D Żałowałem jedynie, że wstałem trochę za późno więc już było dość jasno.
Po powrocie szybkie pakowanie i w drogę na dół. 9km zleciało w miarę szybko i nie powiem, żebym nie czuł radości na powrót do cywilizacji?
Odebrałem z mojego hotelu niepotrzebne rzeczy, poprosiłem też o kontakt z Cal Tur, żeby ogarnęli mi bilet. Okazało się to nie takie proste bo w El Chalten internet i sieć mają raczej okazyjnie, moja karta Claro też pokazywał sygnał ale internetu brak?
Jedyna opcja jaka mi pozostała to spacer z całym majdanem na dworzec licząc,że będą wolne miejsca. Po drodze szybkie empanadasy, magnes i biegiem na dworzec bo zbliżała się 13.00.
Na szczęście okazało się,że miejsca są - 4000ARS wyszło oczywiście sporo taniej niż ta sama kwota zapłacona online z PL. Zaleta to dolar blue ale wada to ryzyko braku miejsc. Co kto woli.
Caltur jak zwykle nie zawiódł (choć chyba ze względu na pełen autobus przepisali mnie na innego przewoźnika), wyjazd punktualnie o 13.00, przyjazd ok. 16.00. Tym razem wiedząc,se najlepsze widoki będą za nami postawiłem na komfort. Fotele na dolnym pokładzie są o wiele szersze i wygodniejsze( choć tym na górze nic nie brakuje). Obudziłem się w okolicach lotniska, przed samym dworcem ( autobusy zgarniają stamtąd również ludzi, jakby ktoś potrzebował jechac od razu z lotniska).
Mam ogólną niechęć do taksiarzy( uber/Cabify w El Calafate nie dziala) ale postanowiłem zaryzykować bo nie miałem najmniejszej ochoty 2km zasuwać, już wystarczy. Miła niespodzianka, kurs wdg licznika - 500ARS do centrum?
Szybki meldunek w Calafate Hostel i ruszyłem na miasto. Ja wiem, że w toalecie nie ma nic atrakcyjnego, ale dla mnie to było duże przeżycie w tamtym momencie :) Jeszcze parę słów odnośnie samego hostelu. Dobra lokalizacja i cena, 2os pokój z prywatna łazienka i śniadaniem(bez szału ale bylo i to no limit) za 100zl. Mają też dormy dla desperatów. Bardzo polecam.