0
Cynamonek 8 stycznia 2015 16:55
Do tego wyjazdu przygotowaliśmy się z Aleksem przez miesiąc, bowiem za wcześnie wykupiłam bilety i to w promocji. Aleksa poznałam tutaj, na forum i jak tylko pojawiła się propozycja wyjazdu gdzieś na Bałkany, to nie zastanawiałam się ani chwili i rzuciłam nazwy krajów. Wybór padł na Albanię i Macedonię. Mieliśmy do wykorzystania urlopy, więc zdecydowaliśmy się na niepełne 9 dni. Potem było integracyjne spotkanie w Krakowie, ponieważ tam mieszka i pracuje. Dni leniwie mijały, a ja doczekać się nie mogłam i w końcu nadeszła ta chwila. Poniżej podaję terminy lotów.

Katowice - Bergamo, 18.10, 39 zł
Bergamo - Skopje, 19.10, 10 euro
Skopje - Bergamo, 27.10, 60 zł
Bergamo - Kraków, 27.10, 20 euro - lot kolegi
Bergamo - Warszawa Okęcie, 1.11 - mój lot

18.10.2014 (sobota)


Przyjazd Polskim Busem z Warszawy do Katowic o godz. ok. 12. Ruszyłam w stronę Galerii Katowickiej, by troszkę odsapnąć i poczekać na przybycie mojego towarzysza podróży, a potem razem jakoś zabijaliśmy czas rozmowami o czymś istotnym i o niczym. Następnie doczłapaliśmy się na przystanek autobusowy znajdujący się 150 m od galerii, skąd odjechaliśmy autobusem nr 830 na dworzec główny w Bytomiu, gdzie po 17 mieliśmy następny, bezpośredni na lotnisko w Pyrzowicach. Dłużące się minuty w końcu zamieniły w godzinę, a po kilku przystankach nagle coś mi się odwidziało i wysiedliśmy. Nie pytajcie, z jakiego powodu. Wtedy znaleźliśmy się w nie lada impasie, gdyż następny busik był dopiero za 1,5 h! A to już byłoby za późno dla mnie i Aleksa. Szybko zastanawialiśmy się, co i jak, jednak musiało minąć kilka minut, zanim spotkaliśmy idącego ulicą policjanta. Spytaliśmy się jego o skrótowy dojazd na lotnisko, a ten pomimo gorących chęci i porad niewiele nam pomógł, ale jednak podał numer taksówki. Miał niezły ubaw z naszej, a właściwej mojej malutkiej przygody… No cóż, nie mieliśmy innego wyjścia jak tylko zamówić taksówkę. Po 15 min kierowca doholował nas na airport. Najważniejsze jest to, że mieliśmy trochę czasu w zapasie. Niedawno kupiłam nowiutki plecak 40-litrowy marki Qoechua Forclaz i miałam przetestować ciężar, a jako żem kobieta to zabrałam trochę więcej rzeczy i jakoś musiałam je upchnąć w kieszeniach kurtki. Spokojnie przeszliśmy przez odprawę. Przed godz. 21 wylądowaliśmy na lotnisku Bergamo Milan, na którym po raz pierwszy byłam. Nie minęło nawet parę minut, a już po nas przyjechał przemiły Carlo, u którego mieliśmy nocleg. Włocha poznałam na portalu couchsurfing.pl, który polega na dobrowolnym goszczeniu czy spotykaniu się z gośćmi ze wszystkich zakątków świata. Super idea! Krótka rozmowa głównie o celu Naszego tripu, kolacja, a potem pójście w kimę.

19.10.2014 (niedziela)

Pobudka o 7.00. W końcu nadszedł ten upragniony dzień, na który czekaliśmy od miesiąca, a momentami wydawało mi się, że nadto za długo. Rześki i słoneczny poranek w Bergamo. Po obfitym śniadaniu zrobionym przez Carla pojechaliśmy na lotnisko...O godzinie 11.45 na lotnisku imienia Alexander The Great, którego nazwa ucieszyła kolegę nie było normalnych autobusów do miasta Skopje, jedynie taksówki i jeden turystyczny autokar. Rozważałam branie pierwszego autostopa, lecz niestety ulegając Aleksowi wsadziliśmy tyłki do autokaru (2,5 euro=150 DEN/ os.). Po jakichś 15 min byliśmy przed Holiday Inn, gdzie od portiera załatwiłam darmowe hasło do WIFI. Krótki odpoczynek, planowanie, co dalej robimy. Pogoda była idealna na noszenie bluzek z krótkimi rękawami. Z hotelu ruszyliśmy wzdłuż rzeki Wardar w stronę mostku i stanęliśmy przed gigantycznym statkiem, a nieopodal stały nowoczesne obiekty publiczne: Narodowe Muzeum Archeologiczne i Financial Police Office. Na balustradzie mostu Eye Bridge wdzięcznie stoi rząd pomników upamiętniających historyczne postacie, o gustownych latarniach nie wspominając.

wrak.JPG


most.JPG

Po drugiej równoległej jest XV- wieczny Kamienny Most, łączący nowoczesny przepych ze starą, muzułmańską dzielnicą Czarsziją (Čaršija).
Kamienny Most.JPG

Nieco dalej udaliśmy się w stronę bulwaru Goce Delcheva – imię pochodzi od wybitnego działacza niepodległej Macedonii, by luknąć na Daut Pasha Hamam, a następnie doczłapaliśmy się na górę twierdzy Kale, którą w całości obeszliśmy. Obecnie fortyfikacja służy jako miejsce odpoczynku i dobra baza widokowa na miasto.
twierdza Kale.JPG

