Puma – gatunek zagrożony wyginięciem, żyjąca w Patagonii. Szczególnie dużo ich jest w Torres Del Paine. Szacuje się, że mieszka tam między 50-100szt, więc chyba mieliśmy mega szczęście. Zgłębić temat można w 2. odcinku serialu na Neflix pt. Najsłynniejsze parki narodowe świata, czyta Barrack Obama
:D
Na dworzec w Puerto Natales przyjechaliśmy ok. 22.00. Szybki spacerek do mojego hostelu i rano powrót do El Calafate. Od jutra, przez 4 dni codziennie jakiś lot więc zmieniam środek transportu na samolot z własnych nóg
:)Dziś dzień w drodze. Najpierw autobus do El Calafate, następnie lot do Buenos.
W autobusie zacząłem sobie robić małe podsumowanie kosztów związanych z wizytą w TDP. I wyszło mi 870zł. Mogłem to obniżyć o całe 75zł, bo piwka to była ekstrawagancja. Koszty jedzenia wrzuciłem to budżetu w PL, wszystko co zabrałem zużyłem. Warto też zwrócić uwagę, że pomimo niewielkich kosztów to o całe 800PLN więcej niż w Parque Nacional Los Glaciares w AR
:shock: . Ale ogólny przekaz jest taki, że można to zrobić niewielkim kosztem.
Z kolei mój ranking porównujący oba parki wygląda następująco:
Oczywiście standard noclegów w TDP można podnieść, to ocena nieobiektywna w tym przypadku. Na korzyść PNLG przemawia również to, że wszystkie miejsca można zobaczyć bez konieczności noclegu po drodze, po prostu są możliwe jednodniowe wycieczki z El Chalten. W TDP to jest niemożliwe. Także jakby ktoś miał dylemat albo brak czasu, żeby zobaczyć oba miejsca to bardziej polecam PNLG, co nie zmienia faktu, że TDP jest również ciekawy.
Po cichu liczyłem, że po przyjeździe do El Calafate uda mi się skoczyć na miasto i zrobić powtórkę z wyżerki. Marzyłem o ponownym steku
:twisted: No ale czas spędzony na granicy spowodował, że autobus wjechał na dworzec dopiero o 14.00. Miałem ok. 1,5h do transferu z dworca na lotnisko, więc spędziłem je delektując się quesadilla i piwkem w sprawdzonym już Mexico Street Food Calafate.
Ves Patagonia miał przyjechać o 15.45 jednak był chyba dobre pół godziny później. Okazało się, że czas odjazdu to wyjazd z miasta, po drodze na dworzec zbierał jeszcze pasażerów. Ciśnienia jakiegoś na dojazd nie miałem, lot o 18.15 a saloniku w FTE niestety brak. Z racji tego, że lot narodowym przewoźnikiem to z odprawą online, spokojnie oczekiwałem sobie na boarding pod gate, nie przewidując jakiś większym problemów bagażowych. Niestety było małe deja vu z lotu BCN-ZRH. Prawdopodobnie z racji odprawy online, ponownie czerwona lampka podczas skanowania karty
:evil: Rzut oka na bagaż i uwaga; zostałem poproszony o wyjście na landside i nadanie bagażu. Szybki sprint na dół, pomimo kolejki podszedłem do stanowiska Aerollinas Argentinas. Szykuję już kartę do opłacenia nadbagażu, a tymczasem po otagowaniu plecaka znów usłyszałem „enjoy your flight”! No opatrzność nade mną czuwa
:)
Boarding jako jeden z ostatnich, ale zdążyłem.
Przylot do AEP o czasie, czyli 21:00. postanowiłem, że korzystając z informacji z forum kupię kartę SUBE i dojadę do hotelu autobusem. Jak kartę udało się kupić w kiosku w pobliżu Mc Donald’s to doładować już nie, jakiś błąd terminala. Jest jeszcze jeden punkt w pobliżu food trucków na zewnątrz terminala, gdzie spróbowałem doładować i to samo. I tym sposobem z pustą kartą SUBE wylądowałem w Uberze.
