Po przejściu szlaku z ulgą stwierdzamy, że taksówkarz nadal czeka.
Opuszczamy gorące Corire
Udając się na ostatni nocleg w Arequipie. Podróże miejscowymi autobusami do miejsc mniej turystycznych pozwalają odkryć inne Peru. Jakość zdjęć nie powala bo lustrzanka została w hotelu. Wszelkie obawy o bezpieczeństwo były jednak bezpodstawne. No może poza wariacką jazdą pana kierowcy.Pora wrócić do relacji. Pobyt w Arequipie dobiegł końca. Rano dojeżdżamy taksówką do Terminala Terestre skąd autobud Cruz del Sur zabierze nas do Puno. Cruz del Sur jest uważana za jedną z najlepszych firm świadczących przewozy po Peru (poza jego granicami również). Przejazdy takie są drogie (normalna cena OW to 55 soli na górze oraz 75 soli na dole autobusu), ale rekompensuje je stan techniczny autobusu (dobry nawet jak na polskie warunki) oraz bardzo spokojny styl jazdy kierowców tej firmy. Dodatkowo w cenie zawiera się posiłek (bułka z kurczakiem oraz napój). Autobusy mają wyświetlacze prędkości w części pasażerkiej oraz IFE. W dolnej części siedzenia są w układzie 2+1, rozkładają się o 160 stopni. Można się całkiem spokojnie wyspać. Oczywiście dostajemy poduszki i koce. Niby jest też internet (mój telefon wykrywał), ale nie udało mi się uzyskać hasła. W Arequipie i Cuzco pasażerowie Cruz del Sur mają do dyspozycji swój "lounge". Nie ma darmowych napojów, ale jest internet i ubikacja. Trasa z Arequpiy do Puno rozkładowo zajmuje 6,5 godziny (w rzeczywistości godzinę dłużej) od 8:00 do 14:30. Autobus jedzie wokół wulkanu Chachani
dalej wysoko położoną drogą 34A w kierunku zachodnim
Przed Santa Lucia, obok Laguna Lagunillas kierowca robi 15 minut przerwy
można zrobić zakupy
Później postój w mieście Juliaca i pół godziny później w Puno. Okolice Puno wyglądają zupełnie inaczej niż tereny na wschód. Jest zdecydowanie bardziej zielono.
Dojeżdżamy tuktukiem do hotelu. Na następny dzień kupujemy jeszcze wycieczkę w okolicy Plaza de Armas i wracamy do hotelu żeby zebrać siły po gwałtownej zmianie wysokości (prawie 4000 m n.p.m.). Zdjęcia i dłuższy opis samego Puno będą w dalszej części relacji.
Automat forumowy połączył mi posty. Tutaj zaczyna się kolejny dzień.
Bus odbiera nas z hotelu około godziny ósmej. Celem wycieczki jest jedna ze sztucznych wysp "archipelagu" Uros oraz naturalna wyspa Taquile. Ta wycieczka to jedna z wersji wycieczek po jeziorze. Można wykupić trzy godzinną wyprawę na samo Uros (30 soli). A także wycieczki z noclegiem (na Uros lub Taquili). Nasza wycieczka kosztuje 60 soli ze względu na "speed boat". Tenże speed boat pokonuje trasę z Taquili do Puno w 80 minut. Zwykła łodka płynie 3 godziny. Nasza szybka łódź odbiera nas z portu i wiezie w kierunku Uros. Wyspy te zamieszkałe są przez indian Uro, którzy nie chcąc się rzucać w oczy przenieśli się tam ze stałego lądu.
Wszystko co widać na tych zdjęciach pływa
Jeden z mieszkańców wiozący trzcinę. warto dodać,żę służy ona nie tylko jako budulec wysp i domów, ale jest też przez mieszkańców zjadana. Zawiera dużą ilość wapnia i jodu co widać po ich zębach. Są bielsze niż zęby niejednej gwiazdy Holywood.