Gdzieś w ukrytym podwórku w tejże dzielnicy natrafiliśmy na cerkiew św. Spasa w kształcie prostokątnym z absydą, który jest wkopany w ziemię. W środku znajduje się oryginalny, drewniany ikonostas będący dziełem ludzkich rąk. Muzułmańska dzielnica Czarsija pełna jest starych i klimatycznych uliczek z wieloma tureckimi zabytkami pochodzącymi z czasów średniowiecznych.
klasztor.JPG


jakiś meczet.JPG

W gąszczu labiryntu z wąskimi, brukowanymi uliczkami znajdzie się mnóstwo kawiarni, sklepów z pamiątkami czy knajp. Skoro mowa o jedzeniu, to zawitaliśmy do knajpy stylizowanej na modłę gruzińską o nazwie "Vinoteka Temov" mieszczącej się na brukowanej ulicy Gradiste 1A. Najedzeni i ze zdwojoną energią wyszliśmy z tego miejsca w stronę Bit Pazaru, największego targu w mieście.
Bit Pazar.JPG

A jako, że to był niedzielny dzień wszystko było otwarte, nawet fryzjer czy sklep mięsny. Z zaciekawieniem przyglądałam się ludziom, a także towarom leżącymi na brukowanej uliczce. Jakby czas zatrzymał się… Po przejściu kilkuset metrów natrafiliśmy na meczet wezyra Mustafy Paszy (1492 r.) znajdujący się na wzgórzu nad Starym Bazarze, a faktem jest to, że jest najstarszą świątynią muzułmańską w całym kraju.
meczet.JPG

Naprzeciwko owego meczetu mieści się Muzeum Macedonii posiadające bogate dzieła począwszy od antycznych poprzez tureckie aż do zbiorów z czasów wojen bałkańskich XX wieku,a na dziedzińcu jest karawanseraj (turecki zajazd). Dalej jest meczet Murata Paszy z zabudową łaźni tureckiej i okazały Teatr Narodowy otwarty w zeszłym roku. Kolejnym, świętym przybytkiem, jaki zastaliśmy był ortodoksyjny kościół św. Demetriusza. Opuszczając to niezwykłe miejsce rodem z Orientu obiecałam sobie, że jeszcze raz tu zawitam. W poszukiwaniu przystanku autobusowego zawróciliśmy na most, tym razem kamienny podziwiając nowiutki i centralny plac, na którym stoi monumentalny pomnik z nietypowymi proporcjami. Wojownik na koniu (Warriors War), o którym mowa przedstawia 12-metrową postać jeźdźca na koniu, a pod cokołem stoi 8 figur żołnierzy wykonanych z kamienia. Okolice pomnika otaczają cztery lwy z brązu.
Warriors War.JPG


plac Macedonia.JPG

W chwili obecnej trwa modernizacja i rewitalizacja większości budynków użyteczności publicznej. Według mnie stolica ma to coś w sobie, co wyróżnia ją na tle innych największych metropolii europejskich, a estetyka mogłaby być lekko zmodyfikowana, bo na razie mocno trąci nacjonalistycznym stylem z domieszką kiczu. Jeżeli chodzi o pomniki wszelkich rodzajów czy różnych wielkości, to zupełnie straciłam rachubę czasu licząc je. Na pewno pod tym względem miasto przewyższa pozostałe stolice europejskie. Jedno trzeba przyznać temu miastu, że w krótkim czasie stało się nowoczesne.

Godzina popołudniowa. W końcu znaleźliśmy przystanek na Bulevardi Aradhat Partizane, jednakże po przestudiowaniu rozkładu jazdy w języku macedońskim przypominającym zawijasy cyryliczne jakoś opornie mi szło, więc musieliśmy poprosić o pomoc dziewczynę siedzącą na ławce. Po ulicy jeździły dwupiętrowe autobusy rodem z Londynu, ale także te normalne, czerwone. Minęło parę minut, zanim z tą dziewczyną wsiedliśmy do autobusu nr 50, który miał nas zawieźć na sam koniec miasta. Darowaliśmy sobie kupno biletu, a pasażerowie po wsiadaniu za każdym razem kupowali u kierowcy. W końcu wysiedliśmy blisko autostrady A2 w miejscowości Kondovo. Po przejściu na drugą stronę jezdni staliśmy jak wariaci machając do kierowców, a ja nieco sceptycznym tonem zwróciłam się do Aleksa, że to najbardziej szalony pomysł. Nie udała się jemu ta sztuka, więc wzięłam sprawy w swe ręce i już po 5 minutach oczekiwania udało się. Mój pierwszy sukces, hurra! Jechaliśmy z trzema Turkami do Tetova, po czym następnego stopa złapałam i to z przemiłą parą z Gostivaru, Meleke i Jasinemi. Nie dość, że okazali się sympatyczni, to jeszcze kupili nam bilety w cenie 390 DEN na osobę, czym mnie zaskoczyli...Nie będę wnikała w szczegóły. Dodatkowo prócz opłaty za bilety dali 10 euro, a to już za wiele szczęścia naraz. Przy okazji wypiliśmy kawę na świeżym powietrzu plotkując o wszystkim. Czas mijał bardzo miło, po czym pożegnawszy się z żalem z darczyńcami wsiedliśmy do autokaru turystycznego.