Z racji tego, że na odpoczynek przed kolejnym lotem nazajutrz miałem raptem parę godzin, to wybierając hotel kierowałem się tylko ceną. Wybrałem przybytek o nazwie El Porteno. Dobra lokalizacja w centrum, ale standard 2* więc nie spodziewałem się cudów. Najważniejsze, że miała być łazienka i king bed
:) . Nie był to jakiś pensjonat, tylko normalny duży hotel, pomimo to po wyjściu z Ubera czekała na mnie niespodzianka. Otóż drzwi wejściowe były zablokowane, a na nich kartka zaraz wracam, co przetłumaczyli mi inni goście czekający na wejście. W międzyczasie od wewnątrz też zrobiła się grupka ludzi chcących wyjść! Na dokładkę 2 x Uber Eats i zrobił się mały korek przed hotelem. Lekko zirytowany w końcu doczekałem się aż łaskawie ktoś od wewnątrz się pojawił i jak gdyby nigdy nic zasiadł w recepcji.
Nie powiem, pomimo dość prymitywnych warunków to pod prysznicem czułem się jakbym wygrał w totka
8-) I ustalmy jedno, cokolwiek by to nie było to porównanie komfortu namiot vs. jakikolwiek ho(s)tel to jak FR do F w SQ
:)
Jutro zmieniam strefę klimatyczną, ale nie żegnam się jeszcze z Argentyną. Dobranoc!Pobudka o 4.00 i Cabify (niestety) na EZE za 3500ARS. Ale to był jedyny lot wczesno-poranny do Puerto Iguazu. Zamierzałem tam spędzić aktywnie jeden dzień, żeby w kolejnym od rana być z powrotem w Buenos. Chciałem koniecznie zostać jeszcze jeden dzień w stolicy. Poza tym czekała na mnie tam nagroda ale o tym później.
Lot bez większych emocji, bo i bagaż tylko podręczny – praktycznie wszystko poza elektroniką i japonkami zostawiłem w hotelu, żeby odebrać na następny dzień.
Zdecydowałem się na przejazd do wodospadów bezpośrednio z lotniska, niestety Uber nie działa, więc jedyną opcją jest oficjalne taxi za chyba 3000ARS, z tego co pamiętam. Szybki zakup biletu i pomimo tego, że wiedziałem o zamkniętej Garganta del Diablo ruszyłem na zwiedzanie.
Niecały rok temu byłem po stronie brazylijskiej. Ze względu na covida, nie udało się wtedy mi zaliczyć drugiej strony. Korzystając z tego, że byłem w ‘okolicy’ postanowiłem sprawdzić czego można się spodziewać po stronie argentyńskiej. I było całkiem ok, zabrakło na pewno efektu ‘wow’, wiedząc czego można byłoby się spodziewać gdyby kilka tygodni wcześniej intensywne opady deszczu nie zmyły głównego punktu widokowego. 10-cio krotna ilość wody w stosunku do tego co płynie tam normalnie zrobiło swoje:
Ale absolutnie nie narzekałem. Przede wszystkim, dlatego że jeszcze 24h temu byłem w dość surowym klimacie a widząc zmianę flory i fauny uśmiechałem się sam do siebie. Wspaniałe uczucie
:)
A same wodospady zaprezentowały się tak:
Obejście wszystkich dostępnych ścieżek zajęło mi chyba 2h, stwierdziłem że nie oddam tak łatwo moich 4000ARS za bilet. Znalazłem w miarę spokojne miejsce na kawkę i przeczekałem aż wycieczki zorganizowane się ewakuują. To był strzał w 10-tkę. Zrobiło się spokojniej a w dodatku światło w godzinach popołudniowych jest lepsze do fotek.
Na koniec jeszcze pogadałem chwilę z wycieczką dzieciaków z Paragwaju. Widać,że yerba też popularna.