Trzcina tu, trzcina tam, trzcina jest wszędzie. Mam wrażenie że z ust przewodnika padło stwierdzenie jakoby obszar jeziora porośnięty trzciną przekraczał 100 km kwadratowych.
Za nami Puno
Dopływamy do "naszej" wyspy
Spotkanie rozpoczyna się od przemowy wodza wioski,
który pokazuje na przykładzie w jaki sposób buduje się wyspę. Najpierw przy użyciu długiej piły do drzew (u nas nazywa się to chyba moja-twoja) wycina się korzenie trzciny, na które układa się poziome ścięte łodygi trzciny. Na nich z kolei buduje się domy (albo lepiej będzie powiedzieć obkłada się trzciną drewniany szkielet). Nowa warstwa trzciny (około 20-30 cm) dokładana jest raz w tygodniu. Żywotność wyspy to około 150 lat.
Urosi poza trzciną (nazywaną przez nich bananem) żywią się rybami (tutaj jakiś miejscowy gatunek)
ptakami
i tym co kupią sobie w Puno za pieniądze od turystów.
Tutaj pokaz miejscowego tańca i śpiewu
i zostajemy zaproszeni na przejażdżkę łodzią z trzciny
gdzie występy są kontynuowane.
a tak przygotowuje się trzcinę do jedzenia
jeszcze pożegnalne zdjęcie
i ruszamy w kierunku Taquile
Taquile to mała wyspa o powierzchni około 6 km kw. słynna ze względu na zwyczaje jej mieszkańców tzw. Taquileños. Na wyspie nie ma dróg, hoteli. Nie ma też służb np. policji. Każdy żonaty mieszkaniec pełni jakąś funkcję publiczną nieodpłatnie. Aż się prosi wysłanie tam naszych polityków. Na wyspie nie ma też psów ani kotów. Kolejna ciekawostka dotyczy uprawy roli. Wyspa podzielona jest na sześć części. Każda z części wyspy wraz z mieszkańcami ma naprzemiennie 3 letni okres co 18 lat kiedy nie wolno im uprawiać ziemi, a mieszkańcy tej części nie pracują. Są wtedy utrzymywani przez pozostałą część wyspy.
Część wyspy, do której przybiliśmy, była w trakcie karnawału. Polega on na odgrywaniu w kółko tej samej melodii, tańcu oraz piciu w dużych ilościach miejscowego alkoholu przegryzając całość arbuzem.
Taki orszak przybywa do domu któregoś mieszkańca, który zostaje ogołocony z jedzenia i picia, po czym przenosi się do następnego domu ... i tak przez kilka dni.
A panowie na końcu wyglądali jakby te "odwiedziny" były bardzo męczące.
Mężczyźni na Taquili noszą charakterystyczne czapki. Kolor biały oznacza kawalera a czerwony (albo coś koło tego, nie znam się na kolorach, jestem facetem) żonatego. Te czapki mężczyźni robią sobie sami na drutach. Czapka poza odpowiednim wzorem musi być wykonana tak aby nie wylewała się z niej woda. Mężczyzna, który chce się ożenić przynosi do ojca swojej wybranki czapkę, który to poddaje ją testowi wody. Jeśli zawiedzie młodzieniec może ubiegać się o kolejną próbę po 6 miesiącach. Jeśli zda egzamin będzie musiał ją nosić, aż nie zrobi sobie nowej.
Taquileños starają się używać wyłącznie naturalnych składników. Tutaj na naszych oczach jakaś miejscowa roślina ubita zostaje na miazgę
przy pomocy, której pierze się ubranie. Całość pieni się jak typowy detergent.
Rewelacja. Takie powroty do przeszłości to ja bardzo łubie. A Toro Meurto urzekło. Kocham kamienie.Jak teraz po powrocie, z perspektywy czasu określiłbyś tę wyprawę? Starocie i nuda czy ekscytacja i historia?A koka naprawdę pomaga.
