0
abelincoln 3 lutego 2023 12:47
Na ten wyjazd złożyły się dwie rzeczy. Po pierwsze, najlepsza z żon w swojej łaskawości stwierdziła, że skoro ona jeszcze nie czuje się wystarczająco pewnie z pandemią by podróżować na inne kontynenty - to mogę sobie jakiś wyjazd czy dwa zarezerwować bez konsultacji (chyba wszyscy tutaj wiedzą jak dwugłos decyzyjny wpływa na czas zakupu). A po drugie 14 lutego 2022 okazał się być bardzo zimnym dniem. I wietrznym. Oraz deszczowym.

Cały rok grywam w piłkę na dworze i nawet jeśli przyjąć, że już przyzwyczaiłem się do duńskich zim, to czasem jak wieje i pada marznący deszcz, to człowiek ma dość. I ochotę na odmianę. Szczególnie, że po półtoragodzinnym bieganiu czeka go 20 minut rowerowania... A tu po powrocie taka fajna promka https://www.fly4free.pl/forum/dub-australia-od-1448-eur-rt,234,163605 rzuciła się w oczy. I możliwość przelecenia się na górnym pokładzie Królowej Przestworzy (747) i księcia Harrego wśród dwupokładowców (A380). Cóż, nie da się ukryć, że dłużej trwało szukanie routingu z tymi dwiema maszynami, niż przekonanie samego siebie do wizji kilku dni w australijskim cieple - nawet jeśli byłoby to za 11 miesięcy. To było w lutym zeszłego roku. Od tego czasu Swiss zmienił rozkład, Azja się otworzyła, linie lotnicze się niezbyt dostosowały - a moja praca zamieniła się w kociokwik.

Coś koło czerwca Swiss był na tyle miły, że zmienił rozkład i można było zawiesić bilet, tak by móc później lepiej dopasować długość wyjazdu do ewentualnych potrzeb. Pierwotnie przewidziałem tylko tydzień na miejscu. A że Australia to bardzo duży kontynent...

Ale zaczynamy skromnie - metro na lotnisko, tam chwila na pozamykanie spraw służbowych i lecim na druga półkulę. Pogoda podobna co rok temu, aczkolwiek o kilka stopni cieplej...

Image

Pewnie ktoś zapyta: skąd ten nic nie mówiący (i chyba troszkę mylący co do miejsca docelowego) tytuł? Cóż, w mojej pierwszej relacji @pabien zasugerował, że dużo więcej osób by przeczytało, gdyby była ona zatytułowana w sposób atrakcyjny - a nie tylko broniła się treścią (jeśli mogę sobie pozwolić na taki brak skromności). Cóż, jedni palą deale na otwartym by się dostać do TS, inni tytułami relacji... I tym sposobem "Relaksowy wyjazd do wyluzowanych ludzi" zamieniło się w to, co się zamieniło. Znaczy się, rzeczywistość uczyniła pierwotny tytuł szyderczo nietrafnym - <skórzana kurtka mode>ale nie uprzedzajmy faktów</kurtka>

Image

Sent from my AC2003 using Tapatalk@igore dzięki, usunąłem ozdobniki z tytułu :D
Mam szorstką przyjaźń z taptalkiem...Pierwszy etapem jest krótki skok do Dublina - Ryanairem, bo w końcu to tylko dwie godziny. Piąteczek na lotnisku, nawet wczesny, jest dość zajęty, więc i nie dziwi kwadrans oczekiwania na kontrolę.

Image

Ponieważ jeszcze nie czas na urlop, to odwiedziłem salonik enentyr w strefie non-Schengen. Regularnie opisywany tutaj na forum, więc bez zdjęć. Praca prawie do czasu boardingu. Ale za to potem przeszedłem się po raz pierwszy połączeniem strefy C, D, E i F - i chyba jest to najlepsze miejsce na nockę na lotnisku. Sporo miejsc do leżenia i mało ludzi - opisałem w odpowiednim wątku.

Image

Wylot Ryanairem z Kopenhagi jest zawsze ciekawym doświadczeniem, gdy idzie się (długo) z ładnej, dobrze przemyślanej przestrzeni do baraku, z którego odlatują tanie linie. Nie za duży, brzydki, coraz bardziej potrzebujący remontu. W sam raz dla tanich linii.