Usatysfakcjonowany zacząłem się rozglądać za transportem do miasta. Bez problemu udało się kupić bilet na autobus Rio Uruguay za 700ARS. Ich kasa znajduje się na końcu budynku, po prawej stronie za wyjściem z parku. Okazało się,nże autobus ma kilka przystanków w mieście, więc zdecydowałem się jechać do samego końca, czyli Hito Tres Fronteras gdzie znajduje się miejsce graniczne między Brazylią, Paragwajem i Argentyną. Taka trochę cepelia – flagi, knajpy, budy z pamiątkami i nic więcej.
W drogę powrotną ruszyłem spacerkiem przez miasto. Po drodze zachwycałem się roślinnością i ptakami, których na jednym drzewie chyba było więcej niż podczas całej wyprawy w Patagonii.
W okolicach dworca autobusowego jest sporo knajp, padło na Doña Maria. Zatęskniłem za schabowym więc postanowiłem sprawdzić wersję argentyńską czyli Milanesa. Całkiem smaczne, słuszna porcja za ok. 30zł.
Z racji tego, że byłem w pobliżu dworca, postanowiłem sobie ogarnąć dojazd na lotnisko na następny dzień. Mile zaskoczony znajomością angielskiego w kasie Rio Uruguay już po kilku minutach miałem bilet za 9zł, miła odmiana po taksówce za 60zł.
Po drodze zakup piwka na wieczór i do hotelu. Miałem zarezerwowany El Guembe Suites. Bez szału, ale wygodne łóżko, basenik i mini śniadanie za 60zł – cóż więcej potrzeba w pojedynkę?
:) Po drodze takie coś mi wpadło w oko
:o
Wieczór spędziłem w miłym towarzystwie miejscowych, którzy byli głównymi gośćmi w hotelu. Jutro powrót na ostatni dzień do Buenos.Lot powrotny do AEP miałem o 8.45. Autobusy Rio Uruguay jeżdżą o pełnych godzinach, stwierdziłem, że o 7.00 będzie w sam raz. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że może się spóźnić a po drodze jeszcze jedzie na wodospady… O 7.15 zaczęło się robić nerwowo. Pocieszałem się tylko tym, że z FR24 wynikało, że mój lot jest jedynym w okolicach 9.00 więc inni też są w tej samej sytuacji. W końcu się pojawił - dojechaliśmy parę minut po 8.00, sprint przez kontrolę bezpieczeństwa i pod bramką zameldowałem się w połowie boardingu. Udało się
:)
Lot, jak każdy wcześniejszy o czasie, bez żadnych przygód. Po starcie jeszcze udało się pożegnać z wodospadami.
Tym razem udało się doładować SUBE więc za grosze w kombinacji autobus + metro wróciłem po mój bagaż do hotelu. Na ostatnią noc w Argentynie zdecydowałem się zmienić całkowicie standardy – wybór padł na 5-gwiazdkowy Park Tower, a Luxury Collection Hotel Buenos Aires. O samym hotelu napiszę później bo warto w paru słowach o nim wspomnieć
:)
Miałem do dyspozycji cały dzień w Buenos. Zwiedzanie postanowiłem zacząć od cmentarza Recoleta, do którego dojechałem miejskim autobusem. Na wejściu oczywiście niemiła niespodzianka – czyli 1400ARS i płatność kartą. Czy było warto? Tak bo pomimo, że nie jestem jakimś wielkim fanem nekropolii to można tam znaleźć ciekawe miejsca.
Ile razy wcześniej robiłeś coś podobnego? Pytam, jako zupełny laik w takim samowystarczalnym trekkingu, pod kątem ewentualnego doświadczenia, które musiałbym zdobyć, zanim wybrałbym się choćby w namiastkę takiego szlaku. Bo okolice piękne!
