i ruszamy w kierunku przystani po przeciwnej stronie Taquile
nasz statek też się przemieszcza
Do Puno wracamy około 18-tej.Po krótkiej przerwie wracam do relacji. Pora na nasz ostatni dzień w Puno. To niewielkie miasto (około 130 tys. mieszkańców) nad brzegiem jeziora Titicaca. Jak już pisałem wcześniej położone jest na wysokości 3830 m n.p.m. Miasto ma dość specyficzny klimat. Niby nad jeziorem, co powinno stabilizować temperaturę, jednak w nocy było zimno (nawet poniżej zera) by w dzień przekraczać 20 stopni.
W Puno znajduje się oczywiście Plaza de Armas w centralnym punkcie miasta, dla odmiany zaraz obok jest katedra.
W samym mieście warte polecenia jest muzeum Carlosa Dreyera znajdujące się obok katedry. Sporo inkaskich i preinkjaskich eksponatów. Wstęp o ile pamiętam 10 soli/osobę. Poniżej kilka zdjęć na zrobienie których uzyskaliśmy zgodę. Generalnie jest zakaz.
W przeciwieństwie do innych peruwiańskich miast przy Plaza de Armas nie ma zbyt wielu restauracji i agencji turystycznych. Aby je znaleźć należy udać się na odchodzący od placu deptak Jr. Lima.
Deptak kończy się przy Parque Pino gdzie rozgrzewała się jedna z miejscowych szkół tańca
Rano, kilka stopni na plusie a oni w klapeczkach. Że też nie dostają kataru
A tutaj inna grupa
Obok parku piniowego znajduje się jeszcze kościół św. Jana oraz pomnik
Puno zaliczone. Pokaże jeszcze typowy dla Peru sposób mocowania blachy dachowej do pozostałej części budynku. Im większy kamień tym lepiej. Zdjęcie pochodzi ze wschodniej (nieturystycznej) dzielnicy (podobno tam jest niebezpiecznie).
Autobus do Cusco dopiero o 22.00. Próbujemy poszukać krótką wycieczkę, która zajmie nam popołudnie. Miła Pani proponuje nam trzygodzinną wyprawę do Sillustani. Wyjazd 14:30, powrót 17:30. W sam raz dla nas. Koszt 30 soli.
Sillustani jest półwyspem otoczonym z trzech stron wodami jeziora Umayo. Znajduje się w odległości około 30 km od Puno. Można dojechać colectivos, ale ponoć są dwie przesiadki. Droga przebiega przez chrakterystyczne dla okolic jeziora tereny.
Samo cmentarzysko znajduje się na wzniesieniu
Spacer na górę trwa około 20 minut. W oddali jeden z grobowców.
Na poniższym zdjęciu widać dwa grobowce. Bliższy pochodzi z czasów preinkaskich. Kamienie o różnych kształtach zalane są zaprawą. Na dalszym planie dzieło inków, którzy przejęli tradycję budowy grobowców dodając od siebie technologie. Kamienie są idealnie dopasowane. Grobowiec ten mierzy około 12 metrów.
Te grobowce są obecnie remontowane
Ołtarz z czasów inkaskich gdzie składano w ofierze bogom ofiary z owoców
Dwie peruwianki przybyły tutaj podziwiać widoki
Jako, że w grupie byliśmy jedynymi anglojęzycznymi, przewodnik pozwolił sobie na powiedzenie, jak sam określił, więcej niż powinien. Po obejrzeniu grobowców, pytałem szczególnie o to czy mieszkańcy Peru wierzą, że Inkowie zbudowali je tak jak piszą w podręcznikach. Przyznał, że nie i nie podejrzewają ich wcale o kontakty z kosmitami a bardziej o alchemię. Na przykład Urosi twierdzą, że Inkowie posiadali substancję, która zmiękczała skały, pozwalając na łatwą obróbkę powierzchni, nawet nożem. Wersja podręcznikowa mówi, że kamienie do budowy Sillustani (ważące nawet kilkanaście ton) były wyciągane na górę za pomocą czegoś ala dźwig żuraw, dalej układane we właściwym miejscu budowli za pomocą ramp i polerowane piaskiem.
Kiedy stoi się obok takiej budowli i dotyka to teorie o zielonych ludzikach nie są wcale tak nieprawdopodobne.
Rewelacja. Takie powroty do przeszłości to ja bardzo łubie. A Toro Meurto urzekło. Kocham kamienie.Jak teraz po powrocie, z perspektywy czasu określiłbyś tę wyprawę? Starocie i nuda czy ekscytacja i historia?A koka naprawdę pomaga.