Po dwóch godzinach jazdy autobusem udaliśmy się z dworca do pensjonatu „Villa Anastasia” mieszczącego się na ulicy Pitu Guli 396. Wybraliśmy to miejsce ze względu na bardzo bliskie połączenie z jeziorem i komfort. Przywitali nas mili właściciele, wpierw zapraszając do salonu na herbatkę i rozmowy. Zapłaciłam kartą dolarową za nocleg, co wyszło mi 700 DEN na dwie osoby. Właścicielka była bardzo sceptycznie nastawiona do naszego pomysłu z autostopami, gdyż straszyła niebezpieczeństwem i pustką na ulicach. I tak swoje wiedziałam. Zostaliśmy zasypani gradem pomocnych porad, z których oczywiście nie skorzystaliśmy. Zapamiętałam sobie godziny odjazdu autobusów z Ochrydy do Naum: 11.30, 13.30, 15.30, a bilety kosztują 110 DEN w jedną stronę. Może Wam się to przydać, ale jak dla mnie już lepiej łapać stopa na taki mały dystans. Za dojazd do Strugi naliczają sobie 0,6 euro. Podziękowawszy życzliwym gospodarzom za herbatę udaliśmy się na górę do pokoju na spoczynek.Wrzucam kilka zdjęć z Bit Pazaru, największego Starego Bazaru na Bałkanach. Znajdzie się tam ubojnie mięs, złomowiska, złotników czy nawet golibrodę. W rzeczywistości lepiej wygląda niż na zdjęciach i pachnie czymś orientalnym.

P.S. Próbowałam dodawać zdjęcia obok siebie, lecz po kilku próbach nie udało się. Może ktoś wie, jak to rozgryźć ?


DSC00331.JPG


DSC00330.JPG


DSC00329.JPG


DSC00328.JPG



20.10.2014 (poniedziałek)

Pobudka o 8.00 ej, ogarnięcie się i kawa od gospodarzy. Ciepły, słoneczny poranek. Pierwszą myślą było porządne śniadanie, więc w tym celu udaliśmy się do marketu znajdującego się nieopodal głównego placu miasteczka, gdzie kupiłam niezdrowe przekąski (na co dzień nie preferuję). Potem gdzieś na turystycznej ulicy był sporej wielkości targ z przeróżnymi rękodziełami, warzywami czy owocami. Znajdą się również regionalne sery i inne artykuły spożywcze. W tym momencie żałowałam, że nie miałam przy sobie dinarów, to może wtedy bym kupiła wiązkę specjalnej herbaty.
targ w Ochrydzie.JPG


plac Ochrydy.JPG


Po przejściu paru kroków weszliśmy kamiennymi schodami do Górnej Bramy, a dalej szliśmy wzdłuż wysokich murów twierdzy Samuela pochodzącej z IV p.n.e., która właściwie jest ruiną. Domki w stylu śródziemnomorskim są usytuowane pomiędzy wąskimi i kamienistymi uliczkami wzniesionymi na tarasach. Wszędzie widzi się bielone ściany i spadziste dachy domków, kolorowe ogródki oraz owoce rosnące na drzewach. Skoro mowa o tych ostatnich, kusiło mnie tak do tego stopnia, że bezwstydnie zerwałam parę granatów, kiść winogron czy nawet figi. Nic lepiej nie smakuje jak świeżo, zerwane owoce prosto z gałęzi, zwłaszcza figi.
twierdza Samuela.JPG


ogródek.JPG

Dotarłszy do bramy twierdzy uznaliśmy, że nie opłaca się za nędzne 30 DEN (2 zł) wejść tam, skoro i tak widać w całej rozciągłości z dołu czy znad jeziora Ochrydzkiego. Schodząc pośród gęstego zagajnika dotarliśmy na wzgórze Plaosnika, czyli zespół archeologiczny wraz z przylegającą do niego zabudową. O ile słyszałam, odbudowany sprzed kilku lat temu cerkiew św. Pantelejmona podobno stanowi pierwowzór z IX wieku, jednakże zachowały się stare mury.
cerkiew św. Pantelejmona.JPG

Warto także przyjrzeć bliżej fantastycznym mozaikom na odkrytych wykopaliskach. Jest takie powiedzenie, że Ochryda (Ohrid) to miasteczko z 365 cerkwiami tak jak wszystkie dni w roku. Jak można łatwo domyśleć się, większość z nich nie przetrwała próby czasu. Kierując się kilkaset metrów dalej można ujrzeć zapierający dech w piersiach cerkiew św. Jana Teologa w dzielnicy rybackiej zwanej Kaneo, położony na skarpie ponad jeziorem. Wyobraźcie sobie cudnej urody ceglastą świątynię wybudowaną prawdopodobnie w XV wieku na tle nieba mieniącego w przeróżnych odcieniach niebieskiego i tafli wody jeziora Ochrydzkiego. Po prostu magiczny widok, cóż z tego, że malutki obiekt.
cerkiew św. Jana Teologa.jpg

Poniżej skarpy jest cerkiew św. Petka wykuty w skałach, z których wypływa źródełko.

-- 09 Sty 2015 15:57 --

Znowu wracamy do Górnej Bramy i to inną drogą, aby zobaczyć teatr antyczny pochodzący z okresu hellenistycznego i to zachowany w całkiem niezłym stanie.
teatr antyczny.JPG

Mijając tradycyjną zabudowę domków natrafiliśmy na jeden z najważniejszych cennych zabytków w Macedonii, a mianowicie cerkiew św. Zofii. W tej dużej budowli z kolumnami i łukami na zewnątrz można docenić oryginalne freski sprzed XI wieku, jednak nie wszystkie przetrwały. Po chwili znaleźliśmy się nad drewnianym pomostem, a wokół są wąskie i kamieniste plaże. Akurat my byliśmy poza sezonem,więc mogliśmy nacieszyć się błogą ciszą i delektować się pięknem otoczenia.
pomost.JPG

Wzdłuż brzegów jeziora są urocze wille przerobione na restauracje czy hoteliki. Kolejnym zabytkiem przy drodze był kościół Matki Boskiej Peribleptos (1295 r.) w stylu bizantyjskim, posiada on niezwykłą kopułę coś na kształt krzyża, ale również niezwykłe freski zachowane z tamtych czasów, które niestety ucierpiały z powodu wilgoci przeciekającej przez dach.
cerkiew św. Peribleptosa.JPG