Image

Sam lot - nuda, nic wartego wspomnienia, samolot wypełniony po dach. W Dublinie zdecydowałem się na hotel w pobliżu lotniska, bo cenowo było podobnie do centrum, rano wczesna pobudka a i shuttle bus darmowy. A potem się okazało że i tak wieczór będzie pracujący, więc niezbyt mógłbym skorzystać z atrakcji.

Image

Właściwy wyjazd zaczyna się jutro...Jak można marudzić będąc w podróży do Australii? Ano można – bo czasem ma się plany, marzenia, oczekiwania, ba – nawet nadzieję, a rzeczywistość okazuje się być taka, że nic tylko zacytować porucznika Czackiego https://youtu.be/YRgbe2cjc1o?t=2. Nawet jeśli jest się człowiekiem od więcej-niż-pół-pełnych szklanek. To będzie jeden z dwóch wpisów które stoją za pierwszą częścią tytułu relacji. Drugi powinien nastąpić we wtorek.

Tak więc, Australia – miejsce, którego nie odwiedza się zbyt często. Szczególnie w takich przyjemnych warunkach podróżniczych, więc wypadałoby skorzystać – i zrobić z tego wyjazdu niezapomniane przeżycie, coś, co będzie jeszcze wiele lat potem wywoływało uśmiech na twarzy. Dlatego korzystając z możliwości jakie daje zawieszony bilet, przygotowałem sobie plan na 3 tygodniowy wyjazd. I pod koniec września złożyłem wniosek o urlop. Jeśli ktoś czytał moją relację z Brazylii, to wspomniałem tam o ciągłych zmianach w mojej pracy i to jest wciąż jedyną stałą okolicznością. Ale że zawsze byłem wyznawcą życiowego motta niejakiego Bigosa* z „Pan Samochodzik i straszny dwór”, więc dopóki się uczę nowych rzeczy i mam ciekawe zadania, to się nie przejmuję zmianami. Ale chyba ta wspomniana wcześniej szklanka pękła. Ale tym zajmę się po powrocie.

Jako że wiem, że płodozmian zadań pracowych spowoduje, iż w pierwszym półroczu będę miał tak na dobrą sprawę tylko czas w lutym na kilka tygodni nieobecności, to chciałem wyjazd do Australii zaplanować wtedy. No i przypomniałem się z wnioskiem w październiku, listopadzie, grudniu… Aż w styczniu sięgnąłem po cięższe działa i wspomniałem osobie odpowiedzialnej za klepnięcie tego wniosku, iż dni przeniesione z poprzedniego roku, według naszego HRu, trzeba zużyć w Q1. Cóż, osoby z wielkim ego nie lubią być zmuszane do robienia tego, na co najwyraźniej nie mają ochoty, więc i owa osoba zrobiła to co musiała – ale tak, by poszło to w pięty. Czyli zaakceptowała te 5 przeniesionych dni. Tylko.

Ok, Australia nie Mars, jest szansa, że kiedyś tam wrócę – będzie dobrze. Zaczynam dzwonić do Swissa. Osoby, które śledzą wątek poświęcony tej linii pewnie widziały mój wpis, ale przypomnę. Odbiłem się od kilkunastu konsultantów z tymi moimi sztywnymi datami. W sensie, chciałem sobie troszkę skomplikować europejskie doloty, żeby więcej mil zebrać. Nie ma szans, zmiana tylko jeśli nie ma dostępności. OK, nie ma problemu, tajskie żarcie w Bangkoku, wieczór na mieście w Singapurze – no i górne pokłady 747 i 380, będzie dobrze. Tia… Najwyraźniej w grupie Lufthansy ostatnio zaczęto korzystać z podręczników biznesowych Henry’ego Forda. Z moimi sztywnymi datami (w końcu tylko 5 dni urlopu) to sobie mogę wybrać każdy routing, pod warunkiem że będzie to DUB-YYZ-SFO-SYD. No ewentualnie jak skrócę pobyt o jeden dzień to mogę zamienić lewacką Kalifornię na prawdziwie (h)amerykański Texas… A że chciałem poznać smaki Heimatu czy też sprawdzić, czy poprawił się live cooking w saloniku w Zurychu? Cóż, ESTA welcome to.