Parę razy się już zdażyło ale nigdy sam i nigdy więcej niż jeden dzień bez kontaktu z cywilizacją. Oman,Norwegia, Dolomity ale to trochę inna liga bo obok namiotu stało auto[emoji3]
Wspaniałe zdjęcia przepięknych miejsc, ależ wyprawa! Gratulacje.tropikey napisał:Ile razy wcześniej robiłeś coś podobnego? Pytam, jako zupełny laik w takim samowystarczalnym trekkingu, pod kątem ewentualnego doświadczenia, które musiałbym zdobyć, zanim wybrałbym się choćby w namiastkę takiego szlaku. Bo okolice piękne! Z tą walichą, co ją ciągasz po America del Sur będzie ciężko
;)
czy ja dobrze widze? ktos sie przeszedl po zamarznietej lagunie? koncem stycznia byla piekna lazurowa, ani sladu sniegu. Swietna relacja, czytam, ogladam, sprawdzam na mapie - o! bylam! o! pamietam! o! tez mam takie zdjecie
:-) Pisz dalej bo dobrze to idzie!
tropikey napisał:Ile razy wcześniej robiłeś coś podobnego? Pytam, jako zupełny laik w takim samowystarczalnym trekkingu, pod kątem ewentualnego doświadczenia, które musiałbym zdobyć, zanim wybrałbym się choćby w namiastkę takiego szlaku. Bo okolice piękne!Też o tym myślę już od dłuższego czasu i nawet kupiłem porządne buty trekkingowe (od czegoś trzeba zacząć)
:lol: W samej Patagonii już byłem i aż łezka się w oku kręci na widok lodowca - btw piękne zdjęcia. Obiecałem sobie tam wrócić - albo El Chalten albo Torres del Paine po stronie Chilijskiej.. tylko chyba brakuje mi odwagi do samotnej wyprawy
:oops:
Generalnie fajnie ze się dzielisz swoim wyjazdem. Tez tam byłem i wiem ze pewnie masz dużo endorfin. Może nie dawaj jednak wszystkich zdjęć jakie masz
:lol: bo wiele ujęć jest niemal takich samych, a różnią się tylko tym że stoisz metr dalej lub bliżej
;) Nie mnie, w sumie zazdroszczę. Zatęskniłem za tamtymi rejonami. Super
:)
Przepiekna czesc swiata! Pozmienialo sie tam z noclegami, w 2015 nie bylo wymogu rezerwacji. I straznicy wyganiali z punktow widokowych przed czasem zamkniecia szlaku
Nie da rady zobaczyć wszystkiego bez W. Możesz iść na wieże, jak ja w pierwszy dzień i wrócić. Albo lodowiec Grey z katamaranem w inny dzień (lewa kreska W). Ale to dwie osobne wycieczki i dwa wejscia do parku. Chyba,że zaszalejesz, przyjedziesz autem i weźmiesz nockę w hotelu na terenie parku.Moim zdaniem W jest warte wysiłku. Zawsze możesz dołożyć jeden dzień i rozłożyć to w czasie.
@OSK Relacja jak na zamówienie
:) za miesiąc będziemy w Patagoni. Świetnie się czytało i oglądało. Czekam na dalszy ciąg. Widzę, że nie udało Ci się złapać, tego słynnego wschodu słońca z Fitz Royem (chyba, że się tutaj nie chwalisz), a spałeś w parku. Nie dopisała pogoda, czy jakieś inne przeszkody losowe? Po której stronie podobało Ci bardziej Chile/Argentyna?
@OSKJestem pod ogromnym wrażeniem Twojej wyprawy. Szczerze podziwiam, zwłaszcza że ten sposób podróżowania jest mi niestety obcy (głównie przez swoją wygodę). Po przeczytaniu wszystkiego i obejrzeniu zdjęć mam nadzieję, że kiedyś znajdę w sobie na tyle odwagi, żeby pojechać w te miejsca w dokładnie taki sam sposób jak Ty to zrobiłeś. Wtedy z pewnością zgłoszę się do Ciebie po pomoc
:) Dzięki wielkie za tę relację!