@Japonka76 Mimo że nie jestem fanem biegania po muzeach czy kościołach, a historia nie była nigdy moim ulubionym przedmiotem, to zdecydowanie to drugie. Będąc w Peru, w wielu miejscach miałem gęsia skórkę. Tam nie trzeba być koneserem, żeby się fascynować tym krajem i jego zabytkami. To jedno wielkie muzeum, w którym żyją ludzie, całkiem mili i pomocni zresztą.
Po przejściu szlaku z ulgą stwierdzamy, że taksówkarz nadal czeka.
Opuszczamy gorące Corire
Udając się na ostatni nocleg w Arequipie.
Podróże miejscowymi autobusami do miejsc mniej turystycznych pozwalają odkryć inne Peru.
Jakość zdjęć nie powala bo lustrzanka została w hotelu. Wszelkie obawy o bezpieczeństwo były jednak bezpodstawne. No może poza wariacką jazdą pana kierowcy.Pora wrócić do relacji.
Pobyt w Arequipie dobiegł końca. Rano dojeżdżamy taksówką do Terminala Terestre skąd autobud Cruz del Sur zabierze nas do Puno.
Cruz del Sur jest uważana za jedną z najlepszych firm świadczących przewozy po Peru (poza jego granicami również). Przejazdy takie są drogie (normalna cena OW to 55 soli na górze oraz 75 soli na dole autobusu), ale rekompensuje je stan techniczny autobusu (dobry nawet jak na polskie warunki) oraz bardzo spokojny styl jazdy kierowców tej firmy. Dodatkowo w cenie zawiera się posiłek (bułka z kurczakiem oraz napój). Autobusy mają wyświetlacze prędkości w części pasażerkiej oraz IFE. W dolnej części siedzenia są w układzie 2+1, rozkładają się o 160 stopni. Można się całkiem spokojnie wyspać. Oczywiście dostajemy poduszki i koce. Niby jest też internet (mój telefon wykrywał), ale nie udało mi się uzyskać hasła.
W Arequipie i Cuzco pasażerowie Cruz del Sur mają do dyspozycji swój "lounge". Nie ma darmowych napojów, ale jest internet i ubikacja.
Trasa z Arequpiy do Puno rozkładowo zajmuje 6,5 godziny (w rzeczywistości godzinę dłużej) od 8:00 do 14:30.
Autobus jedzie wokół wulkanu Chachani
dalej wysoko położoną drogą 34A w kierunku zachodnim
Przed Santa Lucia, obok Laguna Lagunillas kierowca robi 15 minut przerwy
można zrobić zakupy
Później postój w mieście Juliaca i pół godziny później w Puno. Okolice Puno wyglądają zupełnie inaczej niż tereny na wschód. Jest zdecydowanie bardziej zielono.
Dojeżdżamy tuktukiem do hotelu. Na następny dzień kupujemy jeszcze wycieczkę w okolicy Plaza de Armas i wracamy do hotelu żeby zebrać siły po gwałtownej zmianie wysokości (prawie 4000 m n.p.m.).
Zdjęcia i dłuższy opis samego Puno będą w dalszej części relacji.
Automat forumowy połączył mi posty. Tutaj zaczyna się kolejny dzień.
Bus odbiera nas z hotelu około godziny ósmej. Celem wycieczki jest jedna ze sztucznych wysp "archipelagu" Uros oraz naturalna wyspa Taquile.
Ta wycieczka to jedna z wersji wycieczek po jeziorze. Można wykupić trzy godzinną wyprawę na samo Uros (30 soli). A także wycieczki z noclegiem (na Uros lub Taquili).
Nasza wycieczka kosztuje 60 soli ze względu na "speed boat". Tenże speed boat pokonuje trasę z Taquili do Puno w 80 minut. Zwykła łodka płynie 3 godziny.
Nasza szybka łódź odbiera nas z portu i wiezie w kierunku Uros. Wyspy te zamieszkałe są przez indian Uro, którzy nie chcąc się rzucać w oczy przenieśli się tam ze stałego lądu.