Bliżej umiejscowiona jest Galeria Ikon z zasobnym zbiorem dziedzictwa słowiańskiego i różnymi dziełami przedstawiającymi postacie religijne, a następnie dotarliśmy na gwarny bulwar macedoński zagęszczony w budki z kebabami, sklepiki z pamiątkami czy restauracje. Po obejrzeniu godnych uwag zabytków i niezwykłej urbanistycznej zabudowy usytuowanej na stromych tarasach mogę śmiało stwierdzić, iż Ochryda zasłużenie dostała wyróżnienie na liście światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO w 1979 roku. Ponadto miasteczko z bardzo bogatą historią powstania bodajże z IV wieku położone jest nad najstarszym, tektonicznym w całej Europie jeziorem Ochrydzkim (358 km2) i u stóp pasma górskiego Galiczcica.
Ochryda.JPG


jez. Ochrydzkie.JPG


Byłam zachwycona miasteczkiem podobnie jak mój nieoceniony kompan. Na pewno kiedyś tu zawitam, chociażby w drodze do Grecji. Miasteczko można na spokojnie zwiedzić w 3-4 h. Minuty bezlitośnie szybko mijały, a my już musieliśmy zbierać się… W końcu dotarliśmy na koniec bulwaru turystycznego i czas w drogę. Zaliczyliśmy trzy autostopy (policjant, mafioso z kucykiem i wypasionym audi, drwal), ale z nich najśmieszniejsze było to, iż dopiero w aucie zorientowałam się, że nas wozi stróż prawa. Natomiast z mafioso mówiącym słabo po włosku, bo mi na takiego wyglądał dojechaliśmy do Peshtani. Puste plaże, w głąb jeziora o kolorze czystego nieba wbite drewniane pale, bezkresne zielone tereny górskie – tylko zachwycać się.
Peshtani.JPG


Peshtani 1.JPG


Po przejściu paru kroków w nadziei na łapanie darmowego transportu byliśmy bezradni, więc usiedliśmy sobie na murku. Zastanawiałam się nawet, czemu do diabła przez te okolice nie przejeżdża bus do St. Naum, o którym mówiła właścicielka Vilii Anastacia. Już powoli zatrzymuje się terenówka, lecz nic z tego! Po jakichś 15 minutach oczekiwania w końcu zatrzymał się pikap z drwalem. Co z tego, że brudne siedzenie a kierowca też nie lepszy, to dla mnie przede wszystkim liczył się czas. Wysadził nas w wiosce Trpejca położonej pomiędzy jeziorem a górami. Stąd można udać się wyboistą drogą liczącą jakieś 20 km nad jezioro Prespa, leżące na terenie trzech krajów (Macedonia, Albania, Grecja). Krótkie podziwianie okolic, a po chwili zatrzymałam samochód z kierowcą, z którym dokonaliśmy transakcji wymiennej z naszych euro na dinary. Za to on podwiózł nas do przejścia macedońskiego, a tam spotkaliśmy parę Niemców z Monachium. O dziwo, młody mężczyzna mówił dobrym polskim, czym miło nas zaskoczył (studiował w Polsce). Po podzieleniu się garściami informacji i dokonaniu wymiany dinarów na ich leki (na naszą korzyść) przebrnęliśmy przez bramki albańskie w Tushemisht. Wreszcie znaleźliśmy się na terenie Albanii, czyli jednym z najbardziej nieodkrytych i dość mało popularnych krajów w Europie. Przed bramkami zaczepiłam parę nieznajomych w aucie z nadzieją, że może nas podwiozą do centrum Pogradca, co oczywiście uczynili bez wahania. Z Pogradca do Korczy jechaliśmy taksówką (200 leków od osoby), którą z własnej lekkomyslności złapałam przy drodze. Wszędzie były pasące się kozy czy owce na łagodnych zboczach górskich. Godzina 17.00. Korcza (Korçë) założona pod koniec XV wieku za panowania sułtana Mehmeda II leży na środku płaskowyżu o wysokości 700 m n.p.m. Zabytki i obiekty różnego rodzaju zachowane są przeważnie w stylu europejskiej architektury lat 20. i 30. XX wieku. Ciekawostką jest to, że właśnie w tym mieście w 1887 roku założono pierwszą szkołę albańską, a Enver Hodża uczęszczał do liceum francuskiego. Udaliśmy się do starej części miasta, a tam zastaliśmy w stanie zaniedbanym XVIII-wieczny hotel – Hani i Elbasanit. Naprzeciwko tego zabytkowego hotelu mieści się opustoszały rynek, który kiedyś w czasach antycznych był niezwykle gwarny.
bazar w Korczy.JPG

Nie należy również zapomnieć o jednym z najstarszych meczetów w kraju, umiejscowionym niedaleko rynku. Założony w 1494 roku Dżami Mirahori posiada malowidła ukazujące Mekkę i Medynę. Idąc prosto w stronę hotelu Granda napotkałam spojrzenia wielu mężczyzn, mimo że jakoś specjalnie nie wystroiłam się. Na głównym deptaku mijaliśmy Muzeum Sztuki Średniowiecznej, Muzeum Archeologiczne oraz Muzeum Edukacji.
deptak w Korczy.JPG

Po obu stronach bulwaru można dojść do dzielnic ze starymi budynkami i krętymi uliczkami. W tle jest prawosławna katedra św. Jerzego z potrójną absydą i dwoma strzelistymi wieżyczkami, a po prawej stronie znajduje się knajpa z ogródkiem piwnym.
katedra św. Jerzego.JPG