@monroe dzięki za mile slowa[emoji3]Żebyśmy mieli jasność-ja z natury jestem leniwy. Do wysiłku trzeba mnie zmuszać. Lubię przysłowiową kanapę i tv. Ale uwielbiam się katować w takich sytuacjach podczas podróży. Satysfakcja jest ogromna, wspomnienia zostają na całe życie. Moje dzieciaki za chwilę idą do liceum, mam nadzieję,że jak już mi nogi będą odmawiać posłuszeństwa to mnie będą podtrzymywać. Aż nie padnę na twarz[emoji3]
Mega Ci zazdroszczę tej dobrej pogody na Fitz-Royu. Ja wprawdzie byłem w sierpniu (czyli w środku zimy) i po zamarzniętej Laguna Capri spacerowałem po lodzie to jednak dopiero Twoje zdjęcia pokazały mi to czego nie zobaczyłem. Podczas mojego pobytu zrozumiałem dobitnie co oznacza w rzeczywistości nazwa El Chalten: dymiąca góra - ani razu przez cały dzień nie pokazały się iglice. W TDP było już lepiej.
Piekne zdjecia, super relacja gratki !!! Powiedz tylko jak trafic taka piekna pogode jaka Ty miales? Ja lece 7 stycznia z Ams do Santiago pozniej Puerto Natales. I mam pytanie , czy w El Calafate jest problem z wymiana Euro, dolarow na peso? Nie chodzi mi oczywiscie o wymiane po oficjalnym kursie.
Z pogodą choćbym chciał to nie pomogę [emoji6] Ale teoretycznie teraz jest lato więc powinno być dobrze. Odnośnie walut to ja miałem całość gotówki wymienioną w Buenos. W El Calafate nie słyszałem 'cambio,cambio' co nie znaczy,że nie da rady tego ogarnąć. Popytaj w swoim hotelu.
benhen napisał: I mam pytanie , czy w El Calafate jest problem z wymiana Euro, dolarow na peso? Nie chodzi mi oczywiscie o wymiane po oficjalnym kursie.Nie ma problemu, choć kurs pewnie będzie delikatnie gorszy, niż w Buenos. Trzy lata temu po najlepszym kursie wymienić można było w restauracji Casimiro Bigua, zaraz obok jedynego w mieście kantoru. Na wejściu do restauracji stał kelner i na pytanie o wymianę prowadził po schodach na piętro restauracji. Ale tak jak piszę, to informacja sprzed covida. W razie czego wymienić można też w dużych sklepach z pamiątkami.E: W Googlach jest opinia do tej restauracji z wczoraj, według której wciąż można tam wymieniać.
Nvjc napisał:benhen napisał: I mam pytanie , czy w El Calafate jest problem z wymiana Euro, dolarow na peso? Nie chodzi mi oczywiscie o wymiane po oficjalnym kursie.Nie ma problemu, choć kurs pewnie będzie delikatnie gorszy, niż w Buenos. Trzy lata temu po najlepszym kursie wymienić można było w restauracji Casimiro Bigua, zaraz obok jedynego w mieście kantoru. Na wejściu do restauracji stał kelner i na pytanie o wymianę prowadził po schodach na piętro restauracji. Ale tak jak piszę, to informacja sprzed covida. W razie czego wymienić można też w dużych sklepach z pamiątkami.E: W Googlach jest opinia do tej restauracji z wczoraj, według której wciąż można tam wymieniać.Potwierdzam, byłem w listopadzie, kurs (1 - 280) gorszy, niż w Western Union ale bez żadnej kolejki (w WU tego dnia kolejka była na co najmniej kilka godzin). Jak się zapyta w kantorze o wymianę to Pan robi duże oczy i kieruje na pięterko do restauracji.Świetna relacja i fajne zdjęcia. Miło się czytało, ponieważ byłem w tym samym okresie, mój plan pokrywał się niemal w 100% z Twoim i jakbym czytał swoje wspomnienia.