Wszystko co widać na tych zdjęciach pływa
Jeden z mieszkańców wiozący trzcinę. warto dodać,żę służy ona nie tylko jako budulec wysp i domów, ale jest też przez mieszkańców zjadana. Zawiera dużą ilość wapnia i jodu co widać po ich zębach. Są bielsze niż zęby niejednej gwiazdy Holywood.
Trzcina tu, trzcina tam, trzcina jest wszędzie. Mam wrażenie że z ust przewodnika padło stwierdzenie jakoby obszar jeziora porośnięty trzciną przekraczał 100 km kwadratowych.
Za nami Puno
Dopływamy do "naszej" wyspy
Spotkanie rozpoczyna się od przemowy wodza wioski,
który pokazuje na przykładzie w jaki sposób buduje się wyspę. Najpierw przy użyciu długiej piły do drzew (u nas nazywa się to chyba moja-twoja) wycina się korzenie trzciny, na które układa się poziome ścięte łodygi trzciny. Na nich z kolei buduje się domy (albo lepiej będzie powiedzieć obkłada się trzciną drewniany szkielet). Nowa warstwa trzciny (około 20-30 cm) dokładana jest raz w tygodniu. Żywotność wyspy to około 150 lat.
Urosi poza trzciną (nazywaną przez nich bananem) żywią się rybami (tutaj jakiś miejscowy gatunek)
ptakami
i tym co kupią sobie w Puno za pieniądze od turystów.
Tutaj pokaz miejscowego tańca i śpiewu
i zostajemy zaproszeni na przejażdżkę łodzią z trzciny
gdzie występy są kontynuowane.
a tak przygotowuje się trzcinę do jedzenia
jeszcze pożegnalne zdjęcie
i ruszamy w kierunku Taquile
Taquile to mała wyspa o powierzchni około 6 km kw. słynna ze względu na zwyczaje jej mieszkańców tzw. Taquileños. Na wyspie nie ma dróg, hoteli. Nie ma też służb np. policji. Każdy żonaty mieszkaniec pełni jakąś funkcję publiczną nieodpłatnie. Aż się prosi wysłanie tam naszych polityków. Na wyspie nie ma też psów ani kotów.
Kolejna ciekawostka dotyczy uprawy roli. Wyspa podzielona jest na sześć części. Każda z części wyspy wraz z mieszkańcami ma naprzemiennie 3 letni okres co 18 lat kiedy nie wolno im uprawiać ziemi, a mieszkańcy tej części nie pracują. Są wtedy utrzymywani przez pozostałą część wyspy.
Część wyspy, do której przybiliśmy, była w trakcie karnawału. Polega on na odgrywaniu w kółko tej samej melodii, tańcu oraz piciu w dużych ilościach miejscowego alkoholu przegryzając całość arbuzem.
Taki orszak przybywa do domu któregoś mieszkańca, który zostaje ogołocony z jedzenia i picia, po czym przenosi się do następnego domu ... i tak przez kilka dni.
A panowie na końcu wyglądali jakby te "odwiedziny" były bardzo męczące.
Mężczyźni na Taquili noszą charakterystyczne czapki. Kolor biały oznacza kawalera a czerwony (albo coś koło tego, nie znam się na kolorach, jestem facetem) żonatego. Te czapki mężczyźni robią sobie sami na drutach. Czapka poza odpowiednim wzorem musi być wykonana tak aby nie wylewała się z niej woda. Mężczyzna, który chce się ożenić przynosi do ojca swojej wybranki czapkę, który to poddaje ją testowi wody. Jeśli zawiedzie młodzieniec może ubiegać się o kolejną próbę po 6 miesiącach. Jeśli zda egzamin będzie musiał ją nosić, aż nie zrobi sobie nowej.
Taquileños starają się używać wyłącznie naturalnych składników. Tutaj na naszych oczach jakaś miejscowa roślina ubita zostaje na miazgę
przy pomocy, której pierze się ubranie. Całość pieni się jak typowy detergent.
Wesoły pochód rusza dalej
My kierujemy się do centralnego placu wyspy.