Tak więc tajski masaż poszedł się kochać, Jumbojet dołączył, Singapur też był chętny na tą orgietkę, a rafa koralowa zanikała. Tego dnia moim jedynym pomysłem planistycznym było dotarcie do zachodniej Australii, do uroczego Kalgoorlie, gdzie przy ulicy Hannan 135 jest hotel oraz bar. I napicie się tam piwa**. No ale, już nie mam 15 lat, więc ten pomysł sobie odpuściłem, a dokładniejsze planowanie tych kilku dni down under zrobię zgodnie z podejściem Scarlett O’hara. Jutro.


map1.PNG



map2.PNG



Następnego dnia rzeczywistość okazała się taka sama i ceny przelotów to Ayers oraz dostępnych hoteli na miejscu – znowu, w sztywnych datach na 3 tygodnie przed wyjazdem – spowodowały kolejne cytowania Demonów Wojny Pasikowskiego. No, ale, z drugiej strony, skoro stać mnie na koniaczek (podwójny) na rozpoczęcie wyjazdu, to – cytując Sienkiewicza tym razem – raz maty rodyła. Ale, nie będzie podsumowania kosztów na koniec. Po co się denerwować?

Image

* Grunt to się nie przejmować i mieć wygodne buty
**https://www.reddit.com/r/trashy/comments/tt0oh2/have_a_buttweiser/Tak jak wspominałem, lot był spóźniony, ponoć z powody pogody w Toronto - ale patrząc na historię, to chyba często mają tam tego typu sytuację. W każdym bądź razie przesiadka będzie krótsza. W czasie boardingu zaciekawiło mnie że ten sam personel obsługuje check in oraz boarding. No chyba że osoba mnie obsługująca ma siostrę bliźniaczkę, z równie imponującymi sztucznymi rzęsami...
Image

Muszę przyznać że fotel w dreamlinerze Air Canada jest trochę rozczarowujący. Taki jakiś niewygodny, za niski jak dla mnie (a nie należę do najwyższych osób) i dość twardy, nawet na "miękkim" ustawieniu. Żeby tylko nie narzekać - pod względem miejsca na nogi jest go sporo.
Image
Rozczulający schowek w okolicy łydek pasażera
Image

Załoga miła i się stara - obsługujący mnie steward nawet poszedł do kolegi w części ekonomicznej by nauczyć się wymowy mojego nazwiska (z miernym skutkiem, ale się nie dziwię, bo mocno polskie [emoji6]). Ale, żeby nie było za słodko - reklamy doklejone do prezentacji bezpieczeństwa to lekka przesada.

Co do jedzenia, muszę przyznać że wołowina była bardzo dobra, riesling znad Niagary jeszcze lepszy - bardzo przyjemny sposób na przekroczenie Atlantyku. Szkoda tylko, że nie można tak za każdym razem... A i bardzo smaczne podpiekane pieczywo z masłem czosnkowym.
Image
Image
Image

Na koniec jeszcze kwadrans kołowania po zaśnieżonym porcie lotniczym w Toronto i mogłem się zacząć rozglądać za amerykańskim pre-clearance.
ImageKontrola bezpieczeństwa po przylocie do Toronto była mocno radykalna - chyba pierwszy raz mi się zdarzyło, że kazano mi ściągnąć trampki. Ale, co kraj, to obyczaj. Potem krótki spacer i rozmowa z amarykanskim pogranicznikiem. Gdyby nie pobranie odcisków, to zamknęła by się ta sprawa w niecałą minutę - skąd, dokąd, miłego lotu. Potem chwila przerwy w Marple Leaf lounge na bardzo dobry burbon i niezbyt dobry mini burger i kolejne 6 godzin w samolocie. Tym razem 737 max do San Francisco.
Image

I tak można podróżować w wąskim kadłubie - cztery fotele w rzędzie, rozrywka pokładowa, puste miejsce obok. A i kolejny steward próbował być miły i plątał sobie język próbując mnie powitać. Mały gest, a sprawia że człowiek czuje się miło wyróżniony - ego się cieszy [emoji16]
Image