Kurs w w wymienionej restauracji sprzed tygodnia 1- 330, tak informacyjnie tylko. Dzięki Twojej relacji @OSK zdecydowanie zmodyfikowałem swoje plany i przyznam, że był to dobry wybór. Odpoczywam właśnie w saloniku Star Alliance w Amsterdamie i po powrocie skrobnę kilka słów.Doskonała relacja, jestem pod wrażeniem!
Zdjęcie słabe po zza szyby niestety.
Puma – gatunek zagrożony wyginięciem, żyjąca w Patagonii. Szczególnie dużo ich jest w Torres Del Paine. Szacuje się, że mieszka tam między 50-100szt, więc chyba mieliśmy mega szczęście. Zgłębić temat można w 2. odcinku serialu na Neflix pt. Najsłynniejsze parki narodowe świata, czyta Barrack Obama :D
Na dworzec w Puerto Natales przyjechaliśmy ok. 22.00. Szybki spacerek do mojego hostelu i rano powrót do El Calafate. Od jutra, przez 4 dni codziennie jakiś lot więc zmieniam środek transportu na samolot z własnych nóg :)Dziś dzień w drodze. Najpierw autobus do El Calafate, następnie lot do Buenos.
W autobusie zacząłem sobie robić małe podsumowanie kosztów związanych z wizytą w TDP. I wyszło mi 870zł. Mogłem to obniżyć o całe 75zł, bo piwka to była ekstrawagancja. Koszty jedzenia wrzuciłem to budżetu w PL, wszystko co zabrałem zużyłem. Warto też zwrócić uwagę, że pomimo niewielkich kosztów to o całe 800PLN więcej niż w Parque Nacional Los Glaciares w AR :shock: . Ale ogólny przekaz jest taki, że można to zrobić niewielkim kosztem.
Z kolei mój ranking porównujący oba parki wygląda następująco:
Oczywiście standard noclegów w TDP można podnieść, to ocena nieobiektywna w tym przypadku. Na korzyść PNLG przemawia również to, że wszystkie miejsca można zobaczyć bez konieczności noclegu po drodze, po prostu są możliwe jednodniowe wycieczki z El Chalten. W TDP to jest niemożliwe. Także jakby ktoś miał dylemat albo brak czasu, żeby zobaczyć oba miejsca to bardziej polecam PNLG, co nie zmienia faktu, że TDP jest również ciekawy.
Po cichu liczyłem, że po przyjeździe do El Calafate uda mi się skoczyć na miasto i zrobić powtórkę z wyżerki. Marzyłem o ponownym steku :twisted: No ale czas spędzony na granicy spowodował, że autobus wjechał na dworzec dopiero o 14.00. Miałem ok. 1,5h do transferu z dworca na lotnisko, więc spędziłem je delektując się quesadilla i piwkem w sprawdzonym już Mexico Street Food Calafate.
Ves Patagonia miał przyjechać o 15.45 jednak był chyba dobre pół godziny później. Okazało się, że czas odjazdu to wyjazd z miasta, po drodze na dworzec zbierał jeszcze pasażerów. Ciśnienia jakiegoś na dojazd nie miałem, lot o 18.15 a saloniku w FTE niestety brak. Z racji tego, że lot narodowym przewoźnikiem to z odprawą online, spokojnie oczekiwałem sobie na boarding pod gate, nie przewidując jakiś większym problemów bagażowych. Niestety było małe deja vu z lotu BCN-ZRH. Prawdopodobnie z racji odprawy online, ponownie czerwona lampka podczas skanowania karty :evil: Rzut oka na bagaż i uwaga; zostałem poproszony o wyjście na landside i nadanie bagażu. Szybki sprint na dół, pomimo kolejki podszedłem do stanowiska Aerollinas Argentinas. Szykuję już kartę do opłacenia nadbagażu, a tymczasem po otagowaniu plecaka znów usłyszałem „enjoy your flight”! No opatrzność nade mną czuwa :)
Boarding jako jeden z ostatnich, ale zdążyłem.