Już ściemniało, a my podjęliśmy decyzję o opuszczeniu miasteczka, gdyż czekał nocleg u Thomasa poznanego na CS. Późnym popołudniem na stacji paliwowej złapałam transport do Plasy z alkoholikiem (bo czuć było od niego gorzałą), a ten chciał z innymi towarzyszami z baru na stacji paliwowej zarobić na nas (aż 40 euro za podwiezienie!). Wtedy tam uznaliśmy, że nie ma sensu dalej łapać i ostatecznie Aleks wstukał smsa do Thomasa, by po nas przyjechał. Dodam, że do Hoçisht mieliśmy zaledwie 15 km, jednakże ze względu na ciemność i brak komunikacji było nieco niebezpiecznie, więc nic dziwnego że musiał po nas pofatygować się ze swoim kolegą (prywatna taksówka). Wkrótce zostaliśmy bardzo miło powitani przez rodzinę Thomasa (babcia, dziadek, mama). Domek z patio zakrytym winoroślą, podobnie jak wiele innych utrzymany był w stylu greckim, nie bez powodu, gdyż ta niezwykle malownicza wioska położona w pasmach górskich Morave leży zaledwie o parę km od greckiej granicy. Wyraźnie widać tu wpływ greckiej tradycji i architektury, a mi rodzina Thomasa nie wyglądała na typowych Albańczyków, ale co ja mogę o tym wiedzieć… Mama gospodarza przygotowała wystawną kolację, na którą składały się mięciutkie pieczywo, udka kurcze, plastry pomidora i wreszcie słynny ser typu kaszkawał (kaçkaval). Spotkał mnie też miły zaszczyt, gdyż dostałam osobny i duży pokój. O chwilowym zgubieniu telefonu i mapy samochodowej Albanii na brukowanej ulicy nie wspomnę. Zauważywszy na kredensie butelkę ouzo strzeliłam sobie kieliszek. Jest to popularna grecka wódka anyżowa z zawartością do 50%, ale jak łatwo można sobie wyobrazić, była dla mnie za mocna i pachniała nieco bimbrem. Ogarnięta i zmarznięta w końcu walnęłam się na łóżko, z myślą, że jutro będzie bardzo intensywnie.21.10.2014 (wtorek)

Wstałam przed 7.00 i zeszłam na dół na patio, z którego jest osobne wejście do łazienki. Odczuć dało się rześkie i górskie powietrze napływające znad gałęzi winorośli. W końcu obudziłam przyjaciela, bo ten w odróżnieniu do mnie zwykle twardy sen miewa. Po śniadaniu weszliśmy schodami na taras domku, by rozkoszować się wspaniałymi widokami Morave skąpanymi w porannym słońcu.
Hocisht.JPG

Thomas miał pracę w oddalonej o 7 km w Bilishnt (prowadzi tam praktykę dentystyczną), więc pożegnawszy z jego rodziną razem z jego znajomym wyruszyliśmy. Po wysadzeniu nas na przystanku autobusowym podziękowałam Thomasowi za wspaniałą gościnę i udaliśmy się na ulicę, a po paru minutach machnęłam na auto z synem i mamuśką. Z Korçë złapałam drugi stop w stronę Pogradca, lecz przejechał zaledwie parę km, po czym czekaliśmy kilka minut. Spotkała nas zabawna sytuacja, bowiem staruszkowie podeszli pewnie w celu niesienia pomocy i po kilkukrotnych tłumaczeniach z naszej strony nie zrozumieli uniwersalnego słowa autostop bądź kembimi (po albańsku oznacza samochód), w końcu jednak miałam dość i zignorowawszy ich przeszłam parę kroków. Po chwili zatrzymał się samochód dostawczy kierowany przez Malbora z Pogradca, z którym do tej pory utrzymuję znajomość. Zaprosił nas na kawę do kawiarni okupowanej przez facetów od nastoletniego do starczego wieku patrzących na mnie ze zdziwieniem i nieco zaskoczeniem, bowiem byłam jedyną kobietą. Jak zwykle zresztą. Ponownie zawitaliśmy do Pogradca założonego w XVIII wieku, tym razem na spokojnie. Zrobiliśmy spacerek na promenadzie wzdłuż brzegu jeziora Ochrydzkiego, podziwiając niezwykłe krajobrazy i panów grających w tryktraka - jest to popularna gra.
tryktrak.JPG


staruszkowie na ławce.JPG


plaża w Pogradcu.JPG

Ze względu na łagodny klimat i doskonałe warunki do uprawiania sportów wodnych (wędkarstwo, pływanie, wioślarstwo, itd.) miasto jest jednym z najchętniej preferowanych celów wypoczynkowych.
pomost w Pogradcu.JPG

Nie znajdzie się tu ciekawych zabytków, ale ma za to bogatą historię. W V wieku p.n.e. ziemie iliryjskie były zamieszkiwane przez plemiona Desaretów i Enkelanów, a w nowożytnych czasach na wzgórzu miasteczka prowadzono wykopaliska archeologiczne. Dotarłszy do pobocza drogi prowadzącej do Lizbrazdhu napotkaliśmy pierwsze bunkry i trupa jakiegoś dziwnego stworka. Za panowania Envera Hodży utworzono 750 tys. bunkrów na terenie Albanii, a na ten cel przeznaczono 3 mld dolarów. Miały one uchronić Albańczyków przed najazdem wrogów, stanowiły doskonały punkt artyleryjski i dowodzeniowy, a wokół nich były rowy okopowe. Do tej pory większość schronów zburzono. Czasu było coraz mniej, więc na mnie przypadła rola łapania transportu, co mi wcale nie przeszkadzało. Z własnej lekkomyślności zatrzymałam furgon – jest to popularny środek transportu, traktowany jako minibus. Zabiera on miejscowych z każdego miejsca przy drodze. Było już za późno na odwołanie, po uregulowaniu 300 leków na łebka wsiedliśmy do środka pełnego miejscowych pasażerów i od razu zostaliśmy zasypani gradem pytań.
okolice Pogradca.JPG