Chociaż, tym razem wyżerka była średnia łamane na słaba. Do wyboru kurczak albo wegetariański makaron. Cóż, kurczak wyglądał jakby jeszcze był lekko surowy, smakował równie nieciekawie. Zjadłem pół i mam nadzieję że nie będzie mnie straszył w najbliższej przyszłości. Chociaż na ochotę...
Image

W San Francisco wylądowaliśmy zgodnie z planem, czyli trochę po 19 lokalnego czasu. I zdziwiło mnie, jak pusto jest o tej porze. Nic tylko długie korytarze. A potem kolejne korzytarze. Na szczęście po rozmowie w Kanadzie, nie muszę tutaj się tłumaczyć.
Image
Image

Przesiadkę mogłem sobie umilić w Polaris Lounge. Jako że za mną już prawie 24h na nogach, to zacząłem od zasłużonego prysznica. A potem udałem się na polecanego w recenzjach burgera w części restauracyjnej. Co prawda nie wiem jak zmieszczę kolację w drodze do Sydney, ale raz się żyje. A, i warto było zamówić tegoż burgera, nawet jeśli czeka się pół godziny a i tak nie do końca przynoszą to, co się zamówiło - najpierw dostałem zamówienie stolika obok, a potem taki z bekonem, którego nie chciałem. Ale, co tam, niech miażdżyca też ma wakacje.
Image
Image
Image

Czas na najdłuższy lot w moim życiu. A powrotny będzie jeszcze dłuższy [emoji16]Człowiek się szybko przyzwyczaja do luksusów i zaczyna mu przeszkadzać ze samolot ma godzinne opóźnienie, ponieważ "za późno przyprowadzono go z hangaru". Czy też nie ma bąbelków na powitanie [emoji4] A tak poważnie, to niby 777 jest większy od dreamlinera, którym leciałem rano, ale nie czuć tego - fotele w kabinie Polaris robią dość ciasne wrażenie. Szczególnie na leżąco. A i wybór mediów, a w szczególności seriali jest słaby. Ale za to rozdawali piżamki...
Image
Image

Lot zacząłem od mojego ulubionego sitcomu z początku lat dziewięćdziesiątych, czyli "Szaleję za Tobą". Dawno nie oglądałem, ale wciąż podoba mi się takie ciepło - miłe podejście do tematyki związkowej. Szkoda tylko że dostępne całe 3 odcinki... Ale ja nie o tym chciałem pisać. Jedzenie średnie, obsługa zresztą też niezbyt była aktywna. Za to mieliśmy romantyczny nastrój, co widać na zdjęciu.
Image

Swoją drogą, dobrze że skorzystałem z piżamki, bowiem od startu odczuwaliśmy turbulencje , a jak stewardesa podawała mi jedzenie, to zabrzmiało "crew, take your seats". Powiem tak, troszkę potem trzepnęło nas tak, że wino że stolika chlupnęło mi na spodnie, a sos z mięsa (na widelcu) zaliczył koszulkę. Happy memories [emoji16] na szczęście uspokoiło się przy deserze. Najlepszym z całego posiłku.
Image

Jednak jak się nie śpi, to taki kilkunasto godzinny lot się dłuży - sen to jednak najlepszy zabijacz czasu. Aczkolwiek widziałem że nie byłem jedynym pasażerem który poświęcił podróż na rozrywkę a nie spanie. No ale, udało się po drodze nadrobić opóźnienie i można zaczynać wizytę w Australii
Image

PS. Tak, tytuł jest zapożyczony ze wspomnianej fraszki.@piotrkr głośno bym się do tego nie przyznawał...był taki pan z Czarnolasu i jego fraszki były w programie Twojej szkoły [emoji16]Poprzedniego posta wysłałem z samolotu, bo kołowaliśmy i kołowaliśmy, w końcu zatrzymaliśmy się na cargo. Potem bus, kontrola graniczna - bardzo długo to trwało.
Image
Jako że plan przewidywał zostawienie bagażu w Ibisie Mascot w okolicy terminalu krajowego, to skorzystałem z darmowego busa transferowego. Przystanek tuż przy wyjściu z przylotów, odjazd co pół godziny. Co ciekawe, jak ja przyszedłem to nie zmieściłem się do podstawionego busa, ale następny podjechał od razu i ruszył zapełniwszy się po 5 minutach.