Przylot do AEP o czasie, czyli 21:00. postanowiłem, że korzystając z informacji z forum kupię kartę SUBE i dojadę do hotelu autobusem. Jak kartę udało się kupić w kiosku w pobliżu Mc Donald’s to doładować już nie, jakiś błąd terminala. Jest jeszcze jeden punkt w pobliżu food trucków na zewnątrz terminala, gdzie spróbowałem doładować i to samo. I tym sposobem z pustą kartą SUBE wylądowałem w Uberze.
Z racji tego, że na odpoczynek przed kolejnym lotem nazajutrz miałem raptem parę godzin, to wybierając hotel kierowałem się tylko ceną. Wybrałem przybytek o nazwie El Porteno. Dobra lokalizacja w centrum, ale standard 2* więc nie spodziewałem się cudów. Najważniejsze, że miała być łazienka i king bed :) . Nie był to jakiś pensjonat, tylko normalny duży hotel, pomimo to po wyjściu z Ubera czekała na mnie niespodzianka. Otóż drzwi wejściowe były zablokowane, a na nich kartka zaraz wracam, co przetłumaczyli mi inni goście czekający na wejście. W międzyczasie od wewnątrz też zrobiła się grupka ludzi chcących wyjść! Na dokładkę 2 x Uber Eats i zrobił się mały korek przed hotelem. Lekko zirytowany w końcu doczekałem się aż łaskawie ktoś od wewnątrz się pojawił i jak gdyby nigdy nic zasiadł w recepcji.
Nie powiem, pomimo dość prymitywnych warunków to pod prysznicem czułem się jakbym wygrał w totka 8-) I ustalmy jedno, cokolwiek by to nie było to porównanie komfortu namiot vs. jakikolwiek ho(s)tel to jak FR do F w SQ :)
Jutro zmieniam strefę klimatyczną, ale nie żegnam się jeszcze z Argentyną. Dobranoc!Pobudka o 4.00 i Cabify (niestety) na EZE za 3500ARS. Ale to był jedyny lot wczesno-poranny do Puerto Iguazu. Zamierzałem tam spędzić aktywnie jeden dzień, żeby w kolejnym od rana być z powrotem w Buenos. Chciałem koniecznie zostać jeszcze jeden dzień w stolicy. Poza tym czekała na mnie tam nagroda ale o tym później.
Lot bez większych emocji, bo i bagaż tylko podręczny – praktycznie wszystko poza elektroniką i japonkami zostawiłem w hotelu, żeby odebrać na następny dzień.
Zdecydowałem się na przejazd do wodospadów bezpośrednio z lotniska, niestety Uber nie działa, więc jedyną opcją jest oficjalne taxi za chyba 3000ARS, z tego co pamiętam. Szybki zakup biletu i pomimo tego, że wiedziałem o zamkniętej Garganta del Diablo ruszyłem na zwiedzanie.
Niecały rok temu byłem po stronie brazylijskiej. Ze względu na covida, nie udało się wtedy mi zaliczyć drugiej strony. Korzystając z tego, że byłem w ‘okolicy’ postanowiłem sprawdzić czego można się spodziewać po stronie argentyńskiej. I było całkiem ok, zabrakło na pewno efektu ‘wow’, wiedząc czego można byłoby się spodziewać gdyby kilka tygodni wcześniej intensywne opady deszczu nie zmyły głównego punktu widokowego. 10-cio krotna ilość wody w stosunku do tego co płynie tam normalnie zrobiło swoje:
Ale absolutnie nie narzekałem. Przede wszystkim, dlatego że jeszcze 24h temu byłem w dość surowym klimacie a widząc zmianę flory i fauny uśmiechałem się sam do siebie. Wspaniałe uczucie :)
A same wodospady zaprezentowały się tak:
Obejście wszystkich dostępnych ścieżek zajęło mi chyba 2h, stwierdziłem że nie oddam tak łatwo moich 4000ARS za bilet. Znalazłem w miarę spokojne miejsce na kawkę i przeczekałem aż wycieczki zorganizowane się ewakuują. To był strzał w 10-tkę. Zrobiło się spokojniej a w dodatku światło w godzinach popołudniowych jest lepsze do fotek.