Na trasie o dobrej nawierzchni (SH3) mijaliśmy dwa kamienne mosty tureckie, zwłaszcza jeden z nich przykuł moją uwagę. Za Perrenjas jest most Ura e Golikut, posiada on ciekawą konstrukcję i łączy brzegi rzeki Shkumbinit.
Ura e Golikut.JPG

Z okien furgonu chłonęliśmy widoki obfite w doliny, góry o wdzięcznej nazwie Srebrnych Jabłek, tor kolejowy łączący Pogradec z Elbasanem oraz małe wioski. W okolicy są pozostałości starożytnej drogi rzymskiej Via Egnatia, która od strony nadmorskiej Albanii prowadziła od Dyrrachium (dzisiejsze Durres) przez Egnatię (Saloniki w Grecji) do Bizancjum (Stambuł w Turcji), w efekcie czego powstały do dziś stare groby czy mosty tureckie. Kolejnym, mijanym mostem jest Ura e Gurit, też nie mniej interesujący od pierwszego.

-- 13 Sty 2015 19:45 --

Po 3 h jazdy dotarliśmy do Elbasanu, miasta znanego głównie z handlu i wielkich hut stali. Z najbardziej godnych zwiedzania zabytków w mieście można zaliczyć fragmenty twierdzy z IV wieku, cerkiew prawosławna św. Marii zbudowana w latach 1833-1868 oraz meczet królewski bez charakterystycznego dla tego typu budowli minaretu i przedsionkiem z drewnianymi kolumnami powstały (1492 r.).
meczet w Elbasanie.jpg

Na głównym placu stoi pomnik Usta Isufa Myzyri, na kamiennym murze – wieża zegarowa, a niedaleko znajdują się m.in. łaźnia turecka i dom mieszczański przekształcony w Muzeum Etnograficzne. Jak dla mnie miasto jest nawet ładne, a na uliczkach można znaleźć urocze kawiarnie czy restauracje, nic poza tym.

Zaliczyliśmy po drodze 3 autostopy, z czego ostatni po 16.30 do Fieru. Nie obeszło się bez rozmowy przez telefon ze starszą latoroślą kierowcy terenówki, gdyż ten nie rozumiał po angielsku. Wysadził 25 km od Vlory, a widząc taksówkę przy drodze uregulował w naszym imieniu mając za nic głośne protesty. Przez autostradę w niezłym stanie pomknęliśmy osobową taxi pełną włoskich i hiszpańskich współpasażerów, a ja wciśnięta w maciupeńki, niewygodny taboret podziwiałam po prawej stronie Lagunę e Nartes i wyspę Sazan, będąca pod jurysdykcją wojenną. Już po prawie godzinie byliśmy we Wlorze. Pierwsza nadmorska miejscowość, na którą niecierpliwie czekałam, gdyż ciągle myślałam o tych owocach morza. Łasuch ze mnie, przyznaję się.

We Wlorze w 1912 roku narodziła się niepodległość kraju, utworzono drugi z największych portów morskich po Durresie, a także bazę sił zbrojnych. Nie śpiesząc się nigdzie zwiedzanie zaczęliśmy piętrowego budynku wybudowanego w 1918 roku, w którym mieści się Muzeum Historyczne – tam można podziwiać przedstawienia Dionizosa, rzeźby Artemidy i Priama wykonane z marmuru. Na placu Niepodległości wznosi się 17-metrowy pomnik o tej samej nazwie, w pobliżu znajduje się również antyczna rzeźba odkryta w wyniku badań archeologicznych – Dziewczyna z Aulony oraz grobowiec Ismaila Qemalego, który jednocześnie był ojcem narodzin niepodległości kraju i premierem przez dwa lata. Niedaleko od tego placu na wzgórzu Gropa e Topalas mieści się mauzoleum Kusum Baba i sanktuarium muzułmańskich bektaszytów, a na szczyt prowadzą 234 kamienne schody.
mauzoleum.JPG

Idąc główną aleją porośniętą okazałymi palmami mijaliśmy jeden z najstarszych meczetów w Albanii, czyli meczet Murada w stylu barokowym ukończony w 1557 roku.
meczet Murada.JPG

Po obu stronach bulwaru Sadika Zodaja wnoszą się nowoczesne apartamenty, budynki różnych instytucji bankowych i finansowych, a także liczne punkty gastronomiczne.
Sadik Zodaj.JPG


Sadik Zodaj 1.JPG

Przechodzimy przez rondo, stąd po prawej stronie na ulicy Kosova mieści się gmach Uniwersytetu, a także Pałac Kultury, lecz my wybieramy duży plac ze skwerem i naszym oczom ukazuje się skromny obiekt Muzeum Niepodległości Narodowej założony w 1936 roku. Po lewej stronie placu nie sposób przegapić nowoczesnego hotelu „Vlora International”. Powoli zbliża się wieczór, a my nie mogliśmy się doczekać kolacji. Mijając port nadmorski i pas nabrzeża, niestety dla nas niedostępne trafiliśmy na taras hotelu „Bologna” i dzięki temu mogliśmy w ciszy rozkoszować się pięknem gwiazd na niebowym firmamencie oraz tysiącami światełkami z domków i budynków usytuowanych na zboczach. Również tam zjedliśmy pyszną kolację, składającą się z miski różnych owoców morza i pasty makaronowej.
restauracja w hotelu Bologna.JPG