Trochę zajęło zanim dotarłem do hotelu - roboty drogowe pomiędzy nim a lotniskem i trzeba było trochę kluczyć. Ale za to w hotelu okazało się, że jest już gotowy dla mnie pokój. Szybka kąpiel po długim locie i można iść na miasto. Przez nieciekawą okolicę [emoji16]
Image

Na początek Anzac Memorial - miejsce poświęcone ofiarom i uczestnikom walk za króla i królową na różnych teatrach wojennych. Bardzo ładny budynek w stylu art deco łączący w sobie wieczny ogień, pamięć o miejscach gdzie przelewali krew mieszkańcy antypodów, ale też mniej dosłowne miejsca pamięci (dwa ostatnie zdjęcia). Plus miejsce na wystawy o kampaniach wojennych czy też nawet pojedynczych postaciach (aktualnie o jakimś generale będącym kozłem ofiarnym porażek z1942 roku). Zrobiło to miejsce na mnie spore wrażenie.
Image
Image
Image
Image
(w końcu główną przyczyną powstania tego miejsca była operacja wymyślona przez Winstona Churchilla)
Image

Potem poszedłem do muzeum australijskiego - tylko żeby zobaczyć wystawę poświęconą ludom pierwotnym. I mam ambiwaletne uczucia. Po pierwsze mało tego było, raptem dwie sale, a po drugie nie licząc części o grzechach kolonizatorów - reszta wyglądała jakby niezbyt była odświeżana od otwarcia muzeum.
Image

Mapa ludów pierwotnych, nie wiedziałem że aż tyle ich było, nawet jeśli Australia to wielki kontynent.
Image

Potem zrobiłem sobie dłuższy spacer po ogrodzie botanicznym. Bardzo urokliwe miejsce. Nie tylko ze względu na egzotykę roślin, ale też to, że jest to ogólnie dostępny park.
Image
Image
Image
Image
Image Image
Głównym celem dzisiejszego dnia miało być zwiedzenie Opery. A tu takie miki.
Image ImageWyjaśniło się, że Ryan Gosling kręci swój nowy film i duża część dostępu do budynku Opery jest zamknięta. Ale pasaż gastronomiczny jest czynny - a tam znajduje się punkt zbiórki zwiedzania. Zamówiłem zwiedzanie z wyżerką w opera barze, który jest bardzo często polecany jako obowiązkowy punkt wizyty w Sydney. Cóż, jak dla mnie to może być fajne miejsce na wieczór - po zachodzie słońca. Inaczej albo się człowiek smaży na słońcu, albo widok jest średni...
Image

A sam tour? Bardzo słaby. Najpierw chwila pogadanki ogólnej, potem film o rodzajach widowisk wystawianych w tym miejscu, potem odwiedza się największy teatr w kompleksie, drugi film (o budowie), odwiedza się salę koncertową i to wszytko. Żadnego zaplecza, 4 pozostałe sceny są tylko wspomniane - a większość czasu poświęca się na czekanie na emerytów stanowiących większość grupy aż poradzą sobie z licznymi schodami. No i fotografować można na schodach i w holu. W salach jest zakaz. Atrakcja nie warta swojej ceny.
Image
Image

Dodaj Komentarz

Komentarze (18)