Na koniec jeszcze pogadałem chwilę z wycieczką dzieciaków z Paragwaju. Widać,że yerba też popularna.
Usatysfakcjonowany zacząłem się rozglądać za transportem do miasta. Bez problemu udało się kupić bilet na autobus Rio Uruguay za 700ARS. Ich kasa znajduje się na końcu budynku, po prawej stronie za wyjściem z parku. Okazało się,nże autobus ma kilka przystanków w mieście, więc zdecydowałem się jechać do samego końca, czyli Hito Tres Fronteras gdzie znajduje się miejsce graniczne między Brazylią, Paragwajem i Argentyną. Taka trochę cepelia – flagi, knajpy, budy z pamiątkami i nic więcej.
W drogę powrotną ruszyłem spacerkiem przez miasto. Po drodze zachwycałem się roślinnością i ptakami, których na jednym drzewie chyba było więcej niż podczas całej wyprawy w Patagonii.
W okolicach dworca autobusowego jest sporo knajp, padło na Doña Maria. Zatęskniłem za schabowym więc postanowiłem sprawdzić wersję argentyńską czyli Milanesa. Całkiem smaczne, słuszna porcja za ok. 30zł.
Z racji tego, że byłem w pobliżu dworca, postanowiłem sobie ogarnąć dojazd na lotnisko na następny dzień. Mile zaskoczony znajomością angielskiego w kasie Rio Uruguay już po kilku minutach miałem bilet za 9zł, miła odmiana po taksówce za 60zł.
Po drodze zakup piwka na wieczór i do hotelu. Miałem zarezerwowany El Guembe Suites. Bez szału, ale wygodne łóżko, basenik i mini śniadanie za 60zł – cóż więcej potrzeba w pojedynkę? :)
Po drodze takie coś mi wpadło w oko :o
Wieczór spędziłem w miłym towarzystwie miejscowych, którzy byli głównymi gośćmi w hotelu. Jutro powrót na ostatni dzień do Buenos.Lot powrotny do AEP miałem o 8.45. Autobusy Rio Uruguay jeżdżą o pełnych godzinach, stwierdziłem, że o 7.00 będzie w sam raz. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że może się spóźnić a po drodze jeszcze jedzie na wodospady… O 7.15 zaczęło się robić nerwowo. Pocieszałem się tylko tym, że z FR24 wynikało, że mój lot jest jedynym w okolicach 9.00 więc inni też są w tej samej sytuacji. W końcu się pojawił - dojechaliśmy parę minut po 8.00, sprint przez kontrolę bezpieczeństwa i pod bramką zameldowałem się w połowie boardingu. Udało się :)
Lot, jak każdy wcześniejszy o czasie, bez żadnych przygód. Po starcie jeszcze udało się pożegnać z wodospadami.
Tym razem udało się doładować SUBE więc za grosze w kombinacji autobus + metro wróciłem po mój bagaż do hotelu. Na ostatnią noc w Argentynie zdecydowałem się zmienić całkowicie standardy – wybór padł na 5-gwiazdkowy Park Tower, a Luxury Collection Hotel Buenos Aires. O samym hotelu napiszę później bo warto w paru słowach o nim wspomnieć :)
Miałem do dyspozycji cały dzień w Buenos. Zwiedzanie postanowiłem zacząć od cmentarza Recoleta, do którego dojechałem miejskim autobusem. Na wejściu oczywiście niemiła niespodzianka – czyli 1400ARS i płatność kartą. Czy było warto? Tak bo pomimo, że nie jestem jakimś wielkim fanem nekropolii to można tam znaleźć ciekawe miejsca.