Bardzo tanio, biorąc pod uwagę, iż Vlora jest jednym z najdroższych miast nadmorskich w całej Albanii, obok Sarandy. Aleks zaczął coś przebąkiwać o dojeździe do Radhime, gdzie mieliśmy nocleg w hotelu 4-gwiazdkowym „Regina”, więc powoli z ociąganiem szliśmy wzdłuż promenady. Widok konia na ruchliwej ulicy ucieszył nas, nie obyło się również bez pamiątkowej fotki, a następnie po kilku minutach na stacji paliwowej kolega uznał, że nie ma ochoty iść pieszo 5 km.
koń na ulicy.JPG

Nie traciłam nadziei, gdyż wiedziałam, że i tak w końcu się uda. Nie minęło nawet 10 min, a zatrzymany kierowca uprzejmie zgodził się podwieźć nas do samego hotelu, położonego o 100 m od plaży. Zauważcie, że całą trasę z drugiego końca kraju do wybrzeża pokonaliśmy za jedynie 9 zł (Hocish > Bilisht > Korce > Pogradec > Elbasan > Rrogozhine > Lushnje > Fier > Vlora > Radhime). Kierowca zaprosił nas na pogawędki i drinka na tarasie, lecz najpierw na recepcji uregulowałam rachunek za apartament z widokiem na morze za jedynie 13 euro. Relaksując się przy piwie regionalnym z Korczy rozmawialiśmy po albańsku i angielsku, a kierowca zdradził nam, że tu nie przepadają za Rosjanami. Śmiesznie było słyszeć jego próby wymawiania polskich zwrotó. Pożegnawszy się z nim udaliśmy się na górę, na krótki odpoczynek. Nie odczuwałam żadnego zmęczenia, ciągle miałam ochotę coś porobić, lecz w końcu poddałam się.22.10.2014 (środa)

Poranek spędziłam na żwirowej plaży, podziwiając nieziemskie widoki na półwyspie Karaburun. Pogoda była wietrzna, ale całkiem znośna.
Radhime1.JPG


hotel Regina.JPG

Potem zjedliśmy pożywne śniadanie w cenie noclegu, a następnie opuściliśmy Radhime i udaliśmy się na spacer do oddalonego o 2 km Orikum, które w starożytności odgrywało rolę jako ważny port nadmorski.
Radhime2.JPG

W późniejszym okresie utworzono tam główną bazę marynarki wojennej, a dla płetwonurków stanowi świetne miejsce ze względu na zalegające na dnie morza wraki statków. Czekała nas wyboista i długa droga do Sarandy, więc gdzieś w pobliżu portu jachtowego zatrzymałam citroena z parą małżeńską z Niemiec: David i Iris. Też wybierali się w tym samym kierunku co my, dzięki temu mieliśmy transport i sympatyczne towarzystwo. Trasa Vlora – Saranda o długości 118 km wiodąca przez przełęcz Llogara o wysokości 1027 m n.p.m. jest znacznie trudniejsza, pełna serpentynowych zakrętów na różnych wysokościach, dlatego pokonanie jej zajmuje prawie 4 h, podczas gdy druga prowadzi przez Tepelenę i Gjirokaster – 2 h.
przełęcz Llogara.JPG

Polecam jednak tą wyjątkowo malowniczą drogę przez góry i zatoki, za to macie urzekające widoki. Osoby mające lęki przestrzenne powinny uniknąć tej trasy, gdyż zakręty do 180 stopni potrafią nieźle zawrócić w głowie.
serpentyny.JPG

Mijając góry Lungare sięgające ponad 2000 m n.p.m. widzimy m.in. gaje oliwne, sady pomarańczowe i cytrynowe, drzewka z granatami. Po drodze są przeurocze, małe wioski takie jak Ilias i Vuno, położone nad stromymi zatoczkami.

Dodaj Komentarz

Komentarze (12)