igore 3 lutego 2023 17:08 Odpowiedz
Chyba nie zmieścił się cały tytuł. Pewnie miało być Życie mnie mnie czasem. Sydney i Ayers Rock, czyli ta Dorotka, ta malusia, ta malusia, tańcowała dokolusia, dokolusia ...Edit: widzę, że już jest cały. ;)
abelincoln 3 lutego 2023 17:08 Odpowiedz
@igore dzięki, usunąłem ozdobniki z tytułu :DMam szorstką przyjaźń z taptalkiem...
piotrkr 5 lutego 2023 12:08 Odpowiedz
Czy w tytule nie ma literówki?
nick 5 lutego 2023 12:08 Odpowiedz
@piotrkrJa w podstawówce byłem jakieś kilkadziesiąt lat temu, jednak "Skarga zmiętego" to coś, czego się nie zapomina :lol: Więc to chyba nie pomyłka.Jednak skoro opuściłeś tą lekcję, to już zmierzam z pomocą.Skarga zmiętego jest fraszką, która jest ironiczną krytyką sytuacji, w której ktoś skarży się na coś, co jest wynikiem jego własnych działań lub zaniedbań. W tej fraszce autor sugeruje, że osoba skarżąca się jest odpowiedzialna za swoje niepowodzenia i że nie powinna winić innych za swoje problemy. Można ją interpretować jako przestrogę przed składaniem skarg bez uwzględnienia własnej odpowiedzialności.
pabien 5 lutego 2023 12:08 Odpowiedz
@nick czy to AI tę interpretację wyprodukowała?Edit: disclaimer w poście nicka jest widoczny w wersji webowej
piotrkr 6 lutego 2023 05:08 Odpowiedz
Żadnych fraszek w szkole nie miałem, a tej już z pewnością nie.
pabien 6 lutego 2023 05:08 Odpowiedz
I widzisz, forum pomaga nadrobić braki w edukacji.Na dodatek oprócz samej fraszki masz jej interpretację prosto od sztucznej inteligencji
abelincoln 6 lutego 2023 05:08 Odpowiedz
@piotrkr głośno bym się do tego nie przyznawał...był taki pan z Czarnolasu i jego fraszki były w programie Twojej szkoły [emoji16]
snooka 6 lutego 2023 05:08 Odpowiedz
@piotrkrFraszki Kochanowskiego na pewno miałeś, tylko on nieco z innej epoki, niż Sztaudynger ...
tropikey 6 lutego 2023 17:08 Odpowiedz
Zdjęcie nr 4 - Ryan Gosling jako żywy :)
stasiek-t 10 lutego 2023 05:08 Odpowiedz
abelincoln napisał:,Z innych tajemnic, ktoś wie co to za urządzenie, na które natknąłem się w prysznicu? Nijak nie chciało działać, a nie spodziewałbym się w Ibisie jakieś kosmicznej technologii w rodzaju masażera czy biczów wodnych... Timer odliczający czas przeznaczony na prysznicowaniehttps://youtu.be/F6gFM6hSmnA
abelincoln 10 lutego 2023 05:08 Odpowiedz
@Stasiek_T dzięki. Człowiek uczy się całe życie - myślałem że takie rzeczy to tylko na okrętach podwodnych [emoji16]
klapio 10 lutego 2023 05:08 Odpowiedz
abelincoln napisał:Przygotowując się do wyjazdu, rzuciłem okiem na bridge climb, ale ceny nawet dla mieszkańca Skandynawii wydały się przesadzone. Ale tuż obok jest miejsce które oferuje sympatyczne widoki, za jedyne 19$ I w dodatku nie wymaga przebierania się w niezbyt twarzowe niebieskie wdzianka. No i jest trochę informacji na temat budowy mostu. Moim zdaniem miejscówka warta odwiedzin.Aż sprawdziłem ile ta przyjemność kosztuje... A ja myślałem że Petra jest droga :DFajna relacja, podziwiam za intensywne tempo podróży :)
kevin 10 lutego 2023 12:08 Odpowiedz