@Japonka76 Mimo że nie jestem fanem biegania po muzeach czy kościołach, a historia nie była nigdy moim ulubionym przedmiotem, to zdecydowanie to drugie. Będąc w Peru, w wielu miejscach miałem gęsia skórkę. Tam nie trzeba być koneserem, żeby się fascynować tym krajem i jego zabytkami. To jedno wielkie muzeum, w którym żyją ludzie, całkiem mili i pomocni zresztą.
gdzie dowiadujemy się, że do domu daleko ...
po raz kolejny spotykamy naszych "znajomych"
i ruszamy w kierunku przystani po przeciwnej stronie Taquile
nasz statek też się przemieszcza
Do Puno wracamy około 18-tej.Po krótkiej przerwie wracam do relacji.
Pora na nasz ostatni dzień w Puno. To niewielkie miasto (około 130 tys. mieszkańców) nad brzegiem jeziora Titicaca. Jak już pisałem wcześniej położone jest na wysokości 3830 m n.p.m. Miasto ma dość specyficzny klimat. Niby nad jeziorem, co powinno stabilizować temperaturę, jednak w nocy było zimno (nawet poniżej zera) by w dzień przekraczać 20 stopni.
W Puno znajduje się oczywiście Plaza de Armas w centralnym punkcie miasta, dla odmiany zaraz obok jest katedra.
W samym mieście warte polecenia jest muzeum Carlosa Dreyera znajdujące się obok katedry. Sporo inkaskich i preinkjaskich eksponatów. Wstęp o ile pamiętam 10 soli/osobę.
Poniżej kilka zdjęć na zrobienie których uzyskaliśmy zgodę. Generalnie jest zakaz.
W przeciwieństwie do innych peruwiańskich miast przy Plaza de Armas nie ma zbyt wielu restauracji i agencji turystycznych. Aby je znaleźć należy udać się na odchodzący od placu deptak Jr. Lima.
Deptak kończy się przy Parque Pino gdzie rozgrzewała się jedna z miejscowych szkół tańca
Rano, kilka stopni na plusie a oni w klapeczkach. Że też nie dostają kataru
A tutaj inna grupa
Obok parku piniowego znajduje się jeszcze kościół św. Jana oraz pomnik
Puno zaliczone. Pokaże jeszcze typowy dla Peru sposób mocowania blachy dachowej do pozostałej części budynku. Im większy kamień tym lepiej.
Zdjęcie pochodzi ze wschodniej (nieturystycznej) dzielnicy (podobno tam jest niebezpiecznie).
Autobus do Cusco dopiero o 22.00. Próbujemy poszukać krótką wycieczkę, która zajmie nam popołudnie.
Miła Pani proponuje nam trzygodzinną wyprawę do Sillustani. Wyjazd 14:30, powrót 17:30. W sam raz dla nas. Koszt 30 soli.
Sillustani jest półwyspem otoczonym z trzech stron wodami jeziora Umayo. Znajduje się w odległości około 30 km od Puno. Można dojechać colectivos, ale ponoć są dwie przesiadki.
Droga przebiega przez chrakterystyczne dla okolic jeziora tereny.
Samo cmentarzysko znajduje się na wzniesieniu
Spacer na górę trwa około 20 minut. W oddali jeden z grobowców.
Na poniższym zdjęciu widać dwa grobowce. Bliższy pochodzi z czasów preinkaskich. Kamienie o różnych kształtach zalane są zaprawą. Na dalszym planie dzieło inków, którzy przejęli tradycję budowy grobowców dodając od siebie technologie. Kamienie są idealnie dopasowane. Grobowiec ten mierzy około 12 metrów.
Te grobowce są obecnie remontowane
Ołtarz z czasów inkaskich gdzie składano w ofierze bogom ofiary z owoców
Dwie peruwianki przybyły tutaj podziwiać widoki
Jako, że w grupie byliśmy jedynymi anglojęzycznymi, przewodnik pozwolił sobie na powiedzenie, jak sam określił, więcej niż powinien.
Po obejrzeniu grobowców, pytałem szczególnie o to czy mieszkańcy Peru wierzą, że Inkowie zbudowali je tak jak piszą w podręcznikach. Przyznał, że nie i nie podejrzewają ich wcale o kontakty z kosmitami a bardziej o alchemię. Na przykład Urosi twierdzą, że Inkowie posiadali substancję, która zmiękczała skały, pozwalając na łatwą obróbkę powierzchni, nawet nożem. Wersja podręcznikowa mówi, że kamienie do budowy Sillustani (ważące nawet kilkanaście ton) były wyciągane na górę za pomocą czegoś ala dźwig żuraw, dalej układane we właściwym miejscu budowli za pomocą ramp i polerowane piaskiem.
Kiedy stoi się obok takiej budowli i dotyka to teorie o zielonych ludzikach nie są wcale tak nieprawdopodobne.