sawiet 9 stycznia 2015 11:21 Odpowiedz
Wlasnie planuje wyjazd w tamte okolice, wiec czekam na ciag dalszy :D
popcarol 9 stycznia 2015 11:35 Odpowiedz
Ale fajnie! Czekam na cd:) a fotki tego bazaru może wrzucisz?? :)
monty 12 stycznia 2015 22:47 Odpowiedz
Wielki szacunek za tak obszerną relacje.Kapitalne klimaty,można by rzec-Albania z Macedonia to taki skansen Europy.Specyficzni ludzie i brak komercji sprawia,ze warto zwiedzać te regiony Starego Kontynentu.Planuje tą destynacje w tym roku bo po fotoekspedycji w Rumunii nabrałem ochoty na zbliżone kulturą kraje.Kontynuuj i wlepiaj wiecej zdjęć bo temat ambitny:-)
meggi30 13 stycznia 2015 21:46 Odpowiedz
Relacja bardzo obszerna i drobiazgowa, szacun:) Poproszę o więcej:)Byłam wprawdzie i widziałam, jednak, jak się okazuje, sporo jeszcze zostało, trzeba będzie więc wrócić na te tereny:)
meggi30 19 stycznia 2015 23:30 Odpowiedz
A może jakieś zdjęcia z tej muzułmańskiej części Beratu?
shiro503 20 stycznia 2015 00:46 Odpowiedz
Super relacja!Czyli po Albanii można bez problemu podróżować autostopem...Ludzie przyjacielscy czy też zdarzały się nieprzyjemne sytuacje?
alecrim 15 lutego 2015 17:14 Odpowiedz
Och kurcze! Uwielbiam takie relacje. Niskobudżetowe wyprawy, cała logistyka... rewelacja.Dziękuję za kolejną inspirację :)A powiedz mi jeszcze proszę, jeśli się da.. Gdybyś musiała się zmieścic w krótszym terminie - dajmy na to 3-4-5 dni, co byś wybrała z tych miejsc, które odwiedziliście?Mogłabyś jakoś lepiej opisac drogę z Vergamo do Skopje? Nie za bardzo zrozumiałam czym jak i jak długo podróżowaliście...
cynamonek 16 lutego 2015 10:13 Odpowiedz
alecrim napisał:Och kurcze! Uwielbiam takie relacje. Niskobudżetowe wyprawy, cała logistyka... rewelacja.Dziękuję za kolejną inspirację :)A powiedz mi jeszcze proszę, jeśli się da.. Gdybyś musiała się zmieścic w krótszym terminie - dajmy na to 3-4-5 dni, co byś wybrała z tych miejsc, które odwiedziliście?Mogłabyś jakoś lepiej opisac drogę z Vergamo do Skopje? Nie za bardzo zrozumiałam czym jak i jak długo podróżowaliście...Niezmiernie mi miło, że Ci się spodobała moja relacja i że jakoś zmotywowałam do planowania tripu. Naprawdę polecam ten kierunek. Jeżeli chodzi o zakres dni, jaki podałaś, to niestety niewiele można coś zobaczyć. Pierwsza opcja to taka jest, że z PL należałoby lecieć przez Bergamo do stolicy Macedonii, czyli Skopje. Stąd po zwiedzaniu ruszyłabym do Ohrydy, zostałabym na noc, a nieco dalej do Pogradca, Elbasanu, Tirany czy Durresa bądź Vlory, po czym wróciłabym tą samą trasą, tyle że przez Strugę. Ale to pod warunkiem, jeśli wybierzesz Skopje jako miejsce dwóch lotów. Ta opcja jest z pewnością bardzo tania, chyba że wybierzesz autostopa na miejscu, bo z publiczną komunikacją różnie bywa. Nic nie kursuje po 18ej, prócz taksówek i rzadkich nocnych autokarów. W Macedonii jest trochę inaczej. Drugą opcją jest bezpośredni lot z W-wy do greckiej wyspy Korfu, stąd promem bym przepłynęła do Sarandy i zaplanowałabym objazd po Butrincie, Riwierze Albańskiej, Gjirokastrze, Vlorze, po czym drogę powrotną bym zrobiła naokoło na port lotniczy w Salonikach czy kto jak woli, na Kerkirę (Korfu). Raczej nie starczy czasu na dojazd na lotnisko w Skopje, gdyż musiałabyś liczyć czas. Mam nadzieję, że choć troszkę pomogłam w zaplanowaniu tej trasy, ale jak napisałam, wspomniane miejsca trzeba koniecznie zobaczyć. Nawet, jak zrezygnujesz np. z Riwiery Albańskiej na rzecz jeziora Ochrydzkiego, to i tak będzie bardzo udany urlop. Przynajmniej pod względem wrażeń estetyczno-kulturowo-relaksowych. Jeżeli miałabym tyle dni, to z pewnością bym wybrała lot do Skopje i zwiedziłabym jezioro, Tiranę, nadmorskie wybrzeża, po czym lot powrotny miałabym z Kerkiry. Przecież wyraźnie opisałam, co, czym i jak. Nawet podałam długość tripu :) Jeżeli macie pytania, to proszę bardzo.
startaczerr 10 marca 2015 21:23 Odpowiedz
Możesz mi powiedzieć ile kosztowała Cię taka wyprawa ? może być ogólny koszt bez lotów.
cynamonek 17 czerwca 2015 19:25 Odpowiedz
startaczerr napisał:Możesz mi powiedzieć ile kosztowała Cię taka wyprawa ? może być ogólny koszt bez lotów.Na całość 9dniowego tripu wydałam jedynie 240 zł. Miałam 10000 leków albańskich, trochę dolarów na karcie walutowej, które wykorzystałam w obu krajach. Przewalutowanie dwóch walut było bardzo korzystne dla mnie. Jeżeli chodzi o płatne 2 noclegi, to zapłaciłam 54 zł, natomiast za prywatną taksówkę i komunikację miejską jedynie 11 zł. Reszta funduszy była przeznaczona na jedzenie i życie.
jacek96 17 czerwca 2015 19:42 Odpowiedz
Relacja jak znalazl.Jak jest z transportem autobusowo-kolejowym w tych krajach?Tani i ogolnodostepny?
cynamonek 17 czerwca 2015 20:05 Odpowiedz
jacek96 napisał:Relacja jak znalazl.Jak jest z transportem autobusowo-kolejowym w tych krajach?Tani i ogolnodostepny?Kolej w Albanii jest obecnie modernizowana, więc nie ma szansy na jazdę pociągiem, która zajmuje sporo czasu niż taksówka. Inaczej sprawa wygląda w Macedonii, lecz są to głównie międzynarodowe połączenia. W wiekszych miastach takich jak Tirana i Durres bilet jednorazowy kosztuje 30 leków (0,88 g), a autobusy jeżdżą w miarę często. Taksówka prywatna na trasę Pogradec - Korce bądź Fier - Vlora kosztuje z reguły 200 leków, natomiast furgon który zabiera miejscowych z każdej miejscowości na dystans Pogradec - Elbasan to wydatek z rzędu 300 leków. Jeżeli chodzi o komunikację po 18.00 na terenie Albanii, to raczej nie ma na to szans. Z lotniska do miasta Skopje jedynym wyjściem jest branie autokaru (2,5 euro) albo rozważanie autostopa. Trzeba mieć dużo szczęścia, by złapać darmowy transport, jednakże mnie i mojemu koledze udało się wykonać plan na 100% i zaoszczędziliśmy sporo, bowiem na bilety w trakcie całego pobytu wydaliśmy jedynie po 18 zł. Ze Skopje do Kondova udało się dojechać autobusem miejskim nr 50 na gapę, stąd udaliśmy się na wylotówkę. Generalnie podsumowując, koszty na publiczny transport nie zrujnuje kieszeni przeciętnego Polaka. Jeżeli masz jakieś pytania, to służę poradami.