abelincoln napisał:Już jestem na lotnisku zaczynając długa drogę powrotną, ale chciałem najpierw napisać kilka słów o Australii. Po pierwsze, zaskoczyło mnie, ile wspomina się o narodach pierwotnych (czy też pierwszych). Prawie w każdym miejscu było nawiązanie do trybu/plemienia które kiedyś było w danym miejscu - informacja że to ich ziemia czy też że są związani z przyrodą.Chciałbym wierzyć, że to takie szczere ze strony współczesnych Australijczyków, czy jednak to nie jest tylko takie wspominanie, żeby nikt im nie zarzucał, że nie pamiętają o tych ludach pierwotnych...10 lat temu (jak to szybko minęło), podczas trasy Melbourne-Adelaide, byłem w takim centrum kultury Aborygenów w Halls Gap (w Grampianach) i tam też widziałem podobną mapę, którą tu wcześniej zamieściłeś - że ten kontynent zamieszkiwało kilkaset plemion o różnych językach. W sumie wydaje się to oczywiste patrząc na powierzchnię Australii, ale jakoś tak człowiekowi się utarło, że Aborygeni to była jakaś jednolita grupa.Nasz przewodnik, typowy Australijczyk, ciepło wypowiadał się o Aborygenach, ale też wspominał o wielu współczesnych problemach, gdzie alkoholizm był chyba na pierwszym miejscu. Może stąd właśnie te ograniczenia w sprzedaży alkoholu, o których wspomniałeś.Na koniec dzięki za relację - oprócz miejsc nieznanych, zawsze też jest ciekawie, kiedy ktoś odwiedza te same miejsca, w których się było :) A z tym lotem na kilka dni na drugi koniec świata, to myślę, że wiele osób na tym forum nie mieści się w granicach "normy" ;)
pabien 10 lutego 2023 12:08 Odpowiedz
Należy jeszcze dodać, że historia nowych mieszkańców Australii nie jest specjalnie fascynująca, ta zlikwidowanych jest ciekawsza
sko1czek 10 lutego 2023 12:08 Odpowiedz
@abelincolnBardzo dobrze się czyta Twoją relację, wrażenia z miejsc, które ja też nie tak dawno wiedziałem. Aborygeni- wrzód na du.ie części Australijczyków? Nie dziwię się, że dużo o nich piszą, organizują wystawy, muzea. Poczucie winy - realne czy na pokaz? Pouczająca jest historia sporu lokalnej grupy Aborygenów z państwem o kontrolę nad Uluru i dopuszczanie wspinaczki na monolit.@pabien nie bardzo rozumiem, czemu tamto ciekawsze niż to. Skoro sucho informujesz nas, to albo napisz dlaczego ciekawsze Twoim zdaniem, albo napisz po prostu, że dla Ciebie ciekawsze. Dla mnie (przykładowo) niezwykle ciekawą jest historia, jak Australia (nie)radziła sobie z ostatnią pandemią, taka historia najnowsza, długotrwała blokada wyjazdu i powrotu nawet własnych obywateli.
abelincoln 10 lutego 2023 23:08 Odpowiedz
kevin napisał:Chciałbym wierzyć, że to takie szczere ze strony współczesnych Australijczyków, czy jednak to nie jest tylko takie wspominanie, żeby nikt im nie zarzucał, że nie pamiętają o tych ludach pierwotnych...Ciekawe dla mnie było w muzeum australijskim, gdy opisywano historię kolonizacji, to zle rzeczy robili Brytyjczycy i Europejczycy - a pozytywne robi Australia...
jmhcubus 31 marca 2023 12:08 Odpowiedz
klapio napisał:abelincoln napisał:Przygotowując się do wyjazdu, rzuciłem okiem na bridge climb, ale ceny nawet dla mieszkańca Skandynawii wydały się przesadzone. Ale tuż obok jest miejsce które oferuje sympatyczne widoki, za jedyne 19$ I w dodatku nie wymaga przebierania się w niezbyt twarzowe niebieskie wdzianka. No i jest trochę informacji na temat budowy mostu. Moim zdaniem miejscówka warta odwiedzin.Aż sprawdziłem ile ta przyjemność kosztuje... A ja myślałem że Petra jest droga :DFajna relacja, podziwiam za intensywne tempo podróży :)Ja uważam że to jedna z najlepszych atrakcji na jakich byłem w życiu. Przejście tym pasem nośnym mostu jest super doświadczeniem. A do tego cała ta otoczka ze strojami też powoduje, że doświadczenie jak żadne inne. Cóż, polecam wszystkim. Ja byłem w południe podczas Australia Day kiedy na wodzie było mnóstwo statków i okrętów, na niebie latał A380 Quantas robiąc pokazówkę, a na dole mnóstwo Australijczyków świętowało. Więc to wszystko sprawia, że to jedno z najlepszych moich wspomnień.